XXXIV
Stojąc w progu sypialni, Draco od kilku minut z rozbawieniem obserwował poczynania Pottera. Gryfon za pomocą czarów usiłował przytwierdzić sporych rozmiarów portret do ściany nad kominkiem. Wydawało się, że nie jest do końca zadowolony ze swoich działań, gdyż co chwilę wydawał z siebie głośny jęk irytacji.
- Jest idealnie, zostaw w tej pozycji. - Malfoy w końcu nie wytrzymał i podszedł do Pottera, przyglądając się obrazowi z lekko przechyloną głową.
- Myślisz? Nie jest krzywo? - Harry nie był przekonany.
- Rozumiesz słowo „idealnie”? Nic już nie ruszaj, zepsujesz i będziesz musiał zaczynać od początku.
- No dobrze. - Brunet w końcu rzucił zaklęcie przylepca i usatysfakcjonowany cofnął się kilka kroków, podziwiając swoje dzieło. - Myślisz, że tutaj pasuje?
- Myślę, że nigdzie nie pasowałby lepiej. - Draco wolno skinął głową.
- Dziękuję… - Harry odruchowo chwycił go za rękę. - Ten portret… To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Syriusz był jedyną rodziną, którą znałem. Rodziców nie pamiętam, a Dursleyowie… - Wzruszył ramionami, nie kończąc wypowiedzi.
- Zapomnij o Dursleyach, to przeszłość, poza tym… Ty masz rodzinę, może nie taką, którą sam byś sobie wybrał, ale… Och, po prostu przestań użalać się nad sobą! Przed nami ciężki poranek, śniadanie z Samuelem w głównej sali, mam nadzieję, że nie zapomniałeś - dodał szorstko i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
- Pamiętam. - Zaskoczony Harry przyglądał się jego oddalającym się plecom. Miał rodzinę… Draco i Samuel byli teraz jego rodziną. Nigdy nie patrzył na to z tej perspektywy. Niechciane małżeństwo raczej nie kojarzy się z ciepłem domowego ogniska. Malfoy jawił mu się jako partner i kochanek, w wyjątkowych okolicznościach określał go mianem męża. Na co dzień w ogóle o tym nie myślał. Połączyła ich więź, o którą nie prosili, ale… pomimo dzielących ich różnic to małżeństwo prosperowało. Układało im się tak dobrze, że czasami Harry'ego ogarniało zdumienie. Nigdy by nie pomyślał, że on i Ślizgon mogą mieć ze sobą tyle wspólnego, zgadzać się w tak wielu kwestiach, lubić te same rzeczy. Merlinie, to wyglądało tak, jakby przez te wszystkie lata kłócili się tylko dla zasady, bo powinni, bo takiego zachowania od nich oczekiwano. W tej chwili było to tak odległe i nieistotne, że rozpamiętywanie przeszłości zdawało się obrzydliwe i małostkowe.
- Tak, masz rację i bardzo się cieszę, że to właśnie… Sam. - Machnął w zakłopotaniu ręką. - No wiesz, jest częścią tej rodziny - dodał niezręcznie.
- Oczywiście. - Draco zatrzymał się przed obrazem i spojrzał na niego przez ramię. - Chodź już, jest po ósmej, lepiej być wcześniej.
***
Im bliżej głównej sali, tym bardziej Samuel zwalniał kroku. W końcu tuż przed małymi, tylnymi drzwiami dla nauczycieli zatrzymał się, przestępując niezdecydowanie z nogi na nogę.
- Co jest, mistrzu? - Harry spojrzał na niego z uśmiechem, czując jak drobne palce kurczowo zaciskają się na jego dłoni.
- Tam będzie dużo ludzi. - Samuel spuścił głowę, kopiąc czubkiem buta w podłogę.
- Jasne, przecież to szkoła. Mówiliśmy ci, że wielu uczniów zostało na święta, a więc i nauczyciele są prawie w komplecie. - Potter kucnął obok niego, gładząc kciukiem miękką skórę ręki chłopca.
- Będą się na mnie gapić. - Dziecko obejrzało się do tyłu, jakby zastanawiało się, czy dałoby radę uciec, jednak za jego plecami spokojnie stała Victoria, patrząc na niego z czułością.
- Sam, to normalne, że będą cię obserwować, w końcu niecodziennie widzą nowego mieszkańca szkoły. - Draco pochylił się, chcąc poprawić chłopcu jasną grzywkę, która opadła mu na oczy, po czym odsunął się na moment, by w końcu zbliżyć się jeszcze raz i wyrównać mu biały kołnierzyk wystający spod ciemnogranatowej dziecięcej szaty. Usatysfakcjonowany pokiwał głową. - Wyglądasz wspaniale.
- I tak się będą gapić. - Oczy chłopca były rozszerzone i wydać było, że Sam jest przerażony perspektywą wkroczenia do ogromnego pomieszczenia wypełnionego tłumem ludzi. O ile dzień wcześniej był podekscytowany i naprawdę nie mógł się tego doczekać, o tyle w tej chwili najwyraźniej dopadła go trema.
