HP CZARNYM FENIKSEM
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gorące lato na Privet Drive, jakie było rok temu, powróciło ze zdwojoną siłą. Trawniki nie dość, że wysychały, to sprawiały wrażenie, jakby miały za chwile spłonąć. Nikt nie kwapił się wyjść na dwór, tylko od czasu do czasu można było zobaczyć przechadzającego się wysokiego młodzieńca z kruczoczarną, wiecznie rozczochraną czupryną. Ów chłopak siedział właśnie na parapecie w swoim pokoju, a jego niesamowicie zielone oczy były wpatrzone w jakiś punkt na niebie.
Minęły dopiero dwa dni od zakończenia szkoły, a w jego pokoju był taki bałagan, jakby przeszedł tamtędy huragan. Harry'emu Potterowi, bo tak właśnie się nazywał młodzieniec, nie chciało się sprzątać, ba! Nic mu się nie chciało robić. Bynajmniej nie z powodu upałów, ale dlatego, że rozpaczał po utracie swego ojca chrzestnego, Syriusza Blacka. Ciągle obwiniał się o to, że to przez niego zginął.
"Gdybym nauczył się oklumencji albo posłuchał Hermiony, to by się nie stało" - takie myśli krążyły mu po głowie. Spojrzał na kalendarz i prychnął cicho, gdyż był dopiero 25 czerwca. Nie podobało mu się to, że będzie musiał przez ponad dwa miesiące znosić swoje wujostwo. Westchnął i rozejrzał się po pokoju. Był cały zawalony różnymi pergaminami i "Prorokami", a na jednej z gazet widniał wielki nagłówek: "SYRIUSZ BLACK NIEWINNY I POŚMIERTELNIE ODZNACZONY!". Kiedy Harry zobaczył ten tytuł pierwszy raz potargał gazetę i musiał wysłać Hedwigę po następną. Był wściekły, lekko mówiąc, ale natychmiast oprzytomniał, kiedy w połowie przedzierania "Proroka" szklanka na biurku pękła.
- KOLACJA! - rozmyślania Harry'ego przerwał wrzask jego ciotki, Petuni. Nie zszedł na dół, szczerze, to go to nie obchodziło. I kiedy miał już wstać i pójść spać, coś wleciało przez otwarte okno, okrążyło trzykrotnie pokój, i z pełną gracją wylądowało na zawalonym księgami, pergaminami i piórami biurku. Okazało się, że jest to piękny, duży orzeł, co niezmiernie zdziwiło Harry'ego, bo zazwyczaj to sowy wysyła się z listami. Ptak, jak od razu zauważył chłopak, miał do potężnego szpona przywiązaną dość wielką paczkę.
Orzeł jakby nie przejął się obecnością Harry'ego, tylko schylił swój ostry dziób i rozerwał sznurki, którymi była przywiązana tajemnicza paczuszka. Ptak wyleciał przez otwarte okno zostawiając nieco osłupiałego młodzieńca. Dopiero po chwili Harry zdał sobie sprawę, że stoi i patrzy w jeden punkt. Mając nie najlepsze przeczucie, podszedł do leżącego na biurku pudła i podniósł je. Razem z nim udał się na łóżko i dopiero tam je otworzył. Okazało się, że zostało ono powiększone od środka. Były tam książki, czarna koperta z srebrnym znakiem w prawym górnym rogu, przedstawiającym atakującego kruka, złoto-srebrna szkatułka, sztylet w kształcie węża, miecz, co go bardzo zdziwiło, i kilka różnokolorowych jajek.
Harry najpierw spojrzał na księgi. Były tam różne i dziwne tytuły. Czarno-srebrna miała tytuł "Nekromancka magia żywiołów", biało-zielona "Starożytna magia elficka", czarno-biała "Czarna i biała magia", fioletowa "Łacina" i niebieska "Animagia". Chłopak zamrugał kilka razy, zastanawiając się, po co i kto mu to przysłał. Następnie sięgnął po szkatułkę i ostrożnie otworzył ją. Okazało się, że są w niej medaliony. Jeden cały srebrny przedstawiający węża wijącego się wokół sztyletu, inny był czarnym feniksem, a ostatni białym smokiem. Wszystkie zawieszone na srebrnych łańcuszkach. Już miał zamknąć szkatułkę, kiedy zobaczył coś jeszcze. Na czerwonym aksamicie leżał pierścionek. Był srebrny z trzema diamencikami, z czego ten środkowy był większy od dwóch pozostałych. Nie mogąc wytrzymać tej tajemniczości, szybko sięgnął po kopertę i jednym ruchem otworzył ją. Od razu na łóżko wyleciał dość długi pergamin. Rozłożył go i zaczął czytać.
AVE!
Nie musisz się mnie obawiać, Harry, bo jestem przyjacielem twoich rodziców. Tak, znałem ich, ale nie o to mi chodzi. Chciałem Ci wyjaśnić kilka spraw, o których nie powiedział Ci Stary Trzmiel (Albus Dumbledore),...
"Co jeszcze coś ukrywał?" - oderwał się od listu, ale już po chwili czytał dalej.
...a o których powinieneś się dowiedzieć. Wiem, że będzie to dla Ciebie wstrząsem, ale jesteś pół-wampirem,...
"CO?!"
...i to bardzo potężnym. Pewnie zastanawiasz się, jak to możliwe, i od razu mówię, że Twój ojciec NIE BYŁ WAMPIREM, choć miał w sobie ich krew. Natomiast Twój pra pra pra dziadek ze strony ojca, tak. Widzisz, wampirzostwo może nie pojawiać się przez kilka pokoleń i dopiero potem się objawić. Ale nie musisz się bać, mój syn Corvus nauczy cię, jak to jest, bo my (to znaczy ja i Corvus) również jesteśmy pół-wampirami. Więc na razie zostawimy tę sprawę. Następna to taka, że jesteś... podwójnym dziedzicem...
"Super", zirytował się młodzieniec i z trudem czytał dalej.
...Bo widzisz, Twój dziadek wywodził się z rodu Godryka, a babka z Salazara. Wiem, że Drops mówił Ci, że potrafisz mówić językiem węży, bo Voldemort zostawił Ci część swojej mocy. Nie jest to do końca prawdą i już wiesz dlaczego. Pewnie dziwisz się, dlaczego Twój ojciec był w Gryffindorze i nie był wężousty. Otóż miał on w sobie (co jest nieco dziwne) 75% krwi Godryka i tylko 25% Salazara. Ty też byś miał podobnie, ale po ataku Voldemorta, gdy miałeś rok, to się zmieniło. Miałeś pół na pół. Teraz masz 70% krwi Slytherina i 30% Gryffindora. To dlatego, bo Tom opętał Cię w ministerstwie. Dobrze, myślę, że Ci to trochę wyjaśniłem, więc przejdę dalej. Powiem wprost. Lord Voldemort vel Tom Marvolo Riddle jest twoim... wujem...
Harry wpatrywał się osłupiały w list, nie mogąc uwierzyć.
"VOLDEMORT MOIM WUJEM?!", myślał gorączkowo. Zrobiło mu się gorąco i przez chwilę nie mógł oddychać. Jednak dość szybko wziął się w garść. Kilka głębokich oddechów i czytał dalej.
Dlaczego? Otóż Twoja babka, a matka Twojego ojca, była też rodzicielką Toma. Kiedyś wyszła za mugola Toma Riddle, ale Morfin (jej ojciec) zabił go, bo uważał to za hańbę rodu Slytherina. Wygnał Merope, a jej dziecko oddał do sierocińca. Ona przeniosła się do Londynu gdzie spotkała Harolda Pottera. Oczywiście nie powiedziała mu, że jest dziedziczką Salazara, dowiedział się on tego przed śmiercią, ale i tak kochał Merope. Jak zapewne się domyślasz, zabił ich Voldemort. Z zemsty, tak jak zabił Morfina. Uff, jeszcze tylko dwie sprawy.
Półtora tysiąca lat temu żył niejaki Friedrich Mawir. Był on potężnym pół-wampirem, potrafił każdą magię i świetnie walczył mieczem. Dlaczego Ci o tym pisze? Otóż uważam, że jesteś jego następcą Harry. Bo widzisz, na świecie żyje bardzo mało wampirów, a jeszcze mniej pół-wampirów, tak jak już prawie nie ma nekromanckich magów żywiołów, ani starożytnych magów elfickich. Można zostać albo tym, albo tym. Zdaje mi się, że ty jednak możesz zostać i jednym i drugim. Nie wiem, jak ale jedynym takim, który umiał wszystkie cztery magie był właśnie Mawir i Ty też jesteś Mawirem. Przypuszczam również, że możesz przybrać postać czterech zwierząt, a nie tylko jednego. Radziłbym Ci wziąć takie zwierzęta jak: lew, jednorożec, feniks i jakieś, co nie rzuca się w oczy, hmmm, może kruk?
Dobrze, co do moich podarków (tak naprawdę to przechowywałem je dla Ciebie). Medalion z wężem należał do Slytherina, tak jak ten sztylet. Pierścień do Godryka. Miecz jest wampirzy, nie może się stępić. Książki MUSISZ przeczytać i radzę zacząć od łaciny. Co do dwóch ostatnich medalionów. Ten z czarnym feniksem jest od Mawira, a z białym smokiem od jego wspólnika. Ty weź ten czarny, później dostaniesz od Corvusa dwie szaty, jedną dla Ciebie i jedną dla Twojego partnera. Znajdziesz go niedługo, on też będzie pół-wampirem. Daj mu medalion białego smoka. Nie słuchaj nikogo, nie ufaj NIKOMU! Najlepiej, to wyjedź i zaszyj się na Nokturnie, tam Cię nikt nie znajdzie, tylko Corvus.
A jeszcze co do twoich wampirzych umiejętności. Łatwiej przyjdzie Ci nauka animagii i walka na miecze. Wyostrzą Ci się zmysły i wydłużą kły, Corvus nauczy Cię zaklęcia, które je "schowa". Będziesz widzieć przez peleryny niewidki i zaklęcie kameleona. Możesz używać magii, bo potrafisz ukryć ją tak, że ktoś może wziąć Cię za charłaka, czy mugola. Nikt nie wykryje twojej magicznej sygnatury (tak ministerstwo wie, że używałeś czarów). Naucz się magii bezróżdżkowej (wiem, że Ci się uda) i niewerbalnej (nie musisz wymawiać na głos). To chyba wszystko, a jeśli nie, to Corvus Ci powie resztę.
RAVEN RAVENOX
P.S. Bądź w barze "BAZYL".
P.P.S. Te dwa czerwono-złote jaja to jaja feniksów, czarne to jaja testrali, zielone gryfa, a szare czarnej kobry olbrzymiej. Jedno jajo feniksa i testrala daj swemu wspólnikowi.
Harry wpatrywał się w list tak, jakby zaraz miał ktoś wlecieć do jego pokoju i wrzasnąć "PRIMA APRLIS!", ale nic takiego się nie stało. Nie wiedział, co ma zrobić. Czy posłuchać, czy nie. W sumie, to czuł jakieś zaufanie do tego człowieka, nie wiedział tylko, dlaczego. Postanowił jednak go usłuchać. Wstał szybko, chowając przy tym zawartość z powrotem do pudła z wyjątkiem dwóch medali, pierścionka i sztyletu. Wisiorki feniksa i węża założył na szyję, tak jak pierścień na palec serdeczny prawej ręki. Sztylet natomiast przypiął do lewej nogi. Przewertował szybko książkę "Czarna i biała magia" i już o zmierzchu, co go niezmiernie zdziwiło, przeczytał ją całą. Schował ją do pudła. Machnął różdżką, mówiąc przy tym:
- Pakuj! - i wszystkie jego rzeczy wleciały posłusznie do kufra i ładnie się poukładały.
Wyciągnął swoją starą szatę wyjściową. Przyjrzał jej się krytycznie. Jednym machnięciem magicznego patyka sprawił, że wydłużyła się i miała kaptur. Drugim zmienił jej kolor na ciemno bordowy. Swoje adidasy zmienił na czarne trapery. Ubrał swój nowy strój i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądał, jakby wybierał się do jakieś zakazanej dzielnicy, co nie mijało się z prawdą. Wyciągnął jeszcze dwie koperty, pergaminy, pióro i atrament. Napisał dwa listy, jeden do wujostwa i drugi do Zakonu Feniksa.
Zapieczętował oba i rzucił czar, że tylko wujostwo i członkowie zakonu mogą dotknąć i odczytać listy. Zamierzał się teleportować, ale jeszcze nigdy tego nie robił. Wpadł na pewien pomysł. Skupił się na drugim końcu pokoju i już po chwili zdziwił się, bo teleportował się bezbłędnie, a do tego bez charakterystycznego trzasku. Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Zmniejszył kufer i paczkę zaklęciem do rozmiarów monety, po czym schował je do kieszeni. Po namyśle zrobił to samo z klatką Hedwigi, uprzednio wypuszczając sowę.
Rozejrzał się jeszcze po pokoju sprawdzają czy czegoś nie zapomniał. Widząc całkiem pusty pokój, położył na biurku dwie koperty, myśląc przy tym z rozbawieniem, co zrobią członkowie zakonu i Dumbledore. No właśnie, po przeczytaniu listu od Ravena wezbrała w nim wściekłość na dyrektora o zatajeniu takiej ilości informacji przed nim.
"Dlaczego mi nie powiedział?" - i z taką myślą teleportował się przed Dziurawym Kotłem. "Nowa przygoda", pomyślał gorzko, i po krótkim westchnieniu wszedł do pubu.
ROZDZIAŁ DRUGI
W środku natychmiast zaległa nienaturalna cisza.Harry poczuł złość, nigdy nie lubił być w centrum uwagi. Ale mógł ichzrozumieć, przecież wyglądał przynajmniej jak śmierciożerca. Otrząsnął się ztych myśli i ruszył w kierunku tylnego wyjścia. Kiedy tylko tam dotarł,usłyszał jak do pubu wraca normalny gwar. Wyciągnął różdżkę, by po chwilistuknąć nią w odpowiednią cegłę otwierającą przejście na ulicę Pokątną. Od razuusłyszał znajomy hałas, który zawsze uwielbiał, ale teraz wydawał mu się jakbygłośniejszy niż zwykle.
Ruszył wolno ulicą. Ludzie patrzyli na niegoniezbyt przychylnie, ale on nie interesował się tym zbytnio. Dość szybkoznalazł się przy wejściu do najmroczniejszej i jedynej ulicy, gdzie można kupićczarnomagiczne przedmioty w Londynie. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że niewie gdzie jest ten zakichany bar "Bazyl". Wszedł dość niepewnie dociemnej uliczki. Mijał zniszczone domy, wystawy sklepowe przedstawiająceczasami ohydne czaszki, albo jakieś narzędzia tortur. Wzdrygnął się, kiedyzauważył wielkiego, zdechłego pająka, na wystawie sklepu "Najróżniejszetrucizny". Nie było tu tak dużo ludzi jak na Pokątnej, więc nie wiedziałkogo zapytać gdzie jest ten pub.
W końcu dotarł do znajomego sklepu: "UBorgina i Burkesa". Wszedł szybko do budynku, a kiedy tylko otworzyłdrzwi, zadzwonił dzwonek. Nikt się nie pokazał, ale Harry miał uczucie, że ktośgo obserwuje. Nie mylił się, bo po chwili za ladą pojawił się właścicielsklepu. Borgin wyglądał jakby miał zaraz umrzeć. Siwe, krótkie włosy zajmowałytylko połowę jego głowy. Był średniego wzrostu, a zza okularów patrzyłybrązowe, niemal czarne, oczy.
-Dzień dobry. Witam w moim sklepie. Czym mogę służyć? - powiedział ochrypłym iniskim głosem. Harry podszedł do niego z miną, jakby miał parsknąć śmiechem, conie mijało się z prawdą.
"Boże, dobrze, że nie widzi mojejtwarzy", pomyślał, jednak szybko się pohamował, bo zauważył, że sprzedawcaprzygląda mu się teraz podejrzliwie.
-Witam. Chciałbym się dowiedzieć gdzie jest bar "Bazyl". - Harryspróbował mówić niższym głosem, co mu się udało. Jednak pan Borgin nieodpowiedział od razu, tylko dopiero po chwili, i to nawet nie była odpowiedź.
-A po co pan pyta, panie...
-Evans. - Chłopak sam się zdziwił, że powiedział to nazwisko. Jednak musiałdziałać tu pod przykrywką, żeby nikt go nie znalazł.
-A po co pan, panie Evans, chce tam iść? - powtórzył pytanie Borgin. Harryzaczął się już denerwować na tego głupiego faceta.
"A co cię to?" - zapytał się w myślach,jednak na głos powiedział:
-Mam tam spotkanie, więc czy powie mi pan gdzie to jest? - tym razem użyłszorstkiego, chłodnego i bardzo nieprzyjemnego głosu. To chyba poskutkowało, boBorgin wzdrygnął się, a potem wydukał:
-Z-za tym r-rogiem. Na k-końcu u-ulicy - wyglądał na naprawdę przestraszonego.Harry zdziwił się jego zachowaniem, ale nie chcąc przebywać w tej chwili więcejczasu przy tym typie, wycofał się w stronę drzwi. Kiedy był już prawie przynich, odwrócił się do przestraszonego sprzedawcy, mówiąc:
-Dzięki - po czym opuścił zagracony czarnomagicznymi rzeczami sklep, słyszącjeszcze głośne westchnienie ulgi Borgina. Zszedłszy ze schodków, zaskoczonystanął. Zamrugał kilkakrotnie, bo wszystko wokół było rozmazane. Zdziwionyściągnął okulary i schował je do kieszeni. Widoczność od razu się poprawiła, ito bardzo. Przeszedł zaledwie kilka kroków, kiedy znów przystanął. Rozejrzałsię i zauważył, że jest już późna noc.
"No tak, przecież wyruszyłem o zmroku",pomyślał, ale nie o to chodziło, bo mimo ciemności widział wszystko. Natychmiastprzypomniał sobie, że Ravenox pisał w liście, że wyostrzą mu się zmysły."To dlatego na Pokątnej było tak głośno. Nie, było głośno dla MNIE. A wsklepie Borgina było tak jakoś niewyraźnie". Wzdychając, ruszył dalej.Wreszcie, kiedy skręcił, zobaczył obiekt swoich poszukiwań.
Stanął przed dość sporym budynkiem z dużymszyldem, na którym był namalowany zielono-szary wąż z wściekle żółtymi oczami.Pod gadem był napis, głoszący: "BAZYL". Był napisany srebrną farbą, adrzwi wejściowe zrobione z jakiegoś ciemnego drewna. Nie zastanawiając siędłużej, wszedł do środka. Od razu uderzył go zapach alkoholu i potu.
"Jak we Świńskim Łbie", pomyślał, iruszył do barmana, bo przypomniał sobie, że przecież nie wie, jak wyglądaCorvus.
-Przepraszam, gdzie mogę znaleźć Corvusa Ravenoxa? - znów użył tego samegogłosu, kiedy pytał się Borgina o drogę do tego pubu.
Natychmiast zauważył reakcje od strony faceta,który bez zbędnych słów i z przestraszoną miną, wskazał stolik stojący wnajciemniejszym kącie. Poszedł we wskazanym kierunku i już po chwili bezostrzeżenia dosiadł się do mężczyzny w czarno-szarej szacie. Był dość wysoki idobrze zbudowany, ale kiedy się odezwał Harry poznał, że nie ma on tak naprawdęwcale tyle lat za ile go uważał.
-Czego chcesz?
-Ty jesteś Corvus? - odpowiedział pytaniem na pytanie Harry. Chłopak siedzącynaprzeciwko podniósł wyżej głowę i po chwili wstał, nakazując przy tym, abypodążył za nim.
Tak, więc ruszyli w stronę schodów. Szli wmilczeniu przez jakąś minutę, w końcu stanęli przed nieco zniszczonymidrzwiami. Corvus otworzył je z rozmachem, a Harry podążył za nim. Chwilępóźniej obaj siedzieli w fotelach naprzeciw siebie. Ściągnęli kaptury. Ravenoxokazał się być młodzieńcem, czym zaskoczył Harry'ego, o czarnych włosach,niemal tak samo ciemnych jak Harry'ego. Oczy miał dość dziwne, bozielono-niebieskie, które wprost przeszywały na wylot.
-Czy mógłbym najpierw zobaczyć list? - zapytał Corvus, budząc przy tym Pottera zrozmyślań. Ten sięgnął szybko do kieszeni, w której miał kufer, pudełko orazto, co chciał zobaczyć jego towarzysz. Bez zbędnych słów podał mu kopertę iprzyglądał się, jak z każdym przeczytanym słowem, na twarzy Corvusa pojawia sięcoraz większy uśmiech.
-No więc tak... - zaczął, kiedy skończył czytać list i odłożył go na stolik. -To, co napisał ci mój ojciec jest prawdą, choć nie do końca.
-Jak to?!
-Nie napisał ci, że było już czterech Mawirów, a ty jesteś piąty. A co do tychczterech rodzajów magii, to nie tylko Mawirowie to potrafili. Właśniepół-wampiry szczyciły się tym, że potrafią wszystkie cztery, choć toniebezpieczne. - Harry zamyślił się i po chwili zapytał, bo coś mu tu niepasowało.
-Tylko pół-wampiry? A wampiry?
-Widzisz... Wampiry potrafią TYLKO magię nekromancką i czarną. Żadnej innej. Niewiem, dlaczego. Może, dlatego, że pół-wampiry mają w sobie więcej krwiczarodziejów? Nie wiem.
-Ravenox napisał, że masz... - zaczął, ale Corvus za niego dokończył.
-...ci wszystko wytłumaczyć, wiem. Dobra, szaty dam ci później. Teraz takasprawa. Znalazłem tu ósemkę szesnastolatków, chcących walczyć z Voldemortem -Harry spojrzał na niego zdziwiony, bo nie wiele osób wymawia to imię, a tymczasem Ravenox mówił dalej - i razem z ojcem postanowiłem, że założymy grupę.Nie martw się, przepytałem ich pod działaniem Veritaserum i wszyscy są przeciwRiddle'owi. Nazwiemy ją Czarnymi Krukami, a ty będziesz jako Czarny Feniks.Musimy nauczyć się wszystkiego z książek, które dostałeś, a do tego oklumencji,legilimencji i walki na miecze. Nauczy nas tego przyjaciel ojca. Masz jakieśpytania? - Harry zastanowił się chwilę.Tak miał dość sporo pytań, więc zadał pierwsze.
-Co z członkami naszej grupy? Kim oni są?
-Pięciu Ślizgonów, dwaj Krukoni i jeden Gryfon. Wiem, że nie przepadasz zaŚlizgonami, ale pamiętasz może te słowa? Na tyle silni, na ile połączeni, natyle słabi, na ile podzieleni.
-No niech ci będzie. Ale gdzie będą ćwiczenia?
-W hali obok, nikt oprócz członków grupy i nauczyciela nie będzie mógł tamwejść. Chodź za mną, dam ci te szaty. - Oboje wstali. Harry czuł się trochędziwnie, i dopiero po chwili pojawiło się w jego głowie pewne pytanie.
-Corvus...
-Tak? - Ravenox zatrzymał się tuż przy drzwiach i odwrócił się do niego.
-Kiedy stanę się pół-wampirem i jak to się będzie odbywało?
-W dzień twoich szesnastych urodzin, nie martw się. Będę przy tym - uśmiechnąłsię i wyszedł, a Harry nałożył kaptur i podążył za nim.
Wyszli z pubu. Corvus już miał zasłoniętą cieniemtwarz. Harry ciągle rozmyślał o rozmowie z nim. Nie wiedział jak będzie się"przeobrażać" w pół-wampira, ale nie miał zbyt optymistycznych myśli.
Tymczasem dotarli do dużego budynku, którywyglądał tak jak pozostałe, ale różnił się tym, że drzwi były ciemno dębowe, aklamka w kształcie kruka. Weszli szybko i znaleźli się w przestronnej sali. Corvusskierował się w stronę schodów, wiec Harry podążył za nim. Wspinali się poładnych, zielono-czarnych stopniach. Ravenox zaprowadził go do jego sypialni,gdzie na łóżku leżała czarna jak smoła szata oraz tego samego koloru peleryna,na której był wyszyty srebrnym nićmi ich herb, jak później wytłumaczył muCorvus.
Był tam feniks, smok i kruk, wszystkie w pozycjiataku. Do całego stroju dodane były czarne glany okute metalem, tej samej barwybluzka i spodnie. Harry zastanawiał się, po co to, skoro bluzki i spodni niebyło i tak widać pod peleryną. Pożegnał się z swoim nowym przyjacielem.Właśnie, uważał Corvusa za przyjaciela, on nie ukrywał przed nim niczego, wręczprzeciwnie. Poczuł do niego sympatię i z taką myślą walnął się na łóżko(uprzednio ściągając z niego nowy strój) i zasnął.
ROZDZIAŁ TRZECI
Remus Lupin szedł chodnikiem w kierunku Privet Drive numer 4. Nie mieli wieści od Harry'ego od pięciu dni i ktoś (czyli on) musiał sprawdzić, co się z nim dzieje. Martwił się o chłopaka. Jak przetrzyma śmierć Syriusza? On też nie miał łatwo. Nie mógł znieść, że już nigdy nie zobaczy Blacka, nie usłyszy jego psiego śmiechu. Westchnął i przyspieszył. Po chwili skręcił i znalazł się pod drzwiami domu tych mugoli, u których Harry mieszka. Zapukał i czekał, aż ktoś mu otworzy. Miał cichą nadzieje, że to będzie zielonooki, ale mylił się. Otworzyła mu Petunia Dursley. Kiedy go zobaczyła zbladła bardzo i wyglądała jak kreda.
- S-słucham? - zapytała drżącym głosem, spoglądając na niego ze strachem.
- Przyszedłem, żeby zobaczyć, co z Harry'm.
- Jest... na g-górze. Nie wychodzi od p-pięciu dni. - W głowie Lupina zapalił się alarm. Nie pisał i nie wychodził od pięciu dni, a jeżeli coś mu się stało, albo coś sobie zrobił? Remus wyminął szybko ciotkę Harry'ego i pognał do góry. Spróbował otworzyć drzwi, ale ani rusz, nie dało się. Cofnął się o krok, wyjmując różdżkę i celując nią w drzwi.
- ALOHOMORA!
Nastąpił głośny huk i wyważyło je. Lupin wszedł powoli do pokoju i zamarł. W środku było... pusto! Poczuł narastającą panikę i nawet nie zauważył, że Petunia weszła do pokoju i zastygła. Remus rzucił się do przodu, sprawdzając szafy, pod łóżkiem i gdzie się dało. Nic! Pusto! Usiadł ciężko na łóżku i wtedy JE zauważył.
Dwa listy leżały na biurku, a mógłby przysiąc, że tam też sprawdzał. Tłumacząc sobie to paniką, wstał i wziął oba. Ale, gdy tylko dotknął jednego z nich, poczuł tak, jakby przez rękę przepływał prąd i gorąco. Było to bardzo nieprzyjemnie uczucie. Puścił ten list, ale drugi nadal trzymał w ręce. Wtedy dostrzegł, że jeden jest zaadresowany do wujostwa Harry'ego, a ten, co Lupin ściskał w dłoni, do Zakonu Feniksa. Spojrzał na Petunię nadal stojąca w progu.
- Yhm, yhm... czy mogłaby pani przeczytać ten list? - powiedział do niej, wskazując na kopertę leżącą na biurku. Starał się być spokojny i nawet mu się to udawało, ale tylko z zewnątrz. Wewnątrz cały się gotował i to nie tylko ze strachu, ale i złości i niedowierzania.
Ciotka Harry'ego jakby się zbudziła ze śpiączki. Zamrugała kilkakrotnie i szybko podeszła do biurka. Lupin widział jej trzęsące się ręce, kiedy brała kopertę i rozrywała ją. Wyciągnęła pergamin. Rozłożyła go i, zachęcona spojrzeniem Remusa, zaczęła czytać na głos.
Ciociu, Wujku i Ty, Dudley
Powiem od razu, prosto z mostu. Wyjechałem. Nie powiem gdzie, bo to tajemnica, która mogłaby Was narazić nawet na śmierć. Niezbyt Was lubię, ale nigdy bym Wam nie życzył śmierci. Dziękuję, że gościliście mnie w Waszym domu przez te szesnaście lat. Trzymajcie się. Przypuszczam, że jest tam ktoś z Zakonu, jeśli nie (w co wątpię, bo tylko czarodziej otworzyłby te drzwi), zawołaj kogoś, by wziął drugi list. Nie radzę go dotykać.
H.J.P
Petunia z wrażenia musiała usiąść na krześle przy biurku. Lupin nie przejmując się już nią, wybiegł z pokoju. Pognał przez schody i dosłownie wypadł z domu. Dotarł do bezpiecznego punktu teleportacyjnego i deportował się. Znalazł się na zniszczonym trawniku przed domem Grimmauld Place 11 i 13. Pomyślał szybko o haśle i między tymi domami pojawił się następny.
Napal zniszczony i zaniedbany, ale teraz o to nie dbał. Wbiegł po schodkach i zapukał do drzwi ze schodzącą farbą. Po chwili dobiegły go wrzaski portretu matki Syriusza i ktoś, głośno przeklinając, otworzył drzwi. Nie patrzył, kto to jest. Dwóch innych mężczyzn zaciągało kotary portretu. Nie zwracał na nich uwagi. Wpadł do kuchni zziajany i zmęczony. Była tam połowa Zakonu. Ni stąd ni zowąd Lupin nie wytrzymał i zaczął wrzeszczeć.
- ZAWOŁAJCIE DUMBLEDORE'A! NATYCHMIAST! - krzyczał, dopóki ktoś mu nie podał eliksiru uspokajającego. Już po kilku sekundach opadł na najbliższe krzesło, dysząc ciężko. Zamknął oczy, modląc się, że to tylko sen i jeszcze w ogóle nie poszedł do Harry'ego.
Tymczasem wokół zrobił się szum, a potem przerwało go pojawienie się kogoś. Remus nie przejmował się tym, dopóki nie odezwał się znajomy głos.
- Remusie, co się stało? - zapytał Dumbledore. Lupin otworzył oczy, jego źrenice były rozszerzone, ale nikt nie wiedział, czy ze złości, czy strachu.
Lunatyk skoczył na równe nogi i znów zaczął wrzeszczeć, że po prostu kogoś zaraz zabije i zleje na kwaśne jabłko. Wszyscy stali osłupiali. Nikt nigdy nie wiedział go tak wkurzonego, ba! To mało powiedziane. Ale jeszcze dziwniejsze było to, że krzyczał właśnie na dyrektora Hogwartu. Dopiero, kiedy podali Remusowi kolejną fiolkę z eliksirem uspokajającym, ten się uspokoił. Od razu zauważyli, że ściska w prawej dłoni jakiś list.
- Remusie, powiesz co się stało, czy nie? - zdenerwowała się pani Weasley.
- H-Harry zniknął. - W pomieszczeniu oświetlanym świecami zrobiło się nienaturalnie cicho, a atmosferę tam panującą można by kroić nożem. Członkowie Zakonu patrzyli po raz drugi w osłupieniu na Lupina.
- C...co?! - wrzasnęła pani Weasley, teraz naprawdę wściekła.
- Jak to się stało? - zapytał Dumbledore, siadając na krześle, a za jego przykładem poszli inni.
- On... wyjechał - wykrztusił Remus z trudem i rzucił na stół list dla Zakonu od Harry'ego. Albus złapał go i szybko otworzył. Z koperty wyleciał pergamin. Nie czekając, aż ktoś się ruszy, dyrektor zaczął czytać go na głos.
Drogi Zakonie Feniksa
Jak zapewne już wiecie, wyjechałem. Nie szukajcie mnie, bo i tak nie znajdziecie. Mam nadzieję, że nie jesteście źli i mnie zrozumiecie. Powiem Wam, że dostałem list od przyjaciela. Powtarzam, nie szukajcie mnie. Mojej magicznej sygnatury nie rozpoznacie (tak wiem o tych sprawach). Jedyną osobą, która może mnie znaleźć jest mój przyjaciel, ale nie Ron, to ktoś inny. Piszę od razu, że go nie znacie. No i jest jeszcze jedna osoba, która może mnie znaleźć, jest nią Tom (Dyrektor na pewno wie, o kogo mi chodzi). Nie martwcie się o mnie, potrafię dać sobie radę. Pozdrawiam cały zakon.
H.J.P
P.S. Wiem, kto miał wtedy wartę. Pozdrówcie Dunga.
P.P.S. Lunio, nie gniewaj się.
Dumbledore odłożył list i spojrzał po zebranych. Byli tu już wszyscy członkowie prócz jednej osoby.
- Gdzie jest Fletcher? - warknęła Pani Weasley, ale jej mąż natychmiast zaczął ją uspokajać. Reszta też zauważyła, że nie ma Dunga. Nim ktokolwiek coś zrobił, zabrzmiał dzwonek i Pani Black rozpoczęła swój koncert. Kingsley wybiegł, żeby otworzyć i już po krótkim momencie targał za szatę Mundungusa.
- Coś się stało? Ominęło mnie coś? - zapytał przestraszony, kiedy wszyscy sztyletowali go wzrokiem. Gdyby spojrzenie zabijało, padłby już martwy. Auror posadził go na krześle naprzeciwko dość złego dyrektora. Dung przełknął ślinę ciężko i wpatrzył się w swoje dłonie.
- Mundungusie Fletcherze, czy ty miałeś wartę, kiedy Harry zniknął? - zapytał Dumbledore, siląc się na spokój. Pierwszy raz od miesięcy był zły. Nie mógł zrozumieć głupoty siedzącego przed nim człowieka.
- Ż-że co? Harry zniknął? - zapytał trzęsącym się głosem, wytrzeszczając przy tym oczy. Kilka osób pokiwało głowami, inni szepnęli coś na kształt "tak", a jeszcze inni wyglądali, jakby chcieli zatłuc Dunga gołymi rękami. Natomiast on przełknął głośno ślinę. To był wystarczający dowód na przyznanie się do winy. Dumbledore westchnął, zostawiając sprawę Mundungusa na potem. Chwycił list i przebiegł wzrokiem go jeszcze raz.
- Zastanawia mnie - powiedział po dłuższej chwili pełnej milczenia - skąd on wie o magicznej sygnaturze i kim jest "Lunio" - podniósł wzrok i spojrzał po wszystkich. Tylko Lupin był jakiś dziwny. Zbladł i wyjąkał.
- Pierwszego... nie... nie wiem, ale "Lunio" t-to ja. Chyba - dodał na koniec, kiedy wszyscy jak na komendę popatrzyli na niego. Dalej było już planowanie odszukania Harry'ego. Omawiania gdzie on się może podziewać i rozdanie ról.
---*-------*-------*---
W tym samym czasie, ale na Nokturnie, w budynku obok baru "Bazyl". Harry leżał na łóżku, rozmyślając. To był bardzo ciężki dzień, jak każdy, no, oprócz pierwszego, kiedy wszyscy się zapoznawali. Zdziwił się, kogo tam zobaczył.
Byli to dwaj Krukoni: Wili Grey i Timi Reson, znał ich tylko z widzenia. Obaj byli jak bracia, mieli brązowe włosy i oczy, wysocy i szczupli. Ślizgonów też za bardzo nie znał, a byli to: Blaise Zabini, Robert Kokur, Michał Felton, Kim Torow i Dan Sirric. Zdziwił go ten pierwszy, zawsze myślał, że jest on jednym z fan klubu Malfoya, ale najbardziej zaskoczył go Gryfon. Okazało się, że jest to Mark Mistef. Znał go. Rozmawiał z nim czasami w Hogwarcie, ale zwykle Mark siadał na końcu klasy na lekcjach, a na posiłkach jadł samotnie. Na przerwach znikał w bibliotece, albo na błoniach.
Na początku treningu nie było łatwo, nikt nikomu nie ufał, a szczególnie Ślizgoni, i nie umieli razem walczyć. Później było coraz lepiej, aż w końcu walczyli jakby byli jednością, jedną osobą. Kiedy jeden rzucał zaklęcie, inny go osłaniał tarczą. A to dopiero piąty dzień! Nauczyciel, który wyciska z nich siódme poty, był z nich bardzo zadowolony. Właśnie, nauczyciel, niejaki Lirum Risel. Jest bardzo ostry i wymagający, ale bardzo dobrze uczy. Dzięki niemu Harry potrafi już przybrać postać jednego zwierzęcia: lwa. Postanowił posłuchać Ravenoxa i wybrał te zwierzaki, jakie mu napisał w liście Raven. A poza tym, i tak czwartym musiał być feniks.
Corvus powiedział mu, że naszyjnik czarnego feniksa pozwala mu zmieniać się w feniksa, ale nie przyjmuje on wtedy jego cech, tak jak w przypadku zwykłej animagii. Harry przypomniał sobie, jakie zwierzęta wybrali inni, kruka i hipogryfa. Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, jak wybierali, w jakie mają się zmieniać. Na dodatek Corvus wpadł na pomysł, żeby ósemka ta podzieliła się na nekromanckich magów żywiołów i starożytnych magów elfickich. Tak, więc jest czterech takich i takich, a Corvus i Harry uczą się wszystkich czterech magii. Nie jest to łatwe, musiał to przyznać, a do tego jeszcze animagia, walka na miecze i magia umysłu. Westchnął, kiedy pomyślał o następnym dniu.
"No nic. Trzeba spać, bo jutro nie wstanę" pomyślał, i dodał jeszcze, że jutro wybierze się na Nokturn i Pokątną. Z tą myślą zasnął.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Atak, unik, blok, cios, unik... i tak w kółko.
Harry właśnie ćwiczył walkę na miecze z Corvusem, a obok walczyły inne pary pod pilnym wzrokiem nauczyciela. Szło im całkiem nieźle. Potter musiał skupić się na walce, bo inaczej leżałby już na ziemi, tak jak w pierwszych dniach. Śmiał się w duchu, kiedy przypominał sobie pierwsze treningi. Były one po prostu klapą i to nie tylko dla niego.
Nagle zabrzmiał gwizdek i ćwiczenia na razie się skończyły. Kruki poszły napić się czegoś i zjeść, ponieważ po walkach na miecze jest się strasznie głodnym, spragnionym, wyczerpanym oraz poobijanym. Mieli tylko kilka minut na doprowadzenie siebie do porządku, bo za chwilę mieli mieć animagię. Jeszcze nie wszyscy potrafili zmieniać się w swoje zwierzęta. Jedynie Corvus jest zwolniony z tych zajęć, bo robi to perfekcyjnie.
Po chwili wszyscy byli już w sali treningowej i przygotowywali się. Harry miał być na końcu, więc po kilku minutach nudził się strasznie patrzeniem na zmiany innych. W końcu przyszła jego kolej. Potrafił przemieniać się już w kruka i lwa. Jego animagiczna postać tego drugiego jest nieco dziwna, bo grzywę ma czarną, a sierść ciemnobrązową.
- Teraz ty, Harry. Musisz poczuć się jak jednorożec. Pamiętaj - zaczął swoją zwykłą gadkę Risel. Czarnowłosy skupił się tak mocno, jak tylko potrafił. Będąc gotowym, rzekł w myślach "anime". Nic. Nauczyciel spojrzał na niego i, po chwili wahania, powiedział:
- Musisz uwolnić swoją energię, magię. Tylko nie wiem jak. Musisz znaleźć coś, co ją uwolni. - Potter zastanowił się. Kilka razy już mu się przytrafiło uwolnić magię. Przypomniał sobie, jak nadmuchał swoją ciotkę, albo wypuścił węża w zoo. Był wtedy wściekły.
Nagle wpadł na pewien pomysł. Przełknął ciężko ślinę, zamykając oczy. Przypomniał sobie Bellatriks, nienawiść do niej. Poczuł niesamowite ciepło, więc zaczął myśleć o jednorożcu. Przez jego ciało przebiegł prąd i już wiedział, że mu się udało. Usłyszał krzyk. Otworzył oczy i ujrzał zszokowane miny reszty.
Corvus z otwartymi szeroko ustami machnął różdżką i przed Harrym pojawiło się lustro. Spojrzawszy w nie o mało, co nie zemdlał. Rzeczywiście, był jednorożcem, ale jakim! Lśniące czarne futro, przywodzące na myśl aksamit, pokrywało całe jego ciało. Róg, kopyta, ogon oraz grzywa lśniły złotem. Zamrugał kilka razy. Wypowiedział znów w myślach zaklęcie i był z powrotu sobą. Nie myśląc więcej usiadł na najbliższym krześle, a za jego przykładem poszli inni.
- Czy ktoś wie, jak to się stało? - zapytał lekko drżącym głosem. Nikt się nie odezwał przez jakiś czas. Aż w końcu Risel zapytał:
- O czym wtedy myślałeś?
- O nienawiści do Lestrange - odpowiedział natychmiast. Nauczyciel spojrzał na niego zdziwiony i szepnął cos na kształt "To dlatego". Nikt się już więcej nie odzywał. Harry zatopił się w swoich myślach. Jeszcze nigdy nie widział czarnego jednorożca, ba! Nawet o takim nie słyszał.
Czas leciał dalej. Wszyscy później mieli jeszcze kilka zajęć, a potem każdy oddał się w ręce Morfeusza.
Kilka dni później Harry zdał sobie sprawę, iż jutro są jego urodziny. Akurat teraz ćwiczyli potężne zaklęcie o nazwie: "fala energii". Ustawili się w jednym rzędzie, wyciągając przed siebie ręce. Risel dał znak i w następnej sekundzie ciszę zakłóciło dziesięć głosów zlewających się w jeden:
- Aldofantis pertraktae! - Wielka fala pomknęła w kierunku manekinów. Gdy tylko się z nimi zetknęła, wyrzuciła je dwadzieścia stóp w tył tak, że uderzyły z impetem w ścianę. Słychać było szczękanie łamanych kończyn, na co dwójka Krukonów lekko się skrzywiła. Reszta była zadowolona, a szczególnie Ślizgoni wraz z Harrym.
