Godzina Biblii
Z ks. Józefem Kudasiewiczem rozmawiają Alicja Wysocka i Krzysztof Mielcarek
Jan XXIII, komentując obrady soborowej komisji przygotowującej Konstytucję o Objawieniu Bożym, powiedział, że "wybiła godzina Biblii w Kościele, czas odrobić zaniedbania". Jak rozumieć te słowa?
Przed Soborem nie doceniano Pisma Świętego w codziennej pracy duszpasterskiej. Można powiedzieć, że Biblia była bardzo "zaniedbana". Szczególnie na poziomie parafialnym jej rozpowszechnianie pozostawiało wiele do życzenia. Dlatego słowa papieża należy rozumieć w sensie nie tyle naukowym, ile duszpasterskim.
Jan XXIII od początku swojego pontyfikatu zwrócił uwagę na rozpowszechnianie Biblii wśród wiernych. W czasie swojego ingresu powiedział, że ten pontyfikat streszcza się w dwóch symbolach, które są na ołtarzu: Księga (Pismo Święte) i Kielich. Papież często wyjaśniał znaczenie tych symboli mówiąc, że chodzi o rozbudzanie miłości do świętych tekstów, o entuzjazm w rozpowszechnianiu Biblii. Chciał, żeby święte Księgi, szczególnie Ewangelie, przenikały do społeczeństw, do życia rodzin, żeby rozwijał się kult świętej Księgi. Duszpasterze przejęli te idee i nadali im konkretne kształty, na przykład propagowano intronizację Biblii w rodzinach.
SOBOROWA "BITWA O BIBLIĘ"
Czy Ksiądz Profesor podziela zdanie, że na Soborze doszło do "bitwy o Biblię"?
To wyrażenie jest zaczerpnięte z tekstu dziennikarskiego relacjonującego przebieg pracy nad dokumentem o źródłach Objawienia. Gdy powstał pierwszy schemat tego dokumentu, podniosły się głosy "przeciw". Zarzucano, że jest on scholastyczny, apologetyczny, nieekumeniczny i tak dalej. Po kilku dniach dyskusji Jan XXIII zdjął dokument z obrad i powołał specjalną komisję, z udziałem m.in. kard. Augustyna Bea, której polecono opracowanie na nowo dokumentu. Właśnie te pierwsze dni burzliwej dyskusji prasa określała jako "bitwę o Biblię".
Trzeba pamiętać o tym, że KO rodziła się w kontekście wielkiego napięcia wywołanego tak zwaną polemiką rzymską z 1960 roku na temat metody Formgeschichte. W sporze uczestniczyły dwie rzymskie uczelnie katolickie: "Lateranum" i "Biblicum", które zupełnie inaczej oceniały tę metodę. Papież oddał sprawę do rozważenia soborowej Komisji Biblijnej. Owocem jej pracy była instrukcja "Sancta Mater Ecclesia" z 1964 r., gdzie wprowadzono rozróżnienie, iż metoda Formgeschichte ma dwie warstwy: filozoficzno-teologiczną, której nie można przyjąć z katolickiego punktu widzenia oraz filologiczno-metodyczną, która jest do przyjęcia. Instrukcja w nieco skondensowanej formie weszła do KO.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy myślę, że gdyby nie doszło do owej "bitwy o Biblię", to nie doczekalibyśmy się tak wspaniałego dokumentu, jakim jest Konstytucja o Bożym Objawieniu, którą powszechnie uważa się za najlepiej opracowany tekst soborowy. Ta opinia wiąże się zresztą nie tylko ze wspomnianym długotrwałym i starannym procesem powstawania dokumentu, nad którym pracowali wybitni znawcy przedmiotu. Na ostateczny kształt "Dei Verbum" wpłynęły przede wszystkim wydarzenia poprzedzające Sobór. Na długo przed jego rozpoczęciem zagadnienia poruszane w KO stały się przedmiotem teologicznej refleksji biblistów na całym świecie (J. M. Lagrange, P. Benoit, P. Grelot, N. Lohfink i inni). Dlatego w momencie powstawania ostatecznej wersji schematu można było skorzystać z istniejących już, gotowych teologicznych pojęć i rozstrzygnięć dotyczących takich treści jak Objawienie czy natchnienie.
KO zerwała z intelektualistyczną koncepcją Objawienia, rozumianego jako zbiór prawd przekazanych przez Boga ludziom. Jakie były tego konsekwencje dla rozumienia wiary -- uprzednio definiowanej jako rozumowa akceptacja prawd objawionych?
W XIX-wiecznej teologii katolickiej i aż do połowy XX wieku panowało skrajnie intelektualistyczne pojęcie Objawienia. Zgodnie z takim punktem widzenia Bóg objawia człowiekowi prawdy (veritates), które są podawane przez Kościół do wierzenia, a wiara człowieka polega na akceptacji tych prawd. Katechizmy tamtego okresu są zbiorem definicji prawd objawionych, zamkniętych w abstrakcyjnych formułach wiary, które każdy wierny winien był opanować na pamięć. Tymczasem to nie owe veritates nas zbawiają, ale zbawcze wydarzenia. KO zdecydowanie przezwyciężyła tę intelektualistyczną koncepcję Objawienia, ucząc, że Bóg objawia się poprzez słowa i czyny wewnętrznie ze sobą połączone (KO 2).
Takie pojęcie Objawienia uwydatnia fakt, że Bóg objawiał się w historii, która stała się przez to historią zbawienia człowieka. Ta historia to nie tylko prawdy, ale konkretne Boże interwencje na rzecz ludu wybranego (np. wyjście z niewoli egipskiej, przymierze synajskie), a następnie na rzecz nowego Ludu, czyli Kościoła (mesjańska misja Jezusa, zesłanie Ducha Świętego). Szczytem tak rozumianego Objawienia było przyjście Jezusa Chrystusa, który jest ostatnim Słowem Boga do ludzi i ostatnim wydarzeniem zbawczym. Ma ono charakter osobowy -- Bóg ingeruje w historię ludzi, prowadząc z nimi dialog. To pociąga za sobą odpowiednie ujęcie wiary. Jest ona przede wszystkim odpowiedzią człowieka polegającą na powierzeniu całego swojego losu i życia Bogu. Wiara przestaje być tylko akceptacją Bożych prawd, ale staje się przede wszystkim osobowym spotkaniem z Bogiem (KO 5).
Jak "Dei Verbum" wyglądałaby dzisiaj? Co byłoby przedmiotem dyskusji?
