Yves-Marie Congar
ZNACZENIE UBÓSTWA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO W RAMACH CYWILIZACJI DOBROBYTU
Zagadnienie jest bardzo ważne i ogromnie aktualne. Podejmując je, weźmiemy sobie za przewodnika św. Tomasza, który jest tak bliski ewangelii, a przy tym tak rozumny i tak ludzki.
Ubóstwo można rozpatrywać jako zwykły fakt ekonomiczny: jako stan nieposiadania, jako sytuację ogołocenia. Trzeba zresztą rozróżnić stopnie ubóstwa. Zobaczymy wówczas, że nie są to stopnie wyłącznie ilościowe, i że w tej dziedzinie, dotyczącej możliwości rozwoju naszego człowieczeństwa (Pius XII powiedział, że własność jest przestrzenią życiową osoby), stopnie ilościowe przechodzą łatwo w różnice jakościowe. Za prawnikiem francuskim J. Hamelem rozróżnimy więc cztery następujące stopnie:
Nędza, czyli „sytuacja tych, którym brak zasobów do zaspokojenia potrzeb, jakie ma każdy człowiek".
Na przeciwnym krańcu jest bogactwo, czyli „sytuacja tego, który w swoim środowisku posiada taką obfitość dóbr. że może łatwo zaspokajać do woli wszystkie swoje pragnienia, łącznie ze zbytkownymi". Zauważmy, że owa definicja określa bogactwo jako rzecz względną: to. co w jednym, kraju jest przeciętnym dobrobytem, w innym środowisku może być bogactwem czy luksusem.
3. Dobrobyt określają „zasoby wystarczające, by człowiek, w swoim środowisku, zbliżał się do przeciętnego poziomu majątkowego środowiska, nie posiadając jednak wyraźnego nadmiaru majątku". Pojęcie to jest również względne.
4. Ubóstwo, czyli „sytuacja tego, który nie może żyć na poziomie swojego środowiska i który nie będąc pozbawionym tego co zasadnicze, musi sobie odmawiać zaspokajania potrzeb, uważanych przez otoczenie za rzecz normalną".
Ubóstwo jako takie nie jest czymś dobrym i szukanie wyjścia z niego jest godziwe. Ubóstwo przechodzące w nędzę działa nawet upośledzająco, ponieważ nie pozwala człowiekowi na pełną realizację jego człowieczeństwa. W wymienionych przez nas czterech stopniach tylko nędza jest określona w sposób bezwarunkowy w odniesieniu do człowieka jako takiego. Jest rzeczą jasną, że walka z nędzą jest ścisłym obowiązkiem człowieka z tytułu jego uczestnictwa w całej ludzkości. a jeszcze bardziej naglącym obowiązkiem chrześcijanina z tytułu szlachetności stworzenia ludzkiego, takiego, jakie chrześcijanin dostrzega w planie dzieła stworzenia oraz w planie odkupienia.
Skoro ubóstwo jako stan nieposiadania samo w sobie nie jest dobrem, nie jest tym bardziej cnotą. Najpierw dlatego, że cnota jest ze swojej istoty dyspozycją zwróconą ku dobru i człowieka, który ją posiada, kwalifikuje jako dobrego. Następnie dlatego, że jest to dyspozycja dobrowolnie wybrana. A wiec z samego założenia sytuacja z zewnątrz narzucona i znoszona z konieczności nie może być cnotą. W Starym i Nowym Testamencie ubóstwo, jako sytuacja ekonomiczna, ukazuje się obojętne lub neutralne, z punktu widzenia zespolenia z Bogiem. Jezus miał bogatych przyjaciół, ale obcował z biednymi, a oni się czuli w Jego towarzystwie zupełnie swobodni. Złorzeczenia przeciw bogatym, jakie Jezus wypowiadał, odnoszą się bez wątpienia do. pewnego przywiązania do bogactwa i do wypływających zeń konsekwencji w dziedzinie zachowania się wobec ludzi i wobec Boga.
Św. Tomasz z Akwinu musiał przemyśleć zagadnienia, jakie stawia ubóstwo, nie tylko w świetle swojej etyki cnót, tak racjonalnej i tak zwartej, ale również w świetle ewangelizmu, który dobrowolnie wybrał. Chociaż o. Chenu rzucił już dużo światła na ewangelizm św. Tomasza, właściwe przebadanie tego ewangelizmu w teologii Doktora Powszechnego pozostaje jeszcze do zrobienia. Takie studium trzeba będzie przeprowadzić również w sposób historyczny, biorąc np. to pod uwagę, co św. Tomasz mógł otrzymać od swoich mistrzów, ale przede wszystkim zajmując się prądami i ścieraniem się myśli, jakie wypełniały wiek XIII. Wiadomo, że św. Tomasz musiał walczyć na dwa fronty: ze świeckimi profesorami filozofii, a również z pewnym absolutyzowaniem zakonnego ubóstwa, jakie się spotykało u doktorów franciszkańskich. Dla św. Tomasza dobrowolne ubóstwo nie było wcale doskonałością, tylko środkiem osiągnięcia doskonałości. Ideałem byłoby wspólne posiadanie umiarkowanych dóbr stosownie do właściwych celów, do jakich dąży każda instytucja, dóbr nabywanych i zarządzanych w spokoju, we właściwym czasie, tak aby sprawiały już najmniej kłopotu. Współcześni mu franciszkanie atakowali tę ideę dobrowolnego ubóstwa jako zwykłego środka: usus pauper, i faktyczne nieposiadanie należało u nich do istoty ślubu, który bez tego stałby się fikcją. Ale św. Tomasz utrzymał swoje stanowisko i dzisiaj spór jest, jak się zdaje, zamknięty.
Św. Tomasz zajmuje się zagadnieniem ubóstwa w wielu miejscach Summy, które odpowiadają różnym poziomom praktykowania chrześcijaństwa. Jest rzeczą bardzo pouczającą rozpoznanie i prześledzenie tego rozróżnienia, w którym mieści się zasada ułatwiająca głębsze zrozumienie problemu. Odkrywamy w ten sposób trzy poziomy, które nie są rozbieżne, ale organicznie powiązane w praktykowaniu życia chrześcijańskiego.