- Dzisiaj impreza! - krzyknął nagle Corvus. Spojrzeli na niego zdziwieni, a ten dodał, patrząc na Harry'ego - Masz jutro urodziny, ale imprezę zrobimy dzisiaj. Później zrozumiesz - dopowiedział, widząc niepewną minę przyjaciela. Wybuchły oklaski i okrzyki. Ravenox i Harry, któremu już się wyostrzyły zmysły, skrzywili się - to było dla nich zdecydowanie za głośno.
Zaczęły się przygotowania do balangi. Role rozdawał Risel. On również chciał brać w niej udział, więc wziął na siebie udekorowanie sali na dole (tej, do której Harry i Corvus weszli w drugim rozdziale). Wili i Timi mieli skombinować jedzenie. Blaise, Robert oraz Michał załatwić jakąś fajną muzę. Kim, Dan i Mark zostali wyznaczeni do oświetlenia (w końcu musi jakieś być o zmroku). Zaś Harry z Corvusem zajęli się zabezpieczeniami, żeby nikt niepowołany nie usłyszał muzyki i śmiechów. Potem jeszcze pomogli swojemu nauczycielowi dekorować salę.
Pod wieczór wszystko było gotowe i wyglądało świetnie. Zaczęła się impreza. Grali w różne gry, opowiadali kawały, jedli i pili. Zabawa zaczęła się rozkręcać i po jakimś czasie Michał wytrzasnął skądś butelkę Ognistej. Tylko kilka osób piło. Harry stwierdził, że na razie nie powinien. Po za tym Corvus ostrzegł go, żeby nie pił, ponieważ dzisiaj nie powinien.
Balanga rozkręciła się na dobre. Około dwudziestej trzeciej trzydzieści Ravenox wstał, nakazując Harry'emu, aby poszedł za nim. Zostawili w połowie upite towarzystwo i skierowali się do schodów. Okazało się, iż Corvus zaprowadził czarnowłosego do jego pokoju.
- Poczekaj chwilkę - powiedział, rzucając kilka zaklęć. Wśród nich Potter wyłapał wyciszające oraz zamykające.
- Po co to robisz? - zapytał z ciekawością, przechylając głowę nieco w bok.
- Bo o północy zacznie się twoja przemiana, a nie chce im przerywać zabawy - prychnął - twoimi krzykami. - Teraz Harry był zaniepokojony i to bardzo. Ravenox zaczął mu tłumaczyć, na czym polega całe zajście.
- Przez mniej więcej kwadrans będziesz jakby pod działaniem Cruciatusa, lecz to nie zostawia trwałych uszkodzeń. Wydłużą Ci się kły, źrenice staną się pionowe. Tylko mawirowie mają to drugie. Zaklęcia maskujące znikną, jeżeli będziesz wściekły. Później cię ich nauczę. Teraz lepiej usiądź.
"Corvus miał rację" pomyślał Harry pół godziny później, kiedy zaczęła się jego przemiana. Bolało go wszystko, jakby ktoś wbijał mu setki igieł w skórę. Do tego, nie wiedział czemu, ale bardzo chciał... krwi! Zwijał się na łóżku z bólu, ale nie krzyczał. Podczas krótkich chwil odprężenia, Corvus dawał mu eliksir krwawy (jak później wytłumaczył) zastępujący krew. Harry czuł dziwne pieczenie oczu, a językiem wyczuł, że jego kły zaczęły się wydłużać. Po szesnastu minutach wszystko nagle ustało. Cały ból minął, tak jak szczypanie oczu.
Potter podniósł się ociężale i zobaczył Corvusa uważnie mu się przyglądającego. Ten niespodziewanie uśmiechnął się i powiedział, podając mu ostatnią teraz dawkę eliksiru krwawego:
- Witaj wśród nas. - Harry odwzajemnił uśmiech, lecz zrobił to z wielkim trudem.
Odetchnął w myślach. Nareszcie się skończyło. Musiał przyznać, że treningi z Riselem się przydały (rzucał na nich Tormentę, żeby przyzwyczaić ich do bólu). Corvus wyciągnął z kieszeni fiolkę z eliksirem bezsennego snu i podał mu ją. Harry uśmiechnął się, tym razem normalnie i wypił jednym haustem zawartość flakonu. Po chwili zapadł się w ciemną krainę snów.
Następnego dnia Harry obudził się wyspany i szczęśliwy. Nagle jego język napotkał coś ostrego, a tym czymś okazały się kły! Wyskoczył z łóżka, stwierdzając ze zdziwieniem, że jest całkowicie ubrany. Do jego rozbudzonego umysłu zaczęły napływać wspomnienia poprzedniej nocy. Rozluźnił się nieco, przeciągając się i udając do łazienki.
Po porannej toalecie wrócił do pokoju. Nie uszedł dwóch kroków, a… przewrócił się! Przeklinając pod nosem wstał i zobaczył, o co się potknął. Było to pudło, które przysłał mu Raven Ravenox. Do głowy Harry'ego wpadła genialna, według niego, myśl.
Szybko otworzył pudełko. Wyciągnął szkatułkę, a z niej wyjął medalion Białego Smoka. Wrzucił z powrotem szkatułę do pudła. Przeszukał je dokładnie i znalazł sześć kolorowych jaj. Cztery z nich postawił ostrożnie na łóżku, a dwa nadal trzymał w ręce. Nie myśląc więcej wybiegł ze swojego pokoju, trzymając w ręce wisior i jajka. Dotarł do mieszkanka Corvusa. Zapukał cicho, a kiedy nikt nie odpowiadał, uderzył głośniej. W końcu Ravenox mu otworzył. Harry od razu zauważył, że jest on w świetnym humorze. Wlazł do pokoju, wciskając zaskoczonemu Corvusowi trzymane przez siebie przedmioty.
- Wybrałem już Białego Smoka - orzekł bardzo oficjalnym tonem, ale efekt psuły ogniki w jego oczach z pionowymi źrenicami.
- Ty... ty żartujesz! Ja mam być nim? - Harry nie odpowiedział, tylko skinął potakująco głową. Z zadowoleniem stwierdził, że zrobił przyjacielowi wielką niespodziankę. Ravenox opadł na łóżko, patrząc na Pottera z niedowierzaniem.
- Dlaczego? - zapytał cicho po dłuższej chwili.
- Bo ty nadajesz się do tego odpowiednio. Jesteś pół-wampirem, moim przyjacielem i towarzyszyłeś mi przy przemianie - wyrecytował Harry, uśmiechając się szeroko do niego. Ten odwzajemnił gest. Minutę potem, ramię w ramię, opuścili pokój. Corvus zostawił w nim jajka, a medalion Białego Smoka założył na szyję.
Kiedy weszli do sali, wszyscy o dziwo już tam byli. Patrzyli moment na Ravenoxa szeroko otwartymi oczami, po czym rzucili się do składania gratulacji. Harry czuł się szczęśliwy. Śmiał się radośnie z tej sytuacji. Spoglądał na kompanów, a w jego tęczówkach błyszczały iskry. Chwila ta została przerwana przez wlatującego kruka z czarno-czerwoną kopertą w dziobie. Wszyscy znieruchomieli, blednąc gwałtownie. Wiedzieli, że takiego koloru listy mówią jedynie o złych wieściach.
Ptak upuścił przesyłkę u stóp Corvusa. Ten podniósł ją wśród napiętej atmosfery, zagęszczającej się z każdą sekundą jeszcze bardziej. Rozerwał kopertę, wyjmując z niej bladą kartkę. Zaczął czytać, marszcząc przy tym brwi. Skończywszy, spojrzał przerażony po wszystkich. Swój wzrok zatrzymał na Harrym, który miał nie najlepsze przeczucia. Jego wcześniejsza radość po prostu prysła niczym mydlana bańka. Ravenox otworzył usta i w końcu zdołał wykrztusić drżącym głosem.
- Za... zaatakowali...
ROZDZIAŁ PIĄTY
- ... Hermionę Granger. - W tym momencie wszyscy spojrzeli na Harry'ego, który zbladł gwałtownie. Zrobiło mu się gorąco. Zerwał się na równe nogi krzycząc.
- Trzeba iść ją ratować! Nie stójcie tak! - Po chwili doszedł do wniosku, że do nich to nie dociera, więc jednym machnięciem wyciągniętej przed chwilą różdżki zmienił ubranie na te, które dał mu Corvus. Najwyraźniej reszta opamiętała się, bo też chcieli już zmienić szaty, ale Risel powiedział.
- Nie. Idą tylko Corvus i Harry. Nie możemy od razu pokazywać jak jesteśmy silni i ilu nas jest, a poza tym, chyba nie wyślą pięćdziesięciu Śmierciożerców na jedną czarownicę i jej mugolskich rodziców. - Po tej przemowie Kruki usiadły na fotelach tak, jak nauczyciel. Ravenox natomiast zmienił ubranie na takie, co miał Harry.
Czarne glany okute metalem, takiego samego koloru szata, a pod nią bluzka i spodnie, również w tej barwie. Na to pelerynę, też czarną, z ich herbem. Mieczy nie brali, bo stwierdzili, że na razie nie są potrzebne. Nałożyli kaptury pośpiesznie. Deportowali się, myśląc o miejscu zamieszkania przyjaciółki Pottera.
Znaleźli się na ładnym trawniku przed ślicznym domkiem jednorodzinnym. Harry, nie patrząc w tej chwili na otoczenie, zmienił się w czarnego jednorożca. Corvus poszedł za jego przykładem i przybrał postać śnieżnobiałego pegaza. Pogalopowali w kierunku domu, od razu zauważając, iż drzwi są wyważone.
Harry poczuł narastającą złość i przyśpieszył, zostawiając Corvusa z tyłu. Wbiegł do środka. Znalazł się w ciemnym przedpokoju umeblowanym skromnie, lecz ładnie i z gustem. Nie zwracał na to uwagi. Pobiegł do salonu, nie wiedząc dokładnie, dlaczego. Po prostu tam zaprowadził go instynkt oraz zapach krwi. To drugie zmroziło mu krew w żyłach.
Drzwi do salonu okazały się zamknięte, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Walnął w nie z całej siły rogiem i w następnej sekundzie wpadł do sporej wielkości pomieszczenia. Natychmiast zauważył leżące ciała dwójki dorosłych, najprawdopodobniej rodziców Hermiony. Pod ścianą leżała ONA. Cała zakrwawiona, ledwo oddychająca. Mimo to świadoma…
Patrzyła na niego wzrokiem pełnym strachu. Nad nią stało pięciu Śmierciożerców. Wszyscy celowali różdżkami w dziewczynę. Byli zaskoczeni, wręcz przerażeni. Harry usłyszał za sobą dźwięk kopyt. Bez trudu rozpoznał galop Corvusa, przemierzającego teraz przedpokój.
Nie miał czasu na niego czekać. Zarył prawym kopytem w drewnianą podłogę i zaszarżował na zakapturzone postacie. Natarł rogiem. Śmierciojady nie miały szans i już po chwili, cali w ranach i siniakach, deportowali się w bezpieczne miejsce. Do pokoju wpadł Ravenox. Natychmiast zauważył poplamionego krwią swoich ofiar Harry'ego.
Obaj skinęli równocześnie głowami i przybrali ludzki wygląd. Corvus podszedł do dwóch ciał, a Harry do rannej, ale żywej dziewczyny. Była przerażona, lecz Harry widział w jej oczach nikłe zaufanie. Klęknął przy niej, wyciągając z kieszeni eliksiry: bezkrawawy, regenerujący, przeciwbólowy i pocruciatus. Wypiła bez słowa i protestów. Kiedy była już zdolna do użytku, Harry pomógł jej wstać i powiedział nieco zmienionym głosem (nie chciał, żeby go ktoś rozpoznał).
- Teraz zmienię się w jednorożca, a ty wejdziesz na mój grzbiet. - Jak powiedział, tak zrobił. Hermiona wgramoliła się na niego, chwytając złotą grzywę. Corvus wrócił do nich z pochyloną głową. Rzekł nieco smutnym, grobowym głosem.
- Twoi rodzice... nie żyją. Dostali Avadą. - Panna Granger nie wytrzymała i rozpłakała się. Ravenox, czym prędzej przemienił się w pegaza. On oraz Czarny wybiegli z domu i pognali przed siebie.
Nikogo nie było na ulicach, ale Harry postanowił rzucić na nich czar kameleona. Pomyślał o tym zaklęciu, skupiając się przy tym, i już po chwili byli niewidoczni. Nagle zatrzymali się oboje, bo zdali sobie sprawę, że nie wiedzą, gdzie iść.
- "To Londyn" - przekazał Harry'emu telepatycznie Corvus. Potter wpadł na pomysł.
"Kwatera główna!" Wprawdzie nie wiedział, gdzie to jest, lecz postanowił zdać się jeszcze raz na instynkt.
- "Jedź za mną" - odpowiedział i pognał w prawo, słysząc za sobą odgłos kopyt pegaza.
Biegli przez uliczki, zakamarki i ulice. W końcu dostrzegli tabliczkę z napisem: "Grimmauld Place". Harry pobiegł wzdłuż domów, zatrzymując się przed numerem jedenastym. Zaraz obok był... trzynasty.
- "Co do..." - Corvus nie skończył mu przekazać, ponieważ spomiędzy dwóch domów zaczął wyłaniać się trzeci.
A to za sprawą Harry'ego. Pomyślał po prostu o tym, co było napisane na karteczce od Dumbledore'a. Numer dwunasty rozpychał się, aż przybrał odpowiednią wielkość. Harry poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. Dom nie zmienił się w ogóle, tyle że klamka miała teraz kształt feniksa.
Nadal w postaci animagicznej wspięli się po schodkach, a Harry przyłożył róg do klamki. Nie wiadomo skąd przyszła mu myśl o takim czymś: "Przybył Czarny Feniks, sprzymierzeniec, ale nie członek Zakonu Feniksa". Ku ich zdziwieniu (Harry'ego, Corvusa i Hermiony), drzwi otworzyły się szeroko, skrzypiąc cicho. Weszli ostrożnie do środka. Tak jak na zewnątrz, w środku również nic się nie zmieniło. Byli już w połowie holu, kiedy usłyszeli jak ktoś zbiega po schodach. W holu pojawił się... Ron. Spojrzał na nich, jego oczy rozszerzyły się.
- HERMIONA! - zawołał tak głośno, że pewnie cały dom to słyszał. Właśnie wtedy kotary na końcu korytarza odsunęły się i pani Black zaczęła swój koncert.
- SZUMOWINY! PLUGAWCY! - Harry myślał, że zaraz mu uszy pękną.
"W tamtym roku, aż tak się nie darła" warknął w duchu. Więcej nie dane mu było tego zrobić, bo wyostrzone zmysły dały o sobie znać. Bardzo wyraźnie. Krzyknął, co w jego wypadku było rżeniem, i stanął dęba. Hermiona złapała się kurczowo jego złocistej grzywy i pisnęła przerażona. Za Harrym Corvus też stanął dęba, rozpościerając dodatkowo swoje skrzydła. Niestety, korytarz był za wąski i nie mogły się w pełni rozłożyć.
Po chwili wrzaski pani Black ucichły. Dopiero teraz Harry zdał sobie sprawę z tego, że ma zamknięte oczy. Otworzył je powoli i zamarł. Przy wejściu do kuchni stał cały Zakon łącznie z Dumbledorem. Przy zasłonach byli Lupin i Tonks. Na schodach zaś: Ron, bliźniacy oraz Ginny. Wszyscy patrzyli na nich. Harry klęknął, przekazując zaskoczonej Hermionie, żeby zeszła z niego. Dziewczyna zrobiła to i już miała się przewrócić, ale Potter, który przybrał już postać człowieka, złapał ją pod ramię. Po chwili obok nich stanął Corvus w ludzkiej postaci.
-Kim jesteście? - zapytał spokojnym głosem dyrektor Hogwartu, patrząc na nich uważnie. Harry skłonił się lekko i powiedział nieco zimnym głosem.
- Jestem Czarny Feniks, a to - wskazał na przyjaciela - Biały smok.
- Jak się tu dostaliście? - dopytywał się Moody.
- Czy to ważne? Powiem tylko, że tylko my możemy tu tak wchodzić. Ale teraz radziłbym wam się zająć panną Granger, bo zaraz moje eliksiry przestaną działać. - Wszyscy jakby zbudzili się ze śpiączki. Lupin podszedł czym prędzej do Hermiony i wziął ją pod ramię tak, jak wcześniej Potter. Nagle Harry usłyszał w swojej głowie głos Corvusa.
- "Mam pomysł. Weź Dropsa na osobności i poproś go o miecz Godryka. Wiem, że jesteś na niego zły, ale jako Harry Potter, a nie Czarny Feniks"
- "Dobra" - przekazał też telepatycznie, a na głos powiedział:
- Biały, idź z nimi i pomóż. - Po chwili nie było już Lupina, Hermiony i Corvusa, którzy poszli na górę do jednej z wolnych sypialni. Nastała dość niezręczna cisza, którą przerwał Harry, odwracając się do Dumbledore'a i mówiąc:
- Czy mógłbym z panem porozmawiać na osobności? - Zakon popatrzył na niego niepewnie, a później na dyrektora.
Ten wydawał się spokojny, choć teraz przyglądał się Harry'emu ze zdziwieniem i lekką podejrzliwością. Zgodził się jednak, kierując się do kuchni. Harry ruszył za nim. Dotarłszy tam, rzucił parę zaklęć uciszających i nie przenikalności. Spojrzał na Dumbledore'a, który cierpliwie czekał, aż on zacznie.
- No... więc miałbym do pana prośbę - rzekł nieco niepewnym tonem, a Drops wydawał się zaskoczony. Szybko ono minęło.
- O co chodzi? - zapytał z zainteresowaniem.
- Chciałbym, aby dał mi pan miecz Godryka Gryffindora. - Dyrektor wyglądał teraz na nieźle zaskoczonego i przez pewien czas nic nie mówił.
Usiadł tylko na krześle, robiąc zamyśloną minę. Widząc jego wahanie, Harry powiedział szybko, prawie na jednym wydechu.
- Niech się pan nie martwi, użyję go do zwalczania Śmierciojadów i zaręczam, że potrafię się nim obsługiwać.
- Dobrze więc. Czarny Feniksie, dam ci ten miecz, a teraz lepiej chodźmy na górę, bo będą się martwić. - Na początku Harry nie wierzył. Miał ochotę skakać z radości, ale jakoś opanował się. Zlikwidował nałożone zaklęcia i obaj wyszli z kuchni do holu.
Jak się okazało, nadal byli tam wszyscy. Albus uśmiechnął się do nich przyjaźnie i już miał coś powiedzieć, lecz przerwał mu łomot. Stojak na parasole zrobiony z nogi trolla przewrócił się, robiąc przy tym okropny hałas. Kotary rozsunęły się, pani Black znów zaczęła wrzeszczeć. Kingsley rzucił się, aby zasłonić kotary. Nie zdążył. Kobieta, kiedy tylko zobaczyła Harry'ego, krzyknęła. Czarny pomyślał na początku, iż zaraz zwariuje.
- TY! Mam nadzieję, że jesteś Śmierciożercą i zabijesz ich wszystkich, a jak nie, to zdechnij jak ten pies i zdrajca Syriusz! - Wrzeszczałaby dalej, gdyby nie przerwał jej huk.
Stojąca na stoliku piękna waza pękła nagle i zasypała przedpokój swoimi kawałkami. Członkowie Zakonu zaczęli rozglądać się wokoło. Natrafiwszy wzrokiem na Harry'ego, zamarli. Czarnowłosy czuł taką wściekłość, jak nigdy przedtem. Była większa od tej na Bellatriks, choć to wydawało się niemożliwe.
Zacisnął pięści tak mocno, że mu knykcie zbielały. Nie ukrywał teraz swojej mocy. Ta wypływała z niego niczym woda z wodospadu, wypełniała każdy centymetr holu. Dało się ją wyczuć, nawet można by ją dotknąć. Wkurzony do granic możliwości podszedł szybkim krokiem do portretu i krzyknął tak, jak jeszcze nigdy pani Black. Jego głos był zimniejszy i twardszy od głosu Voldemort. Dostawało się od niego gęsiej skórki i nieprzyjemnych dreszczy.
- Zamilcz! Jak śmiesz! Nazywać mnie, Czarnego Feniksa, Śmierciożercą! Ty nawet nie jesteś godna wymawiać mojego imienia, wredna babo! - Pani Black skuliła się w swoich ramach z przerażoną miną.
Snape stojący nieopodal zbladł, tak jak kilka innych osób. Wszyscy byli przestraszeni i wytrzeszczali oczy na Harry'ego, który dalej wrzeszczał na obraz. W pewnym momencie Czarny poczuł jak czyjeś ręce chwyciły go za ramiona i odciągnęły od portretu. Magia była nadal wyczuwalna w powietrzu, ba! Była jeszcze silniejsza. Ten ktoś odwrócił go do siebie i teraz Harry zobaczył, kto to był. Corvus stał przed nim, trzymając go za ramiona.
- Czarny, przestań! Spalisz wszystkich! Musimy już iść! Kruki będą się martwić! - Dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów. Przestał się wyrywać, a wrzeszczeć już dość dawno. Spojrzał na swojego partnera i powiedział drżącym z gniewu głosem:
- Daj mi pięć minut. - Corvus tylko skinął głową. Potter odwrócił się do obrazu.
Pani Black kuliła się w ramach, ale Harry'emu to nie wystarczyło. Nie dość, że uważała go za Śmierciożercę, to jeszcze nazwała Syriusza kundlem i zdrajcą. Tak nie może być. Wyciągnął przed siebie ręce, wypowiadając zaklęcie najzimniejszym głosem, na jaki go było teraz stać. Ci, którzy go usłyszeli, cofnęli się o krok, nawet Dumbledore.
- Trexa innumintedri! - Zza ram obrazu wybuchł ogień. Pani Black zaczęła się wić i wrzeszczeć niczym pod działaniem Cruciatusa.
W oczach Harry'ego był błysk satysfakcji przyćmiony zimnem, jakiego Riddle by nie pożałował. Nikt jednak nie mógł dostrzec jego oczu z pionowymi źrenicami, tak jak nie mogli zobaczyć jego twarzy. Po kilku sekundach ogień znikł, a kobieta opadła na ramy obrazu. Dyszała ciężko.
Harry'ego to nie obchodziło. Z satysfakcją machnął ręką, a portret oderwał się od ściany i zawisł przed nim. Członkowie Zakonu i dzieci patrzyli na to ze strachem, podziwem i satysfakcją. Tymczasem Harry ponownie machnął dłonią sprawiając, że portret spłonął.
Nie zostawił popiołu, a ogień nie zgasł, tylko przybrał kształt feniksa. Ptak przeleciał przez cały hol, i dopiero przed drzwiami rozpłynął się. Harry skłonił się wszystkim i odwrócił do Corvusa stojącego pod ścianą. Potter naprawił jednym, sprawnym ruchem wazę i postawił ją na stoliku.
- Możemy iść - powiedział do przyjaciela, a następnie zwrócił się do reszty, szczególnie Dumbledore'a. - Zobaczymy się jeszcze, a teraz żegnamy. - Harry zobaczył jeszcze jak Corvus skłonił im się grzecznie i deportował. Pojawili się w kwaterze Kruków. Natychmiast padło wiele pytań.
Tymczasem na Grimmauld Place numer dwanaście w jednym z gabinetów siedział stary człowiek z twarzą ukrytą w dłoniach. Dumbledore zastanawiał się nad dzisiejszymi wydarzeniami. Zaciekawili go dwaj przybysze: Czarny Feniks i Biały Smok, szczególnie ten pierwszy. Miał on olbrzymią moc, która pojawiła się, kiedy krzyczał na portret.
Nigdy jeszcze takiego czegoś nie wiedział. Tym bardziej, że Czarny Feniks nie miał magicznej sygnatury, a jego magia nie była ani dobra, ani zła. Była neutralna. Nie mógł tego zrozumieć, nie mógł też pojąć, jak Śmierciożercy mogli napaść na Hermionę Granger, a oni o tym nie wiedzieli. Najwyraźniej o tej misji zostali powiadomieni tylko ci, którzy mieli ją wykonać oraz Voldemort. Dobrze, że ONI przybyli, bo inaczej dziewczyna by zginęła. Westchnął ciężko, wstając. Wyszedł z pokoju i zszedł na dół.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rano obudził się dość wcześnie. Nie wiedział, co go obudziło, ale postanowił wstać. Spojrzał przelotnie na zegarek i zamarł. Była godzina szósta trzydzieści!
"No to ładnie" pomyślał, niechętnie zwlekając się z łóżka. Kiedy ubierał się w swoje zwykłe szaty, jakie nosił na Nokturnie (i nie tylko), myślał, dlaczego się tak paskudnie dzisiaj czuje. Dopiero po ubraniu się, wspomnienia wczorajszego dnia napłynęły do jego głowy. Atak na Hermionę, prośba do dyrektora i kłótnia z panią Black. Zdał sobie sprawę z tego, że ma się odbyć pogrzeb państwa Grangerów, bo przecież nie żyją. Sęk w tym, że nie wiedział kiedy i gdzie on się zacznie. Westchnął, schodząc na dół. Napisał krótką notkę, że idzie się przejść, po czym zostawił ją na stole w kuchni. Wyszedł szybkim krokiem z ich "kwatery".
Przemierzał ciemne i nieprzyjemne uliczki Nokturnu. Nie obchodziło go, że są niebezpieczne, bo przyzwyczaił się już do nich. Po za tym zawsze uważał na tyły. To była jedna z podstawowych zasad panujących w tym miejscu. Szedł właśnie obok sklepu z truciznami, gdy wpadł na pomysł.
Pobiegł w stronę wyjścia z tej dzielnicy i wpadł na ulicę Pokątną. Skierował się do sklepu ze świeczkami oraz zniczami. Mijający go ludzie patrzyli na niego dość nieprzychylnie, lecz on miał to gdzieś. Większość osób tak na niego spoglądało - przyzwyczaił się.
Wszedł do sklepu i stanął na progu. Było tam mnóstwo pięknych, ale i strasznych świec czy zniczy (niektóre przypominały ludzkie czaszki). Nagle zobaczył coś pięknego - śliczny znicz w kształcie feniksa. Był czerwony z rozpostartymi skrzydłami i szeroko otwartym dziobem, głowę miał skierowaną w stronę nieba. Przez półprzeźroczyste szkło widać było czarną świecę w jego środku. Harry bez wahania wziął go do ręki i podszedł do przyglądającego mu się dziwnie sprzedawcy.
- To będzie znicz i świeca. Razem 6 galeonów - stwierdził właściciel sklepu, gdy tylko rzucił okiem na to, co wybrał Potter. Ten zapłacił i wyszedł.
Na ulicy rzucił na znicz zaklęcie nietłukące i zmniejszające, a po tej operacji wsadził go do kieszeni. Zawrócił w stronę Dziurawego Kotła, mając nadzieję spotkania jakiegoś członka Zakonu. Nie przeliczył się, bo wszedłszy do pubu, zauważył siedzącego nieopodal... Mundungusa. Wezbrała w nim złość, ale i jednocześnie rozbawienie.
Podszedł do Toma i zamówił piwo kremowe. Z butelką w ręce usiadł przy stole obok stolika Dunga. Zrobił łyk i spojrzał na mężczyznę. Wkradł się dyskretnie do jego umysłu, żeby ten nie zauważył, choć i tak przypuszczał, że Dung nawet nie potrafił oklumencji. Wyszukawszy potrzebne informacje, uśmiechnął się drwiąco. Nie wiedział dlaczego, lecz coraz częściej ten grymas pojawiał mu się na twarzy.
"Może to przez Nokturn?" pomyślał, dopijając swoje piwo. Odstawił pustą butelkę na blat i wyszedł z pubu, zapamiętując datę, godzinę i miejsce: "dokładnie za dwa dni o godzinie dziesiątej rano na Cmentarzu Londyńskim".
Poszedł z powrotem w kierunku mrocznej dzielnicy i już po chwili przemierzał ciemne ulice. Poruszał się tu już bardzo sprawnie. Nawet z zamkniętymi oczami mógł dojść do kwatery Kruków. W końcu dotarł na miejsce. Wszedł bez słowa do ich bazy, ściągając od razu kaptur.
W sali wejściowej (tej, gdzie była balanga) znajdowali się już wszyscy i najwyraźniej zaczynali trening. Dopiero teraz Harry przypomniał sobie, że tego dnia nekromanci mieli wybrać swój żywioł, a starożytni rozpoczynali ćwiczenia z magią elficką. Spojrzał na kolegów.
W pierwszej grupie (nekromanckiej) byli: Blaisi, Robert, Michał i Kim, zaś w drugiej (starożytnej): Wil, Tim, Dan i Mark. Harry'ego zdziwiło, iż w jego części drużyny byli sami Ślizgoni, ale musiał przyznać, że byli w tej dziedzinie magii bardzo dobrzy. Właśnie, te dwie grupy miały przywódców. Nekromanci Harry'ego, a starożytni Corvusa. Mimo to walczyli razem i nic ich nie mogło rozdzielić, nawet praktykowane magie. Riselowi bardzo się to podobało i przez trzy dni ich wychwalał.
Harry otrząsnął się z rozmyślań i udał w kierunku swoich. Przywitali go jedynie spojrzeniami, ponieważ słuchali uważnie nauczyciela, który po chwili zapytał:
- Jaki chcecie mieć żywioł? Moim zdaniem powinniście mieć jeden wspólny. - Zaczęli się namyślać, ale Harry i tak już wiedział, jaki spośród czterech wybierze.
- Ogień - powiedział po chwili zdecydowanym, stanowczym, wręcz zimnym głosem.
Reszta poparła go gorąco. Risel skinął tylko głową, wydając polecenia oraz zadania. Bez szemrania podjęli się ćwiczeń. Po drugiej stronie hali starożytni praktykowali zawzięcie magię elficką. Na razie zaczęli od prostych zaklęć, a potem próbowali coraz trudniejszych. Wychodziło im to wspaniale, ale nikt nie mógł dorównać Corvusowi.
Pod wieczór wymęczeni poszli spać. Jak się okazało, następny dzień miał być taką samą katorgą, jednak nikt nie narzekał. Byli pochłonięci nauką oraz ćwiczeniami. Po jakimś czasie Harry potrafił już wykonywać sporo zaklęć ognistych i średnio kontrolować ten wspaniały dla nich żywioł.
Następnego dnia obudził się o dziewiątej. Przypomniawszy sobie, że dzisiaj ma być pogrzeb, wprost wyskoczył z łóżka. Spojrzał krytycznie na swoją szatę. Nie mógł w niej iść na taką uroczystość, toteż wyciągnął starą szatę szkolną. Była smoliście czarna, więc idealnie się nadawała. Jednym machnięciem różdżki usunął znak Gryffindoru, następnym wydłużył, a trzecim doprawił jej kaptur. Założył ją i stwierdził, że może być.
Wyjął jeszcze znicz z poprzedniej szaty i nie powiększając go włożył do kieszeni. Wyszedł z pokoju, ponownie pisząc notatkę dla Kruków. Jak poprzednio, zostawił ją na stole. Pomyślał o Cmentarzu Londyńskim i po chwili teleportował się bez charakterystycznego trzasku.
Znalazł się w ponurym miejscu. Westchnął i ruszył ścieżką. Była już za dziesięć dziesiąta, więc zaraz powinni przybyć inni. Poszedł w miejsce, gdzie było na drewnianej tabliczce napisane: "Państwo Granger". Rozejrzał się i zobaczył wielkie, rozłożyste drzewo stojące bardzo blisko. Poszedł tam, chowając się w jego cieniu.
Równo o dziesiątej zabrzmiały pogrzebne dzwony i na ścieżce pojawił się orszak. Dwie ciemno brązowe trumny były niesione przez Lupina, Kingsleya, Dunga oraz trzech ludzi, których nie znał. Za nimi podążali ludzie ubrani na czarno. Na każdej twarzy widniał smutek. Hermiona płakała, podtrzymując się ramienia Rona. Spuszczono trumny do wykopanych dołów, zasypano je ziemią. Hermiona zaszlochała jeszcze mocniej, na nic zdały się pocieszenia innych.
Po chwili milczenia oraz płakania Grangerówny wszyscy podeszli do grobów i położyli świece. Dumbledore też tam był. Harry, nie myśląc więcej, wyciągnął z kieszeni znicz, powiększył go zaklęciem i zapalił knot. Jednym ruchem różdżki sprawił, iż przedmiot znikł z jego ręki i znalazł się pomiędzy dwoma grobami. Żałobnicy wpatrywali się w znicz, niczym spetryfikowani.
- "Nie przejmuj się, Hermiono, każdy kiedyś odejdzie, ale pamiętaj: zawsze masz wspomnienia" - przekazał jej telepatycznie Harry. Dziewczyna podskoczyła jak rażona prądem i w tym momencie inni spojrzeli na nią.
- O... on tu jest! - wykrztusiła, rozglądając się nerwowo.
- Kto?! - zapytał Remus.
- Harry! - krzyknęła dziewczyna. Nie wytrzymała i rozpłakała się, padając przy tym na kolana.
Jak na rozkaz, członkowie Zakonu zaczęli się rozglądać. Harry zrozumiał, że już nic tu po nim i deportował się do hali.
Następne dni były bardzo ciężkie. Kruki ćwiczyły swoje magie, choć Harry i Corvus mieli już opanowane wszystkie sześć (biała, czarna, nekromancka, starożytna, eflicka i żywiołów, tyle, że Corvus wybrał wodę, a nie ogień). Półtora tygodnia do rozpoczęcia roku szkolnego stało się coś strasznego. Siedzieli właśnie w hali i pili piwo kremowe, kiedy na środku aportował się roztrzęsiony Tim. Nim ktokolwiek się odezwał, wrzasnął.
- Śmierciożercy zaatakowali Pokątną! - Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc, jedynie Risel się nie ruszył. Zmienili stroje, nekromanci mieli czarną bluzkę, spodnie, szatę, glany i pelerynę z kapturem, a na prawym ramieniu czarne przepaski ze srebrnym krukiem. Starożytni ubrani byli w taki sam strój, ale za to mieli białe przepaski. Każdy posiadał też na pelerynie ich herb (smok, feniks i kruk, wszystkie w pozycji ataku, wyszyte srebrnymi nićmi). Harry i Corvus mieli swoje standardowe stroje, tyle że na lewej piersi Pottera widniał srebrny feniks, a na Ravenoxa smok tego samego koloru.
Cała dziesiątka deportowała się na Pokątną. To była istna rzeź. Wszędzie ciała, pełno krwi, zaś ulicą szło na oko pięćdziesięciu Śmierciożerców. Harry, kiedy tylko dostrzegł Bellatrix, której najprawdopodobniej spadła maska, poczuł ogromną złość. Wyciągnął ręce przed siebie. Za jego przykładem poszła reszta. W zgiełku zabrzmiało dziesięć głosów.
- Aldofantis pertraktae! - Było to jedno z najsilniejszych ich zaklęć.
Już po chwili świetlista fala pomknęła w kierunku Śmierciojadów, odrzucając ich na trzydzieści stóp w tył. Zaczęła się walka. Nekromanci walczyli oddzielnie, tak jak starożytni. Mieli opracowaną sprytną taktykę: rozdzielali się i atakowali z dwóch stron, zapędzając wrogów na środek. Po około piętnastu minutach Harry, pożarty przez wir walki, usłyszał trzaski aportacji. Najwyraźniej Śmierciożercy, zdając sobie sprawę, że nie wygrają, deportowali się. Z pięćdziesięciu zostało ich zaledwie połowa.
Gdy walka ucichła, Harry i Corvus stanęli obok siebie, a przed nimi uformowały szyk Kruki. Po prawej (tam gdzie stał Harry) byli nekromanci, a po lewej (tam gdzie Corvus) starożytni. Harry odwrócił się i kątem oka zobaczył, iż Ravenox również to zrobił. Stanęli przed całym zakonem i kilkudziesięcioma aurorami, na których czele stał Albus. Harry zrobił kilka kroków i skłonił się mówiąc:
- Mówiłem ci, że jeszcze się spotkamy, Dumbledore. Możecie zebrać ciała nieprzytomnych i martwych. - Jego głos był nadal zimny, więc nie zdziwił się, kiedy większość osób zadrżała. Obrócił się z powrotem do towarzyszy, słysząc jak Corvus wydaje polecenia.
- Zero strat, to wracamy. Na trzy. Raz... dwa... trzy! - Osiem trzasków deportacji i dwie bezgłośne. Te ostatnie zdziwiły aurorów.
Czarny uderzył stopami w ziemie i już stał w holu. Odetchnął głęboko, zmieniając swój strój. Reszta uczyniła tak samo. Kilka minut później opowiadali o całym zajściu Riselowi.
- Hej, Mark, weź jeszcze skocz po piwo - powiedział Kim. Młodzieniec tylko spojrzał na niego spode łba i machnął ręką, a na stoliku pojawiły się butelki kremowego.
Rozmawiali do późnej nocy, a potem zapadli w błogi sen, wszyscy oprócz jednej osoby. Harry leżał na wznak na łóżku i rozmyślał o dzisiejszej walce. Zabijał i to bez mrugnięcia. Był mordercą. Bił się z myślami. Wreszcie westchnął, wmawiając sobie, iż byli to Śmierciożercy, i że uratował wielu ludzi. Z takimi myślami zapadł w sen.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Znajdował się w ciemnym i dużym pomieszczeniu. Siedział na tronie, spoglądając w dół na zakapturzone postacie. Czuł wściekłość i nie wiedział, dlaczego, ani jak się tu znalazł. Głowa mu pękała straszliwym bólem, a mimo to po chwili złowrogiego milczenia powiedział głosem zimnym, ale innym niż ten, którego używał zazwyczaj.
- Czy atak na Pokątną się udał? - Cisza. Nikt nie odpowiedział, a jego ogarnęła furia, jakiej nie czuł jeszcze nigdy. Niespodziewanie uniósł różdżkę i wycelował w stojące przed nim postacie.
- Crucio!
Obudził się zlany potem i z niemiłosiernie piekącą blizną. Do tego trząsł się jak w febrze, tak jakby to on dostał tymi Cruciatusami. Spojrzał na zegarek, siódma. Otarł wolno pot z czoła. Już wiedział, gdzie i kim był. Wszedł w umysł Voldemorta, lecz jak to zrobił, że ten go nie wyczuł? Tego nie wiedział.
Wyszedł z łóżka i udał się do łazienki. Kwadrans później zszedł do hali, gdzie zastał wszystkich. Było to trochę dziwne, bo zazwyczaj to on wstawał najwcześniej. Usiadł na wolnym fotelu, biorąc przy okazji kanapkę z talerza leżącego na stoliku. Przez pewien czas panowało milczenie i tylko jedli. Kiedy skończyli, Risel i Corvus zaczęli bez skrępowania wlepiać w Harry'ego natarczywe spojrzenia.
- Co jest? - zapytał ten, mając nie najlepsze przeczucia, jednak okazało się to tylko pół błędem.
- Musisz wrócić do szkoły, tak jak oni - odezwał się nad wyraz poważnie nauczyciel.
- Więc, w czym problem? - zadał kolejne pytanie Potter, rozkładając się na fotelu.
- W tym, że musicie iść do Dumbledore'a i z nim porozmawiać. W końcu nie możecie od tak zniknąć na dwa miesiące, a potem, jak gdyby nigdy nic, wpakować się do zamku. - Pozostali skinęli głowami. Znów zapanowało milczenie, przerwane po pewnym czasie przez Marka.
- Myślicie, że powinniśmy się ujawnić?
- Myślę, że tak - odpowiedział Risel. Kruki zdziwiły się, słysząc od niego jeszcze poważniejszy ton niż poprzednio.
- Najlepiej wybierzmy się za trzy dni, to będzie akurat tydzień przed rozpoczęciem roku - zaproponował Corvus, a reszta się z nim zgodziła. Wstali i rozeszli się w swoje strony, by zaraz przyjść z powrotem i zacząć ćwiczyć. Ravenox i Harry musieli to robić razem, bo jako jedyni mogli używać wszystkich czterech potężnych magii, a do tego jeszcze czarną oraz białą. Tak było codziennie, a w przeddzień ujawnienia stało się coś wspaniałego.
Harry siedział na łóżku. Było popołudnie i mieli już za sobą poranne ćwiczenia. Teraz mogli odpocząć trochę, a potem znów musieli zejść na dół. Miał właśnie wstać i pójść się czegoś napić, kiedy usłyszał jakieś ciche pękanie. Odwrócił się momentalnie w stronę podłużnego stołu stojącego pod ścianą. Były na nim cztery jajka. Jedno z nich, szare, właśnie się poruszało i już po chwili z pękniętej skorupki wyłoniła się czarna, mała i trójkątna główka.
Nim Harry zdążył się ruszyć, pozostałe również pękły. Chwilę później po pokoju latał mały testral (Potter lekko się zdziwił, że już to potrafi), gryf człapał dzielnie ku krawędzi stołu, wąż rozglądał się, a feniks, jeszcze nieopierzony, patrzył na Harry'ego swymi pięknymi, bursztynowymi oczkami. Czarnowłosy poczuł się niezwykle szczęśliwy, ale zaraz musiał oprzytomnieć, bo mały gryf właśnie miał skoczyć z krawędzi.
Złapał go błyskawicznie. Wziął na ręce wszystkie cztery zwierzątka i usiadł z powrotem na łóżku. Właśnie zastanawiał się, jak je nazwać, kiedy drzwi jego pokoju otworzyły się z hukiem i do środka wpadł Corvus, trzymający w objęciach małego feniksa i testrala.
- Tobie też się wykluły! - zawołał od progu i czym prędzej usiadł obok Harry'ego na pościeli.
- To jak je nazwiemy? - zapytał po chwili przypatrywania się maluchom.
- No, nie wiem. Myślałem, żeby feniksa nazwać... Płomień, gryfa... Szpon, testrala... Demon, a węża Sisi - odpowiedział Harry z lekkim ociąganiem. Corvus natychmiast wpadł w entuzjazm i przez długi czas nie umiał wybrać imienia dla swoich podopiecznych.
