Mill o granicach wladzy spoleczenstwa nad jednostka, socjologia


O granicach władzy społeczeństwa nad jednostką

Jakaż więc jest właściwa granica suwerennej władzy jednostki nad sobą? Gdzie zaczyna się władza społe­czeństwa? Jaka część życia ludzkiego winna podlegać indywidualności, a jaka społeczeństwu?

Każdej z tych władz przypadnie należna jej część, jeśli weźmie to, co ja bardziej obchodzi. Indywidualność powinna zawładnąć tą częścią życia, którą się głównie interesuje jednostka; społeczeństwo — tą częścią, która głównie budzi jego zainteresowanie.

Choć społeczeństwo nie opiera się na umowie i zmyś­lanie umowy w celu wyprowadzenia z niej obowiązków społecznych do niczego nie prowadzi, każdy kto pozostaje pod opieką społeczeństwa, winien mu odpłacić za to dobrodziejstwo, a sam fakt życia w gromadzie wymaga, by każdy musiał przestrzegać pewnych prawideł postępowania wobec pozostałych łudzi. Postę­powanie to polega po pierwsze na tym, aby ludzie nie naruszali nawzajem swoich interesów lub raczej tych interesów, które na mocy zastrzeżeń prawnych lub milczącego porozumienia należy uważać za prawa, a po drugie na tym, by każda osoba miała swój udział (ustalony na jakiejś słusznej podstawie) w pracach i ofiarach potrzebnych dla obrony społeczeństwa lub jego członków przed krzywdą i napastowaniem. Społe­czeństwo ma prawo bezwzględnego narzucania tych warunków tym, którzy usiłują je złamać. Uprawnienia społeczeństwa sięgają jeszcze dalej. Jednostka może szkodzić innym lub nie mieć żadnego względu na ich dobro, nie posuwając się do pogwałcenia przysługują­cych im praw. Chociaż prawo nie jest w stanie ukarać wtedy winowajcy, może to słusznie uczynić opinia. Skoro tylko postępki jakiejś osoby przynoszą uszczerbek interesom innych, społeczeństwo sprawuje nad nimi jurysdykcję i wyłania się kwestia, czy wtrącenie się do nich będzie korzystne dla dobra ogółu. Nie ma jednak okazji do podnoszenia takiej kwestii, gdy postępowanie człowieka wpływa wyłącznie na jego własne interesy lub może wpływać na interesy innych tylko za ich pozwoleniem (oczywiście wszystkie osoby zainteresowane muszą być pełnoletnie i przeciętnie rozsądne). We wszystkich takich wypadkach powinno się mieć całkowitą prawną i społeczną swobodę dokony­wania czynu i ponoszenia jego konsekwencji. Zrozumielibyśmy bardzo źle tę doktrynę, gdybyśmy przypuszczali, że jest ona wyrazem samolubnej obo­jętności, która utrzymuje, że człowieka nie powinno obchodzić postępowanie jego bliźnich i że wolno mu się troszczyć o ich dobro tylko wtedy, gdy to jest w jego własnym interesie. Potrzeba nam nie mniej, lecz znacznie więcej bezinteresownej działalności dla dobra innych. Ale bezinteresowna życzliwość może znaleźć inne sposoby namawiania ludzi do dobrego, niż bicze i szpicruty w znaczeniu literalnym lub przenośnym. Doceniam w zupełności egotyczne cnoty; jeśli nawet uznamy je za mniej ważne od społecznych, to staną w drugim rzędzie zaraz, za nimi. Wychowanie powinno kształcić zarówno jedne jak drugie. Ale nawet wychowanie działa tak dobrze perswazją i namową jak przymusem, a gdy się ono skończyło, powinniśmy wpajać egotyczne cnoty jedynie za pomocą środków pierwszego rodzaju. Ludzie winni pomagać sobie nawzajem w odróżnianiu rzeczy lepszych i gorszych i udzielać sobie zachęty do wybierania pierwszych a unikania drugich. Powinni oni stale pobudzać się wzajemnie do gorliwszego ćwiczenia swoich duchowych zdolności i wytrwalszego obierania za cel swoich uczuć i dążeń rozumnych, a nie głupich, wzniosłych, a nie nikczemnych przedmiotów i zamierzeń. Ale arii jedna osoba, ani pewna liczba osób nie ma prawa powiedzieć innej dojrzałej ludzkiej istocie, że nie wolno jej robić ze sobą dla swego własnego dobra, co się jej żywnie podoba. Dobro tej osoby najwięcej interesuje ją samą; zainteresowanie kogoś innego, z wyjątkiem wypadków, gdy wchodzi w grę silne osobiste przywiązanie, jest drobnostką w porównaniu z zainteresowaniem, jakie czuje ona sama; społeczeństwo interesuje się nią jako jednostką — poza jej stosunkiem do innych — tylko częściowo i pośrednio, podczas gdy najzwyklejszy człowiek zna swoje uczucia i położenie nieskończenie lepiej, niż ktokolwiek inny. Interwencja społeczeństwa, w celu przekreślenia jego sądu i zamiarów w sprawach jego tylko dotyczących, musi się opierać na ogólnych przypuszczeniach, które mogą być całkiem błędne, a nawet jeśli są słuszne, bywają z równym prawdopodobieństwem dobrze jak źle stosowane w indywidualnych wypadkach przez osoby, które znają okoliczności towa­rzyszące tym wypadkom jedynie z zewnątrz. Ta zatem dziedzina spraw ludzkich jest właściwym polem dzia­łania indywidualności. We wzajemnym postępowaniu ludzi wobec siebie potrzebne jest zazwyczaj przestrze­ganie ogólnych przepisów, aby ludzie wiedzieli, czego mają się spodziewać; ale każdy człowiek jest uprawniony do samorzutnego działania w swoich sprawach. Inni mogą dawać mu, a nawet narzucać, rady przydatne do wyrobienia sobie sądu i napomnienia mające wzmocnić jego wolę; lecz on sam rozstrzyga ostatecznie. Wszystkie błędy, jakie mógłby popełnić wbrew uwagom i ostrzeżeniom, ważą mniej od krzywdy, jaka go spotyka, gdy pozwalamy innym zmuszać go do tego, co uważają za jego dobro.

