7854


Grzechy czwartej władzy

W Polsce od pewnego czasu dominuje w dyskursie publicznym przeciwstawianie sobie władzy wykonawczej i ustawodawczej („polityków”) dziennikarzom i mediom. Zwłaszcza po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach napięcia między władzami pierwszą i drugą a czwartą nasiliły się. Dziennikarzom politycy zarzucają nierzetelność, uprawianie poetyki skandalu, podleganie wpływom służb specjalnych i różnym „układom”. Ci zaś odwzajemniają się ukazując kolejne „afery” i pokazując, że media przemawiają w imię opinii publicznej, którą politycy nieustannie zdradzają. Czy za tymi ideologicznymi kliszami możemy odnaleźć jakiś głębszy konflikt? Czy czwarta władza rzetelnie wywiązuje się z funkcji kontrolnej władzy pierwszej i drugiej, czy też uległa hipertrofii i goni jedynie za sensacją, czego ofiarą padają politycy i obywatele? Patrząc na system medialny jako całość, można wskazać pięć głównych grzechów czwartej władzy.

Ekonomiczna zależność

Media, zarówno elektroniczne, jak i drukowane, podlegały w ostatnich dziesięcioleciach systematycznej komercjalizacji. O ile przedsięwzięcie medialne, jeśli nie było dotowane przez państwo czy innego darczyńcę, zawsze musiało być opłacalne, to jednak można zaobserwować poddawanie regułom rynku wszelkich segmentów medialnych. Oczywiście, inaczej ten proces przebiegał w Stanach Zjednoczonych, gdzie od dawna dominuje kapitał prywatny w mediach, a inaczej w Europie. Opłacalne muszą być dzienniki polityczne czy magazyny „dla pań”, ale i miesięczniki kulturalne czy specjalistyczne pisma bibliofilskie. Wpłynęło to na większe znaczenie działu marketingu w mediach, którego dyrektor ma do powiedzenia równie wiele, o ile nie więcej na temat ramówki lub makiety czasopisma, co redaktor naczelny.

Proces ekonomicznej zależności wzmacnia koncentracja mediów. Pojedynczy wydawca staje się trybikiem w wielkim koncernie, grupującym dziesiątki tytułów prasowych, stacji radiowych i telewizyjnych oraz portali multimedialnych. Ekonomiczna zależność prowadzi do występowania nieformalnej cenzury w wydaniu kierownictwa redakcji i właścicieli. Dlatego „korporacyjny dziennikarz uczy się samokontroli jak dziecko języka. Z czasem staje się ona jego drugą naturą”. Według sondażu, przeprowadzonego przez New Research Center 41 proc. osób piastujących w mediach stanowiska kierownicze przyznaje się do blokowania tematów, które - przyjmując kryteria merytoryczne - powinny zostać opublikowane. Taki sam odsetek dziennikarzy mówi, że zdarza im się łagodzić wymowę własnych tekstów. Pomijanie pewnych tematów - milczenie w mediach - lub ich „zagadywanie” jest jedną z najskuteczniejszych strategii cenzury i autocenzury. Problem ten zgłębia tzw. szkoła analizy dyskursu. Na media można także skutecznie wpływać wykorzystując groźbę procesu. Pouczające może być także przyjrzenie się dziennikom regionalnym, które zostały przejęte przez wielkie koncerny prasowe (dobrym przykładem są losy „Nowej Trybuny Opolskiej”).

Rytualizm i nadprodukcja obrazów

Współczesne media zdaje się charakteryzować pewien paradoks: z jednej strony dziennikarzom ogranicza się dostęp do szpalt i czasu antenowego, co stanowi instrument ich kontroli, a z drugiej media, zwłaszcza elektroniczne, mają coraz większy problem z wypełnieniem ramówki. Stacje nadają już przez całą dobę, a objętość prasy rośnie. Do tego dochodzi nieograniczona przestrzeń Internetu. Trzeba wyprodukować coraz więcej atrakcyjnych wiadomości, zapełnić coraz więcej wolnych minut emisji i pustych szpalt. Coraz mniej czasu pozostaje na weryfikację danych, a już rozpaczliwie mało na studiowanie opisywanych zagadnień. Oczywiście, godziny emisji lub miejsca druku nie są równoważne. Dostęp do prime time'u oraz pierwszej strony silnie hierarchizuje dziennikarzy. Ale mimo to presja czasu i miejsca w sensie potrzeby ich wypełnienia rośnie.

Tym bardziej, że presję tę można wyrazić liczbowo - kosztem wierszówki, tantiem lub honorarium za emisję. Dlatego dążenie do zmniejszenia wydatków na gromadzenie i przetwarzanie informacji prowadzi do popularności wśród dziennikarzy gotowych pakietów wytworzonych przez firmy public relations”. Sprawozdania, komunikaty, oświadczenia zachęcają dziennikarzy to „splagiatowania”. Zwłaszcza, gdy tematyka wymaga znaczących kompetencji. Przykładem mogą być teksty omawiające wyniki badania opinii społecznej. Najczęściej są to mniej lub bardziej sensowne wyimki z komunikatu danego ośrodka. I wszyscy akceptują te „reguły plagiatu”. Tym samym public relations staje się dogodnym kanałem politycznego wpływu. Dobrze widać to w Niemczech, gdzie badania wykazały, że produkty polityczne tego typu firm są w coraz większym zakresie wykorzystywane w mediach, niejednokrotnie bez przetworzenia (weryfikacji, uzupełnienia, redakcji) przez dziennikarzy.