- Jasne, że będą się gapić. - Harry mrugnął wesoło, kierując na siebie uwagę Samuela. - Jesteś bratem Draco, będą się zastanawiać czy ich polubisz, czy będziesz chciał się z nimi zaprzyjaźnić. Wiesz, dyrektor szkoły to wielka szycha, a jego brat to też nie taki zwykły uczeń.
- Nie? Dlaczego?
- Hmm, jesteś od nich młodszy, jeszcze się nie uczysz, masz własny pokój i nie musisz mieszkać w dormitorium z innymi. Zobaczysz, będą bardzo ciekawi wszystkiego. - Poklepał go przyjaźnie po ramieniu. - Na pewno szybko znajdziesz przyjaciół.
- A jak mnie nie polubią? - Chłopiec nadal nie wydawał się przekonany.
- Kochanie, ciebie nie da się nie lubić. - Z tyłu rozległo się ciche westchnienie opiekunki.
- Victoria ma rację, polubią cię i zobaczysz, że szybko poznasz wszystkich. Uczniowie mają jeszcze sześć dni wolnego, a skoro nie ma lekcji, wykorzystują ten czas na zabawę, już dziś dołączysz do jakiejś grupy. - Draco objął ramię dziecka pocieszającym gestem. - Jest wcześnie, na pewno w środku jeszcze nikogo nie ma, będziemy pierwsi, co ty na to? Będziesz mógł wszystko sobie obejrzeć.
- Dobrze. - Sam przełknął głośno, dygocząc lekko, jakby zaczęła go ogarniać panika. - Chodźmy - jęknął płaczliwie. Wyraźnie było widać, że słowa brata wcale go nie uspokoiły.
Harry podniósł się i spojrzał z niepokojem na męża. Rozumiał niepokój chłopca i sam też czuł wielki supeł na żołądku. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się denerwował. Chyba coś podobnego czuł w momencie gdy po raz pierwszy przekroczył próg Hogwartu i lęk przed tiarą przydziału sprawiał, że ledwo mógł oddychać. Twarz Malfoya wydawała się spokojna, jednak bladość zdradzała niepokój. Potter widział jak przymyka oczy i bierze głęboki oddech, usiłując się uspokoić. Przez tyle lat ukrywał istnienie chłopca, aby teraz w jednej chwili rzucić go na głęboką wodę i odkryć wszystkie karty. To na pewno nie było na niego łatwe.
- Przejdziemy przez to razem. - Gryfon wytrzymał nerwowe spojrzenie Draco, gdy ten na niego w końcu popatrzył. - Jesteśmy rodziną. - Widział jak źrenice Ślizgona rozszerzają się w oczekiwaniu na jego dalsze słowa. Ponownie pochylił się ku dziecku. - Posłuchaj, jeżeli naprawdę nie chcesz tam wchodzić, to możemy wrócić do pokoju. Śniadanie z uczniami nie ucieknie. Co o tym sądzisz, Draco?
- Zgadzam się, nic na siłę. Sam, skoro nie masz ochoty, absolutnie nie będziemy cię zmuszać. - Malfoy poklepał chłopca po ramieniu.
- Naprawdę? Nie będziesz się gniewać? - Samuel spojrzał na brata z nadzieją.
- Oczywiście, że nie, to twoja decyzja.
- Dziękuję. - Chłopiec wreszcie zdobył się na nieśmiały uśmiech.
- A może moglibyśmy kogoś zaprosić? - Harry zerknął na męża.
- Masz jakąś propozycję? - Na twarz Draco powrócił ten zwykły malfoyowsko-cyniczny uśmieszek i Gryfon poczuł, jak coś w jego wnętrzu rozluźnia się na ten widok.
- Myślałem o Hermionie, twoim ojcu chrzestnym i Ronie - przyznał niepewnie.
- Tak, sądzę, że to dobry pomysł. - Ślizgon ku zaskoczeniu Pottera był przychylnie nastawiony. Być może perspektywa spędzenia poranka w bardziej kameralnym gronie uspokoiła i jego.
- A ty, Sam, jak uważasz? Mogę zaprosić wujka Severusa i dwójkę moich przyjaciół? - Spojrzał na chłopca pytająco.
- Acha, będzie nas więcej. - Dziecko najwyraźniej odzyskało animusz, jakby co najmniej została odroczona jakaś egzekucja. - Kim oni są?
- Pamiętasz tego czarodzieja, który przyprowadził cię do zamku? - Samuel energicznie pokiwał głową. - To mój najlepszy przyjaciel. Założę się, że nie może się doczekać, aby znowu cię zobaczyć. Drugą osobą jest moja przyjaciółka, Hermiona. Chodziliśmy razem do szkoły. Na pewno bardzo się ucieszy z poznania ciebie.
- Fajnie, też chcę ją poznać. - Chłopiec wyglądał na podekscytowanego. Na blade do tej pory policzki powoli zaczęły powracać kolory.
- Świetnie, w takim razie wy wracajcie, a ja przyjdę… za pół godziny? - Zerknął na Draco.
- Idealnie. - Ślizgon wyraźnie się rozluźnił. - Będziemy czekać.