Nie chcę przez to powiedzieć, że egotyczne zalety lub wady jakiegoś człowieka nie wpływają na żywione dla niego przez innych uczucia. Nie jest to możliwe ani pożądane. O ile odznacza się jakimiś zaletami prowa­dzącymi do jego własnego dobra, o tyle jest odpowied­nim przedmiotem podziwu i zbliża się do ideału doskonałości natury ludzkiej. Jeśli zupełnie brak mu tych zalet, wzbudzi uczucie wręcz odwrotne od po­dziwu. Spotykamy czasem głupotę i to, co można nazwać (choć to wyrażenie nie jest bez zarzutu) pospolitością lub deprawacją gustu, w stopniu, który chociaż nie usprawiedliwia szkodzenia przejawiającej je osobie, budzi z konieczności do niej niechęć a w osta­teczności nawet pogardę; nie moglibyśmy mieć nale­życie silnych odwrotnych wadom zalet nie żywiąc tych uczuć w stosunku do wad. Człowiek może nikogo nie krzywdzić, a jednak postępować w ten sposób, że zmu­szeni jesteśmy uznać go za głupca lub niższą od nas istotę; a ponieważ ten sąd jest faktem, którego wolałby on uniknąć, oddajemy mu usługę ostrzegając go przed nim z góry, podobnie jak przed wielką inną nieprzy­jemnością, na którą się naraża. Byłoby dobrze w samej rzeczy, gdybyśmy mogli świadczyć tę usługę o wiele częściej, niż na to dzisiejsze pojecie grzeczności pozwala i gdyby jedna osoba mogła uczciwie wytknąć drugiej jej wady, nie narażając się na zarzut nieokrzesania lub arogancji. Mamy również prawo postępować zgodnie z naszą niekorzystną o kimś opinia, nie w celu zgnębienia jego indywidualności, lecz w celu przejawienia naszej. Nie jesteśmy na przykład obowiązani szukać jego towarzystwa; mamy prawo go unikać (choć bez ostentacji), gdyż wolno nam obierać sobie najodpo­wiedniejsze dla nas towarzystwo. Mamy prawo, a może to być naszym obowiązkiem, ostrzegać innych przed nim, jeśli sądzimy, że jego przykład lub rozmowa będzie prawdopodobnie wywierać zgubny wpływ na tych, z którymi przestaje. Możemy go pominąć, gdy świadczymy innym dobrowolne usługi, z wyjątkiem usług zmierzających do jego poprawy. Za pomocą tych różnych sposobów postępowania możemy wymierzać danej osobie bardzo surowe kary za winy, które bez­pośrednio tylko jej samej dotyczą, lecz osoba ta ponosi te kary jedynie w tej mierze, w jakiej są one naturalnym i jak gdyby samorzutnym następstwem samych win, a nie dlatego, że została rozmyślnie ukarana. Człowiek, który się odznacza popędliwością, uporem, zarozumialstwem — który nie może się utrzymać z umiarkowanych funduszów — który nie może powstrzymać się od szkodliwego pobłażania sobie — który goni za zwie­rzęcymi przyjemnościami zamiast za duchowymi — musi być przygotowany na to, że inni będą myśleć o nim gorzej i odnosić się do niego mniej przychylnie; ale nie ma prawa się na nich skarżyć, chyba że zasłużył na ich przychylność szczególnym uzdolnieniem do życia społecznego i uzyskał w ten sposób tytuł do ich usług, którego nie osłabiają jego przewinienia względem siebie.

Utrzymuje, że niedogodności nieodłączne od nie­przychylnego sądu innych są jedyna karą, której człowiek powinien podlegać za tę cześć swego postępo­wania i charakteru, która dotyczy jego własnego dobra, lecz nie wpływa na interesy innych osób pozostających z nim w stosunkach. Postępki krzywdzące innych wymagają zupełnie innego traktowania. Wdzieranie się w ich prawa; wyrządzanie im jakiejś straty lub szkody nie usprawiedliwionej własnymi prawami; fałsz lub dwuznaczność w postępowaniu z nimi; nieuczciwe lub nieszlachetne korzystanie z przewagi nad nimi; nawet egoistyczne wstrzymanie się od obrony ich przed krzywdą — oto stosowne przedmioty moralnego potę­pienia, a w ważniejszych wypadkach, moralnego odwetu i kary. I nie tylko te postępki, ale i prowadzące do nich skłonności, są już właściwie niemoralne i zasłu­gują na naganę, która może się zmienić w odrazę. Skłonność do okrucieństwa; złośliwość i nieżyczliwość;, najbardziej antyspołeczna i najohydniejsza ze wszystkich namiętności, zazdrość; obłuda i nieszczerość; porywczość występująca bez dostatecznego powodu i mściwość nie stojąca w żadnym stosunku do zaczepki; żądza przewodzenia nad innymi; chciwość zysku z uszczerb­kiem dla drugich pycha znajdująca przyjemność w poniżaniu innych; egotyzm, który uważa swoje «ja» i jego sprawy za najważniejszą rzecz na świecie i rozstrzyga wszystkie wątpliwe kwestie na swoja korzyść — oto są moralne przywary składające się na zły i wstrętny charakter, przywary nie dające się porównać z poprzednio wymienionymi egotycznymi wadami, które nie są właściwie niemoralne i nawet gdy przejawiają się w najwyższym stopniu, nie można ich nazwać niegodziwością. Mogą one być dowodem wielkiej głupoty lub braku osobistej godności i szacunku dla siebie, lecz zasługują na potępienie moralne tylko wtedy, gdy pociągają za sobą złamanie obowiązku względem innych, dla dobra których jednostka zobo­wiązana jest zważać na siebie. Tak zwane obowiązki względem nas samych nie są społecznie obowiązujące, chyba że okoliczności uczynią je jednocześnie obowiąz­kami względem innych. Termin «obowiązek względem siebie», o ile oznacza coś więcej niż roztropność, to znaczy on tyle co szacunek dla siebie lub samodzielny rozwój; a nikt nie jest za te obowiązki odpowiedzialny przed swymi bliźnimi, ponieważ dobro ludzkości bynajmniej tej odpowiedzialności nie wymaga.

Różnica między utratą szacunku, na którą słusznie naraża człowieka brak przezorności lub godności osobistej, a potępieniem należnym mu za pogwałcenie praw cudzych nie jest czysto nominalna. Nasze uczucia i nasze postępowanie w stosunku do niego różnią się wielce zależnie od tego, czy sprawia nam przykrość rzeczami, w których zdaje się nam, że mamy prawo go kontrolować, czy też rzeczami, do których nam się wtrącać nie wolno. Jeśli wywołuje on nasze niezadowo­lenie, możemy dać wyraz naszej niechęci i odsunąć się zarówno od niego jak i od rzeczy, która nam się nie podoba; ale nie będziemy odczuwali potrzeby zatruwania mu życia. Rozważymy, że ponosi on już lub poniesie karę za swój błąd; jeśli kieruje źle swoim życiem, nie będziemy z tej racji pragnąć dalszego pogorszenia jego sytuacji; zamiast karać go, będziemy raczej usiłowali złagodzić jego karę, wykazując mu, w jaki sposób może ominąć lub uleczyć zło, które swoim postępowaniem na siebie ściąga. Może on być dla nas przedmiotem litości lub niechęci, lecz nie będzie budzić w nas gniewu lub chęci zemsty; nie będziemy go traktować jak wroga społeczeństwa; najgorszą rzeczą, do jakiej będziemy się czuli upraw­nieni, jest pozostawienie go samemu sobie, jeśli zaintere­sowanie się jego losem lub troska o niego nie skłonią nas do życzliwej interwencji. Zupełnie inaczej rzecz się przedstawia, jeśli pogwałcił on przepisy chroniące jego bliźnich indywidualnie lub zbiorowo. Złe skutki jego czynów spadają wówczas nie na niego, lecz na innych i społeczeństwo jako obrońca wszystkich swoich członków musi wziąć na nim odwet; musi mu sprawić ból za karę i postarać się, by ta kara była dostatecznie surowa. W tym wypadku jest on winowajcą stojącym przed naszymi kratkami sadowymi, a my mamy nie tylko go osadzić, ale i w tej czy innej formie wykonać nasz wyrok; w drugim zaś nie jest naszą rzeczą zadawać mu jakieś cierpienia, z wyjątkiem tych, które mogą przypadkowo wyniknąć z naszego korzystania w na­szych sprawach z tej samej swobody, jaką mu w jego sprawach zostawiamy.