Dlatego presja czasu wzmaga rytualizm pracy dziennikarskiej. Choć celem jest skandal i zaprezentowanie wyjątkowego zdarzenia, to jednak sposoby dążenia do tego stają się wyjątkowo sztampowe. „Podchwytliwe” pytania są często kalką innych wywiadów, newsy powtarzają informację innych mediów, wszyscy wiedzą, gdzie trzeba iść, aby dotrzeć do „wyjątkowego, poufnego źródła informacji” itd. Pierre Bourdieu napisał w tym kontekście o nieustannym krążeniu informacji w polu dziennikarskim. „Informacja dnia” odbija się w kolejnych mediach i późniejszych magazynach informacyjnych. Dziennikarze czytają się wzajemnie dokonując selekcji tego, co ważne. Sprawia to, że pole dziennikarskie niejednokrotnie zamyka się na dopływ rzeczywiście nowych informacji.

Z drugiej strony czytelnik ma coraz mniej czasu na lekturę i musi wybierać jeden kanał telewizyjny lub radiowy z setek dostępnych. W związku z tym nieustannie reklamuję się mu ofertę. Nawet dzienniki informacyjne reklamują kolejne swe informacje, które mogą przyciągnąć uwagę widza za chwilę (jeszcze jedna nudna informacja polityczna i już będzie o skandalu seksualnym). Selekcja oferty przez widza coraz bardziej poddaje się schematom oceny promowanym przez media.

Poetyka skandalu

Z dwóch wymienionych grzechów wynika trzeci. Konflikt sprzedaje się lepiej niż kooperacja. Media poszukują wydarzeń wyjątkowych, skandalicznych, „mrożących krew w żyłach” - „big bang stories”. Poszukuje się cech różniących i konfliktujących aktorów publicznych, a nie łączących. Tym samym przestrzeń publiczna staje się coraz bardziej agoniczna, dominuje „rytualny chaos”. To poszukiwanie sensacji sprawia, że sytuacje postrzegane przez innych aktorów jako zwykłe czy dopuszczalne w relacjach dziennikarskich stają się skandalami.

Polityka skandalu sprawia, że pasma informacyjne w telewizji często upodabniają się do boków rozrywkowych. Filmy fabularne udają dokumenty, a news-y starają się być równie atrakcyjne, jak kino akcji. Następuje swoista konwergencja. Jest to zresztą charakterystyczne dla propagandy jako takiej, również współczesnej, np. kampanii na rzecz poparcia wojny i zaciągu młodych ludzi do wojska w USA. Często nagłe wydarzenia, które wdzierają się do dyskursu publicznego, prezentowane są przy pomocy schematów narracyjnych wziętych z filmów i gier komputerowych. Przykładem takiej „fikcji urzeczywistnionej” był zamach terrorystyczny w Stanach Zjednoczonych 11 września 2001 roku.

W nastawionych na skandal mediach łatwiej szerzy się nietolerancja i rasizm. Choć media, nawet stosujące wysokie standardy, mogą powielać uprzedzenia na skutek reprodukowania szowinistycznego dyskursu publicznego, nawet wbrew intencjom dziennikarzy, to jednak poetyka big bang stories wymusza rozniecanie waśni etnicznych i rasowych, choćby poprzez podawanie narodowości (domniemanego) sprawcy przestępstwa. W Polsce ofiarą tej dziennikarskiej strategii szczególnie często padają Romowie. Warto przypomnieć, że ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku wiele zawdzięcza mowie nienawiści uprawianej przez tamtejsze radio.

Chroniczna niekompetencja dziennikarzy

Te „strukturalne” grzechy dzisiejszych mediów nie byłyby tak dojmujące, gdyby nie najsłabsze ogniwo - dziennikarze. Dziś, gdy liczba absolwentów wydziałów dziennikarstwa rośnie, poziom zawodu z konieczności się obniża. Kult młodości, który miał być odtrutką na „skażonych PRL” dziennikarzy, był często powodem promowania osób o niskich kompetencjach zawodowych. I choć nie można tego odnosić do wszystkich dziennikarzy, to jednak w skali wszystkich mediów jest to prawidłowość zatrważająca. Absolwent wydziału dziennikarstwa staje się znienacka, uzyskując legitymację prasową, specjalistą „od wszystkiego”, niezależnie od rozległych braków w wykształceniu.