1) Poziom cnót: przy omawianiu cnoty roztropności, porządkujące i wymierzającej środki z myślą o miłości, która jest absolutem („miarą miłości jest kochać Boga bez miary") oraz cnoty umiarkowania, dzięki której regulujemy używanie dóbr stworzonych.
2) Poziom praktykowania rad ewangelicznych, a wśród nich dobrowolnego zubożenia. KK podjęła tę perspektywę ewangeliczną, właściwą również dla etyki tomistycznej. według której rady ewangeliczne proponuje się wszystkim wiernym: nie nakazuje się ich pod posłuszeństwem, jak przykazania, ale proponuje się je w ramach roztropności nadprzyrodzonej, tak że każdy powinien je praktykować, stosownie do stanu i powołania dla miłości Boga i bliźniego. A więc praktykowanie rad ewangelicznych nie jest zastrzeżone zakonnikom, którzy je ślubują w sposób szczególny i publiczny oraz dążą do nich z zasady poprzez życie całkowicie, nawet w swojej strukturze - zorganizowane według wymagań owych rad po to, by osiągnąć doskonalszą miłość Boga i bliźniego.
Etyka świętego Tomasza nie jest rozbudowana pod znakiem naśladowania Chrystusa. Ogólnie biorąc, jego etyka wydaje się mało chrystologiczna, i to mu oczywiście zarzucano. Ale dzieje się tak z przyczyny bardzo głębokiej: sam Chrystus jest również środkiem, drogą; celem jest zjednoczenie z Bogiem, upodobnienie się do Boga. prawdziwe przebóstwienie. Etyka świętego Tomasza jest całkowicie opanowana przez cnoty teologalne, których charakter w pełni i absolutnie teologalny dostrzegł on jak nikt inny. Jednak jeżeli chodzi o rady, a zwłaszcza o radę dobrowolnego ubóstwa, św. Tomasz powołuje się wyraźnie na - specyficzną według niego -motywację seąuela Christi: a więc naśladowanie, które ma charakter uczenia się w szkole Chrystusa, kroczenia Jego śladami (po niemiecku raczej Nachfolge niż Nachahmung).
3) Poziom darów Ducha Św., czyli bezpośredniego poruszenia przez Boga, według Jego miary, ponad regułami naszej wizji rzeczy, naszej roztropności nawet nadprzyrodzonej. Jest to bardzo charakterystyczny element Tomaszowej etyki chrześcijańskiej, całkowicie w nią wmontowany, podkreślający rolę łaski, miłości i wolności dzieci Bożych: Qui Spiritu Dei aguntur, ii sunt filii De. Dary Ducha Świętego są dyspozycjami, wprowadzonymi w nas na stale, wraz z łaską Bożą, jaką Bóg sam nam daje ponad miarę ludzką, abyśmy szli za Jego poruszeniem i abyśmy działali naprawdę jak dzieci Boże, według wizji i miary Boga. Otóż ewangeliczne praktykowanie dobrowolnego ubóstwa wiąże św. Tomasz z darem bojaźni, która w życiu religijnym ma wartość podstawową (jest ona początkiem mądrości), a którą wiąże z nadzieją. Ta cnota i ten dar mają w nas zrealizować doskonałe poddanie się Bogu, w całkowitej i doskonałej zależności od Niego. Można w ten sposób osiągnąć bądź exinanitio inflanti et superbi spiritus, bądź przez posłuszeństwo instynktowi, jaki Duch Święty w nas umieścił, wyprowadzić z całkowitej i czystej ufności położonej w Bogu impuls odrzucenia podpory, jakiej można by szukać i znajdować w dobrach doczesnych. Heroiczne przykłady świętych, założycieli zakonów oraz tylu chrześcijan i chrześcijanek, borykających się z trudnymi warunkami jest ilustracją owej doktryny, tak bardzo tradycyjnej. Na tym poziomie dobrowolne lub przyjęte ubóstwo, staje się podstawową wartością życia chrześcijańskiego, w pokorze, która jako taka jest miarą głębi wszelkiego życia duchowego.
Sens tej doktryny tomistycznej jest jasny: dla chrześcijanina o żywym życiu duchowym istnieje jeszcze inny poziom niż moralność racjonalna, nawet wtedy kiedy rozum jest oświecony wiarą, inny poziom niż umoralnienie rzeczy takich, jakimi one są. Istnieje etyka Boga, takiego, jaki się dał poznać w Jezusie Chrystusie, „Drodze, Prawdzie i Życiu" (J 14, 16). Na tym poziomie nie chodzi już tylko o uporządkowanie przez cnotę naszego życia, w warunkach, w jakich ono się w świecie rozgrywa, ale o krytyczne zastanowienie się nad sensem i prawdą naszego istnienia wobec absolutu Boga i Jego planu zbawienia, czego szczytem jest mądrość Krzyża, wyższa niż wszystkie nasze projekty i przewidywania.
W ludzie Bożym zawsze żyły dusze całkowicie zdane na Boga, a nieufne wobec siebie, te, które budują państwo mistyczne, jak powiedział św. Augustyn: „Miłość siebie posunięta aż do wzgardzenia Bogiem, zbudowała państwo zła; miłość Boga, posunięta aż do wzgardzenia sobą, zbudowała państwo Boże". Takie było też w dawnym Izraelu prawo rządzące istnieniem „biednych Jahwe" lub anawim, tego „wiecznego Izraela, który żyje modlitwą i oczekiwaniem... cały napięty ku spotkaniu z Bogiem"; tych anawim, którzy swój pełny typ osiągnęli w Najświętszej Maryi Pannie, a najwyższy wyraz w Jej Magnificat. To o nich mowa w pierwszym błogosławieństwie: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie" (Mt 5, 3). A równoległa formuła u św. Łukasza, jaką niektórzy egzegeci (D. J. Dupont) uważają za wierniejsze oddanie pierwotnej wypowiedzi, mówi jasno, że duch ubóstwa nie może istnieć czy przetrwać bez pewnego dążenia do ubóstwa faktycznego: „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy... natomiast biada wam. bogaczom'' (Łk 6, 20 i 24).