Wiele osób nie zgodzi się uznać wykazanej tutaj różnicy między tą częścią życia człowieka, która tylko jego samego dotyczy i tą, która dotyczy innych. W jaki sposób (mogą one zapytać) może jakakolwiek cześć postępowania członka społeczeństwa- być obojętna dla innych członków? Żaden człowiek nie jest całkiem odosobnioną istota; nie może on szkodzić sobie stale i poważnie bez wyrządzania szkody swoim bliskim krewnym a często i dalszemu otoczeniu. Jeśli rujnuje swój majątek, szkodzi tym, którzy pośrednio lub bezpośrednio się z niego utrzymywali i uszczupla zwykle w większym lub mniejszym stopniu zasoby ogółu. Jeśli osłabia swoje fizyczne lub duchowe zdolności, nie tylko wyrządza wiele złego wszystkim tym, których szczęście choć w pewnej mierze od niego zależało, ale staje się także niezdolnym do oddawania bliźnim zwykłych usług; będzie może ciężarem, którym się obarcza z przywiązania lub życzliwości; a gdyby takie postępo­wanie często się zdarzało, żadne chyba inne przekro­czenie nie zmniejszałoby szybciej ogólnej sumy dobra. Wreszcie jeśli nawet przywary i szaleństwa jakiejś osoby nie szkodzą bezpośrednio innym, niemniej (mogą po­wiedzieć) działa ona zgubnie swym przykładem i powin­niśmy ją zmusić do opanowania się ze względu na tych, których widok jej postępowania lub wiadomość o nim. mogłaby zepsuć lub wprowadzić na złą drogę.