Dlatego dziennikarze dobierają sobie kozły ofiarne unikając grup bezpośrednio im zagrażających. Przykładem mogą być kibice piłkarscy. Atak na wpływowe osoby jest zbiorowy, wynika z orientacji dyskursywnej tytułu i polityki redakcji, która później broni swoich kolegów. Z drugiej strony dziennikarze unikają przedstawiania sytuacji i osób mogących podważyć ich pozycję jako elit symbolicznych należących do klasy średniej. Przykładem są trwale zmarginalizowani, którzy pojawiają się w mediach jedynie w odpowiedniej estetyce, zaś interwencja dziennikarzy prezentowana jest jako obrona godności wykluczonych, zaniedbanych przez władze i urzędników. I znowu, fakt, że wielu dziennikarzy kieruje się słusznymi intencjami i poprawia sytuację tych osób nie zmienia faktu, że interwencja jest często incydentalna i nie narusza władzy symbolicznej klas średniej i wyższej, nie chcących uszczuplić swych zasobów w imię strukturalnej poprawy polskiej rzeczywistości. Jeśli bowiem problemy są tak poważne, to czemu tak rzadko mówi się o nich w mediach? Czemu dany dziennikarz porusza ten problem jedynie okazjonalnie? Co zrobił jako obywatel na rzecz wykluczonych? Pomoc przy pomocy SMS-a dostarcza wygodnego usprawiedliwienia i łzawego katharsis bez konieczności zmiany stylu życia lub ograniczenia konsumpcji.

Niezdolność do wiernego odzwierciedlenia rzeczywistości społecznej

Najważniejszym grzechem mediów jest jednak to, że ich charakter uniemożliwia - niezależnie od intencji dziennikarzy - obiektywne odwzorowanie rzeczywistości społecznej. Zanim bowiem wydrukowany zostanie artykuł lub wyemitowany program, informacje o rzeczywistości społecznej przechodzą przez szereg filtrów. W mediach stosuje się różnorodne kryteria selekcji, pozwalające z wielości wydarzeń, opinii, procesów wyłowić te, które są ważne czy reprezentatywne. Niejednokrotnie kopiuje się hierarchię ważności przyjętą przez wydawcę wcześniejszego programu informacyjnego. Decyzjami redaktorów i wydawców kierują nie tylko mniej lub bardziej uświadamiane interesy oraz ideologia, ale także poczucie smaku, kulturowe tabu, kompetencje, wiedza itd. Znaczenie mają także takie czynniki, jak płeć, wyznaczające niejednokrotnie wyczulenie na określone problemy oraz kompetencję do ich opisu. Nawet zatem najlepiej przygotowany do zawodu dziennikarz - tak jak każdy aktor życia społecznego - w czasie selekcji i hierarchizacji informacji ucieka się do pozamerytorycznych, choć nie zawsze uświadamianych zasad.

Tak pozyskana informacja jest kodowana ze względu na specyficzny język danego gatunku dziennikarskiego. Znaczenie mają takie czynniki, jak: sposób łamania czasopisma, grafika, podpisy pod zdjęciami, czas trwania bloków audycji, itd. Komunikaty w mediach konstruowane są zgodnie ze specyficznymi wzorcami, odmiennie w prasie, odmiennie w telewizji. Badacze mediów mówią o figurze odwróconej piramidy jako modelu porządkowania informacji w prasie i figurze koła jako modelu dla telewizji. Podstawową przesłanką konstrukcji tych modelów jest przykucie uwagi czytelnika, a nie ścisłość formułowania i dowodzenia hipotez. W tej sytuacji rzeczywiście pisanie staje się raczej „montażem atrakcji”, jak to mówił o rzemiośle filmowym Sergiej Eisentein, a nie poważną debatą. Właściwe mediom odwzorowywanie rzeczywistości społecznej niejednokrotnie raczej oddala widza od zrozumienia danego wydarzenia, niż przybliża, choć - naturalnie - najczęściej nie ma on innych kanałów dotarcia do wiedzy o danych wydarzeniach. Bonnie Berry opatrzyła rozdział dotyczący mediów następującym mottem zaczerpniętym od Garrison Keillor: „Jeśli oglądasz wiadomości telewizyjne wiesz mniej o świecie niż gdybyś wypił gin prosto z butelki”.

Konfrontacja czterech władz

Określenie „czwarta władza” trzeba rozumieć nie metaforycznie, ale dosłownie. Media tworzą system, który można rozpatrywać tak jak system władzy, a zatem jako całość rządzącą się specyficzną logiką, która dąży do nieustannego rozszerzania się. Władzę rozumiem przy tym w sensie, jaki nadaje jej Michel Foucault: władza jest „rozproszona”, nie ma jednej osoby (ośrodka) który „pociąga za sznurki”. Czwarta władza napotyka w swojej ekspansji na opór pozostałych trzech władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. W tej perspektywie nieustanna wojna między czterema władzami wydaje się naturalnym elementem liberalnej demokracji, od którego nie ma ucieczki. Zwłaszcza, gdy społeczeństwo obywatelskie jest tak słabe, jak w Polsce, a czym dobitnie świadczą badania społeczne. Jedynie wzrost

świadomości obywatelskiej i krytycznej postawy wobec mediów i socjotechniki polityków może wytrącić te cztery władze z chocholego tańca, którego ofiarami wszyscy padamy.

