Wywiad Tomasza Blatta z Karlem Frenzlem
Karl Frenzel - 1943 r.
Karl August Frenzel, był jednym z głównych hitlerowców Sobiboru. Urodził się 28 sierpnia, 1911 roku w Zehdenick/Havel w Niemczech. Poprzednio socjalista, został członkiem partii hitlerowskiej w sierpniu 1930 roku z numerem 334948. Frenzel, stolarz z zawodu, został zatrudniony przy hitlerowskim programie eunastezyjnym kolejno w placówkach w Grafeneck, Bemburg i Hadamar jako Brenner do spalania zagazowanych ofiar.
W październiku 1945 roku zwolniony, zatrudnił się w teatrze w Gottimgen jako technik oświetleniowy. W 22-go marca 1962 został aresztowany w czasie pracy. W 1966 Sad skazał go na karę dożywotniego więzienia za własnoręczne zamordowanie 9 więźniów i współprace w zamordowaniu około 150.000.
Po 16 latach uwięzienia adwokat Frenzla wykorzystał sprzeczności zeznań niektórych świadków oskarżenia i złożył apelacje. Oskarżony został tymczasowo wypuszczony na wolność. W lipcu 1984 roku sąd w Hagen odrzucił wniesiony przez obronę wniosek o umorzenie procesu z powodów zdrowotnych problemów Frenzla z sercem. Po dokładnym badaniu lekarskim wydano orzeczenie ze stan jego zdrowia zezwala na wznowienie procesu. W październiku 1985 roku poprzedni wyrok dożywocia został przywrócony. Nie mniej Frenzel do wiezienia nie wrócił. Sąd doszedł do wniosku ze dla widocznie słabowitego człowieka dalszy pobyt w wiezieniu może okazać się niebezpieczny i zarządził zwolnienie na gruncie humanitarnym (*). W 1983 roku otrzymałem zgodę na trzygodzinny, nagrywany na taśmę wywiad z byłym SS-Oberscharführerem Karlem Frenzlem, mężczyzną, który przed czterdziestu laty wybrał mnie do pracy w Sobiborze i który wysłał do komór gazowych całą moją rodzinę. Poniżej znajdują się fragmenty z mojego artykułu opisującego wywiad(**).
KONFRONTACJA Z MORDERCĄ
„Czy Pan mnie pamięta?"
„Niezbyt dokładnie" odpowiedział, „Był Pan wtedy małym chłopcem... "
Dość niewinna odpowiedź... Przez jeden szalony ułamek sekundy mogłem sobie prawie wyobrazić, że to nie było tym, czym naprawdę było. Mogliśmy być Jak spotykający się po wielu latach wujek i siostrzeniec. Tak, były w nas nawet pewne podobieństwa. Poza jego głębokimi zakolami, podwójnym podbródkiem i pokaźnym brzuszkiem (on miał 73 lata a ja 56), obaj mieliśmy rumianą cerę, bardzo jasną skórę, niebieskie oczy i włosy, kiedyś rudawe, teraz siwiejące. Poza tym obaj mieliśmy wydatne nosy o bardzo zupełnie zbliżonych kształtach. Było zupełnie prawdopodobne, że może mnie nie pamiętać. Czym ja dla niego byłem?... Ale ja go pamiętam. I nigdy nie zapomnę. Nie mogę zapomnieć. Co noc pojawiają się koszmarne sny i przypominają.
„Siedzi Pan tutaj i pije piwo. Uśmiecha się Pan. Można Pana wziąć za zwyczajnego sąsiada z naprzeciwka. Ale Pan nie jest zwyczajny, Pan nie jest taki jak inni. Jest Pan Karlem Frenzlem, SS-Oberscharführerem. Był Pan trzecim z kolei dowódcą Sobiboru, obozu Zagłady. Był Pan komendantem Lagru I. Może Pan mnie nie pamięta, ale ja pamiętam Pana."
