38. Twórczość Witolda Gombromicza
urodził się 4 sierpnia 1904 r. w Małoszycach pod Opatowem ( to koło mnie)
w Warszawie ukończył gimnazjum św. Stanisława Kostki i studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim.
Był dziwakiem - zarówno w szkole, jak i w czasie studiów nie udało mu się nawiązać trwalszych stosunków z rówieśnikami, nie mówiąc już o przyjaźni. Zawsze pozostawał na uboczu, nie włączał się we wspólne zabawy i zajęcia.
po skończeniu studiów, jeszcze w tym samym 1927 r., wyjechał do Paryża, gdzie studiował filozofię i ekonomię.
Po powrocie krótko pracował w sądownictwie warszawskim, po czym całkowicie poświęcił się literaturze.
Debiutował zbiorem opowiadań zatytułowanych Pamiętnik z okresu dojrzewania (1933), następnie wydał powieść Ferdydurke, która przyniosła mu uznanie krytyki.
Od 1934 r. współpracował z pismami codziennymi i literackimi (m.in. z „Kurierem Porannym”), zajmował się krytyką literacką, pisał felietony i recenzje.
W pamięci ludzi, z którymi się wtedy spotykał, zapisał się jako wyniosły, wręcz niesympatyczny, nonszalancki pozer. Przed wybuchem wojny ogłosza jeszcze sztukę Iwona, księżniczka Burgunda publikowaną przez „Skamandra” w 1938 r. oraz pod pseudonimem Zdzisław Niewieski (pseudonim utworzony od rzeki Niewiaży na Żmudzi) powieść sensacyjną Opętani, która drukowana jest w prasie codziennej.
W sierpniu 1939 r. pisarz popłynął statkiem „Chrobry” do Argentyny, tam zastał go wybuch II wojny światowej. Gombrowicz nie chciał wracać do ogarniętej wojną Europy i zdecydował się pozostać w Argentynie - zamieszkał w Buenos Aires, gdzie pozostał aż na dwadzieścia cztery lata
Wyrzucony w końcu na bruk mieszka w opuszczonym domu poza Buenos Aires. Ma wówczas pewne epizody homoseksualne, choć w perspektywie jego całego życia przeważają kobiety - zwłaszcza prostego pochodzenia, nawet prostytutki (takie zainteresowania ma już za czasów warszawskich). Twierdzi bowiem, że w związki z kobietami z wyższych sfer trzeba się za bardzo angażować, a w Argentynie, kiedy sięga niemal dna, już takie się nim nie interesują. Ewentualnie dużo starsze, które z kolei on lekceważy. Jednak to właśnie kobiety mu wówczas najbardziej pomagają, z czego Gombrowicz chętnie korzysta. Te dwadzieścia cztery lata przeżył głównie dzięki dobroci i życzliwości innych ludzi.
Międzynarodową sławę przyniosły Gombrowiczowi napisane wówczas dramat Ślub i powieść Trans-Atlantyk wydane łącznie w Paryżu w 1953 r. Zaczął się także ukazywać się pisany od 1953 r. Dziennik i kolejne utwory: w 1960 r. powieść Pornografia, w 1966 r. kolejna powieść Kosmos i w 1966 r. dramat Operetka wydany wraz z trzecim tomem Dziennika. Po śmierci autora nakładem Instytutu wyszła także edycja Dzieł zebranych.
W 1963 r. - dzięki rozgłosowi, jaki przyniosły pisarzowi jego książki - uzyskał roczne stypendium Fundacji Forda na pobyt w Berlinie Zachodnim, skąd przeniósł się w 1964 r. do Royaumont pod Paryżem, a następnie do Vence, w okolicach Nicei. We Francji mieszkał już do śmierci, choć były to lata poważnej choroby, kiedy to stan jego zdrowia pogarszał się z każdym rokiem. Jeszcze wówczas pisze, choć coraz mniej, później już tylko dyktuje. W 1968 r. poślubił kanadyjską romanistkę Marię Ritę Labrosse. W tym samym roku był także kandydatem do Nagrody Nobla, której jednak nie otrzymał.
Zmarł w Vence 25 lipca 1969 r. na niewydolność płuc.
Po śmierci pisarza Rita Gombrowicz z oddaniem propagowała twórczość męża, publikując m.in. dwie dokumentalne książki Gombrowicz w Argentynie (1984) i Gombrowicz w Europie (1988).
Kalendarium twórczości Gombrowicza
1933 - zbiór opowiadań Pamiętnik z okresu dojrzewania
1937 - Ferdydurke
1938 - sztuka Iwona, księżniczka Burgunda (druk w „Skamandrze”, wydanie osobne 1958 r.)
1939 - powieść sensacyjno-fantastyczna Opętani (druk w gazetach, wydanie pośmiertne w 1973 r.)