***
Pierwszym, co zrobił Harry gdy został sam, było aportowanie się do lochów. Nadal nie lubił Snape'a, ale wiedział, że chłopiec mu ufa i traktuje jak wujka. Uświadomił sobie, że jeżeli mieli spokojnie wprowadzić dziecko w życie szkoły, należało zacząć od najbliższych mu osób, wśród których Samuel czułby się swobodnie. Wiedział, że Ron i Hermiona nie zrobią niczego, co mogłoby zranić chłopca, więc bezpiecznie było ich zaprosić. W obecności Draco, Severusa, Victorii i jego samego, Sam powinien się zrelaksować i rozluźnić, co na pewno ułatwiłoby pierwszy kontakt.
Zdenerwowany spojrzał na obraz, z którego łowczy przyglądał mu się uważnym wzrokiem.
- Powiedz profesorowi, że Harry Potter chce się z nim widzieć - pomimo zdenerwowania jego głos brzmiał głośno i wyraźnie. Po chwili rama przesunęła się i korytarz zalało światło wydobywające się z głębi pomieszczenia.
- Pan Potter. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt tak wcześnie rano? - Snape stanął w przejściu, tarasując je swą wysoką, mroczną osobą.
- Cieszę się, że pana zastałem. - Brew Severusa uniosła się. Cóż, Harry raczej nigdy okazywał entuzjazmu na jego widok. - Draco, Samuel i ja zapraszamy pana na śniadanie.
- Słucham? - Jeżeli mężczyzna był zaskoczony, okazywał to niebywale powściągliwie.
- Chłopiec miał dziś zjeść śniadanie ze wszystkimi w sali na dole, jednak w ostatniej chwili się przestraszył. Doszliśmy z Draco do wniosku, że będzie lepiej dla chłopca, jeżeli trochę odpuścimy i damy mu więcej czasu na oswojenie się z nowym środowiskiem. Chcemy, aby powoli przyzwyczajał się do otoczenia i innych ludzi. Posiłek w gronie najbliższych będzie miłym wstępem.
- Rozumiem. Kto jeszcze weźmie w tym udział? - Wyraz twarzy Mistrza Eliksirów nie zmienił się ani trochę.
- Hermiona i Ron - przyznał niechętnie Harry, obawiając się reakcji mężczyzny.
- Muszę przyznać, że to dość nieoczekiwana propozycja. - Snape ku zaskoczeniu Gryfona wyglądał na spokojnego i ani słowem nie skomentował obecności przy posiłku obojga Gryfonów.
- Nie planowaliśmy tego, jednak Draco i Sam byliby na pewno szczęśliwi, widząc pana przy swoim boku. - Harry nie zamierzał błagać, jednak miał nadzieję, że mężczyzna nie odmówi.
- Prosiłbym, aby na przyszłość takie rzeczy konsultować ze mną wcześniej. Jestem dość zajęty. - Mistrz Eliksirów westchnął cicho i schował dłonie w obszernych rękawach swej szaty. - O której zaczyna się posiłek?
- Za dwadzieścia minut w moich komnatach. Mam nadzieję, że to panu odpowiada.
- Jak najbardziej.
- Dziękuję. - Obraz na powrót zasunął się za mężczyzną, a Harry westchnął z ulgą i aportował się pod komnatami Hermiony. Naprawdę był zadowolony, że mężczyzna tak łatwo się zgodził, jednak właściwie nie powinien być zaskoczony, wiedząc jak bardzo Mistrzowi Eliksirów zależało na szczęściu Draco i Samuela.
***
Młoda pasterka jak zwykle na jego widok mocno spąsowiała.
- Pan Potter! - Dygnęła, trzęsąc się jak osika na wietrze. Harry nigdy nie mógł zrozumieć tej dziwnej reakcji - było nie było - martwego obrazu. Rzucił szybkie spojrzenie na przeciwległą ścianę i pomyślał, że być może powinni tam umieścić postać jakiegoś rycerza, bądź giermka. Nie miał pojęcia, czy olejne postacie mogą się zakochiwać, ale jeżeli tak, to malowidło młodego mężczyzny mogłoby wreszcie pozbawić pannę tego irytującego dziewiczego rumieńca. - Cóż pana tutaj sprowadza w ten uroczy poranek?
- Ja do Hermiony - mruknął szybko. Głupie pytanie, chyba nie sądziła, że przyszedł tutaj popatrzeć na jej wykwintną, różową sukienkę i kapelusz z szarfą, które jego zdaniem nijak pasowały do biegających w tle owieczek. Idealizm malarza bardziej go śmieszył niż zachwycał. Sielanka sielanką, ale koronki do owiec miały się jak pięść do oka. W ogóle urocze baranki, podskakujące w jakimś tylko sobie znanym rytmie pomiędzy głazami i skubiące bujną trawę, wyglądały, jakby ktoś z maniakalną obsesją rzucał na nie Chłoszczyść. Ich runo wydawało się niesamowicie miękkie i sterylnie białe. Potter zakładał, że artysta w życiu nie widział ani owiec, ani ich pasterzy. Może i dobrze, taka konfrontacja z rzeczywistością mogłaby sprawić, że jego światopogląd ległby w gruzach i z desperacji zacząłby malować gady mieszkające w oczodołach jakichś nie do końca proporcjonalnych czaszek.