Drżałem patrząc na niego. „To był dylemat" powiedziałem, ale zdecydowałem się przyjść. To pierwszy przypadek, o ile mi wiadomo z literatury dotyczącej II wojny światowej, kiedy oskarżony rozmawia prywatnie poza sadem, twarzą w twarz z ofiarą. Czuję, że to jest ważne. Powiedziałem, że kwestie moralne i swoje uczucia odłożyłem na bok, a do niego podchodzę obiektywnie, po prostu jako historyk Sobiboru.
Wiedziałem, dlaczego chciałem z nim rozmawiać. Jako człowiek, który poświęcił się pamięci Sobiboru i jako konsekwentny badacz Sobiboru, czułem, że wiedza na temat obozu miała wiele luk i ciągle jeszcze wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Frenzel, jako były znaczący członek załogi obozu śmierci, (jeden z niewielu jeszcze żyjących) mógł przekazać mi wiele istotnych szczegółów dotyczących funkcjonowania obozu oraz samego powstania, szczegółów znanych tylko SS. Mógłbym poznać pogląd Niemca na te wydarzenia i rozstrzygać kilka zagadkowych kwestii dotyczących obozu. Ale dlaczego on chciał rozmawiać ze mną? Otwarcie zapytałem, dlaczego zgodził się na rozmowę ze mną. Odpowiedział, że chciał mnie osobiści przeprosić. Nie mógłby tego zrobić w sali sądowej. „Nie winię Pana ani innych świadków," powiedział. „I muszę szczerze powiedzieć, że żal mi było Pana i wszystkich tych świadków... Wracanie po tylu latach do tych wspomnień i te naciski w sądzie... w sądzie naciskali was i tłamsili."
Ujął to bardzo delikatnie. Strategia przyjęta przez obronę polegała głównie na dyskredytowaniu zeznań świadków poprzez zadawanie im idiotycznych pytań. W moim przypadku, na przykład, „Jak wysokie było drzewo koło baraku?" albo „Czy kij, którym
Frenzel bił Pana ojca był okrągły? Ile miał centymetrów?" Obca osoba na sali sądowej mogłaby pomyśleć, że to ja byłem oskarżonym a nie ofiarą (***).
Teraz, rozmawiając z Frenzlem przy tym samym stole, prywatnie, w hotelowym lobby znowu przeżywałem konflikt moralny. Z jednej strony moje spotkanie z nim mogło być interpretowane jako profanowanie i obrażanie pamięci zmarłych - a nawet jako wybaczenie. Wiedziałem, że wielu z moich ocalałych towarzyszy wytknie mnie oskarżycielskim palcem. Mimo to chciałem z nim porozmawiać. Wiedziałem, że będę żałował, jeżeli to zrobię. Wiedziałem też, że jeżeli tego nie zrobię, będę żałował jeszcze bardziej. Mija czas. Ja odejdę, odejdą moi towarzysze, odejdzie Frenzel. A to, co jest zapisane, będzie stanowiło historyczny zapis dla przyszłych pokoleń. Tłumaczyłem targające mną sprzeczne emocje.
„Miałem wtedy 15 lat. Przeżyłem, ponieważ wybrał mnie Pan na chłopca do czyszczenia butów. Ale mój ojciec, moja matka i mój brat, oraz 200 innych Żydów z Izbicy, których poprowadził Pan do komór gazowych, nie przeżyło."
,,To było straszne, bardzo straszne. Tylko to mogę Panu powiedzieć - ze łzami w oczach," kontynuował spokojnym, równym głosem, „że sprawia mi to straszną przykrość nie tylko teraz. Sprawiało mi to przykrość również wtedy... Nie wie Pan, co się działo się w nas i nie rozumie Pan okoliczności, w jakich się wtedy znajdowaliśmy."