Ludobójstwo - niekończąca się historia

Ludobójstwo najczęściej kojarzy się z Holokaustem - nazistowskim ludobójstwem na Żydach. Tymczasem nie tylko w czasie II wojny światowej różne nacje były skazane na wymordowanie. Wiek XX nazywany bywa wiekiem wojen. Bardziej adekwatna wydaje się nazwa „wiek ludobójstwa”. Każda dekada to nowe akty masowego mordowania, w większości kończące się bezkarnością sprawców. Nawet w latach dziewięćdziesiątych, mimo powszechnej frazeologii ochrony praw człowieka i obywatela, byliśmy świadkiem ludobójstwa Hutu na Tutsi w Ruandzie przy biernej postawie wspólnoty międzynarodowej, ze Stanami Zjednoczonymi i Francją na czele. Wiele wskazuje na to, że w XXI wieku będziemy jeszcze nie raz świadkiem prób zniszczenia całych narodów i grup etnicznych. Dlatego warto, w rocznicę „Wielkiego Głodu” na Ukrainie, przyjrzeć się bliżej problemom prawnym i socjologicznym związanym z ludobójstwem, czystkami etnicznymi i masakrami.

Problemy z definicją

Okrucieństwa II wojny światowej zmusiły wspólnotę międzynarodową do przyjęcia uregulowań prawnych penalizujących ludobójstwo. Przypomnijmy, że nazistowskich zbrodniarzy w Norymberdze sądzono z innych paragrafów - formalnie nie zarzucono im zbrodni ludobójstwa. Twórcą terminu „ludobójstwo” jest polski Żyd, prawnik, Rafał Lemkin (1900-1959). Stracił on większość rodziny w Holokauście. Już przed wojną Lemkin lobował za penalizacją masowych mordów zmierzających do zniszczenia grup narodowych, rasowych i religijnych. Niestety, jego propozycje nie spotkały się z uznaniem. Po wojnie aktywnie włączył się w działania na rzecz uchwalenia międzynarodowej konwencji. Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa uchwalona została przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych 9 grudnia 1948 r. Polska ratyfikowała ją 18 lipca 1950 r.

Od początku prac nad konwencją dały o sobie znać rozbieżne interesy międzynarodowych mocarstw. Ostatecznie ustalona definicja ludobójstwa brzmi następująco: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:

a) zabójstwo członków grupy,

b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy,

c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego,

d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy,

e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy”.

Konwencja ogranicza zatem zbrodnię ludobójstwa do grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych. Wyłącza z zakresu konwencji grupy zdefiniowane politycznie. Przeciwko wpisaniu do konwencji tej kategorii był Związek Radziecki, który obawiał się zarzutów o ludobójstwo popełnione na ofiarach rewolucji i nacjonalizacji, takich jak „kułacy”. Z kolei kraje Zachodu oponowały przeciwko wpisaniu do konwencji „ludobójstwa kulturowego” (polegające na niszczeniu dziedzictwa kulturowego grupy i jej przymusowej asymilacji), gdyż jako potęgi kolonialne miały sporo na sumieniu.

Ważnym elementem definicji jest intencja ludobójcza. Nie chodzi zatem o masowe zabijanie w wyniku nalotów strategicznych czy innych działań wojennych, albo o masową umieralność (np. w wyniku głodu) spowodowaną nieudolnością władz. Aby mówić o ludobójstwie, trzeba wykazać, że sprawca podjął działania zmierzające do zniszczenia grupy w pełni świadomie.

Problemy, jakie wynikają z prawnej definicji ludobójstwa, sprawiają, że socjologowie i politologowie posługują się własnymi definicjami. Nie ma jednej obowiązującej definicji, a różnice są nieraz bardzo istotne, prowadząc do tworzenia zasadniczo odmiennych katalogów przypadków ludobójstwa. Szczególnie przydatna jest, jak sądzę, definicja Helen Fein, znanej badaczki ludobójstw, która za ludobójstwo uznaje podtrzymywane, celowe działanie sprawców, zmierzające do fizycznego zniszczenia wspólnoty, zarówno bezpośrednio (poprzez mordy), jak i pośrednio, przez wstrzymywanie biologicznej i społecznej reprodukcji członków grupy, kontynuowane bez względu na poddanie się ofiar lub też brak rzeczywistego zagrożenia z ich strony. W sytuacji wojny ludobójstwo można rozpoznać poprzez kontynuowanie działań zbrojnych mimo kapitulacji ofiar. Zarazem sam fakt obrony przez ofiary nie wyłącza ich z zakresu ofiar ludobójstwa, choć wskazuje się zwykle na fundamentalną asymetrię, tj. przewagę sprawców na ofiarami, co nawet działania zbrojne zamienia w rzeź. Przykładem mogą być powstania w gettach żydowskich, tłumione przez Niemców nie bez ofiar, zatem z okrutną systematycznością i bezwzględnością.