Myślę, że współczesny dokument stanowiłby jakieś aggiornamento w interpretacji Biblii, to znaczy uwzględniałby to wszystko, co znalazło się w KO oraz nowe metody badań, np. lingwistyczne czy strukturalne, które analizują ostateczną formę tekstu. W Instrukcji Papieskiej Komisji Biblijnej "Interpretacja Biblii w Kościele" (dalej: IBK), wydanej w roku 1993, mamy przegląd tych metod i podpowiedź, jak należy je stosować: tylko na zasadzie komplementarności i z pewnymi zastrzeżeniami, ponieważ te metody wypływają z określonych filozofii. Z ostrożnością należy traktować również metody zwane kontekstualnymi, takie jak fundamentalizm, feminizm, a także ujęcie psychoanalityczne czy socjologiczne. One są dopiero w powijakach, dlatego nieumiejętnie stosowane prowadzą często na manowce. Wielu poważnych egzegetów w ogóle się nimi nie zajmuje. Po wielu latach badań, kiedy te metody wyklarują się i pogłębią, można będzie dopiero stwierdzić, jak wykorzystać je do interpretacji Pisma Świętego. Weryfikacja metody historii form dokonywała się przecież kilkadziesiąt lat.
Wspomniał Ksiądz Profesor, że Formgeschichte odegrała bardzo ważną rolę w tworzeniu się schematu KO. Czym właściwie jest Formgeschichte?
Formgeschichte jest technicznym określeniem zaczerpniętym z języka niemieckiego, które dosłownie oznacza historię form (domyślnie: literackich). Główna teza tej metody wyraża się w przekonaniu, że spisanie Ewangelii w formie dostępnej nam dzisiaj poprzedził przekaz ustny. Przekaz ten dokonywał się w konkretnych gatunkach literackich, takich jak: przypowieść (Mt 13), opowiadanie (Mk 2, 1-12; 3, 1-6), wypowiedzi (logia) Jezusa (błogosławieństwa: Mt 5, 3-12). Te krótkie formy literackie zostały później wykorzystane przez ewangelistów przy redakcji Ewangelii, przy czym przekaz był dostosowany do potrzeb określonej gminy chrześcijańskiej. W ten sposób uniwersalne przesłanie nauki Jezusa Chrystusa mogło być zrozumiałe w różnych warunkach kulturowych.
Dobrym przykładem przystosowania formy przekazu do potrzeb wspólnot chrześcijańskich jest przypowieść o właściwej budowie, która w swej warstwie symbolicznej wyraża nakaz wcielania w życie nauki Jezusa. Gdy porówna się tekst znajdujący się w Ewangelii św. Mateusza (7, 24-27) z fragmentem Ewangelii Łukaszowej (6, 47-49), bardzo łatwo można dostrzec znaczącą różnicę. Św. Mateusz pisze o skale, na której należy zbudować dom. Złą budowlą jest dom postawiony na piasku. Natomiast św. Łukasz wspomina przede wszystkim o głębokim wykopie i założeniu mocnego fundamentu, a przykładem, którego nie należy naśladować jest wybudowanie domu bez fundamentów. Różnice dają się łatwo wyjaśnić, gdy pamięta się o chrześcijanach, do których kierowane były poszczególne Ewangelie. Św. Mateusz, pisząc do Żydów palestyńskich, używa przykładu budowy domostwa w Palestynie. Zaś Łukasz Ewangelista, pisząc do chrześcijan nawróconych z pogaństwa i zamieszkujących Azję Mniejszą oraz Grecję, odwołuje się do wzorów dobrej budowy znanych jego słuchaczom. W ten sposób obydwaj ewangeliści przekazali swym gminom autentyczną naukę Pana Jezusa, ale w formie, która była zrozumiała dla odbiorców.
Z powyższego przykładu widać wyraźnie, że stosowanie metody Formgeschichte może się przyczynić do lepszego zrozumienia tekstu biblijnego i usunąć trudności oraz pytania pojawiające się przy lekturze Pisma Świętego. Ponieważ metoda ta odwołuje się do historycznego procesu powstawania tekstu biblijnego, została przez specjalistów uznana za niezbędną do naukowego poszukiwania sensu dawnych tekstów. Słowo Boże jest bowiem spisanym orędziem, które wypełniało się w określonym momencie historii, w określonych uwarunkowaniach historyczno-kulturowych.
CZY PAN JEZUS PISAŁ?
Konstytucja o Bożym Objawieniu podkreśla zbawczy charakter prawdy w Piśmie Świętym. Jest to zmiana perspektywy teologicznej na temat bezbłędności Biblii. Jak do niej doszło?
Od końca XIX wieku, to jest od wydania przez Leona XIII encykliki "Providentissimus Deus", nauka Kościoła mówiła o bezbłędności albo nieomylności Biblii. Była to reakcja na tak zwaną kwestię biblijną we Francji, kiedy to dostrzeżono sprzeczności między tym, co mówi Biblia a wynikami nauk. Encyklika natomiast wyjaśniała, że cel, dla którego powstało Pismo Święte, nie ma charakteru naukowego, lecz religijny, tak więc wypowiedzi autorów natchnionych na temat przyrody czy astronomii są po prostu zapisem sądów wrażeniowych. Niemniej jednak encyklika miała charakter typowo apologetyczny. Wskazują na to właśnie takie sformułowania jak bezbłędność, nieomylność.
Nowe spojrzenie na Biblię, od strony bardziej pozytywnej, pojawiło się wraz z rozwojem teologii biblijnej, szczególnie teologii objawienia, gdzie wielkie zasługi położył prof. P. Grelot. Zwrócił on uwagę na to, że w Biblii jest zawarta przede wszystkim prawda dotycząca zbawienia. Zatem celem słowa Bożego jest przekazywanie ludziom Objawienia. Bóg właściwie objawia tylko jedną rzecz: tajemnicę zbawienia zrealizowaną w Jezusie Chrystusie. Objawienie zawsze jest związane z tajemnicą zbawienia. Prawda Biblii ma za przedmiot objawienie zbawienia.
Problem bezbłędności Pisma Świętego ma swój konkretny wyraz w szczegółowych pytaniach dotyczących tekstu. Skąd np. dwa różne opisy stworzenia świata? Przecież prawda na temat początków świata i człowieka jest jedna.