W końcu z pomocą Pottera wybrał odpowiednie: dla feniksa Iskra, ponieważ ten okazał się samiczką, a dla testralka - Cień. Potem zeszli na dół na ćwiczenia, zostawiając zwierzątka w pokoju Harry'ego. W końcu wieczorem, kiedy Risel ich już puścił, Corvus wziął z powrotem Iskrę oraz Cienia i udał się do swojego lokum. Harry, niewiele myśląc, przebrał się w piżamę i poszedł spać.
Rano obudził go ciepły dotyk na policzku. Otworzył oczy i zobaczył niezłe przedstawienie. Testral leżał przy jego łóżku po prawej stronie, feniks drzemał na swojej żerdzi, gryf spał w skotłowanej kołdrze, natomiast wężyca leżała obok Harry'ego, a koniec jej ogona łaskotał go w policzek.
Młodzieniec natychmiast zauważył, że sporo już urosły. Szczególnie Płomień, który teraz wyglądał jak dorosły. Gryf prezentował się bardzo ładnie i dostojnie. Tył miał lwa, a górę białego orła, przednie łapy uzbrojone w potężne szpony, a zamiast pyska - ostro zakrzywiony dziób.
Harry przeciągnął się i ostrożnie, żeby nie obudzić zwierzątek, wyszedł z łóżka. Po porannej toalecie opuścił pokój, zastanawiając się przy tym, jak jego podopieczni mogli tak szybko urosnąć. Po śniadaniu (była siódma godzina) wszyscy, oprócz Risela, przebrali się w stroje Kruków.
Po omówieniu planu, teleportowali się do Hogsmeade. W wiosce nikogo nie spotkali, w końcu było jeszcze bardzo wcześnie. Skierowali się od razu w stronę zamku. Harry nie zmęczył się ani trochę; od razu zauważył, że niektórzy lekko dyszeli, idąc pod górkę. Stanęli przed bramą, a Corvus odwrócił się do niego.
- Czekaj. Musisz coś zrobić z kłami i źrenicami. - Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, iż nadal wygląda jak wampir. Corvus nauczył go szybko sposobu schowania obu tych cech i zwrócił się z powrotem w stronę bramy. Teraz dopiero pojawił się problem, bowiem była ona… zamknięta. Harry, tknięty nagłym impulsem, podszedł do niej i wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Z rozkazu Czarnego Feniksa, otwórz się - powiedział, samemu się dziwiąc, bo nie wiedział, skąd to wziął.
Ku ich zaskoczeniu żelazna brama ustąpiła i już po chwili dziesięć postaci naciągnęło kaptury na głowy i ruszyło w kierunku wspaniałego zamku. Doszli oni do drzwi frontowych, które otworzyły się za jednym, silnym pchnięciem. Kruki od razu skierowały się do Wielkiej Sali, gdzie mieli nadzieję spotkać choć jednego członka rady pedagogicznej.
Nie pomylili się, a raczej na odwrót. Kiedy tylko przeszli do dużego pomieszczenia, zobaczyli wszystkich nauczycieli, wyłączając tego do OPCM-u. Był tam też dyrektor. Nauczyciele i Dumbledore spojrzeli na nich ze zdziwieniem, wstając ze swoich miejsc. Kruki podeszły do stołu, a przed nich wystąpili Harry oraz Corvus. Potter skłonił się, jak to miał w zwyczaju, i powiedział:
- Witam was. Chcielibyśmy porozmawiać z Albusem Dumbledore'em. Na osobności - dodał na koniec. Ciało pedagogiczne niepewnie usiadło, a Drops poprowadził ich korytarzem na siódme piętro.
Doszli do kamiennej chimery, ale tym razem nie trzeba było nawet podawać hasła, bo gdy tylko Albus się zbliżył, odsunęła się. Weszli po spiralnych schodach i już po chwili siedzieli w fotelach przed biurkiem Dumbledore'a, który zajął miejsce za nim. Nim ten cokolwiek powiedział, Kruki, Feniks i Smok zdjęli kaptury. Dyrektor aż zaniemówił z szoku.
- Co? - zapytał zdezorientowany.
- To, że to my uratowaliśmy Hermionę i odparliśmy atak na Pokątną - powiedział spokojnie i zarazem zimno Harry, po czym uśmiechnął się drwiąco. Dumbledore spojrzał na niego zaskoczony, ale i smutny, a Harry wiedział doskonale, dlaczego.
- Wiemy, że znikliśmy na dwa miesiące, ale przez ten czas szkoliliśmy się i postanowiliśmy założyć grupę "Kruków" - wyjaśnił Corvus zanim dyrektor zdążył cokolwiek powiedzieć czy się ruszyć.
- Co teraz chcecie robić? - zapytał słabo Dumbledore, ze smutkiem im się przyglądając, na co każdy automatycznie zamknął umysł (przyzwyczajenia z Nokturnu).
- Chcieliśmy wrócić do szkoły, ale już wszystko umiemy, więc pytamy pana, co mamy robić - odezwał się natychmiast Timi. Albus wyglądał teraz na zamyślonego, a kiedy w końcu się odezwał, mówił dziwnym, niepewnym głosem.
- Pomyślałem sobie, że moglibyście ochraniać szkołę, a któryś z was zostałby nauczycielem OPCM-u, bo jeszcze go nie znalazłem. - Wszyscy jak na komendę spojrzeli na Harry'ego, który teraz usilnie powstrzymywał emocje.
- Ja nim mam być? - zapytał lekko drżącym głosem, zaciskając dłonie na podłokietnikach.
- To ty masz największe doświadczenie - odezwał się natychmiast Robert. Reszta się z nim zgodziła i Czarny, czy tego chciał czy nie, przyjął tę posadę. Mamrotał przy tym coś o fałszywych oszustach.
Wszystko ustaliwszy, wrócili do siebie i kilka minut później siedzieli już w swoich fotelach w hali - razem z Riselem, któremu wszystko opowiedzieli. Plan był taki: Mieli jechać pociągiem razem ze wszystkimi i w razie potrzeby pomóc. Harry musiał dodatkowo zjawić się dzień wcześniej, aby udekorować i umeblować swój gabinet oraz salę do OPCM-u.
Kruki i Biały Smok dostali swoje oddzielne kwatery na tym samym piętrze, co Potter ma gabinet, a do tego mogli dawać punkty i szlabany. Spodobało im się to, ale przysięgli, że nie będą faworyzować żadnego domu. Kolejne dni mijały dość szybko i nim Harry się obejrzał, już nadszedł czas odjazdu do Hogwartu, aby się tam urządzić.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Harry otworzył leniwie jedno oko, potem drugie, aż w końcu przeciągnął się i wstał. Od razu zauważył ruch w nogach łóżka.
- Witaj, Sisssi - powiedział w języku węży do wijącej się wielkiej, czarnej kobry, która teraz uniosła swój trójkątny łeb.
Nagle Harry przypomniał sobie, że dzisiaj ma jechać do Hogwartu się urządzić. Wprost wyskoczył z łóżka i udał się do łazienki. Wyszedł kwadrans później, ubrany i całkowicie przygotowany. Spojrzał na zegarek. Była równo ósma. Z cichym westchnieniem udał się na dół do hali. Byli już tam wszyscy i rozmawiali dość głośno. Zjadł prędko śniadanie, wymieniając przy tym kilka słów z Krukami. Potem poszedł z powrotem do góry po rzeczy, które kupił poprzedniego dnia na Nokturnie i miał je zamiar umieścić w klasie (nie zabrakło tam też młodej mantykory [dla zapominalskich: lew ze skrzydłami nietoperza i ogonem skorpiona] i rzeczy obłożonych klątwą).
Zmniejszył wszystko, oprócz zwierzęcia oczywiście, i schował do kieszeni. Z lwem na smyczy zszedł ponownie na dół i pożegnał się ze wszystkimi dodając, iż spotkają się jutro. Teleportował się w Hogsmeade i skierował w stronę wielkiego, wiekowego zamku. Ubrany w swój strój Czarnego Feniksa nic sobie nie robił z pogody. Wspinał się krętą ścieżką, aż w końcu doszedł do bramy ze skrzydlatymi dzikami. Nie musiał nic mówić, ponieważ brama, kiedy tylko do niej doszedł, otworzyła się przed nim. Wzruszył ramionami, ruszając dalej. Z nikłą ulgą powitał wielkie wrota, które ustąpiły pod silnym pchnięciem. Poszedł schodami w górę, wiedząc, gdzie ma gabinet i swoją salę. To pierwsze było na trzecim piętrze, a drugie zaraz obok.
Wszedł najpierw do sali. Rozejrzał się, a następnie przystąpił do dzieła. Po dwóch męczących godzinach sala była wspaniała. Na lewej ścianie znajdowały się wielkie, gotyckie okna, które Harry zasłonił ciemnym materiałem, chcąc by w pomieszczeniu było ciemno. Między oknami wisiały pułki z czarnomagicznymi przedmiotami, obarczonymi klątwami. Pod połową prawej ściany stał wielki regał z książkami - od zwykłych zaklęć obronnych na czarnej magii skończywszy. Na wprost drzwi stało jego biurko, a za nim tablica. Na prawo od niej przypięta łańcuchem do ściany siedziała mantykora, po lewej zaś stało akwarium z druzgotkami. Zamiast ławek Harry zastosował poduszki, bo miał zamiar przerabiać tylko praktyczną część. Odetchnął z ulgą. Podobało mu się tu i miał nadzieję, że innym również przypadnie do gustu. Tajemniczą, magiczną aurę tworzyło dodatkowo słabe światło świec. Harry uśmiechnął się do swego dzieła, wycofując się do wyjścia. Chwilę później był już na korytarzu. Skierował się do gabinetu, którego porządkowanie zajęło mu zaledwie godzinę.
Zszedł do Wielkiej Sali, gdzie właśnie odbywał się obiad. Wszyscy, oprócz Dumbledore'a, kiedy tylko go zobaczyli, zerwali się z miejsc. Harry doszedł do stołu, okrążył go i usiadł obok dyrektora.
- Mam nadzieję, że już się urządziłeś - powiedział z szerokim i dobrodusznym uśmiechem na zmęczonej twarzy.
Harry miał ochotę zetrzeć z niej ten uśmieszek, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Podczas obiadu zauważył ukradkowe spojrzenia kierowane w jego stronę, ale nie przejął się nimi. Reszta dnia była spokojna. Wyjechał tylko na chwilkę z powrotem do kwatery, żeby zabrać Płomienia, Demona, Szpona oraz Sisi. W końcu nadeszła noc i Harry zapadł w spokojny sen. Myślami błądził o jutrzejszym dniu. Czuł, że coś się stanie, ale nie miał pojęcia, co.
Siedział w hali, czekając nerwowo na Kruki, które robiły ostatnie poprawki. W końcu stanęły przed nim i Corvusem. Wszyscy, łącznie z Harrym i Ravenoxem, byli ubrani tak, jak zawsze. Teleportowali się na stację, z której odjeżdżał pociąg Londyn-Hogwart. Czarny z Białym wzięli swoje testrale, bo mieli patrolować pociąg z zewnątrz. Kiedy zbliżała się jedenasta, godzina odjazdu, peron zapełnił się czarodziejami i czarownicami, którzy na ich widok wydawali się być przerażeni. Demon prychnął gniewnie, lecz uspokoił się, kiedy Harry pogładził jego czarną grzywę. Od razu wypatrzył rude czupryny oraz gęstą burzę włosów. Nie wiedział, co robić, jak zareagują jego przyjaciele, kiedy się dowiedzą, kim jest. Musiał przerwać te rozmyślania, bo właśnie podszedł do nich nieśmiało jakiś chłopak z szóstej klasy. Rozpoznał go, był to Krukon, ale zapomniał jego imienia.
- Przepraszam panów... Chciałbym wiedzieć... na czym jeździcie - powiedział chłopak cichym głosem, a każdy na peronie nadstawił uszu. Tymczasem Harry spiorunował wzrokiem młodzieńca, a ten to chyba wyczuł, ponieważ poruszył się niespokojnie, wbijając wzrok w ziemię.
- Na testralach - odpowiedział natychmiast Corvus, a kilka osób pisnęło. Harry wiedział doskonale, dlaczego. Te stworzenia były uważane za złe omeny, ale on nie przejmował się tymi bzdurami. Według niego było to czyste łgarstwo. W końcu zabrzmiał gwizdek zwiastujący odjazd pociągu, więc wszyscy zaczęli się do niego pakować. Potter zaczął wydawać kolejno polecenia, którym przysłuchiwali się ludzie na peronie.
- Starożytni na początek pociągu, Nekromanci na koniec. Ja i Biały patrolujemy z zewnątrz. Jakby co, to umówiony sygnał. No, ruszać się - dodał na koniec zimnym głosem. Zauważył kątem oka, jak większość zebranych się wzdryga. Zignorował to zupełnie. Kruki już weszły do pociągu, więc Harry razem z Corvusem wzlecieli w powietrze.
Podróż mijała dość spokojnie. Harry kilka razy wylądował na dachu pociągu, żeby Demon mógł odpocząć. Słyszał piski z wewnątrz. "Pewnie myślą, że ktoś atakuje" pomyślał. Wiedział, dlaczego się bali - przy każdym lądowaniu na dachu kopyta testrala robiły mały hałas. Byli już blisko Hogsmeade, gdy pociąg zatrzymał się gwałtownie. Czarny usłyszał krzyki, piski przerażenia. Rozejrzał się nerwowo - czuł niepokój. Na prawo od pociągu zaczęły aportować się zakapturzone postacie.
Było już wiadome, że to atak Voldemorta. Natychmiast wysłał wiadomość telepatyczną reszcie i już po chwili Kruki stały naprzeciwko Śmierciożerców. Zakapturzone postacie posłały w ich stronę zielone, śmiercionośne zaklęcia. Cała dziesiątka wyciągnęła przed siebie ręce, krzycząc:
- REICERE ACUMEN EXITIUS*! - Z ich rąk wyleciały śnieżnobiałe promienie, które połączyły się, tworząc kopułę. Wchłonęła ona śmiertelne promienie, stając się aż rażąco mleczną.
Śmierciożercy stali zupełnie osłupiali. Na to właśnie czekały Kruki, chcące przetestować nowy manewr, wymyślony przez Tima. Harry i Corvus pognali na testralach w kierunku zakapturzonych, zaś szóstka Kruków zaczęła zasłaniać ich tarczą, a pozostała dwójka stworzyła obronę wokół ósemki. Czarny i Biały rozdzielili się w połowie drogi. Harry pobiegł w prawo, a Corvus w lewo. Byli już przy Śmierciożercach, kiedy ci zaczęli bombardować ich zaklęciami. Nie zwrócili na nich uwagi, wiedząc, iż chronią ich tarcze przyjaciół. Dotarłszy do zakapturzonych, krzyknęli jednocześnie.
- Sphera ventus libertatis**! - Wrogowie polecieli na trzydzieści stóp do tyłu, uderzając przy tym w swoich towarzyszy.
Harry momentalnie stworzył kulę ognia i rzucił ją w największe zbiegowisko przeciwników. On oraz Corvus miotali zaklęciami, aż w końcu wyciągnęli miecze, z czego Czarny miał broń Godryka, i zaatakowali nimi. To była rzeź - każdy to wiedział. Nie tylko Potter i Ravenox atakowali, były jeszcze miotające gradem czarów Kruki.
Śmierciożercy widząc, że dziesiątka rzuca już tylko czarną, nekromancką i starożytną magią, a do tego walczy mieczami, zdeportowali się. To była ewidentna wygrana. Na ziemi leżało około pięćdziesiąt martwych ciał. Nikomu z drużyny i pociągu nic się nie stało. Harry odwrócił się w stronę pojazdu i zobaczył przerażone twarze uczniów, wyglądających przez okna.
Zdawał sobie sprawę, dlaczego. Niecodziennie widzi się taką rzeź, ale przypuszczał też, że zaczęli widzieć testrale, ponieważ kilka osób śledziło ruch ogona Demona. Harry stanął przodem do pociągu, obok niego Corvus. Kruki ułożyły się w standardowy szyk przed nimi, klękając na prawe kolano, a potem ze skinieniem głowy wstały. Potter zeskoczył ze swojego stworzenia.
Zawiadomił telepatycznie Kingsleya o całym zajściu i już po kwadransie na pobojowisku znalazło się dziewięciu aurorów. Byli zszokowani, podobnie niczym wszyscy uczniowie. Harry nie przejął się tym, tylko zwrócił do Kruków.
- Starożytni jadą pociągiem z Białym, a Nekromanci idą ze mną. - Wykonali polecenia błyskawicznie. Zaraz potem pociąg odjechał, zostawiając za sobą krwawe pobojowisko.
Każdy, kto tam pozostał, zabrał kilku Śmierciożerców, deportując się do ministerstwa. Po zdaniu relacji Kingsleyowi, co trwało dość długo, Harry wraz z Nekromantami deportował się do Hogsmeade. Było już ciemno, więc domyślili się, iż uczta już trwa, a przynajmniej ceremonia przydziału się skończyła.
"No nie, znowu to przegapiłem" pomyślał z rozbawieniem Harry, ruszając na swoim testralu w górę. Przywołał przy tym cztery owe stworzenia. Nekromanci wsiedli na nie i piątka ludzi jechała na swych wierzchowcach ku zamkowi. Przeszła przez bramę, gdzie zsiadła z bestyjek.
- Idźcie do Zakazanego Lasu - nakazał Czarny testralom i, po przyjęciu pieszczot, Demon pomaszerował w odpowiednim kierunku, a za nim czwórka jego pobratymców.
Tymczasem piątka szła w kierunku wielkich drzwi. Przeszła przez nie bezszelestnie, a potem Salą Wejściową ruszyła do Wielkiej Sali. Kiedy drzwi do niej otworzyły się z głuchym łoskotem, wszystkie rozmowy i szepty natychmiast umilkły. Wszyscy patrzyli na przybyłych z przerażeniem, ale i podziękowaniem.
Harry zauważył, że Corvus zerwał się ze swojego miejsca, lecz natychmiast usiadł. Potter ruszył w stronę stołu nauczycielskiego, do którego dostawiono jedynie dziewięć krzeseł, jako, iż miejsce nauczyciela OPCM-u było wolne. Okrążyli go i udali się do Albusa Dumbledore'a. Ten uścisnął im ręce, a kiedy tylko dotknął ją Harry, poczuł wielką niechęć do niego, ale zdołał powiedzieć:
- Przepraszamy za spóźnienie, ale mieliśmy mały problem. - Dyrektor tylko kiwnął głową i Nekromanci razem z Harrym usiedli na swoich miejscach. Na sali zapanował normalny harmider. Kiedy wszyscy najedli się do syta, a potrawy znikły z półmisków, Dumbledore wstał, a reszta zamilkła. Harry uśmiechnął się z przekąsem. "Pewnie każdy chce wiedzieć, kim jesteśmy" pomyślał, zaczynając nasłuchiwać.
- Drodzy uczniowie - zaczął dyrektor. - Nim pójdziecie do łóżek, mam dla was kilka wiadomości. Po pierwsze, ostrzegam przed wchodzeniem do Zakazanego Lasu - jest on ZAKAZANY. Pan Filch chciał was powiadomić, że używanie czarów i produktów Weasleyów na korytarzach jest zabronione. Regulamin szkolny oraz lista zakazanych przedmiotów do wglądu w jego gabinecie. A teraz ostatnia wiadomość, na którą zapewne czekaliście całą ucztę. Jak już zauważyliście, naszą szkołę będą ochraniać "Kruki". Zapewne wiecie, iż to właśnie oni odparli atak na Pokątną. Dodatkowo jeden z nich będzie was uczyć OPCM-u. - Na sali wybuchła wrzawa podnieconych głosów, przerwana po chwili gestem Albusa. - Teraz chciałbym wam ich przedstawić: z Ravenclawu Wili Grey i Timi Reson, ze Slytherinu Blaise Zabini, Robert Kokur, Michał Felton, Kim Torow i Dan Sirric, z Gryffindoru Mark Mistef. Teraz założyciele grupy: Corvus Ravenox, który miał iść do Slytherinu (był on dłużej w gabinecie dyrektora, kiedy przybyli do niego tydzień temu, i został przydzielony) i Harry Potter z Gryffindoru. Zapewne zastanawiacie się, jak to możliwe, że szesnastolatkowie są tak potężni. Prawdę mówiąc, ja też się zastanawiam. Nauczycielem OPCM-u będzie pan Potter. To na tyle. Dobranoc! - Kiedy Dumbledore mówił ich nazwiska, oni ściągali po kolei kaptury.
Harry uśmiechał się drwiąco, a każdy, kto spojrzał mu w oczy, od razu odwracał wzrok (urok legilimencji, potrafią spojrzeć mu w oczy tylko Kruki, Biały, dyrektor oraz Snape, a także Voldemort). Cała sala, włącznie z nauczycielami, osłupiała - nie mogli uwierzyć. Tylko Hermiona miała nieprzeniknioną minę i Harry był pewny, że już dawno wiedziała. Nie miał pojęcia, iż to nieprawda.
W końcu wszyscy otrząsnęli się i salę wypełniły okrzyki radości oraz oklaski. Harry myślał, że zaraz zleci z krzesła. Było tu za głośno. Stanowczo za głośno. Kątem oka zobaczył, jak Corvus o mało co nie stłukł talerza czy szklanki. W końcu wiwaty zmalały. Najdłużej klaskali bliźniacy Weasley, którzy wrócili do szkoły. Harry podniósł się z ulgą, a Kruki, niczym na komendę, poszły za jego przykładem. Przeszli przez pomieszczenie, czując na sobie spojrzenia wielu oczu. Po ustaleniu dyżurów, połowa z nich poszła spać. Jednak, kiedy tylko wyszli z Wielkiej Sali, spotkali Irytka balansującego pod sufitem. Zauważając ich, rzucił balonami z wodą. Jednym machnięciem ręki Harry sprawił, że te zatrzymały się w połowie drogi i dosłownie rozpłynęły.
- Naprawdę, Irycie, mógłbyś wymyślić coś innego. Przecież to stary numer. - Poltregeist tylko zasalutował nieszczęśliwy i odleciał, znikając przy tym w ścianie.
Bez większych komplikacji, Starożytni poszli spać, tak jak Harry i Corvus, zaś Nekromanci udali się na patrol. Potter nie chciał, bo w końcu on przewodniczył swoimi, ale ci uparli się, że on ma jutro lekcje i musi się wyspać. Tak, więc poszedł do swojego gabinetu, następnie do sypialni i już po chwili, przebrany, wskoczył do łóżka. Gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki, zasnął, zapadając się w słodką czerń.
------------------------------------------------------------------
Teraz wytłumaczę gwiazdki (*):
1. REICERE ACUMEN EXITIUS- Pierwsze słowo: "odeprzyj", drugie i trzcie znaczą: "Ostrze Zagłady". Więc to można przetłumaczyć tak: Odeprzyj ostrze zagłady. Jest to tarcza, jak już zauważyliście.
2. Sphera ventus libertatis- Pierwsze słowo: "kula", a drugie i trzecie: "wiatr wolności". Dosłownie: Kula wiatru wolności. Więc nazwa mówi nam o jego działaniu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Siedział na tronie w wielkiej i ciemnej sali. Przed nim stała duża (nawet bardzo) grupa zamaskowanych postaci. Spojrzał na swoje palce, były długie, trupio białe. Już wiedział, co się stało i gdzie jest. Znów wszedł w umysł Czarnego Pana. Próbował się uwolnić, ale nic z tego, był w pułapce.
- P-panie, ja błagam… Przeszkodziła nam… dziesiątka ludzi… - Reszta słów jednego z mężczyzny zginęła w szaleńczym krzyku, kiedy Voldemort rzucił na niego Cruciatusa. Przerwał zaklęcie i powiedział cichym, ale doskonale słyszalnym głosem, który wprost zamrażał:
- Dziesiątka ludzi przeciw dwustu i wy nie daliście im rady! - Ostatnie słowo wrzasnął i rzucił kolejne zaklęcia torturujące na Śmierciożercę.
Kilka mil od tego miejsca w Hogwarcie obudził się Harry Potter, dysząc ciężko. "Znów to samo" pomyślał smutno, zakrywając dłońmi twarz. Zwlekł się z łóżka, zerkając na budzik. O mało co się nie przewrócił. Była bowiem godzina czwarta rano. Klnąc w myślach Voldemorta, że robi te swoje zebrania tak późno, położył się z powrotem do łóżka. Nie zasnął jednak, nie potrafił.
W końcu na zegarku wybiła siódma. Wstał, przeciągnął się i udał do łazienki. Po kwadransie wyszedł z niej całkowicie ubrany. Założył swój strój Czarnego Feniksa. Podszedł do szafki nocnej i wyciągnął z niej eliksir krwawy. Musiał pić go co tydzień, inaczej byłby niebezpieczny. Uśmiechnął się z przekąsem, po czym łyknął krwistoczerwoną zawartość buteleczki.
Zszedł wolno na dół, na śniadanie. Mijające osoby odsuwały się od niego gwałtownie, ale nie przejmował się tym. Dwa miesiące na Nokturnie zrobiły swoje, tak jak ćwiczenia. Był teraz lepiej umięśniony, jego kruczoczarne, niesforne włosy sięgały ramion, rysy twarzy się wyostrzyły, a oczy przeszywały swym spojrzeniem niczym dwa ostre jak brzytwa sztylety. Wszedł do Wielkiej Sali i przeszedłszy przez nią, usiadł na swoim zwykłym miejscu.
Jedząc posiłek, cały czas rozmyślał o tym, jak mógł się dostać do umysłu Voldemorta - przecież potrafił perfekcyjnie oklumencję. Westchnął i wstał, ponieważ zaraz rozpoczynały się jego lekcje. Udał się na trzecie piętro i przeszedł przez drzwi zaraz obok jego gabinetu. Już w nim zerknął na plan zajęć - środa, więc miał mieć trzy godziny pod rząd z szóstym rocznikiem Slytherinu i Gryffindoru. „Chcą mnie wykończyć.”
Nieco zrezygnowany usiadł za biurkiem i czekał, stukając nieco nerwowo palcem w blat. Po kilku minutach zabrzmiał dzwonek, a Harry jednym machnięciem ręki otworzył drzwi, przez które weszli nieco zdziwieni uczniowie. Rozglądali się czujnie i z zainteresowaniem po mrocznej klasie. Jak na razie nie przejawiali żadnych buntowniczych zachowań. Każdy usiadł na wolnej poduszce i wyciągnął książki. Harry uśmiechnął się drwiąco, a przez to na kilku twarzach pojawił się mały strach i zdziwienie. Wstał, zaczynając swoją ułożoną mowę.
- Witam was na pierwszej w tym roku lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Od razu uprzedzam, że nie będzie wam łatwo, więc jeżeli ktoś nie czuje się na siłach, to może od razu wyjść. - Poczekał kilka sekund, a gdy nikt się nie poruszył, mówił dalej: - Wiem, że rok temu mieliście okropną nauczycielkę, więc na moich lekcjach możecie się pożegnać z książkami, bo będzie tylko część praktyczna. Od razu ostrzegam, aby nie dotykać ani nie zbliżać się do tych - wskazał na przedmioty obłożone klątwami - rzeczy, jeśli chcecie dożyć następnego miesiąca. - Cała "mowę" wypowiedział chłodnym i bezbarwnym głosem, a na koniec roześmiał się zimno.
Klasa wzdrygnęła się, ale dalej patrzyła albo na niego, albo na mantykorę. To nie był ten Harry Potter, co rok temu. W tej chwili wszyscy zrozumieli, jak bardzo się zmienił. Tymczasem Czarny sprawdził listę obecności, zatrzymując się przy każdym i oceniając stan wiedzy. Kiedy wreszcie sprawdził wszystkich, co zajęło bardzo mało czasu, powiedział:
- Na pierwszej lekcji możecie zadawać najróżniejsze pytania, na drugiej zrobimy powtórkę, a na trzeciej będzie coś nowego. - Przy ostatnim wyrazie uśmiechnął się perfidnie, zaś w jego oczach można było dostrzec niebezpieczny błysk. Harry poczekał, aż ktoś zada pierwsze pytanie, ale nikt się do tego nie kwapił. W końcu Hermiona podniosła drżącą dłoń do góry. Uśmiechnął się do niej, choć w tym uśmiechu więcej było chłodu, niż ciepła, i skinął głową.
- Ha… Panie profesorze, ja chciałam się zapytać, czy będziemy się uczyć czarnej magii - powiedziała lekko jąkającym się głosem, ale Harry nie przejął się nim i odpowiedział:
- Nie, ale będę was uczyć jak obronić się przed nią, choć od razu mówię, że będę jej używać w klasie. - Kiedy tylko Harry to powiedział, rozległ się szmer głosów i już po chwili było kilka podniesionych rąk. Odpowiadał na pytania prosto, aby każdy zrozumiał. W pewnej chwili padły dwa dość nieprzyjemne pytania. Pierwsze powiedział jakiś Ślizgon, a Harry od razu dowiedział się, że nazywa się Timothy.
- Panie profesorze, jak dokładnie działa Cruciatus i czy to boli tak, jak niektórzy mówią? - Reszta klasy spojrzała na niego jak na idiotę, ale nie Harry, który zbladł lekko. Aż za bardzo pamiętał ten okropny ból. Klasa patrzyła z niepokojem (przynajmniej większość), jak jego wzrok rozmywa się, ale prawie natychmiast otrząsnął się i rzekł:
- Cruciatus, jak zapewne wiecie, jest zaklęciem torturującym. Atakuje przede wszystkim mięśnie, sprawiając bardzo bolesne skurcze. Może powodować trwałe urazy fizyczne lub/i psychiczne. Siła tego zaklęcia zależy od rzucającego. - Tu skrzywił się lekko, czekając na następne pytanie. Było to, to drugie.
- Co to są iferi? - zapytał głośno i bez podnoszenia ręki Seamus. Harry natychmiast spiorunował go wzrokiem, na co ten spuścił spojrzenie na podłogę, a inni przełknęli głośno ślinę.
- Iferi są to ożywione ciała zmarłych. Kukły, marionetki, zombie. Są pod władzą tego, kto rzucił na martwe ciało to zaklęcie. Po czym rozpoznać iferi? To bardzo proste. Szara skóra, oczy białe i zamglone, poszarpane ubrania. Jest to czysta czarna magia i nie radzę wam nigdy zagłębiać się w jej tajniki. Wracając do iferi, może je przegonić lub zniszczyć tylko światło i ciepło, czyli jednym słowem ogień - zakończył. Padło jeszcze wiele pytań, ale w końcu zabrzmiał dzwonek i klasa, niezadowolona z tego, wyszła na korytarz, żywo rozmawiając o lekcji.
Harry tymczasem usiadł z powrotem na krześle za biurkiem i ukrył twarz w dłoniach. Kolejny dzwonek i klasa wróciła do pomieszczenia rozmawiając wesoło, ale kiedy tylko zobaczyła Harry'ego, zamilkła. Potter nie przejął się nią, jak zawsze, tylko opuścił ręce i przyjrzał się wszystkim uważnie. Wstał, okrążył biurko i oparł się o nie plecami. Klasa spojrzała na niego zdziwiona - jeszcze żaden nauczyciel tak nie robił. Zazwyczaj belfrowie siedzą za biurkiem albo przechadzają się po klasie. Ich rozmyślania przerwał chłodny głos Czarnego, który zakomendował:
- A teraz dobierzcie się w pary i powtarzamy słabsze zaklęcia. - Kiedy jęknęli, spiorunował ich spojrzeniem i zagroził, iż jak ktoś tego nie zrobi, to obleje go kubłem zimnej wody.
Podziałało, co mu się spodobało. Nie miał zamiaru się z nimi użerać. Wykonali szybko polecenie i zaczęli ćwiczyli. Harry tylko patrzył, poprawiając czasem błędy, ale nie ruszał się z miejsca. Chciał dać im swobodę, żeby się nie stresowali. Tak minęła cała lekcja, a kiedy na kolejnej powiedział, że zaprezentuje czarnomagiczne zaklęcie, wszyscy momentalnie zamilkli. Machnął ręką i pojawił się manekin.
- Culter! - Kolejne machnięcie ręką, łacińskie słowa i na ciele ofiary pojawiły się dość głębokie rozcięcia.
- Nauczę was się przed nim bronić. Zwykłe Protego nie wystarczy, więc poznacie nową tarczę. Inkantacja to Trohnax. Powtórzcie.
- Trohnax! - krzyknęła klasa zgodnie. Po tej godzinie wszyscy wydawali się zadowoleni, ale Gryfoni dodatkowo źli.
Harry bowiem nie traktował ich ulgowo, Ślizgonów zresztą też, ale im pomagał! Harry Potter POMAGAŁ Ślizgonom! Nie mogli w to uwierzyć i tego zaakceptować od razu. Reszta dnia minęła spokojnie. Wszystkie klasy były wprost zachwycone nowym nauczycielem - nawet ci, którzy pochodzili ze Slytherinu. Podobnie mijały kolejne doby.
W sobotę rano Harry pojawił się na stadionie do quidditcha wraz z przyjaciółmi. Mimo wczesnej godziny, dokładnie siódmej, zaczęli swój codzienny trening. Około dziesiątej na stadionie zaczęli pojawiać się gapie, niektórzy nawet z kromkami w ręku. Nekromanci i Starożytni ćwiczyli oddzielnie, a do tego Harry i Corvus robili to tylko w dwójkę. Nie przejmowali się resztą. Po za tym, wciągnięci w swój własny świat, świat walki, nie dostrzegali nikogo innego. Stworzyli tylko pole, aby żadne zaklęcie nie wyleciało poza nie i już „tańczyli”.
Najpierw proste i niegroźne zaklęcia, potem coraz silniejsze, aż w końcu była już tylko czarna, nekromancka i starożytna magia. Wokół nich zebrała się chyba cała szkoła i z zapartym tchem oglądała ten trening. Harry świetne się bawił, to pozwalało mu zapomnieć o problemach i zmartwieniach. Wiedział już od dawna, że Ron oraz Hermiona chcieli z nim porozmawiać, ale on nie miał po prostu czasu. Do tego… Musiał przyznać, że chyba zakochał się w swojej przyjaciółce.
Hermiona była bardzo ładna i inteligentna. Zaradna i jednocześnie odważna. Urwał rozmyślania, bo właśnie nadlatywał cios z lewej strony. Odparł go bez większego trudu. W powietrzu rozbrzmiewały odgłosy uderzanej stali o stal - było to muzyką dla jego uszu.
Ćwiczenia skończyli około godziny dwunastej. Dopiero wtedy zauważyli, że gapi się na nich cała szkoła. Harry prychnął gniewnie, idąc prosto do swojego gabinetu. Nawet nie usiadł na fotelu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Machnął ręką, a te się otworzyły z bezgłośnym skrzypnięciem. Stał w nich Corvus z nieprzeniknioną miną. To właśnie ta ona powiedziała mu, że coś jest nie tak. Biały wszedł do środka i zamknął drzwi, rzucając następnie zaklęcia wyciszające i zamykające.
- Musimy pogadać - zaczął. - Chodzi o twój wampirzyzm. Wiem, że co tydzień musisz pić eliksir, ale ja radziłbym ci coś innego. Musisz zacząć polować. - To powiedziawszy usiadł, natomiast Harry wstał gwałtownie.
- Co!? - wrzasnął tak, że aż go gardło zapiekło.
- Musisz polować. Nie będziesz musiał pić tego eliksiru* co tydzień, tylko polować co dwa lub dwa i pół. - Opadł bezsilnie na fotel, tępo patrząc przed siebie. "Muszę zabijać zwierzęta dla krwi. Naprawdę ze mnie potwór" pomyślał z goryczą, ale natychmiast otrząsnął się i spojrzał uważnie na Corvusa. Po ciągnącej się w nieskończoność chwili skinął głową na znak, że się zgadza. Ravenox wyszczerzył swoje białe ząbki w szerokim uśmiechu.
- Za tydzień, kiedy będziesz żądny krwi, spotkamy się. - Zaśmiał się i wyszedł. Harry natomiast patrzył za nim z zamyśleniem. Westchnął, podnosząc się i kierując do sypialni.
Przez kilka następnych dni chodził lekko spięty i rozdrażniony. Większość postanowiła schodzić mu z drogi, bo wiedziała, jak może zakończyć się sprzeciw lub drażnienie go.
Dzień wcześniej jedna z klas zbuntowała się, bo nie wychodziło im jedno zaklęcie. Była to piąta klasa Gryffindoru i Ravenclawu. Harry wybrał im dość trudną tarczę, a efekt był taki, że żaden uczeń nie potrafił jej wykonać. Zaczęli więc głośno narzekać. Czarny, który wtedy był już na granicy, wydarł się na nich i dał taki wycisk, iż każdy musiał udać się do Skrzydła Szpitalnego. Niektórzy po prostu po coś uspokajającego. W ten sam dzień, zaraz po tej nieszczęsnej lekcji, pielęgniarka wtargnęła do Wielkiej Sali podczas obiadu, wydzierając się na Harry'ego o znęcaniu się nad biednymi dziećmi. Nikt podczas tego się nie odzywał, z szokiem wysłuchując lamentów Pomfrey oraz patrząc na drwiący uśmiech nauczyciela. Następna klasa mająca zajęcia OPCM-u była niezwykle cicha i potulna. Poppy zaś od tego pamiętnego momentu niezbyt przychylnie patrzyła na Potter'a.
W końcu nadszedł ten dzień. Harry'ego było teraz jeszcze łatwiej zdenerwować. Wyszedł z zamku, czekając na Corvusa na błoniach. Opierał się o mur z założonymi na klatce piersiowej rękoma, stukając palcami o ramiona. Biały pojawił się punktualnie. Zaraz potem obaj zmienili się w zwierzęta. Czarny w lwa, a Corvus w czarną panterę (jego zwierzęta to czarna pantera, kruk, pegaz i biały smok**). Pognali wspólnie w stronę lasu, znikając pomiędzy drzewami.
----------------------------------------------------
WYJAŚNIENIA:
*= pół wampiry muszą pić eliksir krwawy. Inaczej będą bardziej złośliwe i niebezpieczne. Mogą nie pohamować nerwów i kogoś zaatakować. Mogą też polować, co daje leprze efekty. Eliksir działa tydzień, prawdziwa krew od dwóch do dwóch i pół.
**= Jako, że Corvus też jest pół wampirem zmienia się w trzy zwierzęta, ale ma jeszcze medalion białego smoka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Las był zimny i przesiąknięty strachem. Harry skradał się cicho w kierunku wyznaczonej przez Corvusa polanki. Przemknął obok drzew niczym duch i już zaczaił się na pierwszą ofiarę. Czarna pantera była tuż obok niego, rozglądała się czujnym wzrokiem po polance. Nagle na nią wybiegły dwa śnieżnobiałe jednorożce z pięknymi srebrnymi grzywami, ogonami, kopytami i rogiem. Były cudne. Harry już miał wyskoczyć z kryjówki i je zaatakować, kiedy Corvus mu przekazał.
-"STÓJ! Nie atakujemy jednorożców. TYLKO jelenie, no może też króliki i ptaki"- Harry tylko skinął głową i czekał. Był coraz bardziej zniecierpliwiony, kiedy na polankę wyskoczył bardzo ładny jeleń. Nie wytrzymał więcej więc rzucił się na niego. To samo zrobił Corvus. Oboje wbili w zwierze ostre jak brzytwy pazury i już po chwili jeleń leżał na ziemi bez życia. Ravenox zmienił się w człowieka, więc Harry też to zrobił. Od razu poczół nieprzyjemne pieczenie oczu. Wiedział co to znaczy, ma pionow źrenice. Czyli ma też...kły! Żeczywiście, wszystko się zgadzało. "Ale jak? Przecież nawet o tym nie pomyślałem" zastanowił się, ale już kilka sekund później otrząsnął się i spojrzał na Corvusa, który uśmiechnął się pokazując przy tym ostre kły. Odwzajemnył uśmiech i uklękł obok powalonego jelenia, tak jak to zrobił jego partner. Zobaczył jak Corvus wbija swoje kły w ciało zwierzęcia, ale on jakoś się do tego nie kwapił. Co prawda zabijał już ludzi i zwierzęta, ale to co innego. Poczuł słodki zapach krwi i już nie mógł się opanować. Wbił się w kark jelenia i już po chwili czuł smak krwi w ustach. Oderwał się i spojrzał do góry, bo wyczół, że ktoś mu się przygląda. Tym "kimś" był szeroko uśmiechnięty Corvus, który zachichotał teraz i powiedział rozbawionym głosem.
-Przyzwyczaisz się. To jak? Co dwa tygodnie?-
-Jasne- Powiedział z uśmiechem Harry i nasycony (:P) wstał z ziemi. Dopiero teraz zdał sobię sprawę z tego, że jest cały uwalony w krwi. Zaśmiał się zimno i jednym machnięciem ręki oczyścił szatę i zmienił się kruka. Corvus widząc to powtóżył i już po chwili na polance stały dwa czarne kruki, obok nieżywego jelenia. Wzlecieli w górę i skierowali się w stronę zamku. Harry cieszył się tym lotem. Uwielbiał latać i śmigac w powietrzu. Dotarli na trzecie piętro i w gabinecie Harryego zmienili się spowrotem w ludzi. Harry natychmiast zamaskował swoje pionowe źrenice i kły. Corvus miał do ukrycia tylko kły więc zrobił to szybciej i już go nie było w gabinecie. Nieco wyczerpany Harry poszedł do sypialni i walnął się na łóżko myśląc o tym, że dziś jest sobota. "Przynajmniej nie zaśpie na lekcje" pomyślał i zasnął.