Najwięcej problemów w debatach polityków i naukowców bierze się z tego, że pojęcie „ludobójstwo” stało się swoistą retoryczną pałką do okładania przeciwników. Skala moralnego oburzenia związanego z zarzutem popełnienia ludobójstwa powoduje najczęściej wstrzymanie racjonalnej kalkulacji. Także badacze dzielą się nieraz nie wedle racji naukowych, ale ideologicznych sympatii. Przykładem może spór o to, czy wojna w Czeczenii ma charakter ludobójczy.

Przykłady dwudziestowiecznych ludobójstw

Pierwszym znaczącym ludobójstwem w XX wieku było wymordowanie Ormian przez Turków. Mimo tradycji „bizantyjskiego okrucieństwa” ludobójstwo to tylko w relatywnie niewielkim stopniu opierało się na masakrowaniu ofiar. Większość z nich zginęła w wyniku głodu, morderczego marszu i makabrycznych warunków, jakie panowały w obozach na pustyni. Jest to podstawą negowania przez Turków faktu popełnienia ludobójstwa po dziś - twierdzą oni, że były to „naturalne” ofiary fatalnych wojennych warunków, zaś deportacje były konieczne ze względu na zaangażowanie Ormian po stronie Rosji, z którą walczyła Turcja. Nie znaczy to naturalnie, że w czasie ludobójstwa z lat 1915-1916 nie miało miejsce pastwienie się nad ofiarami, ich poniżanie i torturowanie, obcinanie i nabijanie na pal ormiańskich głów, gwałty. Ale w porównaniu z masakrami z lat 1895-1896 i 1909, była to jednak zbrodnia o wiele bardziej „cywilizowana”, podlegająca regułom działania armii i biurokracji. Zasadnicza różnica między masakrami a ludobójstwem 1915-1916 polegała na tym, że te pierwsze wiązały się obroną tradycyjnej struktury społecznej, wyzyskiem ekonomicznym (opłata za „ochronę” dla watażków kurdyjskich) i porządku religijnego Imperium Osmańskiego, zaś to drugie było nowoczesnym projektem młodoturków, dążących do budowy państwa wszystkich Turków (w oparciu o ideologię panturanizmu). „Tradycyjne” masakry - jako swoista instytucja Imperium Osmańskiego - zostały zatem włączone w na wskroś nowoczesne, intencjonalne przedsięwzięcie ludobójstwa Ormian. Zwróćmy przy tym uwagę, że intencją było nie tylko, czy nawet nie tyle zamordowanie narodu, co oczyszczenie ziem z grup nie chcących się asymilować lub wykluczonych w świetle narodowej ideologii Turków. Ludobójstwo tureckie było zatem ściśle połączone z projektem czystki etnicznej. Masakry, a zwłaszcza ich okrucieństwo, służyły nie tylko mordowaniu wrogów, ale i ich przerażeniu, zmuszeniu do panicznej ucieczki.

Nazistowskie ludobójstwo na Żydach i Romach jest szeroko opisywane, choć romskie ofiary zdają się w świadomości społecznej schodzić na drugi plan. Jest to ludobójstwo uznawane za na wskroś nowoczesne. I rzeczywiście, Auschwitz był przedsięwzięciem, które bez nowoczesnej technologii (chemia, nowoczesne urządzenia do spalania), logistyki i biurokracji nie miałoby szans na realizację. Ale wystarczy odwrócić wzrok od tej ikony zagłady, aby dostrzec zupełnie inne oblicze nazistowskiego ludobójstwa. Pierwsze próby budowy obozów zagłady były wyjątkowo mało „estetyczne” -przypomnijmy nieudolne początki działania Treblinki. Ale jeszcze odleglejsze od „nowoczesnego bieguna” nazistowskiego ludobójstwa były poczynania Wehrmachtu i SS na frontach II wojny światowej i na ich zapleczu. W Babim Jarze 29 i 30 września 1941 r. zabito ogniem z karabinów maszynowych 33.771 żydowskich mieszkańców Kijowa. 13 grudnia 1943 roku żołnierze Wehrmachtu zniszczyli Kalavritę w Grecji i zabili 500 mężczyzn i chłopców. Dywizja pancerna „Herman Göring”, w ramach terroryzowania Włochów po ich „zdradzie” wobec III Rzeszy, szlachtowała dzieci od roku do lat 12 na oczach matek, zaś niemowlęta wyrzucano w powietrze i zabijano z broni palnej. To jedynie wybrane przykłady z bardzo długiej listy. Nie były to higieniczne zbrodnie na odległość, ale masakry, gdy żołnierze widzieli swe ofiary, czuli zapach krwi i musieli się nią brudzić. Dodajmy, że nazistowscy notable doskonale zapamiętali lekcję udzieloną światu przez Turków. Hitler, mówiąc o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” nieraz tryumfalnie pytał: kto dziś pamięta o Ormianach?