Pismo Święte nie jest stenogramem stworzenia świata i człowieka, lecz teologicznym ujęciem tej prawdy. Jak wiemy, Stary Testament tworzyły różne tradycje. Pierwszy opis stworzenia świata pochodzi z tradycji kapłańskiej, jest wypracowany teologicznie i bardzo głęboki, natomiast drugi opis, z tradycji jahwistycznej, ma charakter pierwotny -- odwołuje się do obrazów i symboli. Te dwie tradycje funkcjonowały przez wiele wieków ustnie, dopiero później były spisywane, a ostatni redaktor, który komponował Pięcioksiąg, z szacunku dla nich nie połączył ich w jedno, lecz zachował obok siebie dwa opisy, a więc dwie teologiczne wizje tego samego wydarzenia. Można to porównać z Ewangeliami synoptycznymi, które podają nam cztery obrazy Jezusa Chrystusa. Jezus jest jeden, ale każdy widzi Go inaczej, każdy odkrywa nowe perspektywy.
Biblia to nie jest kronika, to teologiczna wizja zbawczych wydarzeń spisana przez różnych teologów.
Jak popularyzować wyniki badań teologów biblistów? Jak na przykład przedstawiać problem polegający na tym, że słowa zapisane przez ewangelistów jako wypowiedź Jezusa nie są dosłownym zapisem tego, co Jezus powiedział?
Wierni wciąż jeszcze nie uświadamiają sobie, że Pan Jezus nie pisał słów (tylko raz na piasku), ani nawet nie kazał pisać, tylko powiedział: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię". Jak uczy Sobór, apostołowie przekazywali nie tylko słowa Pana, ale również je wyjaśniali i interpretowali, nawiązując do potrzeb słuchaczy. Dysponując tradycją ustną oraz elementami spisanymi, łączyli je ze sobą, przy okazji streszczając i wyjaśniając. Komentarz do słów Jezusa organicznie włączano w Jego wypowiedzi. Dlatego to, co zawierają Ewangelie, jest słowem Pana, ale już zinterpretowanym przez rozwijającą się pod natchnieniem Ducha Świętego tradycję apostolską, z której czerpali ewangeliści -- autorzy natchnieni. Między Jezusem a czytelnikiem dzisiejszym istnieje podwójna interpretacja, czyli dwie instancje hermeneutyczne. Współcześni egzegeci starają się dotrzeć do ipsissima verba Jesu, czyli do autentycznych słów Jezusa.
Jaki cel ma odkrywanie autentycznych słów Jezusa?
Pracy egzegetów przyświeca podwójny cel. Po pierwsze, chodzi o racje historyczne, to znaczy o wykazanie, że ostatecznym źródłem treści ewangelicznych jest sam Jezus Chrystus i przez to udowodnienie, że te treści nie zostały wytworzone przez członków pierwotnych gmin chrześcijańskich, jak utrzymywali klasycy Formgeschichte (R. Bultmann i M. Dibelius) oraz marksistowscy religioznawcy (Z. Poniatowski). Racją teologiczną jest potrzeba współczesnych wierzących, dla których jest ważne, czy zapis ewangeliczny sięga samego Jezusa oraz czy tak centralne wypowiedzi jak na przykład formuła ustanowienia Eucharystii lub nakaz chrztu pochodzi od Niego. Późniejsi krytycy Bultmanna i Dibeliusa wykazali, że istnieje możliwość dotarcia do autentycznych słów Jezusa na podstawie świadectw ewangelicznych. Między historycznym Jezusem a ewangelistami istnieli przecież naoczni świadkowie, uczniowie Pana, którzy wiernie przekazywali słowa Mistrza. Taką opinię potwierdzają zwyczaje żydowskich rabinów, którzy podobnie jak Jezus przygotowywali grono bliskich sobie uczniów do wiernego przekazu swojej nauki.
Możliwość dotarcia do historycznej postaci Jezusa posiada fundamentalne znaczenie dla naszej wiary, gdyż religia chrześcijańska ma charakter historyczny, to znaczy opiera się na konkretnych wydarzeniach zbawczych, takich jak wcielenie, działalność Jezusa, Jego śmierć na krzyżu, które dokonały się w historii. Bez tego oparcia w historii chrześcijaństwo byłoby co najwyżej rodzajem gnozy lub tylko systemem filozoficznym.
Ale konsekwencje takiego stanu rzeczy mogą być doniosłe z punktu widzenia depozytu wiary, który może zostać zachwiany. Wierni mogą przecież uznać, że waga autentycznych słów Jezusa nie równa się wadze komentarza biblijnego...
Jest to bardzo ważny problem, który nierzadko bywa powodem zgorszenia, nie tyle wśród niewierzących, ile wierzących, ale myślących fundamentalistycznie. Otóż musimy pamiętać o tym, że zarówno autentyczne słowa Jezusa, jak i ich przekaz czyli interpretacja, należą do Objawienia. Autorzy pisali pod natchnieniem Ducha Świętego, wyjaśniali wydarzenia i słowa Pana w świetle Paschy.
Współczesna egzegeza wypracowała kryteria odnajdywania autentycznych słów i czynów Pana. Na przykład, jeżeli jakiś logion -- czyli wypowiedź Jezusa zapisana na kartach Ewangelii -- został potwierdzony przez wieloraką tradycję, a więc przez wszystkich synoptyków i jeszcze przez źródło Q (źródło słów Pana), to taki logion uważa się za autentyczny. Na przykład wszyscy synoptycy, a także apokryfy i Dzieje Apostolskie mówią o chrzcie Chrystusa. Jednak nakaz chrztu w imię Trójcy Świętej jest późniejszą redakcją ewangelisty Mateusza lub jego Kościoła. Prawdopodobnie Jezus powiedział: "idźcie, chrzcząc w Imię Moje". W tym sformułowaniu była zawarta wirtualnie Trójca Święta -- Mateusz tak to zinterpretował. Inne ważne kryterium stanowi tak zwany koloryt aramejski. Za przykład może tu służyć określenie Boga Ojca słowem Abba. Tego słowa używały małe dzieci żydowskie zwracając się do swego ojca i Żydzi nigdy nie odważyliby się tak zwracać do Boga. Jezus zerwał z tą tradycją, nazwał Boga tym słowem i nam kazał się również tak modlić. Podobnie jest z wyrażeniem "Królestwo niebieskie", którego nie znajdziemy nigdzie poza Ewangelią.
EWANGELICZNA MOZAIKA
Biblistyce posoborowej znane jest pojęcie pluralizmu teologicznego Biblii. Wyróżnia się między innymi kilka chrystologii: Łukaszową, Janową, Pawłową. Jak to pogodzić z faktem, że Chrystus jest jeden? Jako Bóg-Człowiek żył w konkretnym miejscu i czasie.