1953 - powieść Trans-Atlantyk oraz dramat Ślub
1957 - Bakakaj (wydanie zmienione i rozszerzone Pamiętnika z okresu dojrzewania)
1960 - powieść Pornografia
1953-1956 - Dziennik (tom 1)
1957-1961 - Dziennik (tom 2)
1965 - powieść Kosmos
1961-1966 - Dziennik (tom 3)
1966 - dramat Operetka
1969-1977 - Dzieła zebrane (tomy 1-11 wydane w Paryżu)
1977 - Wspomnienia polskie oraz Wędrówki po Argentynie (wydania pośmiertne w tomie 11 Dzieł zebranych)
1986-1992 - Dzieła (tomy 1-10 wydane w Krakowie)
Charakterystyka twórczości Gombrowicza
„Witold Gombrowicz wielkim pisarzem był…” - tak parafrazując słowa pochodzące spod pióra samego twórcy Ferdydurke, można powiedzieć o Gombrowiczu. Jego twórczość to unikalne zjawisko zajmujące szczególne miejsce w literaturze nie tylko polskiej, ale i światowej. Składają się na nią powieści, opowiadania, dramaty, dzienniki oraz liczne artykuły i felietony. Gombrowicz debiutuje zbiorem opowiadań Pamiętnik z okresu dojrzewania, w którym pojawiają się wątki fantastyczne, później pisze powieść groteskową - Ferdydurke. Przed wojną tworzy jeszcze pierwszy tekst dramatyczny - groteskową również sztukę Iwona, księżnczka Burgunda oraz sensacyjną powieść Opętani. W późniejszych latach powstają jeszcze dwa utwory dramatyczne: Ślub i Operetka oraz powieści Trans-Atlantyk, Pornografia i Kosmos. Przez wiele lat Gombrowicz pisze także swoje Dzienniki, które są nie tylko relacją o życiu pisarza, ale także zbiorem refleksji filozoficznych, literackich czy szerzej kulturowych.
Kolejne utwory konsekwentnie bowiem poruszają te same problemy, we wszystkich równie mocno zaznacza się postać samego autora. Pisany od 1953 r. Dziennik zaczyna się w następujący sposób:
Poniedziałek: Ja, Wtorek: Ja, Środa: Ja, Czwartek: Ja […] |
Słowa te wiele mówią o całej twórczości Gombrowicza, nie tylko tej wspomnieniowej. Bohater jego wszystkich utworów ma najczęściej cechy samego autora, nosi też jego imię, jest autorem jednego z jego dzieł (Ferdydurke) czy też jest Polakiem mieszkającym w Argentynie (Trans-Atlantyk). Silny autobiografizm to jeden z podstawowych wyznaczników pisarstwa Gombrowicza.
Centralnym zagadnieniem twórczości Gombrowicza, zarówno prozatorskiej, jak i dramatycznej, jest problem formy. Forma - jak pisze J. Kwiatkowiski jest u Gombrowicza -
[…] rozumiana bardzo szeroko […] kategoria, poprzez którą człowiek styka się z ludźmi, poznaje świat, nadaje mu sens, tworzy kulturę. Zarazem jednak - kategoria, która z jednej strony, fałszuje go, z drugiej - ogranicza, krępuje, jest dlań więzieniem. Stąd Gombrowiczowska postawa dialektyczna, oscylująca między aprobatą formy a jej demaskacją i destrukcją, między jej poszukiwaniem, a ucieczką przed nią. |
Społeczne schematy obnaża Ferdydurke, rozrachunek z polskością, ze stereotypowymi zachowaniami właściwymi narodowości polskiej to - z kolei - problem Trans-Atlantyku, konflikt człowieka z formą to również główny temat Ślubu. Człowiek ulega formie, przyjmuje kolejne maski, walczy z nimi i popada w kolejne. Człowiek u Gombrowicza nigdy nie jest sobą, nigdy nie jest autentyczny, określają go zawsze konwencje i schematy wytwarzające się między ludźmi i obejmujące wszystkie dziedziny jego życia. Zadziwiające jest to, że pisarz za czynnik rozwoju w świecie zniewolonym formą uważa niedojrzałość, młodość. To one pozwalają wymykać się formie. Problem niedojrzałości jest więc również jednym z kluczowych w pisarstwie Gombrowicza. Uogólniając można powiedzieć, że w centrum zainteresowań Gombrowicza znajduje się przede wszystkim człowiek - jego tożsamość i relacje łączące go z innymi ludźmi.
FERDYDURKE - streszczenie:
Bohaterem Ferdydurke jest trzydziestoletni Józio. Pewnego dnia budzi się nad ranem i trwając jakby w dziwnym letargu uświadamia sobie całą bezwolność i nieokreśloność własnej sytuacji życiowej. W pokoju niczym duch pojawia się profesor Pimko, który widząc zagubienie Józia porywa go do szkoły, wpisuje w poczet uczniów szóstej klasy, przedstawia nauczycielowi i dyrektorowi szacownej placówki oświatowej.
Nowego ucznia szybko obskakują koledzy. Józio orientuje się, że klasa jest podzielona na dwa obozy: grzecznych, niewinnych i zdyscyplinowanych, skupionych wokół Syfona, oraz buntowników, którym przewodzi Miętus. Lekcje w tej klasie są męczarnią i czarną magią, właściwe życie toczy się wokół awantur i prowokacji wszczynanych to przez jedną, to drugą grupę. Chłopcy, usidleni rygorem szkolnym, "na boku" prowadzą między sobą nieustające spory i walki - ich ukoronowaniem jest pojedynek Syfona z Miętusem na miny, w którym Józio pełni zaszczytną rolę super-arbitra. Na tym etapie powieści mamy do czynienia z trzema wyraźnymi stronami konfliktu: ciałem pedagogicznym reprezentującym skomplikowaną i bezwzględną machinę zniewalania młodzieży, tych, którzy biernie się jej poddają i tych, którzy spod jej wpływów chcą się za wszelką cenę wyrwać. Ci ostatni zresztą, dzięki zdecydowaniu i brutalności Miętusa, poniekąd stawiają na swoim, choć większość - podobnie jak Józio - jest zupełnie otumaniona szkolnym przymusem.