Rano obudził się dość wcześnie jak na późną porę zaśnięcia. Była godzina dziewiąta. Zwlekł się z ciepłego łóżka i udał do łazienki. Piętnaście minut óźniej szedł już w kierunku Wielkiej Sali na spuźnione śniadanie. Przechodził właśnie korytarzem na pierwszym piętrze, kiedy wyczół, że coś leci prosto w jego plecy. Odwrócił się błyskawicznie i na wysokości szyi złapał zębate frysbi (jak źle napisałam to mnie nie uduście:D). Rozejrzał się i dopiero teraz uderzyło go, że na korytarzach jest pełno uczniów, a przecież jest niedziela i wczesna pora. Spojrzał na dwójkę krukonów z trzeciej klasy. Stali przed nim ze zwieszonymi głowami, a inni zamilkli i patrzyli na nich z politowaniem i strachem.
-To wasze?- Zapytał, choć nie musiał tego robić, bo dobrze wiedział, że to jest od nich.
-T...tak- Opowiedział ten o brązowych i krótkich włosach drżącym głosem. Spojrzał na nich z rozbawieniem, co niektórzy skwitowali zdziwionymi pomrukami. Wyciągnął ręke z zabawką i podał temu co się odezwał. Chłopak wziął od niego frisbi ze zdziwioną miną.
-Radzę poćwiczyć refleks. Ale i tak odejmuje dziesięć punktów.- Powiedział Harry na odchodnym i zakręcił w boczny korytarz. Natychmiast dopłynęły do jego uszu szepty i rozmowy komentujące to zajście. Dotarł do Wielkiej Sali gdzie spotkał już kruków i uśmiechającego się szeroko Corvusa. usiadł obok niego i zjadł spokojnie śniadanie wymieniając przy tym kilka słów z sąsiadami.
Wrzesień minął bardzo wolno. To denerwowało Harryego, jak i rozmowa z przyjacółmi którą odbył w połowie miesiąca.
Siedział w gabinecie i sprawdzał kartkówki pierwszej klasy Slitherinu i Hufflepuffu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Sisi podniosła swój łepek leżący dotąd na ramieniu Harryego i syknęła. Płomień zaśpiewał cicho i spowrotem schował swoją główkę pod skrzydło.
-Proszę!- Krzyknął w stronę drzwi i już po chwili te otworzyły się i staneli w nich Hermiona i Ron. Wślizneli się do środka i zakneli za sobą drzwi. Podeszli do niego z minami mówiącymi:"Lepiej to wyjaśnij i nie blefuj, bo jesteśmy źli". Uśmiechnął się drwiąco na ten widok i zaśmiał zimno. Wskazał im fotele przy stoliku, a Ci usiedli na nich bez słowa. Rozglądali się ciekawie przy tym po gabinecie, a kiedy Hermiona zobaczyła feniksa pisnęła z podniecenia (:P). Harry wstał powoli, okrążył biurko i usiadł w trzecim wolnym fotelu.
-Chcecie coś konkretnego, czy poprostu sie nudziliście- Uśmiechnąl się z satysfakcją w duchu, bo teraz jego przyjaciele mieli nieco zdezorientowane miny. Szybko się jednak otrząsneli i Ron powiedział nieco niepewnym głosem (warto dodać, że oboje unikają wzroku Harryego, zresztą jak wszyscy:P).
-Nie...My poprostu chcieliśmy z Tobą spotkać-
-A ja nie mam za dużo czasu Ron. Właśnie sprawdzam kartkówki, a na dodatek mam dziś dyżur nocą- Odpowiedział natychmiast. Teraz Wesley wyglądał jak burak i nim nieco przestrzaszona Hermiona zdążyła go powstrzymać, krzyknął.
-A DLA NICH MASZ CZAS?! TAK?!- Już miał się zerwać z fotela, ale coś mu przeszkodziło. Harry patrzył z nikłą satysfakcją jak nie potrafi wstać, to była jego sprawka.
-Ron, ja z nimi pracuje i spędziłem z nimi dwa miesiące na treningach i zapoznawaniu się. Musimy mieć do siebie zaufanie- Powiedział spokojnym i opanowanym głosem. Tymczasem Ron jeszcze bardziej (o ile to możliwe) poczerwieniał i powiedział ochryple.
-Ale przecież pięciu, ba! Sześciu z nich to Ślizgoni! Zwolennicy Sam-Wiesz-Kogo!- Teraz Harry nie wytrzymał i wstał piorunując wzrokiem Rona, który speszył się i spuścił głowę.
-Nie każdy Ślizgon to śmierciożerca, Ron! A teraz wyjdźcie, JUŻ!- Krzyknął kiedy żadne z nich się nie ruszyło. Hermiona wstała i powiedziała spokojnym, ale lekko drgającym głosem.
-Ja uważam, że dobrze robicie, ale nie możesz się od nas odwracać. O ile już tego nie zrobiłeś- To powiedziawszy wyszła, a za nią Ron, który już mógł wstać z fotela. Harry odprowadził ich smutnym wzrokiem. Nie powinien tego robić, ale nie wiedział jak z nimi rozmawiać. Miał tyle tajemnic przed nimi, których nie chciał im powiedzieć: Że przez dwa miesiące mieszkał na Nokturnie, przepowiednia, a do tego wampirzostwo. Westchnął. Machnął ręką, a wszystkie kartkówki poukładały się ładnie. "Później je sprawdze" pomyślał i wyszedł, bo właśnie jego dyzur się zaczynał.
Szedł właśnie korytarzami w lochach, kiedy usłyszał cichy odgłos stóp. Zatrzymał się zwinnie niczym kot. Jako, że widział w ciemnościach od razu zauważył ruch kilka stóp od niego. Stanął obok zbroi i czekał. W końcu zauważył kto to wybrał się na nocną przechadzkę.Severus Snape, wierny piesek Dumbldora i szpieg szedł korytarzem. Harry uśmiechnął się drwiąco i wyszedł zza zbroi. Na jego widok Mistrz eliksirów zatrzymał się i powiedział mściwie.
-No, no, no. Kogo my tu mamy. Harry Potter w lochach. Co tu robisz?- Ostatnie zdanie było powiedziane z drobną podejrzliwością. Uśmiechnął się szerzej i odpowiedział.
-Ja? Patroluje korytarze, w końcu po to tu jestem- Dodał na koniec złośliwie. Snape spojrzał na niego z ukosa.
-Patrol lochów to moje zadanie...- Zaczął, ale Harry nie dał mu skonczyć.
-Nie. Twoje zadanie to szpiegowanie- Zaśmiał się zimno, kiedy zobaczył nieco zdezorientowaną minę Severusa. Ten otrząsnął się i warknął.
-Nie tym tonem Potter, bo dostaniesz szlaban- Tym razem Harry śmiał się już głośno i nie powstrzymywał tego. Kątem oka zauważył jak Mistrzunio wzdryga się. Nie przejął się tym. Nie chodził tutaj do szkoły jako uczeń, więc Stary Nietoperz nie mógł dać mu szlabanu.
-Od kiedy to nauczyciel daje szlaban nauczycielowi?- Zapytał zgryźliwie, odwrócił się na pięcie odszedł w swoją stronę zostawiając lekko wściekłego Snapea. Reszta patrolu mineła spokojnie jak na TE czasy. Wrócił go gabinetu około godziny czwartej nad ranem więc był zmęczony jak diabli. Na szczęście jutro miał dopiero lekcje od godziny dziesiątej, więc mógł się wyspać.
Przyszedł Październik. Harry chodzil zły i bez chumoru. wszyscy to zauważyli. Rozdawał "chojnie" szlabany (najwięcej Malfoyowi, który przeszkadza na jego lekcjach). Dlaczego tak się zachowywał? Powód był prosty. Trzy dni temu miał romówkę z Dyrciem.
Szedł korytarzem na siódmym piętrze. Nie wiedział dlaczego Stary Drops go wezwał, w sumie nie obchodziło go to za bardzo. Podszedł do chimery i położył dłoń na jej głowę. Nie chciało mu się mówić hasła więc powiedział w myślach.
-" Ja Czarny Fenikd rozkazuję ci się otworzyć"- Posąg posłusznie odsunął się, a Harry wszedł na ruchome i kręte schody. Zapukał do dębowych drzwi z kołatką w krztałcie gryfa. Po krótkim "proszę" wszedł do owalnego gabinetu dyrektora. Drops siedział na swoim zwykłym miejscu i patrzył na niego uważnie. To lekko zdenerwowało Harryego więc siadając na wskazanym miejscu posłał Dyrciowi chłodne spojrzenie.
-O czym chciał Pan porozmawiać?- Zapytał spokojnie choć w jego głosie dało się wyczuć kryształki lodu.
-Słyszałem o twoich ciekawych lekcjach- Zaczął Dumbldor, ale Harry mu przerwał.
-To chyba nie pana sprawa co przerabiam z uczniami-
-Ależ moja. Doszły mnie słuchy, że używasz czarnej magii- Powiedział nadal spokojnie. Harry miał ochotę palnąć go jakimś zaklęciem, żeby zetrzeć ten durny uśmieszek.
-No i co? Moddy też jej uzywał- Odparł zgryźliwie. Nagle poczuł ciepły ciężar na ramieniu. To Fewkas zleciał ze swojej żerdzi i usiadł mu na ramieniu. Pogłaskał feniksa po szkarłatno-złotej główce i spojrzał ponownie na Dropsa.
-Ale to było w twojej czwartej klasie, Harry. Ty pokazujesz ją nawet pierwszoroczniakom- Teraz jego głos był twardy, ale Harry tylko się zaśmiał i powiedział.
-Niech zobaczą z czym mają do czynienia. Diament trzeba ciąć diamentem, czarną magię można pokonać tylko silniejszą czarną magią- Wyrecytował jakby z pamięci.
-Nie mogę się z Tobą zgodzić- Powiedział poważnie Stary Drops. Harry wstał tak gwałtownie, że Fewkas zamachał skrzydłami, aby nie spaść. W oczach Harryego mozna było zobaczyć gniew.
-Nie musisz- Wysyczał i poszedł w stronę drzwi. Kiedy był już przed nimi feniks wzleciał w powietrze i usiadł spowrotem na swojej żerdzi. Harry wyszedł zatrzaskując drzwi z głośnym hukiem. Było już ciemno i musiał przyznać zimno. Szedł korytarzami nieprzejmując się tym, że zza rogu wyszedł Corvus. Myślał cały czas o tym jak Dumbldor chce go kontrolować, pouczać i okłamywać. Zacisnął dłonie w pięści. Nagle ktoś dotknął jego ramienia, a on podskoczył jak oparzony. Już miał rzucić jakąś klątwe, kiedy poznał Białego. Odetchnął.
-Coś się stało?- Zapytał Ravenox spokojnym głosem.
-Tak. Właśnie przeprowadziłem niemiłą rozmowę z Starym Trzmielem- Odpowiedział natychmiast chłodno. Rozmawiali przez chwilę, ale że Harry był zmęczony zakończyli pogawędke i każdy poszedł w swoją stronę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nadszedł listopad, a wraz z nim gęste, burzowe chmury. Lało okropnie i to codziennie, więc uczniowie nie byli zbyt chętni lekcjami na powietrzu. Była godzina jedenasta i prawie wszyscy już spali. Właśnie, PRAWIE. Dwie osoby siedziały w fotelach. Harry i Corvus pili piwo kremowe w gabinecie tego pierwszego. Harry nie wiedział jak zacząć. Musiał kogoś znalejźć i dobrze wiedział kogo, ale nie wiedział za to gdzie. Musiał jak najszybciej porozmawiać z Panem Lasu, a był nim dwórożec. Nie wiedział skąd wziął ten pomysł, wczoraj się obudził i stwierdził, że dodatkowa pomoc się przyda i do tego pomoc potęrznych magicznych stworzeń. Siedzieli w ciszy i w końcu Harry wziął głęboki oddech i powiedział.
-Corvusie, muszę znalejźć Pana Lasu i z nim porozmawiać- Ten spojrzał na niego jak na wariata. "Najwyraźniej dostał lekkiego wstrząsu" pomyślał Harry i pstyknął palcami tuż przed nosem przyjaciela. Ravenox zerwał się na nogi, tak jakby właśnie się obudził i zaczął wrzeszczeć.
-OSZALAŁEŚ JUŻ DOSZCZĘTNIE?! WIESZ JAKIE TO NIEBEZPIECZNE?! A MOŻE MUZG CI WYPAROWAŁ?!- Harry tylko uśmiechał się z politowaniem i czekał aż skończy. W końcu Corvus opadł na fotel i patrzył tępo przed siebie. Po kilku sekundach odezwał się nieco trzęsącym się głosem.
-Wiesz ilu już prubowało go znalejźć? Czekaj...-Dodał kiedy Harry już miał o coś zapytać-...Pewnie się zapytasz skąd są składniki, np. róg. Otórz ludzie idą w las i szukają zrzuconych rogów, sierści na gałęziach itp-
-Ale i tak muszę go znalejźć. Nie wiem dlaczego, poprostu muszę i zrobię to- Teraz głos Harryego przywodził na myśl nagrobek: zimny i twardy. Corvus wzdrygnął się lekko, ale natychmiast się opamiętał i tylko westchnął. Za oknem było już całkiem czarno, a wielkie krople deszczu bębniły o szybę głośno. Było ciemno, ale nie zapalali świec, bo jako pół-wampiry widzieli w ciemnościach i musieli przyznać, że obaj uwielbiają ciemność. Dawała cień i schronienie przed wścibskimi oczami.
-No dobrze...- Odezwał się Corvus po chwily ciężkiej ciszy-...Musisz znalejźć okrągłą polanę z wielkim drzewem. Legenda głosi, że właśnie tam można spotkać Pana tego lasu (czyt. Zakazanego Lasu). Tylko nie wiem jak go wywabić, bo chyba nie przesiaduje tam cały czas-
-Poradzę sobie- Zapewnił go szybko Harry, bo wiedział jak Ravenox może się rozgadać, kiedy znajdzie temat, a każdy kruk wiedział, że uwielbia on mity i legendy. Postanowił znalejźć to miejsce jutro.
Następny dzień dłużył mu się niemiłosiernie i z radością powitał zachód słońca, a potem ciemną deszczową noc. Założył kaptur i wyszedł ze swojego gabinetu równo o 22:00. Ustalił z Corvusem, że pójdzie tylko on, bo w dwójkę mogło by się nie udać tam trafić. Szedł ciemnymi korytarzami nie słysząc nic, nawet własnych kroków. Jego chód był niesłyszalny, jak skradanie się lwa (to jedna z jego lwich cech:P). Wyszedł z zamku na błonia, a nimi podążył w stronę Zakazanego Lasu. Tuż na jego skraju zmienił się w Czarnego Jednorożca i wbiegł do puszczy. Było tu o wiele lepiej, bo wielkie i rozległe drzewa dawały schronienie przed nieznośnym deszczem. Otrząsnął zimne krople z grzywy i ruszył do pszodu. Rozglądał się czujnie na boki nie chcąc żadnych niespodzianek. Coś kazało mu skręcić w prawo. Zrobił to i już po chwili pod jego kopytami znalazły się piękne, różne kwiaty. Zaczął się już niecierpliwić i denerwować, bo szedł już bardzo długo. Coś mówiło mu, że idzie w dobrym kierunku, ale nie miał pewności, więc zagłębiał się coraz bardziej w las. W końcu ujrzał piękną polankę. Była wprost cudna i całkowicie magiczna. Na samym jej środku stało potęrzne i zapewne bardzo stare drzewo. Tknięty impulsem podszedł do niego powoli i dotknął korę końcem rogu. Coś zaszeleściło za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie i zamarł, ale nie z przerażenia tylko zachwytu. Przed nim stało piękne zwierze. Wyglądało jak jednorożec, ale sierść była biało srebrna, grzywa i ogon biało złote, kopyta i róg całkowicie ze złota i srebra. Rogi miał osadzone niczym antylopa widłoroga, a para oczu miała piękny szafirowy kolor. Bez wątpienia był to król lasu. Harry nie wiedział dlaczego, ale dwórożec zarył kopytem o ziemię i natarł na niego. Odskoczył gwałtownie z lini ostrych rogów nie wiedząc co się dzieje. Nie miał czasu do namysłu, bo znów musiał uskoczyć.
-PRZESTAŃ!- krzyknął, ale było to tylko głośne rżenie. Pan Lasu zatrzymał się i spojrzał na Harryego przenikliwie. Można by powiedzieć, że zrozumiał co on powiedział. Dwórożec wyprostował się dumnie.
-Czego chcesz?- Zapytał i Harry o mały włos nie zemdlał, bo on rozumiał co mówi Król! Nie miał za wiele czasu więc ugiął kolana i schylił głowę aż do samej ziemi. Najwyraźniej ten gest przypadł do gustu dwórożcowi, bo spojrzał na niego władczo i uspokoił się.
-Panie przybyłem tylko porozmawiać- Zaczął, ale ten mu przerwał.
-Wybacz, myślałem, że chcesz zostać królem. Jeszcze nigdy nie widziałem Ciebie tutaj, a ja znam każdego kto mieszka w tej puszczy- Jego głos na końcu brzmiał podejrzliwie, więc Harry musiał mu to wytłumaczyć.
-Nie jestem mieszkańcem tej puszczy Panie. Jestem...- Nie dokończył, bo zabrakło mu słów więc przemienił się spowrotem w człowieka. Pan Lasu podskoczył jak oparzony i cofnął się gwałtownie.
-Człowiek! Rozmawiam z człowiekiem! WYNOŚ SIĘ!- Krzyczał, ale Harry nie przejął się tym za bardzo. Wyprostował się i przemówił cichym, ale jak na niego łagodnym głosem.
-Poczkaj Panie. Jestem Harry Potter następca Czarnego Feniksa, podwójny dziedzic i nawet nie jestem człowiekiem. Jestem pół-wampirem- Zawiał chłodny wiatr tak jakby chciał rozluźnić i ochłodzić atmosferę między tymi dwoma. Dwórożec patrzył teraz na niego z lękiem, Harry w duchu klepnął się w czoło.
-Nie obawiaj się Panie. Ja i mój przyjaciel polujemy jedynie na jelenie, ptaki i króliki. Proszę, czy moglibyśmy porozmawiać?- Zapytał na koniec. Pan Lasu spojrzał mu głęboko w oczy, można by powiedzieć, że chciałby coś z nich wyczytać.
-Dobrze...- Odezwał się po chwili-...Ale nie nazywaj mnie Panem, bo nie jestem twoim Królem. Nazywam się Asmodeusz. Więc o czym chciałeś rozmawiać?- Harry przez chwilę stał oniemiały, ale w końcu otrząsnął się i powiedział już pewnie.
-Chciałem Cię zapytać czy nie pomógłbyś mi i innym w wojnie. Bardzo mi zależy na tym- Dwórożec wyglądał na zamyślonego, a kiedy się w końcu odezwał jego głos brzmiał jakby ważył każde słowo.
-Dobrze Czarny, pomogę wam. Mam pod władzą jednorożce, testrale, pegazy i dwórożce. Choć tych ostatnich jest już bardzo mało-
-Nieszkodzi. Nie chcę, aby Dwórożce walczyły. Nie chcę by wygineły...- Powiedział Harry, ale przerwał namyślając się-...Czy mógłbyś rozstawić kilka zwierząt na patrol, aby jakby coś próbowało się przedrzeć to by nas powiadomiły?- Zapytał po chwili.
-Oczywiście. A teraz żegnam Cię Czarny, ja muszę udać się na spoczynek, bo już dawno po północy- To powiedziawszy Asmodeusz zniknął między drzewami, ale rozległ się jeszcze jego głos.
-Idż na północ jeśli chcesz się z tąd wydostać- Po tym zapanowała głucha cisza, która zaniepokoiła Harryego. Nie przemieniając się w zwierze ruszył na północ. Szedł między drzewami, krzewami, ale jego szata nie odniosła żadnych uszkodzeń. Nagle usłyszał trzask gałązki i bardzo cichy stukot kopyt. Zatrzymał się błyskawicznie i zwinnie. Czekał, a kiedy wszystko wskazywało na to, że nic się nie dzieje i już miał ruszyć naprzód, zza jednego z drzew wyskoczył centaur. Harry rozpoznał go, to był Zakała, a za nim wyskoczyły jeszcze trzy inne centaury.
-Czego chcesz?- Zapytał ten o czarnej sierści i niebieskich oczach, a do tego z łukiem w ręce.
-Chcę abyście mnie przepuścili- Odpowiedział Harry stanowczo i tym razem już nie miło, ale chłodno. Rudy centaur poruszył się niespokojnie i wystąpił naprzód.
-A niby dlaczego?- Zapytał groźnym głosem i zarył kopytami w ziemię. Harry na chwilkę zamyślił się jak wyjść z tego bez konfliktu. Nagle wpadł na pewien pomysł.
-Bo jestem Czarnym Feniksem i właśnie rozmawiałem z Asmodeuszem- Tym razem Zakała i centaur o jasnej sierści wystąpiły, a ten drógi powiedział.
-Ty jesteś Czarnym Feniksem Harry Potterze? A więc idź, ale strzeż się. Za kilka dni zdarzy się coś strasznego. Gwiazdy tak mówią- Czwórka centaurów oddaliła się w głąb lasu, ale Zakała i tak pogroził Harryemu łukiem. Ten tylko zmienił się w kruka, bo chciał to już mieć za sobą. Wzleciał do góry i rozejrzał się uważnie. Księzyc wisiał już wysoko na niebie, tak jak mówił Pan Lasu. Las i zamek pogrążone w mroku nocy rozświetlał ów księżyc, a wyglądało to przecudnie. Srebrne promienie odbijały się od tafli jeziora i tonęły w koronach drzew. Poleciał w kierunku Hogwartu. Już po chwili był w Sali wejściowej. Zmienił się spowrotem i pobiegł do swoich kwater. Tam walnął się na łóżko z małego wyczerpania i zasnął.
Następne dni znów chodził cały spięty i nikt, oprócz kruków, nie wiedział o co chodzi. Harry po raz kolejny rozdawał chojnie szlabany, nawet Gryffonom i znów pożarł się ze Starym Nietoperzem, oraz Dropsem. Od pamiętnego wypadu do lasu minęło pięć dni i ciągle nic się nie wydarzyło, oprucz tego, że spadła już pierwsza warstwa śniegu. Harry zaczął już wątpić w te "mówiące" gwiazdy, ale miał jakieś złe przeczucia. Właśnie cała szkoła była w Wielkiej Sali na obiedzie, kiedy jedna z puchonek pisnęła i krzyknęła pokazując na coś za oknem.
-PATRZCIE!- Wskazywała na coś co leżało na skraju zakazanego lasu. Pobłyskowało to srebrem i słotem oraz poplamione było...krwią! Harry zerwał się na równe nogi, bo właśnie rozpoznał.
-Asmodeusz!- Krzyknął zwracając uwagę wszystkich na sibie. Nie dbał o to, tylko znów krzyknął-...Płomień!- Nad nim wybuchł ogień, a z niego wynurzył się szkarłatno-złoty ptak wielkości łabędzia. Harry złapał jego długi ogon i powiedział już spokojnie, choć jego głos drżał.
-Na skraj zakazanego lasu- Zamknął oczy i poczół ciepło, które zmieniło się prawie natychmiast w gorąco. Po sekundzie ustąpiło i otworzył oczy. Nigdy nie lubił za bardzo tego środka lokomocji. Spojrzał w dół i zamarł. Pan Lasu leżał w śniegu na lewym boku, jego drugi bok był cały we krwi, która wydobywała się z dużej rany na klatce piersiowej. Harry klęknął przy nim i położył otwarte ręce na ranie. Zamknął oczy więc nie mógł zobaczyć, że za nim stoi cała szkoła i patrzy na niego ze strachem i zdziwieniem. Zaczął mamrotać różne niezrozumiałe słowa, które były elfickim zaklęciem leczniczym, a w dodatku jednym z najsilniejszych. Z jego dłoni po chwili wydobywało się słabe złote światło, które słyneło na ranę. Trwało to dość krótko. Już po kilku sekundach na klatce piersiowej nie było żadnej rany. Harry jednym machnięciem ręki usunął krem, a drugim ocucił Pana lasu. Ten tylko otworzył swoje szafirowe oczy i wymamrotał coś, co zrozumieli tylko Harry i Corvus ( tylko dlatego, że są pół-wampirami).
-Zabierz do Lasu...na...polankę...muszę- Po czym zamknął spowrotem oczy z wyczerpania. Harry odwrócił się i zamarł. Za nim była cała szkoła, ale po chwili otrząsnął się i zwrócił do Ravenoxa.
-Biały, muszę go zanieść na polane. Pomóż mi go dać na mój grzbiet- Nikt nic nie zrozumiał, ale od razu stało się to jasne, kiedy Harry zmienił się w czarnego jednorożca. Corvus machnął ręką, a bezwładne ciało Asmodeusza wzleciało w powietrze i opadło na grzbiet Harryego. Ugieły się pod tym ciężarem jego kolana, co prawda był silny, ale nie aż tak. Rzucił ostatnie spojrzenie na oszołomionych zebranych i ruszył w kierunku Zakazanego Lasu. Nagle usłyszał za sobą głos Starego Trzmiela, ale nie zatrzymał się.
-Czekaj! Nie możesz tam iść! Wracaj!- Następnie usłyszał jak Corvus coś mówił, ale jego słuch przestał już normalnie funkcjonować. Cały czas myślał co doprowadziło Asmodeusza do takiego stanu, jak tu doszedł i co go tu sprowadziło. Nie wiedział, ale już za kilka chwil się wszystkiego dowie. Nawet nie wiedział jakie straszne wiadomości usłyszy.
ROZDZIAŁ DWÓNASTY
Szedł między drzewami w milczeniu. Od czasu do czasu straszną ciszę lasu przerywał huk łamanej gałązki, szelest liści lub jakiś inny odgłos. Harry prubował iść szybko, ale Asmodeusz okazał się cięższy niż myślał. W końcu dotarł na polankę, na której czekał inny dwórożec, ale miał on nie złote, ale srebrne rogi. Harry podszegł bliżej i ostrożnie opuścił Pana Lasu przed drzewem. Nieznany mu dwórożec skłonił się i dotknął rogiem kory drzewa, które po chwili zaczęło emanować sinlą energię. Wchodziła ona do Asmodeusza i już po chwili ten obudził się, a następnie położył wygodnie. Harry zmienił się spowrotem i przyklękł obok niego.
-Możesz już iść Clarit*- Powiedział słabym głosem Asmodeusz, a następnie zwrócił swą głowę w stronę Harryego- Śpiesz się Czarny Feniksie. Miasteczko po drugiej stronie zakazanego lasu jest zaatakowane przez siły ciemności. Musisz je uratować i przepędzić złych czarodzieji. No już nie zwlekaj. IDŹ!- Powiedziła resztkami sił i jego głowa opadła na ziemię. Przez chwilę Harry był totalnie oczołomiony, ale przypomniał sobie co powiedział Pan Lasu i ogarnęła go panika. Wstał pośpiesznie rzucając przy tym przepraszające spojrzenie Asmodeuszowi.
-Płomień!- Krzyknął i już nad nim wybuchł ogień, a wraz z nim pojawił się feniks. Złapał szybko go za ogon mówiąc tylko: Hogwart, Wielka Sala. Poczuł ciepło, a potem palące gorąco. Zamknął oczy, a kiedy wszystko ustało otworzył je. Był w Wielkiej Sali gdzie znajdowali się wszyscy. Na jego widok wstali, ale on tylko podszedł tylko do stołu kruków i powiedział nieco roztrzęsionym głosem.
-Zbierać się- Co spojrzeli na niego zdziwieni, podobnie jak reszta. Widząc to stracił cierpliwość i krzyknął tak, że wszyscy wzdrygnęli się.
-ZAATAKOWALI! MIASTECZKO PO DRUGIEJ STRONIE ZAKAZANEGO LASU! IDZIEMY JUŻ!- Kruki zerwały się ze swoich miejsc w popłochu, ale nie tylko dlatego, że Harry krzyczał (to ostatnio jest dość często). Tylko dlatego, że w jego oczach płonął żywy ogień jakiego jeszcze nie widzieli, bo zawsze te zielone oczy były pełne chłodu. Dyrektor i nauczyciele równierz wstali, ale uczniowie byli zbyt otępiali, aby to zrobić. Harry odwrócił się do Dropsa i obdarzył go zimnym spojrzeniem.
-Niech Pan zbierze Zakon- Powiedział tylko i wyszedł z Wielkiej Sali, a za nim podążyły poddenerwowane kruki. Harryego zaniepokoił brak Corvusa na uczcie, ale nie musiał się dłużej martwić, bo spotkali go w Sali Wejściowej. Wytłumaczył mu o co chodzi i dziesiątka zakaptórzonych postaci wyszła z zamku. Kiedy znalejźli się na błoniach, Harry gwizdnął. Natychmiast z lasu wyleciało dziesięc testrali z Demonem i Cieniem na czele. Szybko wskoczyli na grzbiety koniowatych stworów i podali gdzie chcą się udać. Stworzenia przez chwilę stały nieruchom, a potem rozprostowały skrzydła i wzbiły się w powietrze. Lecieli wysoko, ponad chmurami tak, że nie widzieli dołu. Harry był już przyzwyczajony do lotu na Demonie i nie miał z tym problemu więc mógł się rozkoszować cudnym powietrzem i lekkim wiatrem. Ale te cudowne odczucia ciągle przerywały wizje tego co znajdą zamiast miasteczka. Przełknął ślinę i powiedział, żeby lecieli szybciej. Już po chwili lądowali. Najpierw przebili się przez gęste i zimne chmury, a potem zobaczyli mrożący krew w żyłach widok. Wielu mieszkańców miasteczka walczyło z ponad setką śmierciożerców. Harry nie namyślając się długo skierował Demona w najwiękrze skupisko zakaptórzonych postaci. Stworzył dużą kulę ognia, zamachnął się i rzucił. Śmierciożercy, kiedy tylko go zauważyli staneli jak wryci, a kiedy kula ognia leciała wprost na nich rozpierzchli się w popłochu, ale i tak więkrzość podpaliła się. Demon wylądował zgrabnie na ziemi, ale Harry i tak nie zszedł z niego. Ciskał różne zaklęcia, od zwykłego zaklęcia odrzucającego na magii nekromanckiej, starożytnej i ognia kończąc. Śmierciożercy nie mieli szans, lecz walczyli dalej. Kątem oka Harry zaobserwował jak jakaś dziewczyna rzuca zaklęcie nekromanckie. Skierował testrala w tamtą stronę i zobaczył jak ów dziewczyna dostaje cruciatusem prosto w brzuch. Zgieła się i zaczęła wrzeszczeć. Harryego przepełniła w tym momencie złość popędził w tamtą stronę i rzucił Avadę* na śmierciożercę, który torturował dziewczynę. Zszedł z Demona i klęknął obok niej. Zamarł. To wcale nie była dziewczyna, raczej młoda kobieta. Zdaniem Harryego była piękna. Miała czarne włosy do pasa, szczupła i wysoka, drobna, a zarazem ostra twarz, a do tego śliczne i dziwne, czarno-zielone oczy. Pomugł jej wstać i od tej pory walczyli razem. Harry zauważył, że jest bardzo dobra w magii nekromanckiej, ale do poziomu kruków dużo jej brakowało. Do tego walczyła mieczem bardzo sprawnie i potrafiła chyba wszystkie zaklęcia czarnomagiczne. W końcu walka się skończyła. Harry odwrócił się do dziewczyny i zapytał starają się, aby w jego głosie nie było chłodu, trochę mu się udało.
-Jak się nazywasz?- Ta spojrzała na niego swymi ciemnymi oczami i powiedziała, a jej głos był delikatny i jednocześnie mógłby tnąć metal.
-Jestem Astra Porcela*- Odpowiedziała. Spojrzał na nią uwarznie.
-Ile masz lat? Świetnie władasz magia nekromancką i mieczem, nie uwierze, że nauczyłaś się tego sama- Powiedział spokojnie, ale natychmiast zauwarzył, że zrobił jakiś błąd, bo dziewczyna miała w oczach łzy.
-Mam szesnaście lat. Nauczyła mnie tego mama, nie pozwoliła mi chodzić do Hogwartu- Widać było, że już nie wytrzymuje, łzy poleciały po policzkach i już po chwili szlochała. Harry speszył się nieco, to przypomniało mu o Cho. Poczuł gniew na swoją dawną miłość.
-Dlaczego płaczesz?- Zapytał najbardziej troskliwym głosem na jaki go było stać.
-M...mama nie żyje! Zabili...ją!- To wykrzyczawszy padła na kolana płacząc teraz głośno. Klęknął szybko obok niej i dotknął jej ramienia.
-Mogę Cie zrozumieć, ale musisz żyć dalej- Widząc jej zdumione i niedowierzające spojrzenie zrzucił kaptur. Astra wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta. Wyglądało nieco komicznie, choć nadal miała łzy na twarzy. Spuściła wzrok, ale Harry chwycił ją za brodę i spojrzał w oczy. Zaczerwieniła się, ale nic nie powiedziała.
-Możesz iść ze mną. Zabiorę Cię do Hogwartu i tam nauczę Cię więcej. Jeśli tylko chcesz- Powiedział zdecydowanym głosem. Astra skineła tylko głową niezdolna nic powiedzieć. Podniusł się i pomógł jej wstać. Harry dopiero teraz rozejrzał się po polu bitwy. Leżało mnistwo martwych ciał (kruki stosowały tylko drastyczne środki), miasteczko przeszukiwali auroży i członkowie Zakonu Feniksa. Kruki i Corvus rozmawiali z mieszkańcami i Dumbldorem. Harry ruszył do nich ciągnąc za ręke Astre, która nie stawiała oporu. Doszli do rozmawiających ludzi i w Harryem zagotowała się złość, kiedy zobaczył Trzmiela, ale powstrzymał się i przerwał wymianę zdań pytaniem.
-Dyrektorze, czy Astra mogłaby zamieszkać w Hogwarcie? Jej matka zginęła i nie ma się gdzie podziać- Wskazał na stojącą za nim dziewczynę, a Dyrektor widząc ją uśmiechnął się dobrodusznie i odpowiedział życzliwym tonem, który wcale się nie podobał Harryemu (jakby cokolwiek w Trzmielu mu się podobało:P).
-Ależ oczywięcie, że tak. Harry możecie już iść, razem z krukami. My zajmiemy się sprzątaniem- I oddalił się do Lupina, który stał z miną nietęgą nad jakimś śmierciożercą. Harry spojrzał na kruki, a zaobaczywszy, że nic im nie jest nakazał powrót. Wsiedli na testrale czekające przy ratuszu (w koncu każde miasteczko i miasto ma ratusz). Harry pomógł Astrze wspiąć się na Demona, a następnie usadowił się tuż za nią.
-Trzymaj się mocno- Szepnął jej do ucha i krzyknął tylko:"HOGWART", a zwierzęta wzbiły się w powietrze. Astra zapiszczała kiedy gwałtownie oderwali się od ziemi, ale po tym na jej średnio opalonej twarzy wystąpił lekki rumieniec. Lecieli znów ponad chmurami, a harry zauważył jak siedząca przed nim dziewczyna zamyka oczy z przyjemności, zapominając przy tym o wszystkich kłopotach. "Gdym ja tak potrafił" pomyślał ze smutkiem. Nie on nigdy nie będzie się już czuć wolny. Przepowiednia skrępowała go i nigdy nie wypuści, nawet jak pokona gada. Zawsze będzie :Wybrańcem", "Chłopcem który przeżył" i nienawidził się za to. Wreszcie Demon gwałtownie runął w dół co sprawiło, że Astra Krzyknęła i kurczowo zacisnęła palce na grzywie zwierzęcia. Po chwili Demon wylądował gładko na błoniach, a za nim wylądowala reszta. Zsiedli z testrali, a one od razu po pieszczotach pobiegły do lasu. Harry chwycił Astrę za ręke i zaprowadził ją do skrzydła szpitalnego. Nie zauważył, że księżyc wisi już na niebie, że zamek, błonia i las pogrążone są w ciemnościach(no tak, ale on widzi w ciemnościach:P), więc zdziwił się, że nikogo nie spotkali w drodze do skrzydła szpitalnego. Astra położyła się na jednym z łóżek, a Harry zawołał Pania Pomfrey. Pielęgniarka przyszła po chwili i zbadała dokładnie Pnnę Porcele. Po podaniu kilku leków i eliksiru słodkiego snu dziewczyna zapadła w głęboki i spokojny sen. Harry siedział przy jej łóżku i nawet Pani Pomrey nie potrafiła go wyrzucić ze skrzydła szpitalnego, bo gdy tylko prubowała ten obdarzał ją zimnym, morderczym spojrzenie. Harry zamyślił się patrząc na śpiącą dziewczynę. Czuł do niej coś, ale nie było to zauroczenie jak w przypadku Cho, to było coś więcej i dobrze o tym wiedział, bo jako oklumencista musiał wiedzieć wszystko o swoich uczuciach, myślach i całej reszcie. Nawet nie zauważył kiedy zasnął. Obudził się bardzo wcześnie rano. Przez chwile nie wiedział gdzie jest, ale wspomnienia tamtego dnia napłyneły natychmiast. Dopiro teraz zauważył co go obudziło. Poranne promienie słońca padały prosto na jego twarz. Przymróżył oczy, z powodu jego wyostrzonych zmysłów miał czasem małe kłopoty. Ale na ogół mu to nie przeszkadzało. Przeciągnął się ostrożnie i spojrzał na nadal śpiącą Astrę. Odgarnął niesforne, czarne kosmyki z jej czoła i przyglądał się jej z czułością przez jakiś czas. Właśnie z czułością, już dawno nie okazywał nikomu dobra, zawsze był chłodny i wszystkich odpychał, nawet swoich przyjaciół. Około siódmej dziewczyna obudziła się. Po wymienieniu uprzejmości (Harry dostał buziaka w policzek, ale nie zaczerwienił się jak to kiedyś miał w zwyczaju) i poszli do Wielkiej Sali (Harry załatwił kilka ubrań dla Astry). Na szczęście dziewczynę przyjęto ciepło, ale nie została przydzielona. Chętnie zgodziła się należeć do grupy kruków, co reszta powitała z entuzjazmem.
Przez następne dni listopada Harry uczył Astrę magii nekromanckiej, żywiołów (wybrała też ogień), czarnej i białej. Kilka razy odwiedził Asmodeusza, ale więkrzość czasu spędzał właśnie z Panną Porcelą. Zbliżyli się do siebie bardzo co można było łatwo zauważyć. Ona pomagała mu sprawdzać pisemne sprawdziany, oraz czasem też pomagała mu w jego lekcjach (jako pomocnik), a on uczył jej wszystkiego co sam umiał, a nie było to łatwe dla dziewczyny, dlatego podtrzymywał ją na duchu i chumorze. Zbliżał się grudzień, a do tego wielkimi krokami święta. W zamku zapanowała wielka euforia. Okazało się, że na święta zostaje więcej osób niż zazwyczaj. Wszyscy wybierali się do Hogsmead i kupowali prezenty.
W końcu nadszedł dzień bożego narodzenia. Obudził się jak zwykle bardzo wcześnie i pierwszą rzeczą jaką zobaczył to stos prezentów przy jego łóżku. Od razu zaczął je rozpakowywać. Mimo iż oddalił się od zwoich przyjaciół kupił im wspaniałe prezenty, zresztą oni też mu kupili (nie będe wymieniać wszystkich, bo tego za dużo, ale wymienie jeden). Harry wyjął małą ładnie opakowaną paczkę. Otworzył ją powoli i oniemiał. W środku znajwał się piękny wisior. Przedstawiał złotego gryfa, który się ruszał! A zawieszony był na srebrnym łańcuszku. Do tego dołączony był liścik.
Mam nadzieję, że podoba Ci się. Pomyślałam sobie, że masz wisior z wężem, ale nie masz z niczym związanym z Godrykiem. Ten wisior należał właśnie do Gryffindora.
ASTRA Porcela
Harry ucieszył się z tego prezentu i natychmiast zawiecił wisior na szyję. On sam kupił prześliczny naszyjnik z srebrno-złotą gwiazdą. Po uroczystej uczcie Harry położył się spać. Cały czas myślał o Astrze.
--------------------------------------------------------------------
Trochę wyjaśnień:
*=Clarita - jasny (łacina)
*=Astrum - gwuazda, a Porcela - burza, czyli można ją tak nazwać: gwiazda gurzy:D
*=Harry zabija, pamiętajcie. Nawet nekromancką, starożytną i żywiołową.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Obudziły go poranne promienie słońca. Na początku nie kntaktował wogóle, ale po chwili rozbudził się całkowicie i wyskoczył z łóżka. Jak od razu zauważył na podwórku była piękna, wręcz cudowna pogoda. Po porannej toalecie wyszedł ze swojego gabinetu i skierował się w stronę biblioteki (Nie wiedział dlaczego, ale nie był głodny). Ostatnio zauważył, że polubił czytanie i uczenie się. Na korytarzach nie było nikogo. "Niema się co dziwić. Przecież wczoraj były święta, to więkrzość nie spała do północy" pomyślał i zaśmiał się w duchu. Szedł powoli zalanymi promieniami słonecznymi korytarzami, aż dotarł na miejsce. Wszedł do środka. Nie zdziwił się, że w pomieszczeniu są tylko dwie osoby: Pani Prince i Hermiona. Bez słowa udał się do Działu Ksiąg Zakazanych.
Przeglądał właśnie jakąś bardzo starą księge do eliksirów (prawdopodobie miała z kilka wieków), kiedy zobaczył w niej coś czego się nie spodziewał. Poczuł jak wzbiera w nim radość i nadzieja. Chciał skakać i krzyczeć ze szczęścia, bo właśnie przeczytał taki fragment:
...Od wielu, wielu wieków szukano lekarstwa na wilkołactwo. Jak narazie nikomu się nie udało, ale ja jestem już bliski celu. Narazie mój eliksir pozwala wilkołakowi przemieniać się w wilkołaczą formę kiedy zechce, ale podczas pełni nadal zmienia się w te bestie lecz można się do nich zbizyć. Wilkołak, na którym testowałem ten eliksir jest spokojny jak baranek, nie gryzie się, ani nie atakuje nikogo. Nie jest już żądny krwii. Mam nadzieję, że udoskonalę recepturę...