Biblistyka posoborowa odrzuca w sposób zdecydowany harmonię Ewangelii. Był taki okres w egzegezie katolickiej, że starano się za wszelką cenę uzgodnić relacje poszczególnych ewangelistów. Obecnie bierze się pod uwagę sposób, w jaki powstawały Ewangelie, wkład każdego ewangelisty -- pisarza i autora. Każdy ewangelista ma własny obraz Jezusa Chrystusa. Łukasz podkreśla rolę Jezusa jako Zbawiciela, miłosiernie nachylającego się nad ludzką nędzą. Jan akcentuje Synostwo Boże: Jezus objawia Boga. Dla Marka Jezus to pełen mocy Cudotwórca. Według Mateusza Jezus jest Nauczycielem, Panem Kościoła. Ewangelie często porównuje się do mozaiki. Rozbieranie jej na stos kamyków jest barbarzyństwem. Trzeba Ewangelie czytać tak, jak zostały napisane -- każdą osobno. Okazuje się tym samym szacunek dla dzieła autora natchnionego. W przedsoborowej liturgii Ewangelie były "wymieszane", czytano raz z jednej, raz z drugiej. Obecnie cały rok czytamy jedną Ewangelię, a więc patrzymy na Chrystusa oczami jednego autora. Niektóre zakony i wspólnoty odwołują się do konkretnej Ewangelii. Widać to na przykładzie Ewangelii Łukaszowej, w której mocno akcentowana jest rola kobiet. Duchowość wypływa przecież z określonej teologii.
Oczywiście, kiedy porównamy wizerunki Jezusa namalowane przez tych czterech autorów zauważymy, że istotne elementy są wspólne: Chrystus -- Syn Boży, Zbawiciel, męka, zmartwychwstanie. Jednak każdy ewangelista, reflektując w świetle Ducha Świętego, dostrzega szczególne elementy, które inny pomija. W Ewangeliach obok Jezusa historycznego głęboko ukryty jest Jezus Mateusza, Marka, Jana, Łukasza. Nie można o tym zapominać przy katechizacji i popularyzacji wiedzy biblijnej. Trzeba przygotowywać wiernych do tego, aby słysząc Ewangelię, bez podawania autorstwa wiedzieli, czyja ona jest. Żeby byli wyczuleni na jej specyfikę literacką, teologiczną i kerygmatyczną. Przed nami jest bardzo dużo do zrobienia, zwłaszcza że sami duszpasterze, szczególnie starsi, często mają tendencję do harmonizowania wszystkich Ewangelii. Jest to tendencja niezgodna z dzisiejszym rozumieniem Ewangelii i jest absolutnie nie do przyjęcia.
Wydaje się jednak, że ta mentalność jest wciąż wzmacniana różnymi publikacjami, na przykład w podręcznikach do katechezy nadal można znaleźć tezę o bezbłędności Biblii, trudniej natomiast dotrzeć do informacji na temat różnych chrystologii. Czy to oznacza, że postulaty KO dotyczące uwzględniania w duszpasterstwie osiągnięć biblistyki nie są realizowane?
Myślę, że polski problem sprowadza się do przepaści, jaka dzieli biblistykę naukową, akademicką i biblijne duszpasterstwo parafialne. Żeby zasypać tę przepaść, wydaliśmy na KUL-u czterotomowe komentarze do czytań niedzielnych. Wydano również wiele innych pomocy, czy to publikacji polskich, czy przekładów. Poza tym bibliści dzielą się wiedzą na różnych sympozjach i zjazdach.
Podobnie wygląda sprawa prezentacji dorobku całego Soboru. Tutaj ośrodki akademickie zrobiły bardzo dużo, naprawdę niczego nie zaniedbano. Natomiast następny krok -- sprowadzenie dziedzictwa Soboru do poziomu duszpasterstwa, czyli życie nim na co dzień w parafiach -- tego jeszcze, poza nielicznymi wyjątkami, nie zrobiliśmy. Naprawdę rzadko można usłyszeć odpowiedzialną homilię soborową, to znaczy taką, w której komentuje się czytanie również ze Starego Testamentu, a nie tylko Ewangelię. Duże nadzieje budzi odbywający się Synod plenarny, którego celem jest wprowadzenie Vaticanum II pod strzechy parafii. Jeśli to przedsięwzięcie powiedzie się i Sobór rzeczywiście wniknie głęboko w życie pastoralne Kościoła polskiego, wtedy ten rozziew, o którym wspomniałem, zniknie.
Synod to przedsięwzięcie na ogromną skalę. Może w tym kontekście warto pomyśleć o równie szerokim wymiarze popularyzacji Biblii?
Oczywiście tak. Podstawową sprawą jest zorganizowanie ruchu biblijnego. W Polsce brakuje towarzystwa biblijnego, które wydawałoby popularne czasopismo ze wszystkimi informacjami na temat Biblii, osiągnięć Soboru i współczesnej biblistyki. Jesteśmy chyba jedynym krajem w Europie, który nie posiada specjalistycznego ośrodka biblijnego. Po upadku komunizmu powstały takie towarzystwa w Słowacji, na Węgrzech, a u nas ciągle nie może się ono narodzić, ciągle nie możemy się dogadać. To jest po prostu skandal i wstyd. Jakieś kuriozum światowe. A przecież KO, mówiąc o "różnych instytucjach ułatwiających dostęp do świętego tekstu", expressis verbis poleca zorganizowanie takich towarzystw. Mamy tylu świetnie przygotowanych egzegetów, wykształconych na polskich i zagranicznych uczelniach, którzy stanowią ogromny potencjał. Ostatnio pojawiła się broszurka zawierająca biogramy 150 polskich biblistów, a przecież nie jest to lista kompletna. Nadzieję budzi podana na ostatnim zjeździe biblistów w Szczecinie informacja o tym, że w fazie organizacji znajduje się Polskie Dzieło Biblijne -- odpowiednik niemieckiego "Bibelwerk". Jego celem będzie popularyzacja Pisma Świętego. Niezależnie od tej inicjatywy powstał projekt statutu Stowarzyszenia Biblistów Katolickich, które stawia sobie cele zarówno naukowe, jak i duszpasterskie. Można więc liczyć na to, że w niedługiej przyszłości sytuacja się poprawi.
BIBLIA OŻYWIA
Dlaczego jednak ruch biblijny w Polsce rodzi się tak powoli?
Problemem wciąż pozostaje tak zwany kompleks zakrystii. Polega on na tym, że walcząc o przetrwanie, nie przygotowywaliśmy się do nowego stylu pracy, który trzeba było podjąć po odzyskaniu wolności. Stąd bierze się brak zorganizowanego apostolatu biblijnego. Mści się 45 lat zamknięcia w oblężonej twierdzy.