A nawet (dodadzą) jeśliby następstwa złego postępowania mogły spadać wyłącznie na występną i bez­myślną jednostkę, czyż społeczeństwo winno pozostawić kierowanie swoim życiem tym, którzy są widocznie do tego niezdolni? Jeśli dzieciom i małoletnim bezsprzecz­nie należy się ochrona przed nimi samymi, czyż społe­czeństwo nie jest również obowiązane chronić tak samo osoby dojrzałe, które także nie umieją panować nad sobą? Jeśli szulerka, pijaństwo, rozpusta, próżniactwo lub niechlujność tak samo zatruwają szczęście i hamują postęp, jak wiele lub większość czynów zakazanych przez prawo, dlaczegóż (mogą zapytać) prawo nie miałoby dążyć do powściągania także i tych przywar w sposób możliwie najpraktyczniejszy i dla społeczeń­stwa najdogodniejszy? Czyż opinia publiczna nie powinna, uzupełniając nieuniknione niedokładności prawa, wystąpić w roli potężnej policji zwalczającej te zdrożności i wymierzać surowe kary społeczne tym, którzy się ich dopuszczają? Nie ma tu mowy (można powiedzieć) o ograniczaniu indywidualności lub przesz­kadzaniu realizacji nowych i oryginalnych sposobów życia. Jedynymi rzeczami, którym staramy się zapobiec, są rzeczy wypróbowane i potępiane od początku świata aż do dzisiaj; rzeczy, które, jak wykazało doświadczenie, nie są pożyteczne ani odpowiednie dla indywidualności żadnego człowieka. Musi istnieć jakiś okres czasu, w ciągu którego gromadzi się pewien zasób doświad­czenia i po upływie którego możemy uznać pewne prawdy moralne lub rozumowe za ustalone; i prag­niemy jedynie ustrzec pokolenie po pokoleniu od stoczenia się w tę samą przepaść, w której znaleźli zgubę ich poprzednicy. Przyznaję w zupełności, że krzywda, jaką ktoś sobie wyrządza, może się poważnie odbić zarówno na uczuciach jak interesach jego bliskich, a w mniejszym stopniu i na całym społeczeństwie. Gdy postępowanie tego rodzaju doprowadza kogoś do złamania wyraźnie oznaczonego obowiązku względem innej osoby lub osób, wypadek taki przestaje się zaliczać do kategorii czynów egotycznych i staje się przedmiotem nagany moralnej we właściwym znaczeniu tego słowa. Jeśli na przykład człowiek nie może spłacić swoich długów z powodu nie-wstrzemięźliwości i rozrzutności lub obarczywszy się moralną odpowiedzialnością za rodzinę nie jest w stanie z tego samego powodu utrzymać jej lub wychować, zostaje słusznie potępiony i zasługuje na karę; lecz nie za rozrzutność tylko za uchybienie obowiązkom wzglę­dem rodziny lub wierzycieli. Gdyby ulokował on sumy dla nich przeznaczone w najroztropniejszy sposób, jego przewinienie moralne byłoby takie samo. Jerzy Barnwell zamordował swego wuja, aby zdobyć pieniądze dla kochanki, lecz gdyby to uczynił w celu założenia przedsiębiorstwa, również nie uszedłby szubienicy. Dalej, często się zdarza, że człowiek sprawia zmartwienie rodzinie swymi nałogami i zasługuje na wyrzuty za szorstkość lub niewdzięczność; ale może na nie zasłużyć i za uleganie nawykom, które nie są same przez się zdrożne, jeśli dokuczają tym, którzy razem z nim spędzają życie lub których w:ygody z powodu węzłów natury osobistej zależą od niego. Jeśli ktoś nie uwzględ­nia uczuć i interesów innych, nie będąc do tego zmu­szonym jakimś bardziej naglącym obowiązkiem lub uprawnionym godziwym względem na siebie samego, staje się przedmiotem moralnej nagany za tę bez­względność, lecz nie za jej przyczynę, ani za błędy osobiste, które mogły do niej doprowadzić. Podobnie gdy człowiek skutkiem postępowania, które tylko jego samego dotyczy, stanie się niezdolnym do wykonania jakiegoś określonego spoczywającego na nim publicz­nego obowiązku, popełnia przestępstwo społeczne. Nikt nie powinien być karany po prostu za pijaństwo, lecz żołnierz lub policjant, który się upił w czasie służby, musi ponieść karę. Gdy tylko, krótko mówiąc, stwierdzamy określoną szkodę lub wyraźne jej ryzyko czy to dla jednostki, czy dla społeczeństwa, przenosimy taki wypadek z dziedziny wolności w dziedzinę moral­ności lub prawa. Gdy jednak chodzi o przypadkowe lub, jak możemy je nazwać, pośrednie krzywdy wyrządzane społe­czeństwu przez człowieka, którego postępowanie nie łamie żadnego specjalnego obowiązku względem ogółu, ani nie przynosi widocznego uszczerbku nikomu poza nim samym, społeczeństwo może się z ta niedogodnością pogodzić przez wzgląd na większe dobro: ludzką wolność. Jeśli dorośli ludzie mają być karani za to, że nie troszczą się należycie o siebie, wolałbym, aby to się działo raczej ze względu na nich samych, niż pod pozorem przeszkodzenia im w nadwyrężaniu swojej zdolności do świadczenia społeczeństwu dobro­dziejstw, których ono nie ma prawa wymagać. Nie mogę się jednak zgodzić na roztrząsanie tego punktu w ten sposób, jakby społeczeństwo nie miało innych środków skłaniania swych słabszych członków do przeciętnie rozumnego postępowania prócz wyczekiwania, póki nie uczynią oni czegoś nierozsądnego i karania ich za to później prawnie lub moralnie. Społeczeństwo miało nad tymi ludźmi absolutną władzę w pierwszej fazie ich egzystencji: przez cały okres ich dzieciństwa i małoletności miało prawo rozwijać w nich zdolności do racjonalnego postępowania w życiu. Żyjące pokolenie stanowi zarówno o wycho­waniu jak o wszystkich okolicznościach życia przyszłego pokolenia; nie może ono wprawdzie uczynić go idealnie mądrym i cnotliwym, ponieważ jemu samemu na nieszczęście tak wiele cło mądrości i cnoty brakuje; a w indywidualnych wypadkach jego największe wysiłki nie zawsze dają najlepsze wyniki; lecz doskonale potrafi ono wychować młode pokolenie tak, by było równie dobre jak ojcowie, a nawet trochę lepsze. Jeśli społeczeństwo pozwala, by znaczna ilość jego członków wyrastała jedynie na dorosłe dzieci, które nie umieją kierować się przemyślanymi motywami, samo zasługuje na naganę za konsekwencje. Uzbrojone nie tylko w całą władzę wychowawczą, ale i autorytet, jaki ma dla umysłów niezdolnych do własnego sądu przyjęta opinia; i wspomagane naturalnymi karami nieuniknienie spadającymi na tych, którzy ściągają na siebie niechęć lub pogardę swego otoczenia — społeczeństwo nie powinno domagać się ponadto władzy wydawania rozkazów i wymuszania posłuszeństwa w osobistych sprawach jednostek, w których według wszelkich zasad sprawiedliwości i sztuki rządzenia powinni decydować ci, którzy mają ponosić konsekwencje. Nic nie przyczynia się bardziej cło zdyskredytowania i zmarnowania lepszych środków mających wpłynąć na postępowanie, niż uciekanie się do gorszych. Jeśli wśród tych, których usiłuje się zmusić do przezorności lub wstrzemięźli­wości, znajdą się silne i niezależne charaktery, podniosą one niezawodnie bunt przeciw jarzmu. Żaden z tych ludzi nie da się nigdy przekonać, że inni mają takie samo prawo kontrolowania jego spraw jak zapobie­gania, by nie szkodził im w ich sprawach; i łatwo dochodzi do tego, że jawny opór takiej uzurpowanej władzy i ostentacyjne postępowanie wręcz odwrotnie niż ona nakazuje, uważane są za oznakę odwagi i siły ducha, podobnie jak za czasów Karola II, w których po fanatycznej nietolerancji moralnej purytanów stała się modna szorstka nieprzystojność. Co do konieczności uchronienia społeczeństwa od złego przykładu, jaki dają innym ludzie występni lub pobłażający sobie, to jest prawdą, że zły przykład, może mieć zgubne skutki, szczególniej przykład bezkarnego krzywdzenia drugich. Mówimy jednak teraz o postępowaniu, które nie krzywdząc innych może przynieść wielką szkodę samemu sprawcy. Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób ci, którzy tak sądzą, mogą nie dostrzegać, że taki przykład musi działać raczej zbawiennie niż szkodliwie, gdyż ukazuje nie tylko złe postępowanie, ale także jego przykre i poniżające konsekwencje, które to postępowanie musi we wszystkich wypadkach lub we większości wypadków pociągać za sobą, jeśli słusznie jest ganione.

Najsilniejszym jednak argumentem przeciw wtrącaniu się ogółu do czysto osobistych spraw jest okoliczność, że to wtrącanie się jest zwykle niesłuszne i niestosowne. W kwestiach dotyczących moralności społecznej, obowiązku względem drugich, opinia publiczna — to znaczy opinia przeważającej większości — choć często się myli, częściej jeszcze ma rację, gdyż w takich kwestiach wymaga się od nie; tylko wyrokowania o własnych interesach, o sposobie w jaki wpływałby na nie pewien rodzaj postępowania, gdyby został dozwolony. Ale opinia takiej samej większości narzucona prawnie mniejszości w kwestiach dotyczących postępo­wania w stosunku do siebie może być z równym prawdo­podobieństwem słuszna jak niesłuszna, gdyż w tych wypadkach opinia publiczna wyraża co najwyżej opinię niektórych osób orzekających, co jest dla innych osób złe lub dobre. Bardzo często nie ma ona nawet tego znaczenia, gdyż ogół nie zwraca najmniejszej uwagi na to, co jest przyjemne lub dogodne dla tych, których postępowanie krytykuje i kieruje się tylko własnymi upodobaniami. Wielu ludzi uważa wszelkie postępowanie budzące w nich niesmak za wyrządzoną im krzywdę i za obrazę ich uczuć. Przypominają oni bigota, który gdy go oskarżają o lekceważenie uczuć religijnych innych ludzi, odpowiada, że tamci lekce­ważą jego uczucia, obstając przy swoim obrzydłym kulcie lub wyznaniu. Ale przywiązanie jakiejś osoby do swojej opinii i uczucie innej, która wyznawanie tej opinii uraża, tak samo nie dadzą się połączyć znakiem równości, jak pragnienie złodzieja przy­właszczenia sobie portmonetki i pragnienie prawowitego właściciela, by ją zachować. A upodobanie jakiejś osoby jest równie dobrze jej wyłączną sprawą, jak jej opinia lub portmonetka. Łatwo jest wyobrazić sobie idealne społeczeństwo, które pozostawia jednostkom swobodę wyboru we wszystkich wątpliwych sprawach i wymaga od nich tylko, by unikały tych sposobów postępowania, które powszechne doświadczenie potępiło. Lecz czy widział kto kiedy społeczeństwo, które wyzna­czyłoby swojej krytyce takie granice? lub kiedy społe­czeństwo troszczy się o powszechne doświadczenie? Wtrącając się do postępowania jednostki, rzadko myśli ono o czymś innym, niż o zbrodni postępowania lub odczuwania odmiennie od niego; i dziewięć dzie­siątych wszystkich moralistów i filozofów przedstawia ludzkości tę normę sądzenia z lekka tylko zamaskowaną jako nakaz religii i filozofii. Uczą oni, że rzeczy są słuszne dlatego, że są słuszne; dlatego, że je jako takie odczuwamy. Mówią nam, abyśmy szukali w naszych umysłach i sercach praw postępowania obowiązujących dla nas i wszystkich innych. Cóż może biedne społe­czeństwo innego uczynić, jak pójść za tymi wskazów­kami i narzucić całemu światu swoje własne pojęcia zła i dobra, jeśli się prawie wszyscy na nie godzą? Zło, które tutaj wykazałem, nie jest tylko teoretyczne;. i czytelnik może się spodziewać, że wymienię przykłady nadawania przez publiczność naszego wieku i kraju swoim upodobaniom charakteru praw moralnych. Nie piszę rozprawy o wypaczeniach dzisiejszych uczuć moralnych; jest to temat zbyt ważny, by roztrząsać go nawiasowo tytułem ilustracji. Przykłady są jednak niezbędne dla wykazania, że zasada, którą głoszę, ma duże praktyczne znaczenie i że nie usiłuję wznieść zapory przeciw urojonemu złu. I nie trudno okazać na szeregu przykładów, że rozszerzanie granic tego, co można by nazwać moralną policją, póki nie obejmą one terenu najbardziej niewątpliwej i uprawnionej wolności jednostki, jest jednym z najpowszechniejszych popędów ludzkich.

