Pytania egzystencjalne, dylematy moralne i poszukiwanie sensu życia w „Przedwiośniu” S.Żeromskiego.
Dwudziestolecie międzywojenne, jest to okres w literaturze polskiej obejmujący lata 1918-1939. Po odzyskaniu niepodległości polskie życie literackie zaczęło się organizować na nowo: 1920 powstał Związek Zawodowy Literatów Polskich, 1924 polska sekcja PEN Clubu, 1926 weszła w życie ustawa o prawie autorskim. W pierwszym okresie dwudziestolecia dużą rolę odgrywali pisarze ukształtowani przed I wojną światową, a między innymi S.Żeromski. Żeromski, (pseudonimy Maurycy Zych, Józef Katerla) to prozaik, dramatopisarz i publicysta. Pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej. W swoich utworach podejmował tematykę historyczną, ale nawiązywał także do problemów współczesności. Tematykę współczesną podjął właśnie w utworze pt.: ”Przedwiośnie”.
Głównym bohaterem tego utworu jest Cezary Baryka, który praktycznie przez cały utwór zastanawia się nad sensem swojej egzystencji, ma dylematy moralne i poszukuje sensu życia. Najpierw Cezary ukazany jest jako młody rewolucjonista. Po wyjeździe ojca Czarek zostaje pod opieką matki, która nie daje sobie rady z młodym człowiekiem. Młodzieniec rzuca szkołę, nie słucha dobrych rad matki i w ogóle nie słucha nikogo. Cezary wyrywa się spod jarzma matki i poszukuje swojego sensu życia. Na początku, wydaje mu się, że sens egzystencji znajdzie w rewolucji i rewolucjonistach. Jest zafascynowany hasłami, jakie głoszą rewolucjoniści. Ponadto, jak każdy młody człowiek, chce on przebywać z rówieśnikami. Sądząc, że to wszystko znajdzie u rewolucjonistów, dołącza do nich.
Zostawia on matkę praktycznie bez opieki, a można nawet powiedzieć, że zsyła nieszczęścia na nią. Zgodnie z hasłami rewolucji, w które święcie wierzył, wydaje rewolucjonistom rodzinny majątek. Przez ten czyn skazuje on matkę na tułaczkę w poszukiwaniu środków do życia. Nie zastanawia się, z czego matka ma się utrzymać, gdyż jest przyzwyczajony do wygód. Cezary dostrzega inne oblicze rewolucji po śmierci matki. Ma on dylemat moralny, gdyż dotychczasowy świat jego wartości zawalił się. Do tego momentu twierdził, że rewolucja wymaga ofiar a dopiero śmierć matki uświadamia mu, że istnieje inna, zła strona rewolucji. Jego dylemat moralny polega na tym, iż nie wie, co ma robić. Zastanawia się czy podążać dalej za hasłami, które okazały się zgubne, czy może poszukać sobie innego sensu życia?
Ten dylemat rozwiązuje ojciec, który „wraca z zaświatów”. Ojciec namawia Cezarego, aby wyjechał do Polski i aby go jeszcze bardziej zachęcić przedstawia mu wizję „szklanych domów”. Czarek szczęśliwy ze spotkania kogoś bliskiego, nie zastanawiając się długo zgadza się na wyjazd z ojcem. Młody człowiek w Polsce widzi nadzieję na odmianę losu, sądzi że za granicą odnajdzie nowy sens swojej egzystencji. Nie chce on oglądać okropieństw, jakie niesie ze sobą rewolucja, chce jakiejś odmiany. W Polsce liczy na poprawę swojego losu.
Po przyjeździe do polski jest rozczarowany, gdyż wizja „szklanych domów”, jaką przedstawił mu ojciec, nie pokrywa się z rzeczywistością panującą tutaj. Pomimo tego rozczarowania próbuje on znaleźć nowy cel swojego życia. W Polsce dostaje się on w środowisko arystokracji, które jest zupełnie inne od społeczeństwa jego rodzinnego miasta-Baku. Arystokracja jest próżna i pusta, nie ma świadomości narodowej, nie interesują ją sprawy państwa, cały czas spędza na zabawie. W takim środowisku próbuje odnaleźć sens egzystencji, młody człowiek, który dopiero, co jest po przykrych, życiowych przejściach. Nie jest, więc nic dziwnego w tym, że imponuje mu sposób życia polskiej arystokracji i chce swoje życie upodobnić do arystokratycznego. Chce coś dostać od życia.
Poza hulaszczym życiem, Cezary miał także inne zajęcia. Po przyjeździe do polski celem jego egzystencji stała się także chęć naprawy Ojczyzny. Podczas wizyty w Chłodku i Nawłoci poznał nędzne życie chłopów-komorników. Nie mógł zrozumieć bierności biedaków: "Cóż za zwierzęce pędzicie życie chłopy silne i zdrowe (...) Zbuntujcie się chłopy potężne przeciw sobaczemu losowi. Po powrocie do Warszawy prowadzi dyskusje ideowe z Szymonem Gajowcem (wiceminister ówczesnego rządu postulującym ewolucyjne przemiany społeczne i reformy) i z Antonim Lulkiem (komunistą). Jednak z żadnej z tych dróg Baryka nie może jednoznacznie zaakceptować. W ich koncepcjach dostrzega tylko częściowe racje, dlatego od samego początku był on zwolennikiem rewolucji. Pragnął on widzieć Polskę idealną, a taka mogła być dopiero po reformach. Cezary pragnął szybkich reform, co skierowało go na drogę przemian rewolucyjnych pod wodzą komunistów. Tutaj można zauważyć dylemat moralny, jaki przeżywał. Zdawał sobie doskonale sprawę, że rewolucja ma wiele złych stron, od rewolucji uciekał, ale wiedział także, że jest ona szansą na poprawę życia w Polsce. Sam się teraz głęboko zastanawiał, co jest lepsze, był rozdarty wewnętrznie.
Jego dylemat nie zostaje do końca rozwiązany, ale jednak bez większego zastanowienia przyłącza się do rewolucjonistów. Postępuje tak gdyż nie potrafi on siedzieć z „założonymi rękami”, chce robić cokolwiek. Ponadto rewolucjonistą jest jego przyjaciel, co także przemawia za tym, aby iść z tymi ludźmi. Ostatnim argumentem przemawiającym za rewolucją, jest fakt, że rewolucjoniści są jedynymi ludźmi, którzy przygarnęli Cezarego. Po raz kolejny celem życia Baryki stała się rewolucja i jej hasła.
Bohater Żeromskiego przez cały utwór zadawał sobie pytania dotyczące swojej egzystencji, miał dylematy moralne i szukał sensu życia. Ostatecznie nie rozwiązał swojego dylematu. Baryka był człowiekiem czynu, musiał coś robić, dlatego ostatecznie sensem jego życia stała się naprawa kraju. Powrócił do znienawidzonej rewolucji gdyż była ona chyba jedyną drogą na poprawę sytuacji w Polsce. Jego sensem, więc było robienie czegokolwiek, co pomogłoby krajowi, w którym się znajdował.
1.Czynniki kształtujące osobowość C. Baryki z „Przedwiośnia” S. Żeromskiego
Czynniki kształtujące osobowość Cezarego Baryki to:
-dzieciństwo. Cezary przeżywa sielskie dzieciństwo, jest otoczony miłością i troską rodziców. Oboje go rozpieszczają i poświęcają mu wiele czasu, dbają także by chłopiec miał świadomość, że jest Polakiem.
-wybuch I wojny światowej. To wydarzenie w biografii Baryki oznacza przede wszystkim rozstanie z ojcem, czyli brak silnej ręki. Chłopiec czuje nieograniczona swobodę i wolność. Staje się arogancki, pewny siebie. Coraz więcej czasu spędza poza omem. Wobec matki staje się kłótliwy i napastliwy, oddala się od niej.
-wybuch rewolucji w 1917 według Cezarego to bunt przeciw starym porządkom, ma ona przynieść ład, nowy porządek i poprawę. Bierze udział w ludowych zgromadzeniach i samowolnych egzekucjach. W miarę pogarszania się sytuacji materialnej rodziny, poglądy Cezarego ulegają zmianie. Chłopiec inaczej postrzega świat. Zbliża się także do matki, odczuwa wstyd, że dotąd nie zauważył jej wysiłków, które miały na celu zapewnienie mu wygodnego bytu.
-śmierć matki. Baryka czuje samotność i żal po stracie rodzicielki. Na grobie matki doznaje głębokiej przemiany. Zaczyna wątpić w słuszność rewolucji. Jednak wciąż jeszcze znajduje moralne uzasadnienie dla niej.
-widok zwłok młodej, niewinnej Odmianki. Cezary traci ostatnie złudzenie co do rewolucji. Dostrzega jej tragiczny wymiar: przemoc, okrucieństwo, cierpienie i śmierć niewinnych oraz zakłócenie naturalnego porządku świata.
-spotkanie z ojcem. Cezary bardzo się cieszy, do ojca odczuwa głęboką synowską miłość. Ojciec budzi w nim także pamięć o Polsce - dalekim, obcym kraju. Seweryn opowiada mu o „nowej cywilizacji”, „szklanych domach”, te opowieści zostaj w podświadomości syna. Obaj udają się do Polski, lecz ojciec umiera w drodze.
-przybycie o Polski, opieka Szymona Gajowca. Cezary przybywszy do ojczyzny instynktownie szuka owych szklanych domów z opowieści ojca, jednak ich nie znajduje. Jest tym bardzo rozczarowany i przerażony warunkami, które zastaje. Dociera do Warszawy i zatrzymuje się u Gajowca. Baryka jest sam, zdany tylko na siebie, musi być silny i musi sprecyzować swoje życiowe plany. Rozpoczyna studia, które przerywa z powodu wojny z bolszewikami. Zaciąga się do wojska.