To wezwanie ewangeliczne nasiliło się na nowo za naszych dni nie tylko w wyjątkowych powołaniach, ale w ludzie chrześcijańskim. Jesteśmy świadkami ponownego odkrywania ubóstwa jako wartości istnienia, ponad zwykłym, moralnie uporządkowanym używaniem dóbr ziemskich. Pośród świata, opanowanego dążeniem do maksymalnego komfortu i sukcesu materialnego, żyją liczne rodziny chrześcijańskie, których styl życia i wychowania dzieci zaprzecza supremacji pieniądza i bogactwa. Cechą naszej epoki jest odkrycie na nowo człowieka chrześcijanina, to znaczy człowieka, który się nie zadowala wyznaniem wiary i spełnianiem wymagań etyki i kultu określonych przez Kościół, ale stara się przeżywać ewangelię w swoim ludzkim zachowaniu. Otóż człowiek chrześcijanin to człowiek, który się dzieli, który jest otwarty na innych, który oddaje przysługi, który nie odmawia, kiedy się go wzywa. Wiele rodzin żyje tymi wartościami, w duchu i według wytycznych ubóstwa ewangelicznego. W coraz liczniejszych tak zwanych „grupach życia ewangelicznego" idzie się jeszcze dalej: otwarta gościnność, zaangażowanie w jakąś akcję miłosierdzia; w niektórych grupach kierownikowi grupy zdaje się sprawę z wydatków i składa się zasoby do wspólnej kasy. Małżeństwo (z dwojgiem małych dzieci) przyjęło zasadę nie zachowywania sum większych od budżetu miesięcznego i oddawania wszystkiego, co jest powyżej tej sumy.
To prawdziwe odkrycie na nowo ubóstwa ewangelicznego wiąże się z odkryciem absolutu agape, ponad wszelkim moralizmem, oraz z odkryciem wartości służenia, odpowiedzialności, świadectwa. Zawdzięcza ono niemało woli życia nie dla samego siebie, ale bycia z ludźmi, zwłaszcza z najbiedniejszymi, postawienia się samemu „w centrum biedy, na osi nędzy" i wejścia w pełną solidarność z potrzebującymi. Ale w sposób decydujący jest ono związane z odkryciem na nowo wartości samego istnienia czy ontologii chrześcijańskiej, ponad moralizmem i jurydyzmem, tak często krytykowanym na Soborze.
Zagadnienie ubóstwa stale wypływało na Soborze i miało tam swoich świadków i swoich proroków. Ta troska ujawnia się w większości wielkich tekstów soborowych: KK, KDK, DM, DK i in. Paweł VI wiele razy udowodnił, jak bardzo obchodzi go zagadnienie ubóstwa, które chrześcijanie i Kościół powinni praktykować. W encyklice Ecclesiam suam od wszystkich biskupów żądał w tej sprawie propozycji i pomocy.
To wszystko jest bardzo piękne, ale nasuwa pewne pytania. Trzeba szczerze przyznać, że o ubóstwie mówią bogaci, a w każdym razie ci, którym niczego nie brakuje. Czasami mówią o nim dobrze, ale to niczego nie zmienia; oni sami żyją dalej tak, jak żyli, i trzeba przyznać, że niełatwo byłoby-postąpić inaczej: każdy jest przecież włączony w jakieś struktury i warunki istnienia, których w praktyce nie można zmienić. A jednak nasze wypowiedzi o ubóstwie i ubogich nie powinny stać się wypływem ideologii, ucieczką od prawdziwych problemów czy jakimś tanim usprawiedliwieniem poczucia winy. W takiej dziedzinie nic nie może być gorsze od fałszu. Kto mówi o ubóstwie, powinien o nim mówić w sposób rzeczywisty, jeżeli chce uniknąć romantyzmu i hipokryzji. Toteż w dalszej części artykułu zamierzamy sprecyzować, czym w dziedzinie ubóstwa może i powinno być poszukiwanie prawdy ewangelicznej:
w płaszczyźnie naszego życia osobistego, jako wartość egzystencji chrześcijańskiej ;
w jego wpływie na nasze postępowanie i decyzje w świecie, do którego należymy, a który jest jednocześnie światem dobrobytu, jeżeli nie obfitości, i światem nędzy.
I. JAKOŚĆ EGZYSTENCJI NA POZIOMIE ŻYCIA OSOBOWEGO
Widzieliśmy, że niemało wiernych odkryło na nowo wezwanie do ubóstwa jako do czegoś, co należy do warunków życia chrześcijańskiego. Ci ludzie chcą w sposób pełny być w świecie, ale do niego nie należeć. Przez swoje zachowanie i styl życia pragną należeć do królestwa Bożego. Oni zrozumieli, że życie chrześcijańskie wymaga przemiany umysłu i ducha (por. Rz 12, 2; Ef 4, 23) i jakiejś metanoia, czyli głębokiego nawrócenia, o czym zresztą księża za mało mówią, a jeżeli już mówią, to nawrócenie ujmują w płaszczyźnie praktyk prywatnych lub dosyć niezadowalającej, kazuistyki moralizatorskiej. Nie można być na serio chrześcijaninem, jeżeli się nie wchodzi na drogę tej ewangelicznej metanoia, w płaszczyźnie samych zasad życia, w płaszczyźnie pewnej jakości istnienia, pewnego „pogłębienia w egzystencji", według powiedzenia Kierkegaarda. Chodzi o to, żeby umrzeć dla człowieka cielesnego, jakim jesteśmy według świata, a narodzić się dla pewnego sensu życia i świata według Boga. Takie nowe narodzenie nie usuwa ze świata, ale wpierw żąda, żeby się stać straconym dla świata, takiego, jakim on sam siebie pojmuje, po to, by następnie świat został nam oddany jako świat według Boga, jako świat Ojca. To już nie jest świat, gdzie żyje się wyłącznie dla siebie samego i po to, by zeń korzystać; to świat, który Bóg tak ukochał, że dał mu swojego jedynego Syna i dla jego zbawienia i wypełnienia realizuje swój plan; zasadą, ośrodkiem i wzorem tego .planu jest Jezus Chrystus. Być zagubionym dla świata światowego, a narodzić się dla świata Bożego, to znaczy wejść na drogę wolności duchowej i służby, których warunkiem jest pewne ubóstwo; to znaczy żyć w Kościele, takim, jaki się narodził z Paschy i Zesłania Ducha Świętego; takim, jakiego cechy odnajdujemy w Dziejach i pismach apostolskich; to znaczy znajdywać i urzeczywistniać pełną prawdę stosunku religijnego, jaki nas łączy z Bogiem i tym samym z ludźmi, naszymi braćmi.