Rozważmy jako pierwszy przykład antypatie, które ludzie żywią jedynie na tej podstawie, że osoby innych wyznań nie przestrzegają ich praktyk religijnych, a w szczególności ich religijnych zakazów. Przytoczę dość błahy przykład: nic tak nie wzmaga nienawiści mahometan do wierzeń i praktyk chrześcijańskich, jak fakt, że chrześcijanie jedzą wieprzowinę. Mało po­stępków budzi w chrześcijanach i europejczykach odrazę większa od tej, jaką maja muzułmanie dla tego sposobu zaspokajania głodu. Jest to po pierwsze obraza ich religii; ale ta okoliczność bynajmniej nie tłumaczy stopnia arii rodzaju ich wstrętu, gdyż wszyscy muzułmanie poczytują za przekroczenie picie wina, którego im także ich religia zabrania, ale nie maja do niego odrazy. Natomiast ich wstręt do mięsa «nie-czystych zwierząt» ma szczególny charakter i przy­pomina te instynktowna antypatię, którą gruntownie wpojone pojecie nieczystości zdaje się zawsze wywo­ływać nawet w tych, którzy czystości bynajmniej skrupulatnie nie przestrzegają i której godnym uwagi przykładem jest silne poczucie religijnej nieczystości u Hindusów. Przypuśćmy teraz, że muzułmanie stano­wiliby większość w jakimś narodzie i że ta większość domagałaby się wydania zakazu jedzenia wieprzowiny w granicach kraju. Nie byłoby to nowością w krajach Islamu *. Czy opinia publiczna jest uprawniona do takiego sprawowania moralnej władzy, a jeżeli nie, to dlaczego? Jedzenie wieprzowiny jest rzeczą naprawdę oburzającą dla takiej publiczności, która wierzy również święcie, że Bóg zakazuje i nie cierpi tej praktyki. Nie można by też uważać powyższego zakazu za prześlado­wanie religijne. Źródłem jego może być religia, ale nie byłby on prześladowaniem za religię, ponieważ niczyja religia nie zobowiązuje do jedzenia wieprzowiny. Można by go potępić jedynie z tej racji, że ogół nie powinien się wtrącać cło spraw i gustów osobistych. Przyjrzyjmy się nieco bliższemu krajowi: większość Hiszpanów uważa, że jest wielką bezbożnością, ubli­żającą Najwyższej Istocie, oddawać Jej cześć w inny sposób niż rzymsko-katolicki i prawo nie uznaje na ziemi hiszpańskiej żadnego innego kultu.

_____________________________

* Parsowie w Bombaju są ciekawym tego przykładem. Gdy to pracowite i przedsiębiorcze plemię, potomkowie perskich czcicieli ognia, uciekając ze swego rodzinnego kraju przed kalifami, przybyło do Indii zachodnich, władcy hinduscy zgodzili się tolerować ich obecność pod warunkiem, że nie będą jeść wołowiny. Gdy mahometańscy zdo­bywcy opanowali potem te ziemie, Parsowie uzyskali od nich obietnicę dalszej tolerancji pod warunkiem, że przestaną jeść wieprzowinę. To, co było z początku posłuszeństwem władzy, stało się drugą naturą i Parsowie do dziś dnia wstrzymują się od jedzenia zarówno wołowiny, jak wieprzowiny. Chociaż nie zalecony przez religię, ten podwójny zakaz przeszedł z czasem w zwyczaj ich plemienia — a zwyczaj na Wschodzie jest religią.

Ludność całej Europy południowej sądzi, że żonaci kapłani są nie tylko niereligijni, ale sprośni, nieskromni, nieokrzesani i wstrętni. Co myślą protestanci o tych niewątpliwie szczerych uczuciach i o próbach zmuszania niekato­lików, by się nimi kierowali? Jeśli jednak ludzkość jest uprawniona do ograniczania wolności każdego człowieka w rzeczach, które innych ludzi nie dotyczą, to na jakiej podstawie można by bez popadnięcia w sprzeczność wykluczyć te wypadki? lub kto może ganić ludzi za pragnienie skasowania czegoś, co ich zdaniem gorszy Boga '. ludzi. Nie ma silniejszego powodu do zakazywania rzekomej niemoralności oso­bistej niż powód, jaki maja do skasowania wyżej wymienionych praktyk ci, którzy je za bezbożne uwa­żają; a jeśli nie chcemy uznać logiki prześladowców i powiedzieć, że możemy prześladować innych, bo mamy słuszność, a im nie wolno prześladować nas, bo nie mają racji, musimy strzec się przyjęcia zasady, której zastosowanie do nas samych wydałoby się nam krzycząca niesprawiedliwością.