Słyszałem go, ale emocjonalnie nic do mnie nie dochodziło. Mój umysł funkcjonował tylko na poziomie intelektu, koncentrując się na danych i porównując to, co powiedział, z faktami. A fakty były następujące: SS-Oberscharführer Frenzel spełniał swoje „obowiązki". Sumienny, skrupulatny i sprawny urzędnik, prowadzący napływające transporty Żydów do komór gazowych. Niewolniczych pracowników obdzielał wściekłym biciem za powolność czy inne jego zdaniem naruszenie przepisów. Osobiście prowadził na miejsce egzekucji tych, którzy zachorowali, albo zostali złapani na „przestępstwach ", jak na przykład wzięcie żywności z bagażu przyjeżdżających na śmierć Żydów. Czy teraz prosił mnie o zrozumienie i współczucie dla swoich cierpień? Aby móc przeprowadzić z nim wywiad wyłączyłem wszystkie swoje uczucia, tak samo jak ponad 40 lat temu w Sobiborze, gdy nie czułem nic, gdy mordowano rodziców i brata. Gdybym wtedy pozwolił sobie na uczucia, to załamałbym się. I zginąłbym.
Teraz byłem obiektywnym historykiem i chciałem wiedzieć, co on czuł w tych latach. Powiedziałem, „Frenzel, chciałbym wiedzieć, co Pan wtedy czuł... Był Pan antysemitą z przekonania czy robił to, ponieważ taki otrzymał Pan rozkaz? Chciałbym wiedzieć, czy będąc tam, wierzył Pan, że to, co Pan robił było dobre?"
Nastąpiła chwila ciszy. Nie zdawałem sobie sprawy, w jak kłopotliwej sytuacji go postawiłem. Gdyby odpowiedział na to pytanie przecząco, przedstawiłby siebie jako moralnie niedorozwiniętego hitlerowca. Gdyby odpowiedział twierdząco, przedstawiłby siebie się jako moralnie niedorozwiniętą istotę ludzką.
„Nie", powiedział cicho i jednostajnie, „ale byliśmy na służbie musieliśmy wypełnić swoje obowiązki. Dla nas było to tez bardzo trudne." Nie skomentowałem tego porównania tylko zapytałem, dlaczego wstąpił do Partii Nazistowskiej. Spojrzał na mnie w osłupieniu, jakbym zadał mu jakieś głupie pytanie, i odpowiedział. „Ponieważ było bezrobocie!" Tak jakby było to zrozumiałe samo przez się. Powiedział, że jego pierwsza dziewczyna była Żydówką Byli razem przez dwa lata, ale rozstali się, kiedy jej ojciec, będący wydawcą Vorwärts gazety socjaldemokratów, odkrył, że Frenzel był członkiem partii nazistowskiej. W 1934 roku wyemigrowała z rodziną do Ameryki.
„Był Pan członkiem Partii Nazistowskiej od 1930 roku," powiedziałem. „Dlaczego teraz zmienił Pan swoje przekonania?" „Nie, nie zmieniłem ich dopiero teraz," odpowiedział. „Za to, co zrobili w czasie wojny przekląłem hitlerowców i wszystkich ich przywódców już w 1945 roku. Od 1945 roku nie interesuję się już polityką." Pomyślałem, że zmiana ta nastąpiła, kiedy Niemcy przegrali wojnę, ale nic nie powiedziałem. Po wojnie Frenzel żył sobie spokojnie jak każdy inny, szanowany obywatel. Po śmierci żony sam zajmował się pięciorgiem dzieci. W 1962 roku został aresztowany w we Frankfurcie, gdzie pracował jako oświetleniowiec sceny. W pracy, podczas przerwy, gdy Frenzel spokojnie pił sobie piwo, podeszli do niego oficerowie policji i zapytali czy nazywa się Frenzel i czy kiedykolwiek był w Sobiborze. Frenzel przyznał się, że był w Sobiborze.
„Frenzel, ilu Żydów zostało zagazowanych w Sobiborze? Mówi się, że ponad pół miliona. Czy to poprawna liczba? „Odpowiedział: „Nie. Uważam, że nie więcej niż 160.000." „Ale dokumenty kolejowe pokazują 250,000. Dodatkowo wielu Żydów przybyło do Sobiboru ciężarówkami, furmankami oraz pieszo," powiedziałem. „Czy jest Pan wierzący?", zapytałem. „Czy chodzi Pan do kościoła?" Odpowiedział: „Tak, bardzo często." Potem zapytałem: „Czy Pana przekonania religijne i aktywność polityczna nie stały nigdy w konflikcie?"
„Nie. Byliśmy Niemieckimi Chrześcijanami (wspierany przez hitlerowców odłam Kościoła Ewangelickiego). Wszystkie moje dzieci są ochrzczone, tak jak ja. Mój brat studiował teologię. Moja żona i ja, nie w każdą niedzielę, z powodu dzieci, ale, w co drugą albo, co trzecią, zawsze chodziliśmy do kościoła. "
„I jako Chrześcijanin nie ma Pan żadnych problemów ze swoją przeszłością?" Odpowiedział natychmiast, „Nie mam nic do ukrycia Żałuję, że byłem wmieszany w ten bałagan." „Ale w Sobiborze nie myślał Pan o tym, że Pan zabije, dociskałem. Odpowiedział, „Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy dopóki nie przybyliśmy na miejsce. Powiedziano nam, że mamy być strażnikami w obozie koncentracyjnym. Musiałem wypełnić swój obowiązek".
„Czy Pana zadaniem była eksterminacja Żydów?" Spojrzał mi prosto w oczy. „Przez 16 lat byłem w więzieniu i miałem aż za dużo czasu, aby przemyśleć, co było złe, a co było dobre i doszedłem do wniosku, że to, co przytrafiło się Żydom w tych czasach było złe. Przez wszystkie te lata śniło mi się to po nocach."
Słuchałem tego jakby z jakiegoś oddalenia. Zapytałem o jego rodzinę, wiedziałem, że miał dwóch braci. Jeden z nich studiował teologie i miał być pastorem. Co oni wiedzieli? „Obaj zostali zabici w czasie wojny, ale moja siostra przeżyła," odpowiedział. Zapytałem: „A co teraz z Pana dziećmi. Czy one wiedzą? I co o tym myślą?" Odpowiedział: „Naturalnie myślały o Sobiborze. Wiedzą, że to było zbrodnia. Mówią, „Ojcze, ty też byłeś częścią tej zbrodni” - i ja im to wyjaśniam. Ale są ze mną i nie odrzucają mnie. Chciały wiedzieć wszystko o Sobiborze. Zostałem tam wysłany rozkazem. Nie należałem do SS. W Sobiborze było tylko siedmiu członków SS. Reszta to byli cywile w mundurach SS."
Zapytałem, dlaczego nie poprosił o przeniesienie, skoro nie był gorliwym hitlerowcem. Powiedział, że chciał. Błagał swojego brata o wyciągnięcie go z Sobiboru.
„Faktem jest," powiedziałem, „że był przypadek, kiedy SS-man po prostu poprosił o przeniesienie i otrzymał je. Nie zabito go." Frenzel nie odpowiedział.
Do pokoju wszedł pracownik hotelu. Napełnił pustą szklankę Frenzla piwem i wyszedł. Znowu zostaliśmy sami. Miałem tyle pytań do Frenzla. Jako ten, który ocalał, często zastanawiałem się, co hitlerowcy myśleli o filmie Holocaust. Czy on oglądał ten film? Zaprzeczył głową. Czy uważa, ze film albo dokument jest wstanie pokazać jak to było? „Nie", powiedział, „rzeczywistość była o wiele gorsza”, to było tak straszne, ze nie da się tego opisać."
Przed oczami, chociaż wcale tego nie chciałem, pojawiły mi się sceny z obozu: mój przyjaciel Leon, na rozkaz Frenzla systematycznie i powoli bity aż do ostatniego, śmiertelnego uderzenia - koszmar przymusowego oglądania jego agonii. Jeszcze jedna scena przemknęła przez mój umysł. Stałem słysząc stłumione krzyki dochodzące z komór gazowych.... i wiedziałem, że w straszliwych męczarniach umierają mężczyźni, kobiety i dzieci. Nadzy. A ja pracowałem sortując ich ubrania. Usiłowałem zachować obojętny ton osoby przeprowadzającej wywiad, ale mój głos drżał.
„Frenzel," powiedziałem, „w Sobiborze zabito dziesiątki tysięcy dzieci, a Pan miał dzieci w tym czasie. Widziałem ich zdjęcia. Czy kiedy widział Pan małe dzieci - pięcioletnie, roczne, czy niemowlęta posyłane na śmierć, czy miało to dla Pana jakieś znaczenie, czy zastanawiał się Pan nad tym, czy robiło to na Panu jakieś wrażenie? Pan też miał dzieci?" Zrozumiał to inaczej niż miałem na myśli. Powiedział urażony, z cieniem złości w głosie, że nigdy nie zabił dzieci, chociaż jeden ze świadków oskarżał go o to. W głosie Frenzla, do tej pory spokojnym, pełnym cierpliwości i samokontroli, pojawiły się nagle emocje. „Chcę, aby Pan wiedział," powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć oburzenie, „że w obozie była 10-letnia dziewczynka z matką i Wagner chciał je posłać do komory gazowej, a ja postarałem się by zostały". Na chwile się zatrzymał, „Dlatego sprawia mi ogromną przykrość, że jestem oskarżony o zabijanie dzieci". Najwyraźniej dla Frenzla wysyłanie dzieci do komór gazowych to nie jest „zabijanie". Strzelał i gazował ktoś inny.
Frenzel kontynuował, jakby wyczuwając moje uczucia. „Potępiam to, co zdarzyło się Żydom... Rozumiem, że nigdy Pan tego nie zapomni. Ja również. Śniło mi się to przez 16 lat, które spędziłem w więzieniu. Śni mi się to tak samo jak Panu." Chyba nie porównywał swoich koszmarów z moimi? Może mówił o dręczącym go sumieniu?
Frenzel trafił do Sobiboru z Hadamaru, szpitala psychiatrycznego w Niemczech, gdzie w ramach programu eutanazji gazowano chorych psychicznie Niemców. Wspomniałem o Hadamarze i zapytałem jak się czuł zabijając Niemców. W jego głosie zabrzmiała złość. Skończyła się taśma. Nie chcąc narazić wywiadu na niebezpieczeństwo zrezygnowałem z domagania się odpowiedzi od Frenzla.
Postanowiłem wycofać się z pytań osobistych. Zapytałem czy pamiętał Berlinera (Berliner był Oberkapo, zabitym przez Żydów za okrucieństwo wobec współwięźniów). Chciałem wiedzieć, czy prawdą jest, że wyraził zgodę na to, aby Żydzi zabili Berlinera. Pochylił się na krześle. „Tak," odpowiedział tonem głosu mającym oznaczać, że powierza mi sekret obdarza mnie pełnym zaufaniem, „kiedy dobrze się nad tym zastanowię, to tak było. Mój Kapo, Benio z Bahnhofskommando opowiedział mi o Berlinerze i po zastanowieniu się, powiedziałem „Stłuczcie go na śmierć”, albo coś w tym stylu. Powiedział to głosem przerażająco niedbałym, jakby mówił o pozbyciu się zgniłych ziemniaków. Tak naprawdę nie zrobił tego, dlatego, że był po stronie więźniów, zrobił to, bo wściekł się na Berlinera, który ominął go jako komendanta tego sektom, zdradzając próbę ucieczki więźniów i zameldował o tym bezpośrednio SS-Oberscharführerowi Wagnerowi.