- Harry! - donośny głos Hermiony przywrócił go do rzeczywistości. Odskoczył lekko w tył, z konsternacją stwierdzając, że od dobrej minuty jak nawiedzony wpatruje się w obraz, a pasterka jest już tak czerwona, jakby lada chwila miała dostać wylewu krwi do mózgu.
- Eee… przepraszam, zamyśliłem się - jęknął lekko spanikowany, widząc słaniające się na nogach różowe dziewczę.
- Pytałam co cię sprowadza tutaj tuż przed śniadaniem - Granger westchnęła cicho.
- A tak! - Potter otrząsnął się szybko. - Chciałbym zaprosić cię na posiłek do moich komnat - powiedział szybko.
- Mam zjeść… z tobą i Draco? - Spojrzała na niego sceptycznie.
- Tak, to znaczy nie tylko. Będzie jeszcze Snape i Ron, o ile zdążę go złapać. Wiesz, że zawsze pierwszy jest przy stole.
- Czy coś się stało? - W jej oczach błysnął niepokój. - Jakiś wypadek? Może na wczorajszym balu coś się wydarzyło? Wybacz, że zniknęłam tak wcześnie. - Z przerażeniem stwierdził, że teraz i Hermiona zaczyna się rumienić. Jakaś epidemia?
- Nie, nie. - Zamachał rękami. - Po prostu chciałbym ci kogoś przedstawić.
- Macie spóźnionego gościa? Ktoś nie dotarł na przyjęcie? - indagowała ostrożnie.
- Merlinie, nie! To ktoś, kto… eee… Wytłumaczę ci po drodze, dobrze?
- Harry… Naprawdę nie wiem czy to dobry pomysł. Możesz mi wyjaśnić teraz?
- Proszę, Mionka, nie zadawaj pytań - jęknął desperacko. - Naprawdę, nie mam czasu, muszę jeszcze złapać Rona.
- Zachowujesz się niezwykle tajemniczo - mruknęła cokolwiek zirytowana i odwróciła się do niego plecami.
- Hermiona, proszę! - sapnął z irytacją. - Chodź ze mną, naprawdę mi się spieszy!
- Dobrze, dobrze. Ron! Harry zaprasza nas do siebie na śniadanie - krzyknęła w głąb pomieszczenia, z którego w kilka sekund później wychynęła rozczochrana głowa Weasleya.
- Eee… Ron? - Potter zamrugał zdziwiony. - Przyszedłeś po Hermionę?
- Tak, to znaczy… ekhm… no… - Dobrze, purpura u pasterki i Granger mogła uchodzić za uroczą, jednak czerwony Weasley zdecydowanie uroczo nie wyglądał! W ogóle czerwień i rudowłosy mężczyzna w zestawieniu prezentowali się niczym zapalony fajerwerk grożący wybuchem. - To zupełnie nie tak…
- Jasne, świetnie, po prostu rewelacja. Słuchaj, stary, naprawdę nie interesuje mnie co robisz o tej porze w pokojach Hermiony... - Ron rzucił dziwnie spłoszone spojrzenie w kierunku dziewczyny i Harry wreszcie zamilkł, jakby coś zupełnie niedorzecznego przyszło mu do głowy. - Nocowałeś tutaj?
- Harry! - Spąsowiała Granger spojrzała na niego wściekle. - To naprawdę niestosowne pytanie.
- Nocowałeś… - Gryfon cofnął się o krok, przekrzywiając głowę i przyglądając się dwójce przyjaciół zszokowanym wzrokiem. - Eee… nie no… nie mam nic przeciwko… - Wyciągnął rękę i niezręcznie poklepał Rona po ramieniu. - Chyba nawet nie jestem zaskoczony…. Cholera no!
- Język, Harry! - Dziewczyna najwyraźniej zacięła się na jego imieniu.
- Stary, bo wiesz… - Ron wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się do ucieczki. - Pogadamy później, dobrze? To nie jest dobry moment na dyskusje. - Weasley wreszcie się otrząsnął. - Kurde, nie patrz tak! - huknął, wyrywając bruneta z transu.
- Nie wrzeszcz na mnie. - Harry cofnął się znowu, tak na wszelki wypadek. - Wiesz, nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jego najlepsi przyjaciele… Jak to się stało?
- Właściwie to… - Ron uśmiechnął się krzywo.
- Harry, spieszyło ci się. - Hermiona wreszcie przestała się rumienić i jej twarz na powrót przybrała ten znany, nieustępliwy wyraz.
- Co? - Zamrugał kilka razy. - A tak, śniadanie. To co, pójdziecie ze mną? - Spojrzał ponownie na Weasleya z miną jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Jasne. - Weasley odetchnął z ulgą. - Co to za okazja? - zapytał, gdy zmierzali w kierunku schodów.
- Dziś miało być wielkie śniadanie. Wiesz, chcieliśmy z Draco przedstawić wszystkim Sama, ale w ostatniej chwili się przestraszył, a my nie chcieliśmy naciskać.
- Dziwisz mu się? Wiesz gdzie mieszkał i co się ostatnio stało, takie tłumy raczej nie są przyjaznym środowiskiem, zwłaszcza kiedy nikogo się nie zna. - Idąc, Ron przygładzał ręką sterczące włosy.