Powyższym przykładom można by, jakkolwiek nie­słusznie, zarzucić, że są rezultatem wydarzeń niemożli­wych u nas, ponieważ opinia publiczna w naszym kraju nie zakazywałaby prawdopodobnie jedzenia pewnego rodzaju mięsa, nie wtrącałaby się do religii ludzi i pozostawiłaby im swobodę wyboru małżeństwa lub celibatu zależnie od ich wiary lub skłonności. Następny przykład będzie jednak ilustracja naruszenia wolności, którego niebezpieczeństwo jeszcze u nas całkowicie nie przeminęło. Tam gdzie purytanie byli dostatecznie potężni, jak to miało miejsce w Nowej Anglii i w Wielkiej Brytanii za czasów republiki, usiłowali oni z dużym powodzeniem skasować wszystkie rozrywki publiczne i prawic wszystkie prywatne: szczególniej muzykę, tańce, zabawy publiczne lub inne zebrania o charakterze rozrywkowym i teatry. Istnieją jeszcze w naszym kraju duże grupy osób, które potępiają te zabawy ze względu na swoiście pojmowaną religię i moralność; a ponieważ te osoby należą głównie do klasy średniej, która zdobywa coraz większą władzę w dzisiejszych warunkach społeczno-politycznych, nie jest bynajmniej rzeczą niemożliwą, że osoby żywiące te uczucia uzyskają kiedyś większość w parlamencie. Jak spodobałoby się pozostałym członkom społeczności wydzielanie dozwolonych im rozrywek na podstawie moralnych i religijnych uczuć bardziej ortodoksyjnych kalwinów i metodystów? Czy nie poprosiliby z całą stanowczością tych natrętnie pobożnych członków społeczeństwa, by pilnowali swych własnych spraw? Zupełnie to samo należy powiedzieć każdemu rządowi i każdemu ogółowi, który żąda, aby nikt nie cieszył się przyjemnościami za złe przez niego uważanymi. Jeśli jednak uznajemy w zasadzie to żądanie, nikt nie może podnieść słusznego zarzutu przeciw realizo­waniu go przez większość lub inną przeważającą w kraju naszym siłę; i wszyscy muszą być przygotowani cło ulegania ideom chrześcijańskiej wspólnoty w rozu­mieniu pierwszych kolonistów Nowej Anglii, jeśli religia podobna do tej jaką wyznawali odzyska kiedy utracone wpływy, co się tak często religiom rzekomo chylącym się do upadku przydarzało.

Wyobraźmy sobie inny przypadek, który prawdo­podobnie prędzej się może zdarzyć od ostatnio wymie­nionego. Jak wiadomo, w świecie nowoczesnym istnieje silna dążność do społecznej demokracji, której towarzy­szą nieraz ludowe instytucje polityczne. Utrzymują, że w kraju, w którym ta tendencja dała największe wyniki, gdzie zarówno społeczeństwo jak rząd są najbardziej demokratyczne —- w Stanach Zjednoczonych — większość czuje się urażona każdym przejawem życia bardziej wystawnego i zbytkownego od tego, jakie ona prowadzi. Uczucia te działają tam jako dość skuteczne przeciw zbytkowi i w wielu okolicach Stanów Zjednoczonych jest naprawdę trudno osobie mającej duże dochody znaleźć jakiś sposób ich wydatkowania, który by nie ściągnął na nią powszechnej nagany. Chociaż twierdzenia takie przesadnie przedsta­wiają istniejące fakty, stan rzeczy, z którym nas zazna­jamiają, jest nie tylko możliwym, ale i prawdopodobnym rezultatem demokratycznych uczuć połączonych z po­glądem, że ogół ma prawo przepisywać jednostkom, w jaki sposób mają one wydawać swoje dochody. Dodajmy do tego tylko znaczne rozpowszechnienie socjalistycznych opinii a posiadanie majątku przewyż­szającego jakąś skromną kwotę lub dochodu nie pły­nącego z pracy fizycznej może stać się hańbą w oczach większości. Opinie zasadniczo do powyższych podobne przeważają zawsze w klasie rzemieślników i przytła­czają najbardziej tych, którzy są odpowiedzialni głównie przed opinią tej klasy — a mianowicie jej własnych członków. Wiadomo, że źli robotnicy, stanowiący większość pracowników w wielu gałęziach przemysłu, bronią- z całą stanowczością opinii, że źli robotnicy powinni otrzymywać tę samą płacę, co dobrzy i że nikomu nie powinno się pozwolić, aby pracując na akord lub w inny sposób zarabiał dzięki swej zręczności lub pracowitości więcej od innych. Stosują oni presje moralną, która przechodzi czasem w fizyczną, aby odstraszyć zręcznych robotników od przyjmowania, a przedsiębiorców od dawania, większego wynagrodzenia za pożyteczniejsze usługi. Jeśli ogół ma jakąś jurysdykcję nad prywatnymi sprawami, to uważam, że ludzie ci w niczym nie zawinili i że nie można ganić otoczenia żadnej jednostki za roztaczanie nad jej indywidualnym postępowaniem takiej samej kontroli, jaką społeczeństwo roztacza nad ludźmi w ogóle.

Lecz nie ma potrzeby rozwodzić się nad hipote­tycznymi przykładami. W naszych własnych czasach gwałcą brutalnie wolność życia prywatnego, grożąc nam większymi jeszcze gwałtami z pewną nadzieją powodzenia i wypowiadają opinie broniące nieograni­czonego prawa ogółu nie tylko do prawnego zakazywa­nia wszystkiego, co wydaje mu się złe, ale także zaka­zywania rzeczy, które uznaje za niewinne, w celu dotarcia cło źródła rzekomego zła.

Pod pretekstem zapobiegania pijaństwu prawo za­kazuje ludności jednej angielskiej kolonii i prawie połowy Stanów Zjednoczonych używania wszelkich trunków, chyba w celach leczniczych, gdyż zakaz ich sprzedaży jest faktycznie, jak to było zamierzone, zakazem ich używania. A chociaż niewykonalność tego prawa w praktyce doprowadziła wiele stanów do jego odwołania, nie wyłączając tego, któremu zawdzięcza ono swoją nazwę *, niemniej rozpoczęła się agitacja gorliwie prowadzona przez wielu znanych filantropów za wprowadzeniem u nas podobnego prawa. Stowarzy­szenie noszące nazwę «Ligi», zawiązane w tym celu, uzyskało pewien rozgłos dzięki opublikowaniu kores­pondencji miedzy jego sekretarzem a jednym z tych niewielu mężów stanu Anglii, którzy utrzymują, że opinie polityka powinny opierać się na zasadach. Udział lorda Stanleya w tej korespondencji wzmacnia nadzieje pokładane już w nim przez tych, którzy wiedzą, jak rzadko osobistości figurujące w życiu politycznym posiadają zalety ujawnione przez niego / wystąpieniach publicznych. Organ Ligi pisze, że «bardzo by ubolewał nad uznaniem jakiejkolwiek za­sady, której można by nadużyć w celu usprawiedli­wienia bigoterii i prześladowania)) i podejmuje się wskazać «szeroką i nieprzebyta zaporę» oddzielającą takie zasady od zasad Ligi. «Wszystkie sprawy odno­szące się do myśli, opinii i sumienia», powiada 'ten organ, «leżą, jak mi się zdaje, poza sferą prawodawstwa; a wszystkie sprawy związane ze społecznymi postępkami, zwyczajami i stosunkami znajdują się w jej obrębie i podlegają tylko nieograniczonej władzy przynależnej państwu, a nie osobnikowi». Nie ma tu żadnej wzmianki o trzeciej klasie odmiennej od obu poprzednich — a mia­nowicie o czynach i nawykach, które nie są społeczne, lecz indywidualne; choć picie trunków niezawodnie do tej klasy się zalicza. Sprzedaż trunków jest jednak handlem, a handel jest czynnością społeczna. Nie uskarżamy się jednak na naruszenie wolności sprze­dawcy, lecz wolności nabywcy i konsumenta; gdyż skoro państwo uniemożliwia mu nabycie wina, mogłoby równie dobrze zakazać mu je pić. Sekretarz Ligi powiada jednak: «Domagam się jako obywatel prawa do wydawania ustaw, gdy tylko czyny społeczne innych ludzi naruszają moje społeczne prawa». A teraz przy­patrzmy się jego określeniu tych «społecznych praw». «Jeżeli w ogóle coś narusza moje społeczne prawa, czyni to handel napojami wyskokowymi. Odbiera mi on moje elementarne prawo do bezpieczeństwa, wy­twarzając i potęgując ciągle nieład społeczny; narusza moje prawo równości, czerpiąc zyski z wytwarzania nędzarzy, których utrzymują płacone przeze mnie podatki. Przekreśla wreszcie moje prawo do nieskrę­powanego moralnego i intelektualnego rozwoju, pię­trząc niebezpieczeństwa na mojej drodze oraz osła­biając i demoralizując społeczeństwo, od którego mam prawo żądać wzajemnego wspomożenia i współżycia». Taka teoria «społecznych praw» nie była prawdopo­dobnie jeszcze nigdy sformułowana; oznacza ona po prostu, że każda jednostka ma absolutne społeczne prawo wymagać, by każda inna jednostka postępowała pod każdym względem ściśle tak, jak powinna; że ktokolwiek uchybia temu w najdrobniejszym szczególe, gwałci moje społeczne prawa i upoważnia mnie do żądania od prawodawstwa, by tę krzywdę usunęło. Tak potworna zasada jest o wiele niebezpieczniejsza, niż jakieś poszczególne naruszenie wolności; nie ma pogwałcenia wolności, którego by ona nie usprawie­dliwiła; nie uznaje ona prawa do żadnej swobody, wyjąwszy może swobodę potajemnego wyznawania opinii bez ich rozgłaszania; gdyż z chwilą gdy opinia, którą uważam za szkodliwą, wyjdzie z czyichś ust, narusza ona wszystkie «społeczne prawa» przyznane mi przez Ligę. Doktryna ta nadaje wszystkim ludziom prawo cło wzajemnego interesowania się swoją moralna, intelektualną a nawet fizyczną doskonałością określaną przez każdego swoją własną miarą. Innym ważnym przykładem nieprawnego ograni­czenia słusznej wolności jednostki, nie będącego groźbą, lecz triumfującym faktem, jest prawodawstwo przeciw gwałceniu dni świątecznych. Powstrzymywanie się na jeden dzień w tygodniu od zwykłych codziennych zatrudnień o tyle, o ile pozwalają na to wymogi życia, choć nie zobowiązuje do niego żadna religia prócz żydowskiej, jest bez wątpienia wielce dobroczynnym zwyczajem. A ponieważ nie można go przestrzegać bez ogólnej zgody klas pracujących, wiec w tej mierze, w jakiej praca jednych robotników może narzucić te samą konieczność pracy drugim, byłoby dopuszczalna i słuszną rzeczą, by prawo zagwarantowało każdemu przestrzeganie tego zwyczaju przez innych za pomocą zawieszania w oznaczonym dniu większych prac prze­mysłowych. Lecz to usprawiedliwienie oparte na bezpośredniej korzyści, która inni odnoszą z przestrze­gania tej praktyki przez każdą jednostkę, nie stosuje się ~clo samodzielnie wybranych zajęć, którym ktoś chce poświęcić swój wolny czas, ani nic daje najmniej­szej podstawy do prawnego ograniczania zabaw. Zabawa jednych jest wprawdzie powszednią pracą drugich, ale przyjemność, jeśli nie pożyteczna rozrywka, wielu warta jest pracy niewielu, byleby to zatrudnienie było dobrowolne. Robotnicy maja zupełną słuszność, twierdząc, że gdyby wszyscy pracowali w niedziele, trzeba by pracować siedem dni za sześciodniową płacę; lecz póki większość prac jest zawieszona, nie­liczni ludzie, którzy muszą jeszcze pracować dla uciechy innych, otrzymają odpowiednia podwyżkę zarobków; nie muszą też pracować, jeśli przekładają wypoczynek nad zysk. Jeśli szuka się jeszcze innego środka zarad­czego, to mogłoby nim być ustanowienie zwyczajowego święta dla osób tej kategorii w jakimś innym dniu tygodnia. Jedyna podstawą do obrony ograniczenia zabaw niedzielnych musi być ich niewłaściwość z reli­gijnego punktu widzenia — motyw prawodawczy, prze­ciw któremu nigdy nie można protestować zbyt ener­gicznie. Deorum injuriae Diis curae. Nie jest dowiedzione, że społeczeństwo lub niektórzy jego urzędnicy maja otrzymane z nieba pełnomocnictwo do pomszczenia każdej przypuszczalnej obrazy Wszechmocnego, która nie jest zarazem krzywdą dla naszych bliźnich. Mnie­manie, że jest obowiązkiem człowieka nawracać innych, było podstawą wszystkich dotychczasowych prześla­dowań religijnych i gdybyśmy się na nie zgodzili, usprawiedliwiłoby je w zupełności. Chociaż uczucie, które przejawia się we wielokrotnych próbach uniemoż­liwienia podróży koleją w niedziele, w niedopuszczaniu do otwierania muzeów itp., nie da się porównać z okru­cieństwem dawnych prześladowców, jest jednak oznaką zasadniczo tego samego stanu umysłu. Jest to posta­nowienie zakazania innym czynów, na które im ich religia pozwala dlatego, że nie godzą się z religia prześladowcy. Jest to wierzenie, że Bóg nie tylko brzydzi się postępkiem niewiernego, ale nie uzna nas za niewinnych, jeśli pozostawimy go w spokoju.