Zapytałem go o Cukermana którego skatował pejczem, jego ciało leżało potem w kałuży krwi. Tak, Frenzel pamiętał. To był kucharz. Rzekomo zaginęło kilka kilo końskiego mięsa i Frenzel go za to pobił. „Później mięso się znalazło i syn Cukremana powiedział „Mój ojciec nic nie zrobił, to ja wziąłem mięso.” Więc ukarałem go również karą chłosty i dostał 25 batów. Chcę żeby Pan wiedział, że zawsze byłem sprawiedliwy i uczciwy. Nigdy nie karałem o ile nie zrobili czegoś złego." Nie skomentowałem tego, ale pomyślałem, te nie zawsze był taki łagodny. Jeden z ocalałych zeznał w ąadzie, że Frenzel złapał jego 15-letniego przyjaciela na kradzieży puszki sardynek i z miejsca zaprowadził go do krematorium, gdzie chłopca zastrzelono.
Miałem jeszcze jedno ważne pytanie. Co przytrafiło się Żydom holenderskim? Natychmiast wiedział, o co mi chodzi. Odpowiedział szybko i konkretnie, jak znawca rzeczy: „Kapo Porzycki powiedział mi, że holenderscy Żydzi organizują ucieczkę. Informację tę przekazałem zastępcy komendanta, SS-Hauptscharführerowi Niemannowi, a ten rozkazał egzekucję 72 Żydów." Frenzel zapomniał dodać, że to on sam prowadził ich na śmierć. Jego zachowanie wskazywało teraz na większą siłę, a w głosie można było wyczuć zadowolenie z siebie i dumę z dobrze wykonanej pracy.
„Co sądzi Pan, o egzekucji powstania?", zapytałem z ciekawości. Nie doczekałem się potwierdzenia ani pochwały. Zamiast tego Frenzel zadał mi pytanie: Czy wiem jak długo trwało powstanie? „Piętnaście minut," odpowiedziałem. Zgodził się. Pokiwał twierdząco głową. „Ale nasze działania trwały cale popołudnie" kontynuowałem, „w tym czasie unicestwiliśmy Pana towarzyszy. Taki złożył Pan meldunek, a później kapitan Wullbrandt przyjechał do Sobiboru i wydał rozkaz egzekucji wszystkich Żydów w obozie. Czy zostawiliście kogoś przy życiu?" Szybko i bardzo obronnie ripostował, że to nie on, tylko SS-Gntppenführer Sporrenberg wydał rozkaz o egzekucji.
Miałem więcej pytań technicznych. Wielu uciekinierów nie zdając sobie z tego sprawy, błądząc w lesie, znalazło się w pobliżu obozu. Chciałem wiedzieć ilu z nich złapano. Twarz Frenzla ożywiła się. Zyskał kolejną sposobność wykazania się wiedzą. „Tak, około 45, co razem ze 150 Żydami, którzy pozostali w obozie dawało 195 osób. Potem musiałem zatrzymać operację przeszukiwania obozu. Około 70 zostało zabitych w czasie powstania i na polach minowych otaczających obóz. Potem, po namyśle, odwracając wzrok dodał rzeczowym tonem: „Cieszę się z każdego Żyda, który przeżył." Nie skomentowałem tej ironii. Zmieniłem temat.
„Wie Pan, powiedziałem, że co roku przyjeżdżam do Sobiboru. Nawet dzisiaj, jeżeli pogrzebie się trochę w ziemi, można wciąż znaleźć spalone kości i włosy obcinane kobietom idącym do komór gazowych."
Tak naprawdę nie oczekiwałem na to odpowiedzi czy komentarza i rzeczywiście nie uzyskałem ich. Myślę, że powiedziałem to, bo co roku, gdy schylałem się i podnosiłem kawałek kości, odczuwałem rodzaj strachu. Oddawałem szacunek tym, którzy umarli, a ich kości nie pozwalały mi zapomnieć. Wydają się wołać o sprawiedliwość. Sprawiedliwość tę stanowi w pewnym stopniu ściganie zbrodniarzy hitlerowskich i procesy sadowe. Nie powinno się w każdym razie zaprzeczać ich śmierci! Miałem na myśli tablice informacyjno - pamiątkowa przy wejściu do obozu.