Doskonaląc swój plan infantylizacji Józia profesor Pimko załatwia mu stancję w domu inżynierostwa Młodziaków. Domu mieszczańskim, lecz nowoczesnym, mającym ambicje nadążania za modą i obyczajem swoich czasów. Inżynier-konstruktor Młodziak odgrywa w tym dziele raczej drugorzędną rolę, jest pantoflarzem i fajtłapą, za to pani inżynierowa wiedzie prym i wpatrzona w swą córkę Zutę stara się dogonić wyprzedzający ją czas. Józio zaczyna rozumieć, że plan profesora Pimki jest podwójnie chytry: chce on z naszego bohatera wymusić "ofiarę młodości" nie tylko przez zapędzenie go do szkolnej ławy, ale i przez wepchnięcie w ramiona Młodziakówny. I to się staremu belfrowi w zasadzie udaje. Między Józiem a domownikami zaczyna się osobliwa gra w pilnowanie, podglądanie, przyłapywanie się na słowach i gestach - gra, w której jedna strona pragnie narzucić drugiej swe ideały, styl bycia, reguły. Ale między Józiem a Zutą ta gra ma coraz bardziej erotyczny odcień. Ona wie, że intryguje go swą dziewczęcością, on stara się zirytować Zutę udawaną obojętnością. Wobec powabnej tajemnicy płci niemal wszystkie osoby dramatu tracą swój fason. Obojętny i wyniosły kolega z klasy, Kopyrda, "smali do Zuty cholewki"; powaga sędziwego Pimki także topnieje na myśl o amorach. Józio wściekły, iż nie udaje mu się zwyciężyć przebiegłej i wytrwałej Zuty, zawiązuje intrygę - ściąga o tej samej porze do jej sypialni Kopyrdę i Pimkę, i wywołuje skandal zwabiając rodziców Młodziakówny. Powstaje niesamowite zamieszanie, z którego Józio wraz z Miętusem (zakradającym się w tym samym czasie do służącej Młodziaków) salwuje się ucieczką.
Włóczą się po coraz bardziej odległej okolicy, po wsiach, szukając "prawdziwego życia", w końcu wpadają w tarapaty i z rąk chłopów cudem jakimś wyzwala ich ciotka Józia uwożąc kawalerów do pobliskiego, rodzinnego majątku. W dworku wujostwa Hurleckich Józio zostaje wzięty pod kolejny pantofel - tym razem ciotczynych umizgów i pieszczot. I nuda zalałaby te godziny nieciekawie spędzanego czasu w ziemiańskim saloniku, gdyby nie Miętus, który z zachwytem odkrywa postać lokajczyka Walka - ideał swych poszukiwań. Brata się z parobkiem, za wszelką cenę chce się z nim zrównać, traci wszelkie poczucie dystansu między sobą a nim, co wywołuje kolejny skandal - wujostwo są oburzeni taką zatratą granic między jaśniepanieństwem a ludem. Wuj Konstanty wraz z synem przywołują lokajczyka do porządku oskarżając go o kradzież, bijąc i poniżając, zrozpaczony Miętus ucieka do lasu, lud wdziera się na salony, a Józio z tej zawieruchy też czmycha natykając się na zagubioną jaśnie panienkę Zosię i jakby porwany przez nią, wmanewrowany w przypadkową, romantyczną sytuację - pędzi w nieznane. "Koniec i bomba, kto czytał, ten trąba!".
Tak właśnie - pomijając drobniejsze epizody czy trzeciorzędne postacie - rysuje się akcja "Ferdydurke". Należy jednak pamiętać o jednym: nie jest to tradycyjna powieść realistyczna. Samo jej streszczenie, dokładny opis wydarzeń to zabieg, który w gruncie rzeczy mija się z celem, bowiem w tym przypadku nie stanowi klucza do zrozumienia dzieła. Ta fabuła ma wyraźne cechy absurdalnej groteski, burleski, komedii dell'arte, wszystko, co w niej mogło być rzeczywiste bądź prawdopodobne miesza się co chwila z fantazją i całkowitą umownością. Partie tekstu skonstruowane według zasad typowej akcji przeplatają się z partiami niefabularnymi, mającymi charakter monologu, widzenia, snu, wreszcie rozważań eseistycznych. Dlatego przygody Józia tylko do pewnego stopnia mogą być traktowane i rozumiane dosłownie; raczej należy je traktować jako wielką metaforę, jako symboliczny wyraz intencji autora.
Akcja "Ferdydurke" oparta jest na trzech etapach przygód i wędrówki Józia. To trzy podstawowe obrazy sytuacyjne: szkoła - stancja - dwór. I one dyktują kompozycję powieści, one organizują tę niekonwencjonalną fabułę. Po kolei przenosimy się z jednego etapu w drugi. Ale przecież i ten tok wydarzeń został przez autora skomplikowany. W te trzy sekwencje wkomponowane są partie związane z postaciami Filidora i Filiberta, sprawiające na pierwszy rzut oka wrażenie zupełnie odrębnych, oderwanych od reszty (choć zauważmy, jak nieprzypadkowe jest ich ulokowanie - niby buforów między jednym etapem wędrówki Józia a kolejnym) - są to po prostu jak gdyby filozoficzne i metaforyczne komentarze, uogólniające w języku powiastki sygnały płynące z groteskowej fabuły. Sens przygód Józia, powiązanych wspólną ideą, jest poddany w powiastkach o Filidorze i Filibercie jak gdyby próbie innego języka, innych, ogólniejszych odniesień, poszerzających w ogóle zakres problemowy autorskich refleksji.