-trafienie do Nawłoci. W wojsku poznaje Hipolita Wielosławskiego, który bierze go do rodzinnego domu. Tu poznaje świat bogatych ziemian i ubogich chłopów, których rozdziela ogromna przepaść. Wdaje się w romans z Laurą Kościeniecką - dojrzałą kobieta, wdowa. Jest nia zafascynowany.
-powrót do Warszawy. Cezary powraca bogatszy o nowe doświadczenia, ale jest zmęczony, załamany. Sprawy uczuć i miłosnych fascynacji schodzą na drugi plan. Bohater zajmuje się polityką - szuka dróg rozwoju dla Polski. Poznaje różne programy polityczne: Antoniego Lulka i Szymona Gajowca, żadnego w pełni nie akceptuje. Mimo prób i poszukiwań nie udaje mu się sformułować własnego zdania. Ostatecznie w naturalnym, ludzkim odruchu Baryka staje po stronie skrzywdzonych. W ostatnim fragmencie widzimy go kroczącego na czele strajkującego tłumu robotników. Jest przedwiośnie, Cezary wciąż stoi przed wielkimi życiowymi wyborami
Syzyfowe Prace - Streszczenie + kilka innych rzeczy.
Temat: Streszczenie Syzyfowe Prace
Treść powieści Kielecczyzna, U pół. XIX wieku.
Państwo Borowiczowie odwożą swego ośmioletniego jedynaka do jednoklasowej szkoły wiejskiej w Owczarach i umieszczają go na stancji u nauczyciela, p. Wiechowskiego.
Następnego dnia po źle przespanej nocy Marcinek rozpoczyna naukę. Dzień szkolny zaczyna się modlitwą w języku rosyjskim i cały przebieg lekcji odbywa się również w tym języku.
Po dwóch miesiącach nauki w szkole chłopiec umie czytać po rosyjsku i pisać dyktanda. Kłopoty ma z matematyką, ponieważ trudno mu jest wysłowić się w języku rosyjskim z tego przedmiotu. Opiekunowie nie pozwalają mu bawić się z dziećmi wiejskimi i przez całe dwa miesiące żadne z rodziców go nie odwiedza, postanawiając go zahartować.
Pan Wiechowski przynosi z miasteczka wiadomość, że w ciągu tygodnia ma się zjawić w szkole dyrektor. Uczono, więc dzieci rosyjskich pieśni, robiono porządki w szkole i zakupiono różne smakołyki. Dyrektor Piotr Nikołajewicz Jaczmieniew po wejściu do klasy najpierw słucha odpowiedzi uczniów pytanych przez nauczyciela, później sam ich egzaminuje, egzamin wypada pomyślnie. Następnie rozmawia z dziećmi po polsku, przekonuje się, że w tym języku dzieci wypowiadają się swobodniej niż w rosyjskim i zaczyna podejrzewać Wiechowskiego, że uczy dzieci po polsku, dopuszczając się przestępstwa wobec państwa rosyjskiego. Zapowiada mu dymisję, nie chce nic jeść i opuszcza szkołę.
Wiechowski z rozpaczy wypija pięć butelek piwa zakupionego na przyjęcie dyrektora.
Po chwili Jaczmieniew wraca z powrotem, oznajmia nauczycielowi, że podwyższa mu pensję i wychodzi.
Żona Wiechowskiego wyjaśnia mężowi, że kobiety wiejskie poskarżyły się dyrektorowi, iż nauczyciel uczy ich dzieci tylko po rosyjsku, każe im śpiewać rosyjskie, prawosławne pieśni, a nie polskie, katolickie i domagały się, aby go usunął ze szkoły.
Nadszedł dzień egzaminów wstępnych do gimnazjum w Klerykowie. Borowiczowa udaje się z synem do miasta. W budynku szkolnym jest dużo rodziców i dzieci oczekujących na egzamin. Matka niepokoi się bardzo o przyjęcie Marcina, gdyż jest dużo kandydatów do klasy wstępnej. Wieczorem idzie z synem do hotelu. 4 Zjawia się tam pewien Żyd, znający klerykowskie stosunki i radzi jej, aby udała się do p. Majewskiego, egzaminatora i poprosiła go o udzielenie synowi kilku lekcji, co też Borowiczowa czyni.
P. Majewski chętnie wyraża na to zgodę, biorąc z góry zapłatę. Chłopiec uczęszcza na lekcje tylko trzy dni, czwartego dnia odbywa się egzamin. Spośród stu kandydatów zostaje przyjętych trzydziestu, tych, którzy uczęszczali na korepetycje do p. Majewskiego. Borowiczowa umieszcza Marcinka na stancji u p. Przepiórkowskiej, dawnej znajomej.
Chłopiec uczy się bardzo pilnie, ale ma trudności, mimo że pomaga mu korepetytor zwany Pytią. Nauka odbywa się w języku rosyjskim. Marcinek męczy się, szczególnie przy uczeniu się matematyki, którą trudno mu jest opanować w języku rosyjskim. W czasie przerw urządza wraz z innymi niesamowite harce.
W przeddzień uroczystości Zielonych Świątek p. Borowiczowej wypada pilny interes w Klerykowie, przy okazji udaje się jej załatwić dwudniowy urlop dla syna i wracają oboje szczęśliwi do Gawronek.
W klasie pierwszej Marcin staje się już mniej pracowitym. W lecie p. Borowiczowa umiera. Odtąd Marcin czuje się bardziej swobodnym. Opuszcza się w nauce. Przyjaźni się z Wilczkiem, który dokształca go w złym kierunku, uczy oszukiwania nauczycieli i pozorowania nauki, chodzą obaj na wagary.
Pewnego razu Marcin wchodzi na mszę św. do kościoła i jest świadkiem incydentu między inspektorem a księdzem. Inspektor żąda, aby hymn carski śpiewano po rosyjsku, a prefekt oświadcza mu, że kazał go śpiewać po polsku i gdy inspektor chce przemocą dostać się „na chór", wypycha go siłą za drzwi.
Opiekunem klasy I, do której uczęszcza Marcin, jest p. Rudolf Leim, nauczyciel łaciny, pochodzący z niemieckiej rodziny. Gdy p Borowicza jako tego, który mówi po polsku, skazuje go na dwugodzinną kozę, ale pogardę okazuje temu, który to oskarżenie napisał. Języka rosyjskiego uczy, Stiepanycz Ozierskij, języka polskiego, który jest przedmiotem nieobowiązkowym - p. Sztetter, tak bojący się utraty swojej posady, że prawie niczego nie uczy, lekcje jego są nudne, sam nie cieszy się poważaniem wśród uczniów. Arytmetykę wykłada p. Nogacki, który uczy dobrze i ma poważanie.
Marcin mieszka nadal u p. Przepiórkowskiej i dopiero w drugim półroczu klasy ni zabiera się do nauki, a wpływa na to pewne zdarzenie.
Otóż kolega jego przynosi z domu do szkoły pistolet. Chłopcy chodzą za park strzelać z niego. Śledzi ich żandarm i Rada pedagogiczna karze ich długoterminową kozą o chlebie i wodzie, chociaż Marcin spodziewał się za to wydalenia go ze szkoły i tak łagodny wyrok tłumaczy sobie wstawiennictwem zmarłej matki. Zmienia się odtąd, staje się pobożnym i zabiera się sumiennie do pracy.
Po otrzymaniu promocji do klasy V spędza wakacje w Gawron-kach, pomaga ojcu i włóczy się z jego strzelbą po lasach. Szymon Noga opowiada mu o powstańcu zakatowanym przez Kozaków. Ludzie na wsi są bardzo biedni. Zajmują się kłusownictwem i aby żyć, strugają z drzewa łyżki, solniczki, grabie, widły itp.
Po powrocie z wakacji Marcin zastaje w szkole zmiany. Nowy dyrektor i nauczyciele jeszcze surowiej kontrolują i śledzą uczniów, zwalczając najdrobniejsze przejawy polskości. Mają nakaz odwiedzania stancji o każdej porze dnia i nocy. Kwitnie donosicielstwo. O języku polskim każą uczniom zapomnieć.
Przyjaciel Marcina poddaje propozycję pójścia do amatorskiego teatru rosyjskiego. Propozycja zostaje przyjęta pogardliwie. Marcin jednak do teatru idzie i spotyka go za to potępienie klasy. W teatrze częstowano przybyłych słodyczami. Odtąd inspektor uczący języka rosyjskiego darzy Borowicza sympatią i chłopiec staje się prawie codziennym gościem inspektora Zabielskiego.
Jędrek Radek, syn ubogiego, bezrolnego chłopa z Pajęczyna Dolnego wędruje pieszo do szkoły w Klerykowie
Jako dziecko pasał pańskie gęsi, później prosięta i przedrzeźniał kaszlącego korepetytora ziemiańskich synów, p. Paluszku wieża. Pewnego dnia Paluszkiewicz zabrał chłopca do swojego pokoju, pokazał mu rysunki z fauną i florą i zachęcił do nauki (chłopiec sądził, że chce go zbić). Odtąd Jędrek interesował się książkami i po niedługim czasie umiał już czytać i pisać nie tylko po polsku, ale i po rosyjsku. Paluszkiewicz umieścił go w szkole w Pyrzogłowach, gdzie przy jego pomocy chłopiec ukończył kl. I i n. Po śmierci opiekuna Jędrek udzielał korepetycji i ukończył szkołę czteroletnią.