- To nie tak, że chcieliśmy go zabrać tam na siłę, on sam jeszcze wczoraj był tym mocno podekscytowany - mruknął obronnie Potter.
- Wiesz, wczoraj a dziś to różnica. - Weasley wzruszył ramionami. - Ginny też była cała w skowronkach dzień przed pójściem do Hogwartu, a na peronie prawie przyrosła do spódnicy mamy i trzęsła się jakby dostała ataku febry.
- Dokładnie w ten sam sposób wyglądało to dziś rano u Sama. - Harry westchnął i skręcił w korytarz prowadzący do swoich komnat, jednak zanim doszedł do obrazu z wężem, drobna kobieca postać zagrodziła mu drogę.
- Dobrze. - Hermiona stanęła przed nim, zaplatając ręce na piersiach. - Czy ktoś łaskawie wytłumaczy mi o co chodzi? Całą drogę rozmawiacie o… Właściwie o kim? - Jej głos brzmiał cokolwiek wrogo.
- Och... przepraszam. - Potter jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jej obecności. - Słuchaj, przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej, ale Draco…
- Harry złożył przysięgę milczenia. - Usłużnie podsunął Ron.
- Tak, coś w tym stylu. Widzisz… - zająknął się. - Samuel… Kurcze… - Podrapał się po głowie. - Dzień przed ślubem dowiedziałem się, że… - Rozejrzał się dookoła i z rezygnacją rzucił zaklęcie prywatności. - Przepraszam. Zatem… dzień przed ślubem Draco zapoznał mnie ze swoim bratem.
- Z kim? - Hermiona otworzyła szeroko oczy.
- No, bratem. Młodszym. Sam ma osiem lat i jest nieślubnym dzieckiem Lucjusza. Draco dowiedział się o jego istnieniu cztery lata temu i postanowił go odnaleźć. Chłopiec mieszkał w sierocińcu. Ojciec nie przyznawał się do niego, a matka już nie żyła. Nie żeby to robiło jakąś różnicę, bo właściwie nigdy się nim nie interesowała, a na pewno nie w ten sposób.
- To straszne. - Granger pobladła.
- Straszne - przyznał Harry. - Draco zabrał go ze sobą i ukrywał przez cały czas przed swoją matką. Wiesz, Narcyza raczej nie byłaby zachwycona, wiedząc o zdradzie męża.
- To oczywiste. Czy chłopcu grozi niebezpieczeństwo? - Potter odetchnął z ulgą. Najwyraźniej przyjaciółka dość dobrze orientowała się w prawach rządzących światem czarodziei i szybko kojarzyła fakty, no ale czego innego mógłby się po niej spodziewać?
- Tak. W wigilię świąt nastąpił atak. W ostatniej chwili udało nam się uratować Samuela - przyznał. - Ron zabrał go do zamku, a my zajęliśmy się napastnikami.
- Och, więc Ron wiedział…
- Nie wiedziałem. - Weasley oparł się o ścianę tuż przy portrecie. - Szliśmy na śniadanie, gdy zjawił się patronus. Harry i Draco wyglądali jakby zobaczyli ducha i pognali na złamanie karku do kominka, a ja… Cóż, pobiegłem za nimi.
- Rozumiem. - Wyglądało jakby jej ulżyło. - Więc to jest ta wielka tajemnica i to dlatego ty i Draco, nagle zaprzyjaźniliście się.
- Przepraszam, Mionka, naprawdę chciałem ci powiedzieć. - Ron spojrzał na nią bezradnie. - Ale to nie ode mnie zależało.
- Chłopiec musi być przerażony. - Dziewczyna jakby go nie słuchała.
- Jest. Draco wychowywał go w ukryciu i Sam miał nikłe kontakty z otoczeniem. Zaledwie kilku sąsiadów wiedziało o jego istnieniu, chociaż żaden z nich nie znał jego prawdziwego nazwiska. - Harry przesunął ręką po włosach w zdenerwowaniu.
- Rozumiem. - Przez chwilę wpatrywała się w stojącego naprzeciw niej przyjaciela, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym nagle uśmiechnęła się delikatnie. - No, to na co czekamy? Chcę go poznać.
- Wiesz… naprawdę cię kocham. - Harry poczuł jak coś ściska go w gardło i spontanicznie objął przyjaciółkę. - Nie wiem, co bym bez was zrobił.
- Och, wylądowałbyś w Slytherinie i pobrał się z Malfoyem w wieku szesnastu lat. Do tej pory może dorobilibyście się własnych dzieci. W końcu jeżeli ktoś może dokonać niemożliwego, to jest to Harry Potter. - Ron przewrócił oczami. - Albo kamień filozoficzny trafiłby w ręce człowieka o dwóch twarzach, bo nikt nie rozwiązałby zagadki z eliksirami i zabrakłoby mistrza szachownicy…
- Ron! - Hermiona w końcu roześmiała się głośno. - Chodźmy już na to śniadanie, pewnie wszyscy czekają na nas.
***
Kiedy Harry wszedł do salonu, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był duży stół w kształcie elipsy, nakryty białym obrusem. Draco siedział na kanapie, która przesunięta została w kierunku kominka, obok niego Samuel przeglądał swoją nową książkę o magicznych zwierzętach.