Ze słów Księdza Profesora wynika, że istnieje problem recepcji Soboru nie tylko wśród wiernych, ale również wśród specjalistów...
Uważam, że recepcja Soboru jest inna w środowisku teologów i inna wśród biblistów. Dobrze to ilustruje przykład z naszych seminariów. Otóż dokumenty soborowe i posoborowe proponowały interdyscyplinarność nauczania, to znaczy, żeby określony problem teologiczny był wykładany przez kilku specjalistów, na przykład dogmatyka, biblistę i patrologa. Ślady takiego ujęcia można znaleźć w Katechizmie Kościoła Katolickiego, gdzie omówienie głównych tematów teologicznych zaczyna się zawsze od Biblii. Niestety, u nas ten sposób postępowania nie przyjął się. Na palcach można by policzyć teologów, którzy stosują te zalecenia. Istnieje bezwzględna konieczność organizowania interdyscyplinarnych spotkań, sympozjów. Po Soborze był jakiś ruch wśród teologów różnych specjalności, ale teraz nic się nie dzieje.
Czy istnieje w takim razie forum dyskusji? Odnosi się wrażenie, że przeciętny katolik nie ma szansy, aby zapoznać się z aktualnymi problemami biblistów, ponieważ wszelkie dyskusje, jeśli się toczą, to za "zamkniętymi drzwiami"...
Nie zgadzam się. Są przecież zjazdy biblijne, na których odbywa się rzetelna, otwarta dyskusja na różne tematy, bardziej lub mniej kontrowersyjne. To jest zawsze publikowane. Nie znam też żadnego biblisty, który bałby się publikować w Polsce.
W Konstytucji o Objawieniu Bożym znajdujemy takie oto prorocze zdanie: "spodziewać się wolno nowego bodźca do życia duchowego ze wzmożonej czci do Słowa Bożego". Wydaje się, że to proroctwo spełnia się w nowych środowiskach formacji religijnej, mających za podstawę Biblię.
Tak, to proroctwo spełnia się, ale jeszcze nie w parafiach -- mam tu na myśli przeciętną parafię polską -- lecz właśnie w niektórych wspólnotach, opierających się na Biblii. Taką formację mają przede wszystkim: neokatechumenat, ruch "Światło-Życie", Odnowa w Duchu Świętym. Sobór ośmielił wiernych i wezwał ich do oparcia duchowości na Piśmie Świętym. Ruch "Światło-Życie" ma głęboko biblijną formację pierwszych dwóch lat, gdzie spotkania dotyczą podstawowych zagadnień wiary chrześcijańskiej, a treścią rekolekcji letnich jest przebogata teologia Księgi Wyjścia. Z kolei trzeci rok formacji tego ruchu jest w całości poświęcony nauce Vaticanum II. Neokatechumenat oparł swoją formację na Biblii jako całości. W grupach przygotowuje się podstawowe tematy biblijne (np. grzech, zbawienie) na podstawie "Słownika teologii biblijnej". W formacji obydwu wspólnot widać wyraźną inspirację Soborem, który tak mocno akcentował tajemnicę paschalną i jedność obydwu Testamentów.
Czy nie powinno być tak, że przez te małe wspólnoty katecheza biblijna trafi do parafii?
Oczywiście, bo przecież nie chodzi tylko o to, żeby formować siebie, ale żeby uczestniczyć w ewangelizacji. Niestety zdarza się również, że niektóre wspólnoty podchodzą do Biblii zbyt subiektywnie, nie czytają jej w Kościele i z Kościołem, tylko ufają własnym emocjom i wrażeniom. Taka droga na ogół kończy się odejściem od Kościoła i mamy tego liczne przykłady.
INTERPRETOWAĆ BIBLIĘ PRZEZ BIBLIĘ
"Dei verbum" ostrzega przed prywatnymi interpretacjami Biblii. Dlaczego i w jakim sensie mówi się, że Pismo Święte nie jest do prywatnego wyjaśniania? Przecież osobista lektura domaga się odnajdywania sensu "tu i teraz", który ma charakter osobisty.
Nie tylko "Dei Verbum" ostrzega przed prywatnymi interpretacjami Pisma Świętego, ale również sama Biblia ( 2 P 1, 20-21). Chodzi o takie czytanie Biblii, które nie liczy się z zasadami interpretacji podawanymi przez Kościół. Nie może być tyle interpretacji, ilu jest ludzi, bo tym samym lektura Pisma Świętego sprowadzałaby się do poziomu czytania powieści. Oczywiście indywidualny kontakt z Pismem Świętym powinien mieć każdy wierzący. Osobista lektura polegać ma nie tyle na odkrywaniu jakiegoś sensu na dzisiaj, lecz na szukaniu sensu zamierzonego przez autora natchnionego -- po to, aby następnie adaptować go do "tu i teraz".
Chrześcijanin nigdy nie czyta Biblii sam, bez wstępnego przygotowania. Można powiedzieć, że wiara przygotowuje nas do czytania Biblii. Człowiek wierzący przez to, że narodził się w Kościele, żyje w nim, ma przedrozumienie Pisma Świętego, w którym utwierdza go lektura osobista. Wnikanie w tekst dokonuje się nie tylko dzięki osobistemu wysiłkowi, osobistej refleksji opartej na nauce Kościoła, ale przede wszystkim dzięki światłu Ducha Świętego. W tym sensie możemy mówić o trynitarnym wymiarze lektury Biblii. Papież Leon Wielki wyraźnie stwierdził, że ten sam Duch, który dotykał piszącego, dotyka też duszy czytającego. To przekonanie towarzyszy Kościołowi od początku. Dlatego też teza, że Duch Święty oświeca przy osobistej lekturze Biblii, nie jest tezą protestancką. Byłaby nią, gdybyśmy uważali, że działa tylko Duch Święty i nie potrzeba pomocy Kościoła ani jego zasad interpretacji.
Jak zatem traktować osobiste natchnienia w kontekście obiektywnego sensu Słowa Bożego? Pismo Święte ma przecież wymiar dialogowy.
To bardzo ważne pytanie, które dotyczy duchowości. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zwrócono uwagę na dialogowy wymiar Pisma Świętego. Lekturę Biblii rozumiano w ten sposób, że oto Bóg mówi do człowieka, który powinien Mu odpowiedzieć. Wówczas wypracowano szczególny sposób modlitwy -- lectio divina, w której ujawnia się właśnie dialogowy wymiar Biblii. Współcześnie obserwujemy wielki renesans tej praktyki.