Do gimnazjum w Klerykowie wstępuje do klasy V, mieszka u Płoniewiczów, gdzie ma wyżywienie i własny pokoik w zamian za udzielanie ich dzieciom korepetycji. Sam uczy się bardzo pilnie. Szkolni koledzy drwią sobie z jego pochodzenia i chłopskiej wymowy. Rozdrażniony przycinkami jednego z nich, uderza go i grozi mu za to usunięcie z gimnazjum. Borowicz wstawia się za nim do inspektora Zabielskiego i Jędrek zostaje w szkole.
Klasa VI rozpada się na dwa obozy: literatów i wolnopróżniaków. Pierwszy pozostaje pod wpływem inspektora Zabielskiego i uczniowie uczą się literatury rosyjskiej, w nim znajduje się Marcin. Drugi obóz stanowią bogaci uczniowie, umilający sobie czas rozrywkami.
Nauczyciel historii Kostriulewjest rusyfikatorem w całym tego słowa znaczeniu. Porusza na lekcjach bolesne dla młodzieży polskiej sprawy i narzuca jej mnóstwo zbytecznych faktów, nie objętych kursem gimnazjum. Na jednej z lekcji czyta tekst szkalujący katolickie zakonnice, a mianowicie o konfiskacie pewnego żeńskiego klasztoru w Wilnie i o tym, że po wywiezieniu sióstr zakonnych znaleziono tajne drzwi do lochów, a w nich trumienki z pomordowanymi noworodkami. Wówczas jeden z chłopców klasy VII Wałecki, zwany „Figą", oświadcza, że w imieniu całej klasy prosi, aby nauczyciel nie podawał im więcej na lekcjach podobnych fałszywych faktów.
Wystąpienie chłopca uznano za bunt i przesłuchiwano wszystkich uczniów w klasie, co o tym zdarzeniu sądzą. Okazało się, że jedynie Marcin Borowicz uważa wystąpienie profesora za użyteczne i zaprzecza, jakoby upoważnił Figę do mówienia również w jego imieniu.
Po świętach Bożego Narodzenia uczniowie zastają w klasie nowego kolegę. Jest nim Bernard Zygier, wydalony z warszawskiego gimnazjum za czytanie polskiej literatury. Z miejsca otoczono go szczególną opieką i nie pozwalano mu zbliżać się do kolegów.
Wywołany do odpowiedzi na lekcji języka polskiego odpowiada bardzo ładnie i przyznaje się, że w jego poprzedniej szkole uczniowie sami potajemnie czytali utwory z literatury polskiej. Nauczyciel, chcąc zmienić temat rozmowy, każe mu wyrecytować jakiś wiersz. Zygier recytuje „Redutę Ordona" A. Mickiewicza.
Uczniowie bardzo zasłuchani skupiają się wokół niego, tylko Borowicz czuje się źle. Przeżywa wstrząs, przypomina mu się opowieść Nogi o powstańcu. Spod powiek nauczyciela kapią łzy. Odtąd Zygier wywiera na kolegów duży wpływ. Zakładają oni koło młodzieży patriotycznej, spotykają się na „Górce" u Gontali i dokształcają się pod kierunkiem Zygiera. Wśród nich znajduje się również Marcin Borowicz. W klerykowskich wychowankach budzi się uśpiony przez Moskali duch narodowy. Marcin nie może sobie darować dawnej uległości i rusyfikatorstwa. Przy okazji mści się na Majewskim. Gdy ten idzie szpiegować uczniów, zdejmuje mu kładkę z rzeki, by nie mógł przez nią przejść, obrzuca go grudami ziemi i ostrzega kolegów, by nie wpadli w pułapkę, gdyż zostali wyśledzeni.
Po Wielkanocy, gdy już wiosna roztacza swoje panowanie, zdobiąc ziemię kwiatami, chłopcy przygotowują się do egzaminu dojrzałości. Borowicz uczy się w parku sam. Przychodzi tu również Anna Stogowska, zwana Birutą, uczennica klasy VII gimnazjum żeńskiego, córka miejscowego lekarza wojskowego. Marcin kocha się w Annie, ona broni się przed tą miłością, ponieważ postanowiła przejść przez życie sama, w końcu ulega.
Po maturze Marcin udaje się na wieś na całe wakacje, ale duszą jest gdzie indziej, myśli o Birucie.
Po przyjeździe do Klerykowa nie zastaje dziewczyny. Dozorca oznajmia mu, że doktor Stogowski wyjechał z całą rodziną w głąb Rosji na lepszą posadę. Oszalały z bólu Marcin idzie do parku, siada na kamiennej ławce i czując wielki ból w sercu, spogląda na skrawek papieru z wierszem pisanym jej ręką:
„Ach, kiedyż wykujem strudzeni oracze
Lemiesze z pałaszy skrwawionych? Ach, kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze, Prócz rosy łąk naszych zielonych?"
Zjawia się w parku Radek. Marcin podaje mu rękę na powitanie i nie może wypowiedzieć ani słowa.
2. 3 styczeń 1879r.
Niedawno minęły święta Bożego Narodzenia, które spędziłem z ojcem w Gawronkach. Przedwczoraj wróciłem do Klerykowa. Dzisiaj przyszedł do naszej klasy nowy uczeń - Bernard Siger, wydalony z Gimnazjum w Warszawie. Już na pierwszej lekcji jego tornister został dokładnie przeszukany. Nowy nie był dobry z matematyki, o czym przekonałem się na lekcjach. Zadziwił mnie on jedynie tym, że już pierwszego dnia dostał pozwolenie na uczęszczanie na wykłady profesora Sztettera. Po lekcjach udaliśmy się do gabinetu języka polskiego. Nauczyciel widząc na swoich zajęciach nowego ucznia, poprosił go o przeczytanie urywka tekstu w języku polskim, a następnie o przetłumaczenie go na rosyjski. Bernard z ćwiczeniem poradził sobie znakomicie. Sztetter zapytał go o rozbiór zdań w języku polskim. Kiedy chłopiec wykonał zadanie profesor bardzo się zdziwił, powiedział nawet, że nie ma na to oceny. Chłopak wywołał we mnie zdziwienie, nawet nie wiedziałem, że można tak płynnie odpowiadać.
Następnie Zygiert opowiadał o przeczytanych w Warszawie utworach Mickiewicza: " Panu Tadeuszu","Księgach Pielgrzymstwa".. Kiedy Bernard zaczął recytować Redutę Ordona, nauczyciel staną oszołomiony, a póżniej wstał z krzesła chcąc przeszkodzić chłopcu. Po chwili usiadł i wsłuchiwał się w wiersz, jednak nie spuszczał wzroku z drzwi. W tym czasie Walecki stanął w drzwiach, i pilnował aby nikt nie wszedł. W klasie zapanowała cisza. Podszedłem do mówiącego kolegi. Wpatrując się w Zygierta miałem wrażenie, że kiedyś już słyszałem ten wiersz Wypowiadanie przez niego słowa odbierałem ze wstrętem i złością, ale z dziwnym bólem w piersiach. W tym momencie przypomniałem sobie opowieść myśliwego Nogi o powstańcu polskim zabitym przez Moskali. Przed oczami zobaczyłem mogiłę pod świerkiem, gdzie ten żołnież został pochowany. Czułem jak mną potrzącał wewnętrzny płacz. Zacisnąłem mocno zęby, aby głośno się nie rozpłakać. Spojrzałem na Sztettera , na którego twarzy pojawiły się łzy.
Od tej pory przebudziła się miłość do polskości, polubiłem wszystko co polskie. Wiedziałem, że Bernard Zygier to dobry chłopak i powinienem zawrzeć z nim przyjaźń.
3. Rozterki i przeżycia szkolne Marcina Borowicza
Marcin Borowicz był synem zubożałego szlachcica. Jego rodzice pragnęli by ich dziecko zdobyło wiedzę, a w szczególności poznało język rosyjski, który był językiem urzędowym na terenie tego zaboru.
Już jako ośmiolatek został odwieziony z rodzinnych Gawronek do Owczar, gdzie rozpoczął swoją edukację. Przerażony, pozostawiony sam sobie, w zupełnie obcym środowisku, miał pod opieką pana Wiechowskiego i jego żony odkrywać arkana nauki. Mimo tej nowej sytuacji życiowej szybko zgłębiał tajniki różnych przedmiotów.
Wiejska szkoła w Owczrach kształciła przede wszystkim dzieci z biednych rodzin. Klasa była nie ogrzewana, a książki mieli tylko nieliczni szczęśliwcy. Sam nauczyciel był słabo opłacany, co odbijało się na jego wyglądzie, chociażby wychudłej twarzy i skromnym ubraniu. Chłopiec poraz pierwszy spotkał się z tak widocznym ubóstwem. Był jednak pełen podziwu dla wysiłku nauczyciela oraz uczniów, którzy mimo wszystko chcieli się czegoś nauczyć.
Dni spędzone w szkole były przepełnione nudą. Dopiero wizyta inspektora Jaczmieniewa wniosła trochę urozmaicenia. Nerwowa atmosfera związana z inspekcją udzieliła się również Borowiczowi, nie zdającemu sobie nawet sprawy z tej sytuacji.
Po zdobyciu podstawowej wiedzy, wyjechał wraz z matką do Klerykowa, gdzie miały się odbyć egzaminy do klasy wstępnej gimnazjum. Duża ilość ubiegających się o miejsce i strach przed oblaniem sprawdzianu wstępnego budziła w nim mieszane uczucia, a wręcz doprowadziła do depresji. Aby podnieść syna na duchu pani Borowiczowa wysłała go na korepetycje do profesora Majewskiego, nauczyciela rosyjskiego. Dzięki temu szczęśliwie zdał egzamin i zamieszkał na stancji u pani Przpiórkowskiej.
Na początku było mu bardzo ciężko. Tęsknił za rodzinnym domem i nawet starania pani Przepiórkowskiej nie zdołały zastąpić mu matki.