Dalej były wypisane składniki i sposób przyżądzenia. Przez pewnien czas wpatrywał się z niedowierzeniem w leżącą przed nim książkę. W końcu wybudził się z tego dziwnego transu i zatrzasnął wolumin z taką siłą, że stół niebezpiecznie zaskrzypiał. Chwycił w pędzie księge i wypadł z Zakazanego Działu. Pognał przez całą biblioteke nie zważając na zaintrygowane spojrzenie Hermiony i karcące Filli (Pani Prince). Biegł korytarzami, a że była już godzina jedenasta ("Boże, jak ten czas szybko leci" pomyślał) musiał od czasu, do czasu zatrzymywać się, aby nikogo nie potrącić. Wbiegł na trzecie piętro i zatrzymał się, żeby złapać tchu. Zdyszany, ale szczęśliwy zapukał do pokoju Corvusa. Ten po chwili otworzył mu, ale widać było, że wolałby jeszcze spać.
-Co jest?- Zapytał zaspanym głosem patrząc niezbyt przytomnym wzrokiem na Harryego. Przez chwilkę panowała cisza, bo nie wiedział jak mu to powiedzieć, ale w końcu krzyknął tylko (na szczęście nikogo nie było na korytarzu, bo wszyscy byli na spuźnionym śniadaniu).
-ZNALAZŁEM LEKARSTWO DLA REMUSA!- Ravenox patrzył na niego jak na wariata i do tego niedowierzająco, dlatego Harry pokazał mu księge. Następnie patrzył coraz bardziej rozbawiony, jak Biały robi się blady, potem czerwony, aż w końcu nie wytrzymał i krzyknął z radości. Nim Harry zorientował się co ten chce zrobić, Corvus wciągnąl go do swojego pokoju. Razem zaczeli studiować recepturę. Okazało się, że niektóre składniki bedzie trochę trudno znalejźć, ale sobie poradzą. Na koniec do gotowego eliksiru trzeba dodać krople krwi tego, kto ma wypić ów miksturę. Na dodatek warzy się ją tylko półtora tygodnia. Zostawili książke w pokoju Corvusa i wyszli na śniadanie. Harry z szerokim uśmiechem wkroczył do Wielkiej Sali, podobie jak Corvus. Tam natychmiast wszyscy zamilkli, bo nie widzieli od początku roku Harryego tak szczęśliwego. Ten nie przejął się tym i usiadł na swoim zwykłym miejscu. Przekazał siedzacej obok Astrze dobre nowiny szeptem, a ta pisneła tak, że wszyscy (łącznie z Dyrciem i nauczycielami) spojrzeli na nich (Harryego, Satre i Corvusa) ze zdziwieniem.
Zbliżał się Sylwester, a Harry coraz bardziej (o ile to możliwe) kochał Astre. Była mądra i piękna, a do tego ona też go kochała. Harry kiedy przygotowywali składniki do eliksiru czuł na sobie jej spojrzenia, a nawet przyłapał się na tym, że on też zerka na nią coraz częściej. Niestety podczas warzenia mikstury musieli być totalnie skupieni, a do tego nie mieli jeszcze wszystkich składników. Na szczęcie ten eliksir robiło się stopniowo, więc nie było problemu. Musiał się więc skupić, ale poza tym "zajęciem" myślał o niej bez przerwy, a że mieli wolne (ferie) robił to praktycznie cały czas. Zastanawiał się jak poprosić ją o chodzenie i wpadł na genialny pomysł.
W dzień 31 grudnia obudził się wypoczęty. Za oknem był cudowny dzień, do tego zamek, błonia i las pokryte były grubą warstwą śniegu. Wyglądało to bajecznie. Wyszedł ze swojego pokoju ubrany i odświerzony i skierował się na śniadanie. Po posiłu zastanawiał się jak zwabić Astrę do pokoju życzeń i po namyśle wybrał idealny sposób. Nadchodziła noc na którą wszyscy czekali. Harry ubrał się w odświętną czatę ( zielono-srebro-złotą, która niedawno kupił) i zszedł na dół czekać na swoją przyszłą (miał nadzieję) dziewczynę. W końcu zjawiła się o umówionej porze, czyli o 23:30. Wyglądała pięknie w fioletowej szacie ze złotymi i srebrnymi osdóbkami i wykończeniami, włosy miała rozpuszczone i lekko pofalowane. Zaprowadził ją do pokoju życzeń, a kiedy tam weszli Astra staneła jak wryta. Pokazał im się śliczny pokój pomalowany na czerwono, na środku stał nakryty stolik, a do niego dostawione były wygodne krzesła. Harry podszedł do jednego i odsunął tak, żeby dziewczyna mogła usiąść. Po chwili oboje siedzieli i patrzyli sobie głęboko w oczy zatracając się bez reszty. Nawet nie jedli, nie pili, tylko patrzyli na siebie z miłością i Harry już wiedział, że Astra też go kocha. Mugł oddać za nią wszystko i jeszcze więcej. Skoczyłby za nią w ogień czy przepaść. Wiedział, że będzie ją chronić ze wszystkich sił. Wybiła godzina 23:50. Harry ocknął się i wstał. Zaskoczona Astra nie zrobiła nic, a tym czasem Harry klęknął przed nią i powiedział najbardziej cudownym głosem na jaki go było stać (a to dla niego było trudne biorąc pod uwagę jego chłód).
-Astro, czy zostaniesz moją dziewczyną?- Modlił się w duchu, żeby się zgodziła. Dziewczyna zamiast odpowiedzieć zeskoczyła z krzesła i rzuciła się w jego ramiona jednocześnie dając mu wspaniałego całusa prosto w usta. Nagle nad ich głowami wybuch ogień i lekko spanikowana Astra odskoczyła od Harryego przewracając się. Na szczęście złapał ją i nie upadła. Z płomieni wynurzył się Fewkas i wylądował zgrabnie na stoliku przyglądając im się z zainteresowaniem. Harryego napadła lekka furia. Przeklinając w duchu Starego Trzmiela podniusł się z ziemi pomagając Astrze wstać."Ten to zawsze miał cholerne wyczucie" pomyślał wściekły i odezwał się do Feniksa.
-Słucham Cię Fewkas, czego chciałeś?- Szkarłatno-złoty ptak nie odezwałs się wogóle (chodzi mi o jego piosenki, a nie mowe:P) tylko wzleciał do góry i zawisł tuż nad nimi.
-Czy mamy złapać Cię za ogon?- Odezwała się Astra również zła jak zaobserwował Harry. Feniks tylko skinął swoją piękną główką, więc nie pozostawało im nic innego jak chwycić piękne i ciepłe pióra. Spojrzeli na siebie z żalem i poczuli znajome gorąco. Otoczyły ich płomienie i już po chwili znajdowali się w owalnym gabinecie Dyra. Dumbldor powitał ich z uśmiechem, który zamarł kiedy zobaczył ich miny. Zachichotał i wskazał fotele przed biurkiem. Kiedy tylko usiedli przemówił.
-Wezwałem was, bo obawiam się, że śmierciożercy i Voldemort urządzą sobie zabawę sylwestrową. A wiecie na czym ona polega...-
-...Tak na torturowaniu, zabijaniu i wystrzeliwywaniu zielonych fajerwerków- Przerwał mu Harry, a Dyrcio tylko skinął głową na potwierdzenie.
-Wiemy gdzie zaatakują. Miasteczko położone dość daleko od Londynu. Sheffield- Spojrzał na nich jakby z wyczekiwaniem i Harry już zrozumiał o co mu chodzi. Znowu wypełniła go złość. Jak zwykle to oni musieli odwalić brudną robotę.
-Mam rozumieć, że my mamy je obronić- Powiedziała Astra chłodnym tonem i Harry usłyszał jej głos w swojej głowie.
-" No to Sylwek mamy zawalony, a szkoda" W jej głosie wyczół żal. Zmusił się do spojrzenia na Dumbldora, który tylko ptarzył na nich...przepraszająco? Oboje wstali równocześnie, a wtedy Stary odezwał się.
-Nie martwcie się, wyśle jeszcze kilku członów zakonu- Pożegnali się i wyszli. Kiedy tylko zeszli na dół Harry zacisnął pięści. Na jednej z szyb pojawiła się głęboka rysa, powiękrzająca się coraz bardziej. Poczół nagły ból, który sprowadził go na ziemie. Zamrugał zdziwiony i przeniusł wzrok na swoją nową dziewczyę. Stała z wyciągniętą różdżką wycelowaną w niego.
-Przepraszam, ale musiałam- Odezwała się zakłopotana, ale on tylko przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. Oderwali się od siebie i pobiegli ile sił w nogach na trzecie piętro. Musieli zbiec cztery piętra w dół, więc nie dziwili się, że są zdyszani. Harry kątem oka zobaczył jak Astra oparła się o ścianę. On tylko przyłożył palec do szyi i szepnął.
-Sonorus...- Gardło go zapiekło co oznaczało, że zaklęcie się udało. Uśmiechnął się wrednie i krzyknął, a jego wzmociony głos potoczył się echem po korytarzu-...WYCHODZIĆ!- Dziewiątka drzwi otworzyła się gwałtownie i na korytarz wybiegły kruki z przerażonymi minami.
-Quietus- wyszeptał i jego głos brzmiał już normalnie. Tymczasem kruki patrzyły na niego ze zdziwieniem i zaciekawieniem.
BUM, BUM, BUM,
Zegar właśnie wybił godzinę 23:59 i Harry przypomniał sobie po co ich zawołał. Opuścił ręke i wytłumaczył im. Ci tylko pokiwali smutno głowami i jednym machnięciem ręki przebrali szaty na te krucze. Harry i Astra równierz się przebrali. Wszyscy zarzucili na głowę kaptury, a następnie Czarny i Biały gwizdneli. Pojawiły się dwa feniksy. Nekromanci przenieśli się Płomieniem, a Starożytni użyli Iskry. Harry poczuł charakterystyczne gorąco, które prawie natychmiast ustało. Znalazł się w strasznym i ponurym miasteczku. Zapewne byłoby bardzo ładne, ale nie o tej porze dnia i nie w tej chwili. Niektóre domy już się paliły, a na ziemi leżało kilka trupów plamiąc biały śnieg czerwoną krwią. Powietrze wypełniło się krzykami i piskami przerażonych mieszkańców i śmiechami wrednych (:P) śmierciożerców. Harry poczuł obecność reszty za swoimi plecami. Nie patrząc na nikogo rzucił się do przodu w wir walki. Zakaptórzonych postaci było więcej niż zwykle, więc walka była trudniejsza. Harry cały czas czuł niepokój, ale nie wiedział dlaczego. Cząstka niego mówiła, że to o Astre, a druga, że o coś innego. Ale nie mógł długo rozmyślać o przyczynie niepokoju, bo musiał walczyć. Nagle usłyszał pisk i to bardzo znajomy. Zamarł, a następnie odwrócił się gwałtownie. Nad jego dziewczyną leżącą teraz na ziemi stała kobieta. Fala nieokiełznanego gniewu zalała jego ciało. Jego magia wypełniła każdą wolną przestrzeń na ulicy, na której walczyli (Szłonkowie Zakonu już przybyli).
HUK!
Szyby rozpryskiwały się pokolei w drobny mak (Harry ostatnio zauważył, że jak jest wściekły to pęka szkło, porcelana itp.), a śnieg wokół niego stopniał gwałtownie. Wszyscy momentalnie przestali walczyć i spojrzeli na niego ze strachem, ale on widział jak przez mgłe, czerwoną mgłe. Dostrzegał tylko Astre i...Bellatrix. Tę, która zabiła Syriusza, tę która torturowała rodziców Neawilla, tę którą nienawidził prawie tak jak Voldemorta. Zacisnął pięści i ruszył szybkim krokiem w jej kierunku (przy okazji topiąc śnieg). Wszyscy rozstępowali się przed nim z obawą i nie ważne było czy to był śmierciożerca czy członek Zakonu. Cofali się przed nim z nieukrywanym lękiem. Harry dotarł tam i jednym machnięciem ręki sprawił, że Astra stała na nogach tuż za nim, drugie machnięcie i znienawidzona śmierciożerczyni wiła się i krzyczała (to mało powiedziane, a Harry myślał, że zaraz uszy mu pękną) pod działeniem jego cruciatusa. Kiedy zdjął z niej zaklęcie widział, że nie potrafi wstać, ale to nie przynosiło mu ulgi. Nie chciał jej już więcej widzieć, dlatego podniusł dłoń na nią i krzyknął dwa słowa, dwa słowa, które zabiły już wielu ludzi.
-AVADA KEDAVRA!- Zielony promień trafił w kobiete, a ta odleciała pod siłą tego zaklęcia do tyłu i udeżyła całym ciałem z impetentem w dom i osuneła się nieżywa na ziemię. Harry odwrócił się na pięcie i tym samym zaklęciem powalił kilkunastu kolejnych śmierciożerców. Zakapturzone postacie widząc, że przegrywają (szczególnie z Harrym) zaczeli uciekać w popłochu. Bitwa skończyła się. Straty były średnie. Tylko trzech zabitych członków Zakonu, ale za to wielu rannych. Wszyscy deportowali się do Hogsmead skąd udali się do Hogwartu. Szli w kompletnym milczeniu. Harry nadal czuł gniew i tę moc. Nie wiedział co się z nim wtedy działo. Ale nie miał czasu nad tym rozmyślać, bo musiał pocieszać swoją ukochaną, która rozpaczała po zobaczeniu tylu trupów i tego wielkiego żniwa śmierci. Dotarli do zamku, gdzie czekała już na nich McGonagall i Pani Pomfrey. Ta pierwsza przekazała mu aby SAM udał się do Dyrektora. Tak więc opuścił Astrę i skierował się na siódme piętro. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie, ale w końcu dotarł do chimery. Powiedział hasło, a kamienny posąg odskoczył w bok. Wszedł na ruchome schody rozmyślając co chce mu powiedzieć Dyrcio. Pez pukania otworzył drzwi i wszedł do owalnego gabinetu. Od razu zobaczył Dumbldora, ale był on smutny. Harryego przez chwilę zamurowało, a Trzmiel odezwał się bez zbędnych wstępów.
-Harry, Remus zniknął...
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
...Nie wiemy co się z nim stało, ale podejrzewamy, że został porwany- Jego głos był smutny i przepełniony lękiem i obawą o swojego przyjaciela. Harry osłupiał, nie mógł w to uwierzyć. "Nie to nieprawda...nie...on nie został porwany...nie teraz kiedy jestem tak blisko...to niemożliwe" jego myśli błądziły chaotycznie. Dopiero co stłumiony gniew powrócił ze zdwojoną siłą. Wpatrywał się w Dyrektora niedowierzająco, a na oknie zaczęła robić się coraz więkrza rysa.
-Nie...dlaczego? Jak?- Pytania same wypłyneły z jego ust. Opadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Teraz oprócz złości czuł rozpacz. Dopiero co zabijał ludzi i zadręczał się jak zawsze poczuciem winy, a tu jeszcze przyjaciel jego rodziców...NIE! JEGO przyjaciel zniknął bądź został porwany. Poczuł czyjąś ręke na ramieniu i natychmiast zerwał się jak oparzony i odskoczył od zdezorientowanego Dumbldora. Dotyk i czujność...kolejne przyzwyczajenie z Nokturnu, nikt oprócz kruków nie mógł go tknąć, bo natychmiast Harry odskakiwał lub rzucał jakąś klątwe. Nic na to nie mógł poradzić. W jego oczach można było dostrzec teraz już nie rozpacz, ale nieograniczony gniew. Doskoczył do Dyra i zaczął krzyczeć na co Fewkas skulił się w sobie, a osoby z portretów zadrżały i zniknęły ze swoich ram.
-TO TWOJA WINA! DLACZEGO NIC NIE ROBISZ?! DLACZEGO STOISZ TU I CZEKASZ?! TRZEBA GO SZUKAĆ!- Zobaczył, że Dyrcio lekko pobladł, ale to nie przyniosł mu ulgi, wręcz odwrotnie.
HUK
Szyby w gabinecie rozprysły się na miliony kawałków wpuszczając zimny, nocny wiatr do gabinetu.
-Harry posłuchaj, nie wiemy gdzie on jest. Był na zwiadach i się nie odzywa. Uspokuj się- Mówił Dumbledor drżącym głosem, ale Harry nie potrafił się uspokoić. Teraz kiedy jest nadzieja na leprze życie dla Remusa, a ten zostaje porwany, teraz kiedy są tak blisko celu. Harry zacisnął pięści z wściekłości, mimo iż nienawidził Dropsa nie chciał mu czegoś zrobić. Nie zwracał uwagi na wspaniałą piosenkę Fewkasa, ani na zimny wiatr. W środku gotował się ze złości, zresztą na zewnątrz też. Zaczął chodzić w kółko po gabinecie. Kontem oka zobaczył jak Dumbldor patrzy na niego...bezradnie? W końcu nie wytrzymał. Wybiegł z gabinetu słysząc jeszcze wołanie Dyrcia, nie zatrzymał się tylko biegł dalej. Zbiegał coraz niżej, aż w końcu znalazł się w Sali Wejściowej. Dosłownie wypadł z zamku i pognał przez błonia w stronę lasu. Śnieg lśnił kiedy padał na niego blask księżyca, ale on nie interesował się tym. Tuż na skraju Zakazanego Lasu zmienił się w jednorożca i pognał w głąb ciemnej puszczy. Jego kopyta wydawały głuche odgłosy w martwej ciszy lasu. Zatrzymał się dopiero na pięknej, ale małej polance. Zmienił się spowrotem i zagwizdał. Po chwili obok niego pojawił się Szpon. Przypomniał sobie co kiedyś przeczytał.
Gryfy to potęrzne magiczne stworzenia. Są nieco podobne do testrali, bo wystarczy powiedzieć im gdzie się chce udać, a one Cię tam zabiorą. Do tego stworzenia te mogą wytropić każdego i to z wielkiej odległości...
Teraz w tej strasznej ciemności gryf wyglądał na jeszcze bardziej szlachetnego i dostojnego, ale jednocześnie wyglądał groźnie i strasznie.
-Szpon, muszę znalejźć Remusa Lupina. Pomożesz?- Powiedział do niego Harry i pogłaskał po zakrzywionym dziobie. Stworzenie tylko skineło swoją orlą głową i schyliło się tak, żeby Harry mógł wejść na grzbiet. Po chwili lecieli już ponad chmurami, a zimny styczniowy wiatr spowalniał nieco ich lot. Lecieli tak już dość długo i Harry zaczynał się niecierpliwić, kiedy Szpon nagle zapikował w dół. Harry musiał chwycić mocniej jego pióra, żeby nie spaść. Przelecieli przez gęste deszczowe chmury, przez co byli cali mokrzy. Kiedy w końcu przedarli się przez obłoki pokazał im się las, ale inny iż ten w Hogwarcie. Daleko za drzewami majaczyły góry, teraz słabo widoczne przez ciemność. Gryf leciał tuż nad drzewami i kilka metrów dalej zapikował w dół. Opadł gładko na ziemi. Harry zeskoczył szybko z jego grzbietu i zaczał się rozglądać. Las był straszniejszy od Zakazanego. Teraz drzewa były skąpane w moroku i mogłoby się wydawać, że coś obserwuje każdy jego ruch. Delikaty wiatr poruszał szeleszczące liście na drzewach i krzakach. Harry spojrzał na Szpona, następnie odwrócił się i poszedł przed siebie. Zrobił zaledwie kilka kroków, kiedy zobaczył duży krztałt leżący na ziemi. Ogarnięty paniką podbiegł do niego i jeszcze w biegu klęknął przy nim. Żeczywiście był to Remus. Cały we krwi, poobijany i poszarpany. To wyglądało jak robota jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Przyłożył drżące palce do szyi swojego byłego nauczyciela i z ulgą poczuł puls, słaby, ale jednak Lupin żył. Wypuścił ze świstem powietrze i powoli wstał. "Płomień na misji, Szpon nie zdoła go unieść, Demona tutaj nie ma" myślał rozpaczliwie i nagle wpadł na wspaniały pomysł. Zagwizdał i pomiędzy drzewami pojawił się Gryf.
-Szpon leć do Hogwartu, ja zaraz tam będe- Tak jak powiedział pół orzeł-pół lew wzbił się w powietrze i znikł pomiędzy koronami drzew. Tymczasem Harry skupił i już po chwili na jego miejscu stał feniks. Ale nie był zwykły, bo nie szkarłatno-złoty, tylko czarno-złoty z zielonymi oczami. Zamachał skrzydłami i uniusł się w powietrze. Usiadł na Remusie i zamknął oczy znów się skupiając. Poczuł ciepło, a potem gorąco i już wiedział, że się udało. Kiedy temperatura wróciła do normy otworzył oczy i zobaczył najpierw okrągły gabinet, a potem zszokowanego Dyrektora. Harry wiedział dlaczego: nigdy nie widział czarnego feniksa, ba! Nawet o nim nie słyszał. Tak jak Harry. Pierwszy raz udało mu się przemienić w te zwierze kilka dni temu. To był dopiero drugi raz więc czuł się nieco wyczerpany. Zszedł z Lupina i zrobił pare chwiejnych kroków w stronę krzesła, po czym zmienił się spowrotem w człowieka. Z cichym jękiem osunął się na krzesło. Dumbledor stał przez chwilę oszołomiony, ale po chwili otrząsnął się i podbiegł do kominka. Harry zobaczył jak wrzuca do kominka garść zielonego proszku i kogoś woła przez płomienie. Potem Harry już nic nie odbierał wokół siebie z wyczerpania. Wszystko było tylko wielokolorową plamą, a dźwięki były dziwnie ciche i jakby niezrozumiałe. Chciał zamknąć oczy, ale nie potrafił. Siedział tylko i patrzył rozmytym wzrokiem przed siebie. Nawet nie zauważył, że w gabinecie pojawiły się dwie nowe osoby: Snape i Pomfrey. Potem już była tylko ciemność. Zemdlał.
Poranne promienie słońca igrające na jego twarzy obudziły go. Było mu tak wygidnie i dobrze, że nie chciało mu się otwirać oczu, to co dopiero wstać. Po kilku minutach podjął próbę i otworzył oczy. Natychmiast jasność zaatakowała jego oczy, a że miał wyostrzone zmysły zabolało go to i zamknął je spowrotem, sycząc cicho. Usłyszał pośpieszne kroki, które były coraz bliżej, ale nie była to tylko jedna para. Westchnął w duchu i ponownie otworzył oczy. Tym razem jasne promienie słońca tylko na chwilkę go zaćmiły i już po chwili widział wszystko wyraźnie. Białe ściany, jasna podłoga, kilka łóżek. Tak, to musiało być Skrzydło Szpitalne. Natychmiast zauważył przy jego łóżku stało kilka osób. Dumbldor, Hermiona, Ron, Astra, Tonks, McGonagall i Popy. Niezbyt ucieszył się z tej ostatniej osoby. Uśmiechnął się z lekkim wysiłkiem i podniusł do pozycji siedzącej.
-Och Harry!- To Astra rzuciła mu się na szyję, a po chwili to samo zrobiła Hermiona.
-Puście go, bo się udusi- Zażartował Ron. Wszystko wydawało się Harryemu tak jak dawniej, ale w rzeczywistości tak nie było. Zmienił się, oddalił od przyjaciół, a im mimo wszystko nadal na nim zależało. W końcu dziewczyny puściły go i natychmiast pomyślał dlaczego jest tutaj Tonks. Niemal natychmiast przypomniał sobie wczorajszy wieczór.
-Co z Remusem?- Zapytał lekko poddenerwowany i wystraszony. Zamiast odpowiedzi dostał szeroki uśmiech Nimfadory, która uściskała go. Zdezorientowany spojrzał po wszystkich i dopiero wtedy Tonks powiedziała.
-Dzięki Tobie żyje. Och Harry co by było gdybyś ty go nie znalazł- Harry zobaczył jak do jej oczu napłyneły łzy, które wytarła wierzchem dłoni.
-A wiadomo co mu się stało?- Zadał kolejne dręczące go pytanie.
-Niestety narazie nic nie wiadomo- Odezwał się Dumbledor i uśmiechnął się pokrzepiająco. Po tej wiadomości Pani Pomfrey chciała wszystkich wygonić, ale nim zdążyła coś powiedzieć Harry machnął ręką zmieniając piżamę na swoją zwykłą szatę. Następnie wyszedł z łóżka i spojrzał na nią chłodno. Ta widząc to czmychnęła do swojego biura. Rozejrzał się dookoła i zobaczył Lupina na jednym z łóżek.
-Wyjdzie z tego- Usłyszał za sobą Dropsa, który najwyraźniej wiedział o czym myśli. Wszyscy podeszli do chorego wilkołaka. Harry westchnął i spojrzał na jego twarz. Była poraniona, ale już nie zakrwawiona i o wiele mniej poobijana. Nie zauważył kiedy został sam na sam z nim. Reszta wyszła najwyraźniej pod prośbą (Phi, raczej rozkazem) Trzmiela. Harry wpadł na mały pomyslik. Wyciągnął ręce nad Remusa i wyszeptał kilka zaklęć elfickich. Po tym zabiegu jego były nauczyciel wyglądał o wiele lepiej. Nie miał już ran na twarzy i Harry przypuszczał, że na ciele też już nie ma. Uśmiechnął się smutno i wyszedł z sterylnie czystego pomieszczenia. Był zamyślony, ale nie chciał myśleć co by było gdyby nie znalazł Lupina. "Co by było gdyby. Nigdy nie wiesz co by było" przypomniał sobie, ale nie wiedział gdzie to usłyszał. Nie zwracał uwagi na to gdzie idzie, jego nogi same go prowadziły w jakieś miejsce. Wyszedł z zamku i błoniami doszedł do jeziora. Stał tam w śniegu i słońcu patrząc na zamarzniętą taflę wody. Ciągle nie mógł zrozumieć dlaczego wtedy zemdlał, nigdy nie miał kłopotów z animagią. Nigdy nie mdlał, tylko kiedy zmieniał się w feniksa. Kiedy pierwszy raz się przemienił byała przy tym Astra, a teraz Drops. Na samą tę myśl zrobiło mu się dziwnie gorąco i czuł palacą złość. Potrząsnął głową pozbywając się mrocznych myśli. Przeznaczenie. Jaka dziwna myśl nagle wpadła mu do głowy. Nigdy w nią nie wieżył, a teraz musiał się nad tym zastanowić. Niestety robiło się zimniej, kiedy słońce chowało się za chmurami, a teraz było za naprawdę wielkim obłokiem. Zrezygnowany odwrócił się od jeziora i szedł przez śnieg do zamku.
Stał na szczycie wieży astronomicznej z butelką piwa kremowego. Zachodzące słońce rzucało na niego swoje ostatnie tego dnia pomarańczowe i czerwone promienie. Patrzył na piękne i kolorowe obłoki oświetlane przez zachodzący za choryzont czerwony punkt. Już miał zrobić łyk piwa kremowego, kiedy przed nim wybuchł ogień, a z niego wynurzył się Fewkas. Już wiedział ci się stało: Remus się obudził. Nie zwracając uwagi na szkarłatno-złotego ptaka upuścił butelkę i pognał przez kręte schody w dół. Biegł korytarzami skąpanymi w półmroku. W końcu dobiegł do Skrzydła Szpitalnego i o mało co nie wyrwał drzwi kiedy wpadł do środka. Przy łóżku jego przyjaciela yło już kilka osób.
-Remus, jak sie czujesz?- Zapytał kiedy tylko dotarł do Lupina, a ten uśmiechnął się do niego.
-Juz dobrze, a to dzięki Tobie- Powiedział, a Harry czuł w jego głosie szczere podziękowanie. Machnął tylko ręką zbywająco i usiadł na jednym z krzeseł. Mrugnął to Tonks, która z łzami szczęścia przytulała Remusa. Teraz kobieta lekko się zaczerwieniła i spuściła wzrok.
-Co cię zaatakowało?- Zapytał z podnieceniem Ron. "Nigdy się nie zmieni" pomyślał natychmiast Harry i zaśmiał się w duchu.
-Nie wiem. Było strasznie ciemno i coś rzuciło się na mnie od tyłu. To było coś dużego, ale naprawde nie wiem co- Dodał widząc minę Wesleya. Harry tylko skinął głową cały czas główkując. Tymczasem inni wesoło rozmawiali. Jedynie Dumbledor wydawał się zauważać zamyślenie Harryego. Ten w końcu poddał się, bo i tak nie iwedział co to mogło być. Wiedział jedno. Jutro wyruszy to zbadać, ale wie, że będzie musiał powiedzieć to Dropsowi, bo jutro już wracają dzieciaki. Westchnął ciężko w duchu i spojrzał na innych. Byli tacy szczęśliwi, nawet Astra, która tak naprawde nie znała za bardzo Lupina. Ze smutkiem pomyślał, że on już nigdy nie będzie taki szczęśliwy, nie to żeby nie chciał, ale on już po prostu nie potrafił się szczerze śmiać i ciszyć z czegoś wiedząc, że jego własny wujek chce go zabić. Po jakimś czasie, kiedy było już puźno Popy wypędziła wszystkich i Harry udał się do swojego gabinetu, ale uprzednio dał całusa swojej dziewczynie.
Kiedy już siedział w fotelu przed kominkiem przypomniał sobie, że ma przecież uprzedzić Dropsa. Wstał z ciężkim westchnieniem i sięgnął po woreczek na gzymsie kominka. Wziął z niego garść proszku Fiuu i wrzucił go do kominka mówiąc przy tym.
-Gabinet Dyrektora Hogwartu- Kiedy płomienie wybuchły na zielono wkroczył w nie i natychmiast poczuł jak zaczyna wirować. Zamknął oczy i przycisnął łokcie do ciała. Kiedy wirowanie ustało i poczuł grunt pod stopami szybko wyciągnął przed sieie jedną nogę. Na szczęście nie upadł, tylko potknął się. Przeklinając w duchu na ten środek lokomocji otrzepał szatę, a potem podniusł wzrok. Zobaczył Dyrcia siedzącego za biurkiem z plikiem papierów w ręce i o zdziwiocej minie.
-Coś się stało?- Zapytał i jak zwykle uśmiechnął się wesoło. Harryemu zachciało się kopnąć go lub mu coś zrobić, byle zetrzeć ten uśmieszek. Na szczęście (albo nie:P) powstrzymał się i również uśmiechnął, tyle, że z wysiłkiem.
-Chciałem Panu powiedzieć, że jutro wybieram się do tej puszczy, żeby sprawdzić co to za potwór- Odpowiedział spokojnie i z satysfakcją patrzył jak wesoły uśmiech natychmiast znika z ust Dropsa. Zamiast normalnych błysków w jego oczach mozna było zobaczyć strach i bezradność. Harry widział po minie Dyra, że ten musi się zgodzić. W prawdzie mógłby mu zabronić, ale:
Po pierwsze, nie jest jego opiekunem, a po drugie Harry i tak by to zrobił.
-Nie mogę Cię zatrzymać, Harry. Cieszę sie jednak, że mi powiedziałeś i natychmiast przekarze Corvusowi, że ma zastępstwo za Ciebie- Harry tylko skinął głową i znów wszedł w zielone płomienie. Po tej nie miłej podróży, której metą był jego gabinet Harry zaczął się pakować. Wziął plecak, który kupił jeszcze na Noktórnie i powiękrzył go od środka. Brał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Około dwunastej w nocy był już spakowany i poszedł spać.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Rano przy śniadaniu był ogromny gwar. Harry nie wiedział jak powiedzieć krukom o wyjeździe, ale przypuszczał, że zrobi to za niego Dumbledor.Wiedział doskonale jak zareagują, a szczegulnie Astra.
Harry był już spakowany i gotowy do podruży, musiał tylko czekać.W końcu Dyrektor wstał, a na Sali zapadła taka cisza jakiej jeszcze w Hogwarcie nie było."Pewnie każdy myśli, że znowu byłatak" pomyślał Harry i wcale się niemylił.
-Drodzy uczniowie...-zaczął Albus neutralnym tonem-...Dzisiaj nie było żadnego ataku, ale chcę was poinformować, że profesor Harry Potter wyjeżdża na nieokreślony czas i zastąpi go Corvus Ravenox-Teraz wszyscy patrzyli prosto na Harryego, a ten mógłby przysiąc, że Astra ma w oczach ogniki złości.
Nie patrzył jednak na nią tylko rozglądał się po sali. Tym czasem Corvus patrzył prosto na Dumbledora. W jego oczach było zdziwienie i zaskoczenie. Harry wstał i skinął głową na kruki, aby poszli zanim.Denerwowało go to, że każdy wlepia w niego gały, ale starał się uspokoić, co mu nie źle wychodziło.
Znalazł pustą salę, zabezpieczył ją czarami i odwrucił się do reszty.Nawet niezdążył otworzyć ust, kiedy Astra zbliżyła się do niego krzycząc.
-ODBIŁOCI??!!PCHAĆ SIĘ DOTEGO LASU, A JAK CI SIĘ COŚ STANIE??!!-wymachiwała przy tym rękami tak,że Harry obawiał się czy sobie czegoś dziewczyna nie zrobi.Złapał ją za nadgarstki mówiąc.
-Znam dużo czarów,jestem pół-wampirem, mam miecz. Będe uważał i nie robił głupst- Na to ostatnieCorvus zaśmiał się i pokręcił powątpiewająco głową.
-Drops pozwolił na to?- Zapytał Wili zaskoczony. Harry tylko skinął głową i wytłumaczył, że jak nie będzie go przez miesiąc mają wysłać poniego Iskre.
-MIESIĄC??!!OSZALAŁEŚ??!!- Wrzasnęła Astra-Przecież ty tam martwy możesz być, amy...- Ale nie dokończyła, bo dostała namiętnego całusa od Harryego.
-Dobra, a jak Zakon będzie chciał Cie szybciej sprowadzić??- Zapytał Michał, kiedy zakochani odlepili się od siebie.Harry zastanowił się przez chwilkę i powiedział powoli i z namysłem.
-Zatrzymajcie ich jakoś.Dobra ja już lece- Dodał na koniec spojrzawszy na zegarek.Pożegnał każdego z osobna, a Astrze dał ogromnego całusa dodając by się nie martwiła.
Wyszedł z zamku i skierował się doZakazanego Lasu.Nie musiał iść daleko między drzewami i roślinami,kiedy jego gryf stanął przed nim gotowy do lotu. Harry wskoczył na niegoi już po chwili lecieli ponad chmurami. Na szczęście tym razem nie miało być deszczu, więc kiedy wylądowali w ciemnym i ponurym lesie byli susi.Szpon odleciał, zaraz jak Harry zszedł z jego grzbietu.
-Nowa przygoda- Mruknął do siebie chłopak i zagłębił się w mroczny las.
Zimny wiatr i ostry wiatr przemykał między drzewami porywając od czasu do czasu garstke śniegu. Harry miał tego już dość. Był tu już prawie miesiąc i nic nie znalazł. Musiał polować i rozpalać ogniska, a to i tak nie przyciągneło owego tajemniczego stwora.
Był wieczór. Księżyc świecił bardzo jasno mimo iż był dopiero w drugim kwartale. Harry właśnie przechodził koło ogromnej skały, kiedy coś zauważył. Przed nim w jasnym mroku jarzyło się pięć par czerwonych oczu. Cofnął się kiedy po chwili z tamtąd wyłoniło się pięć okropnie chudych psów wielkości lwa.
Ich sierść była szaro-czarna, pazury i zęby lśniąco białe, a do tego na ich głowach były rogi byków. Harry już wiedział co to jest: Były to piekielne psy. "Ale co one tu robią? Przecieżmieszkają w podziemiach" myślał gorączkowo, ale nie miał za duzo czasu, bo pierwszy rzucił się na niego. Harry wystrzelił w niego Avadą, ale zaklęcie... przeleciało przez kundla! "No tak na nie nie działa żadna magia" Przypomniał sobie Harry.
Wyciągnął miecz i zamachnął się na psa, a ten pisnął, kiedy ostrze przecieło prawy bark. Za pierwszym psem pognała reszta i Harry miał dość duży problem z odparowywaniem i atakowaniem. Nagle wpadł na nieco szalony pomysł. Zmienił się w lwa o czarnej grzywie i zaatakował jednego z kundli.
Wbił mu pazury głęboko w pierś i przewrucił go na plecy. Przegryzł gardło piekielnego psa i poczuł słodki smak krwi w ustach. Ale nie miał za dużo czasu. Kolejny pies rzucił się na niego i swoimi ostrymi jak brzytwa pazurami rozciął Harryemu policzek. Ten ryknął, bo rana piekła niemiłosiernie. "Pewnie dlatego tak się nazywają" pomyślał i rąbnął go łapą.
Zmienił się szybko w jednorożca i wbił róg w tego samego kundla. Pies zawył tak przeraźliwie, że Harryemu zakręciło się w głowie, lecz szybko się opanował i przybrał lwią postać. Koolejny z psów rzucił się na niego i przewrucił go. Na nieszczęście Harry był na skraju dość stromego pagórka i razem z piekielnym psem stoczyli się z niego.
Kundel walnął w drzewo i słychać było trzaski łamanych kości. Harry wpadł na niego, ale ledwo podniusł się na nogi, a coś walnęło go bardzo mocno w prawy bok. Przeturlał się kilka metrów i wstał, ale znów coś go walnęło w ten sam bok. Przeturlał się kolejne kilka metrów, ale tym razem nie wstawał.
Kiedy szósty zmysł zaalarmował go, że ktoś lub coś się zbliża, skoczył i przewalił psa na grzbiet. Kundel walnął łbem w ostry kamień i już więcej nie wstał (wiecie o co chodzi).
Został jeszcze jeden kundel, a Harry miał już serdecznie dosyć. Nie dość, że wszystko go bolało, poloczek nadal piekł to jeszcze ten prawy bok dokuczał mu bólem.
Piekielny pies zbliżał się do niego powoli i kiedy się rzucił na Harryego, ten odskoczył i przejechał pazurami wzdłórz kundla. Pies zawył i z wściekłym warkotem ponowił swój atak. Harry kolejny raz odskoczył, a kundelek (:P) z całej siły rąbnął w drzewo. Ale nie zabiło go to, tylko wbił sobie w pień głęboko rogi. Harry skorzystał z tego i zmienił się w człowieka.
Podszedł do skamlącego psa i mieczem podciął mu gardło. Kiedy na siebie spojrzał po tej małej bitwie o mało co nie zemdlał. Jego szata była w strzępach, miał pełno ran i siniaków, a na prawym boku dwie głębokie rany od rogów piekielnego psa, który go wtedy taranował.
Jednym machnięciem ręki naprawił szate, drugim zatamował krew (wiedział, że potrzebny mu będzie balsam kojący, bo nic innego na te rany nie działa), a trzecim usunął krew z szaty i skóry. Spojrzał na kundla i wzdrygnął się. "Astra miała racje" pomyślał i uśmiechnął sie diabelnie.
Zamachnął się mieczem i odciął głowę temu kundlowi. Wydostał jego rogi z drzewa i zatamował krew. Owinął go w stare szaty i dopiero teraz zdał sobie sprawe, że jest kompletnie wyczerapany. Dyszał, a jego oddech był nieco chrapliwy.
Odkaszlnął i zmienił się w czarnego feniksa. Zamknął oczy i skupił się na Kwaterze Zakonu Feniksa. Cudowne ciepło orzywiło go, a jego koniec uświadomił mu, że jest już na miejscu.
Zdziwił się, kiedy usłyszał głosy dochodzące z kuchni (wylądował w salonie). Wziął owiniętą w szmaty głowę pod pachę, naciągnął kaptur na głowę i ruszył tam gdzie było słychać głosy. Zszedł po kamiennych schodach i znalazł się przed drzwiami do kuchni. Teraz dopiero słyszał o czym rozmawiają. "Zebranie" pomyślał natychmiast, kiedy usłyszał, że chcą wysłać po niego, Harryego, ekipe ratunkową.
To go nieco wkurzyło. Silnym pchnięciem otworzył drzwi i zamaszystym krokiem wszedł do pomieszczenia, w którym zapadła głęboka i pełna zdumienia cisza. Wszyscy patrzyli uważnie na przybysza i Harry miał już zamiar się roześmiać, kiedy Dumbldore wstał.
-Kim jesteś?- Zapytał nieco agresywnie, co nieco zdziwiło nowoprzybyłego. Nie powiedział nic tylko zdjął kaptur.
-Harry??- Zapytał Remus podnosząc sie szybko ze swojego miejsca.
-Gdzieś ty się podziwał chłopcze?- Zapytał groźnie Moody, równiesz się podnosząc. To ostatnie słowo jeszcze bardziej rozzłościło Harryego.
-Nie jestem chłopcem, a gdzie byłem to wszyscy wiecie- Odpowiedział najchłodniej jak potrafił. Nie uszło jego bystremu oku, że prawie wszyscy się wzdrygneli.
-Siadaj- Powiedział już łagodniej Albus i wyczarował dodatkowe krzesło przy stole. Harry przejechał po wszystkich wzrokiem i usiadł, a to samo zrobiła trójka mężczyzn.
-Możesz nam powiedzieć dlaczego tak długo i co Cię tak poturburowało?- Zapytał po dość długiej ciszy Dumbldore. Harry zdał sobie sprawe z tego, że wcale nie chce mówić o tej swojej wyprawie, ale przemugł się.
-Długo, bo nic nie umiałem znalejźć, a co mnie tak...poturburowało...- Nie mówił dalej tylko machnął ręką, a pakunek, który do tej pory leżał przy krześle, znalazł się przed Dropsem. Albus spojrzał na niego zdziwiony i zachęcony skinięciem głowy Harryego odwinął szmaty. Ci co najbliżej siedzieli odsuneli się szybko, kiedy pokazała im się głowa piekielnego psa.
-Co to jest?!- Wrzasneła Tonks, która pozieleniała i wyglądała jakby miała zwymiotować.
-Piekielny pies, a nawiasem mówiąc przypuszczam, że to była płapka- Powiedział Harry nadal tym swoim chłodnym tonem.