Nie mogę się powstrzymać od dodania do tych przykładów lekceważenia ludzkiej wolności wyraźnej zachęty do prześladowania, jaką daje nasza prasa, gdy tylko czuje się w obowiązku zauważyć godne uwagi zjawisko noszące nazwę mormonizmu. Wiele można by powiedzieć o nieoczekiwanym i pouczającym fakcie, że religia oparta na rzekomym nowym obja­wieniu — wynik namacalnego oszustwa nawet nie popartego urokiem nadzwyczajnych zalet jej założy­ciela — znalazła wiarę u setek tysięcy i stała się funda­mentem społeczeństwa w wieku gazet, kolei żelaznych i telegrafu bez drutu. Tutaj obchodzi nas jednak ta okoliczność, że mormonizm, podobnie jak inne a lepsze religie, ma swoich męczenników; że jego prorok i założyciel został za swoją naukę zabity przez tłum; że inni jego zwolennicy postradali życie skutkiem tego samego bezprawnego gwałtu; że wypędzono ich wszyst­kich siła z rodzinnego kraju; a teraz gdy zostali zapę­dzeni do samotnego ustronia pośród pustyni, wielu ludzi w naszym kraju publicznie oświadcza, ze byłoby rzeczą słuszną (tylko że niepraktyczną) wysłać przeciw nim wyprawę, która by ich zmusiła przemocą do postępowania zgodnie z opiniami innych ludzi. Główną pobudką do antypatii zrywającej zwykłe tamy religijnej tolerancji jest artykuł doktryny mormonów sankcjo­nujący poligamie, która choć dozwolona mahome­tanom, Hindusom i Chińczykom, zdaje się wywo­ływać nieubłaganą wrogość, gdy ją praktykują osoby, które mówią po angielsku i podają się za chrześcijan. Nikt nie potępia bardziej ode mnie tej mormońskiej instytucji; zarówno z innych powodów jak dlatego, że nie tylko nie znajduje żadnego poparcia w zasadzie wolności, ale bezpośrednio ją gwałci, zakuwając w kaj­dany jedną połowę społeczności i zwalniając drugą od wzajemności obowiązków. Należy jednak pamiętać, że stosunek ten tak samo zależy od dobrej woli zawiązujących go kobiet, które mogą być uważane za jego ofiary, jak każda inna forma małżeństwa; i chociaż fakt ten może się wydać zadziwiający, tłumaczy się on zwykłymi wyobrażeniami i zwyczajami świata, które pouczają kobiety, że małżeństwo jest jedyną potrzebną dla niej rzeczą i pozwalają nam zrozumieć, że niejedna kobieta woli być jedna z wielu żon niż żyć w panieństwie. Mormoni nie żądają, by inne kraje uznawały takie związki lub uwalniały pewną część mieszkańców od posłuszeństwa swoim własnym prawom z powodu ich mormońskich opinii. Lecz gdy innowiercy pod naciskiem wrogich uczuć zrobili więcej ustępstw, niż tego słusznie można było żądać; gdy opuścili kraje, które nie chciały przyjąć ich nauki i osiedlili się w odległym zakątku, który uczynili pierwsi możliwym do zamieszkania dla ludzkich istot; trudno zrozumieć, na jakiej zasadzie prócz zasady tyranii można zabronić im, by tam mieszkali pod opieką praw, jakich sobie życzą, byleby nie napadali na inne ludy i nie stawiali przeszkód wyjazdowi tych, którym się sprzykrzy ich tryb życia. Jeden z nowszych pisarzy, zasłużony pod niejednym względem, pro­ponuje (że użyję jego własnych słów) wydać tej poli­gamicznej społeczności wojnę nie krzyżową, lecz cywilizacyjna, by położyć kres temu, co wydaje mu się wstecznictwem. Ja także uważam to za krok wstecz, ale wiem, że zacina społeczność nie ma prawa cywili­zować siłą drugiej. Póki ofiary złego prawa nie wzywają na pomoc innych społeczności, nie mogę przyznać, że osoby nie pozostające z nimi w żadnym związku, powinny się cło tego wtrącać i żądać położenia kresu stanowi rzeczy, który zdaje się zadowalać wszystkich ludzi bezpośrednio zainteresowanych, dlatego że gorszy on ludzi oddalonych o kilka tysięcy mil i nie odczuwających jego skutków. Niech posyłają, jeśli maja ochotę, misjonarzy, którzy by wygłaszali kazania przeciw podobnym doktrynom; niech za pomocą godziwych środków (do których nie należy nakazywanie milczenia propagatorom) zapobiegają szerzeniu się ich we włas­nym kraju. Jeśli cywilizacja pokonała barbarzyństwo, gdy panowało ono na całym świecie, zbędne jest wyrażanie obawy, by całkowicie poskromione barba­rzyństwo nic odżyło i nie podbiło cywilizacji. Cywili­zacja, która, może w ten sposób ulec zwyciężonemu już wrogowi, musi się najpierw wyrodzić do tego stopnia, że ani jej kapłani i nauczyciele, ani inni ludzie nie są w stanie lub nic chcą wystąpić w jej obronie. Jeśli do tego dochodzi, im wcześniej taka cywilizacja upadnie, tym lepiej. Stan jej może się tylko pogarszać, póki jej nie zburzą i nie odrodzą (podobnie jak Zachod­nie Cesarstwo Rzymskie) jacyś energiczni barbarzyńcy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ATRYBUTY WŁADZY POLITYCZNEJ, Technik Administracji, SOCJOL I PSYCH SPOŁECZNA, Socjologia i Psyc
Sciagi, Przedmiot funkcje cele socjologii, Role społeczne a zachowanie jednostki w grupie
Więzi społeczne, technologia żywności, Socjologia
Klasa a warstwa spoleczna, semestr III, socjologia struktur społecznych
Test z psychologii społecznej, Technik Administracji, SOCJOL I PSYCH SPOŁECZNA, Socjologia i Ps
Modul 2 Spoleczenstwo przedmiot badan socjologii id 3
socjologia kultury Rozdział VI ZRÓŻNICOWANIE SPOŁECZNE A ZRÓŻNICOWANIE KULTUROWE, socjologia kultury
Mills - Społeczeństwo masowe, Teoria i socjologia polityki
PATOLOGIE SPOŁECZNE, RODZINY I JEDNOSTKI – WPŁYW NA STAN ZDROWIA POPULACJI
Socjologia medycyny - wykłady, Nauki społeczne - Antropologia, Filozofia, Socjologia i Praca Socjaln
Pedagogika społeczna - wykłady, Studia, Socjologia
Socjologia makrostruktury społeczne wykład 4a, Socjologia makrostruktury społeczne - wykład 4
Socjologia -05.12.08Odrodzeniowa myśl społeczna - Ciąg dalszy, Socjologia 8-12-05
Sciagi, Socjalizacja, Role społeczne a zachowanie jednostki w grupie
Przyrodnicze podstawy życia społecznego, technologia żywności, Socjologia
Sciagi, Osobowosc nowoczesna, Role społeczne a zachowanie jednostki w grupie
Indywidualista - jednostka społeczna., Indywidualista ˙ jednostka spo˙eczna

więcej podobnych podstron