Ten stosunek religijny ma za podstawę wiarę, nadzieję i miłość tak ustawione, że miłość nabiera pełnej prawdy chrześcijańskiej i religijnej na fundamencie wiary i nadziei. Przykład i pouczenie św. Franciszka z Asyżu są tu znamienne. Nie bez przyczyny zostały one dane społeczności chrześcijańskiej właśnie w tym momencie, w którym rozpoczynał się świat nowożytny, z gospodarczego punktu widzenia, nacechowany przejściem od gospodarki ściśle lokalnej i opartej na posiadaniu ziemi do gospodarki opartej na wymianach handlowych, na krążeniu pieniądza dzięki wekslom i bankom, czyli do gospodarki rozpoczynającej panowanie kapitalizmu. Głęboki sens ubóstwa św. Franciszka przerasta poezję Kwiatków czy jego ślubu z panią Biedą, a nawet cnót należących do „sfery moralności". Jego ubóstwo należy do metanoi ewangelicznej i do doskonałego, absolutnego urzeczywistnienia stosunku czystej, pionowej, zależności od Boga. Jest to stosunek wiary i nadziei doprowadzonych aż do momentu, kiedy chce się zależeć już tylko od Boga, i to w sposób zawsze aktualny, w każdej chwili, w każdej okoliczności życia. Ewangelia daje obraz tego stosunku w uroczystym ostrzeżeniu Pana Jezusa: „Nikt nie może dwom panom służyć": panem jest albo Bóg, albo stworzenia zajmujące bezprawnie Jego miejsce ".
Ta sprawa rozjaśnia się, kiedy się zwracamy do biblijnego pojęcia wiary, takiej, jaką ilustruje pierwotne i konkretne znaczenie tego słowa w języku hebrajskim, jest to język konkretny, a rzeczywistości duchowe zawsze wyraża biorąc za podstawę obrazy konkretne. Hebrajskie słowo oznaczające fakt wierzenia pochodzi od czasownika oznaczającego „nosić", aman; a kiedy się go bierze w trybie rozkazującym (hifil): „kazać nosić". Wierzyć, to kazać się nosić przez kogoś innego, a więc opierać się na kimś, w nim ufność pokładać. Ewangelia często mówi o mamonie jako o przeciwieństwie Boga, na którego się zdajemy przez wiarę. Wiarę można pokładać albo w mamonie, albo w Bogu, w jednym albo w drugim, ale nie w jednym i drugim. Otóż, chociaż etymologia aramejskiego słowa «mamona», które weszło do naszej mowy w takiej formie, w jakiej "Pan Jezus go używał, jest niepewna, niektórzy wybitni bibliści sądzą, że słowo to można wiązać z rdzeniem mn, rdzeniem czasownika aman, wyrażającego akt wierzenia. Jeżeli ta etymologia jest ścisła, mamona byłaby właśnie tym, w czym człowiek szuka oparcia, w czym pokłada ufność, w sposób jaki zwalnia go i nie pozwala mu pokładać ufności w Bogu.
I tak ubóstwo, jako konkretny warunek teologalnej wiary i teologalnej nadziei, samo nabiera charakteru teologalnego. Przestaje ono dotyczyć już tylko prawości w używaniu dóbr tego świata w poziomej płaszczyźnie naszego życia, ale dotyczy również prawdy naszego pionowego odniesienia do Boga. Niewątpliwie z tej przyczyny św. Paweł chciwość porównuje do bałwochwalstwa (Koi 3, 5; Ef 5, 5). Wiara polega na takim postępowaniu, żeby Bóg był dla nas naprawdę Bogiem: prawdziwym Bogiem, Bogiem żywym, który dla dobra swoich stworzeń, chce być władcą ich życia. Bóg wtedy jest naprawdę moim Bogiem, Bogiem mojego zbawienia, kiedy Jemu oddaję kierownictwo mojego życia. Nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek inny zamiast Niego zajął w nim miejsce pana.
Z tej perspektywy, staje się sprawą jasną, dlaczego św. Tomasz związał praktykowanie ubóstwa z podstawowymi dyspozycjami bojaźni Bożej, daru bojaźni, który sam jest związany z teologalną nadzieją i pokorą. Cała asceza, całe postępowanie wypływa z tej podstawowej wartości: chrześcijanin powinien dążyć do panowania nad chęcią posiadania, jaką znajduje w sobie żyjąc cieleśnie, oraz nad wszystkim tym, co rodzi w nim żądzę posiadania i przywiązanie do posiadania, i co może uczynić z niego niewolnika zamiast króla wolności. Tu dostrzegamy rolę, jaką ma jałmużna w naszym zdobywaniu wolności duchowej, w której sprawuje się nasze królewskie kapłaństwo, pod warunkiem, że jałmużnę, związaną z postem, rozumiemy tak jak Wł. Sołowiew, jako coś, co ogarnia wszelkie dobrowolne zubożenie, wszelkie zwycięstwo ducha dawania nad duchem posiadania. Metanoia chrześcijanina żąda, aby poddał zasadniczej i ogólnej krytyce wszelki zmysł posiadacza.
W całym Piśmie św., a szczególnie mocno od wcielenia Syna Bożego, prawdziwość stosunku do ludzi jest nierozłączna od prawdziwości naszego stosunku do Boga. Powiedzenie, że te dwa przykazania są podobne do siebie, jest za słabe; trzeba uznać, że nie można zadośćuczynić pierwszemu, jeżeli się nie jest w zgodzie z drugim; a nawet, że drugie ma wobec pierwszego jakiś praktyczny priorytet. Mówiąc w duchu Biblii i Ewangelii, nie można uznawać naprawdę ojcostwa Bożego bez prawdziwego wprowadzania w czyn braterstwa wobec ludzi tak samo zresztą, jak nie można iść aż do końca tego braterstwa, kiedy się nie uznaje ojcostwa Bożego.
Tu znowu św. Franciszek z Asyżu jest naszym mistrzem. Myślimy o tej scenie, która wyznacza jego zerwanie ze światem cielesnym i jego oddanie się życiu ewangelicznemu. Zaczął już w nie wkraczać, ale jeszcze korzystał z zasobów swojej rodziny i trwonił je z rycerską beztroską i rozrzutnością. Jego ojciec tym się gorszył i niepokoił, więc poprosił biskupa, żeby wezwał Franciszka i kazał mu oddać resztę rodzinnych pieniędzy. W obecności biskupa Franciszek zdjął ubranie, złożył je u stóp swojego ojca i powiedział uroczyście: „Słuchajcie wszyscy i zrozumcie! Do tej pory ojcem moim nazywałem Piotra Bernadone. Ale ponieważ postanowiłem służyć odtąd samemu Bogu, oddaję Piotrowi Bernadone pieniądze, o które się niepokoił; I odzienie, które od niego otrzymałem. Odtąd nie będę już mówił: Mój ojcze, Piotrze Bernadone, ale Ojcze nasz, któryś jest w niebie!. Tyle, jeżeli chodzi o Boga, uznanego za troskliwego Ojca, od którego się wszystkiego oczekuje, ponieważ On dba o swoje stworzenie. Jeżeli zaś chodzi o stosunek braterstwa -który, jak wiemy, dla Franciszka wypływał z ojcostwa Bożego - Święty rozciągnął to braterstwo (i to dosłownie, nie tylko poetycznie) nawet na zwierzęta i na rośliny. Pewnego dnia jeden z braci prosił Franciszka o pozwolenie na posiadanie psałterza. Święty tak mu odpowiedział: „Kiedy będziesz miał psałterz, zaczniesz pożądać brewiarza. A kiedy będziesz miał brewiarz, zasiądziesz w stallach, jak jaki wielki prałat i powiesz do swojego brata: Przynieś mi mój brewiarz".
Stanowisko św. Franciszka jest skrajne: pochodzi ono z przestrzegania Ewangelii sine glossa, ad litteram diligenter, którego Święty ostatecznie innym nie nakazał. Ale to stanowisko w sposób nieodparty odbija światło Ewangelii. Jest faktem, że posiadanie jest korzeniem ducha panowania. Przywiązanie do pieniądza psuje serce człowieka i niszczy w nim samą możliwość zmysłu braterstwa. Wystarczy, by każdy z nas zapytał własnych wspomnień czy własnego doświadczenia, by się rozejrzał wokół siebie: niezgoda w rodzinie, niesprawiedliwości społeczne, brak zaniepokojenia z powodu nędzy i poniżenia innych, niewrażliwość serca - to wszystko jest ohydnym potomstwem przywiązania do pieniądza. Bałwochwalstwo bożka najbardziej pustego i nietrwałego w miejsce wiary i nadziei w naszego Ojca rodzi bratobójstwo.
Tak, to prawda, praktykowanie ubóstwa jest nieodłączne od egzystencji chrześcijańskiej, przeżywanej ponad poziom zwykłego moralizmu, na płaszczyźnie ontologii łaski i jej wymagań.
II. WYBÓR I ZACHOWANIE SIE W ŚWIECIE DOBROBYTU I NĘDZY
Nasz świat jest faktycznie dwoisty. W ostatnich latach uderzono na alarm, by sumienia narodów i klas zasobnych, które przynajmniej częściowo żyją w tak zwanej „erze obfitości" zainteresować wielkim ubóstwem, jeżeli nie prawdziwą nędzą, w jakiej żyje duża część, a nawet większość ludzkości. Przypomnijmy pokrótce niektóre liczby: 150 milionów rodzin żyje w warunkach nieludzkich, w warunkach, jakie nie pozwalają się człowiekowi rozwijać, podczas gdy w krajach bogatych. żyje 30 milionów rodzin w dobrobycie. Dwie trzecie ludności świata nie rozporządza koniecznymi na dzień 2500 kaloriami: 30 milionów ludzi umiera rocznie wskutek niedożywienia, a jest to liczba, do jakiej nie doszła żadna, nawet najokropniejsza wojna. Śmiertelność dzieci w Indiach dochodzi do 185 na 1000; przeciętna szansa życia wynosi tam 32 lata, a analfabetyzm obejmuje 83,4% ludności. Dziewiętnaście najbogatszych narodów (a właśnie wśród nich procent ochrzczonych jest najwyższy), które stanowią zaledwie 16°/o całej ludności globu, kontroluje 75°/o dochodu światowego. Wszystkie narody ziemi wydają rocznie 120 miliardów dolarów na zbrojenia: jest to połowa kształtującego się brutto kapitału świata.
Jest rzeczą oczywistą, że to jest bezsensowne i nie do przyjęcia. Jeżeli sposób, w jaki społeczeństwo traktuje swoich ubogich, przyjmiemy za miarę jego godności - to nasze „chrześcijańskie" społeczeństwa same się zhańbiły. Nie są one chrześcijańskie, nie są nawet ludzkie - jak mówi F. Perroux - „bo naturalny humanizm wymaga, żeby człowiek nie niszczył człowieka, poświęcając go na rzecz pieniądza". Chrześcijaństwu nie udało się przeszkodzić temu. że społeczeństwa, chlubiące się duchowym dziedzictwem chrześcijaństwa, przeszły pod panowanie pieniądza i gospodarki opartej nie na zasadzie najlepszej służby maksymalnej liczbie ludzi, ale na zasadzie maksymalnej korzyści nielicznych. W dużej mierze zasłużyliśmy na wyrzut sformułowany przez Bernanosa: „Nie tych samych ludzi Bóg wybrał do przechowywania swego słowa i do wypełniania go". Ale Słowo, któreśmy zachowywali, potępi nas, jeżeli go nie wypełnimy: De ore tuo judico, serve neąuam... albo ten wyrzut P. Evdokimova: „To Kościół posiada posłanie wyzwolenia, ale wyzwolicielami są inni”.