-Niby dlaczego?- Zapytał zirytowany Snape, choć wyglądał nieco lepiej niż Nimfadora.
-Bo te kundle, podobnie jak Becholdery, Meduzy i CZarne smoki zostały wygnane do podziemi dwa tysiące lat temu przez założycieli Hogwartu- Odpowiedział Harry tym razem złośliwym tonem, a z każdym wypowiedzianym przez niego słowem na twarzach zebranych widać było niedowierzenie.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Nastąpiła nie zbyt przyjemna cisza, której nikt nie przerywał. Każdy patrzył z szokiem na Harryego. W końcu tę okropną ciszę przerwał Dumbledor.
-No dobrze,opowiesz mi to później w moim gabinecie, a teraz mam dla Ciebie nie zbyt miłą wiadomość...- Powiedział Albus cichym głosem świadczącym o złych wieściach-...Bo widzisz był atak na Hogwart. Zgineło tylko dwoje uczniów. Andrew z Hufflepuffu i Ginny- Tego było już za wiele Harryemu. Wstał gwałtownie patrząc z wściekłością na Dumbledora. Rozejrzał się po zebranych i dopiero teraz uderzyło go to, że nie ma Molly i Artura.
-Jak to sie stało? Jak śmierciożercy dostali się do zamku?!- Mówił coraz głośniej spowrotem patrząc na Dyrektora. Czuł złość i żal. To pierwsze na Dropsa, a drugie, bo go tam nie było.
-Harry uspokuj się proszę, chcę...- Ale Albus nie zdążył dokończyć zdania.
-Niby jak mam się uspokoić?!...-Wrzasnął-...Znikam na miesiąc, a kiedy wracam okazuje się, że zgineły dwie osoby, a w dodatku uczniowie!- W pomieszczeniu było teraz gorąco jak w piecu, ale nie od tej atmosfery,ale od złości Harryego.
-Jak to się stało?!- Zapytał po raz kolejny. Osoby siedzące najbliżej niego odsuneły się pośpiesznie.
-Niewiemy. Śmierciożercy nagle pojawili się w szkole, a na dodatek był atak na Miodowe Królestwo i to w tym samym czasie- Wypaliła szybkoTonks patrząc na blat stołu. Harryego jakby piorun poraził. Miodowe Królestwo...Hogwart...To ma sens! Wyciągnął prawą ręke i wymamrotał kilka słów. Po dosłownie sekundzie trzymał stary, pożółkły pergamin.
-Uroczyście przysięgam, że knuje cos niedobrego- Wysyczał w języku węży patrząc na pergamin, ale kątem oka zauważył, że więkrzość się wzdrygnęła.
Tymczasem na pergaminie zaczęły pojawiać się linie łączące się we wzory i litery. Harry rzucił to pod nos zaskoczonego Dumbledora.
-To wam pomoże. Chcę tylko dodać, że istnieje tajne przejście z Miodowego Królestwa aż do Hogwartu- Wysyczał zły (to mało powiedziane).Odwrucił się i wyszedł trzaskając drzwiami.Kiedy szedł po schodach usłyszał jeszcze glos Snapea.
-To ta przeklęta mapa- A potem już teleportował się jako feniks do swojego gabinetu.
Kiedy tam dotarł to od razu zauważył, że nikt nie wchodził tu od bardzo dawna. Na meblach leżała cieńka warstwa kurzu, a w niektórych miejscach Harry zauważył małe pajęczyny. Machnął kilka razy razy ręką usuwając cały ten nieporządek. Z wściekłością wyjął z kieszeni pomniejszony plecak i cisnął go w kąt od razu powiękrzając.
Poszedł do łazienki opatrzeć rany i wmasować balsam kojący. Te siniaki, które nabił sobie podczas zturlywania się ze wzgórza, usunął jednym machnięciem ręki. Wmasował sobie balsam i ubrał normalne szaty. Spojrzał do lustra i pokręcił z dezaprobatą głową. Na jego policzku widniały trzy dość długie linie po ostrych pazurach piekielnego psa. "Będą piękne blizny" pomyślał sarkastycznie. Wmasował w nie również balsam kojący i wyszedł z łazienki.
Była pora kolacji co niezmiernie zdziwiło Harryego, bo tam w lesie było widać wyraźnie księżyc na niebie, a tu księżyc dopiero wychodził zza choryzontu.
Założył kaptur na głowę, wyszedł z pokoju i skierował się do Wielkiej Sali. Na korytarzach wiało pustką, ale było to zrozumiałe, bo wszyscy byli na kolacji.
W końcu doszedł do drzwi i silnym pchnięciem otworzył je. W pomieszczeniu zapanowała cisza, a każdy się w niego wpatrywał, co go jak zwykle denerwowało. Przeszedł między stołami, obszedł stół nauczycielski i stanął przed Dyrektorem, który wstał.
-Jestem i od jutra już wracam na lekcje- Powiedział nieco chłodnym tonem i usiadł na swoim zwykłym miejscu, między Astre i Corvusa.
-Drodzy uczniowie!...-Zaczął Albus zwróciwszy się do zebranych na sali-...Chcę was powiadomić, że profesor Harry Potter wrócił- W tym samym czasie Harry ściągnął kaptur. Brawa były tak wielkie, że na chwile ogłuszyły Pottera i Ravenoxa.
Astra dała mu buziaka w policzek, a Harry posłał jej nikły uśmiech. Podczas kolacji dużo osób spoglądało co chwile na niego i szeptało coś między sobą. A Harry był pewien, że o jego ranach na policzku.
Po skończonej uczcie Harry zaprowadził kruki do pustej sali i tak jak poprzednio zabezpieczył ją czarami.
-No dobra, teraz możecie mnie zasypać pytaniami- Powiedział z ironicznym uśmiechem. W sumie pytania były takie same jak te w Kwaterze Zakonu Feniksa. Po tym małym przesłuchaniu wyszli już do swoich kwater na zasłużony odpoczynek.
Harry, kiedy tak prubował zasnąć, obiecał sobie, że jutro pujdzie do Rona i Hermiony.
Rano na śniadaniu był normalny gwar, ale jakiś taki przepełniony smutkiem. Harry lekcje miał dopiero za godzine, podobnie jak szósty rocznik Gryffindoru, który miał teraz godzinke wolnego.
Po skończonym posiłku Harry wstał i udał się do wieży Gryffindoru. Po drodze wszyscy uczniowie odwracali wzrok i szybko gdzieś umykali. Doszedł wreszcie do celu i rozkazał Grubej Damie go wpuścić, a kiedy wszedł zobaczył bardzo dziwny widok...
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Na środku pokoju wspulnego stał Ron ze wściekłą miną, uczniowie byli pochowani za fotelami i innymi przedmiotami, a sam pokój wspulny wyglądał jak po przejściu tornada. W pewnej chwili Wesley odwrucił się do niego i rzucił zaklęcie prosto w Harryego, który w pore wykonał tarcze pochłaniającą.
Następnie jednym zaklęciem sprawił, że Ronald zapadł w sen. Harry podszedł do niego szybko podobnie jak reszta Gryffonów. Sprawdził mu puls, ale ten był w porządku. W końcu spojrzał po zebranych chłodnym wzrokiem.
-Żądam wyjaśnień-Powiedział groźnie. Nikt niestety nie kwapił się z wyjaśnieniami i tylko odwracali wzrok, kiedy Harry na kogoś spojrzał.
-Czekam- Warknął i w końcu jakiś siódmoklasista wyszedł z szeregu i zaczął mówić nieco roztrzęsionym głosem.
-No bo On jest troche nerwowy po śmierci...Ginny i no troche go wkurzyliśmy, ale to niechcący!- Powiedział szybko na zakończenie i odsunął się szybko od Harryego, który myślał, że zaraz wybuchnie. "Toż to przecież same głąby!" pomyślał wściekle i ocucił swojego przyjaciela, rozglądając się przy okazji za Hermioną. Ale tej nigdzie nie było widać.
Harry zabrał Rona do pustej sali, żeby z nim pogadać na poważnie. Ron był jeszcze troche zły i jakby nieprzytomny, ale po chwili doszedł do siebie, a w tym czasie Harry zabezpieczył salę zaklęciami.
-Słuchaj Ron, muszę powiedzieć Ci coś bardzo ważnego...- Rudzielec wpatrzył się w niego uważnie, ale też jakby z napięciem-...Przepraszam,że byłem taki wciągu tego roku, ale musiałem się przyzwyczaić i oswoić z jedną myślą-Przerwał i wpatrzył się w Zakazany Las, który był teraz taki ładny,kiedy padały na niego promienie porannego słońca dodatkowo odbijane przez śnieg.
-Jaką myślą- Zapytał żywo Wesley. "On się nigdy nie zmieni" uśmiechnął się w duchu Harry.
-Z tą, że będe albo mordercą, albo ofiarą- Odpowiedział i patrzył jak jego niegdyś najleprzy przyjaciel spogląda na niego w szoku i niedowierzeniu.
-Ale to już mnie nie martwi, bo... to już nie jest takie trudne- powiedział Harry cicho.
-Ale co nie jest takie trudne?- Zapytał Ronald z pytającą miną i choć było to niezbyt wyraźnie widać to pod tym pytającym spojrzeniem widać było smutek i żal.
-Zabijanie- Odpowiedział cicho i spojrzał spowrotem na Zakazany Las mając nadzieję, że Ron nie będzie już zadawał pytań. To było trudne wyznanie, no bo kto by się przyznał najleprzemu przyjacielowi, że zabijał.
Harry westchnął, zrzucił zaklęcia z pomieszczenia i skierował się w stronę drzwi. Po drodze zatrzymał się i powiedział niepatrząc na Rona.
-Możesz powiedzieć wszystko Hermionie i...bardzo mi przykro, że Ginny... Nie mogłem w to uwierzyć- I ze spuszczoną głową wyszedł z sali i skierował się w stronę swojej sali.
Walentynki zbliżały się wielkimi krokami i widać to było w całym zamku. Różne różowe dekoracje, serduszka, serpentyny. Od tego wszystkiego chciało się Harryemu wymiotować. Jednak cieszył się, że w końcu spędzi troche czasu z Astrą.
W ten dzień wszystkie lekcje były odwołane i każdy mugł pujść do Hogsmead. Harry zaprosił swoją dziewczynę do pabu pod trzema miotłami (jak dobrze pamiętam) i postawił jej piwo kremowe. Niechciał zapraszać jej do tej nieszczęsnej kawiarenki, w której był w tamtym roku z Cho i w sumie Astra też nie miała na to ochoty.
Oboje miło spędzili czas rozmawiając i żartując, a uczniowie, którzy siedzieli blisko nich nie mogli uwierzyć, że Potter potrafi się jeszcze śmiać, ale nie zimno tylko normalnie (choć można było wyczuć w tym śmiechu troche chłodu).
Po wypiciu kilku kremowych piw wyszli na spacer. Niestety na ziemi leżało jeszcze mnustwo śniegu, a zimny wiatr szczypał w nie osłonięte miejsca. Szli tak mocując się z siłami natury (:D) aż doszli na ładną, miłą polanke.
Harry objął Aste ramieniem i oboje usiedli na ławce, ale najpierw usuneli z niej biały śnieg. Siedzieli tak dość długo w ciszy, było tam tak miło i ślicznie, że zapominało się o troskach czy wojnie jaką muszą stoczyć z Voldemortem i jego sługusami.
-Wiesz, kiedy Cię zobaczyłem...Tam od razu poczułem do Ciebie coś więcej- Powiedział Harry patrząc Astrze prosto w oczy. "To dziwne, mimo iż w jego oczach jest tyle chłodu i nienawiści jest też miejsce dla miłości. Tak samo jest z jego duszą" pomyślała Astra i pocałowała go prosto w usta.
Harry odwzajemnił namiętny pocałunek. Kiedy się wreszcie odkleili od siebie silny wiatr porwał z ziemi tumany śniegu. Chcąc nie chcąc musieli wracać do zamku, jeżeli nie chcieli nabawić się jakiejś choroby.
Tydzień po tym Harry i Corvus musieli wybrać się na polowanie, bo już minął miesiąc i oboje byli coraz bardziej kapryśni i łatwo ich było zdenerwować. W tych dniach zawsze więkrzość szkoły unikała ich myśląc dlaczego się tak zachowują. Najwięcej o tym myśleli nauczyciele, a szczegulnie Dumbledor.
Wieczorem, około godziny dziesiątej Harry i Ravenox wyszli ze swoich kwater i skierowali się do głównego wyjścia ze szkoły. Nigdy nie używali żadnych zaklęć, bo nikt dotąd nie szwędał się poszkole w te dni (co ich nieco zdziwiło).
Niestety tym razem, kiedy wyszli z zamku i przeszli kilkanaście kroków usłyszeli głosy. Za późno się skapneli i kawałek przed nimi stali gapiąc się na nich Albus, Minerwa i Severus.
-"Co teraz?"- Zapytał go telepatycznie Corvus pewnie mając nadzieje, na jakiś pomysł ze strony Harryego.
-"Biegniemy w strone lasu. Nie mogą dowiedzieć się, że jesteśmy pół-wampirami"- Odpowiedział natychmiast Harry. Dał mu znak, aby biegł za nim i ruszył szybko w kierunku trzech osób. Kiedy byli już blisko Harry wykonał ogromny skok mając nadzieje, że Corvus zrobił to samo. Nie mylił się, ale na ich nieszczęście Dumbledor i dwójka nauczycieli posłała w ich strone kilka zaklęć.
Zneutralizowali je i wbiegli pod osłone drzew.
-Nieźle- Wydyszał Biały i po kilku oddechach ruszył do przodu. Harry poszedł za nim mając niezbyt dobre przeczucia co do jutrzejszego dnia.Miał nadzieję, że Drops nie postawi straży przy granicy Zakazanego Lasu, albo nie domyśli się, że to oni byli tymi zakapturzonymi postaciami. Westchnął, a zimny, ostry wiatr ocucił go z odrętwienia. Ruszył wolno za Corvusem brnąc przez te przeklęte śniegi.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Harry nie mylił się co do tego dnia. Zaraz po śniadaniu On, kruki i nauczyciele zostali wezwani do gabinetu dyrektora. Harry miał przeczucie, że nie będzie to raczej miła rozmowa. W czasie drogi do mieszkanka (:P) Dropsa nikt się nie odzywał, a nauczyciele wuglądali na zdziwinych (co też nie mijało się z prawdą).
Kiedy tylko doszli do kamiennej chimery ta odsuneła się po podaniu chasła przez profesor Sinistre. Dość trudno byłoby wszystkim zmieścić się na schodach, więc wchodzili po kolei. Pierwszy poszedł Corvus. Zastukał kołatką w krztałcie gryfa i po cichym "prosze" wszedł, a za nim reszta. Wchodząc do pomieszczenia Harry nie spodziewał się jakiś zmian, więc bardzo zaskoczyło do to, że przed biurkiem stał okrągły stół otoczony krzesłami, a samo pomieszczenie wydawało się o wiele więkrze.
Jak od razu Harry zauwarzył przy stole siedzieli już Dyrcio, McGonagall i Snape. Każdy z nowoprzybyłych zajął miejsca i z patrzył z zainteresowaniem na trójke. Harry czuł się niezbyt dobrze, bo ta cała sprawa dotyczyła jego i Białego. A jeśli Dumbledor dowie się, że to oni są wampirami? Co się wtedy stanie? Czarny doskonale zdawał sobie z tego sprawe, że prorok miałby o czym pisać przez tydzień. Siedział więc jak na szpilkach i nie mógł się pozbyć tego dziwnego uczucia.
-Moi drodzy, chciałem wam powiedzieć, że wczoraj wieczorem ja, Minerwa i Severus spotkaliśmy jakieś dwie zakapturzone postacie, które zmierzały w stronę Zakazanego Lasu...- przerwało mu zdziwione pomrukiwanie nauczycieli, natomiast kruki siedziały cicho i patrzyły z napięciem w Trzmiela. Tak, kruki wiedziały, że to byli oni, ale nikt nic nie mówił -... Przypuszczamy, że to nie byli ludzie- Zakończył Drops.
-W takim razie, kto to był??- Zapytała profesor Sprout nieco zszokowana. Reszta zgodziła się z nią i po chwili z ust Flitwika padło kolejne pytanie.
-I jak się dostał na teren Hogwartu?- Wywiązała się długa i trudna dyskusja, w której nie brali udziału tylko członkowie kruków. Każdy nauczyciel miał jakąś teorie, a czterech zgodziło się, że to musiały być wampiry. W końcu Dumbledor przerwał ten rumor zwracając sie do Harryego.
-A ty co o tym powiesz Harry?- W tym momencie Czarny chciał się za wszelką cene znalejźć gdzie indziej. Co miał powiedzieć? Czuł jak ogarnia go lekki niepokuj, ale pokonał go i powiedział cicho i chłodno.
-Moim zdaniem to ktoś z wewnątrz i sądze, że to były wampiry- Po tym zdaniu wszyscy zamarli zdając sobie sprawe z tego, że to mógł być któryjś z uczniów. Oczywiście Harry i kruki nic nie mówili mając nadzieję na to, że Albus w to uwierzy i nie będzie podejrzewał żadnego z nich. Zebranie skończyło się na tym, że Dyrcio postanowił wzmocnić straże na obrzeżach Hogwartu i zwiękrzyć patrole. Co nie podobało się za bardzo wszystkim, ale nikt się na ten temat już nie wypowiedział.
..............................
Wieść o dwóch tajemniczych postaciach, mimo wysiłków nauczycieli, szybko rozniosła się po szkole. Zdziwiło to wszystkich, bo przcież wiedzieli o tym tylko nauczyciele, dyrektor i kruki. Każdy w szkole zaczął węszyć, żeby dowiedzieć się jak najwięcej.
Harry był zdenerwowany lekko mówiąc. Całymi dniami chodził zły i znów "chojnie" rozdawał szlabany. Rany na jego policzku zabliźniły się, a prawie na każdej jego lekcji uczniowie pytali się gdzie i kto mu to zrobił (bo każdy wiedział kiedy), albo co to były za zakapturzone postacie. Dopiero szlaban dany trzem klasom i odjęcie im piędziesiąt punktów poskutkowały. Harry miał niezbyt miłe przeczucia i dopiero kiedy był już początek marca nieco się uspokoił.
Zbliżył się nieco do swoch przyjaciół i postanowił być nieco mniej chłonym. Niestety to drugie nie zabardzo mu to wychodziło, ponieważ chłód i złość były już jego nawykami. Astra co jakiś czas pytała się czy dobrze się czuje i odpuściła dopiero, kiedy odwarknął jej, że poprostu wspaniale. Każdy dzień wydawał się dłużyć niemiłosiernie i Harry'ego znów zaczeły nawiedzać złe przeczucia. Na dodatek znowu wszedł do umysłu Voldemorta, przez co rano był tak padnięty jakby nie spał przez całą noc.
..............................
Miesiąc mijał powoli i wszystko wskazywało na to, że Tom uspokoił się nieco. Jedynie Harry czuł, że to nieprawda. W połowie miesiąca, dokładnie w sobote Harry spacerował po bloniach.
Śnieg stopniał, jezioro omarzło, a słońce zaczeło grzać łagodnie. Błonia były błotniaste, a Zakazany Las wydawał się jeszcze mroczniejszy i nieprzyjemny. Właśnie kiedy spora grupka uczniów wyśmiewała się z kałamarnicy, która przewracała się w wodzie, z Zakazanego Lasu dobiegł ich trzask gałęzi i spomiędzy drzew wybiegł śnieżno biały jednorożec o srebrzystej grzywie.
Harry'ego od razu nawiedziły jeszcze gorsze przeczucia, a tym bardziej, że zwierze było spłoszone i przestraszone. Czarny pobiegł w jego kierunku i dotarł tam w tym samym momencie, kiedy reszta uczniów. Jednorożec stanął dęba i wymachiwał kopytami. Rżał przy tym jakby go coś się stało strasznego.
Harry już wiedział co się stało. Podszedł do jednorożca, a ten powrócił do normalnej pozycji i wpatrywał się w zielone oczy.
-"Voldemort i jego sługusy idą przez las. Zabili już kilku z nas"- Kiedy to mu przekazał na błoniach była cała szkoła, łącznie z Dumbledorem. Harry nie przejmował się nimi. W tej chwili był lekko przerażony. Czarny Pan zmierza do Hogwartu, zmierza żeby go podbić i zabić jego, Harry'ego.
-Zawiadom Asmodeusza, że będe potrzebował jego pomocy. Niech zbierze wszystkich tych, którzy chcą walczyć i walczyć powinni- Biały koń skinął tylko swoim wielkim łbem, odrócił się i pognał w kierunku Zakazanego Lasu. Już po chwili zniknął za drzewami, a Harry tymczasem przekazał wiadomość Dyrektorowi.
Uczniowie natychmiast zostali wysłani do Wielkiej Sali, zaś nauczyciele i kruki stali na błoniach czekając. Harry wysłał swoejgo feniksa z wiadomością do Ministerstwa. Miał złe przeczucia i troche się bał. Zawsze walczyli w jakiś miasteczkach, czy na ulicy Pokątnej. Tam chodziło tylko o powstrzymanie sił ciemności, a tutaj trzeba było bronić uczniów i swoich przyjaciół, którzy byli wsród nich.
Nagle z lasu wybiegło stado jednorożców, testrali, pegazów i dwórożców, każde liczyło po piętnaście koni, zaś to ostatnie tylko pięć. Dwórożec o srebrzysto-złotym rogu podbiegł do Harry'ego i skłonił się. Czarny uczynił to samo i podziękował za pomoc Asmodeusza. Odwrócił się do Dyrektora i zauważył, że on jak i nauczyciele maja bardzo zdziwione i pełne zachwytu miny. No w końcu nie trzeba się im dziwić, bo kto by nie był wniebowzięty kiedy zobaczy się śnieżnobiałego konia o srebrzystej grzywie, kopytach i ogonie, a na dodatek z białymi jak śnieg skrzydłami ptaka. Tak pegazy wyglądały przepięknie, zresztą tak jak pozostałe stworzenia.
Ale nie czas był na zachwyty, była wojna i czekała ich ciężka walka, szczegulnie kiedy Tom przyprowadzi swoje piekielne pieski. Harry kazał pegazom i jednorożcom ustawić się po lewej stronie, testrale staneły po prawej, a reszta (nauczyciele, kruki, dyrcio i dwórożce) na środku. W takim szyku czekali na wroga.
Wiatr wiał niemiłosiernie i choć była wiosna było nawet zimno. Harry stał tam z resztą obrońców i nie mógł się pozbyć tego niemiłego uczucia. Jakby miało stać się coś strasznego i nie można będzie tego powstrzymać. Prubował otrząsnąć się z tych myśli, ale one wciąż go nawiedzały i nie chciały odejść. Prubował skupić się na czarach jakie użyje w walce, ale te okropne przeczucie nie dawało mu się skupić.
W pewnej chwili zrobiło się ciemno i zimno. Mrok napierał ze wszystkich stron oślepiając ich, a zimno przedzierało się przez ich ciała, docierało aż do serca i prubowało je zamrozić. Harry przez chwile nie wiedział co się dzieje i dopiero kiedy usłyszał krzyk swojej matki zrozumiał. To byli dementorzy. Czarny podniusł różdżkę, krzycząc.
-Expecto patronum!- Z jej końca wyleciał piękny srebrzysty jeleń świecący blaskiem księżyca. Za jego przykładem poszli inni, aż w końcu najróżniesze stworzenia rozświetliły ciemnoś. Teraz Harry zobaczył niebo pełne straszliwych istot w poszarpanych szatach i rękami topielców. Ich patronusy doleciały do nich i...nic! Nie mogły ich przegonić, ponieważ zjawy również napierały na świecące zwierzęta. Harry przez chwile był tym oszołomiony, ale opamiętał się, kiedy z lasu wypadło z dwadzieścia piekielnych psów i przynajmniej dwóstu śmierciojadów.
Rozpoczeła się zażarta i krwawa walka. Harry walczył tak jak potrafij i już po kilku minutach zabił kilkunastu śmierciojadów. Auroży zaś przybyli dość szybko i od razu rzucili się w wir walki. Harry nadal czuł to palące uczucie, ale teraz kiedy walczył nie myślał o tym tak dożo. Szukał jednej osoby, osoby, która musi w tej walce polegnąć i to dzięki niemu, Harry'emu.
Kiedy Harry miał zabić kolejnych śmierciojadów, na polu bitwy w samym jej sercu pojawił się nagle olbrzymi biały smok, który rzucił się na piekielne psy piszczące i uciekające od niego. Harry od razu zrozumiał, że to Corvus nareszcie się przemienił. Miał już mu wysłąć telepatycznie gratulacje, ale usłyszał za plecami znajomy, aż za bardzo, zimny głos.
-Szukasz mnie Potter?- Odwrócił się błyskawicznie i stanął twarzą w twarz z najwiękrzym czarnoksiężnikiem świata. Przed nim stał sam Lord Voldemort w czarnej jak smoła szacie. Na jego trupio bladej twarzy widać było szyderczy uśmieszek, a jego czerwone jak krew oczy były pełne zimna.
-Prosze, prosze. Kto to się zjawił. Mój dobry przyjaciel, Tom Riddley- Powiedział Harry chłodno i uśmiechnął się, kiedy Voldemort warknął na niego i wyiągnął różdżke.
Zaczeli walczyć. Widać było, że Tom potrafi posługiwać się magią nekromancką i to bardzo dobrze, ale szybko się przez to męczył. Harry zaś był rozbawiony. Nareszcie znalazł godnego przeciwnika, ale musiał przyznać, że Tom jest silniejszy niż zawsze. W końcu, kiedy przestali miotać zaklęciami, żeby troche odsapnąć, Voldemort powiedział z chytrym uśmieszkiem.
-Widze, że nie jesteś już taki słaby Potter. Czyżby miłość uskrzydlała?- Harry zamarł. Co on plecie? Nie bardzo się to Harry'emu podobało. Palące, złe przeczucie znowu do niego wróciło i to ze zdwojoną siła.
-To ona prawda? Nawet ładna. Zawsze twierdziłem, że masz dobry gust- Powiedział Tom wskazując na walczącą Astre i nim Harry cokolwiek zrobił podniusł różdżkę i powiedział dwa najokrutniejsze słowa.
-Avada Kedavra!- Zielony promień ugodził dziewczyne Harry'ego prosto w pierś i już po chwili leżała trupem. Voldemort spojrzał na niego mściwie, ale ten uśmieszek szybko spełzł mu z twarzy.
Harry patrzył tępo na ciało Porceli, nie mógł w to uwierzyć, nie mógł nic powiedzieć, bo ściskało go w gardle. Nie potrafił się ruszyć, jego mięśnie odmawiały posłuszeństa, a umysł był zbyt otępiały, żeby myśleć o czymś innym niż jej śmierć. Teraz czuł tylko złość i żal, łączące się w wybuchową mieszanke. Nagle wokół niego zaczęła wytwarzać się czysta magia. Wirowała wokół niego niczym tornado i po chwili wszystkie, dosłownie, szyby w Hogwarcie rozprysły się na drobny mak i jeszcze bardziej.
W tej chwili nikt nie walczył, bo każdy patrzył na niego z nieukrywanym strachem. Śmierciożercy cofali się w stronę Zakazanego Lasu, a raezm z nimi Voldemort i piekielne psy. Z ziemi przed Harry'm wybuchł ogień oplatając go niczym wąż i w żeczywistości tak było, bo końcówka tego ognistego sznura, która była nad jego głową przypominała głowę kobry z rozpostartym kapturem.
Błysk i huk poprzedziły krąg ognia, który palił wszystko. Światło odrzuciło śmierciożerców, zaś ogień podpalał ich. Jakież było zdziwienie wszystkich obrońców, kiedy okazało się, że płomienie nie paliły ich, tylko łaskotały ciepłem. Zakapturzone postacie, które przezyły (25%:D) uciekły do Zakazanego Lasu i w odpowiednim miejscu zdeportowali.
Harry opadł na kolana zakrywając twarz rękami. Teraz czuł tylko i wyłącznie rozpacz i chęć zemsty. Kiedy tylko ogień zniknął wszystkim ukazały się totalnie spalone błonia i skraj lasu. Członkowie Zakonu, auroży, kruki i magiczne stworzenia stały na swoich miejscach z przerażonymi i niedowierzającymi minami.
Czarny nie potrafił się poruszyć. Czuł się totalnie wyczerpany, a do tego dochodziła wielka jak ocean rozpacz. Nie płakał jednak, ponieważ on nie potrafił płakać. Nie miał łez, które by wypełniły jego oczy i spłyneły by po policzkach. Wszystko wydawało się się bezsensowne i puste. Życie straciło sens tak jak reszta. Odsłonił ręce z twarzy i zauważył, że wszyscy nawet nie nikt nie ruszył się z miejsca rozglądając się po błoniach.
Wstał i chwiejnym krokiem dotarł do Jej ciała. Upadł na kolana obok Astry chwytając jej zimną jak lód ręke. Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że Harry klęczy przy swojej dziewczynie. Corvus podszedł wolno do niego i położył mu reke na ramieniu. Czarny czując, że ktoś go dotyka wstał gwałtownie przez co zachwiał się i upadł by gdyby nie czyjeś ręce.
-Harry...przykro mi- Usłyszał pełen smutku głos Ravenoxa. Harry nie podnosił głowy, cały czas wpatrywał się tylko w ciało swojej najdroższej Astry Porceli. Odtrącił podtrzymujące go ręce i zmienił się w czarno-złotego feniksa. Chciał być gdzie indziej. Byle nie widzieć jej pustych, przestraszonych oczu. Wzleciał w powietrze i skierował się w kierunku najbliższej wieży.
Kiedy tylko wylądował krzyknął rozpaczliwie, co w jego wykonaniu brzmiało jak śpiew feniksa tyle, że jego dzwięk przepełniony był smutkiem, rozpaczą i chęcią zemsty. Tak, zemsty. Przysiągł sobie, że zabije gada za wszelką cene, nawet jak przy tym zginie, bo cóż to za życie, kiedy nie ma przy boku swojej ukochanej.
Uczniowie wysypali się z zamku i pobiegli w strone dorosłych otaczających coś. Już byli prawie na miejscu, kiedy ze środka zbiegowiska wyleciał piękny czarno-złoty feniks. Hermiona zakryła sobie usta rękami, a Ron zbladł. Wtedy piękny ptak o nieziemsko zielonych oczach wylądował na szczycie jednej z wież i zaśpiewał pieśń, która wkradła się wszystkim do serca. Nie dodawała otuchy, wręcz przeciwnie. Pieśń przepełniona rozpaczą zaryła się wszystkim głęboko i nikt nie mół pozbyć się łez, które napływały do oczu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Trzy dni później miał odbyć się pogrzeb. Harry chodził całymi dniami jak struty i nie miał najmniejszej ochoty z kimś rozmawiać. Nocami zaś, kiedy nie potrafił zasnąć, zmieniał się w feniksa i siadał na dachu jednej z wież. Był zrozpaczony. Nie mugł pogodzić się z jej śmiercią. Zawsze, gdy zamykał oczy widział jej puste oczy.
Wszyscy się o niego martwili i rozpaczali po stracie Astry. Corvus i kruki zamykali sie w swoich pokojach na całe dnie i wychodzili tylko na posiłki, na ltórych zresztą żaden członek tej grupy nic nie umiał zjeść. Nawet ślizgoni byli cisi i wydawali się przygnębieni, no ale nie ma się co dziwić. Astra często stawała w ich ogronie, a po za tym uczniowie domu węża przyzwyczaili się do grupy kruków, w której uprzedzenia do tego, którym domu się znajdujesz po prostu nie istniały.
Dzień przed pogrzebem Harry stał na wieży astronomicznej patrząc na zachodzące słońce. Serce go ściskało, bo Porcela zawsze uwielbiała ten moment, kiedy czerwone słońce znikało za choryzontem. Nagle usłyszał skrzypnięcie klapy, przez którą się wchodzi, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, nawet wtedy, kiedy ktoś położył mu ręke na ramieniu.
-Harry?- Zapytał znajomy, bardzo znajomy głos. Nie odwrócił się, nie chciał by Remus, bo to właśnie on wszedł, zobaczył jego żal i rozpacz. Wiedział, że wilkołam doskonale wie jak Harry się teraz czuje, ale po prostu nie mugł się przemuc, aby na niego spojrzeć.
-Tak Remusie?- Zaptał, ale już nie chłodnym głosem, jakim by napewno kiedyś powiedział, ale pustym jak głęboka, pełna smutku studnia. Poczuł jak Lupin poruszył się niespokojnie.
-Wiem co czujesz Harry, ale twoje życie trwa dalej. Nie pozwól by uszło to Voldemortowi płazem- Usłyszał Remusa i teraz wyczuł w jego głosie nutke zdziwienia.
-Wiem Remusie, ale mi już brakuje powoli siły- Powiedział z westchnieniem. Żeczywiście brakowało mu już siły, nie chciał ciągle patrzeć jak czarny pan zabija najbliższe jemu osoby.
-Rozumiem. Przecież jesteś tylko człowiekiem i...- Lupin nie dokończył, bo przerwał mu smutny i gorzki śmiech Czarnego. Harry nie umiał się opanować, śmiał się z niewiedzy Remusa.
-Mylisz się Remusie- Powiedział swoim normalnym zimnym tonem. Zaśmiał się jeszcze raz, tylko tym razem już szaleńczo. Wilkołak cofnął się zaskoczony i przestraszony. Chłodny wiatr zawiał sprawiając, że szaty zawirowały wokuł Potter'a śmiejącego się głośno.
-O co Ci chodzi, Harry?- Zapytał z lekkim lękiem. Czarny doskonale wiedział, że wilkołak jest zdziwiony i nie rozumie go. Zaśmiał się, zanim powiedział.
-Ja nie jestem człowiekiem Remusie- Dlaczego mu to mówi? Przecież napewno Lupin zaraz poleci powiedzieć to Dyrektorowi, ale z drugiej strony Harry był już zmęczony ukrywaniem swojego prawdziwego Ja.
-Co masz na myśli?- Przerwał jego rozmyślania Remus. Harry tylko zamknął oczy, a kiedy odwrócił się do swojego byłego nauczyciela otworzył je. Wilkołak odskoczył zaskoczony, bo teraz źrenice Potter'a były...pionowe! Patrzył niedowierzajaco, jak Harry uśmiecha się ironicznie pokazując wydłużone kły.
-Jesteś, jesteś wampirem- wyjąkał Lupin z niedowierzeniem. Harry tylko skinął głową, zmienił się w czarno-smolistego kruka i odleciał w stronę zakazanego lasu. Leciał tak nad drzewami i rozkoszował się chłodnym powietrzem, tak jakby mogło go wyzwolić od strasznych wspomnień. Wylądował na jakiejś cichej polance i zmienił się natychmiast w człowieka.
Siedział tak pogrązony w smutnych myslach, kiedy słońce całkowicie zaszło za choryzont i nastała ciemność. Lecz młodzieniec nie ruszył się, nie zrobił tego nawet, gdy zaczął padać dużymi kroplami deszcz. Harry siedział tam rozmyślając, czy jego życie ma wogule jakiś sens? Czy zawsze musi go spotykać strata i rozpacz? I czy wogule powinien żyć dalej z tym wszystkim?
"Oczywiście, że musisz" Odezwał się w jego głowie cichy głosik "Musisz zabić Voldemorta, pomścić wszystkich i wybić jego popleczników" Zgodził się z tym, ale miał wątpliwości, czy aby sobie poradzi?
Wstał z determinacją i odpowiedział sobie, że tak. MUSI pomścić rodziców, Cedrika, Syriusza i Astre. MUSI zabić te wstętną gadzine i uwolnić świat od niego. W tym momencie naszła go jeszcze jedna myśl. Czy aby warto ratować ten świat? Przepełniony złem, okrucieństwem i toczący nieustajace walki? Przecież i tak prędzej czy puźniej urodzi się nowy czarny pan i ktoś znowu będzie musiał go zabić.
Potrząsnął głową. Przecież na tym świecie jest też miłość, przyjaźń i troska! Wart dać im troche wolnego czasu, aby mogły się wzmocnić. Ale przcież te dobre uczucia rozwijają się nawet w czasie okrutnej wojny, nawet wtedy, kiedy brakuje nadzieji. Wojna uczyniła je potęrzną bronią przeciw złu.
Harry już wiedział co zrobi. Spojrzał w górę. Desz lał jak z cebra, oczyszczał i pomagał zapomnieć. Czarny czując, że jest już mokry do ostatniej niteczki, zmienił się w feniksa i poleciał do swoich komnat.
...............
Tymczasem Remus Lupin stał nadal na wiezy i prubował otrząsnąc się z szoku. Harry jest wampirem!! Nie potrafił tego pojąć, ale wiedział jedno. Czarnemu nie podoba się, że znowu się czymś wyruznia i właśnie dlatego Remus postanowił zachować całe to zdarzenie i tożsamość Harryego przed wszystkimi.
...............
Cmentarz. Straszne miejsce, gdzie w mroku kryją się ponuraki, a stare, pół-przeźroczyste duchy przlatywały czasem nad swoimi grobami. Żaden mieszkaniec wioski Hogsmead nie lubił tego miejsca. Było straszne i ciemne, nawet jak grzało mocne słońce. Zawsze śmierdziało tu stęchlizną i prawie każdy nagrobek był chociaż by pęknięty. Jednak znalejźli się ludzie dbający o groby swoich bliskich. Był taki kawałek cmentarza, na wzrórzu, gdzie nie było tak ponuro i nie straszyły ponuraki. Właśnie tam mądrzy i kochający ludzie zakopywali swoje rodziny.
Właśnie do tego kawałka ziemi kroczyło kilkadziesiąt smutnych i przygnębionych osób. Czwórka niosła czarną trumnę okrytą czermonym jedwabem. Jeden z nich o kruczoczarnych włosach i niesamowicie zelonych oczach był blady i najwyraźniej najbardziej będzie mu brakowało tej osoby, która spoczywa w trumnie.
Harry, bo to właśnie on był tym młodzoeńcem (a którz by inny:D), trzymał srebrny pret i szedł powolnym krokiem. Padał deszcz, ale ani on, ani inni nie przejmowali się tym. Szli ścieżką w milczeniu, a każda z obecnych tu osób wiedziała, że ta śmierć przeważyła nad wszystkim. Doskonale wiedzieli, że Tom Marvolo Riddle zrobił o jeden krok za dużo i zapłaci za to ceną życia.
Trumna powoli była spuszczana tam, tam gdzie skończy każdy niezależnie od rasy, niezależnie od uczuć i strony jaką posiada, dobrą czy złą, to nie ma znaczenia. Każdy kiedyś umrze i każdy przeżyje śmierć bliskiej osoby choć raz, ale przeżywać takie zdarzenie kilka razy... to już za dużo. Ziemia sypała się na czerwony aksamit i powoli zakrywała go i ukrywała przed spojrzeniami. Kiedy trumna została zasypana Harry i Corvus razem wyczarowali przepiękny nagrobek. Jedna strona przedstawiała feniksa, symbola życia i smierci, a druga smoka, symbola chosu, ale i siły. Między nimi napisane było: Astra Porcela. Bez daty, tak jak chciała, aby ją kiedyś pochwano.
Po chwili wszyscy obecni kładli na grobie znicze i kwiaty. Więkrzość płakała, ale nie on. Stał tylko pośród tłumu i czuł rozdzierającą serece pustke. Ludzie, kiedy tylko położyli znicze i kwiaty odchodzili, ale on został. Wracali do swych domów w milczeniu, ale jego serce przemawiało i wołał o pomoc.
Kiedy tylko nikogo już nie było, upadł na kolana przed grobem Astry. Jego ramionami wstrząsnął szloch, lecz bez łez. Chciał krzyczeć, ale serce utkneło mu w gardle. Jego dusza za to krzyczała i płakała. Klęczał tak nie mając pojęcia ile godzin upłyneło. Nie zważał na to, że słońce chyliło się ku zachodowi. Jedyne co go teraz obchodziło to zemsta. Ale nie zwyczajna. Jego zemsta będzie jednocześnie gożka i słodka, okrutna i delikatna, ale przede wszystkim straszna.
-Pomszcze Cie, pomszcze Ciebie i innych, których zabił ten potwór- Na potwierdzenie swoich słów wyciągnął sztylet i przejechał nim po prawym nadgarstku. Kilka kropel spadło na twardy marmur przypieczętując złożoną przysięge. Schował sztylet i uleczył rane. Wiedział, że sam dał sobie teraz zadanie. Wiedział, że o nim nie zapomni, aż do śmierci, ale wiedział też, że musi je wykonać. Voldemort zginie i to właśnie z jego ręki!
-Pomszcze Cie- Powiedział zanim oddalił się w stronę zamku, po mokrej od padającego deszczu, scieżce. Tymczasem krople tego właśnie deszczu zmieszały się z krwią i razem z nią spłyneły na ziemie, a tam gdzie ziemia je wsiąkneła urosła smoliście czarna róża.
ROZDZIAŁ DWÓDZIESTY
Kiedy tylko Harry przybył do zamku, po pogrzebie, spakował wszystkie swoje rzeczy do kufra, a wężycy i feniksowi kazał iść do Corvusa, . Wsadził tam cały swój dobytek, zmniejszył kufer do rozmiarów pudełka od zapałek i wyszedł, zostawiając opustoszały pokój, w którym zostały tylko meble. Szedł ciemniejącymi korytarzami, a w jego głowie ciagle brzmiały jego własne słowa "Pomszcze Cie".
W końcu dotarł do kamiennej chimery. Powiedział chasło i juz po chwili stał przed dębowymi drzwiami ze złotą kołatką w krztałcie gryfa. Zapukał i czekał, jednak nie musiał czekać długo, bo po krutkie chwili zza drzwi odezwał się cichy głos "proszę". Harry wszedł do okrągłego gabinetu i powiedział tylko.