Wiek XX zamknęło ludobójstwo w Ruandzie w 1994 roku. Przez wielu komentatorów od pierwszych chwil traktowane było jako zupełnie oczywista erupcja „odwiecznej nienawiści” między Hutu i Tutsi. Aż dziw, jak łatwo uznani dziennikarze i naukowcy powielali stereotypy i uprzedzenia wobec mieszkańców Afryki. Tymczasem ludobójstwo w Ruandzie należy uznać za w pełni nowoczesne. Przemawia za tym wiele argumentów. Po pierwsze, wielu Tutsi zginęło z rąk sąsiadów, z którymi wcześniej niejednokrotnie zgodnie żyli. Nienawiść nie była nabrzmiała „od wieków” - mimo wielu historycznych zaszłości, wywołanych choćby przez politykę kolonizatorów oraz rasistowskiej rebelii Hutu z lat 1959-1961 obie społeczności w wielu miejscowościach owocnie współpracowały, dochodziło do małżeństw mieszanych, rodziły się dzieci łączące obie grupy (bo już nazwanie ich odrębnymi etnosami budzi zastrzeżenia etnologów). To dopiero zmasowana propaganda, prowadzona przy pomocy radia na cztery miesiące przed masakrą, doprowadziła do nakręcającej się spirali przemocy. Napędzana przez polityków i inteligencję mowa nienawiści jest klasycznym elementem nowoczesnej eskalacji ludobójczej. W Ruandzie rozpoznanie obcego umożliwiały karty identyfikacyjne, wprowadzone w 1933 r., w których wpisana była przynależność grupowa. Trzeci argument to wyraźna ludobójcza intencja polityków Hutu, którzy obawiali się formacji zbrojnej Tutsi - Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, operującego z baz w Ugandzie. Racjonalny strach elit Hutu został jednak w dyskursie publicznym wyolbrzymiony do niebywałych rozmiarów, wywołując panikę Hutu. Nie był to „wybuch nienawiści”, ale zaplanowana akcja ludobójcza. Ludobójstwo było zatem bez wątpienia nowoczesne. Ale to nie znaczy, że obyło się bez masakr - wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że masakrowanie Tutsi, często przy pomocy maczet i innych narzędzi, było zaplanowaną technologią. Obok oddziałów wojskowych do mordowania Hutu przystąpiły rzesze cywilów, polujących najczęściej na sąsiadów. Elity władzy stworzyły ramy instytucjonalne i polityczne, w których mordowanie Tutsi stało się narodowym obowiązkiem Hutu, a uchylanie się od zbrodni stawało się podejrzane. Nowoczesne na wskroś ludobójstwo zostało utkane z ludowych masakr, gdzie krew spryskiwała zbrodniarzy, a ich żony i dzieci słyszały krzyki ofiar.

W ostatnich latach to głównie wojna na Bałkanach zwróciła uwagę wielu naukowców na problematykę ludobójstwa i czystek etnicznych. W odniesieniu do Bałkanów szafowano pojęciem „ludobójstwo”, popadając nierzadko w ideologiczne uproszczenia i obsadzając któryś z narodów (głównie Serbów) w roli krwawych bestii, mordujących bez wytchnienia inne nacje. Bez wątpienia na taką wykładnię wpłynęły akty oskarżenia Międzynarodowego Trybunału Karnego ds. byłej Jugosławii (International Criminal Tribunal for Former Yugoslavia - ICTY), który nieraz uciekał się do oskarżenia o ludobójstwo. Do czystek etnicznych dochodziło nie tylko w Bośni i Hercegowinie, ale i w czasie wcześniejszego konfliktu w Chorwacji (wielka czystka etniczna w Krainie). Stopień okrucieństwa bośniackiego konfliktu wynikał zaś w znacznej mierze z przestrzennego przemieszania trzech walczących narodowości: Serbów (31,4% ludności Bośni i Hercegowiny w 1991 roku, przy czym w 41,4% miejscowości stanowili oni 50% i więcej mieszkańców), Chorwatów (17,3%) i Bośniaków (43,47%). Marek Waldenberg określił tę mapę narodowościową mianem „skóry lamparta”. Masakr dopuszczali się nie tylko żołnierze wszystkich stron konfliktu, ale również cywile oraz grupy paramilitarne. Po stronie serbskiej wsławił się w tym rzemiośle Arkan, przewodzący „Tygrysom”. Wszystkie strony tworzyły także obozy, w których przetrzymywano wrogów, dopuszczając się wobec nich bestialstwa. Wojna ta była zatem ściśle połączona z szeregiem czystek etnicznych i masakr, które miały przepędzić wrogą ludność z terenów, do których roszczono sobie prawa.

Obecnie emocje budzi kwestia „Wielkiego Głodu” na Ukrainie. Chodzi tu o sztucznie wywołany przez władze moskiewskie głód na Ukrainie w latach 1932-1933, w wyniku którego zginęło 2-6 milionów Ukraińców. Przyczyną głodu nie były złe zbiory, mimo, że obniżyły się one w wyniku kolektywizacji. W czasie głodu państwo radzieckie eksportowało zboże po cenach dumpingowych. Zwolennicy tezy o radzieckim ludobójstwie twierdzą, że było ono środkiem do złamania etnicznej Ukrainy, która wykazywała nadmierną autonomię i „nacjonalistyczne odchylenie”. Nie trzeba dodawać, że politycy i historycy rosyjscy sprzeciwiają się oskarżeniom o ludobójstwo, wskazując na panujący wówczas powszechny terror i nieudolność urzędników. Debata trwa, a podziały na zwolenników i przeciwników tezy o sowieckim ludobójstwie nieraz motywowane są ideologicznie.

Przykłady niestety można by mnożyć - ludzkość dba o stałe uzupełnianie katalogu masakr, pogromów, czystek etnicznych i ludobójstw. Przypomnijmy w tym miejscu jeszcze o ludobójstwie związanym z secesją Wschodniego Pakistanu od Zachodniego (1971) - powstało wtedy nowe państwo Bangladesz. W 1972 roku doszło w Burundi do masakry buntujących się Hutu, przez wielu uznawanych za ludobójstwo. Wiele dyskusji wywołuje „autoludobójstwo” w wykonaniu Czerwonych Khmerów na własnym narodzie. Sporo naukowców za ludobójstwo uznaje masakry w wydaniu wojsk i bojówek indonezyjskich w Timorze Wschodnim, zwłaszcza w czasie aneksji Timoru w 1975 roku (ale są i późniejsze przykłady, np. masakra w Santa Cruz 12 listopada 1991 roku). Bezspornym ludobójstwem jest gazowanie i mordowanie Kurdów przez władze Iraku (1988-1991). Wreszcie, niektórzy ludobójstwem określają masakry do których doszło w ostatnich latach w Demokratycznej Republice Konga, zwłaszcza między plemionami Lendu i Hema. Obecnie w Kongo trwa misja obserwacyjna ONZ pod nazwą MONUC, która wstrzymała walki, choć nie ostudziła wrogich nastrojów.

Jaka czeka nas przyszłość?

Jak człowiek już nieraz pokazał, nie potrafi uczyć się z historii dobrych rzeczy, a jedynie złych. Historia jest nauczycielką biegłości w mordowaniu innych narodów, lecz już nie potrafi wdrożyć ideałów dialogu i pojednania. Także naukowcy nie potrafili do tej pory stworzyć teorii wyjaśniającej ludobójstwa, pozwalającej szacować ryzyko wystąpienia w przyszłości masowych mordów, choć oczywiście takie próby są czynione. Przykładem mogą być badania statystyczne Teda Gurra i Barbary Harff. Do ludobójstwa prowadzi bowiem bardzo wiele procesów. Bardzo dużo zależy od kontekstu kulturowego i socjopolitycznego. Pewne czynniki zwiększają ryzyko ludobójstwo, ale jednoznaczne orzekanie na ten temat jest szalenie trudne. Ludobójstwo prawie zawsze poprzedza wstrząs socjoekonomiczny. W zagrożonym mordami kraju podziały społeczne zależą od segregacji i zróżnicowanych praw dla różnych grup. Duże znaczenie mają wcześniejsze praktyki masowego zabijania. Autorytarne reżimy sprawców często prowadzą politykę zwiększającą polaryzację podziałów społecznych. Co ważne, skutecznie rozsiewają także mowę nienawiści. Pewne znaczenie ma także niska otwartość w handlu międzynarodowym. Z tej mgławicy czynników nieraz wyłania się ludobójstwo, często jednak czarne przepowiednie się nie sprawdzają.

Dlatego niezwykle ważne jest uzmysłowienie potencjalnym sprawcom, że spotka ich nieuchronna kara. Do tej pory wspólnota międzynarodowa była wielce pobłażliwa. Protegowani mocarstw unikali kary. Zimnowojenny podział świata dodatkowo utrudniał ściganie sprawców, ale w latach dziewięćdziesiątych niewiele zmieniło się na lepsze. W 1993 i 1994 roku powołano dwa doraźne międzynarodowe trybunały do ścigania zbrodni przeciwko ludzkości popełnionych w byłej Jugosławii (ICTY) oraz w Ruandzie (ICTR). 17 lipca 1998 roku utworzono Międzynarodowy Trybunał Karny z siedzibą w Hadze. Jest to organ ONZ. Jego celem jest sądzenie osób oskarżonych o popełnienie zbrodni ludobójstwa, zbrodni przeciw ludzkości oraz zbrodni wojennych, które miały miejsce po 1 lipca 2002 r. Podstawą jego utworzenia jest Statut Rzymski. Jednak i w tym wypadku Realpolitik podzieliła narody. Stany Zjednoczone, choć podpisały Statut Rzymski, to odmówiły jego ratyfikacji, obawiając się oskarżeń pod adresem własnych żołnierzy, walczących na wielu teatrach wojny. Także Federacja Rosyjska nie ratyfikowała Statutu. Polska ratyfikowała Statut 12 listopada 2001 r. W przypadku krajów słabych i zależnych, takich jak Ruanda czy kraje powstałe po rozpadzie Federacji Jugosławii, mocarstwa są skłonne do ścigania zbrodniarzy. Własnych obywateli stawiają już jednak poza tym prawem. Zresztą także państwa, które ratyfikowały Statut, mają możliwość stosowania rozlicznych „kruczków”, osłaniających ich obywateli.