Najzwięźlej istotę powieści ujął w komentarzu do jej trzeciego krajowego wydania (1986) wybitny znawca twórczości Gombrowicza, Jan Błoński: "Historia trzydziestoletniego bohatera, którego wtrącono na powrót do szkoły, jest metaforą stosunku człowieka do piramidy dorobku wieków: wiedza ta jest nieprzyswajalna dla jednostki, wpędza ją w kompleks niższości i nieautentyczność, każe - w myśl społecznych nakazów - udawać dojrzałość i ukrywać skrzętnie ignorancję, w rzeczywistości wtłacza indywiduum w ciasny pancerzyk społecznej roli, nie dozwalając na żaden spontaniczny gest. Józio odwiedza trzy sfery współczesnego mu świata, w których odprawia się misterium zakłamania: szkołę, gdzie młodzież wychowywana jest w sztucznej atmosferze i karmiona sztucznymi dylematami, dom nowoczesnych inżynierostwa Młodziaków - gdzie panuje kult nauki, racjonalizmu, sportu i swobodnej naturalności posunięty do takiego stopnia, że aż wpada w samozaprzeczenie (Młodziakowie tak bardzo chcą być nowocześni, że próbują chyłkiem ukryć i zamaskować to wszystko, co w nich samych nie dorasta do ideału). Ostatnim środowiskiem, które Józio odwiedza, jest twierdza konserwatyzmu: tradycyjny dwór ziemiański, który z kolei trwa w sklerotycznym odrętwieniu. Każda interwencja w ten ład (tu spowodowana przez kolegę Józia - naiwnego czciciela ludowej prostoty) powoduje gwałtowną zapaść społecznego systemu. Józio, który, jak większość Gombrowiczowskich bohaterów, jest buntownikiem przeciw tradycyjnym ładom, dąży do tego, by zdekomponować każdy z porządków, w które trafia - i rzeczywiście: poszczególne części powieści kończą się bezładną bijatyką. Ale Józio wie, że nigdy nie zyska wolności od społecznego terroru: w każdym zetknięciu z człowiekiem zyskać może "gębę" (tamten określi go jakoś na swój użytek i to maska - zawsze kłamliwa - przylgnie mu do twarzy); podobnie kontakty międzyludzkie spowodują jego "upupienie" (traktowany będzie jak dziecko, poniżej swej intelektualnej wartości, a - co gorsza - wejdzie w tę narzuconą sobie rolę i nie będzie umiał z niej się uwolnić)".
Trans-Atlantyk - streszczenie
Akcja powieści rozgrywa się pod koniec sierpnia i na początku września roku 1939 w Buenos Aires stolicy Argentyny. Czas wprowadza element autentyczności, chodzi tu o wymiar historyczny i dokumentalny. Zdaniem Z. Malićia czas należy do akcji powieści a przestrzeń stanowi czynnik składowy fabuły „Trans-Atlantyku”
Bohater, którym jest sam Gombrowicz, informuje, że celem opisania dziesięciu lat swego życia spędzonych w Argentynie jest chęć przekazania swej historii rodzinie, krewnym i przyjaciołom.
Dwudziestego pierwszego sierpnia przybył on z Gdyni do Buenos Aires na statku „Chrobry”. Podróż przebiegała niezwykle spokojnie, wypełniały ja głównie chwile „bajdurzenia i baraszkowania” z ładnymi panienkami oraz mało ciekawe, przepojone wrogością przyjęcia Prezesów i Przedstawicieli Poloni. Spokój ten został przerwany wiadomością przyniesioną przez towarzysza podróży, także literata Czesława Straszewicza. Gazety informowały, że lada dzień wybuchnie w Polsce wojna. Wszyscy uczestnicy podróży popadli w zwątpienie, zaczęli się obejmować i jak najprędzej chcieli wracać i choć zdawali sobie sprawę, że do ojczyzny zapewne nie zostaną wpuszczeni, to chcieli być jak najbliżej niej, choćby w Anglii czy Szkocji. Jeden tylko Gombrowicz oznajmił, że zostaje. Prawdziwych powodów swojej decyzji zdradzić nie mógł. Kiedy statek odpływał popatrzył na niego i rzekł:
„Płyńcie do Szaleńca, Wariata waszego św. ach chyba przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, was Męką zamęczał, Dzieci wasze, żony, na Śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał!”
I z tymi słowami na ustach wstąpił do miasta z 96 dolarami w kieszeni. Wiedząc, że nie ma środków do życia udał się do pana Cieciszkowskiego, znajomego z dawnych lat, któremu rzecz jasna nie zdradził swej „bluźnierczej przyczyny zostania”. Cieciszkowski obiecał porozmawiać z trzema wspólnikami, którzy „Spółkę mają i Interes Koński tyż i Psi Dywidendowy”, by pomogli przybyszowi.
Zastanawiał się długo, czy iść do poselstwa. Kiedy postanowił, że tego nie zrobi, zobaczył nagle wspinającego się na źdźbło trawy robaczka. Ten widok tak go strwożył, że w rezultacie poszedł do Poselstwa:
„o pójdę, tak, pójdę, pójdę, Jezus Maria, pójdę, lepiej pójdę…i poszedł”.
Tam przyjął go minister Feliks Kosiubidzki, który za kilkadziesiąt pezów chciał odesłać literata do Rio de Janeiro. Poseł doszedł podczas rozmowy do wniosku, że musi coś być w przybyszu skoro On - tak ważna persona - poświęca mu tyle czasu i postanowi poprzez okazanie pomocy spełnić swój obowiązek wobec Piśmiennictwa Narodowego. Zaproponował Gombrowiczowi pisanie artykułów do gazet o wielkich polskich poetach. Ten jednak odmówił. Zdziwiony minister zapytał swego radcę Podsrockiego, kim jest nowo przybyły człowiek. Po chwili obydwaj zaczęli się nienaturalnie zachowywać. Złożyli mu pokłony i oznajmili, że przedstawią go jako wielkiego polskiego Geniusza. Przytłoczony „atmosferą Parlamentu” nie zaprotestował, choć byli to ludzie, którymi gardził. Dopiero po opuszczeniu murów Ministerstwa odreagował minione zdarzenia wirtualnym „wyrzucaniem, odprawianiem, pałą przeganianiem, wyganianiem” Kosiubidzkiego.
Naglący stan finansów zmusił bohatera do ponownego spotkania z Cieciszkowskim. Kiedy przechadzali się jedną z najbogatszych ulic, wpadli na Barona. Cieciszkowski przedstawił Gombrowicza i poprosił o znalezienie dla niego posady. Baron, nie zastanawiając się długo, zaproponował miejsce sekretarza. Wtem nadszedł wspólnik Barona, Pyckal, który dowiedziawszy się o zaistniałym fakcie zabronił przyjęcia Gombrowicza, chciał go nawet pobić, ale wówczas nadszedł trzeci z właścicieli firmy - Ciumkała. Zaczęli się kłócić i przepychać. W końcu zaciągnęli Gombrowicza do domu, w którym mieli firmę. Zostawili samego i poszli przedyskutować sprawę jego zatrudnienia. Gombrowicz przyglądał się pracującym tam urzędnikom, w których zachowaniu było widać, że przez kilkanaście lat robią, mówią a nawet zachowują się dokładnie tak samo. Obserwacje urzędników przerwali Pryncypałowie, którzy wezwali literata do siebie. Zaproponowano mu pracę, ale z obiecanych przez Barona 1500 pezów wynagrodzenie spadło do 85. W ten sposób Gombrowicz stał się jednym z urzędników, i choć mógł być bezpieczny o kwestie finansowe, to jednak „obcość miasta, brak przyjaciół, lub towarzyszów zaufanych, dziwaczność pracy…jakimś lekiem go wypełniały”.
Gombrowiczowi nie dawała spokoju sprawa z Poselstwem. Kiedy wrócił do domu okazało się, że czeka na niego bukiet biało-czerwonych fluksji i zaproszenie na wieczór organizowany przez Pisarzy i Artystów. Mimo jego niechęci gospodyni przeniosła bukiet do największego salonu. Był wściekły, że nagle wszyscy chcą uczynić z niego wielkiego pisarza i w ramach buntu postanowił zostać w domu. Po chwili doszedł jednak do przekonania, że zasługuje na „czapkowanie”, i razem z radcą - Podsrockim pojechał na spotkanie. Powitała go Polonia - właściciele i pracownicy firmy. To przesadnie miłe przyjęcie nie zostało jednak powtórzone po wejściu na salę.
Okazało się, że wszyscy, którym był przedstawiany, bardzo szybko o nim zapominali, przegrywał z rozwiązaną sznurówka czy chęcią zjedzenia ciastka. Nagle wszedł człowiek „niezwykle wydelikacony, a do tego jeszcze siebie delikacący”, był to znany pisarz argentyński. Rodacy Gombrowicza oczekiwali, że jako polski Geniusz zacznie rozmowę z tym niezwykłym człowiekiem. Doszło między nimi do słownego pojedynku, i choć zaczął go Gombrowicz, to i on w finale przegrał. Każda kwestia przez niego wypowiedziana była autorstwa kogoś innego. W ramach odreagowania stresu począł chodzić, i chodził tak od ściany do ściany, gdy nagle zauważył, że w ślad za nim chodził ktoś jeszcze - mężczyzna o czerwonych wargach, które „różem kobiecym, choć Męskie, krwawiły”. Gombrowicz poczuł się jak uderzony w twarz i uszedł przez drzwi.
Kiedy biegł przez ulicę spostrzegł, że ów mężczyzna biegnie za nim. Zatrzymał się i mimo początkowych sprzeciwów zaczął z nim rozmawiać. Gonzalo - bo tak miał na imię, opowiedział mu o swoim życiu, które polegało na codziennym szukaniu chłopców, którzy za pieniądze zaspokoją jego potrzeby seksualne. Portugalczyk pokazał pisarzowi miłość swego życia - blondyna, którego nie zdołał jeszcze posiąść. Poprosił Gombrowicza, by ten dowiedział się kim jest starszy mężczyzna z którym czas spędza jego ukochany. Okazało się, że jest to jego ojciec. Blondyn idzie wraz z nim do „Parku Japońskiego”, za nimi zaś Gonzalo i Gombrowicz. Usiedli i zamówili piwo. Dziwne zachowanie zakochanego Portugalczyka wzmagało się - „to oczkiem strzeli, tonów gałki z chleba podrzuca, to szklaneczką brzęczy, to paluszkiem drobi, a tak pośród tych figielków swoich jak Indor między Wróbelkami…i śmiechem hucznym wita własne figle swoje!”, Gombrowicz coraz bardziej się wstydził, w końcu postanowił pójść „za potrzebą” i zniknąć. Po drodze spotkał jednak Pyckala, rzecz jasna za chwilę pojawił się Ciumkała i Baron (są nierozłączni), którzy zaprosili go na piwo. Wrócili do stolika, przy którym rozgorzała kłótnia, kto komu ma postawić trunek.
Witold znudzony sytuacją poszedł do ustępu, za nim zaś trójka wspólników. Przekonani byli, że Gombrowicz jest nowym kochankiem niezwykle bogatego Gonzala, z tego powodu wcisnęli mu do kieszeni pieniądze. Mimo zmagań Gombrowicz przyjął je i wrócił do Gonzala, który także włożył mu pieniądze do kieszeni jako dowód swej przyjaźni. Poprosił Gombrowicza, by ten zaprosił jego ukochanego do ich stolika. W międzyczasie dosiadł się Pyckal, Ciumkała i Baron. Witold odszedł do stolika obok, okazało się, że chłopiec ma na imię Ignacy a jego ojciec (Tomasz Korzycki) jest byłym Majorem, który zamierza wysłać syna do wojska. Ojciec Ignacego zaprosił Witolda na pogawędkę, ale z niechęcią spoglądał na jego hałasujących towarzyszy. Gombrowicz ostrzegł go przed seksualnymi zamiarami Gonzala.
Tomasz wściekł się i wstał, wstał również Gonzalo, który ze strachu zaczął pić ze swojego kubka, pił nawet wtedy, gdy był już pusty. Nagle rzucił nim w Tomasza, z jego skroni kapały krople krwi. Wszyscy byli gotowi do bójki, ale …stali. Gonzalo nagle wziął swój kapelusz i odszedł. „I tak wszyscy się rozeszli, wszystko Się rozeszło.”
Następnego dnia do dręczonego wyrzutami sumienia Gombrowicza przybył Tomasz i poprosił, by w jego imieniu wyzwał do pojedynku Gonzala. Choć Witold nie był zachwycony tym pomysłem pojechał do pałacu Portugalczyka. Kiedy zapukał, otworzył mu Gonzalo ubrany w kitel lokajski, ze szczotką od podłogi w ręku i zaprowadził do swego mizernego pokoju. Próbował przekonać przyjaciela, żeby uprowadził dla niego Ignacego. Witold odmówił powołując się na swoją polskość (Ignacy i Tomasz byli także Polakami). Gonzalo wyśmiał polskość, która dała jedynie Umęczenie i Udręczenie, zaproponował zastąpić Ojczyznę „Synczyzną”. Po chwili powrócili do sprawy pojedynku. Portugalczyk wpadł na pomysł, że weźmie udział w pojedynku, ale jeśli Gombrowicz - jego zaufany przyjaciel przy ładowaniu pistoletów „wrzuci kule w rękaw”.
Gombrowicz dochodzi do wniosku, że związki z rodakami są najważniejsze. Chce pomóc Tomaszowi i postanawia uknuć intrygę. Gonzalowi zamierza powiedzieć, że w pistoletach nie ma kul, a potem je podłożyć, by pojedynek odbył się naprawdę. Do zrealizowania planu potrzebuje Pyckala i Barona jako sekundantów Portugalczyka, którzy podłożą mu prawdziwe naboje. Po tych przemyśleniach Gombrowicz poszedł do pracy i wtajemniczył w plan pracodawców. Solidarność Polaków zwyciężyła - rodacy zgodzili się na plan Witolda.
Wieczorem Gombrowicz otrzymał list wzywający go do Poselstwa. Okazało się, że czekał tam na niego nie tylko minister, ale i Pułkownik Fichcik. Powodem wezwania była wieść o mającym się odbyć pojedynku Tomasza z Gonzalem. Ministerstwo postanowiło ten bohaterski czyn nagłośnić i pokazać cudzoziemcom. Postanowiono, że minister przybędzie na pojedynek wraz ze swymi gośćmi, ale jak słusznie zauważył Pułkownik pojedynek to nie polowanie i nie przystoi żeby Minister na niego zapraszał. Ponieważ było już wszystko wpisane do protokołu, a nie można było fałszować w nim prawdy, postanowiono zorganizować polowanie nieopodal miejsca pojedynku, tak by rzekomo przypadkiem Minister mógł swym gościom pokazać bohaterski czyn swego rodaka Tomasza i wychwalać tym samym odwagę i poświecenie Polaków.
Witold poszedł na sesję do kawiarni, by z Pyckalem i Baronem omówić szczegóły pojedynku. Właściwie nikt już nie widział po czyjej jest stronie, czy po stronie honoru a wiec Tomasza, czy może po stronie pieniędzy, a te miał przecież Gonzalo. Absurdalność sytuacji pogłębiał fakt, że w czasie tak niebezpiecznym dla Polaków, gdy powinni oni siedzieć cicho, urządzali sobie pojedynek. „Ale trudna rada, cóż robić, gdy nic innego do roboty nie ma tylko właśnie ten pojedynek przed nimi, jako jedyny cel działania”.
Gombrowicz nękany myślami o beznadziejności zamierzonego pojedynku, postanowił pójść (mimo, że była noc) do Poselstwa i dowiedzieć się, co dzieje się w Ojczyźnie. Z rozmowy z Ministrem wywnioskował, że koniec Ojczyzny jest nieunikniony. Wyszedł z gmachu ministerstwa i krążył po pustych ulicach. Nagle naszła go ochota odwiedzenia Syna. Znalazł dom Tomasza i Ignacego, i patrzył na śpiącego młodzieńca. Poczęła się w nim rodzić wściekłość, że Ignacy „leży i leży, a (on) nie wie sam, co robić ma, po co przyszedł”
Zaczął się pojedynek. Tomasz przybył w skromnym stroju, Gonzalo zaś w atłasowych szatach. Gombrowicz jako sekundant Tomasza wrzucał kule w rękaw, podobnie czynił sekundant Gonzala - Pyckal. Ponieważ pojedynek miał trwać do trzeciej krwi nagle Gombrowicz zdał sobie sprawę, że on się nigdy nie zakończy, bo strzały są puste (brak wszak kuli w pistoletach). Nagle jednak ogier Pyckala ugryzł w zad ogiera Barona, właściciele zaczęli się przepychać, w tym samym czasie nadjechała Kawalkada Ministra. Rozległy się krzyki, psy zaczęły kogoś gryźć. Okazało się, że ich ofiarą padł Ignacy. Tomasz zaczął strzelać do psów (naboje były puste), z pomocą rzucił się Gonzalo. Własnym ciałem bronił ukochanego. Udało się opanować sytuację.
Kiedy Tomasz zobaczył, że jego syn ma jedynie powierzchowne rany, podziękował Bogu, Gonzalowi zaś podał dłoń i nazwał swoim bratem. Minister wygłosił płomienna mowę o tym, że Polak jest miły Bogu i naturze ze względu na swe cnoty, głównie zaś przez rycerskość swą i odwagę. Gonzalo zaprosił Tomasza, Ignacego i Gombrowicza do swego pałacu. Mimo wątpliwości cała trójka pojawiła się w domu Portugalczyka, który był wypełniony mnóstwem rzeczy, które „parzyły się ze sobą”. Była tam nawet biblioteka z tak wielką ilością książek, że Gonzalo zatrudnił kilka osób do ich czytania. Po całym pałacu biegały psy skrzyżowane z kotami, chomikami i innymi zwierzętami. Dziwność sytuacji potęgował strój gospodarza. Chodził on w białej spódnicy, pistacjowej bluzce i słomkowym, przybranym kwiatami kapeluszu (rzekomy strój narodowy). Po kolacji umieścił gości w sypialniach. Pokój Ignacego znajdował się w innym skrzydle. Kiedy Gombrowicz siedział w swej sypialni, zaczęły go dręczyć myśli dotyczące zdrady Tomasza. Przerażony był najbardziej tym, że nie czuje z tego powodu przerażenia. Pobiegł więc i wyznał prawdę o pustych pistoletach. Tomasz postanowił zabić Gonzala i swojego syna. Usłyszał to stojący pod drzwiami Gonzalo, wpadł do pokoju i oznajmił, że ma sposób na Ignacego i że to właśnie Ignacy zabije swego ojca. Gombrowicz zaczął Chodzić, a Chód ten zaprowadził go do pokoju Ignacego. Przeszedł przez korytarz będący zarazem sypialnią parobków - całą drogę deptał ciała chłopców tam pracujących. Jednego z nich opluł niechcący, ale nie widząc żadnej reakcji oplutego znów splunął. Po którymś razie z kolei Witold nie wytrzymał i uciekł. Wpadł do sypialni Ignacego, który leżał na łóżku całkiem nagi.
Następnego dnia przy śniadaniu Tomasz oznajmił Gonzalowi, że w podziękowaniu za gościnę zostaną jeszcze kilka dni. Uradowany Portugalczyk poprosił Ignacego, by zagrał z nim w palanta, Gombrowicz i Tomasz mieli pełnić rolę sędziów tej gry. Ignacy bawił się doskonale, mimo początkowych porażek udało mu się wygrać. Nie była to jednak sprawa umiejętności, Gonzalo grę traktował bowiem jako element uwodzenia. „Rozumiał Tomasz, że to nie palant a zasadzka, że jemu Buchbachem tym Syna porywają, że Syna jemu buchbachem uwodzą”. Trzeciego dnia pobytu u Portugalczyka Gombrowicza ogarnął ogromny Lęk z przyczyny Braku Lęku, poszedł więc do sadu, by pośród krzewów rozpamiętywać swoją rozpacz. Tam zauważył leżącego i rozmyślającego Ignacego. Nagle zza płotu usłyszał sykanie. Okazało się, że to Pyckal, Baron i Ciumkała. Zaprosili go na przejażdżkę. Kiedy wsiadł na bryczkę, Pyckal wbił mu w łydkę Ostrogę. Witold zemdlał z bólu.
Obudził się w piwnicy. Naprzeciw niego siedziała trójka dawnych pracodawców. Siedzieli tak kilka godzin. Nikt się nie odzywał, bo istniało ryzyko ugodzenia Ostrogą. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł Rachmistrz, ten sam, który uczył Witolda wciągania akt, gdy zaczął pracować jako urzędnik. Do buta miał przytwierdzoną Ostrogę, którą boleśnie, po kilku godzinach milczenia, wbił w gombrowiczowską łydkę. Następnie kazał przytwierdzić ostrogę do buta uwięzionego i oznajmił: „Teraz do Związku naszego Kawalerów Ostrogi należysz i Rozkazy moje masz wypełniać, a także dbać żeby tamci rozkazy moje jak należy wypełniali. Ucieczki, ani zdrady żadnej, nie próbuj, bo ci Ostrogę zadadzą, a jeżeliby choć najmniejszą chęć Zdrady, Ucieczki w którym z towarzyszów twoich spostrzegł, jemu Ostrogę masz wrzepić. A jeślibyś tego zaniedbał tobie ją wrzepią. A jeśliby ten, kto tobie Ostrogę wsadzić ma, tego zaniedbał, jemu niech inny Ostrogę wsadzi…”. Z urywkowych zwierzeń współwięźniów Ostrogi dowiedział się prawdy o poczynaniach Rachmistrza. Okazało się, że wszystko zaczęło się od momentu pojedynku. Kiedy Witold zabawiał się u Gonzala Baron przez Ciumkałę wezwał na pojedynek Pyckala, za to że ten „dał mu w łeb”. Ciumkała myśląc, że dwoje pozostałych kompanów chce go wygryźć z interesu, zaczął ich przeklinać. Znów się pokłócili, wypominali minione krzywdy i chcieli się pojedynkować. Baron prosił Rachmistrza, by w jego imieniu wyzwał Pyckala. Rachmistrz wyśmiał ich, że walczą bez kul, i zaproponował użycie Ostróg. W ten sposób wszyscy zostali w nie zaopatrzeni. Pobladły Rachmistrz za pomocą swojej Ostrogi poranił dotkliwie pozostałych i wcielił tym samym do Związku Kawalerów Ostrogi. Uczynił to, jak sam mówił po to, by odmienić przeklęty los Polaków. Chciał wystąpić przeciw Naturze, chciał dokonać na niej gwałtu, by się odmieniła.
W ciągu kilku dni do piwnicy zwabiona została większa część Polonii, „w ścisku dawność, dawność wracała”. I choć wszyscy tęsknili za wolnością i z nadzieją patrzyli na to, kto przerwie ich cierpienie, to jednak, gdy Gombrowicz próbował opuścić piwnicę, został ugodzony Ostrogą. Wpadł na pomysł, że musi namówić współtowarzyszy do czynu. Zdawał sobie sprawę, że musi być to czyn okropny. Zaproponował zabicie syna Tomasza, niewinnego blondyna. Przekonał wszystkich, ze taka śmierć będzie okrutniejsza od zabicia ministra i jego rodziny, bo śmierć niewinna jest najstraszniejsza. Pojechał do pałacu, by obmyślić plan mordu. Towarzyszył mu Rachmistrz, by w razie ewentualnego odejścia od planu ugodzić go Ostrogą. Gombrowicz pozbył się go - wbił w konia Rachmistrza Ostrogę i ten go poniósł. Dojechał do pałacu, gdzie zastał wszystkich na grze w palanta. Okazało się, że chłopiec Gonzala - Horacy przejął wszystkie ruchy Ignacego i odwrotnie, Ignacy we wszystkim naśladował Horacego. Portugalczyk odsłonił swój plan zgładzenia ojca Ignacego. W jego zamyśle Horacy miał uderzyć Tomasza, a Ignacy naśladujący go w każdym ruchu, miał uczynić to samo. Tak miało się dokonać Ojcobójstwo. Tomasz również nie zrezygnował ze swego zamiaru, nadal obmyślał plan zabicia syna.
Gombrowicz poszedł w nocy znów do Ignacego i patrzył na jego nagie ciało. Chciał go ostrzec przed planem Gonzala, ale w ostatnim momencie zrezygnował, gdyż chciał żeby coś się zmieniło.
Rozległy się krzyki „Kulig! Kulig!”, nadjechał Minister ze swoimi gośćmi. Zaczęli tańczyć i bawili się doskonale. Witold zapytał ubawionego Ministra, co jest powodem takiej radości, gdyż ten przeczytał ostatnio w gazecie, że Polska przegrała.. Przedstawiciel Polonii oznajmił, że ich zamiarem jest nie pokazywanie klęski przed cudzoziemcami. Gombrowicz wyszedł na dwór, gdzie w krzakach ujrzał dziwaczne stwory - „cielę, nie cielę, chyba Pies duży, ale z kopytami i jakby garbaty”. Zakradł się od tyłu, okazało się, że to Baron siedział na Ciumkale, drugim jeźdźcem był Rachmistrz na Cieciszu. Jeźdźcy wbijali Ostrogi w swe „konie” by stali się jeszcze straszniejsi, wtedy bowiem zwyciężą. Gombrowicz pobiegł do pałacu, by ostrzec innych przed niebezpieczeństwem. Zauważył, że teraz tańczy już nawet Ignacy z Horacym. Taniec przemienił się w „buchanie” (niczym gra w palanta). Tomasz wyciągnął nóż, chciał zabić syna, Horacy uderzył go, za nim Ignacy. Kiedy wszyscy myśleli, że syn dokona mordu na ojcu, nagle Ignacy przeskoczył ofiarę i zaczął się śmiać. Wszyscy uczestniczy kuligu wybuchli śmiechem, a wraz z nimi najeźdźcy (Rachmistrz i jego kompania). „Śmiechem buchają, Wybuchają, w ramiona się biorą, Zataczają, to cienko, to grubo razem się Miotają i już jeden drugiego, jeden z drugim ale Buch buch oj Ryczą, Ryczą, aż chyba buchają, I dopieroż od Śmiechu, do Śmiechu, Śmiechem Buch, Śmiechem Bach, Bach, buch Buchają”