-Wyjeżdżam- Ku jego małemu zdziwieniu Dumbledor spojrzał tylko na niego smutno, tak jakby przeczuwał że Harry takie coś zrobi. Ale Czarnego to nie obchodziło, odwrócił się na pięcie, a jego szaty owineły się wokół jego kostek. Wymaszerował z gabinetu słysząc jak Dyrcio mówi.
-Powodzenia- Kiedy tylko zszedł ze schodów zaczął biec. Nie chciał żegnać się z resztą, nie chciał, aby szli z nim, nie chciał narażać innych. Chciał zabić Voldemorta sam. Biegł, a na korytarzach było już całkowicie ciemno, ale nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Mrok dawał mu ochrone przed wścibskimi oczami, mrok dawał mu cień, w którym może się skradać.
Wybiegł z zamku i pognał w strone Zakazanego Lasu. Biegł między drzewami, omijając krzewy. W końcu dotarł małej polanki, która była już po za zasięgiem bariery antyteleportacyjnej. Już miał się deportować, kiedy usłyszał szelest za swoimi plecami. Odwrócił się i zobaczył pięknego dwurożca.
-Witaj Harry Potterze, chciałem tylko powiedzieć, abyś uważał na siebie- Powiedział Asmodeusz swoim gładkim głosem. Harry skłonił mu się i deportował na ulice Pokątną. Nałożył kaptur na głowe i skierował się w strone Banku Gringotta (nie wiem czy dobrze napisałam). Wybrał całe złoto ze swojej skrytki i schował je w wyczarowanym przez siebie kufrze. Następnie zmniejszył go i schował do kieszeni, gdzie miał swój drugi kufer.
Wyszedł z banku i skierował się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Szedł szybko. Nigdy nie lubił tego miejsca, ale to właśnie tutaj mół spotkać jakiegoś śmierciożerce, który by go doprowadził do Voldemorta. Szedł długo i choć już dawno tutaj nie był to nadal pamiętał każdy kąt. Dotarł do baru Bazyl i wynajął sobie tam jeden pokój na czas nieokreślony.
...............
Tymczasem w Wielkiej Sali, w Hogwarcie wrzało jak w ulu. Nikt bowien z uczniów i nauczycieli nie wiedział gdzie jest Harry, bo przy stole nauczycielskim go nie było. W pewnej chwili wstał Dyrektor i zrobiło się całkiem cich. Dumbledor wyglądał na jeszcze starszego i smutniejszego.
-Drodzy ucznowie i nauczyciele. Chciałbym z żalem ogłosić, że Harry Potter wyruszył na wyprawe- Po wypowiedzeniu tych słów usiadł. Kruki zamarły, nauczyciele i uczniowie również. Doskonale wiedzieli, na jaką wyprawe wybrał się Czarny.
Hermiona Granger rozpłakała się i Ron musiał ją wyprowadzić z sali. Nikt nie śmiał się odezwać, nawet ślizgoni byli cicho, tak jak wtedy, kiedy zgineła Astra. Corvus patrzył tępo przed siebie nie mogąc uwierzyć, w to co usłyszał. "Voldemort zrobił o jeden krok za dużo" przypomniał sobie słowa, które usłyszał na pogrzebie.
...............
Mineło już kilka dni, a Harry nadal nie spotkał jak dotąd żadnego śmierciożercy. Był zły, bo blizna bolała go prawie cały czas i miał prawie co noc wizje. Harry był zły. Niby jak ma pokonać swojego wroga, który nie wychyla nosa ze swojej kryjówki. "Co, strach Cie obleciał Tom?" pomyślał z okrutnym uśmiechem.
Harry siedział właśnie przy stoliku w barze Bazyl i zastanawiał się jak dostać się do Czarnego Pana, kiedy wpadł na pomysł. "Widziałem komnate, w której Tom obraduje. Mugłbym się do niej aportować", ale prawie natychmiast naszła go myśl, że pewnie Tom obłożył swój zamek bariera. "Jestem feniksem, dostane się wszędzie!" pomyślał z determinacją i wstał.
Następnego dnia, Harry przygotowywał się do ataku. Wiedział, że może zginąć, w końcu twierdza Voldemorta jest pewnie dobrze strzeżona, ale on już nie miał nic do stracenia. Ubrał czarną jak smoła szatę, tę samą, którą ubierał kiedy szedł na atak razem z krukami. Schował dwa małe kuferki do kieszeni i westchnął. "Przepowiednia zaraz się spełni" pomyślał nieco żałośnie. Mimo iz był silny, to wiedział, że Voldmeort napewno się podszkolił i Czarny przeczuwał, że nie bedzie to lekka walka.
Westchnał kolejny raz. "Przeznaczenie przybywam. Strzeż się Tomie Marvolo Riddleyu!" i z taką myślą zmienił się w pięknego czarno-złotego feniksa. Przypomnial sobie wygląd Sali Toma i skupił się. Po sekundzie poczuł ciepło, powoli przeradzajace się w piekielne gorąco.
Kiedy otworzył oczy natychmiast rozpoznał salę, w której się zjadował. Wilgotne ściany, marmurowa podłoga, żyrandol zwieszajacy się z sufitu i oświetlający słabym światłem ową komnate. Harry unosił się tuż nad głowami setki śmierciożerców, a na samym końcu sali stał tron, a na nim siedział ON. W Czarnym wezbrała wściekłość, kiedy tylko zobaczył kredowobiałą twarz, czerwone oczy z pionowymi źrenicami.
-Prosze, prosze. Kto to się zjawił w mych skromnych progach- Powiedział zimnym głosem Lord Voldemort patrząc jak czarny ptak ląduje tuż przed nim i zmienia się w wysokiego, czarnowłosego młodzieńca.
-Witaj Tom- Powiedział Harry równie chłodnym tonem, na co śmierciożercy odsuneli się od nich dwóch. Voldemort wstał z szyderczym uśmiechem.
-Czyżbyś chciał pomścić śmierć Astry?- Zapytał jadowicie, a Harry czuł jak wzbiera w nim coraz więkrza wściekłoś. Nie zwarzając na nikogo, powiedział.
-Przyszedłem po to, aby Cie zabić i wyzywam Cie na pojedynek. Chyba, że sie boisz- Dodał z kpiącym uśmieszkiem. Wiedział, że to poskutkuje. W okna nagle zaciął mocny deszcz, jakby odzwierciedlając wściekłość tych dwóch postaci. Grzmot i błyskawica poprzedziły słowa Toma.
-JAK ŚMIESZ!? Lord Voldemort nie boi się niczego!- Wrzasnął Czarny Pan i natychmiast dodał - Przyjmuje Twoje wyzwanie- Po tych słowach wyjął różdżke i stworzył pole wokół nich, aby żaden śmierciożerca nie mógł żadnemu z nich dwóch pomuc.
Harry nie wyciągał różdzki, stanął tylko w pozycji ataku i czekał. Pamiętał lekcje, kiedy kruki uczyły się pojedynków, ale bardziej zaawansowanych. "Nigdy nie atakuj pierwszy" przypomniał sobie słowa nauczyciela. Tymczasem Voldemort rzucił na niego Avade. Harry odskoczył i już po chwili trwał zażarty pojedynek.
Jak Czarny od razu zauważył, Voldemort umiał świetnie posługiwać się magią nekromancką i magią ognia. Zaskoczyło go to, ale stwierdził tylko, że pojedynek będzie ciekawszy. Walczyli bez przerwy, męcząc się coraz bardziej. Żaden nie chciał zginąć, żaden nie chciał przerwać walki.
Harry czuł jak słabnie. Zdawał sobie sprawe z tego, że Tom może z nim wygrać. NIE! Nie podda się i będzie walczyć dalej! Z nową mocą zaatakował.
Śmierciożercy patrzyli na trwający już prawie pół godziny pojedynek. Wiedzieli, że jak ich Pan przegra, bedą musieli go pomścić, ale mieli też przeczucia, że teraz żaden z nich nie wygra.
Harry rzucił w pewnym momencie jedno z najsilniejszych zaklęć nekromanckich i od razu zauważył, że Tom zrobił to samo. Dwa czarno srebrne promienie zderzyły się. W następnej chwili nastąpił głośny huk i błysk oślepiającego światła. Czarny przeleciał przez całą sale i uderzył z impetentem w ściane. Voldemort poleciał w przeciwnym kierunku i również walnął mocno w ściane.
Harry podniusł się z wysiłkiem. Dyszał i czuł się całkowicie osłabiony. Rana na lewym boku, którą zadał mu jego wróg, paliła żywym ogniem. Reszta jego ran piekła niemiłosiernie, ale poprawiło mu chumor to, że Voldemort nie był wcale w leprzym stanie. Oparł się o ściane i czekał. Tom zrobił to samo i po chwili wpatrywali się w siebie wzrokiem pełnym nienawiści.
Czarny wiedział, że nie ma szans przeciw ponad setce śmierciożerców. Nagle wpadł na pewnien pomysł. Wyciągnął ręke.
-Avada Kedavra!- Krzyknął i nim ktokolwiek się ruszył Lord Voldemor, najwiękrzy czarnoksiężnik, padł martwy na ziemie. Śmierciożercy byli tak zszokowani, ze nie ruszali się ze swoich mijsc. Harry wykorzystał to.
-DESTRUKTO!- Wrzasnął celując dłonią w sufit. Zamek walił się powoli, a sługusy byłęgo czarnego pana w panice uciekali. Wszyscy wybiegali z zamku, oprucz jednej osoby. Harry zauważył tłuste kosmyki włosów i rozpoznał swojego nauczyciela eliksirów. Uśmiechnął się do niego i jednym machnięciem ręki sprawił, że Snape został wypchnięty z sali przez niewidzialną siłę. Uśmiechnął się po raz ostatni i przypomniał sobie twarz Astry patrzącej na niego z wielką miłością.
-Pomściłem Cie. Pomściłem Ciebie i Was, Mamo, Tato, Syriuszu- Powiedział, a po jego policzku spłyneło kilka ostatnich łez.
...............
Śmierciożercy patrzyli na zawalający się zamek z przerażeniem. Żaden się nie odzywał, żaden się nie ruszył. Dopiero kiedy budynek zawalił się totalnie, ktoś krzyknął.
-Trzeba pomścić Naszego Pana!- Po opustoszałej okolicy potoczyły się setki głosów potwierdzających to. Tylko jedna osoba stała patrząc na ruiny zamku w kompletnej ciszy. Znak na przedramieniu nie zniknął co było dziwne, ale w tej chwili Severus Snape nie przejmował się tym i tym, że reszta jego towarzyszy krzyczy o pomste. Stał tylko w ciszy i z niedowierzeniem.
Szybko opuścił śmierciożerców i teleportował się do kwatery głównej. Oparł się o ściane i nie wiedział jak powiedziec to reszcie. "To śmieszne" pomyślał, ale skarcił się w duchu. Trzeba powiedzieć to innym, to i jeszcze to, że śmierciożercy zbierają się, aby pomścić swojego pana.
Godzine puźniej w kuchni słychać było chisteryczne szlochy Pani Wesley, Tonks i Hermiony. Nikt nie mógł pogodzić się ze śmiercią Harryego Pottera, Czarnego feniksa i najwiękrzego nekromanty.
-Harry był wspaniałym czarodziejem, przyjacielem i kompanem w tej trudnej i okrutnej wojnie. Poświęcił wszystko i miejmy nadzieję, że jego poświęcenie nie pujdzie na marne i powstrzymamy śmierciożrców od zapanowaniem nad swiatem- Odezwał się w tym chałasie głos Albusa Dumbledora. Stary mężczyzna miał łzy w oczach, a jego głos przepełniony był smutkiem i rozpaczą. Wszyscy bez wyjątku opłakiwali słynnego Harryego Pottera. Kruki siedziały przy stole ze zwieszonymi głowami, z ich oczu płyneły łzy. Nie mogli pogodzić sie ze stratą swoejgo przywódcy, ale i przyjaciela i drucha.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Mineło pół roku od pamiętnego wydarzenia, kiedy to Harry Potter i Lord Voldemort zmierzyli się i oboje polegli w walce. Śmierciożercy jak dotąd nie wykazywali się aktywnością, co zdziwiło niektórych. Wszyscy wiedzieli, że sługusy byłego czarnego pana będą chciały się zemścić. Jak dotąd przeprowadzili tylko kilka, dość słabych, ataków.
W tym czasie Ronald Wesley i Hermiona Granger zaczynali siódmy rok nauki w Hogwarcie. Zostały im do zaliczenia tylko OWTM-y i mogli na zawsze pożegnać się ze szkołą. Oboje chodzili przygaszeni i smutni. Choć mineło pół roku nie mogli zapomnieć swojego przyjaciela. W sumie tak jak reszta czarodziejów.
Kruki miały identyczne chumory. Teraz lekcje prowadził Corvus Ravenox i co dziwne wytrzymywał jakoś na tym stanowisku. Był nadzwyczaj surowy i bezwzględny. Nie tolerował spuźnień, braku pracy domowej czy nie słuchania na jego lekcjach i nie uważaniu na nich.
...............
Tymczasem w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
-Ależ Severusie, śmierciożercy nie są tacy groźni bez Voldemorta- Powiedział bardzo stary człowiek o długiej srebrzystej brodzie. Jak zwykle imie jednego z najwiękrzych czarnoksiężników wywołało syki, wzdryganie się i co tam jeszcze.
-Nie chodzi mi o Czarnego Pana tylko o Rade Dwunastu- Rzekł jak zwykle chłodnym głosem Severus Snape. Prubował wyjaśnić Albusowi Dumbledorowi, że teraz najważniejsza dla śmierciojadów była Rada Dwunastu, założono przez Lucjusza Malfoya. Śmierciożerca ten wynalazł jakiś sposób, aby wzywać innych za pomocą mrocznego znaku.
-A więc myślisz, że Malfoy może być kolejnym Czarnym Panem?- Zpytał Remus Lupin jakoś niedowierzająco. Mimo iż eliksir od Harryego i Corvusa pomugł mu znacznie, to nadal miał cienie pod oczami i wyglądał na niezwykle zmęczonego.
-Tak, a nawet sądze, że chce być jeszcze potężniejszy- Odpowiedział już zirytowany profesor eliksirów. Nie podobało mu się to, że Potter wtedy uratował go, ale przecież Potter już nie żył. Nagle jego mroczny znak zapiekł go boleśnie. Wymamrotał tylko coś i wyszedł z ponurej kuchni. Kiedy tylko znalazł się w holu, jednym machnięciem różdżki zmienił szaty i deportował się.
...............
Wiele, wiele kilometrów dalej. W pewnej willi, o wdzięcznej nazwie Malfoy Manor, w dużej komnacie stał wysoki mężczyzna o lśniących, blond włosach do ramion. Jego stalowo szare oczy wpatrywały się w lewitujący przed nim przedmiot. Był to bowiem srebrzysty medalion przedstawiający mroczny znak.
Komnata, miomo swoich rozmiarów, była bardzo ładna. Gobeliny i obrazy zdobiły ściany, a posągi i wazony dopełniały reszty.
HUK
Ogłuszający grzmot ogłuszył na chwile mężczyzne, a zaraz za grzmotem nastapił błysk błyskawicy, rozświetlającej mroczne niebo. Była jesień, za oknem lało jak z cebra i to już od dobrych kilku dni. Lucjusz Malfoy, odziany w czarne szaty z srebrnymi wykończeniami, podszedł do podwyższenia, nad którym lewitował medalion. Wyciągnął ręce i wyszeptał głosem przepełnionym grozą.
-A teraz Czarny Pan odrodzi się na nowo- Jego przerażającemu szeptowi towarzyszył cichy, zimny śmiech. Po kilku sekundach mężczyzna wypowiedział pare niezrozumiałych słów.
Przez chwile nic sie nie działo, ale potem kolejna błyskawica rozświetliła niebo i wokół medalionu zaczeła zbierać się czarna jak smoła mgła. Oplatała ciasno wisior, a kiedy złączyła sie z nim wybuchło oślepiające, czarne światło. Po chwili błysk zmalał i tearz mozna było dostrzec, że wokół wisiora krążył krąg czarnego światła.
Wisior błysnął i otworzył się magiczny portal, z którego wyszedł...Lord Voldemort. Osłabiony i bledszy niż zwykle o mało co się nie przewrócił, ale jego wierny sługa złapał go pod ramie.
-Witaj spowrotem Panie- Powiedział Lucjusz służalczo, a tymczasem kolejna błyskawica przecieła zygzakiem niebo. Voldemort zaśmiał się zimno i stanął o włąsnych siła. Choć był jeszcze słaby to dość szybko odzyskiwał siły.
-Wyciągnij ręke Lucjuszu- Wysyczał do sługo, który od razu powinął rękaw lewej ręki. Voldemort przycisnął palcem tatuaż, nie zwarzając na te, że jego sługa się wzdrygnął. Po kilku chwilach komnata zapełniła się zdumionymi, zakapturzonymi postaciami.
-Witajcie moi drodzy śmierciożercy- Powiedział Tom uroczyście, a wśród postaci zapanował mały chaos. Każdy chciał się dowiedzić, jak to możliwe, że ich Pan żyje.
-CISZA! Żyje, to prawda, ale te zaklęcie, które przywróciło mnie do życia można wykonać tylko raz i to tylko wtedy, kiedy dusza przeżyje- Wytłumaczył spokojnie (jak na niego) Voldemort.
-Ale Potter rzucił na Pana Avade!- Krzyknął ktoś z głębi sali. Golejny grzmot i błysk poprzedził słowa Czarnego Pana.
-Masz racje Avery, ale ja i Harry byliśmy połączeni i żaden z nas nie może zabić drugiego Avadą. Niestety pan Potter już się o tym nie przekona- Zakakcentował specjalnie słowo "byliśmy", aby pokazać, że Potter nie żyje i nie wróci. Śmierciożercy zaśmiali się i wznieśli wiwaty za powrót ich pana.
Tylko jedna osoba stała lekko osłupiała. Severus nie mógł uwierzyć, w to co widzi. Przcież to niemożliwe! Poświęcenie Pottera poszło na marne, Czarny Pan powrócił po raz drugi i teraz nikt nie będzie go w stanie powstrzymać. Nie teraz, kiedy nie ma Wybrańca. Tymczasem Voldemort mówił dalej.
-Zamieszkałe w medalionie, który trafił w ręce Lucjusza. Dzięki mnie mógł was wzywać i nie pozwolił Wam zwątpić. Dlatego zostanie wynagrodzony!- Tom Marvolo Riddle odwrócił się do swojego najwierniejszego sługi machnął różdżką. Na prawym ramieniu Malfoya pojawiła się czerwona przepaska z wyszytym srebrnym, mrocznym znakiem. Śmierciożercy zaczeli klaskać i wiwatować.
-A TERAZ, KIEDY ZABRAKNIE WIELKIEGO HARRYEGO POTTERA ŚMIERCIOŻERCY ZNOWU ZAPANUJĄ NAD ŚWIATEM!!- Głos Voldemorta potoczył się po sali głośnym echem. Za oknem po raz kolejny niebo przeciął zygzak błyskawicy, a głośny grzmot zagłuszył okrzyki radości w sali, w rezydencji o nazwie Malfoy Manor.
...............
Severus Snape zaraz po zakończeniu zebrania, szybko wyszedł z rezydencji i pobiegł w strone lasu. Był zły, przestraszony i nie wiedział co począć. Lało jak z cebra, ale nie przejmował się tym za bardzo. Pędził przed siebie i po chwili deportował się w bezpiecznej strefie. Wylądował w brudnej uliczce, gdzie na nieszczęście był pijak, ale nieprzytomny.
Popędził dalej, aż w końcu znalazł się przed domami, na ulicy Grimmauld Place, numer 11 i 13. Wypowiedział w myślach właściwą formułke i już po chwili jego oczom ukazał się dziwny, dla nie których. widok. Między tymi dwoma budynkami rozpychał się trzeci, aż w końcu urusł do normalnych rozmiarów.
Snape wszedł po schodkach i otworzył je na oścież. Przeszedł przez hol i udał się prosto do kuchni. Kiedy tylko przekroczył próg uderzył go zapach gotowanego mięsa. Nie zważając na nic usiadł na krześle. W pomieszczeniu znajdowali się tylko Pani Wesley, Remus i Nimfadora.
-Jak poszło na zebranku?- Zapytała różowowołosa kobieta. Tonks od śmierci Harryego nosiła tylko szare, krótkie włosy (z rozpaczy), ale Remus namówił ją by się pozbierała i niedawno wróciła do swojej starej fryzury.
-Czarny Pan powrócił- Odpowiedział jak zwykle chłodno. Zaraz za jego słowami rozległ się hyk tłuczonego szkła i zdziwione krzyki. Lupin wstał szybko i pobiegl wysłać wiadomość do Dumbledora. Tymczasem dwie kobiety patrzyły na niego, jakby wyrosły Severusowi czułki.
Zorganizowanie zebrania Zakonu Feniksa nie trwało zbyt długo. Już po kilku minutach byli wszyscy i słuchali uważnie opowieści Mistrza eliksirów. Po zakończeniu nastała ciężka cisza.
-Tego się obawiałem- Powiedział smutno stary mężczyzna i schował twarz w dłoniach. Wszyscy patrzyli na niego z żalem. Doskonale wiedzieli, że Dyrektor jest już zmęczony tą wojną. Mineło kilka chwil zanim Profesor się pozbierał i wydał odpowiednie polecenia. Za oknem rozległ się grzmot i wszyscy zwiesili głowy, bo doskonale zdawali sobie z tego sprawe, że kolejna wojna się zaczeła, ale z tą różnicą, że musieli poradzić sobie bez Czarnego Feniksa.
ROZDZIAŁ DWÓDZIESTY DRUGI
Mineło dopiero kilka dni od powrotu Lorda Voldemorta, a prorok już o tym wiedział, ponieważ nastapił pierwszy atak. Był znakomicie zaplanowany i przyniósł ogromne straty w szeregach aurorów i Zakonu Feniksa. Na szczęście nie zginął nikt z grupy kruków, co było aż cudem.
Voldemort zwołał swoją armie piekielnych psów, a także przeciągnął na swoją strone kilka czarnych smoków. Pierwsza od pół roku, prawdziwa walka była niezwykle ciężka i trudno by było ją ukryć przed reporterami. Walka trawała dosłownie cały dzień i pewnie trwała by dłużej gdyby nie kruki, które użyły silnego zaklęcia. Poskutkowało, ale totalnie ich wyczerpało. Zebranie Zakonu trwało nadwyraz krutko, bo każdy chciał już iść się wyspać i wysuszyć.
W kuchni na Grimmauld Place został tylko stary czarodziej. Miał twarz ukrytą w dłoniach, ale nie płakał, on był tylko zmęczony, zmęczony tą nieustającą wojną. Żył już ponad sto lat, przeżył w swoim dość długim życiu już jedną wojne, która go wyczerpała, a tu jeszcze jedna. Ale tym razem Lord Voldemort był silniejszy niż kiedykolwiek, a jego siła ciągle rosła. Grinderwald był silny, nawet bardzo, ale Dumbledor pokonał go. Tom Marvolo Riddle jest o wiele silniejszy od Andrew'a.
Albus westchnął. Wiedział doskonale, że tę wojne mógł wygrać tylko Harry, ale jeżeli jego zabrakło, to kto pokona czyste zło? Kto zabije Lorda Voldemorta? I wreszcie, kto zakończy te męke całego świata w nieustających walkach i wojnach? Dumbledor położył dłonie na blat i zapatrzył się przed siebie. Jeżeli Tom będzie dalej atakować z taką siłą to w końcu siły dobra i sprawiedliwości się poddadzą. Przecież kruki nie mogą cały czas stosować tego zaklęcia, ponieważ to mogłoby ich zabić.
Za oknem zagrzmiał grzmot. Lał deszcz i nikt ani nic nie mogło go powstrzymać. Taka pogoda utrzymywała się cały czas od kąd powrócił Voldemort. Wszyscy mieli już dość takiej pogody, ale nie można tak poprostu nakazać chmurom, aby przestały zsyłać na ziemie deszcz. Dementorzy również nie prużnowali. Starali utrzymywać taką pogode wszędzie, gdzie tylko mogli i to nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i na całym świecie.
...............
Tymczasem, daleko, daleko od Kwatery Głównej Zakonu, pewien mężczyzna, a raczej jeszcze młodzieniec przeglądał proroka codziennego. Jego czarne jak smoła oczy, z czerwinawym błyskiem, wodziły po tekście. Młodzieniec był dość wysoki, a był ubrany w granatową szate. Dobrze wysportowany, z kruczoczarnymi włosami z czerwoną pasemką, jego włosy były do pasa. Jego blada cera była teraz czerwona ze złości. Nie mógł uwierzyć, że Lord Voldemort powrócił.
Zgniutł ze złości gazete i wrzucił do kosza. Jednym machnięciem różdżki spakował wszystko do kufra i jeszcze jednym machnięciem zmniejszył go do rozmiarów pódełka od zapałek. Westchnął. Musiał opuścić swoje bezpieczne mieszkanie, aby walczyć. Tak walczyć. Nie zamierzał uciekać, o nie. Traz stanie naprzeciwko śmierciożercom i zabije tylu, ilu tylko zdoła. O tak. On nie jest tchurzem, on tylko raz uciekł. Wiedział, że zapłaci za to. Wiedział, że jasna strona powita go, albo radością, albo nienawiścią. Przerażały go obie opcje.
Przez cały ten czas żył w samotności. Las wydawał się jego domem, a drewniana chatka, w której mieszkał była dla niego najleprzym miejscem na ziemi. Choć ostatnio bez przerwy padało. No, ale nie ma się co dziwić. Dementorzy są teraz tak aktywni jak nigdy. Westchnął po raz drugi i deportował się z cichuteńkim, prawie niesłyszalnym trzaskiem. Wracał. Wraca do wspomnień.
..............
Kolejna walka przyszła szybciej niż się mozna było spodziewać. Dokładnie miesiąc później Severus Snape doniusł zakonowi, że Voldemort wysyła ponad trzystu śmierciojadów, setke piekielnych psów, pięć czarnych smoków i prawie setke dementorów na dużą wioske, w której żyje wielu czarodziei. Zakon powiadomił Ministerstwo i już godzine przed atakiem stali pośród łąk, czekając na atak. Lał deszcz, zresztą padał cały czas i to już niebardzo im przeszkadzało.
Tylu aurorów ilu mogło przybyło, ale i tak było ich za mało. Ponad dwieście przedstawicieli wyżej wymienionej grupy mokło na deszczu. Do tego dochodzili członkowie Zakonu i jeszcze kruki. Co do kruków, to byli jeszcze dość wyczerpani po tamtym zaklęciu, ale postanowili twardo, że nie opuszczą tak ważnej walki.
Wreszcie się pojawili. Przed zakapturzonymi postaciami stała setka dużych, szarych psów, nad nimi szybowały czarne jak smoła smoki z dużymi kolcami na głowie i ogonie. Dementorzy żaś lecieli po bokach śmierciojadów. Wszyscy obrońcy przełkneli głośno śline. Kilka osób krzykneło i wskazało na jednego smoka, który unosił się przed czterema pozostałymi.
Na grzbiecie tego potwora siedział nie kto inny jak sam...Lord Voldemort! Miał na sobie czarne, skurzane spodnie i taką samą koszule z długimi rękawami. Za nim powiewała czarna peleryna, na której wyszyty był srebrny mroczny znak. Na dodatek przy lewym boku Czarnego Lorda połyskiwał miecz ze złotą rękojeścią. Sam Tom miał szeroki i drwiący uśmieszek na swojej gadziej twarzy.
Zaczeła się walka. Śmierciożercy wyraźnie prowadzili, kiedy na pole walki przybył Albus Dumbledor. Mimo iż on przybył to dalej można było zauważyć, że strona ciemności jest silniejsza, choć obrońcy bronili miasteczka dzielnie jak lwy. Voldemort szybował nad walczącymi zsyłając od czsu do czasu jakiejś zaklęcie z dziedziny nekromancji w największą grupę obrońców.
Kiedy właśnie rzucał taki czar, to stało się coś dziwnego. Jego czarna kula nagle zatrzymała się i rozprysła z głośnym hukiem na tysiące maleńkich gwiazdek. Wszyscy co byli w pobliżu przestali walczyć i rozglądali się za tym, kto mógł to zaklęcie powstrzymać.
W następnej chwili, niesamowicie jasna błyskawica przcieła niebo oślepiając wszystkich bez wyjątku. Czarne smoki wylądowały na ziemi trąc łapami ślepia, aby odzyskać ostrość widzenia. Kolejna podobna błyskawica przecieła niebo nad najwyzszym wzgórzem i wszyscy momentalnie tam spojrzeli. Rozległy się krzyki i więkrzość wpadła w małą panike.
Na wzgórzu, nad którym ciągle błyskały, niczym flesze, błyskawice, stał na tylnich łapach pegaz. Miał szeroko rozpostarte skrzydła, a jego przednie kopyta wierzgały wściekle. Było by to normalne, gdyby nie to, że ten pegaz miał...czarną, lśniącą sierść! Jego skrzydła również były czarne tyle, że przeplatał się ten kolor z kolorem złotym. Jego kopyta, grzywa i ogon również były złote, a ślepia czarne z czerwonym błyskiem.
Nagle wiatr przestał wiać, deszcz padać, a ciemne chmury rozrzedziły się po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Czarno-złote zwierze pogalopowało w ich strone i staneło dopiero przed Dumbledorem. Po chwili doszedł tam również Voldemort. Wszyscy przyglądali się zwierzęciu, a kiedy owy pegaz zmienił się w wysoką, zakapturzoną postać, Ci którzy byli najbliżej odskoczyli przestraszeni.
Nieznajomy miał krwiście czerwoną szate z czarnymi wykończeniami. Jego czerwona peleryna powiewała tak jakby wiał dość silny wiatr mimo, że przed chwilą przestało wiać. Stał dumnie wyprostowany i czekał.
-Kim jesteś?- Zapytali jednocześnie Albus i Tom. Spojrzeli na siebie nienawistnie, ale już po chwili podskoczyli zaskoczeni, kiedy to nieznajomy zaczął się śmiać. Ale jego śmiech nie przypominał żadnego, jaki kiedykolwiek ktoś słyszał. Śmiech ten był zimny i twardy niczym płyta nagrobna, nie zabraklo tam też wściekłości i szalenstwa. Tak szaleństwa. Nieznajomy śmiał się opentańczo i nawet Lord Voldemort bojący sie tylko Dyrektora Hogwartu zadrżał i cofnął się o krok.
-Pytacie się kim jestem, a więc wam odpowiem...- Głos nieznajomego był identyczny jak jego śmiech. Ten głos mówił słuchającemu o nadchodzącej śmierci, mówił o bólu i cierpieniu-...Jestem życiem i śmiercią...Jestem miłością i nienawiścią...Jestem sprawiedliwością...A imię moje brzmi Sors Vexatus- Po wypowiedzeniu tych słów zaśmiał się jeszcze raz. Wszystkich oblał zimny pot. Nikt nie chciał przebywać w toważystwie Vexatusa ani nikt nie chciał napewno jego zemsty.
-Przyszedłem Ci przeszkodzić Lordzie Voldemorcie- Powiedział po chwili okrutnego śmiechu. Oczy Toma wyrażały tylko strach. Tak strach przed nieznajomym. Riddle wyczuwał jego moc i bał się jej. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. Strach, trwoga i obawa. Takie uczucia wypełniły serce z kamienia.
Przybysz podniusł do góry ręke i wypowiedział pare dość skomplikowanych słów, a wtedy wszystkie czarne smoki zostały oślepione przez błyskawice, które wzieły się niewiadomo z kąd. Stworzenia dotąd siejące panike teraz zwijały się z bólu na ziemi i ryczały, aż w końcu ich łby opadły bezsilnie. Auroży i Zakon patrzyli na to widowisko z trwogą. Nikt się nie ruszył, nikt nic nie powiedział. Patrzyli tylko jak Sors pozbywa się resztki demonów, która przeżyła walke. Wiedzieli jedno, nie chcieli mieć go za wroga.
Sors za to odwrócił się spowrotem do Toma i powiedział jeszcze zimniejszym głosem.
-A teraz zejdź mi z oczu i nie pokazuj się tu więcej i wiedz, że kiedy ty wyślesz gdzieś swój odział, ja zawsze tam będe by go powstrzymać- Jego słowa wywołały panike wśród śmierciojadów i samego Lorda. Siły ciemności uciekły z pola walki zostawiając rannych i zabitych. Dumbledor patrzył bystro spod swoich okularów.
-Ty Albusie Dumbledorze masz mnie za sojusznika, ale nie spodziewaj się cudów, bo cudów nie ma- Po tym zdaniu zniknął w chmurze czarnego dymu, zostawiając osłupiałych obrońców. W tej chwili każdy z nich zastanawiałs ię tylko, kim był owy Sors Vexatus.
-----------------------------------------
Sors - los
Vexatus - dr eczony prześladowany
-----
A oto obrazek nieznajomego pegaza:
ROZDZIAŁ DWÓDZIESTY TRZECI
Albus Dumbledor zaraz po walce zebrał wszystkich członków Zakonu i razem z nimi uadł się do Kwatery. Nikt się nie odzywał ani przed deportacją ani po aportacji. W ciszy zeszli do kuchni i usiedli na swoich miejscach. Każdy był w szoku, nawet kruki. W pomieszczeniu było cicho, tak cicho, że słychać było bardzo wyraźnie grzmoty błyskawic.
-Kto to był?- Zapytała cicho Tonks, jakby bojąc się przerwać te cisze. Nikt jej nie odpowiedział, bo każdy się zastanawiał nad odpowiedzią.
-Niewiem kim był, ale mie mam zamiaru mieć go za wroga- Powiedział Remus i z zakłopotaniem spojrzał gdzieś za okno. Kilka osób pokiwało głowami zgadzając się z nim. Nie, niewiedzieli kim on był, ale bardzo im pomugł. Mimo iż ich przerażał, to uważali, że trzeba się coś o nim dowiedzieć.
-Zrobimy zwiad...-Odezwał się Albus-...Severusie, Remusie wy będziecie patrolować Noktur, Nimfadora i Kongsley, patrol na Pokątnej...-Dumbledor rozsadził swoich ludzi gdzie tylko mugł, miał przy tym nadzieję, że Voldemort będzie się na tyle bać, aby na razie zaprzestać ataków. Zebrani Członkowie kiwneli tylko głowami i rozeszli się.
..............
W tym samym czasie, w obskurnym mieszkanku na Nokturnie, pewien osobnik w krwistoczerwonej szacie aportował się na środku owego pomieszczenia. Był wykończony. Zaklęcia, których użył wykończyły go zupełnie i miał cichą nadzieję, że Tom przestraszy się i narazie odpuści. Jednym ruchem zdiął kaptur.
Sors miał długie do ramiona kruczoczarne włosy z czerwonymi pasemkami. Miał bladą twarz, a na policzku widniały trzy dość długie blizny. Jeszcze jedna blizna zdobiła jego czoło. Ta właśnie blizna była w krztałcie błyskawicy! Bo owym młodzieńcem, o czarnych oczach z czerwonawym błyskiem, był włąśnie...Harry Potter!
Zapytacie pewnie jak przeżył? Odpowiedź leży dość daleko w przeszłości, do której Sors niechętnie wracał, a która nawiedzała go każdego wieczora.
..........
PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ
Zamek Lorda Voldemorta zawalał się, a jeden młody mężczyzna siedział pod ścianą i czekał na nieuniknione. Był to właśnie Harry Potter. Przed chwilą zabił najwiękrzego czarnoksiężnika wszech czasów. Nie cieszył się z tego jednak, bo kiedy już wykonał przepowiednie jego życie starciło sens.
Astra zostałą zabita, a on nie miał siły już walczyć. W końcu był tylko człowiekiem...No i tu lezy błąd. Bowiem Harry nie był człowiekiem, ale pół wampirem. Nagle jego umysł naszła myśl, że jeżeli on zginie to Zakon i auroży nie będą mogli powstrzymać śmierciojadów! Sors był wtedy pewien, że będa chciały się zemścić, za zabicie ich pana.
Skupił się całym sobą i zmienił się w czarno-złotego feniksa. Po chwili jego ciało ogarneło uczucie palenia, które po chwili zniknęło i znajdował się daleko, daleko od tamtego miejsca. Kiedy tylko uciekł z zamku ten zawalił się doszczętnie i jakiś śmierciożerca krzyknął, aby pomścić swego pana. Było właśnie tak jak przypuszczał i choć tego nie widział to wiedział, że wojna jeszcze się nie skończyła. Lecz był za słaby, aby walczyć.
Udał się do zapomnianego lasu, gdzie powoli odzyskiwał siły i moc. Aż pewnego dnia zobaczył w proroku coś co go zmroziło i rozwścieczyło jednocześnie. Na pierwszej stronie gazety widniał wielki czerwony napis: SAM-WIESZ-KTO POWRÓCIŁ!
Właśnie wtedy podjął decyzje o powrocie i wrócił. Wrócił do wspomnień, bólu i cierpienia.
..........
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Poszedł do łazienki i przemył twarz wodą. Podniusł głowe i spojrzał w lustro. Zatopił się we własnych oczach i od razu przypomniał sobie, kiedy pierwszy raz zobaczył, że mają inny kolor. Był wtedy nieco załamany i zdziwiony, ale w końcu przyzwyczaił się. Doskonale wiedział, dlaczego mają teraz taki kolor.
Kiedy przeniusł się do lasu, musiał użyć wielu zaklęć z dziedziny nekromancji. Nie wiedział dlaczego, ale przy jednym z silniejszych zaklęć, magia ognia i nekromancka połączyły się lecząc go skutecznie. Od tej pory nie mógł za bardzo używać magii starożytnej i elfickiej, bo nie potrafił. Mógł tylko używać słabszych zaklęć. Wyglądało to tak, jakby jego magie (nekromancka i ognia) połączyły się i stały się jego głuwną magią.
Westchnął. Nagle przypomniał sobie o swoich przyjaciołach. Przypuszczał, że będą na niego źli, kiedy dowiedzą się, że przeżył. A może poczują ulge? Tego nie wiedział. Wiedział natomiast to, że stał się mroczny, przesiąknięty złem. Owszem, kiedyś używał czarnej magii, ale jego moc nadal była neutralna. Teraz czuł dokładnie jak przekrztałca się i zmienia. Była ciemniejsza i...zła. Tak właśnie, zła. Dlaczego? Niewiedział. Ale wiedział, że to właśnie wtedy jego forma animagiczna kruka połączyła isę z jednorożcem, tworząc nową postać, postać pegaza. Od tamtego czasu miał tylko trzy formy: lew, feniks i pegaz. Wszystkie trzy czarne i mroczne.
Westchnął ponownie, przebrał się w czarne jak smoła szaty i wyszedł ze swojego mieszkanka. Przechodził uliczkami i dość szybko trafił do najbardziej popularnego baru. Pabu o nazwie "Bazyl". Wspomnienia związane z tym miejscem ożyły, ale on tylko potrząsnął głową pozbywając się ich i wszedł do budynku.
..............
Snape i Lupin szli ciemnymi i mrocznymi ulicami. Obojgu jakoś nie podobało się to, że nie ma tu żywego duch. Przecież zawsze stały po budynkami wiedźmy, które sprzedawały różne czarnomagiczne przedmioty. Teraz wiało tu pustką. Więkrzość sklepów pozamykana, a na dodatek z tych, które były otwarte patrzyły co chwile jakiejś oczy sprawdzające czy nikt podejrzany nie idzie.
Szli dość długo, aż doszli do pabu "Bazyl". Był to chyba najleprzy bar na całym Nokturnie. Weszli do baru i usiedli w najciemnieszym kącie, aby mieć na oku całą sale, samemu będąc niezauważonym. Zamówili po kieliszku ognostej i czekali obserwując. Od razu po wejściu do pomieszczenia zauważyli, że jakaś zakapturzona postać ich obserwuje.
Oni również zaczeli zerkać w strone nieznajomego. Owy osobnik ubrany był w szate czarną jak smoła, peleryne z kapturem tego samego koloru i glany okute metalem. Nagle postać wstała i skierowała się do wyjścia. Po chwili już jej nie było. Severus i Remus spojrzeli po sobie i oboje wyszli.
Zakapturzona postać szła kilka metrów przed nimi i najwyraźniej próbowała ich zgubić. Prawie biegli i byli już nieco zdyszani. Kiedy wyszli zza jednego rogu, nagle przy ich szyi znalazły się sztylet i różdżka. To pierwsze przy szyi Remusa, a to drugie przy szyi Severusa. Zamarli. Nie wiedzieli czego się spodziewać.
Zimny wiatr przemknął między uliczkami i zafalował szaty trzech postaci stojących w jednej z alejek Śmiertelnego Nokturnu.
-Dlaczego mnie śledzicie?- Zapytał zimny, znajomy głos. O mało co się nie przewrócili, kiedy rozpoznali, że to Sors Vexatus. Po plecah przebiegł im dreszcz.
-My....my chcieliśmy tylko...- Ale nie dokończył, bo Sors w następnej chwili zasyczał i odwrócił się. Następne zdarzenie trwało dosłownie sekunde, Vexatus rzucił się do przodu wbijajac sztylet w coś niewidzialnego i na wysokości brzucha. Coś padło bezwładnie na ziemie z głuchym łoskotem, kiedy Sors wyciągnął zakrwawiony sztylet z tego czegoś. Kucnoł i ściągnął śliski, przeźroczysty materiał z mężczyzny ubranego w szaty śmierciojadów. Remus wzdrygnął się, jak ich "wybawca poprzedniej bitwy" ociera, dopiero wyciągniętą chustką, sztylet z krwi.
-Śmierciożerca- Mruknął Sors i wstał. Skinął na nich ręką każąc iść za sobą. Skierowali się inną uliczką. Szli w milczeniu, aż dotarli do starego, zawalającego się budynku. Obydwaj mężczyźni obserwowali młodzieńca i nie mogli ukrywać tego, że skądś znają te pełne podejrzliwości i dystansu ruchy.