Ludobójstwo jest praktyką arcyludzką. Dziś jednak utraciło ono wszelką ideologiczną legitymizację. Odwoływanie się do socjaldarwinizmu czy szowinizmu narodowego lub rasowego jest nieuprawnione w przestrzeni publicznej. Dlatego masowe mordy muszą skrywać się w cieniu, jaki rzucają na sojuszników możni protektorzy. Jedynie bezkompromisowe piętnowanie zbrodni ludobójstwa przez obywateli, sprzeciwiających się polityce własnych rządów, oraz usilne poszukiwania teorii wyjaśniającej masowe mordy pozwala mieć nadzieję, że wiek XXI będzie można określić „wiekiem, który pogrzebał ludobójstwo”.

Piotr Milewski, Ucieczka od wolności, „Press” 2000, nr 12, s. 40, 41.

Por. Lynn Thiesmeyer, Introduction. Silencing in Discourse, w: Lynn Thiesmeyer (red.), Discourse and Silencing. Representation and the Language of Displacement, John Benjamins Publishing Company, Amsterdam/Philadelphia 2003.

Por. np. Marcin Barnowski, Stany przedprocesowe, „Press” 1999, nr 12.

Zbigniew Oniszuk, Relacje między mediami a systemem politycznym w niemieckiej nauce o komunikowaniu, „Zeszyty Prasoznawcze” 2000, r. XLIII, nr 3-4.

Pierre Bourdieu, On Television, tłum. Priscilla Parkburst Ferguson, The New Press, New York. 1998, s. 24-26.

M. Czyżewski, S. Kowalski, A. Piotrowski (red.), Rytualny chaos, Kraków 1997.

Teun A. van Dijk, Elite Discourse and Racism, Newbury Park 1993.

Paweł Nowak, Parafrazowanie - narzędzie manipulacji i perswazji w: P. Krzyżanowski, P. Nowak (red.), Manipulacja w języku, Lublin 2004, s. 140, przyp. 3.

Bonnie Berry, Social Rage. Emotion and Cultural Conflict, Garland Publishing, New York, London 1999, s. 213.

Por. Stan społeczeństwa obywatelskiego w latach 1998-2006, Komunikat z badań CBOS, Warszawa 2006, Badanie „Aktualne problemy i wydarzenia” (188) zrealizowano w dniach 6-9 stycznia 2006 roku na liczącej 1007 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski

Szerzej: P.R. Bartrop, S. Totten, The History of Genocide: An Overview, w: S. Totten (red.), Teaching About Genocide: Issues, Approaches, and Resources, Information Age Publishing, Greenwich, Connecticut 2004, s. 23-56.

H. Fein, Genocide. A Sociological Perspective, Londyn, Newbury Park, New Delhi 1993, s. 24.

Por. reprodukcje zdjęć: G. Kucharczyk, Pierwszy holocaust XX wieku, Stowarzyszenie Kulturalne FRONDA, Warszawa 2004, s. 197-199.

Szerzej: Y. Ternon, Ormianie. Historia zapomnianego ludobójstwa, przeł. W. Brzozowski, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2005.

Z. Bauman, Nowoczesność i zagłada, Fundacja Kulturalna Masada, Warszawa 1992.

Niemcy o zbrodniach Wehrmachtu. Fakty, analizy, dyskusje, przeł. i przyp. B. i D. Lulińscy, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1997, s. 32, 54-59, 65.

Szerzej: D. Korbel, Ludobójcza komunikacja. Rola propagandy w organizowaniu ludobójstwa w Rwandzie, w: R. Garpiel, K. Leszczyńska (red.), Sztuka perswazji, Nomos 2005; A. de Swaan, Widening Circles of Disidentification. On the Psycho- and Sociogenesis of the Hatred of Distant Strangers. Reflections on Rwanda, „Theory, Culture & Society” vol. 14(2).

M. Waldenberg, Rozbicie Jugosławii. Jugosłowiańskie lustro międzynarodowej polityki, Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, Warszawa 2005, s. 139-146.

Tamże, s. 159-160.

Tamże, s. 160.

E. Markusen, Genocide in Bosnia, w: S. Totten (red.), Teaching…, wyd. cyt., s. 196-197.

Por. B. Bruneteau, Wiek ludobójstwa, tłum. Beata Spieralska, Oficyna Wydawnicza “Mówią wieki”, Warszawa 2005, s. 86-93.

Szerzej: J. Mace, The Soviet Manmade Famine in Ukraine, w: S. Totten (red.), Teaching…, wyd. cyt., s. 111-118.

Por. B. Harff, No Lessons Learned from the Holocaust? Assessing Risks of Genocide and Political Mass Murder since 1955, „American Political Science Review” 2003, vol. 97, nr 1.

Por. tamże oraz A.L. Hinton, The Dark Side of Modernity: Toward an Anthropology of Genocide, w: A.L. Hinton (red.), Annihilating Difference. The Anthropology of Genocide, University of California Press, Berkeley, Los Angeles, London 2002.

- 6 -



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7854
7854
7854
7854
praca-magisterska-wa-c-7854, Dokumenty(2)
7854
7854
7854
7854
7854

więcej podobnych podstron