Nostalgię za rodzinnym domem zagłuszał pilną nauką i dążeniem do osiągnięcia jak najlepszych wyników, które mogłyby napawać dumą jego rodziców.
Dzięki temu, że nie sprawiał kłopotów, mógł wyjechać na dwa dni do domu na Zielone Świątki. Swoją wdzięczność i miłość do matki wyraził obdarowując ją naręczem pięknych, polnych kwiatów.
Niedługo po tym wydarzeniu pani Borowiczowa zmarła. „Marcinek początkowo nie odczuwał tej straty. Na pogrzebie zmuszał się do płaczu i przybierał miny efektowne, wrzeszczał i usiłował rzucić się za trumną do jamy mogilnej, wiedząc ze słuchu, że to pasuje, i przeczuwając, że to go jeszcze bardziej w tym dniu wyróżni”.
Opuścił się w nauce i wdał się w nieodpowiednie towarzystwo. Wilczek, jego nowy kolega, namawiał go do opuszczania lekcji chóru i mszy św. „Do stałych zwyczajów Wilczka należało uciekanie z kościoła w niedzielę i dni galowe”. Zrozumiawszy, że takie postępowanie do niczego nie prowadzi, Marcin wrócił do kaplicy. Zawstydzony, schował się przed księdzem prowadzącym chór. Gdy tak czekał na chwilę umożliwiającą mu niedostrzeżone wejście do zakrystii, usłyszał rozmowę kapłana i inspektora. Dotyczyła ona nakazu śpiewania w świątyni, w języku rosyjskim. Oburzony ksiądz wyrzucił z Domu Bożego wizytatora gimnazjalnego. Kiedy ksiądz Wargulski zauważył Borowicza, kazał mu milczeć. Marcin wystraszony, że zostanie wyrzucony ze szkoły lub ukarany chłostą obiecał zachować tajemnicę.
Chłopiec ukończył klasę drugą, a dopiero w drugim półroczu trzeciej klasy poczynił postępy w nauce. Były one spowodowane wieloma okolicznościami. Najważniejszą z nich była groźba wyrzucenia go ze szkoły za strzelanie z broni. „Marcinek Borowicz i jego towarzysz niedoli Szwarc po nocy spędzonej w klasie, którą zamieniono w więzienie, gotowali się do rzeczy najstraszniejszych i jakby ostatecznych”. „Żal głęboki i nieznany jak wnętrze nocy ogarniał jego serce, przejmowała je skrucha tak zupełna, że kamień byłby nią wzruszony”. Po długim dochodzeniu chłopcom dano drugą szansę. „Wszystkie te kataklizmy i przejścia strasznie przygnębiająco oddziaływały na Marcinka. To, że go nie wydalono z gimnazjum, przypisał w głębi serca wstawiennictwu matki”. Spowodowało to, że coraz częściej się modlił i uwierzył, że pacierz czyni cuda.
Po ukończeniu egzaminów i przejściu do klasy piątej spędzał wakacje w rodzinnych Gawronkach. Uznany przez ojca i innych za prawie już dorosłego, otrzymał pierwszą broń - dubeltówkę. Jego przyjaciel, Noga, zabierał go na polowania. Opowiadał mu często o moskalach, uciskanej Polsce jak również cytował fragmenty „Reduty Ordona”. Rozmowy te nie wywarły na Marcinku żadnego wrażenia. Treść ich zrozumiał dopiero, gdy do jego klasy dołączył Zygier, który stał się duchowym przewodnikiem dążącym do zachowania polskości.
Powrót do szkoły wiązał się z wieloma zmianami, głównie w kadrze nauczycielskiej. „Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne”. Należały do nich częste wizytacje, zakaz mówienia po polsku, zarówno w szkole jak i poza nią oraz czytania literatury polskiej. Od tej pory „pobyt w szkole był dla wszystkich mieszkających na stancjach pobytem w więzieniu”. Gimnazjum podlegało mocnej rusyfikacji. Uczniowie, a wśród nich i bohater, stracili kontakt z ojczystą mową.
Zaczęło intensywnie działać koło miłośników literatury rosyjskiej, do którego należał i on. Przesycony tą ideologią wybrał się do rosyjskiego teatru. Był jednym z nielicznych Polaków i dlatego został zauważony przez zarząd szkoły. Dzięki temu nawiązał zażyły kontakt z inspektorem Zabielskim.
Ta znajomość przydała mu się, gdy bezinteresownie wstawił się za Radkiem.
Nie okazał się patriotą, gdy przyszło bronić Polski, jego prawdziwej ojczyzny. Zrozumiał on dopiero, co ona dla niego znaczy, gdy Bernard Zygier, znający dobrze historię, sztukę i literaturę polską recytował „Redutę Ordona”, którą wcześniej Borowicz słyszał z ust nogi. „Serce Marcina szarpnęło się nagle, jakby chciało wydrzeć się z piersi, ciało jego potrząsnęło wewnętrzne łkanie. Zdawało mu się, że nie wytrzyma, że skona z żalu”. To zaszczepiło, u niego miłość do korzeni oraz uświadomiło mu, do czego doprowadziła rusyfikacja.
Ogromnie kształcącą rolę w życiu chłopca odegrała poezja i literatura Mickiewicza. Po przeczytaniu „Dziadów” „nie był w stanie z nikim mówić. Uciekł do najbliższego lasu i błąkał się tam pożerany przez nieopisane wzruszenie”. „Dusza jego pod wpływem tej lektury mocowała się z własnymi błędami, ulepszała w sobie i staliła się raz na zawsze w kształt niezmienny niby do białości rozpalone żelazo rzucone w zimną wodę”.
Wywołany przez Bernarda duch niepokoju narodowego, spowodował zmianę sposobu myślenia gimnazjalistów. Potajemnie spotykali się, czytali zakazane książki i poznawali prawdziwą historię uciemiężonej ojczyzny.
Pewnego razu na „Górkę” chciał dostać się Majewski. Szukał on tajnego przejścia, jednak w ciemności było to bardzo trudne. Marcin, który spóźnił się na spotkanie, zobaczył profesora i wykorzystując sytuację „wyładował” całą swoją złość i żal do Polaka - sztucznego Rosjanina, obrzucając go błotem, ratując tym samym tajną organizację przed zdemaskowaniem.
Nadszedł czas matur. Marcin przygotowywał się do niej sam. Chodził do parku i tam studiował swoje notatki jednocześnie mogąc przyglądać się swojej miłości, „Birucie”.
Po udanej maturze i pobycie w rozpadającym się gospodarstwie ojca, Marcin wrócił do Klerykowa by odszukać Annę Stogowską. Gdy jednak jej nie odnalazł, załamał się. Wtedy z pomocą przyszedł mu Andrzej Radek.
Całe życie Marcina Borowicza było nieustannym poszukiwaniem siebie i swojego miejsca na ziemi. Jego postać obrazuje nam „syzyfową” pracę władz carskich dążącą do zrusyfikowania ducha narodowego w młodzieży polskiej. Mimo, że początkowo bohater poddał się tym wpływom to ostatecznie pozostał wierny Polsce.
5. Syzyfowe prace - Stefan Żeromski
Główni bohaterowie: Marcin Borowicz
Czas i miejsce akcji: zabór rosyjski, okolice Klerykowa
Streszczenie:
Książka Żeromskiego pt. „Syzyfowe prace” opowiada o przeżyciach Marcina Borowicza w czasie jego uczęszczania do szkoły. Najpierw uczęszczał do szkoły miejskiej, a następnie do gimnazjum w Klerykowie. Marcin mieszkał na stancji u Przepiórkowskiej. Był on pilnym i dobrze uczącym się uczniem. Przed Wielkanocą zmarła mu matka, a on Wielkanoc spędził z ojcem, który podarował mu strzelbę. Marcin zaczął dużo polować. Po powrocie do Klerykowa zaprzyjaźnił się z inspektorem Zabielskim i był jego częstym gościem. W gimnazjum uczył się chłop - Jędrek Radek. Chciał on się uczyć i przybył ze swojej wsi do Klerykowa. Na utrzymanie zarobił korepetycjami, które mógł dawać, ponieważ był bardzo zdolny. Uczniowie gimnazjum spotykali się w pewnym miejscu, gdzie czytali zakazane książki, uczyli się i spisywali zadania. Pewnego razu w pobliżu pojawił się nauczyciel Majewski i został obrzucany błotem przez Marcina. Marcin ukończył gimnazjum i gdy przybył do Klerykowa po kilku latach spotkał Radka, który był uczniem ósmej klasy.
6. Temat: Losy Pawła Obareckiego: Stefan Żeromski "Syzyfowe prace"
Doktor Paweł Obarecki jest głównš postaciš w noweli Stefana Żeromskiego "Syzyfowe prace". Opowieć o losach lekarza, autor przedstawił w dwóch czasach; w monotonnej teraniejszoci i przeszłoci z czasów studenckich.
Pan Obarceki był studentem Szkoły Głównej medycznej w Warszawie. miały i energiczny, przepełniony był ideami i wszelkiego rodzaju hasłami pozytywistycznymi. Młody żak pragnšł powięcić swojš młodoć w imię nauki. Poprzysišgł sobie, iż w przyszłoci wiedzę swojš, szerzyć będzie wród ludu. Niestety młodzieniec, cały swój dorobek przekazujšc na samokształcenie, nie należał do zamożniejszych osób w miecie i miał o tym absolutnš wiadomoć. Chodził w starych, niemodnych butach, których dziura w podeszwa umiejętnie tekturš była zatkana, oraz ciasnym i wytartym palcie. Bieda nastrajała go pesymistycznie i wtršcała w stan cišgłego smutku i przykroci. Jedynš istotš, która podnosiła Pawła na duchu, była pewna młoda panienka, którš codziennie widywał opodal Ogrodu Saskiego. Młody medyk uwielbiał jej subtelnš urodę, przedziwne oczy i długi, ciężki, jasnopopielaty warkocz. Słowem mówišc, zakochał się w tej, również jak on sam, ubogiej postaci. Pan Obarecki nieraz widywał się ze swojš sympatiš na spotkaniach towarzyskich, gdzie rozmarzony, aż do nieprzyzwoitoci tracił rozum. Dowiedział się o marzeniach "darwinistki", Stanisława Bozowska, pragnęła w przyszłoci pojechać do Zurychu, czy Paryża na medycynę. Wówczas drogi obojga się rozbiegły. Stasia przeniosła się gdzie na wie, gdzie została nauczycielkš. Natomiast pan Paweł, po ukończeniu studiów osiedlił się w Obrzydłówku, gdzie pragnšł kontynuować swój życiowy cel.
Doktor Obarecki, uzbierawszy nieco pieniędzy, nabył przenonš apteczkę, z którš jedził na wie leczyć chorych. Pomocy medycznej udzielał za grosze, jeli nie całkiem za darmo, badał pacjentów i uczył higieny. Przypływ klientów zachęconych tanimi usługami, niestety odbił się na nim samym. Za poleceniem miejscowego aptekarza, doktorowi wybito wszystkie szyby w jego skromnym mieszkaniu, na czas nieobecnoci jedynego w okolicach szklarza. Młody doktor nie zwracał na to wszystko uwagi, ufajšc w zwycięstwo prawdy.
Po krótkim okresie zmagania się ze społecznociš Obrzydłówka i próbach ratowania zdrowia okolicznych wieniaków, pan Paweł się poddał. Poczuł sam, iż wygasa w nim ów płomyk nad jego głowš, że traci swój zapał i natchnienie. "Zawarł pokój" z aptekarzem, nawišzał również znajomoci z balwierzem, proboszczem i sędziš. Nie udzielał już, jak za dawna darmowego leczenia, a uzbierawszy nieco pieniędzy, zakupił własnš aptekę. Od tej pory, doktor żył w dostatku. Często wraz z kompanami grywał w winta, utył i niesamowicie zleniwiał. Nie dbał już o higienę mieszkańców wsi, odstšpił także od swych wzniosłych myli i postanowień.
Doktor Obarecki kilka razy do roku przeżywał tak zwanš metafizykę. Owš metafizykę, pan Paweł okrelał jako kilka godzin wiadomego samobadania. Analizował wówczas wszystkie napływajšce wspomnienia i myli. Potrafił dużo czasu spędzić na bezczynnoci, ogarniała go nuda i dotkliwe cierpienie. Zawzięty niegdy aptekarz okrelał siebie jako twór "mięsożerno-rolinożerny", który poddany atakom nudy, czuł się na wiecie wprost niepotrzebny. Utracił całš swš byłš energię, często zamykał się na długie godziny w gabinecie, lub prowadził bezsensowne rozmowy ze swojš służšcš.
Pewnego dnia, do posiadłoci doktora Obareckiego przybył chłop, z pobliskiej wsi. Wieniak stwierdził, iż za zleceniem sołtysa, miał poprosić wielmożnego doktora o przybycie do chorej pacjentki. Lekarzowi spodobała się myl jazdy, odmiennoci, a może nawet niebezpieczeństwa wyprawy w tak srogš zimę. Pan Paweł pragnšc oderwać się od monotonnego życia w Obrzydłówku, bez namysłu zgodził się na propozycję.
"Wiatr dšł w polu przejmujšcy. Bałwanami miotać poczšł wicher, uderzał w sanie, skowyczał między sanicami, tłumił oddech. Kłęby niegu, zdzierane z ziemi przez wiatr, leciał jak stado koni i słychać było niby tętent ich tytanicznych skoków." Chłop chcšc uniknšć skutków zamieci, skierował sanie w las. Chwilę potem ukazały się wiatła domowe, i dało się słyszeć skowyt wiejskich psów. Doktor wysiadł z powozu i natychmiast udał się do miejsca spoczynku pacjentki.
Jakże wielkie zdziwienie opanowało pana Obareckiego, gdy jego oczom ukazała się znajoma z czasów warszawskich twarz. Tu oto przed nim leżała jego dawna przyjaciółka, Stanisława Bozowska, za którš on tak w młodoci przepadał. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak przez tyle lat, mieszkali niespełna pięć mil od siebie, nie wiedzšc jedno o drugim. Aptekarz spojrzał na cierpišcš dziewczynę i ze wciekłociš stwierdził u niej tyfus. Wiedział dobrze, że "darwinistce" nic już nie pomoże. Wybrała ona ciężkie życie w niegodnych siebie warunkach, by zostać nauczycielkš i powięcić się ideom pozytywistycznym. Pan Paweł, rozkazał wezwać sołtysa, by ten znalazł ochotnika, który za trzydzieci rubli pojechałby po chininę do Obrzydłówka. miałek zjawił się na miejscu, i otrzymawszy list do tamtejszego aptekarza, w tak niesłychanš zamieć, pognał przed siebie.
Posłaniec długo nie powracał. Przed witem, doktor Obarecki, łudzšc się ostatniš nadziejš, iż chłopa zobaczy, szedł wród głębokich zasp wzdłuż wsi. Złe przeczucie ogarniało pana Pawła. Wiedział, że pani Stanisława wkrótce odejdzie na drugi wiat, ale za wszelkš cenę pragnšł ukoić jej ból i męki. O godzinie dwunastej, powrócił z powrotem z Obrzydłówka, niosšc ze sobš swš obszernš apteczkę. Gdy zajechał przed szkołę, osłupiał, nie wysiadł. Ujrzał grupę uczniów zgromadzonych w sieni i nagiego trupa nauczycielki. Z ust wydarł mu się krótki, zdławiony wrzask. W rozpaczy pobiegł do pokoiku nieboszczki, pragnšł zawiadomić rodzinę zmarłej. Adresu nie znalazł. Wyszukał tylko niedokończony list do starej przyjaciółki, oraz rękopismo "Fizyki dla ludu".
Chłop, który nie zdołał powrócić z lekarstwem, zabłšdził wród gęstej zamieci. Wrócił dopiero na ranem, gdy już niestety było po wszystkim.
mierć panny Stanisławy wywarła niemały wpływ na usposobienie pana Obareckiego. Zaczšł czytywać "Boskš komedię" Dantego, odprawił dwudziestoczteroletniš gospodynię, nawet w winta przestał grywać. Stopniowo jednak się uspokoił. Uzbierał worek pieniędzy, ożywił się i utył. Nareszcie!...
Paweł Obarecki postanowił wybrać łatwiejszš i wygodniejszš drogę życia. Porzucił swoje wzniosłe myli i postanowienia. Zmienił swoje życie, lecz jednak na złe mu to nie wyszło. Nie skończył tak, jak panna Stasia, która uparcie dšżšc do swego celu, zaniedbywała swe własne życie. Ówczesna postawa doktora, była jego sposobem na przetrwanie trudnoci życia.
7. Temat: Dlaczego S.Żeromski nadał swojej powieści tytuł "Syzyfowe prace"
Stefan Żeromski przy wyborze tytułu dla swojej powieści z pewnością kierował się mitem Syzyfa,który został skazany przez bogów na wtaczanie kuli pod górę, która prawie na samym szczycie znów staczała się na dół. W powieści Żeromskiego Syzyfa zastępują nauczyciele, którzy próbują by ich uczniowie zapomnieli o Polsce.
Z rusyfikacją uczniów po raz pierwszy spotykamy się w szkole elementarnej w Owczarach, do której uczęszczał jeden z bohaterów utworu- Marcin Borowicz. W tej niewielkiej szkole nauczał Ferdynand Wiechowski i to on wprowadził obowiązek mówienia wyłącznie po rosyjsku. Kazał on nawet swoim uczniom śpiewać piosenki kościelne po rosyjsku. Mimo usilnych starań nie mógł z zapanować nad uczniami i nad swoją żoną, która uczyła niektóre dzieci języka polskiego.
Kolejnym przykładem rusyfikacji w szkole było to, że uczniowie, którzy chcieli zdawać do klasy wstępnej musieli mówić dobrze po rosyjsku i w tym celu przeprowadzano egzamin. Śmieszne było to, że uczniowie, których rodzice umieli mówić po rosyjsku były traktowane łagodniej i miały większą szansę na dostanie się do tej klasy. Natomiast dzieci, których rodzice nie znali tego języka byli traktowani z pogardą.
W późniejszych latach swojej nauki Marcin poznał jeszcze gorsze sposoby rusyfikacji. W szkole w Klerykowie stosowano różnorodne kary cielesne za głośne rozmawianie w języku polskim. Zakazywano czytania polskich książek. W celu niedopuszczenia do czytania zakazanej literatury przeszukiwano stancje, w której mieszkali uczniowie i ich śledzono.
Dawano nagrody w postaci cukierków za obecność w spektaklu rosyjskim. By zachęcić innych do pójścia do teatru przedstawiano uczniów ważnym osobistościom.
Najśmieszniejszym z przykładów rusyfikacji jest prowadzenie lekcji języka polskiego po rosyjsku. Lekcje te były nie obowiązkowe, a nauczyciel obawiał się konsekwencji prowadzenia lekcji po polsku i dlatego nie starał się zachęcić uczniów do uczenia się polskiego.
Uczniowie jednak nie poddawali się bez walki. Przyjście Zygiera podbudowało wszystkich uczniów klerykowskiego gimnazjum do walki z rusyfikacją w ich miasteczku. Mimo kar i przeszukiwania stancji czytano książki polskie, spotykano się i omawiano je w języku polskim. Gdy odkryto potajemne spotkania u Gontali Marcin Borowicz obrzucił profesora Majewskiego- największego ze zwolenników rusyfikacji błotem i w ten sposób uratował siebie i swoich kolegów od wyrzucenia ze szkoły.
Moim zdaniem Stefan Żeromski w swojej powieści zastąpił Syzyfa z mitologii nauczycielami rosyjskimi, którzy za wszelką cenę próbują pozbawić swoich uczniów pamięci o tym, który kraj jest ich ojczyzną. Uczniowie jednak stawiają opór zaborcom i wszelkimi możliwymi środkami zdobywają polskie książki i inne informacje o Polsce. Polacy zawsze przeciwstawiali się wynarodowieniu i myślę, że gdyby w przyszłości miała miejsce podoba sytuacja jak ta opisana w książce to każdy Polak walczyłby w miarę swoich możliwości z zaborcami.
Syzyfowe prace" Rozterki i przeżycia szkolne Marcina Borewicza.
|
|
Marcin Borowicz był synem zubożałego szlachcica. Jego rodzice pragnęli by ich dziecko zdobyło wiedzę, a w szczególności poznało język rosyjski, który był językiem urzędowym na terenie tego zaboru.
Już jako ośmiolatek został odwieziony z rodzinnych Gawronek do Owczar, gdzie rozpoczął swoją edukację. Przerażony, pozostawiony sam sobie, w zupełnie obcym środowisku, miał pod opieką pana Wiechowskiego i jego żony odkrywać arkana nauki. Mimo tej nowej sytuacji życiowej szybko zgłębiał tajniki różnych przedmiotów.
Wiejska szkoła w Owczrach kształciła przede wszystkim dzieci z biednych rodzin. Klasa była nie ogrzewana, a książki mieli tylko nieliczni szczęśliwcy. Sam nauczyciel był słabo opłacany, co odbijało się na jego wyglądzie, chociażby wychudłej twarzy i skromnym ubraniu. Chłopiec poraz pierwszy spotkał się z tak widocznym ubóstwem. Był jednak pełen podziwu dla wysiłku nauczyciela oraz uczniów, którzy mimo wszystko chcieli się czegoś nauczyć.
Dni spędzone w szkole były przepełnione nudą. Dopiero wizyta inspektora Jaczmieniewa wniosła trochę urozmaicenia. Nerwowa atmosfera związana z inspekcją udzieliła się również Borowiczowi, nie zdającemu sobie nawet sprawy z tej sytuacji.
Po zdobyciu podstawowej wiedzy, wyjechał wraz z matką do Klerykowa, gdzie miały się odbyć egzaminy do klasy wstępnej gimnazjum. Duża ilość ubiegających się o miejsce i strach przed oblaniem sprawdzianu wstępnego budziła w nim mieszane uczucia, a wręcz doprowadziła do depresji. Aby podnieść syna na duchu pani Borowiczowa wysłała go na korepetycje do profesora Majewskiego, nauczyciela rosyjskiego. Dzięki temu szczęśliwie zdał egzamin i zamieszkał na stancji u pani Przpiórkowskiej.
Na początku było mu bardzo ciężko. Tęsknił za rodzinnym domem i nawet starania pani Przepiórkowskiej nie zdołały zastąpić mu matki.
Nostalgię za rodzinnym domem zagłuszał pilną nauką i dążeniem do osiągnięcia jak najlepszych wyników, które mogłyby napawać dumą jego rodziców.
Dzięki temu, że nie sprawiał kłopotów, mógł wyjechać na dwa dni do domu na Zielone Świątki. Swoją wdzięczność i miłość do matki wyraził obdarowując ją naręczem pięknych, polnych kwiatów.
Niedługo po tym wydarzeniu pani Borowiczowa zmarła. „Marcinek początkowo nie odczuwał tej straty. Na pogrzebie zmuszał się do płaczu i przybierał miny efektowne, wrzeszczał i usiłował rzucić się za trumną do jamy mogilnej, wiedząc ze słuchu, że to pasuje, i przeczuwając, że to go jeszcze bardziej w tym dniu wyróżni”.
Opuścił się w nauce i wdał się w nieodpowiednie towarzystwo. Wilczek, jego nowy kolega, namawiał go do opuszczania lekcji chóru i mszy św. „Do stałych zwyczajów Wilczka należało uciekanie z kościoła w niedzielę i dni galowe”. Zrozumiawszy, że takie postępowanie do niczego nie prowadzi, Marcin wrócił do kaplicy. Zawstydzony, schował się przed księdzem prowadzącym chór. Gdy tak czekał na chwilę umożliwiającą mu niedostrzeżone wejście do zakrystii, usłyszał rozmowę kapłana i inspektora. Dotyczyła ona nakazu śpiewania w świątyni, w języku rosyjskim. Oburzony ksiądz wyrzucił z Domu Bożego wizytatora gimnazjalnego. Kiedy ksiądz Wargulski zauważył Borowicza, kazał mu milczeć. Marcin wystraszony, że zostanie wyrzucony ze szkoły lub ukarany chłostą obiecał zachować tajemnicę.
Chłopiec ukończył klasę drugą, a dopiero w drugim półroczu trzeciej klasy poczynił postępy w nauce. Były one spowodowane wieloma okolicznościami. Najważniejszą z nich była groźba wyrzucenia go ze szkoły za strzelanie z broni. „Marcinek Borowicz i jego towarzysz niedoli Szwarc po nocy spędzonej w klasie, którą zamieniono w więzienie, gotowali się do rzeczy najstraszniejszych i jakby ostatecznych”. „Żal głęboki i nieznany jak wnętrze nocy ogarniał jego serce, przejmowała je skrucha tak zupełna, że kamień byłby nią wzruszony”. Po długim dochodzeniu chłopcom dano drugą szansę. „Wszystkie te kataklizmy i przejścia strasznie przygnębiająco oddziaływały na Marcinka. To, że go nie wydalono z gimnazjum, przypisał w głębi serca wstawiennictwu matki”. Spowodowało to, że coraz częściej się modlił i uwierzył, że pacierz czyni cuda.
Po ukończeniu egzaminów i przejściu do klasy piątej spędzał wakacje w rodzinnych Gawronkach. Uznany przez ojca i innych za prawie już dorosłego, otrzymał pierwszą broń - dubeltówkę. Jego przyjaciel, Noga, zabierał go na polowania. Opowiadał mu często o moskalach, uciskanej Polsce jak również cytował fragmenty „Reduty Ordona”. Rozmowy te nie wywarły na Marcinku żadnego wrażenia. Treść ich zrozumiał dopiero, gdy do jego klasy dołączył Zygier, który stał się duchowym przewodnikiem dążącym do zachowania polskości.
Powrót do szkoły wiązał się z wieloma zmianami, głównie w kadrze nauczycielskiej. „Nowy zarząd wprowadził nowe obrzędy szkolne”. Należały do nich częste wizytacje, zakaz mówienia po polsku, zarówno w szkole jak i poza nią oraz czytania literatury polskiej. Od tej pory „pobyt w szkole był dla wszystkich mieszkających na stancjach pobytem w więzieniu”. Gimnazjum podlegało mocnej rusyfikacji. Uczniowie, a wśród nich i bohater, stracili kontakt z ojczystą mową.
Zaczęło intensywnie działać koło miłośników literatury rosyjskiej, do którego należał i on. Przesycony tą ideologią wybrał się do rosyjskiego teatru. Był jednym z nielicznych Polaków i dlatego został zauważony przez zarząd szkoły. Dzięki temu nawiązał zażyły kontakt z inspektorem Zabielskim.
Ta znajomość przydała mu się, gdy bezinteresownie wstawił się za Radkiem.
Nie okazał się patriotą, gdy przyszło bronić Polski, jego prawdziwej ojczyzny. Zrozumiał on dopiero, co ona dla niego znaczy, gdy Bernard Zygier, znający dobrze historię, sztukę i literaturę polską recytował „Redutę Ordona”, którą wcześniej Borowicz słyszał z ust nogi. „Serce Marcina szarpnęło się nagle, jakby chciało wydrzeć się z piersi, ciało jego potrząsnęło wewnętrzne łkanie. Zdawało mu się, że nie wytrzyma, że skona z żalu”. To zaszczepiło, u niego miłość do korzeni oraz uświadomiło mu, do czego doprowadziła rusyfikacja.
Ogromnie kształcącą rolę w życiu chłopca odegrała poezja i literatura Mickiewicza. Po przeczytaniu „Dziadów” „nie był w stanie z nikim mówić. Uciekł do najbliższego lasu i błąkał się tam pożerany przez nieopisane wzruszenie”. „Dusza jego pod wpływem tej lektury mocowała się z własnymi błędami, ulepszała w sobie i staliła się raz na zawsze w kształt niezmienny niby do białości rozpalone żelazo rzucone w zimną wodę”.
Wywołany przez Bernarda duch niepokoju narodowego, spowodował zmianę sposobu myślenia gimnazjalistów. Potajemnie spotykali się, czytali zakazane książki i poznawali prawdziwą historię uciemiężonej ojczyzny.
Pewnego razu na „Górkę” chciał dostać się Majewski. Szukał on tajnego przejścia, jednak w ciemności było to bardzo trudne. Marcin, który spóźnił się na spotkanie, zobaczył profesora i wykorzystując sytuację „wyładował” całą swoją złość i żal do Polaka - sztucznego Rosjanina, obrzucając go błotem, ratując tym samym tajną organizację przed zdemaskowaniem.
Nadszedł czas matur. Marcin przygotowywał się do niej sam. Chodził do parku i tam studiował swoje notatki jednocześnie mogąc przyglądać się swojej miłości, „Birucie”.