- Wydawać by się mogło, że naprawdę się panu spieszyło, panie Potter. - Snape stał przy oknie, rozmawiając z Victorią.
- Owszem. - Harry nie zamierzał się kłócić, nie dzisiaj. - Samuelu. - Odwrócił się w stronę chłopca. - Chciałbym ci przedstawić moich przyjaciół. Jak ci mówiłem, razem chodziliśmy do Hogwartu, a teraz są tutaj profesorami. - Chłopiec ostrożnie odłożył lekturę i podszedł powoli w jego kierunku. - To jest Hermiona, uczy tutaj mugoloznawstwa.
- Witaj, Sam. Naprawdę cieszę się, że mogę cię poznać. - Dziewczyna wyciągnęła rękę i delikatnie uścisnęła dłoń dziecka.
- Dzień dobry. - Chłopiec ostrożnie odwzajemnił uścisk.
- Rona zapewne pamiętasz, uczy latania na miotle i jest trenerem quidditcha. - Harry wskazał na stojącego obok mężczyznę.
- Miło cię znowu zobaczyć. - Weasley uśmiechnął się wesoło, machając przy tym dłonią.
- Naprawdę trenujesz quidditcha? - Oczy dziecka rozbłysły ciekawością.
- Jasne, jak chcesz, mogę i ciebie pouczyć, to świetny sport. - Uśmiech Rona poszerzył się.
- Chcę - Samuel ochoczo przytaknął. - Harry dał mi nawet książkę „Quidditch przez wieki”, miał ją kiedyś w szkole - pochwalił się szybko.
- Uuuu, to bardzo dobra książka. - Ron mrugnął wesoło do Pottera. - Widzę, że rośnie nam nowy mistrz. Na jakiej pozycji chciałbyś grać?
- Szukającego.
- No tak, tradycja rodzinna, czemu się nie dziwię… - Weasley zachichotał, a Harry trzepnął go w plecy, przewracając oczami.
- Zamknij się już.
- Cieszę się, że przyjęliście nasze zaproszenie. - Hermiona podniosła z zaskoczeniem głowę, słysząc słowa Malfoya, który zaraz po ich wejściu również podniósł się z kanapy i podszedł się przywitać. - Samuel czuje się trochę niepewnie, nie znając nikogo w zamku, chcieliśmy jak najbardziej mu to ułatwić.
- To miło, że wzięliście pod uwagę jego uczucia. - Dziewczyna odruchowo poprawiła kołnierzyk sukienki.
- To mój brat. - Draco spojrzał na nią dziwnie.
- Och, tak… oczywiście. - Spuściła wzrok zakłopotana. - Po prostu dorośli często ignorują uczucia dzieci. - Nie to, żeby Malfoy kiedykolwiek kojarzył się jej z kimś, kto idzie na ustępstwa.
- Niektórzy uczą się na błędach. - Ślizgon uśmiechnął się zagadkowo. - Zapraszamy do stołu, na pewno każdy już zgłodniał.
Nieoczekiwanie śniadanie przebiegło bez większych problemów. Snape wdał się w dyskusję z Hermioną na temat zmian w metodach nauczania od nowego roku. Dziewczyna chciała wprowadzić lekcje kaligrafii połączone z nauką gramatyki i ortografii. Mistrz Eliksirów bardzo przychylnie odniósł się do tego pomysłu, twierdząc, że faktycznie wiedza dzieci w tej dziedzinie jest na żenująco niskim poziomie. Draco zaproponował naukę matematyki. On sam pobierał prywatne lekcje w wakacje i po szkole, gdyż zarządzanie finansami wymagało od niego tej wiedzy. Zastanawiano się też nad nieobowiązkowymi lekcjami mugolskiej historii i geografii. Mieli pół roku na przeforsowanie swoich planów u sponsorów, gdyż wiązało się to z zatrudnieniem nowych nauczycieli, a co za tym idzie, kolejnymi wydatkami. Były to dość innowacyjne pomysły, gdyż w czarodziejskich szkołach raczej stroniono od tych typowo mugolskich dziedzin. Dzieci były douczane w domach, jednak z przyczyn oczywistych nie dotyczyło to młodzieży z biedniejszych rodzin, bądź z sierocińców.
Samuel wyglądał na oczarowanego Ronem. Mężczyzna wykazywał się dużym poczuciem humoru, potrafił szybko nawiązać kontakt z dzieckiem, i co najważniejsze, uczył czegoś, co chłopca naprawdę fascynowało. Sam jedząc tosta, nie spuszczał z niego wzroku, z ogromną ciekawością słuchając opowieści i anegdot z treningów i meczów quidditcha. Weasley opowiadał historię, jak to wspaniały Harry prawie połknął znicza, gdy głośny śmiech Sama zaskoczył wszystkich. Do tej pory dziecko wydawało się raczej wyciszone i spokojne. Draco nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Najwyraźniej chłopiec powoli wracał do życia, a rudzielec okazał się dla niego doskonałym lekarstwem. Było to dziwne, ale zaskakująco łatwe do przyjęcia.
Hermiona z wysoko uniesionymi brwiami obserwowała jak Malfoy dyskretnie podał bratu serwetkę, którą ten rozłożył sobie na kolanach i podsunął półmisek z faszerowanymi jajkami. Z uwagą przysłuchiwał się jego rozmowie z Weasleyem, uśmiechając się od czasu do czasu, gdy Samuel zadawał jakieś konkretne pytania, lub inteligentnie komentował wypowiedzi Gryfona. Widać było, że darzy chłopca naprawdę szczerym uczuciem i przywiązaniem. Półgłosem korygował jego błędy, jednak ani razu nie zabrzmiało to karcąco, bądź z niechęcią, jakby doskonale rozumiał, że dziecko nie musi znać wszystkich szczegółów etykiety panującej przy stole. Po śniadaniu przypomniał mu o wytarciu ust i widząc niecierpliwość chłopca, pozwolił pokazać panu Ronowi nową miotłę i sprzęt do konserwacji quidditcha od Harry'ego.
Było to dla niej zadziwiające i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że do tej pory zupełnie nie znała mężczyzny, który przez tyle lat chodził z nią do tej samej szkoły. Jej wzrok padł na przyjaciela, przypatrującego się temu wszystkiemu z błogim wyrazem twarzy i uśmiechem goszczącym w kącikach ust. Harry wydawał się najzupełniej szczęśliwy, nie wdając się w rozmowy, a tylko kontemplując poczynania Malfoya i zadowoloną twarz dziecka. Od czasu do czasu odzywał się, by wtrącić coś do opowieści Rona i spokojnie znosił jego żartobliwe przytyki, o ile tylko sprawiały one radość Samuelowi. Zesztywniała na moment, gdy Sam nieuważnie rozchlapał napój na swojej białej, idealnie wyprasowanej koszuli. Chłopiec skrzywił się lekko i spojrzał z zakłopotaniem na brata.
- Chyba muszę się przebrać… Przepraszam, to było niechcąco.
- Oczywiście, że niechcąco - zgodził się Ślizgon, podnosząc się i biorąc dziecko za rękę. - Masz rację, musimy zmienić koszulę, nie wypada chodzić z plamami. - Uniósł dłoń, zatrzymując w miejscu podnoszącą się z krzesła opiekunkę. - Zostań, pójdę z nim i zaraz wrócimy, do zmiany ubrania nie potrzeba nam pomocy. Prawda, Sam? - Chłopiec mocno pokiwał głową, aż jasna grzywka opadła mu na oczy.
- Sam potrafię, nie jestem już dzieckiem.
- Widzisz, Samuel jest naprawdę samodzielny. Ośmiolatek naprawdę powinien umieć wybrać sobie coś z szafy. Chodźmy.
- To niewiarygodne - westchnęła, gdy obraz zasunął się za braćmi. - Nigdy bym nie przypuszczała, że Draco… Jakbym poznała zupełnie nowego człowieka.
- Nie rozumiem pani zaskoczenia. - Snape otarł usta serwetką i odchylił się lekko na krześle. Resztki śniadania zniknęły ze stołu, a jego miejsce zastąpił serwis kawowy, porcelanowy dzbanek z kawą i taca pełna maleńkich ciasteczek. - Nie miała pani zbyt dobrego zdania o moim chrześniaku - mruknął zaskakująco łagodnie, nalewając sobie aromatycznego napoju do jednej z maleńkich filiżanek.
- To nie tak. - Spłoniła się. - Po prostu… Draco zawsze kojarzył mi się z bardzo nieprzystępną osobą. Został wychowany w arystokratycznej rodzinie z pewnymi zasadami. Sądziłam, że jeżeli kiedykolwiek będzie miał własne dzieci, zechce nauczyć je tego samego. Takie rodziny mają swoje tradycje i pewne… wymagania.
- Jak pani mówi, Draco został wychowany według zasad i praw rządzących rodem Malfoyów, co nie znaczy… - zawiesił znacząco głos - że mu się to podobało. Człowiek uczy się na błędach, a on uczył się na błędach własnych rodziców. Sądzę, że poznała pani już historię Samuela.
- Tylko tyle, że Draco odnalazł go w jakimś sierocińcu. O jego istnieniu dowiedziałam się zaledwie minutę przed przyjściem tutaj. - Podziękowała za kawę i dolała do niej kroplę mleka.
- Rozumiem. - Rzucił przelotne spojrzenie na Harry'ego i Rona, którzy z uwagą przysłuchiwali się rozmowie. Victoria spokojnie siedziała z boku, za pomocą różdżki prowadząc magiczne szydełko. Na jej kolanach spoczywał kosz pełen kolorowych kłębków włóczki.
- Draco prosił, żeby nikomu nie mówić. - Ron wzruszył ramionami.
- Samuel jest jego bratem. - Harry skubał palcami ciastko. - To nie do mnie należało informowanie otoczenia o istnieniu chłopca. Nad dzieckiem wisiało niebezpieczeństwo, więc było to ryzykowne, poza tym… zobowiązałem się do milczenia.
- Czy teraz jest już bezpiecznie? - zapytała z niepokojem.
- Nie. - Snape nachmurzył się. - Ostatni atak tylko potwierdził, że istnienie Samuela wyraźnie komuś przeszkadza.
- Nie chciałabym wyciągać pochopnych wniosków, ale… czy ktoś rozmawiał na ten temat z ojcem chłopca i Narcyzą?