Lectio divina można tłumaczyć jako medytacja Pisma Świętego. Św. Hieronim mówi, że umysł codziennie "pasie się" lectio divina. W starożytności przedstawiano ten sposób modlitwy jako drabinę sięgającą nieba. Pierwszy szereg tej drabiny, zwany szeregiem mnichów to jest lectio, a więc czytanie fragmentu Pisma Świętego. Stopień drugi: meditatio -- to rozważanie czy "przeżuwanie" słowa Bożego, jak to pięknie określił jeden z Ojców Kościoła. Chodzi tu o interpretację tekstu poprzez odwoływanie się do miejsc pararelnych, czyli o interpretację Biblii przez Biblię. Czytanie i medytacja polega na wnikaniu w słowa Boga. Z medytacji wyrasta modlitwa i tak dochodzi się do trzeciego szczebla, do oratio. Nawiązuje się dialog. Ostatni stopień nazywany jest contemplatio vel actio (czyn). Osiągnięcie go stanowi przedsmak wieczności.
Ale przecież zdarzało się nieraz w historii Kościoła, że ludzie pod wpływem głębokiej lektury Biblii głosili poglądy sprzeczne z nauką Kościoła. Byli oskarżani o herezję, a potem, po kilku latach lub wiekach Kościół przyznawał im rację, ogłaszając ich poglądy jako swoją naukę.
To się niestety zdarza. W historii biblistyki mamy przykłady, że potępiano poglądy, które potem stawały się częścią nauki Kościoła. Świadczy o tym chociażby przykład o. J. M. Lagrange'a, który jako pierwszy z egzegetów katolickich stosował metodę historyczno-krytyczną, wywołując tym skandal. Został za to odsunięty na kilka lat od życia akademickiego. Przy tak wielkiej wspólnocie, jaką jest Kościół, zdarzają się takie historie. Jest to spowodowane zrozumiałą wielką ostrożnością Kościoła w sprawach wiary. "Hamulce" są potrzebne, bo powstrzymują przed pochopnymi stwierdzeniami. Ale oczywiście trzeba też pamiętać o tym, że Duch Święty działa nie tylko przez wielkie katedry, ale również przez naukowców i zwykłych wiernych.
Zasady interpretacji Pisma Świętego omawia ostatni dokument Papieskiej Komisji Biblijnej "Interpretacja Biblii w Kościele" . Czy przeciętny katolik powinien znać wymienione tam metody egzegezy Pisma Świętego?
Ten dokument był bardzo potrzebny i dobrze, że wydano go w formie spokojnego, rzeczowego wykładu. Jego pojawienie się, przypomnijmy w stulecie encykliki "Providentissimus Deus", było związane z pojawieniem się nowych metod badania Biblii, które należało osądzić, ale też ośmielić niektórych egzegetów, aby je stosowali. Dla nas szczególnie ważna jest część, która omawia zasady aktualizacji tekstów biblijnych. IBK wspominając o lekturze Pisma Świętego przez wiernych, którzy nie znają metod egzegetycznych, stawia pytanie, jak ci ludzie powinni Pismo czytać? Radzi, żeby wykorzystywali dostępne pomoce egzegetyczne, a jeśli takich nie ma, żeby czytali odwołując się do jedności obydwu Testamentów. Przy lekturze trzeba odczytywać sens literalny, a więc sens zamierzony przez autora. I jeszcze -- czytać Pismo w sensie chrystologicznym, bo Chrystus jest centrum całej Biblii.
Przy lekturze trzeba odwoływać się do całości i jedności Biblii, czyli interpretować Biblię przez Biblię, bo to pomaga zrozumieć trudne teksty. Dokument przestrzega przed selektywnym podejściem do Biblii, ponieważ może się to skończyć fundamentalizmem. Natomiast znajomość biblistyki i metod interpretacji nie jest konieczna. Przeciętny czytelnik nie musi wnikać w specjalistyczne metody, bo one zajmują się przede wszystkim konkretnymi tekstami, detalami. Czytanie Pisma Świętego odbywa się na innym poziomie -- od całości do szczegółu.
Ale czy można poprzestać tylko na lekturze Biblii, w sytuacji, gdy biblistyka -- bardziej lub mniej naukowa -- ma tak wiele propozycji interpretacji Pisma Świętego?
Żyjemy w epoce pluralizmu poglądów, czego wyrazem są różne bałamutne publikacje, między innymi na temat chrześcijaństwa. Dlatego czytelnik wykształcony, kulturalny powinien znać najbardziej podstawowe elementy metod egzegetycznych chociażby po to, by poradzić sobie z rzekomymi rewelacjami na temat Biblii. Współczesne badania opierają się przede wszystkim na Formgeschichte, a więc jeśli chcemy skorzystać z publikacji dotyczących na przykład Ewangelii, musimy znać jakieś abecadło na jej temat, ale -- uwaga -- w ujęciu soborowym. Metoda historyczno-krytyczna może jednak wprowadzać zamęt w głowach nieprofesjonalistów, jeśli jest niewłaściwie stosowana. Przecież w okresie stalinizmu etatowi interpretatorzy Biblii, tacy jak Kosidowski czy Poniatowski, udowadniając "zacofanie i nienaukowość" teologów katolickich powoływali się właśnie na Formgeschichte. Mogę poradzić biblistom-amatorom, żeby starali się rozróżniać między samą metodą a jej założeniami filozoficznymi. Wtedy poradzą sobie z wieloma problemami przy lekturze Biblii.
Czy jednak amator poradzi sobie również z publikacjami, które opierając się na nowych metodach egzegezy, kwestionują podstawy wiary? Dlaczego nikt nie podejmuje dyskusji z kontrowersyjnymi poglądami?
Widzę tu dwa problemy. Po pierwsze, dlaczego te "odkrywcze" publikacje tak bulwersują? Bo są napisane chwytliwie, po dziennikarsku, z reklamą. Po drugie, w innych krajach, na przykład w Niemczech, od razu znajdują się ludzie, którzy napiszą replikę. Nasi specjaliści mówią natomiast, że na przykład pani Ranke-Heineman nie jest dla nich partnerem dialogu, bo oni zajmują się Biblią naukowo, a nie po dziennikarsku. To kończy dyskusję, mimo że kontrowersje pozostają i będzie ich coraz więcej z racji czysto komercyjnych.
Widzę tu rolę dla teologów świeckich, którzy są w świecie, znają pytania i problemy ludzi, są przygotowani naukowo, a więc powinni te "rewelacje" spokojnie i rzeczowo komentować. Bo odpowiadać trzeba koniecznie. To jest obowiązek wszystkich powołanych do tego z racji wykształcenia, ale i z poczucia odpowiedzialności za braci i siostry w wierze. Nie można ludzi nie zaznajomionych z Pismem Świętym pozostawić samym sobie. IBK, określając zadania egzegetów, zdecydowanie zachęca do angażowania się w przybliżanie treści biblijnych członkom Kościoła, aby "nie przestawali oni interesować się Biblią, albo nie zaczęli jej interpretować w sposób zbyt uproszczony". Przypomnijmy sobie jak było u nas z Kosidowskim -- nie chciano z nim dyskutować z uwagi na publicystyczny charakter jego książek, a tymczasem ludzie tracili wiarę. Dlatego trzeba na bieżąco odpowiadać na problemy, ale nie na zasadzie paru epitetów z ambony, bo ludzie czytają "rewelacje" często na przekór temu, co powiedział proboszcz. W tym miejscu jeszcze raz przypominam o bezwzględnej potrzebie powołania ośrodka biblijnego z odpowiednim czasopismem.
IBK wspomina o bardzo rozpowszechnionym na świecie nurcie interpretacji Biblii zwanym fundamentalizmem. Na czym on polega?
Fundamentalizm biblijny narodził się pod koniec ubiegłego wieku w tradycji protestanckiej, szczególnie amerykańskiej. W pewnym sensie zjawisko to wyrosło ze sprzeciwu wobec wyników nauk przyrodniczych, a także rozwoju biblistyki. Interpretacja fundamentalistyczna polega na "dosłownym czytaniu" Biblii, to znaczy odrzucaniu jej warstwy symbolicznej oraz wpływu autorów i czasów, w których pisali swoje księgi. W gruncie rzeczy jest to lektura naiwna, uciekająca od trudnych pytań. Fundamentaliści mają łatwą odpowiedź na wszystkie ludzkie problemy. Sięgają tylko do wybranego fragmentu i interpretują go dosłownie, na przykład odrzucając metaforyczne znaczenie opowieści biblijnej o proroku Jonaszu, który przebywał trzy dni w brzuchu wieloryba. Jest słynna książka J. W. G. Johnsona, gdzie nawet podważa się ewolucję, bo Pismo Święte nic nie mówi na jej temat. Współczesny fundamentalizm amerykański oddziałuje u nas we wspomnianych wspólnotach, które z powodu własnej wizji Pisma Świętego odeszły od Kościoła. Fundamentalistami są Świadkowie Jehowy, którzy operują repertuarem wybranych tekstów. Podejście selektywne prowadzi do antysemityzmu, antyfeminizmu i tym podobnych zjawisk -- a stąd już niedaleko do różnych szowinizmów. Fundamentaliści wszelkiej maści bardzo łatwo tłumaczą trudne rzeczy i dlatego tak szybko zyskują popularność i zwolenników.
Tradycja protestancka była żyzną glebą dla fundamentalizmu biblijnego, jednak z niej również wywodzi się ten nurt interpretacji Pisma Świętego, z którego bardzo obficie czerpali bibliści katoliccy.
Katolicy korzystali przede wszystkim -- po wspomnianych oporach i walkach -- z wypracowanych przez protestantów metod interpretacji, a zwłaszcza z Formgeschichte. Zaadaptowali je po prostu, choć oczywiście z pewnymi korektami. Braciom protestantom zawdzięczamy narzędzie pracy nad Biblią i wspaniałe opracowania krytyczne tekstów oryginalnych. Protestanckie są wszystkie pomnikowe dzieła warsztatowe, które powinny znaleźć się w każdej katolickiej bibliotece i u każdego biblisty. Jak mówi soborowy Dekret o ekumenizmie, bracia protestanci są dla katolików wzorem w umiłowaniu Pisma Świętego.
EKUMENICZNA BIBLIA POLSKA?
Sobór postulował podjęcie prac nad ekumenicznymi przekładami Biblii. Jak w Polsce przyjęto to zalecenie?
Pierwsza próba ekumenicznego przekładu została podjęta już w latach sześćdziesiątych z inicjatywy: śp. ks. J. Stępnia, ks. L. Stefaniaka i mojej, a ze strony protestanckiej znanego proboszcza parafii św. Trójcy w Warszawie Z. Michelisa oraz teologa protestanckiego K. Wolframa. Odbyły się tylko dwa spotkania i nie udało się wówczas dokooptować nikogo z Cerkwi prawosławnej. Potem przez wiele lat była cisza, aż do powstania bardziej kameralnej inicjatywy: p. J. Turnaua, ks. M. Czajkowskiego, bp Jeremiasza z Kościoła prawosławnego i ks. M. Kwietnia z Kościoła Zielonoświątkowego. Oni opracowali i wydali Ewangelię św. Marka. Jest to tłumaczenie bardzo interesujące zarówno pod względem filologicznym, jak i stylistycznym. Ukazują się też opracowane przez nich kolejne księgi Nowego Testamentu. Sprawę powołania wspólnej komisji do ekumenicznego wydania Biblii omawiano na przedostatnim zjeździe biblijnym w Częstochowie. Zagraniczne Towarzystwo Biblijne chce tę akcję finansować.
Dlaczego jednak w Polsce tak trudno wydać wspólny przekład?
Jest wiele powodów. Pierwszy to fakt, że my pracowaliśmy przez długie lata nad własnym tłumaczeniem Biblii, najpierw Tysiąclecia, a później Poznańskiej. To przez długie lata angażowało prawie wszystkich katolickich biblistów i nie było czasu na prace ekumeniczne. Po drugie, w okresie komunizmu niektórzy bracia odłączeni po prostu bali się do takiej komisji ekumenicznej przystąpić. Poza tym nie wszyscy mieli przygotowanych specjalistów z zakresu biblistyki, ponieważ wojna zrobiła tu wiele spustoszeń. Myślę, że teraz, kiedy są już tłumaczenia konfesyjne, łatwiej będzie o wydanie ekumeniczne. Na Zachodzie jest już dużo tłumaczeń ekumenicznych. Szczególnie piękne i wartościowe jest tłumaczenie francuskie, na które wszyscy się powołują, zwłaszcza na sposób tłumaczenia i interesujące przypisy. Problem ksiąg deuterokanonicznych, w których kanoniczność wątpią protestanci, rozwiązano w ten sposób, że umieszczono je na końcu. U nas Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne po raz pierwszy wydało Biblię z księgami deuterokanonicznymi w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia. To też bardzo ważny krok ekumeniczny.
Co do biblistyki może wnieść interpretacja feministyczna albo sam fakt uprawiania biblistyki przez kobiety?