Moje wysiłki w celu zmiany fałszywej treści tablic były ciągle ignorowane przez władze komunistycznej Polski. Teraz miałem możliwość potwierdzenia prawdy przez niemieckiego członka sztabu, który był w Sobiborze od początku do końca
„Frenzel, czy wie Pan, że dzisiaj przy wejściu do obozu znajduje się tablica z napisem:
„TUTAJ HITLEROWCY ZABILI 250000 RADZIECKICH WIĘŹNIÓW WOJENNYCH, ŻYDÓW, POLAKÓW I CYGANÓW."
Jego oczy z miejsca się ożywiły. Znowu okazał się autorytetem i ekspertem w sprawach dotyczących Sobiboru. Zaregował głosem pełnym emocji, mówiąc z naciskiem: „Polacy nie byli tam zabijani. Cyganie nie byli tam zabijani. Rosjanie nie byli tam zabijani. Tylko Żydzi, rosyjscy Żydzi, polscy Żydzi, holenderscy Żydzi, francuscy Żydzi."
Jego silna reakcja zaskoczyła mnie. Chciałem to potwierdzić jeszcze raz. Powiedziałem: „To jest bardzo ważne Frenzel, czy w Sobiborze zabijano kogoś innego oprócz Żydów? Mam trudności w przekonaniu komunistycznych urzędników, że tablica informacyjno - pamiątkowa w Sobiborze mija się z prawdą". „Tylko Żydów, tylko Żydów," odpowiedział. Upewniłem się, że mam to na taśmie. Potwierdzenie może będzie pomocne w wykazaniu manipulowania prawdą.
Przez chwilę milczeliśmy. I wtedy, zwracając się do mnie poufnym tonem, jak do przyjaciela, cicho i z pewnym wahaniem, i jestem przekonany szczerze, powiedział: „Herr Blatt, wie Pan, kiedy oglądam w telewizji albo czytam o Izraelu, zastanawiam się, że tak wielu poszło bez oporu na śmierć... Kiedy w Izraelu widzę przykłady odwagi Żydów, to nie mogę zrozumieć, jak w Sobiborze mogło się zdarzyć coś takiego. Po prostu to do mnie nie dociera. Nie rozumiem tego."
Zdałem sobie sprawę, ze Frenzel prawdopodobnie nie czuł nienawiści do Żydów, ale gardził nimi, bo byli słabi. Nie pozwoliłem mu dalej mówić. „Myślę, ze chce Pan wiedzieć, dlaczego tak późno doszło do powstania?" Kontynuowałem nie czekając na odpowiedź. „Jednym z powodów było to, ze przyjeżdżając do Sobiboru Żydzi polscy byli oszukani, mieli już za sobą trzy lata uwięzienia w gettach, co znacznie osłabiło ich ducha. Byli słabi, członkowie ich rodzin byli porozdzielani albo pozabijani, byli załamani. Głodowali, byli chorzy, było dużo ludzi starszych oraz kobiet z dziećmi i do końca dawano im złudzenie przetrwania. A Żydzi z innych krajów, jak Żydzi holenderscy, nic nie wiedzieli i łatwo można było ich oszukać. Wie Pan jak to było." Frenzel nie skomentował moich słów. „Poza tym," powiedziałem przełamując ciszę, „kto by uwierzył? Po prostu nie mogli uwierzyć, że Niemcy, naród cywilizowany, był zdolny do takiej zbrodni. Wie Pan... oszukańcza stacja kolejowa, kwiaty, przemowy pełne obietnic." Kontynuowałem. Frenzel ciągle milczał.
Po kilku chwilach milczenia zapytałem go raz jeszcze czy wierzył w hitlerowską teorię rasistowską „Proszę, aby zobaczył mnie Pan w innym świetle niż w Sobiborze, odpowiedział. „Mam wiele na sumieniu, wielu ludzi, nie jednego, ale 100000 ludzi na swoim sumieniu... i nie mam nic przeciwko temu, jeżeli napisze Pan o tym w amerykańskiej prasie."
„Co Pan odpowiada," zapytałem, „gdy ktoś mówi, że tak nie było - że to się nigdy nie wydarzyło?" Odpowiedział: „Mówię, że taka właśnie była prawda i mówienie, że to się nigdy nie zdarzyło, nie jest w porządku." Pytałem dalej: „To, dlaczego nie pójdzie Pan do jakiejś gazety czy pisma i nie powie otwarcie: „Jestem Niemcem, byłem tam szefem. Pracowałem tam i to jest prawda?" Powiedział, że gdyby otwarcie ogłosił w prasie o tym jak mordowano Żydów, bałby się, tak jak ten Żyd Kornfeld. (Podobno Kornfeld, mieszkający w Brazylii, ocalały więzień Sobiboru odmówił zeznań przeciwko SS-Oberscharführerowi Wagnerowi z łęku przed represjami).
Zapytałem, co sadzi o dzisiejszych neonazistach. Są silni czy słabi? „Bardzo słabi i to powinno być zakazane, odpowiedział. „Jeżeli są tak słabi, to, dlaczego boi się Pan głośno wypowiedzieć swoje myśli? Pochylił się w przód i wskazując palcem kilka wyobrażanych punktów na stole, jak na mapie powiedział: „Oni są tutaj i tam, a jeżeli pójdziesz do prasy, tam też mają swoje kontakty."
Rozmawialiśmy jeszcze kilka godzin. Próbowałem zasięgnąć więcej informacji na temat osobistych stosunków towarzyskich miedzy personelem Sobiboru, ich szczegółów wewnętrznej struktury organizacyjnej nieznanej więźniom. Dokładnemu badaniu poddałem przeszłość weryfikując podejrzenia i plotki. Ku mojemu zaskoczeniu, udało mi się, potwierdzić fakty, które nie pojawiły się na sali sadowej a miały znaczenie dla pełnego opisu historii Sobiboru.
Zapaliłem jeszcze jednego papierosa i siedzieliśmy przez chwilę, patrząc na siebie w ciszy. Usłyszałem jakieś głosy na zewnątrz i spojrzałem przez okno. Zobaczyłem na ulicy starsze kobiety i mężczyzn w wieku Frenzla. Przez moment zastanawiałem się, kim oni byli wtedy. A te dzieci... kim one będą?
Nasz wywiad dobiegł końca. Zyskałem wprawdzie kilka znaczących informacji, ale emocjonalnie byłem zupełnie załamany. Zapłaciłem swoją cenę za to spotkanie. Miałem i ciągle mam, pewnego rodzaju poczucie winy za zrobienie tego wywiadu. Tak, jakbym zdradził. Moim jedynym pocieszeniem pozostaje nadzieja, że opublikowanie mojej książki umożliwi, szczególnie młodemu pokoleniu, zrozumienie, w jaką otchłań może zaprowadzić nas nienawiść i fanatyzm.
_____
(*) (Footnote: Sad Okręgowy, Hagen, 10 Styczeń 1990 (45 Js-27/61-ll-S. 14 u 15.)
(**) Thomas Blatt, „Der Zeuge und Sein Murder", Stern, No. 13, 22 marca, 1984. „Spotkanie ze Złem", Reform Judaism, lato 1988.
(***) Starając się podważyć moje zeznanie, obrońca oskarżonego Frenzte utrzymywał, że 20 lat wcześniej podałem nieco inną długość kija.
2
BOLESNE DOŚWIADCZENIE Konfrontacja z mordercą |