Po udanej maturze i pobycie w rozpadającym się gospodarstwie ojca, Marcin wrócił do Klerykowa by odszukać Annę Stogowską. Gdy jednak jej nie odnalazł, załamał się. Wtedy z pomocą przyszedł mu Andrzej Radek.
Całe życie Marcina Borowicza było nieustannym poszukiwaniem siebie i swojego miejsca na ziemi. Jego postać obrazuje nam „syzyfową” pracę władz carskich dążącą do zrusyfikowania ducha narodowego w młodzieży polskiej. Mimo, że początkowo bohater poddał się tym wpływom to ostatecznie pozostał wierny Polsce.
Losy Pawła Obareckiego: Stefan Żeromski "Syzyfowe prace".
Doktor Paweł Obarecki jest główną postacią w noweli Stefana Żeromskiego "Syzyfowe prace". Opowieść o losach lekarza, autor przedstawił w dwóch czasach; w monotonnej teraźniejszości i przeszłości z czasów studenckich.
Pan Obarceki był studentem Szkoły Głównej medycznej w Warszawie. Śmiały i energiczny, przepełniony był ideami i wszelkiego rodzaju hasłami pozytywistycznymi. Młody żak pragnął poświęcić swoją młodość w imię nauki. Poprzysiągł sobie, iż w przyszłości wiedzę swoją, szerzyć będzie wśród ludu. Niestety młodzieniec, cały swój dorobek przekazując na samokształcenie, nie należał do zamożniejszych osób w mieście i miał o tym absolutną świadomość. Chodził w starych, niemodnych butach, których dziura w podeszwa umiejętnie tekturą była zatkana, oraz ciasnym i wytartym palcie. Bieda nastrajała go pesymistycznie i wtrącała w stan ciągłego smutku i przykrości. Jedyną istotą, która podnosiła Pawła na duchu, była pewna młoda panienka, którą codziennie widywał opodal Ogrodu Saskiego. Młody medyk uwielbiał jej subtelną urodę, przedziwne oczy i długi, ciężki, jasnopopielaty warkocz. Słowem mówiąc, zakochał się w tej, również jak on sam, ubogiej postaci. Pan Obarecki nieraz widywał się ze swoją sympatią na spotkaniach towarzyskich, gdzie rozmarzony, aż do nieprzyzwoitości tracił rozum. Dowiedział się o marzeniach "darwinistki", Stanisława Bozowska, pragnęła w przyszłości pojechać do Zurychu, czy Paryża na medycynę. Wówczas drogi obojga się rozbiegły. Stasia przeniosła się gdzieś na wieś, gdzie została nauczycielką. Natomiast pan Paweł, po ukończeniu studiów osiedlił się w Obrzydłówku, gdzie pragnął kontynuować swój życiowy cel.
Doktor Obarecki, uzbierawszy nieco pieniędzy, nabył przenośną apteczkę, z którą jeździł na wieś leczyć chorych. Pomocy medycznej udzielał za grosze, jeśli nie całkiem za darmo, badał pacjentów i uczył higieny. Przypływ klientów zachęconych tanimi usługami, niestety odbił się na nim samym. Za poleceniem miejscowego aptekarza, doktorowi wybito wszystkie szyby w jego skromnym mieszkaniu, na czas nieobecności jedynego w okolicach szklarza. Młody doktor nie zwracał na to wszystko uwagi, ufając w zwycięstwo prawdy.
Po krótkim okresie zmagania się ze społecznością Obrzydłówka i próbach ratowania zdrowia okolicznych wieśniaków, pan Paweł się poddał. Poczuł sam, iż wygasa w nim ów płomyk nad jego głową, że traci swój zapał i natchnienie. "Zawarł pokój" z aptekarzem, nawiązał również znajomości z balwierzem, proboszczem i sędzią. Nie udzielał już, jak za dawna darmowego leczenia, a uzbierawszy nieco pieniędzy, zakupił własną aptekę. Od tej pory, doktor żył w dostatku. Często wraz z kompanami grywał w winta, utył i niesamowicie zleniwiał. Nie dbał już o higienę mieszkańców wsi, odstąpił także od swych wzniosłych myśli i postanowień.
Doktor Obarecki kilka razy do roku przeżywał tak zwaną metafizykę. Ową metafizykę, pan Paweł określał jako kilka godzin świadomego samobadania. Analizował wówczas wszystkie napływające wspomnienia i myśli. Potrafił dużo czasu spędzić na bezczynności, ogarniała go nuda i dotkliwe cierpienie. Zawzięty niegdyś aptekarz określał siebie jako twór "mięsożerno-roślinożerny", który poddany atakom nudy, czuł się na świecie wprost niepotrzebny. Utracił całą swą byłą energię, często zamykał się na długie godziny w gabinecie, lub prowadził bezsensowne rozmowy ze swoją służącą.
Pewnego dnia, do posiadłości doktora Obareckiego przybył chłop, z pobliskiej wsi. Wieśniak stwierdził, iż za zleceniem sołtysa, miał poprosić wielmożnego doktora o przybycie do chorej pacjentki. Lekarzowi spodobała się myśl jazdy, odmienności, a może nawet niebezpieczeństwa wyprawy w tak srogą zimę. Pan Paweł pragnąc oderwać się od monotonnego życia w Obrzydłówku, bez namysłu zgodził się na propozycję.
"Wiatr dął w polu przejmujący. Bałwanami miotać począł wicher, uderzał w sanie, skowyczał między sanicami, tłumił oddech. Kłęby śniegu, zdzierane z ziemi przez wiatr, leciał jak stado koni i słychać było niby tętent ich tytanicznych skoków." Chłop chcąc uniknąć skutków zamieci, skierował sanie w las. Chwilę potem ukazały się światła domowe, i dało się słyszeć skowyt wiejskich psów. Doktor wysiadł z powozu i natychmiast udał się do miejsca spoczynku pacjentki.
Jakże wielkie zdziwienie opanowało pana Obareckiego, gdy jego oczom ukazała się znajoma z czasów warszawskich twarz. Tu oto przed nim leżała jego dawna przyjaciółka, Stanisława Bozowska, za którą on tak w młodości przepadał. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak przez tyle lat, mieszkali niespełna pięć mil od siebie, nie wiedząc jedno o drugim. Aptekarz spojrzał na cierpiącą dziewczynę i ze wściekłością stwierdził u niej tyfus. Wiedział dobrze, że "darwinistce" nic już nie pomoże. Wybrała ona ciężkie życie w niegodnych siebie warunkach, by zostać nauczycielką i poświęcić się ideom pozytywistycznym. Pan Paweł, rozkazał wezwać sołtysa, by ten znalazł ochotnika, który za trzydzieści rubli pojechałby po chininę do Obrzydłówka. Śmiałek zjawił się na miejscu, i otrzymawszy list do tamtejszego aptekarza, w tak niesłychaną zamieć, pognał przed siebie.
Posłaniec długo nie powracał. Przed świtem, doktor Obarecki, łudząc się ostatnią nadzieją, iż chłopa zobaczy, szedł wśród głębokich zasp wzdłuż wsi. Złe przeczucie ogarniało pana Pawła. Wiedział, że pani Stanisława wkrótce odejdzie na drugi świat, ale za wszelką cenę pragnął ukoić jej ból i męki. O godzinie dwunastej, powrócił z powrotem z Obrzydłówka, niosąc ze sobą swą obszerną apteczkę. Gdy zajechał przed szkołę, osłupiał, nie wysiadł. Ujrzał grupę uczniów zgromadzonych w sieni i nagiego trupa nauczycielki. Z ust wydarł mu się krótki, zdławiony wrzask. W rozpaczy pobiegł do pokoiku nieboszczki, pragnął zawiadomić rodzinę zmarłej. Adresu nie znalazł. Wyszukał tylko niedokończony list do starej przyjaciółki, oraz rękopismo "Fizyki dla ludu".
Chłop, który nie zdołał powrócić z lekarstwem, zabłądził wśród gęstej zamieci. Wrócił dopiero na ranem, gdy już niestety było po wszystkim.
Śmierć panny Stanisławy wywarła niemały wpływ na usposobienie pana Obareckiego. Zaczął czytywać "Boską komedię" Dantego, odprawił dwudziestoczteroletnią gospodynię, nawet w winta przestał grywać. Stopniowo jednak się uspokoił. Uzbierał worek pieniędzy, ożywił się i utył. Nareszcie!...
Paweł Obarecki postanowił wybrać łatwiejszą i wygodniejszą drogę życia. Porzucił swoje wzniosłe myśli i postanowienia. Zmienił swoje życie, lecz jednak na złe mu to nie wyszło. Nie skończył tak, jak panna Stasia, która uparcie dążąc do swego celu, zaniedbywała swe własne życie. Ówczesna postawa doktora, była jego sposobem na przetrwanie trudności życia.
Historia Andrzeja Radka na podstawie powieści Stefana Żeromskiego "Syzyfowe prace".
|
|
Jędrzej Radek urodził się we wsi Pajęczyn Dolny, w czworakach dworskich u biednego fornala. Rodzina jego żyła w nędzy i niedostatku, chłopiec nieraz sypiał pod gołym niebem, lub podczas dni dżdżystych - w stodole. Podstawowym obowiązkiem Jędrka był dozór nad gęsiami i trzodą chlewną, a ponieważ zadań tych nie wypełniał sumiennie, już jako dziecko często spotykał się z twardą ręką ojca. Młody Radek przyzwyczajony był do bicia i wiedział, że za najdrobniejsze przewinienie, czeka go kara.
Znaną osobistością w Pajęczynach, był pan Antoni Paluszkiewicz zwany - Kawką. Były student uniwersytetu zajmował się dokształcaniem dzieci dworskich. Kawka przydomek swój otrzymał ze względu na stałe, obrzydliwe pokasływanie. Niemal codziennie, kiedy pan Antoni przechodził przez dziedziniec, dzieci dworskie urządzały pewnego rodzaju koncert. Spośród krzaków dał się słyszeć donośny i głęboki "kaszel", na wzór Paluszkiewiczowego, poprzedzający wybuch śmiechu i chichot. Małe urwisy ukryte pośród gęstych zarośli miały niemały ubaw z całego przedstawienia, które niestety wcale nie drażniło młodego guwernera. Obojętnie spoglądał w stronę z której dochodziły owe głosy i ani trochę nie zmieniwszy swego sposobu kasłania, przechodził dalej.
Niewątpliwie największe umiejętności w przedrzeźnianiu pana Paluszkiewicza, wykazywał Jędrek Radek. Przed rozpoczęciem przedstawienia, malec zakładał długą płachtę, w rękę brał patyk, kudłał sobie włosy i przystępował do dzieła. Sama dziedziczka nieraz dawała mu kostkę cukru, lub na pół zgniłe jabłko, za jego artystyczne występy. Ale i na niego przyszedł czas. Pewnego dnia, Jędrek jak zwykle ukryty pod płotem podczas odprawiania swych codziennych koncertów, poczuł, jak za kark chwyciły go mocne ręce pana Paluszkiewicza. Chłopiec szamotał się, drąc się przy tym z niebogłosy, ale silne ramiona "Kawki" zaniosły go do swego mieszkania. Antoni posadziwszy Radka na kanapie, zapalił papierosa i chwilę odsapnął. Mały urwis niespokojnie patrzył na guwernera, a mając świadomość o laniu, jakie otrzyma od ojca, chciał ,by student nareszcie go ukarał i wypuścił wolno. Lecz ten po krótkim namyśle, zaczął przebierać wśród swych książek i wyjął z biblioteczki duży, kolorowany atlas zwierząt. Położywszy go na kolanach Jędrka, rozkazał mu przejrzenia książki. Mały początkowo nieufnie spojrzał na atlas, czuł bowiem w tym jakiś podstęp, ale zrazu ciekawość jego przemogła lęk. W domu pana Paluszkiewicza, Radek spędził czas do wieczora przeglądając kolejne karty atlasu i obdarzony słodkim ciastkiem, wrócił do domu. Co do ojca się nie mylił - zaraz po powrocie dostał lanie za niewypełnienie swych obowiązków. Od tego zdarzenia, chłopiec bardzo się zmienił. Gdy miał tylko chwilę wolnego czasu, pędem biegł do byłego studenta na ciastka i oglądanie rysunków. Nie wiedzieć jak szybko Jędrek nauczył się czytać, a po roku snuł już rosyjskie bukwy. Guwerner, po kilkuletnim udzielaniu Radkowi korepetycji, postanowił umieścić swego wychowanka w Progimnazjum Pyrzogłowskim. Chłopak, mimo początkowych trudności, uczył się wybornie i z pochwałą zdał do klasy drugiej. Tymczasem pan Paluszkiewicz, zmarniał zupełnie. Niedługo potem zmarł na gruźlicę, zdążywszy jeszcze resztę funduszów przekazać na utrzymanie stancji, gdzie przebywał Andrzej. Młodzieniec zarabiał na swe utrzymanie udzielając korepetycji dla słabszych uczniów z klas młodszych. W ten sposób poprzez klasy trzecią i czwartą, zdał na patent. Radek pokrzepiony wspomnieniami Paluszkiewicza, zawsze uparcie dążył do swych celi. Postanowił, wedle woli "pana" uczyć się na przekór wszystkiego i starać się być najlepszym. "Nauka jest jak niezmierne morze.. Im więcej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony". Słowa "pana" utrwaliły się w pamięci Radka na stałe.
Kandydat do klasy piątej, przed wyjazdem do Klerykowa, wakacje spędził w swej rodzinnej wsi. Kleryków był wówczas dla niego miastem nieznanym, Jędrek miał nadzieje, że udzielając korepetycji, szczęśliwie przejdzie poprzez kolejne klasy. Myślał nawet o uniwersytecie. Tymczasem w Pajęczynie Dolnym, wszystko zostało po staremu. Nawet dawni znajomi Radka nie doceniali jego czteroletniej pracy, w wyniku której, z prostego nicponia, przeobraził się we wzorowego ucznia. Klął w myśli tych swojskich, którzy wciąż spostrzegali w nim prostego pastucha i świniopasa. Klął nawet swych rodziców, matkę, która za popisy w naśladowaniu kaszlu pana Antoniego starała się o względy dworu. Jędrek wstydził się swego pobytu w Pajęczynie. Bał się, że ktoś go może rozpoznać, ale przecież wszystkich znajomych i kolegów miał właśnie tu. Młodzieniec ruszył w drogę, wiedział, że opuszcza wieś już na zawsze. Stąpając po twardej drodze, płakał i on cichymi, chłopskimi łzami.
Droga do Klerykowa była długa i męcząca. Wędrowiec postanowił zatrzymać się w karczmie, by nabrać sił i nieco się pożywić. Za zły znak uznał zaczepki szynkarki, która uznała kawalera za uciekiniera. Chłopcu piwo nie wyszło na dobre. Coraz bardziej czuł zmęczenie, głowa mu ciężała i poczuł się senny. Nieudany interes zrobił Radek z chłopem, który za dwadzieścia groszy dał mu się podwieźć na furze z tarcicami. Chłop, widocznie chcąc przerwać milczenie, spytał o pochodzenie. Młodzieńcowi rozmowa w tym momencie była bardzo niesmaczna. Zsiadł z wozu, ale gdy poprosił o zwrót pieniędzy, chłop stanowczo odmówił. Wściekły piątoklasista dalej ruszył przed siebie. Niedługo potem, chłopca wyminęła para pysznych koni bułanych, zaprzężonych do bryczki, na której siedział furman. Powóz zatrzymał się i kiedy tumany kurzu opadły, szlachcic przywołał do siebie małego wędrowca. Okazało się, że jegomość zmierzał właśnie do Klerykowa i dowiedziawszy się o planach Jędrka, postanowił powieźć go do miasta. Bryczka zatrzymała się na przedmieściach miasteczka, a protektor wprowadził Radka do swej izby.
Dom pana Płoniewicza był nieco zubożały. Szlachcic, były ziemianin, poszukiwał dobrego i niedrogiego korepetytora dla syna Władzia i córki Mici. Nieco zdziwiony tak szczęśliwym przebiegiem wydarzeń, Jędrek bez chwili namysłu zgodził się na propozycję. Los nareszcie się do niego uśmiechnął. Radość gimnazisty była ogromna. Od razu pokochał on owe miejsce. Przepadał za swym skromnym pokoikiem, który po tylu latach życia w niewygodzie wydał mu się obłędny. Uwielbiał także swe korepetycje, w które wkładał tak wiele pracy, bo przecież to wszystko wynagradzało mu owe mieszkanko. Radek wpatrzony w płomień świecy, przemyślał całe swoje życie. Spostrzegł, jak będąc prostym pastuchem, żyjącym w nędzy i biedzie stał się gimnazistą, zaszczytnym korepetytorem dzieci szlachcica.
Nazajutrz z rana, Władzio zaprowadził Jędrka do gimnazjum. Dyrektor Kriestoobriadnikow przejrzał jego papiery i rozkazał mu iść na lekcje. Klasa nie była przyjaźnie nastawiona do nowego ucznia. Wyśmiewano się z jego wiejskiego pochodzenia, często podczas długich przerw, umyślnie zachowywano ciszę, gdy znany dowcipniś Tymkiewicz, naśladował pospolitą gwarę chłopską. Wstyd jaki czuł wtedy nowy przybysz był ogromny, palący, ale pod maską opanowania, ukrywała się myśl zemsty.
Pewnego dnia nauczyciel arytmetyki, pan Nogacki, przywołał Jędrka do odpowiedzi. Chłopcu silne wzruszenie przyćmiło pamięć i bystrość umysłu. Gdy po raz kolejny źle poprowadził prostą, z ostatniej ławki dał się słyszeć głos Tymkiewicza: "Wojtek, ady k'sobie". Śród klasy dobiegały chichoty, a twarze obecnych miały wyraz pogardy. Nawet na twarzy nauczyciela dostrzec można było lekki wyraz uśmiechu. Wtem Andrzej zebrał myśli, narysował poprawnie linie i zaczął wybornie dowodzić. Po dzwonku na przerwę, podszedł do Tymkiewicza i niespodziewanie, mocno uderzył go w zęby. Bił gdzie popadnie, w nos, gardło, pod oczy. Gdy skrwawionego żartownisia złożono na ławce, do klasy wszedł dyrektor Kriestoobriadnikow. Po relacji gospodarza klasy przebiegu wydarzeń, pryncypał stwierdził: "Zdaje mi się, panowie, że nie będę w niezgodzie z Radą Pedagogiczną, jeżeli Radka wydalę z gimnazjum. Jest to rozbójnik, nie uczeń. Jest to cham, istotny cham." Andrzej z pewnością byłby opuścił gimnazjum, gdyby nie interwencja Marcina Borowicza, który posiadając względy inspektora, wywalczył pozostanie Radka w szkole.
Jędrzej Radek jest szczególną postacią w powieści S. Żeromskiego "Syzyfowe prace". Autor za jego pośrednictwem przestawił nam własną sytuację w społeczeństwie. Upór fornalskiego syna i chęć dążenia do celu, jak również niezastąpiona pomoc pana Paluszkiewicza, pomogły mu przeżyć "metamorfozę", po której ze świniopasa, analfabety, stał się wzorowym uczniem gimnazjum.