Ten skandal trwa od dawna, ale obecnie bije w oczy: ukazuje się on sumieniom wszystkich poprzez fakt, że dzięki nowoczesnym, środkom przekazu, każdy człowiek stał się obecny i dostępny dla drugiego człowieka. Znamy liczby głodu, statystyki nędzy, widzieliśmy fotografie dzieci o brzuszkach wzdętych z głodu, o zapadniętych, oczach, o wystających stawach kolanowych pod udami cienkimi jak piszczele. Z drugiej strony ludy nędzne i wygłodzone zetknęły się również z bogactwem naszych instytucji, z naszym trybem życia, z naszym luksusem, z naszymi czołgami i armatami. Tradycja chrześcijańska nie zaznała dotąd sytuacji, która by tak nagląco żądała odpowiedzi od ludu Bożego. Czegoś takiego nie znał ani św. Tomasz, ani św. Antonin z Florencji, który w wieku XV usiłował umoralniać rodzący się kapitalizm. Stąd powtarzanie ich wniosków nie może wystarczyć.
Nie wystarcza również odkrycie na nowo, a nawet uhonorowanie ubóstwa jako wartości duchowej. „Tajemnicę samego ubóstwa można określić tylko wtedy, kiedy się je zestawi z ubóstwem rzeczywistym w ten sam sposób, jak się je zestawiało z pokorą i wiarą.. Gdyby się tego zaniedbało, to nie tylko ubóstwo, jako postawa religijna, byłoby pozbawione jakiejkolwiek wartości znaku, nie tylko nie miałoby żadnego związku ze światem, w jakim żyjemy - a od solidarności z tym światem nie zwalnia nas ani wiara, ani miłość - ale naszym najbardziej wysublimowanym postawom duchowym groziłoby, że się staną nowym faryzeizmem i zgorszeniem.
Tak jest naprawdę i nigdy nie będzie dosyć powtarzania tego. Nie wystarczy odkryć na nowo ubóstwa, a nawet nie wystarczy praktykować duchowego ubóstwa w naszych stosunkach z Bogiem. Z tą samą mocą musimy stwierdzać, że to odkrycie na nowo i ta praktyka nie tylko nie są obce naszemu zachowaniu się wobec nędzy ludzi, ale że one są konieczne do skutecznego zaangażowania się w walkę przeciw tej nędzy. Nie chodzi tu tylko o korzyść apostolską, o faktyczną skuteczność naszego świadectwa i naszych słów. Ten aspekt jest oczywiście bardzo ważny. Tylko ubóstwo wprowadzone w życie sprawi, że biedni będą nas słuchać. „Tylko wtedy można być z ubogimi, kiedy się jest przeciw ubóstwu" (Paul Ricoeur). Tylko Kościół nawrócony do ubogich, a więc na ubóstwo, będzie mógł (na nowo) stać się Kościołem ubogich. Słusznie powiedziano, że w Kościele, który (na nowo) stał się Kościołem ubogich, bogaci znajdą i zajmą swoje miejsce; biedni nigdy nie zajmą swojego miejsca w Kościele bogatych.
Użyteczność, konieczność apostolska jest oczywista, ale - jak we wszystkim, cośmy tu wyłożyli - chodzi o coś dużo bardziej ontologicznego. Zaczęliśmy już to pokazywać: sama prawda naszego stosunku do Boga zobowiązuje do czegoś wobec ludzi, „jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą" (1 J 4, 20). Chrystus, zstąpił w nasze ubóstwo, właśnie dlatego, że po synowsku poddał się Bogu Ojcu, i poślubił je po to, by nas z niego wyzwolić; taki jest sens niesłychanie głębokiego hymnu z Listu do Filipian (2, 5-11). Tak więc ubóstwo duchowe, w wyjaśnionym przez nas znaczeniu całkowitego poddania się Bogu, wciąga nas w plan Boga, który chce, by człowiek żył i byśmy się stali współpracownikami Jego Opatrzności. Jest to jedna z tych. spraw, gdzie Odkupienie dopełnia dzieła stworzenia, a więc również jedna z tych spraw, gdzie chrześcijanin nie może naprawdę należeć do Boga bez skutecznej obecności w świecie. Czynny stosunek do ubóstwa i nędzy ludzkiej jest wewnętrznym wymaganiem samego naszego ubóstwa duchowego.
Skuteczne działanie przeciw nędzy wymaga ze swej strony przezwyciężenia i przekroczenia postawy posiadacza. To jest oczywiste. Nie można skutecznie pomagać biednej ludności wyjść z jej nieludzkich warunków inaczej niż poprzez atakowanie struktur, które pauperyzują; struktur, z których korzyści czerpią bogaci, nawet wtedy, kiedy się to dzieje bez ich wiedzy i woli. Tylko wtedy można się wprząc w służbę ubogich, kiedy się poddało krytyce i wyeliminowało to przyrodzone poczucie wyższości, które sprawia, że wciągamy ich w służbę naszej zamożności, a konkretnie korzystamy z ich niższości i ubóstwa. Dwóch trzecich ludzkości nie da się wyprowadzić z ich stanu niedożywienia, z ich stanu podludzi, jeżeli w żaden sposób nie zechce się naruszyć stopy życiowej ludów bogatych, a nawet systemu ekonomicznego, który sam z siebie pracuje nad dalszym wzbogacaniem bogatych i coraz większą pauperyzacją ubogich. Gospodarka światowa nie będzie mogła (na nowo) odkryć i wypełnić swojego celu, a światowa produkcja bogactwa nie będzie mogła przestać wzbogacać bogatych i odczłowieczać ubogich, jeżeli bogaci nie zgodzą się na pewne zubożenie i na inne struktury społeczno-ekonomiczne niż te, które faktycznie są zbudowane dla ich wzbogacania, z tą fatalną konsekwencją, że biedni będą utrzymywani w ubóstwie, a nawet że ich bieda będzie się jeszcze pogłębiać.
Przykład krajów komunistycznych wykazuje, że można odwrócić sytuację na niekorzyść bogatych za pomocą rewolucji ekonomicznej i społecznej, zupełnie obcej, a nawet wrogiej wszelkiej religii, skoro się tam uważa, że religia musi utrzymywać struktury ucisku słabych przez mocnych. Że te rezultaty uzyskano poprzez przymus, przynajmniej wobec tych kategorii ludzi, którzy byli przeciwni zmianom; że dziś jeszcze system ów jest związany z poważnymi ograniczeniami, - to wszystko wiemy, i tego właśnie nie chcemy. Ale ten fakt, oczywiście bardzo ważny, nie zwalnia nas - a nawet czyni tę sprawę jeszcze bardziej naglącą - od obowiązku podjęcia skutecznej walki z nędzą ludzką w imię Boga żywego. Tak w imię Boga żywego, w imię prawdziwości stosunku religijnego, trzeba, całkiem innymi środkami, zrobić nie mniej niż komuniści zrobili za pomocą przymusu, aby zwyciężyć nędzę i żądzę zysku, jaka nędzę rodzi. Takie jest wyzwanie rzucone dziś chrześcijanom, a poprzez nich, mimo ich niegodności, samemu Bogu!
Trzeba, dobrze rozważyć, do czego to zobowiązuje chrześcijan czy lud Boży. Wydaje się, że w odpowiedzi wymaganej od chrześcijan czy ludu Bożego trzeba dostrzec jakby trzy piętra kolejno coraz szersze i stawiające coraz większe wymagania.
1) Chrześcijanin będzie musiał dojść do postaw i działania, jakie będzie można nazwać rewolucyjnymi w znaczeniu niżej sprecyzowanym - niemniej chrześcijanin nie jest rewolucjonistą. Jak słusznie zauważył Dostojewski, rewolucjonistę obchodzi to, co jest dalekie, a chrześcijanina najpierw to, co bliskie. Rewolucjonista dla wprowadzenia swojego systemu poświęca osoby, nie wstrzymuje go widok łez i krwi, byleby przez nie, ponad nimi inne pokolenie osiągnęło taki stan rzeczy, gdzie krew i łzy nie będą już płynąć. Miłość chrześcijańska nie patrzy tylko w dal, obchodzi ją to, co jest bezpośrednio bliskie. Chce najpierw ulżyć nędzy najbliższej i niesie pomoc najpilniej potrzebującym. Nie jest ona systematyczna, ale jest konkretna. Właśnie dlatego jałmużna - a zna ona różne formy, nie tylko grosz dany żebrakowi! - zachowuje wartość w odpowiedzi chrześcijanina na pytania, jakie stawia nędza; wartości tej nie może jej wydrzeć żadna troska o skuteczność działania. Trzeba jednak przyznać, że jałmużna - to, co w wieku XIX wyraźnie robili Ozanam I Albert de Melun - jest zaledwie pierwszą odpowiedzią i że prawda - tak miłosierdzia, jak i zagadnień, jakie stawia ubóstwo - wymaga, by poza tym, co jest bezpośrednio bliskie, sięgać do korzeni i przyczyn ubóstwa w świecie. Jeżeli każda skuteczna odpowiedź, jakiej od nas żąda ubóstwo innych, pociąga za sobą przyjęcie jakiegoś własnego zubożenia - przez co wejście na drogę ubóstwa duchowego staje się warunkiem skuteczności działania - to powinno się to sprawdzać nie tylko na płaszczyźnie jałmużny indywidualnej i okazyjnej, ale również na płaszczyźnie działań szerszych, bardziej skoordynowanych i bardziej zorganizowanych.
2) Oczywiście sytuacja obecna wymaga takich akcji i chrześcijanie, nie zaniedbując poszczególnych i bezpośrednio bliskich wypadków biedy, muszą dzisiaj transportować prawo jałmużny na terminy przystosowane do ogromu i naglącej sytuacji ubóstwa, do światowej solidarności ludów i warunków życia, do posiadanej znajomości przyczyn zubożenia, do ogólnego nurtu historii ludów, do ich woli wydostania się z zacofania gospodarczego, a wreszcie do powszechnego charakteru stawki ludzkiej i duchowej, o jaką tu chodzi. Jałmużna - ale to słowo jest zbyt mocno obciążone nalotami „łaskawości" i założeniami bezruchu społecznego - powiedzmy więc raczej: przysługa, jaką chrześcijanie mogą dziś oddać biednym świata, to skuteczna pomoc do wydostania się z ubóstwa, z zacofania gospodarczego, dla wielu z ich podczłowieczeństwa, poprzez bezinteresowną pomoc w zdobywaniu środków do zwycięstwa: wychowania i oświaty, planowania, wykształcenia kadr, technicznych i urzędniczych. Przy równym poziomie technicznym chrześcijanie mogą to zrobić lepiej niż ktokolwiek inny: mogą wnieść braterskiego i bezinteresownego ducha służby, przyjaźni otwartej dla każdego człowieka, pozbawionej zamysłów merkantylnych i imperialistycznych. O ile są naprawdę tymi ludźmi - chrześcijanami, o których już mówiliśmy, to posiadają sumienie prawe, oddane prawdzie i sprawiedliwości niezależnie od ceny, jaką się za to płaci. Nie pretendując oczywiście do żadnego monopolu, chrześcijanie mogą wnieść jeszcze humanistyczną i całościową wizję tego dzieła rozwoju i humanizacji, jakie trzeba przeprowadzić. Technikom planowania, którzy byliby wyłącznie technikami, grozi, że nie potrafią ogarniać całości, że będą dostrzegać tylko jedną, szczególnie ich interesującą dziedzinę, a zapomną o człowieku, a nawet o innych, wycinkowych dziedzinach. Chrześcijaństwo zwykle przynosi wizję humanistyczną, przynajmniej chrześcijaństwo o takiej świadomości, jaką sobie obecnie wyrobiło.
3) Zaangażowanie w braterską i technicznie skuteczną pomoc do wyjścia z biedy samo w sobie zobowiązuje do walki z mechanizmami i strukturami pracującymi do utrwalenia, a nawet zwiększenia pauperyzacji ubogich. Zachowują one ubogich w takim położeniu poddania i wyzysku, że biedni z trudem podtrzymują nędzne życie, potrzebne na to, by wyzyskującej ich maszynie kapitalistycznej nie zbrakło siły roboczej; ale nie starcza im już środków, możliwości ani nawet myśli o samodzielnym wzniesieniu się do życia wolnego, do warunków życia naprawdę godnych człowieka. Znajomość mechanizmów wyzysku biednych przez bogatych, ujawnienie tego, co utrzymuje nędzę i milionom ludzi nie pozwala dojść do wykształcenia, godności, dobrobytu i wolności, jakie przystoją człowiekowi, wreszcie walka z kultem pieniądza - a on jest bałwochwalstwem - to wszystko razem składa się na ogólny obowiązek chrześcijan, którzy - należąc do świata, gdzie panuje bezpieczeństwo i obfitość - są przecież związani odpowiedzialnością tak za przynoszące im zyski nadużycia samego systemu, jak i za nędzę ogromnej liczby swoich braci.
Cechą charakterystyczną naszej epoki jest równoczesne uświadomienie sobie zasięgu nędzy w świecie, jego jedności i współodpowiedzialności, a zarazem odkrycie na nowo ubóstwa, jako wartości życia chrześcijańskiego. Fakty te, mimo odrębnych źródeł, ściśle łączą się z sobą. Skuteczne zaangażowanie się przeciw nędzy i przeciw podludzkiemu stanowi biednych w skali światowej wymaga od chrześcijan skorygowania wizji spraw, poddania trzeźwej i odważnej krytyce wielu uznanych poglądów, wymaga, by z góry zgodzili się na poddanie rewizji własnej uprzywilejowanej sytuacji, ze świadomością, że taka rewizja ich zuboży. Raz jeszcze przypomnijmy, że konieczne przemiany mogą się dokonać gwałtownie, przez rewolucję typu komunistycznego, co prowadzi do całkowitego odwrotu z dotychczasowego kursu razem z całym zniszczeniem, jakie on za sobą pociąga. Czy może się to dokonać na drodze przemian stopniowych? Pewien ekonomista zauważa, że w historii Zachodu nie widziano nigdy narodu czy klasy - niezależnie od ustroju społecznego - które by dobrowolnie przyjęły obniżenie swojego materialnego poziomu życia dla przyjścia z pomocą naglącej nędzy. To prawda, że papieże, teologowie, ekonomiści chrześcijańscy, uczestnicy tygodni społecznych powiedzieli - i dobrze powiedzieli - to wszystko, co można i trzeba było powiedzieć o celowości bogactwa wprzęgniętego w służbę człowieka. KDK z naciskiem podejmuje ich sformułowania, a także tezy Tradycji dotyczące ludzkiej i braterskiej celowości pracy i wszelkiej własności (cześć II, rozdz. 3). Czego potrzeba, żeby ową doktrynę faktycznie wprowadzić w życie? Potrzeba pośrednictwa technicznego także na płaszczyźnie badań ekonomicznych, mniej lękliwej krytyki istniejącego stanu rzeczy, żeby nie powiedzieć „ustalonego porządku", wyobraźni i odwagi; bez tego tych, co chcieliby rzecz podjąć, będzie wstrzymywała obawa, że zostaną zdezawuowani, podejrzewani, hamowani, potępiani, a nawet po prostu spychani na margines konformistycznej masy, cieszącej się uznaniem i zaufaniem. Doszliśmy do takiej sytuacji, gdzie chrześcijanie naprawdę stoją wobec rzuconego wyzwania. Mogą mu sprostać tylko wtedy, kiedy wreszcie przejdą do wprowadzenia w czyn swoich własnych zasad.
W jaki sposób mają okupić słabość, która spowodowała, że w ochrzczonych krajach pieniądz stał się królem? Bogactwo trzeba zdewaluować, pieniądz trzeba pozbawić czci - taki wniosek wyciąga F. Perroux. Już teraz wiele rodzin chrześcijańskich wychowuje dzieci według takiej skali wartości, w jakiej pieniądz nie zajmuje szczytowej pozycji. Rodziny te wyzwalają się z roszczeń gospodarki, opartej całkowicie na zysku, nie na zaspokajaniu potrzeb. Taka gospodarka może się utrzymać tylko wtedy, kiedy za pomocą obsesyjnej, a nawet zniewalającej reklamy, do szaleństwa pobudza apetyty. Księża rozwiązali więź, jaka istniała między niektórymi aktami ich posługi a świadczeniami pieniężnymi. Bez pieniędzy obejść się nie można i wyczucie ewangelii nie zwalnia od realizmu, mocą którego wiemy, Ile kosztuje tona cementu, rok szkolny seminarzysty lub misjonarza. Ale istnieje braterski i wspólnotowy, ludzki i chrześcijański sposób pojmowania i porządkowania ekonomicznego życia Kościoła, taki, że przy użyciu środka, jakim jest pieniądz, nie będzie się ono toczyć pod znakiem jego przewagi.
KK dwukrotnie nazywa lud Boży „ludem mesjanicznym". Co to oznacza, jeżeli nie lud, który niesie nadzieję dla ludzkości? I rzeczywiście, konstytucja mówi, że lud Boży dla całej ludzkości jest .zalążkiem jedności i pokoju, znakiem i narzędziem zbawienia. Czy to są .tylko słowa? Albo czy ich zasięg dotyczy tylko tego, co duchowe? Przecież to, co duchowe - a nawet eschatologia judeochrześcijańskiego objawienia biblijnego - implikuje zjawiska i antycypacje ziemskie. Sensem historii budowanej przez ludzi - jest dążenie do królestwa, którego Bóg ma udzielić. Wierzyć nam będą tylko wtedy, kiedy o naszej wierze i miłości zaświadczą nasze czyny. Ubóstwo duchowe czy ewangeliczne, do którego wezwanie Bóg obecnie wzbudza w sercach, jest samo w sobie wartością religijną. Ale jest również przeznaczone do umożliwiania i podtrzymywania skutecznej służby ubogim, w skali świata, w którym jedna trzecia część zamożna czy bogata ociera się o dwie trzecie biednych i żyjących w warunkach niegodnych człowieka.
Tł. A. Turowiczowa