- Nie, napad miał miejsce w wigilię. Proszę pomyśleć, święta, bal… To znacznie utrudniło Draco jakiekolwiek kroki. Niemniej słusznie pani wytypowała podejrzanych, my również zwracamy się w tym kierunku. - Snape upił łyk kawy i złożył ręce na piersi.
- Jak rozumiem, matka Draco byłaby mocno niepocieszona, gdyby wiadomość o istnieniu chłopca dostała się do mediów. Dlaczego więc… - Odchrząknęła i ostrożnie spojrzała na Mistrza Eliksirów. Do tej pory był zaskakująco rozmowny, jednak obawiała się przeciągnięcia struny. Mężczyzna bardzo łatwo się irytował. - Czy nie obawiacie się wprowadzić go w publiczne życie?
- Obawiamy się, ale i tak musimy to zrobić. Niestety, dotychczasowe środki bezpieczeństwa zawiodły. Do tej pory chłopiec przebywał w domu chronionym bardzo silnymi, magicznymi osłonami. - Zamiast Snape'a odezwał się Harry. - Draco naprawdę zrobił wszystko aby go ukryć i zapewnić mu normalne, jak na te warunki życie. Jednak Samuel był mocno izolowany, miał nikły kontakt z otoczeniem. Owszem, znał dzieci kilku sąsiadów, ale nigdy nie chodził w publiczne miejsca, nie mówiąc już o wyjściu na lody, czy plac zabaw, uczyła go tylko Victoria i brat. Musisz zrozumieć, że to jaki jest teraz, jest ogromną zasługą Draco. Ten dzieciak wiele przeszedł. Wychowywany przez dziadków, którzy go zaledwie tolerowali, oddany do przytułku po śmierci matki. Nieufny i przerażony czterolatek stał się dzięki bratu i Victorii otwartym i szczerym dzieckiem, nawet pomimo bardzo dużych ograniczeń, jakie na niego nałożono ze względu na jego bezpieczeństwo.
- Lepiej bym tego nie ujął. - Po raz pierwszy w życiu Snape spojrzał na Pottera przychylnie. - Draco bardzo zależy na Samuelu. Jednakże pomimo ścisłej ochrony, chłopiec i tak został zaatakowany. Czy jest sens ukrywać go nadal? Czy nie lepiej, aby zamieszkał w miejscu, które chroni potężna magia, przy ludziach darzących go uczuciem? Będzie mógł też nawiązać odpowiednie przyjaźnie i zintegrować się z grupą. To ważne dla dziecka. - Snape odstawił filiżankę i przesunął smukłym palcem po jej wyprofilowanym uszku. - Prasa zapewne niedługo dowie się o jego istnieniu, jednak i to ma pewną zaletę. Jeżeli chłopiec znajdzie się w centrum uwagi, trudniej będzie niepostrzeżenie go zranić i nie mówię tutaj tylko o ranach fizycznych, tych psychicznych… - Skrzywił się lekko. - Nie ukrywam, że wszystko zależy od odpowiedniego przedstawienia i wprowadzenia.
- Myśli pan, że ktoś może mu dokuczać z powodu jego pochodzenia? - Ron spojrzał na niego ponuro.
- Panie Weasley, pan najlepiej powinien wiedzieć, jak okrutne są dzieci - prychnął Mistrz Eliksirów. - Proszę mi powiedzieć, jak często słyszał pan obelgi pod adresem swoim i swojej rodziny?
- Zbyt często… Zwłaszcza od…
- To już przeszłość, Ron. - Harry rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Wiem, jednak to nie znaczy, że zapomniałem. - Rudzielec wzruszył ramionami. - Masz rację, nie mówmy o tym. Ludzie się zmieniają.
- To prawda - przytaknęła zamyślona Hermiona. - Zastanawialiście się, dlaczego właśnie teraz nastąpił atak? Po tylu latach?
- Tego właśnie dziś będę chciał się dowiedzieć. - Drgnęła, słysząc za sobą głos Malfoya. Stał w przejściu wychodzącym na korytarz, trzymając za rękę młodszego brata, ubranego teraz w jasnobłękitną szatę, doskonale podkreślającą kolor jego oczu. Nie po raz pierwszy tego ranka przyszło jej do głowy, że są do siebie niezwykle podobni. Samuel ze swymi jasnymi włosami, lekko szpiczastym podbródkiem i małym zgrabnym noskiem, był miniaturową kopią Draco. Nawet gdyby mężczyzna chciał, nie mógłby wyprzeć się z nim pokrewieństwa. Westchnęła i odwróciła wzrok w kierunku Rona. Dzisiejsza noc i dzień okazały się pasmem niespodzianek. Miała nadzieję, że pojawienie się w zamku jeszcze jednego Malfoya nie będzie przyczyną jakiegoś nieszczęścia. Po jej ciele przeszedł zimny dreszcz i otrząsnęła się odruchowo. Jej babcia zwykła mówić, że w takich momentach śmierć przechodzi nad czyimś grobem. Odepchnęła tę myśl z dala od siebie. Była racjonalnie myślącą osobą i nigdy nie wierzyła w zabobony, zwłaszcza te wieszczące tragedię.