IBK potwierdza prawo kobiet do interpretacji Biblii. Kościół stwierdził to po raz pierwszy w dokumencie tej rangi. Uważam, że podejście kobiety do tekstu biblijnego -- chociaż byłaby jednakowo wykształcona z mężczyzną -- jest inne, bardziej intuicyjne. Kobiety dostrzegają elementy pomijane przez mężczyzn i z tego powodu wnoszą cenny wkład do interpretacji. Jest kilka ujęć feminizmu, między innymi skrajne, wedle którego Biblia jest tworem mężczyzn stworzonym dla uciskania kobiet. Wyklucza się w ogóle boskie pochodzenie Biblii. Inna interpretacja, zwana neoortodoksyjną, zwraca uwagę na rolę i miejsce ludzi słabych w Piśmie Świętym. Jeszcze inne ujęcie podkreśla rolę kobiet wokół Chrystusa i w Kościele pierwotnym. Badania feministyczne odsłaniają nam "nowe horyzonty" Boga, który widziany oczami mężczyzn, był chyba zbyt patriarchalny.
IBK wspomina o podejściu do Biblii uwzględniającym literackie dziedzictwo judaizmu. Czy w Polsce są bibliści korzystający z metody, która wyraźnie akcentuje w egzegezie tradycję żydowską?
Każda praca naukowa z egzegezy musi opierać się na Septuagincie, Starym Testamencie oraz uwzględniać dziedzictwo judaizmu. Są to warunki niezbędne i konieczne. Gdyby ktoś ich nie spełniał, nie mógłby pretendować nawet do najniższego tytułu naukowego. Judaizm jest glebą, z której Biblia wyrosła, a więc, żeby zrozumieć tę Księgę, trzeba koniecznie poznać środowisko, w którym powstawała. W Polsce mamy już biblistów, którzy wykorzystują wyłącznie literaturę judaistyczną do interpretacji Nowego Testamentu. Są to między innymi ks. prof. R. Rubinkiewicz z KUL, który przygotowuje apokryfy NT, ks. prof. S. Mędala z ATK, który wydał "Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej" -- pierwsze tego typu dzieło w Polsce. Wśród świeckich biblistów wielkie uznanie należy się p. dr. Z. Kaperze z Krakowa, który zajmuje się głównie tekstami qumrańskimi i organizuje bardzo ciekawe kongresy qumranologiczne.
Konstytucja o Objawieniu Bożym porusza również kwestię wykorzystywania tekstów patrystycznych w interpretacji Pisma Świętego. Jak ten postulat jest realizowany w biblistyce polskiej?
Pisma Ojców Kościoła, w odróżnieniu od literatury judaistycznej, są wykorzystywane przez polskich egzegetów na zasadzie rodzynka w cieście, to znaczy pojawia się w danej pracy jeden lub kilka cytatów i na tym się kończy. Nie przypominam sobie poważniejszego dzieła egzegetycznego, które szerzej wykorzystywałoby pisma Ojców Kościoła. To jest sytuacja nienormalna. Mamy bardzo dobrze rozwiniętą patrologię na KUL i na ATK, natomiast nie ma żadnej współpracy między patrologami a biblistami. Inicjatywa pojawia się raczej od strony patrologów, natomiast nie pamiętam, abyśmy zaprosili jakiegoś patrologa na zjazd biblistów. O realizacji tego punktu KO nie można u nas w ogóle mówić, natomiast na Zachodzie ożywia się zainteresowanie patrologią w kontekście pracy biblistów. Szczególnie we Włoszech, Hiszpanii i Francji (od trzech lat Włosi wydają wspaniałą encyklopedię duchowości biblijno-patrystycznej). To zainteresowanie wypływa z założeń metody interpretacji Pisma Świętego, zwanej Wirkungsgeschichte (metoda historii oddziaływania), która też zrodziła się w egzegezie protestanckiej. Chodzi w niej o zbadanie, jak dany tekst biblijny oddziaływał w historii Kościoła, a więc trzeba wrócić do Ojców Kościoła. Myślę, że bliższa współpraca biblistów z patrologami powinna polegać między innymi na tym, żeby nasi magistranci i doktoranci częściej pisali prace dyplomowe z historii egzegezy, tak jak ma to miejsce na przykład w Stanach Zjednoczonych.
Niektórzy bibliści zajmujący się tekstem od strony naukowej nie potrafią przyjąć postawy wobec Biblii jako Księgi Słowa Bożego. Jak prowadzić naukowe badania nad tekstem, a jednocześnie nie zagubić zbawczych treści w nim zawartych?
Biblię można traktować jako dzieło czysto literackie i tak odbierana jest ona przez niewierzących. Egzegeza prawdziwie katolicka musi natomiast spełniać warunki, które podaje trzecia część IBK. Egzegeci są tam zachęcani, by wraz ze wszystkimi uczniami Chrystusa praktykowali duchową lekturę Pisma Świętego, czyli wspomnianą lectio divina, która jest źródłem "życia wewnętrznego i skuteczności apostolskiego działania". Biblista-katolik powinien pamiętać, że celem jego badań nie jest postęp nauki, ale życie duszpasterskie Kościoła. Dlatego praca nad Biblią nie może być traktowana jako uprawianie własnego poletka, bez oglądania się na inne dyscypliny teologiczne i duszpasterstwo. We wszystkich dokumentach Kościoła na temat Pisma Świętego, począwszy od wypowiedzi Piusa XII aż do IBK, przypomina się, że praca egzegetyczna jest ostatecznie ukierunkowana ku Ludowi Bożemu, ku Kościołowi. Nie wolno zatrzymywać się na egzegezie li tylko filologicznej, choćby taka tendencja dominowała na świecie.
Rozmawiali Alicja Wysocka i Krzysztof Mielcarek
ks. Józef Kudasiewicz
ur. 1926, teolog, prof. dr hab. Studia filozoficzno-teologiczne odbył w Wyższym Seminarium Duchownym w Kielcach, studia specjalistyczne z biblistyki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oraz w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie (był świadkiem zwołania Soboru przez Jana XXIII). Profesor KUL i kieleckiego Seminarium Duchownego, kierownik Katedry Teologii Biblijnej Nowego Testamentu KUL. Autor licznych publikacji naukowych i popularnych (nt. Biblii w katechezie, kazaniu, literaturze, na Soborze). Ważniejsze autorskie publikacje książkowe w języku polskim: "Ewangelie synoptyczne", "Biblia -- Historia -- Nauka", "Ewangelie synoptyczne dzisiaj", "Teologia ewangelii synoptycznych", "Jezus historii a Chrystus wiary", "Matka Odkupiciela", "Teologiczno-praktyczny wstęp do Pisma Świętego". Mieszka w Lublinie.