Weszli po schodkach i po chwili stali w szerokim korytarzu. Przeszli przez niego i znalejźli się w obskurnym, starym salonie. Pomieszczenie wyposarzone było tylko w kanape, dwa fotele, dywan i jakieś pułki z książkami i różnymi przedmiotami. Sors wskazał kanape i sam usiadł w fotelu.
-Tu możemy porozmawiać. Nikt nas tu nie podsłycha- Powiedział swoim zwyczajnym chłodnym tonem.
Harry obserwował ich. Od razu zauważył, że nie czują się tu zbyt bezpiecznie. Doskonale wiedział też, że pod tymi kapturami skrywają się Lupin i Snape. Wiedział to już wtedy, kiedy Ci weszli do pabu. Uśmiechnął się drwiąco. A więc Stary Drops chce dowiedzieć się czegoś o nim? Niedoczekanie jego!
-A więc teraz wyjaśnijcie mi po co mnie śledziliście, bo moge domyślic się kto was przysłał- Dodał na koniec z kpiną w głosie. Dwie postacie siedzące przed nim spojrzały po sobie niepewnie. Remus poruszył się niespokojnie zanim powiedział głosem pełnym dezaprobaty i urazy, ale i strachu.
-Nie jestesmy poplecznikami Voldem...-Przerwał mu śmiech Harryego. Czarny był totalnie rozbawiony tym stwierdzeniem. Jego śmiech wywołał ciarki u obydwu mężczyzn. Harry uspokoił się powoli i nabrał głęboko powietrza.
-Nie sądze abyś był sierciojadem, ale ty to co innego. No ale przecież wiem, że przysłał was tu Stary Drops- Zaśmiał się ponownie, kiedy zauważył, że się speszyli. Harry doskonale bawił się ich niepewnością i strachem. Nie wiedział dlaczego, ale podobało mu się to, tak jak krzyk ofiar. Otrząsną się. NIE! Nie powinien tak myśleć. Astra na pewno nie chciała by, aby jej chłopak był zimnym dranie, który lubuje się w torturowaniu innych i słuchaniu ich krzyków.
-My mieliśmy tylko...-Zaczął Remus, ale Harry ponownie mu przerwał. Jakoś nie chciało mu się słuchać ich jakże oczywistych wytłumaczeń. W duchu śmiał się z nich, bo wiedział, że nawet ten przeklęty stary nietoperz się boi.
-Sprawdzic kim jestem i czegos się o mnie dowiedzieć-Jego głos przypominał teraz zimną i twardą płyte nagrobną. Mężczyźni zadrżeli. Severus jednak szybko się pozbierał.
-Owszem Panie Vexatus i niech pana to nie dziwi, bo w końcu nawet nie wiemy, kim tak naprawde jesteś- Wysyczał jadowicie do Harryego. "Oj słono to Cię będzie kosztować" pomyślał ze złością i nienawiścią Harry. Jak ten stary nietoperz mógł tak się do niego odzywać! Już nie chodzi o słaowa, bo one były nieważne, ale sposób w jaki je wypowiedział!
Czarny w następnej chwili trzymał sztylet tuż przy szyi Snapea. "To teraz się zabawimy!" pomyślał mściwie.
-Nie takim tonem Snape- Wysyczał jeszcze bardziej jadowicie niż jego były nauczyciel. Zarówno Remus jak i Snape wydawali się zaskoczeni tym, że ich zna. On jednak nie zamierzał się tłumaczyć i tylko warknął.
-Na przyszłość radze uważać na słowa i ton- Severus tylko skinął nieco bojaźliwie głową. Harry był nieco zaskoczony tą reakcją, bo przecież ten cholerny mężczyzna nie boi się nawet Voldemorta! No może troche, ale i tak był na tyle odważny by zostać szpiegiem. Harry prychnął w duchu.
Już miał zacząć rozmowe jeszcze raz, bo Ci dwaj to za bardzo rozmowni nie byli, kiedy w kieszeni Remusa coś zagwizdało przeciągle. Lupin sięgnął tam i wyciągnął małą, czerwoną kulke, a raczej krysztalik w owalnym krztałnie. Owy przedmiot świecił się i wydawał przeciągłe gwizdy.
ROZDZIAŁ DWÓDZIESTY CZWARTY
Harry przyglądał się dziwnemu przedmiotowi, który świecił i gwizdał. Nie rozumiał dlaczego obaj, siedzący przed nim, mężczyźni stali sie nagle spięci. Ręka Remusa trzymająca kamień zadrażała. W pomieszczeniu można było wyczuć napiętą atmosfere. Harry nadal nie mógł tego zrozumieć, dlaczego obaj mężczyźni wpatrują się w kamień jak zachipnotyzowani.
-Co się stało? Co to za kryształ?- Zadał na głos dwa dręczące go pytania. Severus i Remus nagle oprzytomnieli i spojrzeli po sobie jakby pytając siebie czy powiedzieć.
-My...my nie możemy powiedzieć- Powiedział poważnie Lupin. Harry doskonale wyczuwał jego emocje. Z emocjami Snapea było trudniej, bo ten mężczyzna był w końcu wykwalifikowanym oklumetą.
-Przestańcie. Jestem waszym sprzymieżeńcem i chyba już to pokazałem, prawda?- Powiedział głosem z nutą ledwo wyczuwalną złośliwością. O tak pokazał, że stoi po stronie dobra. W końcu zabił pięć czarnych smoków i kilkanaście piekielnych psów.
-No dobra...- Odparł w końcu Snape-...Ten kamień miał świecić wtedy, kiedy Czarny Pan będzie zbirać ostateczną armie i najwyraźniej już ją zbiera- Jego głos był jak zwykle przepełniony ogromną ilością chłodu, ale Czarny wyczuł w nim jeszcze strach. Uśmiechnął się do siebie, kiedy zauważył to, że jego mroczny nauczyciel się boi. Jednak, kiedy tylko zrozumiał co powiedział do niego Snape, od razu wstał. Nie obchodziło go to, że jego najwiękrzy wróg zbiera ostateczną armie! Zwycięży go i nikt ani nic go nie powstrzyma. Choćby miał zginąć z wycieńczenia, choćby miał umrzeć w tej walce pomści swoją rodzine, Syriusza i Astre!
-Musimy coś zrobić!- Krzyknął. Remus i Severus również wstali. Harry zaczął krążyć po salonku czując przy tym na sobie ich spojrzenia. W końcu wpadł na pewien pomysł. Nieco ryzykowny, ale leprze to niż nic.
-Wiem o Zakonie Feniksa i chcę abyście mnie zaprowadzili do Kwatery Głównej- Powiedział ważąc każde słowo i mając nadzieję, że o nic nie zapytają tylko od razu go tam zaprowadzą. Oczywiście wiedział gdzie jest Kwatera, ale nie chciał sprawiać wrażenia jakby wiedział. Obaj mężczyźni i tak już wyglądali na oczołomionych tylko tym, że wie o Zakonie.
-Dobrze, użyjemy teleportacji łącznej- Odpowiedział pewnym głosem Severus. Już w następnej chwili Harry spakowany, z kuframi w kieszeni, teleportował się razem z Remusem i Snapem przed miejscem zebrań Zakonu. Czarny zdziwił się, kiedy zdał sobie sprawe z tego, iż widzi budynek numer 12 bez wypowiedzenia hasła. Wpatrywał się w dom i nie mógł się nadziwić jak bardzo sie zmienił.
Budynek miał bordowe, najwidoczniej niedawno pomalowane, drzwi o bordowym kolorze. Ponad to wyglądał o wiele schludniej i łądniej. Remus przyglądał mu się dziwnie, kiedy ściągnął kaptur. Harry wiedział dlaczego. Nikt, kto nie zna hasła nie może zobaczyć tego budynku. Nie mógł jednak udawać, że go nie widzi. Tymczasem Snape, nadal z kapturem załaniającym twarz, podszedł do drzwi i otworzył je na oścież.
Po chwili całą trójka stała w holu. Harry nie wiedział co myśleć. Dom całkowicie sie zmienił. Nie było już głów skrzatów domowych, ściany miały o wiele cieplejsze kolory, nowe meble ładnie się prezentowały, a tego wszystkiego dopełniały obrazy najróżniejszych magicznych stworzeń. Kiedy Harry spojrzał tam, gdzie kiedyś wisiał portret Pani Black, o mało co nie zemdlał. Nie było zasłon, a na miejsce portretu powieszono tam obraz, ale nie taki zwykły, bo przedstawiał jego, Harryego! Tyle, że w animagicznej postaci. Piękny czarno-złocisty feniks patrzył na niego zielonymi oczami. Harry nie wiedział co o tym myśleć.
Tymczasem Remus i Snape skierowali sie do kuchni. Lupin rzucił tylko smutne spojrzenie czarnemu ptakowi wielkości łabędzia. Harry nie poszedł za nimi. Powoli zbliżył się do obrazu.
-Wiesz kim jestem?- Zapytał napiętym głosem. Ptak pokiwał twierdząco swoją piękną główką. Czarny zadrżał z rozpaczy. Nie wiedział co o tym myśleć. Poruszył się niespokojnie.
-Mam im powiedzieć kim naprawde jestem?- Tym razem feniks spojrzał na niego przenikliwie i pokręcił przecząco główką. Harry odetchnął lekko. Nie był gotowy do wyznania prawdy wszystkim. Nie był gotowy, aby zmierzyć sie z tymi niedowierzającymi i oskarżającymi spojrzeniami.
-Powiem im później- Wyszeptał i tym razem ptak potwierdził jego słowa skinieniem. Zanucił pięknią piosenke, aby niewątpliwie dodać mu otuchy. Harry wyciągnął ręke. Zawachał się przez moment, ale dotknął pięknej złocisto-czarnej główki. Zamknął oczy przypominając sobie wszystko.
Potrząsnał głową i rzycając ponure spojrzenie jego własnemu portretowi ruszył po schodach w dół, do kuchni. Zastał tam obydwóch mężczyzn tyle, że Severus nie miał już zarzuconego na głowe kaptura. Siedział na krześle i patrzył gdzieś w dal. Natomiast Remus krążył po pomieszczenie, a kiedy wszedł Harry posłał mu nikły uśmiech.
-Już myślałem, że gdzieś zniknąłeś- Powiedział ściszonym głosem i wskazał krzesł. Czarny usiadł na wskazane miejsce. Skrzyżował ręce na piersi i czekał.
-Zaraz zjawią się wszyscy z Zakonu. Dumbldor też- Powiedział zimno i bez cienia sympatii w głosie Snape. Harry tylko skinął głową. Nagle udeżyło go to, że jego przyjaciele, tak jak on, mają już siedemnaście lat. Pewnie już są w Zakonie, bo kiedyś tak bardzo chcieli uczestniczyć w zebraniach, być powiadamianym co się dzieje, nie musieć podsłuchiwać. Harry też chciał, ale los pokazał mu cot o znaczy wiedza o wrogu w bardzo okrutny sposób.
Po jakimś czasie do kuchni wchodził coraz więcej osób. Omijali go, to było pewne. Czarny uśmiechnął się do siebie w duchu. "Pewnie się mnie boją po tym co zrobiłem tym smokom" bez wątpienia rozpoznali w nim Sorsa Vexatusa. I w końcu ich zauważył. Ron, Hermiona, Corvus i kruki. Usiedli dość blisko niego. Na samym końcu wszedł Dyrektor i satnął zdziwiony jego obecoscią (czyt. obecnością Harryego).
-Witaj Sors- Przywitał Czarnego dość uprzejmie, choć można było wyczuć w jego głosie nikłe zdziwienie. Harry uśmiechnął się do siebie perfidnie i wstał. Po uściśnięciu ręki Albusa usiadł na swoje miejsce i czekał dalej.
-Dobrze. Mam dla Was złą wiadomość. Voldemort...-Syki i krzyki przerażenia wypełniły kuchnie, a Harrz skryzwi się ze złości i nadmiernego chałasu-...zbiera ostateczną armie i chce zaatakować wioske bardzo bliko Londynu. Kiedy ja opanuje zajmie się właśnie Londynem i...ministerstwem- Zakończył swój wywód Dyrektor i spojrzał smutnym wzrokiem po zebranych. Ci, którzy nie mieli szkarłątnego kryształka (a było ich bardzo dużo) byli oszołomieni. Widać było, jak na dłoni, że są przerażeni i niedowierzają słowom ich Dowódcy.
-Trzeba po prostu zebrać wszystkich i powiadomić aurorów- Poiwedział Harry swoim zwykłym chłodnym głosem. Ci którzy byli najbliżej wzdrygneli się, ale jego to nie interesowało.
-Masz racje Sors. Zaraz pójde do ministra i go powiadomię. Atak będzie za trzy dni w samo południe. Voldemort prawdopodobnie będzie miał ponad setke demonów, kilkaset śmierciojadów, kilka czarnych smoków i kilkaset demetorów- Rzekł nieco załamany Dyrcio. Po chwili milczenia Dyrektor spojrzał prosto na Harrego, w którego zimnym sercu zagościło dziwne uczucie, które przypominało lekką trwoge. Stłumił to uczucie i spojrzał wprost w oczy starego mężczyzny.
-A teraz chciałbym, aby Sors wreszcie pokazał nam swoją twarz- Powiedział poważnie, a Czarny przeklnął dość solidnie w myślach. Pstryknął palcami pod stołem, aby nikt nie zauważył, ukrywając tym sposobem blizne. Następnie zrzucił kaptur i rozejrzał się swoimi czarnymi jak smołą oczami z czerwonym błyskiem.
Hermiona wpatrywała się w Vexatusa. Nie mogła pozbyć się uczucia, że już go kiedyś widziała, a nawet znała. Spojrzała w oczy Sorsa i wzdrygneła się. Czarne, niczym długi tunel, a do tego z czerwonym błyskiem, który sprawiał, że oczy wyglądały tak jakby płonął w nich żywy ogień. Przełknęła cicho sline i odwróciła wzrok, kiedy Czarny na nią spojrzał.
-Ciesze się, że jesteś po naszej stronie-Rzekł Dyrcio i po chwili już go nie było. Więkrzość rozeszła się, oprócz Rona, Hermiony i Remusa. Patrzyli na Harryego z małym strachem.
Czarny nie przejął się nimi, no może nie dokońca. Podniusł sie z krzesła, nie wiedząc co dalej zrobić. W końcu postanowił tu zostać.
-Remusie, mógłbym tu zostać?- Zapytał mężczyzne, który kiwnął nerwowo głową. Harry skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Skierował się do sypialni, która byłą naprzeciwko tej, którą zajmował Ron i obok pokoju Hermiony.
Wszedł do środka i nie zdziwił się, keidy zobaczył ciemne, brązowe ściany, łóżko z zielonymi baldachimami, a do tego biurko z wygodnym krzesłem przystawionym do niego i dużą szafą na ubrania stojącą obok. Wyciągnął z kieszeni mały kuferek i jednym machnięciem ręki powiękrzył go do normalnych rozmiarów. Po rozpakowaniu padł na łóżko w ubraniu i po chwili zasnął. Pierwszy raz od wielu miesięcy zapadł w spokojny sen.
Rano obudził się wcześnie oraz dość wypoczęty i od razu po otworzeniu oczu zamknął je spowrotem z cichym sykiem. Światło słoneczne oślepiło go na moment. Po krótkiej chwili ponownie otworzył oczy i wstał od razu zasłaniając, machnięciem ręki, zasłony. Przeciągnął się i wstał. Udał się do łązienki i wziął zimny prysznic. Ubrał się i wyszedł.
Poszedł do kuchni na śniadanie. KIedy wszedł od razu zauważył, że w pomieszczeniu są już wszyscy, którzy zostali wczoraj. Czarny spojrzał na Wesleya i Granger. Jego ciemne, ale jakże żywe oczy patrzyły na nich bystro, a oni od razu odwrócili wzrok.
-Nie powinniście być w szkole?- Zapytał pełnym jadu głosem. Oczywiście ten jad nie był zaplanowany, ale nie mógł się po prostu powstrzymać. Remus spojrzał na niego dziwnie. Nagle Harry zdał sobie sprawe z tego, że zachowuje się jak Snape. Ta myśl lekko go przeraziła, ale ukrył to.
-Nie dyrektor dał nam czas abyśmy się przygotowali do walki- Odpowiedział godnie Hermiona, chociaż nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Czarny tylko skinął głowa i zajął miejsce naprzeciwko Lupina. Jednym machnięciem wyczarował kanapki, jakoś nie chciało mu się ich robić. Po posiłku całą czwórka udała się do salonu.
Harry czuł się jakoś dziwnie. Nie potrafił rozpoznać tego uczucia. Czuł się jak dawniej. Razem z przyjaciółmi siedział, ale nie rozmawiał już tak jak dawniej. Kiedy patrzył na swoich przyjaciół jego serce zabiło mocniej. Wyło z rozpaczy i samotności, ale Czarny czuł też jakby lód okalający je stopniał. Czuł przyjemne ciepło w sercu i nie mógł się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
Ten dzień minął dość szybko i z nastaniem nocy wszyscy poszli spać. Harry ponownie zapadł bardzo łatwo w sen, ale już nie tak bardzo przyjemny i lekki jak wczoraj. Koszmary nawiedziły go tej nocy i nie mógł się ich pozbyć. Rano wstał nie dość, że późno, to jeszcze bardzo zmęczony. Zszedł na dół i nawet nic nie zjadł. Usiadł w fotelu, w salonie rozmyślając.
Bardzo chciał powiedzieć przyjaciołom kim jest, ale nie mógł. NIE MÓGŁ! Przeklinał sam siebie za to.
W końcu nadszedł TEN dzień. Harry zdenerwowany jak nigdy ubrał się w szaty, w których był na poprzedniej bitwie. Chodził po swoim pokoju poddenerwowany. Nie mógł się uspokoić. Miał złe przeczucia, bardzo złe. Zdenerwowany cisnął szklanką o ściane, a ta pękła. Usłyszał zdziwiony szept, a po chwili do jego pokoju zajrzała Hermiona.
-Coś się stało?- Zapytała na pozór spokojnym głosem, ale Harry doskonale wiedział, że jest, równie jak on, poddenerwowana. Skinął, że tak i jednym machnięciem naprawił stłuczoną szklanke. Panna Granger spojrzała na niego z nikłym smutkiem i wyszła.
Była godzina ósma, a Harry już był w salonie i czekał. Czekał na Dumbledora, który za jakieś trzy, może cztery godziny powie im, aby aportowali się do tej wioski. Czarny wpatrywał się w wygaśnięty kominek. Szedł naprzeciw przeznaczeniu. Szedł prosto w łapy tego przebrzydłego gada, aby zmieżyć sie z nim i w końcu zabić go, albo samemu zginąć. O tak, wiedział o tym. Tym razem będzie walczyć aż do końca, a nie będzie uciekać! Był wtedy głupcem, że uciekł. Potrząsnął głową, aby pozbyć się ponurych mysli.
Kwatera Główna Zakonu Feniksa była coraz bardziej zaludniona przez smutne i przestraszone postacie. Nawet Naczelny Postrach Hogwartu wydawał się być spięty. Ten BYŁY śmierciożerca miał się dzisiaj ujawnić i walczyć przeciw własnym, byłym kompanom. Czarny uśmiechnąl się smutno. "Jak ta wojna zniszczyła świat" pomyślał z rozgoryczeniem. Wystarczy spojrzeć na niego, Harryego.
Nie tylko stracił wsystkich w tej bezsensownej wojnie, ale i stał się zimnym draniem, zabijającym dla zemsty. Odsunął te myśli od siebie. Były one niebezpieczne dla niego. Westchnął. Nie znosił czekania! Ale kiedy w końcu Dumbledor powiedział im, że czas ruszać, jego serce wypełniło się starchem, ale nie o siebie. Nie, on o siebie się nie bał. Bał się o swoich przyjaciół, o czarozdiejski świat, który padnie, kiedy Voldemort wygra tę bitwe. Przysiągł sobie, że za wszelką cene będzie chronić swoich przyjaciół i wygra te bitwe! Tak, wygra! Po chwili milczenia wszyscy deportowali się.
ROZDZIAŁ DWÓDZIESTY PIĄTY
Duże miasteczo niedaleko Londynu zapełnione było teraz ponad czterystoma czarodziejami. Harry rozglądał sie wokoło. Te miasteczko przypominało to, które Tom zaatakował pierwszy raz. Zastanowił się. Chyba mają szanse na wygraną, szczegulnie, kiedy zabije sie Voldemorta. Czarny podniusł wzrok na niebo. Ani jednej chmurki, a słońce świeciło dość mocno jak na te pore roku.
Potter nie mógł nie wyczuć tego, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał sie dyskretnie i zauważył Hermione patrzącą prosto na niego. Spojrzał jej prosto w oczy, a dziewczyna odwróciła wzrok z czerwonymi policzkami. Harry uśmiechnął się dyskretnie. Westchnął patrząc na zegarek. Było już prawie południe, a po śmierciojadach ani widu ani słychu. Nagle powietrze wypełniło się trzaskami teleportacji. Harry uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni.
Na wzgórzu przed nimi było trzystu śmierciojadów, a przed nimi, tak jak w poprzedniej bitwie, warcząc stały piekielne psy. Nad nimi unosiły ię smoki, dokładnie pięć. Na jednym z nich siedział Voldemort. Czarny Pan uśmiechał sie szyderczo, ale Czarny widział w jego oczach niemy strach i obawe. Uśmiechnął się, kiedy to zobaczył. "A więc Lord Voldemort czegoś sie boi" pomyślał z mściwą satysfakcą.
Auroży poruszyli się niespokojnie. Nie wiedzieli czy dadzą rade. W tej samej chwili, kiedy smoki zaryczały ze złości i chęci krwi, powietrze przeszył kolejny dżwięk. Nie był on jednak trzaskiem aportaci. Bardziej przypominał niski, piskilwy gwizd. Wszyscy rozejrzeli się za tym czymś co gwizdało. Zauważyli.
Czarny trzymał w ustach mały, srebrny i dość długi gwizdek. Od razu zobaczył, że piekielne kundle skrzywiły się, a niektóre zawyły. Harry uśmiechnął się, kiedy schował spowrotem do kieszeni mały przedmiot. Nie mógł się powstrzymać od perfidnego uśmiechu. Otaczający go ludzie patrzyli na niego jak na wariata. W następnej chwili czarodzieje z dobrej strony rozpierzchli sie w różnych kierunkach, kiedy to wokół Harryego zaczeły pojawiać się jednorożce, pegazy, testrale i dwórożce. Czarny przypomniał sobie, jak dostał ten magiczny gwizdek.
..............
DZIEŃ WCZEŚNIEJ
Szedł przez las. W końcu postanowił. Musiał komuś powiedzieć kim jest i w końcu zdecydowął komu powie. Wymknął się późnym wieczorem z Kwatery Głównej i deportował się. Chwile później brnął przez las w poszukiwaniu magicznej polanki. Nie był tu już od ponad pół roku. Krzaki i gałęzie zaczepiały się o jego smoliście czarną szate.
W końcu dotarł do dużej polanki na której znajdowało się duże drzewo. Zmienił sie w czarno-złotego pegaza i podszedł do pnia. Dotknął pyskiem zimnej kory, a chwile póżniej na skraju polanki pojawił sie piękny Pan Lasu, Asmodeusz. Ugiął przed nim przednie kolana i zmienił sie spowrotem w człowieka.
-Witaj Asmodeuszu- Rzekł cichym i spokojnym głosem. Starał się, aby nie było w tej wypowiedzi chłodu i nienawiści, ale po prostu nie było to takie łatwe i tylko częściowo mu się to udało.
-Kim jesteś, że znasz me imie?- Zapytał Dwórożec poważnym tonem. Harry zastanowił się, a po chwili ściągnął zaklęcia maskujące jego kły i oczy. Choć miał czarne jak smoła oczy, to wyraźnie widać było jego pionowe źrenice.
-Znasz mnie, a ja znam Ciebie Panie- Odrzekł i uśmiechnął sie pokazując w uśmiechu kły. Asmodeusz na chwile stanął jak wryty, a potem przyjrzał mu się bystro, ale i z niedowierzeniem.
-Czarny Feniks? Harry Potter?- Zapytał z zaskoczeniem. Następnie, nim Harry zdążył odpowiedzieć, koń rzucił się w jego strone prawie zwalając go z nóg. Ku zaskoczeniu Czarnego, Asmodeusz dotknął jego pierś pyskiem, jakby chciał go przytulić.
-Żyjesz, a już myślałem, że odszedłeś. No dobrze...-Powiedział z lekką obawą i cofnął swój łeb, spojrzał bacznie na młodego Pottera i dokończył zdanie-...Teraz słuchaj. Dam Ci gwizdek, ale nie taki zwyczajny, bo kiedy nim gwizdniesz, to my przybedziemy natychmiast- Po tej wypowiedzi dotknął rogiem drzewo, a kora rozsuneła się w tym miejscu. Czarny podszedł tam i zobaczył dziure, a w środku jakiś mały przedmiot. Wyciągnął go i przyjrzał się. Ładny, srebrny gwizdek o długim krztałcie, ale nad wyraz mały i zgrabny. Podziękował i deportował się.
..............
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Jednorożców, pegazów i testrali było po dwadzieścia sztuk, a dwórożców było jedynie pięć. Pośród nich znajdował sie Asmodeusz. Czarny podszedł do niego i skłonił się.
-Witaj Asmodeuszu- Przywitał się. Po krótkiej chwili, kiedy to siły zła i dobra powoli dochodziły do siebie po tym małym pokazie, magiczne stworzenia utworzyły przed aurorami mur. Prychając i orając ziemie kopytami czekały na pierwszy krok Voldemorta.
W końcu się zaczeło. Piekielne psy pobiegły prosto na magiczne konie, które wybiegły im naprzeciw. Po kilku chwilach zderzyły się i od razu padło kilkanaście piekielnych psów od uderzenia rogiem i kopytami. Następnie ruszyli śmierciożercy i obrońcy. Walka była zacięta.
Harry starał się bronić swoich przyjaciół jak tylko mógł. Ron i Hermiona byli nieco zdziwieni jego zachowaniem, ale walczyli dalej. Właśnie wtedy, kiedy padł czwarty czarny smok pojawili się dementorzy. Zjawy suneły powoli w ich kierunku. Z czasem jak się zbliżały robiło się coraz chłodnie i zimniej. Czarny zadrżał, kiedy usłyszał cichutki krzyk w swojej głowie.
Nie mógł wyczarować patronusa, bo wydało by się, że jest Harrym Potterm. Zacisnął zęby, kiedy krzyk pogłębiał się z każdą chwilą. W końcu wpadł na pewien pomysł. Skupił się, a w następnej chwili zamiast niego stał czarno-złocisty pegaz. Ci którzy walczyli najbiżej odsuneli sie gwałtonie.
Harry pogalopował prosto na dementorów. Każdy, kto stanął mu na drodze zaraz odskakiwał w bok. Bieg prosto na zjawy, prosto na te obrzydliwe kreatury. Zamknął oczy i rozłożył skrzydła. Piórka, które były złote zaświeciły się, a potem Czarnego otoczył złotawy black. Dementorzy zaskrzeczeli i odsuwali się gwałtownie, kiedy tylko Harry się do nich zbliżał. W pewnym momencie Czarny dopadł kilka zjaw, a kiedy tylko je dotknął, to ich szaty opadły bezwładnie na ziemie. Nie było już w nich dementorów, a szaty obruciły się zaraz w proch.
Przegoniwszy i zniszcząc ponad połowe upiorów wycofał się. "Niech resztą zajmą się patronusy" pomyślał wyczerpany. O tak, był totalnie wyczerpany. W jego głowie z każdą minutą spędząna blisko dementorów krzyk jego matki nasilał się. Odbiegł gdzieś na bok i zmienił się spowrotem w człowieka. Opadł na kolana dysząc.
W następnej chwili ktoś krzyknął, a on odskoczył. W miejscu gdzie przed chwilą klęczał, była teraz dość spora dziura. Odwórił się. Hermiona celowała różdżką w śmierciożerce, który zaś mierzył swoim patykiem w dziure. Panna Granger oszołomiła zakapturzoną postać i spojrzała na niego lekko zaczerwieniona. Miała na twarzy kilka zranień, a na dodatek jej prawe ramie obficie krwawoło.
Czarny podszedł do niej, czując przy tym, że czuje się już lepiej, podziękował i rzucił się spowrotem w wir walki. Zerkał przy tym na Hermione, w razie czego, aby wyczarowac tarcze.
Voldemort był już znudzony obserwowaniem walki. Nagle zauważył JEGO. Sors Vexatus lawirował między jego sługami tnąc ich mieczem i rzuać na nich najróżniejsze przekleństwa. Od zwykłego expeliarmusa po avade. Tknięty nagłym impulsem kazał swojemu wierzchowcowi wylądować. Zszedł z niego i włączył się w walke. Włąśnie trwał pojedynek między nim, a Dumbledorem, kiedy ktoś krzyknął.
-CHODŹ I WALCZ!- Dumbledor wycofał się, a Tom odwrócił. Przed nim stał nie kto inny jak Sors Vexatus.
Harry, kiedy tylko zobaczył, że Tom wylądował i zaczyna walczyć z Dyrektorem, postanowił w końcu się z nim zmierzyć i go pokonać. Przedzierał sie w ich strone i w końcu dotarł. Nim zdał sobie sprawe co robi krzyknął trzy słowa, które sprawiły, że Albus wycofał się. Voldmeort natomiast spojrzał na niego nienawistnie i podniusł różdżkę w geście zachęty.
-Prosze, prosze, Lord Voldemort postanowił do nas dołączyć. Ni eboisz się mnie Tom?- Zadrwił Harry. Nie wiedział dlaczego. Po prostu miał ochote poprzedrzeźniać tego przerośniętego gada. Wredny uśmieszek wykrzywił mu usta i Czarny wpatrywał się w Toma z nienawiścią.
-NIE BOJĘ SIĘ NIKOGO?!...-Wrzasnął nieźle już wkurzony Voldmeort. Harry tylko się zaśmiał-...Kim jesteś, że śmiesz mnie nazywać tym wstrętnym imienie?!- Krzyknął ponownie, ale już nie tak głośno. Walczący wokół nich nawet nie patrzyli na nich.
Harry zbliżył się do Lorda. Sprawiało mu to satysfakcje, kiedy widział w jego oczach tłumiony strach. Zaśmiał się jeszcze raz, a Riddle wzdrygnął się. Czarny zaczął wokół niego krążyć niczym drapiezne zwierze i przemówił przy tym głosem tak zimnym jkaiego jeszcze nigdy u siebie nie słyszał.
-Wiem, że się boisz Tom...Czuję to i delektuje się tym. Przedemną nie ukryjesz swoich emocji. Jestem twoją zagładą i przedemną niczego nie uryjesz- Szeptał tak, że tylko jego "ofira" mogła to usłyszeć. Voldemort poczuł między łopatkami zimny pot. Tak bał się. Bał się tego przerażającego szeptu, tego czarodzieja, który kpi z niego i najwyraźniej chce go pokonać. W tej chwili w jego głowie odezwał się jęk protestu.
Harry patrzył uważnie na Toma. Uśmiechał się z satysfakcą zauważając, że jego wróg jest przerażony.
-Nie nazywasz się Sors Vexatus. JAK SIĘ NAZYWASZ?! KIM JESTEŚ?!- Krzyknął Wielki czarnoksiężnim. Harry zatrzymał się tuż przed nim, aby mógł spojrzać w te bezlitosne, czerwone oczy.
-Naprawde chcesz to wiedzieć?- Zapytał, krew mrożącym w żyłach, szeptem. Spojrzał uważnie na Riddleya i przez sekunde zastanowił się. "Nie chce ukrywac kim jestem. Nie chce żyć w kłamstwie" pomyślał z determinacją. Kiedy Lord odpowiedział skinieniem swojej gadziej głowy, Harry zaśmiał się szyderczo. Z piekielnym, czerwonym błyskiem w oku machnął ręką.
W następnej chwili jego szate pochłonął czarno-czerwony ogień. Krwista czerń szaty zmieniła się w smoliście czarną, ale z czerwonymi wykończeniami. Czarna peleryna miała na sobie wyszyty srebrnymi nicmi herb jego drużyny (albo dawnej drużyny), tak samo jak na jego lewej piersi widniał srebrny feniks. Na szyi Harryego pojawił się srebrny łańcuszek, a na nim zawieszony był czarny jak smoła wiisorek feniksa. Do tego na jego czole pojawiła się blizna w krztałcie błyskawicy, a jego policzek zdobiły trzy długie ślady po pazurach.
-TO TY!!!- Wrzasnął Lord Voldmeort, kiedy rozpoznał w nim Harryego Pottera. Czarny uśmiechnął się i wyciągnął ręke. Po chwili trzymał swój ukochany miecz.
-Niech więc zmierzy się mój miecz z Twoim- Powiedział zimno. Lord uśmiechnął się z wyższością (a przed chwilą był przerażony:P) i w następnej chwili trzymał miecz o srebrnej rękojeści wysadzanej szmaragdami. Zaczeli walczyć. Harry musiał przyznać, że Tom bardzo dobrze posługuje się mieczem, ale Czarnemu siły dodawała, w przeciwieństwie do Lorda, miłość. Walczył za rodziców, Syriusza i Astre.
Cios, unik, atak, blok, atak i jeszcze raz. Walka trwała bardzo długo. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Każdy był zajęty własną walką. W pewnym momencie Lord Voldmeort popełnił błąd, ostatni błąd w jego marnym życiu. Zamachnął się od prawej strony, płaski cios, rzadko stosowany, ale często skuteczny. Niestety (albo stety:P) nie przewidział, że Harry spodziewał sie tego. W następnej chwili ostrze miecza Czarnego wbiło sie prosto w serce Voldemrota.
Krzyk, ale nie tak głośny, aby ktoś przez ten cały chałas bitwą mugł go usłyszeć. Mimo iż ostrze miecza dotarło aż do samego serca z kamienia, to Tom Marvolo Ridlle nadal żył.
-Widzisz Potter, jestem nieśmiertelny- Powiedział z nienawiścią i wyższością patrząc prosto w oczy Harryego. Czarny zaśmiał się zimno. Nagle powiedział słowa, o których nigdy nawet nie wiedział, ale powiedział je.
-Amore artificio omnium*- Miecz zalścił czerwonym blaskiem, a po chwili przez pole wali potoczył się wściekły i pełen bólu ryk Lorda Voldmeorta. Czerwone oczy zalśniły czerwonym blaskiem i zaczeły blednąć, aż w końcu miały kolor stalowo szary. Życie w tych oczach powoli gasło, a źrenice stawały się okrągłe. Tom patrzył z wyrzutem, zaskoczeniem, ale i szacunkiem na młodego Pottera. Czarny wyciągnął ostrze, a bezwładne ciało opadło na ziemie z łoskotem. Nagle Voldemrota zajeły płomienie i już po chwili został z niego tylko pył, który porwał wiatr.
Harry tknięty impulsem zmienił się w czarno-złocistego feniksa i wzbił się w powietrze tuż nad kawałkiem ziemi, gdzie przed chwilą leżało ciało Toma. Nabrał głęboko powietrza w płuca i z całych sił krzyknął. Lecz zamiast krzyku z jego gardła wydobyła się przepiękna pieśń. Pięśń mówiąca o wolności, zwycięstwie i miłości.
Wszyscy momentalnie przestali walczyć. Wpatrzyli się w pięknego pataka z wytzreszczonymi oczami. Pozanli go! W tej chwili feniks zaświecił się złotym światem i wszyscy śmierciożercy padli na kolana chwytając się za lewe przed ramie. Wrzeszczeli z bólu, ale nie tylko fizycznego, ale i psychicznego. Więź z Voldemortem została przerwana, a sługom znikły mroczne znaki. Jedyne co po nich zostało to szare kontóry, które znikną w ciągu kilku dni.
Harry opadł na ziemie. Jego blizna na czole paliła żywym ogniem, ale nie ziknęła. Musiała mu przypominać o walce, walce jaką stoczył z losem. Kiedy tylko zmienił się w człowieka padł na kolana, tak jak śmierciojady, chwytając sie za blizne. Krzyknął tylko na początku. Po kilku minutach ból ustąpił i Czarny poczuł się naprawde wolny.
Tak czuł się wolny, ale też i zły. Wojna uczyniła z niego zimnego potwora, zabijającego i cieszącego się kiedy ktoś cierpiał (czyt. śmierciojad) cierpiał. Los sprawił, że stał się młodzieńcem z wieloma bliznami i ranami, tyle że nie na ciele tylko na duszy.
Ból ustąpił, a on poczuł jak ktoś nagle go przytula. Dopiero po chwili zdał sobie sprawe z tego, że to Hermiona łaka mu ramie, ale zdał tez sobie sprawe z tego, że nie odskoczył, ani nie krzyknął, mimo iż ktoś go dotknął. Odwzajemnił uścisk i wyszeptał przyjaciółce, by się nie martwiła.
-Myśleliśmy, że nie żyjesz- Załkała i przytuliła go mocniej, jakby bała się, że zaraz znowu gdzieś zniknie. Harry złapał ją za ramiona i odciągnął tak by mógł spojrzeć jej w śliczne orzechowe oczy.
-Przecież wiesz, że nigdy, przenigdy bym Was nie opuścił- Wyszeptał, a tymczasem więkrzość zajmowała się łapaniem śmierciojadów. Ale nie wszyscy, bo kruki i Członkowie Zakonu Feniksa wpatrywali się w dwójke nastolatków klęczących przed sobą i szepczących do siebie.
Harry otarł łzy Panny Granger i wstał pomagając dźwignąc się swojej przyjaciółce. Czarny odwrócił się do wpatrujących się w nich czarodziei.W następnej chwili kruki rzuciły się na niego krzycząc i wrzeszcząc, że jest nieodpowiedzialny i głupi. Jendi się śmiali inni płakali, ale najczęściej robili obydwie rzeczy naraz.
Harry, kiedy tylko wyzwolił się z ich objęć podszedł do Dumbledora. Po raz pierwszy, od ponad roku, uśmiechnął sie do niego normalnie.
-Harry, ciesze się, że Cie widzę- Powiedział tylko i uściskał go. Wszyscy Zakonnicy udali sie do Kwatery Głównej i po opowiedzeniu im swojej "przygody" Harry postanowił im powiedzieć, powiedzieć o jednej rzeczy.
-Chcę wam powiedzieć, że...jestem pół wampirem, ja i Corvus. To nas wtedy spotkaliście- Dodał na koniec. Wszyscy byli w szoku, wszyscy prócz kruków i Lupina. Pierwszy otrząsnął się Dyrcio.
-To dla tego masz taki kolor oczu?- Zapytał Albus i spojrzał na niego wyczekująco. Harry pokręcił przecząco głową. Drwiący uśmieszek sam wpełzł mu na usta.
-To efekt połączenia magii, tak jak połączyły się moje formy animagiczne, kruk z jednorożcem, tak polączyły się moje magie nekromanckie i ognia- Powiedział poważnym tonem. Na tym dyskusja się skończyła. Harry poszedł spać i nikt mu w tym nie przeszkadzał. Wiedzieli i wodzieli jaki jest zmęczony. Tyle potężnych zaklęć, tyle przelanej magii i krwi wyczerpało go.
.............
Na wieży astronomicznej stał samotny młodzieniec. Wpatrywał się, swoimi smoliście czarnymi oczami z czerwonym błyskiem, na zachodzące słońce. Cieszył się, że woja sie już skończyła. A może lepiej powiedzieć, dopiero? Tyle lat walki, tyle przelanej krwi, tyle mordów i zastraszeń, tyle torturowanych ludzi, tyle bitew, aż w końcu tyle ginących, bezbronnych ludzi.
Harry nie używał już zaklęć maskujących. Nie musiał, bo każdy już wiedział, że jest pół-wampirem. Na początku każdy go omijał, ale w końcu przyzwyczaili się. Właśnie minął miesiąc od pokonania, raz na zawsze, Voldemorta. Czarny ciągle powtarzał w duchu sobie, że pomścił swoich bliskich. Ale co miał teraz robić? Nie iwedział. Aż w końcu Dyrektor dał mu posade nauczyciela OPCM-u w Hogwarcie. Uczniowie chętnie powitali go spowrotem.
Uśmiechnął się na myśl, że teraz kruki tworzą elitarny oddział aurorów w ministerstwie. Ale po co? Nie ma już śmierciojadów, nie ma Voldemorta. Coś mówiło Harryemu, że za jakiś czas przybędzie nowy Czarny Pan i wszystko zacznie się od początku, ale będą na to przygotowani. A na razie trzeba dać rozwijać się innym uczuciom niż nienawiść, złość i pragnienie śmierci. Teraz uczucia takie jak: przyjaźń, dobro i miłosć rozkwitają. Ale Harry zauważył, że podczas wojny widać je wyraźniej niż w czasie pokoju. Wystarczy przypomnieć sibie jego matke. Lili Evans-Potter oddała życie za swego syna, tak jak James.
Harry stał tak jeszcze przez chwile, aż po chwili przez klape w podłodze weszła młoda kobieta. Burza włosów na głowie i orzechowe oczy. Uśmiechnęła się do niego i podeszła. Stali tak, a Harry obejmował ją w pasie. Tak, Hermiona Granger została jego narzeczoną. Wiedział, że to nie w porządku do Astry, ale wiedział, że nie chciałaby aby się zadręczał i został samotnikiem. Pamiętał jak rozmawiali o śmierci. Przyżekli sobie, że jak którejś zginie to pierwsze znajdzie sobie nową miłość. I zalazł. Stali tak pogrążeni w ciszy, ale nie była ona uciążliwa. Wręcz przeciwnie. Byłą przesycoan miłością i oddaniem.
Po chwili zapadł zmierzch, a na niebie wysoko, wysoko, błysnęła jedna gwiazda, o nazwie Syriusz.
.............
1.Amore artificio omnium - o ile dobrze napisałam i przetłumaczyłąm to powinno znaczyć: "Miłość przewycięży wszystko"
A tu macie sytuacje przedstawiające walke dobra ze złem: