homilie o przemienieniu


I ty nieraz byłeś na górze przemienienia. I tobie zdawało się, że byłeś porwany do siódmego nieba. I byłeś samym pokojem, ciszą, światłem, wolnością. I uczestniczyłeś w Potędze, Wszechmocy, Wieczności. I miałeś w sobie tyle radości, że zdawało ci się, że starczy ci jej do końca życia. I dziwiłeś się, jak mogłeś dotąd żyć w takim otępieniu, niemocy, ciemności, bezradności, strachu.

Ale potem trzeba było zejść z Góry. I zaplątałeś się w niewidzialnych niciach swojej codzienności. Rozmyła się twoja potęga, zagadałeś tamtą ciszę, zgasła twoja radość. I nawet nie dowierzasz, że kiedyś byłeś na Górze. A przecież On jest obecny w twojej pustce, jest ciszą w twoim rozgwarze, światłem w twoich ciemnościach. I ty to wiesz. Tylko nie ośmielasz się podnieść oczu, nie dowierzasz temu marzeniu, nie masz odwagi podnieść rękę.

Ks. Maliński Mieczysław

Jan Paweł II

CHWAŁA TRÓJCY ŚWIĘTEJ W PRZEMIENIENIU

Audiencja generalna. 26 kwietnia 2000

1. Podczas Oktawy Wielkanocnej, którą traktujemy jako jeden wielki dzień, liturgia niestrudzenie powtarza orędzie zmartwychwstania: «Jezus naprawdę zmartwychwstał!» Orędzie to otwiera przed całą ludzkością nowy horyzont. W zmartwychwstaniu staje się rzeczywistością to, co w Przemienieniu na górze Tabor było osłonięte tajemnicą. Wtedy to Zbawiciel odsłonił przed Piotrem, Jakubem i Janem cud chwały i blasku, potwierdzony głosem Ojca: «To jest mój Syn umiłowany» (Mk 9, 7).

Podczas świąt paschalnych słowa te ukazują nam w całej pełni swą prawdę. Umiłowany Syn Ojca, Chrystus ukrzyżowany i umarły, zmartwychwstał dla nas. W Jego świetle my, wierzący, widzimy światło i «podniesieni przez Ducha Świętego — jak głosi liturgia Kościołów Wschodnich — sławimy współistotną Trójcę Świętą przez wszystkie wieki» (Wielkie Nieszpory Przemienienia Chrystusa). Z sercem przepełnionym radością paschalną wstępujemy dziś w duchu na górę świętą, wznoszącą się nad niziną galilejską, by kontemplować wydarzenie, które tam się dokonało i które poprzedziło wydarzenia wielkanocne.

2. Chrystus jest w centrum Przemienienia. Ku Niemu zwracają się dwaj świadkowie Pierwszego Przymierza: Mojżesz, pośrednik Prawa oraz Eliasz, prorok Boga żywego. Ogłoszone przez Ojca Bóstwo Chrystusa wyrażają również symbole, sugestywnie opisane przez św. Marka. Mamy bowiem światło i biel, wyobrażające wieczność i transcendencję: «Jego odzienie stało się lśniąco białe, tak jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła» (Mk 9, 3). A potem obłok, znak obecności Boga na drodze Wyjścia Izraela oraz w namiocie Przymierza (por. Wj 13, 21-22; 14, 19. 24; 40, 34. 38).

Wschodnia liturgia Jutrzni Przemienienia głosi: «Niezmienne światło światła Ojca, o Słowo, w twoim jaśniejącym blasku widzieliśmy dzisiaj na górze Tabor światło, które jest Ojcem, oraz światło, które jest Duchem, światło oświetlające wszelkie stworzenie».

3. Ten tekst liturgiczny podkreśla trynitarny wymiar przemienienia Chrystusa na górze. Wyraźna jest bowiem obecność Ojca poprzez objawiający Go głos. Chrześcijańska tradycja dostrzega tam jednocześnie obecność Ducha Świętego poprzez odniesienie do podobnego wydarzenia, jakim był chrzest nad Jordanem, gdzie Duch zstępował na Chrystusa w postaci gołębicy (por. Mk 1, 10). Wydane przez Ojca polecenie: «Jego słuchajcie!» (Mk 9, 7) zakłada bowiem, że Jezus napełniony jest Duchem Świętym, dlatego też Jego słowa są «duchem i są życiem» (J 6, 63; por. 3, 34-35).

Można więc wstąpić na górę, by tam się zatrzymać, oddać się kontemplacji i zanurzyć się w tajemnicy Bożego światła. Tabor reprezentuje wszystkie góry prowadzące nas do Boga, zgodnie z ulubioną wizją mistyków. Inny tekst Kościoła Wschodniego zachęca nas do owego wchodzenia na górę i ku światłu: «Przyjdźcie narody, pójdźcie za mną! Wstąpmy na świętą i niebieską górę, zatrzymajmy się duchowo w mieście Boga żywego i wpatrujmy się w duchu w Bóstwo Ojca i Syna, jaśniejące blaskiem w Jednorodzonym Synu» (troparion na zakończenie Kanonu św. Jana Damasceńskiego).

4. W Przemienieniu nie tylko kontemplujemy tajemnicę Boga, przechodząc ze światłości do światłości (por. Ps 36 [35], 10), lecz zostajemy wezwani do słuchania skierowanego do nas słowa Bożego. Ponad słowem Prawa u Mojżesza i proroctwa u Eliasza rozbrzmiewa słowo Ojca, odsyłające do głosu Syna, jak przed chwilą przypomniałem. Przedstawiając «umiłowanego Syna», Ojciec wzywa, aby Go słuchać (por. Mk 9, 7).

Komentując scenę Przemienienia, Drugi List św. Piotra wyraźnie podkreśla słowa Ojca. Jezus Chrystus «otrzymał (...) od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: 'To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie'. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej. Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach» (2 P 1, 17-19).

5. Oglądanie i słuchanie, kontemplacja i posłuszeństwo stanowią więc drogi prowadzące nas na świętą górę, na której Trójca Święta objawia się w chwale Syna. «Przemienienie daje nam przedsmak chwalebnego przyjścia Chrystusa, 'który przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała' (Flp 3, 21). Przypomina nam również, że 'przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Bożego' (Dz 14, 22)» (KKK, 556).

Jak sugeruje duchowość Kościoła Wschodniego, liturgia Przemienienia ukazuje w trzech apostołach — Piotrze, Jakubie oraz Janie — ludzką «triadę» kontemplującą Boską Trójcę. Podobnie jak trzej młodzieńcy w piecu ognistym z Księgi Daniela (3, 51-90) liturgia «błogosławi Boga Ojca Stwórcę, wysławia Słowo zstępujące im na pomoc i zmieniające ogień w rosę, i wychwala Ducha Świętego, darzącego wszystkich życiem przez wieki» (Jutrznia święta Przemienienia).

My również modlimy się do Chrystusa przemienionego słowami Kanonu św. Jana Damasceńskiego: «Uwiodłeś mnie budząc pragnienie Ciebie, o Chryste, i przemieniłeś mnie Twą Boską miłością. Spal moje grzechy w ogniu niematerialnym i zechciej napełnić mnie Twą słodyczą, abym przeżywając wielką radość, sławił Twoje objawienia».

Czego zabrakło na Górze Przemienienia
Jacek Salij OP

 Jeśli uważnie wczytamy się w opis przemienienia Pana Jezusa, znajdziemy odpowiedź na to, intrygujące chyba każdego chrześcijanina, pytanie: Dlaczego w Wielki Piątek uczniowie załamali się w wierze? Na czym polegała słabość ich wiary, że nie wytrzymała ona tej próby najtrudniejszej, jaką było prześladowanie, wyszydzenie i ukrzyżowanie ich Mistrza?

Przypomnijmy sobie kontekst tego, co się wydarzyło na górze Tabor. Mniej więcej tydzień wcześniej Pan Jezus pomógł swoim uczniom uświadomić sobie, że są już oni ludźmi prawdziwie wierzącymi. „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16,13) - zapytał ich. Przedtem uczniowie widzieli wiele Jego cudów oraz wielokrotnie byli świadkami tajemniczej władzy, z jaką nauczał (Mt 7,29). Swoje zaś pytanie postawił Pan Jezus uczniom w momencie, kiedy zgodnie powtarzano o Nim opinię, że jest On kimś niezwykłym (Mt 16,14).

Kiedy Piotr - w imieniu całej Dwunastki - wyznał w Nim Mesjasza i Syna Bożego (Mt 16,16), Pan Jezus próbował podprowadzić ich krok dalej. Próbował przygotować ich na to, że On - Mesjasz i Syn Boży - będzie cierpiał i zostanie zabity, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie. Nawet Piotr - dopiero co pochwalony za swoją wiarę - okazał się kompletnie niezdolny do zrozumienia zapowiedzi, że jego ukochanego Mistrza czeka Wielki Piątek, ale że przecież trzeciego dnia zmartwychwstanie (Mt 16,21-23).

Kilka dni później miało miejsce wydarzenie Przemienienia. Jeszcze w ten sposób próbował ich Pan Jezus - przynajmniej trzech sobie najbliższych - przygotować na dzień swojej śmierci na krzyżu. Fakt faktem, że powtórna zapowiedź męki i zmartwychwstania była pierwszą z dwóch rzeczy, jakie Pan Jezus zrobił zaraz po zejściu z Góry Przemienienia. Dwie zapowiedzi męki stanowią jakby dwie klamry, które spinają wydarzenie na górze Tabor.

Okazało się jednak, że nawet tak namacalne doświadczenie Jego Bóstwa, jakie zostało dane na tej górze Piotrowi, Jakubowi i Janowi, nie pomogło im zobaczyć sensu i potrzeby Krzyża. Oni wtedy „bardzo się zasmucili” (Mt 17,23) - pisze jeden z Ewangelistów, a dwaj inni: „bali się Go pytać” (Mk 9,32; Łk 9,45).

Czego zabrakło wtedy uczniom, że nawet oglądanie Boskiej chwały Jezusa na Górze Przemienienia nie uchroniło ich przed załamaniem się w wierze w Wielki Piątek? Pytanie to ogromnie ważne dla każdego z nas, bo przecież nikt z nas nie ma gwarancji, że na pewno wytrwa w wierze do końca.

Po odpowiedź na to pytanie proponuję sięgnąć do Ewangelii Łukasza. Pan Jezus wziął ich z sobą na górę - czytamy w tej Ewangelii - „aby się modlić” (Łk 9,28). Z całą pewnością Jezus modlił się długo, bo Ewangelista zapisuje, że uczniowie okazali się bardzo gnuśnymi towarzyszami modlitwy i w końcu posnęli (Łk 9,32). Przemienienie Jezusa zaczęło się w czasie ich snu i uczniowie byli świadkami jedynie cząstki tego, co było dla nich przeznaczone na tej górze.

Otóż dwóch rzeczy zabrakło im na Górze Przemienienia. Nie potrafili naprawdę towarzyszyć Jezusowi w Jego modlitwie, towarzyszyli Mu tylko połowicznie. A wobec tego zbyt mało wpatrywali się w Jego oblicze. Gdyby im tego wtedy nie zabrakło, nie posnęliby również podczas Jego modlitwy w Ogrodzie Oliwnym i nie załamaliby się w wierze w Wielki Piątek. Bo zauważmy, że nawet umiłowany uczeń, choć nie opuścił Go w godzinie ukrzyżowania, w wierze jednak nie wytrwał - jasno to wynika z opisu jego zachowania w Niedzielę Zmartwychwstania.

O ileż świat byłby lepszy, o ileż my sami bylibyśmy bliżsi Boga, gdybyśmy bardziej pilnowali właśnie tych dwóch rzeczy: gdybyśmy starali się więcej towarzyszyć Jezusowi w Jego modlitwie uwielbiającej Ojca i wstawiającej się za grzeszników. I gdybyśmy więcej wpatrywali się w oblicze Jezusa, gdybyśmy więcej starali się kontemplować Jego święte oblicze. Przecież On sam nam powiedział: „Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,9). Bardzo głęboko mówi na ten temat Jan Paweł II w liście apostolskim Novo millennio ineunte, 16nn. Ale tutaj tylko przepiszę jedno zdanie z encykliki o Bożym miłosierdziu (nr 7): „Uwierzyć w Syna ukrzyżowanego to znaczy zobaczyć Ojca. To znaczy uwierzyć, że w świecie jest obecna miłość i że ta miłość jest potężniejsza od zła jakiegokolwiek, w które uwikłany jest człowiek, ludzkość, świat”.

Tak, to chyba najważniejszy wniosek praktyczny, jaki płynie z tajemnicy przemienienia Pana Jezusa: Wpatrujmy się w oblicze naszego Pana, wpatrujmy się w Jego oblicze i wtedy, kiedy naucza i kiedy czyni cuda, i kiedy rozmawia z różnymi ludźmi. Wpatrujmy się w Jego oblicze we wszystkich opisanych w Ewangeliach sytuacjach. Nie zapominajmy również wpatrywać się w oblicze Ukrzyżowanego. Pamiętajmy także o tej niepowtarzalnej możliwości, jaka jest nam dana - iż mamy przystęp do Niego aż tak bliski, że jest On obecny z nami i dla nas w Najświętszej Eucharystii.

W kalendarzu liturgicznym jest osobne święto Przemienienia Pańskiego. Przypada 6 sierpnia. Zrozumiałe, że wtedy czyta się podczas Mszy świętej opis wydarzenia na górze Tabor. Ale dlaczego fragment Ewangelii opowiadający o Przemienieniu Jezusa jest czytany co roku w drugą niedzielę Wielkiego Postu?

Najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ Wielki Post to czas szczególnej przemiany człowieka. To dni "metanoi”, radykalnej zmiany sposobu myślenia, przemiany ludzkiego serca.
Jaka jest istota tego przemieniania?

Po pierwsze - wiara, która nie stawia żadnych ograniczeń. Wiara na wzór i na miarę Abrahama. "Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za wielką zasługę”. Tę samą zasadę Bóg stosuje do każdego człowieka, który zdobędzie się na odwagę i całkowicie uwierzy. Z każdym zawiera przymierze. Abram otrzymał obietnicę "kraju od Rzeki Egipskiej aż do wielkiej rzeki Eufrat”. Chrześcijanin otrzymuje jeszcze większą obietnicę - królestwa Bożego. Cóż większego może obiecać Bóg?

Na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami. Nie tutaj znajduje się cel naszej wędrówki. Wszystko, co ziemskie, przeminie. Zarówno to, co dobre, co sprawia przyjemność, daje zadowolenie, przynosi satysfakcję, jak i to, co złe, niemiłe, niebezpieczne, trudne.

Przemienienie Jezusa na górze Tabor było zapowiedzią Zmartwychwstania. Zapowiadało przemianę Chrystusa. Po Zmartwychwstaniu Jego ciało różniło się od ciała człowieka. Jezus wchodził mimo drzwi zamkniętych, pojawiał się i znikał, umiał sprawić, by raz Go rozpoznawano, a innym razem nie rozpoznawano...

Podobną przemianę naszego ciała zapowiedział święty Paweł Apostoł. To Jezus, ten sam, który przemienił się w obecności Apostołów na górze Tabor, "przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować”.
Każdego czeka takie przemienienie, bo ojczyzna każdego jest w niebie, nie na ziemi.

W pierwotnym Kościele czas przed Wielkanocą był dla katechumenów szczególnie intensywnym przygotowaniem do przyjęcia sakramentu chrztu. Pierwszy sakrament otrzymywali w czasie liturgii Wigilii Paschalnej. Dokonywało się w nich wewnętrzne przemienienie. Jednym z zewnętrznych znaków tego przemienienia była biała szata, którą otrzymywali.

Znak białej szaty pojawia się także w czasie Przemienienia Jezusa: "Jego odzienie stało się lśniąco białe”.

Biel kojarzy się z czystością i z niewinnością. Chrzest obmywa człowieka. Gładzi grzech pierworodny, a jeśli przyjmuje go człowiek dorosły, także wszystkie inne grzechy, które do momentu chrztu popełnił.
Chrzest jest przemienieniem człowieka. Początkiem wielkiego procesu przemienienia, który trwa przez wszystkie następne dni. Jak świadkowie Przemienienia Pańskiego ochrzczony otrzymuje dar wiary w Jezusa Bożego Syna. Jest adresatem słów: "To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”. Jak świadkowie Przemienienia staje się członkiem wspólnoty połączonej wiarą w Niego. I dobrze mu jest w tej wspólnocie. Jak świadkowie Przemienienia otrzymuje udział w tajemnicy Krzyża Chrystusowego.
Podczas chrztu człowiek nie tylko doznaje oczyszczenia, nie tylko zostaje włączony we wspólnotę Kościoła, nie tylko zostaje umocniony, ale także otrzymuje misję do wypełnienia. Jego zadaniem jest dawanie świadectwa. Na górze Tabor Bóg Ojciec dał świadectwo o swoim Synu. Apostołowie, którzy uczestniczyli w wydarzeniu, długo zachowywali milczenie i nikomu o niczym nie mówili. Przyszła jednak pora, że zaczęli dawać świadectwo nie tylko o Przemienieniu Pańskim, ale przede wszystkim o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Nieśli innym szansę przemienienia.

ks. Tomasz Horak

Obserwowałem kiedyś wychowawcze poczynania młodej rodziny. Trójka pociech miała być chowana nowocześnie i bezstresowo. „Jak będą widziały naszą dobroć nie będzie trzeba żadnych zakazów”. Fiasko! Dzieci, jeszcze małe, były rozkapryszone i nieznośne. Znajomi coraz rzadziej odwiedzali ich dom, bo po prostu nie można tam było wytrzymać. „Co będzie, jak te czorty wyrosną?” - mówili.

„Nie potrzeba żadnych zakazów...” Doświadczenie ludzkości jest inne. Od zawsze ludzie tworzyli prawo. Także prawo karne, któremu zawsze towarzyszył system represji. Potrzebne jest prawo. I „domowe”, i cywilne, i karne. Czy jednak wystarczą kodeksy, więzienia, i grzywny ? Nie, bo same, oderwane od poczucia moralnego, są bezsilne. Dlatego Kościół znowu prowadzi nas na Górę Przemienienia. A tam Mojżesz, Eliasz i Jezus. Przez nich otrzymaliśmy prawo moralne czyli prawo wyboru dobra opierające się na wewnętrznym przekonaniu człowieka. Trzej prawodawcy? Prawodawca jest jeden: Bóg, a prawo moralne jest częścią Bożego daru dla człowieka, jest cząstką nas samych. Jest taką jakby „instrukcją obsługi” naszego życia i naszego świata. Są trzy „piętra” tego Bożego prawa. Mojżesz: prawo zakazów; Eliasz i prorocy: prawo sprawiedliwości; Jezus: prawo miłości. A to znaczy, że prawo moralne choć opiera się na akceptacji wartości, musi posługiwać się także zakazami w kształtowaniu człowieka. Nie może też zapomnieć o wymogach sprawiedliwości, choć jako ideał wskazuje piękno miłości. Ważne jest więc dzisiejsze spotkanie na Górze Przemienienia.

Dlaczego rodzicom, o których wspomniałem, nie powiodło się? Otóż ich dzieci, tak jak każdy człowiek uległy pokusie Adama i Ewy: „Jak bogowie będziecie znali dobro i zło...” Ta pokusa ciągle nam towarzyszy i to na dwa sposoby: Gdy człowiek zajmuje miejsce Boga i sam decyduje, co jest dobre. To problem każdego z nas: w samowoli jest początek każdego grzechu. Po drugie: Gdy prawo ludzkie stawia się na miejscu prawa Bożego, wtedy zło bywa nazywane dobrem lub chciałoby się dobro wymusić sankcjami. I tu jest źródło nieporozumień chociażby wokół problemu aborcji: jedni chcieliby ją usankcjonować, inni zaś upatrują rozwiązanie problemu w samych sankcjach. A tymczasem człowiek potrzebuje powrotu do prawa moralnego, które jest nie tylko ludzkim systemem, lecz darem Boga. Dlatego dziś znowu słyszymy Głos: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie!” Głos... Ten Głos, który tyle razy przemawiał do ludzi. Także do Abrahama - człowieka, który potrafił Głosu i słuchać, i odpowiadać. Nie słowem. Życiem. Całym życiem.

Czy udało się owym rodzicom naprawić błąd wychowawczy? Tak, przy I Komunii św. najstarszej córeczki. Ważną rolę odegrała katechetka mądrymi wymaganiami oraz umiejętnym włączeniem w proces wychowawczy postanowień podejmowanych przy każdej spowiedzi. Dziecko potrzebowało zrozumienia prawa dobroci - nie tej ludzkiej, rozpieszczającej, ale wymagającej dobroci Boga.

Czy możemy mieć nadzieję na odrodzenie Polski? - Nie, jeśli będziemy postępować „jak wrogowie krzyża Chrystusowego, których losem zagłada, bogiem - brzuch, a chwała w tym, czego winni się wstydzić”. Tak, jeśli nastąpi odrodzenie moralne - odrodzenie wewnętrznego przekonania o wartości dobra. Od kilku miesięcy poruszają nas doniesienia z całego nieomal kraju: zadyma w Głuchołazach, tragedia w Słupsku, rozróba w Katowicach, dramat w Tychach. Tyle nie wyjaśnionych afer, dojmująca siła gangów... Raz po raz rozlega się wołanie o zaostrzenie represji karnych, o reformę prawa i policji. Potrzebne i to. Stokroć potrzebniejszy i ważniejszy jest powrót do wnętrza człowieka, tam gdzie dokonuje się akceptacja dobra. Do sumienia. Potrzebniejszy powrót do Jezusa - Prawodawcy, Abrahamowego praprawnuka który ma obok siebie Mojżesza i Eliasza. „On wszystko, co jest, może sobie podporządkować”. I nie trzeba obawiać się słowa „podporządkować”. Gdzie wszystko jest Jemu podporządkowane, tam wszystko jest uporządkowane.

Czy możliwa jest przemiana człowieka? Nie chodzi tylko o zmianę tej czy innej cechy, wyglądu czy głębiej — charakteru. Przemiana oznacza zmianę istotną, tak głęboką, że można się pytać, czy to jeszcze jest ten sam człowiek... On czy nie on? Jest to właściwie pytanie o tajemnicę ludzkiej tożsamości. Co ją stanowi, kiedy objawia się ona w pełni? Jak daleko winna sięgać przemiana człowieka, aby odsłonić jego najgłębszą tożsamość?

Nie są to pytania jedynie teoretyczne. Wezwanie do przemiany ma charakter praktyczny, zwłaszcza w czasie Wielkiego Postu. Taki jest sens nawrócenia, do którego wzywa nas Bóg w Jezusie Chrystusie. Oznacza ono coś więcej niż tylko zmianę postępowania. Chodzi o przemianę naszego wnętrza, jak to wyraża greckie słowo "metánoia". Dosłownie mówi ono o przemianie ducha (umysłu), czyli tej części człowieka, która decyduje o całej postawie — wobec świata, ludzi, Boga. Przemiana ma oznaczać otwarcie się na głębszą tożsamość, indywidualność, która jest niepowtarzalnym, najgłębiej osobistym obrazem Boga w człowieku. To właśnie On, który stworzył nas na swoje podobieństwo, pragnie nam pomagać w przemianie, przez całe życie, aby Jego obraz zajaśniał w sposób nie dający się z niczym porównać — poza Nim samym.

Głęboki sens tej przemiany odsłania nam Jezus w swoim przemienieniu. Oryginalny, grecki tekst mówi o "metamorfozie" Jezusa, czyli o zmianie Jego postaci. Zmiana polegała na tym, że zwyczajna postać, w której Jezus objawiał się na co dzień w kontaktach z ludźmi, stała się przejrzysta na przeświecającą przez nią postać Syna Bożego. Przemienienie ukazało niejako "momentalnie", że pod postacią człowieka kryje się sam Bóg. Rozświetliło tajemnicę Wcielenia, gdzie według słów słynnego hymnu o Chrystusie dokonał się ruch w przeciwnym kierunku: Syn Boży, istniejący w "postaci" Boga, uniżył się, przyjmując "postać" sługi (Flp 2,6.7). Odpowiedzią na to uniżenie było wywyższenie Jezusa przez Ojca — przez krzyż do chwały, której wcześniej się wyrzekł. Ale Przemienienie antycypowało tę ostateczną metamorfozę, pokazało głębiej, że tajemnica Jezusa, która objawiła się w pełni w Zmartwychwstaniu — w Duchu Świętym — była obecna już wcześniej, w Jego ukrytym życiu.

Podobnie jest z nami. "Metánoia", czyli nawrócenie, ma prowadzić do "metamorfozy", przemienienia postaci. Ma się objawić, kim naprawdę jesteśmy — jako dzieci Boże. Bo nasza prawdziwa postać, decydująca o osobistej tożsamości, pozostaje w ukryciu — jest w nas zapoczątkowana, ale czeka na rozwinięcie. Jak początek pochodzi od Boga, tak Jego dziełem jest także wzrastanie, dojrzewanie naszej osoby. Czy zatem nic od nas nie zależy? Czy wszystko jest darem, łaską Boga? Tak, to prawda — i na tym właśnie polega Dobra Nowina. Jednak zarazem od nas zależy, czy ją przyjmiemy — czy jesteśmy gotowi dać się przemienić — jak Jezus — przez modlitwę.

W okresie Wielkiego Postu, który prowadzi nas ku Męce, otrzymujemy w liturgii chwilę otuchy, którą Bóg zechciał ofiarować strwożonym apostołom.

W tym okresie swojego publicznego życia Jezus odczuwa wzrastającą wokół Niego nienawiść przywódców religijnych oraz rozczarowanie tłumu, który oczekiwał Mesjasza-Króla. Od tej pory zajmie się przede wszystkim kształtowaniem swoich apostołów, ale i oni czują się zdezorientowani. Powiedzieli Mu: "Ty jesteś Mesjasz!", a On im odpowiedział: "Tak, ale będę cierpiał". Niepokoi ich ten dziwny człowiek, który zdaje się tak potężny, a mówi o cierpieniu.

I tym uczniom, będącym o krok od zwątpienia, sam Bóg powie: "Ten człowiek przemieniony jest moim Synem!".

Przemienienie jest łaską objawienia. Ewangelista używa wszelkich sposobów (styl hieratyczny, widzenie, głos, symbol), abyśmy mogli, na ile to tylko możliwe, ujrzeć chwałę Jezusa: jest On, jak mówi św. Paweł, "w postaci Bożej" (Flp 2,6). Obłok jest znakiem Boga, jak również białe odzienie i jaśniejąca twarz. Góra oraz obecność Mojżesza i Eliasza przywodzą na myśl objawienie na górze Synaj. Ten, który będzie cierpiał, jest człowiekiem jak my, jego życie jest naszym życiem, ale życiem przemienionym przez tajemnicę przebywania Ojca w Synu i Syna w Ojcu. Chwała Jezusa, odsłonięta przez krótką chwilę, uświadamia nam, że przybywa On z daleka, że jest jedynym Zbawicielem i że w tej chwale powróci, aby nas także przemienić.

Czasem trzeba, abyśmy wraz z Piotrem, Jakubem i Janem wyruszyli na górę chwały. Tajemnica Jezusa �Boga i człowieka �zawsze pozostanie dla nas nieosiągalna, ale słowa: "To jest mój Syn umiłowany", skłaniają nas do kontemplacji tego, co najważniejsze: jesteśmy miłowani. "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał". I oto co uczyniła miłość: Jednorodzony przyszedł, nie tylko, aby zamieszkać na ziemi, ale także by przyjąć nasze ludzkie życie. Jakiegoż blasku nadaje to ludzkiej naturze! Oczywiście, gdy wzdychamy: "Takie jest życie!", pojawia się od razu obraz przytłoczenia, pustki, cierpienia i zwątpienia. Taki obraz odnajdziemy, kiedy będziemy mówić o Przemienieniu widzianym przez Marka i Łukasza: Chwała zostanie opluta, Przemieniony wkrótce będzie oszpecony.

Lecz Ojciec uroczyście ogłasza, że człowiek ten jest Jego Synem, abyśmy wiedzieli, że pomimo wszystko, co może się Mu przydarzyć i co może przydarzyć się nam, On jest Słońcem świata już teraz i będzie Słońcem świata, który przychodzi. Przemienienie odrywa nas �na mgnienie oka �od trudów lub szarości naszego obecnego życia: "W Jego chwale zobacz swoją chwałę". ANDRÉ SÈVE, Homilie niedzielne Kraków 1999

Twarz Chrystusa zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Gdybym był malarzem, to zamiast opisywać mógłbym - jeśli by Bóg dał mi ten talent - namalować to zdarzenie.

Sądzę, iż tak jak Apostołowie bylibyśmy zachwyceni, choć oni poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. Przemienienie miało miejsce po sześciu dniach, czy też "jakoby w osiem dni", po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej. Góra Tabor uważana była w starożytności za świętą. W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku. Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga.

Przemienienie pozwoliło Apostołom - tak jak i nam po prawie 2000 lat - zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Zapewne przypomniały się uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach św. Piotr przypomniał je w jednym ze swoich Listów.

Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny aspekt: przyjdzie czas, gdy Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Stąd dzisiejsze Święto to dzień wielkiej radości i nadziei, że nasz pobyt na ziemi nie będzie ostateczny, lecz że po nim przyjdzie nieprzemijająca chwała.
To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz pozostawiony przez Chrystusa, to zadanie wyznaczone nam, wyznawcom. Warunek to nasza stała przemiana duchowa, wewnętrzne naśladowanie Chrystusa. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny myślą, słowem i chrześcijańskim czynem. Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie - za Piotrem - będziemy powtarzać: "Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy".

Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: "Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu." No to do roboty, odnawiajmy nasze umysły.

Czy możliwa jest przemiana człowieka? Nie chodzi tylko o zmianę tej czy innej cechy, wyglądu czy głębiej — charakteru. Przemiana oznacza zmianę istotną, tak głęboką, że można się pytać, czy to jeszcze jest ten sam człowiek... On czy nie on? Jest to właściwie pytanie o tajemnicę ludzkiej tożsamości. Co ją stanowi, kiedy objawia się ona w pełni? Jak daleko winna sięgać przemiana człowieka, aby odsłonić jego najgłębszą tożsamość?

Nie są to pytania jedynie teoretyczne. Wezwanie do przemiany ma charakter praktyczny, zwłaszcza w czasie Wielkiego Postu. Taki jest sens nawrócenia, do którego wzywa nas Bóg w Jezusie Chrystusie. Oznacza ono coś więcej niż tylko zmianę postępowania. Chodzi o przemianę naszego wnętrza, jak to wyraża greckie słowo "metánoia". Dosłownie mówi ono o przemianie ducha (umysłu), czyli tej części człowieka, która decyduje o całej postawie — wobec świata, ludzi, Boga. Przemiana ma oznaczać otwarcie się na głębszą tożsamość, indywidualność, która jest niepowtarzalnym, najgłębiej osobistym obrazem Boga w człowieku. To właśnie On, który stworzył nas na swoje podobieństwo, pragnie nam pomagać w przemianie, przez całe życie, aby Jego obraz zajaśniał w sposób nie dający się z niczym porównać — poza Nim samym.

Głęboki sens tej przemiany odsłania nam Jezus w swoim przemienieniu. Oryginalny, grecki tekst mówi o "metamorfozie" Jezusa, czyli o zmianie Jego postaci. Zmiana polegała na tym, że zwyczajna postać, w której Jezus objawiał się na co dzień w kontaktach z ludźmi, stała się przejrzysta na przeświecającą przez nią postać Syna Bożego. Przemienienie ukazało niejako "momentalnie", że pod postacią człowieka kryje się sam Bóg. Rozświetliło tajemnicę Wcielenia, gdzie według słów słynnego hymnu o Chrystusie dokonał się ruch w przeciwnym kierunku: Syn Boży, istniejący w "postaci" Boga, uniżył się, przyjmując "postać" sługi (Flp 2,6.7). Odpowiedzią na to uniżenie było wywyższenie Jezusa przez Ojca — przez krzyż do chwały, której wcześniej się wyrzekł. Ale Przemienienie antycypowało tę ostateczną metamorfozę, pokazało głębiej, że tajemnica Jezusa, która objawiła się w pełni w Zmartwychwstaniu — w Duchu Świętym — była obecna już wcześniej, w Jego ukrytym życiu.

Podobnie jest z nami. "Metánoia", czyli nawrócenie, ma prowadzić do "metamorfozy", przemienienia postaci. Ma się objawić, kim naprawdę jesteśmy — jako dzieci Boże. Bo nasza prawdziwa postać, decydująca o osobistej tożsamości, pozostaje w ukryciu — jest w nas zapoczątkowana, ale czeka na rozwinięcie. Jak początek pochodzi od Boga, tak Jego dziełem jest także wzrastanie, dojrzewanie naszej osoby. Czy zatem nic od nas nie zależy? Czy wszystko jest darem, łaską Boga? Tak, to prawda — i na tym właśnie polega Dobra Nowina. Jednak zarazem od nas zależy, czy ją przyjmiemy — czy jesteśmy gotowi dać się przemienić — jak Jezus — przez modlitwę.

Ks. Jacek Bolewski SJ 

"Tam przemienił się"

I ty nieraz byłeś na górze przemienienia. I tobie zdawało się, że byłeś porwany do siódmego nieba. I byłeś samym pokojem, ciszą, światłem, wolnością. I uczestniczyłeś w Potędze, Wszechmocy, Wieczności. I miałeś w sobie tyle radości, że zdawało ci się, że starczy ci jej do końca życia. I dziwiłeś się, jak mogłeś dotąd żyć w takim otępieniu, niemocy, ciemności, bezradności, strachu.

Ale potem trzeba było zejść z Góry. I zaplątałeś się w niewidzialnych niciach swojej codzienności. Rozmyła się twoja potęga, zagadałeś tamtą ciszę, zgasła twoja radość. I nawet nie dowierzasz, że kiedyś byłeś na Górze. A przecież On jest obecny w twojej pustce, jest ciszą w twoim rozgwarze, światłem w twoich ciemnościach. I ty to wiesz. Tylko nie ośmielasz się podnieść oczu, nie dowierzasz temu marzeniu, nie masz odwagi podnieść rękę.

Ks. Mieczysław Maliński 

Na górę drogą w dół

Droga ku przemianie w Chrystusie wiedzie przez powolne wspinanie się nie tyle ku szczytom doskonałości, co raczej ku głębiom poznania swej samotności i pustki. Dopiero za nią widać Oblicze Szczęścia. Jest to szczyt nieoszczędzania siebie w miłości. To szczyt, który jest otchłanią i przepaścią. Sam Bóg nie oszczędził swojego Syna, i chociaż Golgota to góra, w sercu Jezusa była dolina ciemności i opuszczenia. Gdy Abraham wchodził krok po kroku po zboczu góry Moria, schodził w opuszczenie, w przepaść serca. Szczytem jego przemiany było jednocześnie duchowe opuszczenie. Dla Boga i dla Abrahama szczyt miłości oznaczał przepaść utraty najukochańszej osoby - syna!

Na taki szlak duchowego wędrowania Jezus zabrał apostołów. Zabiera i Ciebie, jeśli tylko chcesz być tak blisko, jak blisko byli Jan, Jakub i Piotr. Nie wszystkich zabrał tak wysoko i jednocześnie tak głęboko. Jezus był porywającą osobą. Seorsum solos, czyli każdego samotnie wprowadzał w tę samotność, poza którą jest dopiero pełnia Obecności. Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Na audiencję przed oblicze władcy do sali pałacu królewskiego wchodzi się samotnie. Droga z Jezusem dla każdego z tych trzech była duchową edukacją. Najpierw poznali swą pustkę i samotność, aby odkryć pełnię ojcowskiego serca, wpatrując się w Oblicze swego Nauczyciela.

Ktoś, kto nie poznał swej pustki i samotności, nie może pomóc innym przejść tą samą drogą do Boga. W tej tajemnicy nie tylko mieści się sens celibatu, ale też sens opuszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy zostali porzuceni przez małżonka, sens wdowieństwa, sens odtrącenia przez innych, sens i wartość jakiegokolwiek osierocenia.

Pustka to pierwszy krok do pełni. Jak wielu z nas mówi: czuję się pusty, niepotrzebny nikomu i nienadający się do niczego! Z powodu takiego doświadczenia ludzie wkraczają na dwie drogi: uzależnień od jedzenia, alkoholu, internetu, seksu, pracy itd. albo na drogę coraz głębszego wznoszenia się ku odkryciu ojcostwa Bożego. Dopóki szukamy szczęścia w świecie zewnętrznym, poza drogą przez własną ciemność do światła Oblicza Bożego, jesteśmy zagrożeni uzależnieniem. Jesteśmy ogarnięci pragnieniem czegoś bardziej ekscytującego niż to, co przynosi życie. Ale kiedy to zdobywamy, stajemy się pochwyceni i zniewoleni. Pojawia się zagubienie i jeszcze większa rozpacz, bo poza Obliczem Boga żadna inna twarz nie daje nasycenia. Być może podejmujesz ciągle próby oszukania swej pustki czymkolwiek lub kimkolwiek, doświadczając w efekcie jeszcze większego wstydu. Co kilkanaście minut telewizja wmawia nam reklamami, że pełnia szczęścia jest na wyciągnięcie ręki wypełnionej banknotami. Tymczasem nic innego i nikt inny nie wypełni twojej pustki, tylko wędrówka przez swoją pustkę ku pełni Bóstwa w Jezusie.

Augustyn Pelanowski OSPPE

Wszystko podporządkować Jezusowi

Czy możemy mieć nadzieję na odrodzenie Polski? - Nie, jeśli będziemy postępować „jak wrogowie krzyża Chrystusowego, których losem zagłada, bogiem - brzuch, a chwała w tym, czego winni się wstydzić”. Tak, jeśli nastąpi odrodzenie moralne - odrodzenie wewnętrznego przekonania o wartości dobra. Od kilku miesięcy poruszają nas doniesienia z całego nieomal kraju: zadyma w Głuchołazach, tragedia w Słupsku, rozróba w Katowicach, dramat w Tychach. Tyle nie wyjaśnionych afer, dojmująca siła gangów... Raz po raz rozlega się wołanie o zaostrzenie represji karnych, o reformę prawa i policji. Potrzebne i to. Stokroć potrzebniejszy i ważniejszy jest powrót do wnętrza człowieka, tam gdzie dokonuje się akceptacja dobra. Do sumienia. Potrzebniejszy powrót do Jezusa - Prawodawcy, Abrahamowego praprawnuka który ma obok siebie Mojżesza i Eliasza. „On wszystko, co jest, może sobie podporządkować”. I nie trzeba obawiać się słowa „podporządkować”. Gdzie wszystko jest Jemu podporządkowane, tam wszystko jest uporządkowane.

Jezus wziął ze sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę... Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy odmienił się, a Jego odzienie stało się lśniąco białe... Z obłoku odezwał się głos: to jest Syn mój umiłowany, Jego słuchajcie” (Łk 9,28). Zbliżała się męka i śmierć Chrystusa, chwila wielkiej próby wiary dla apostołów i uczniów Chrystusa. Jezus wziął niektórych na górę, by tam ukazać im inny jeszcze niż ludzki wymiar swego istnienia. Apostołowie dostrzegli w przemienionym na ich oczach Chrystusie Boga i dowiedzieli się od samego Ojca, że Jezus jest Synem Bożym, którego należy słuchać. Oby nikomu z nas nie zabrakło świadomości, kim jest Jezus Chrystus, zwłaszcza podczas trudnej próby życiowej. Obyśmy także nigdy nie zapomnieli słów Ojca: „Jego słuchajcie.”

Głos z nieba, który zwraca się do Syna w drugiej osobie: „Ty jesteś” (jak u Marka i Łukasza) lub też wskazuje na tego Syna w trzeciej osobie: „Ten jest” (jak u Mateusza), jest głosem Ojca. Ojciec niejako przedstawia swego Syna ludziom (...). Pośrednio, więc przedstawia Jezusa całemu Izraelowi jako Tego, który przychodzi w mocy Ducha Świętego: namaszczony Duchem Świętym, czyli Mesjasz — Chrystus. Jest to Syn, w którym Ojciec „ma upodobanie”, Syn „umiłowany”.  Świadectwo Ojca, zawarte w głosie, który pochodzi „z nieba” (z wysokości), powtórzy się w momencie poprzedzającym mękę (...).  „Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich”. Temu „przemienieniu” towarzyszy ukazanie się Eliasza z Mojżeszem, „którzy rozmawiali z Jezusem”. Gdy zaś Apostołowie, „przestraszeni” takim przebiegiem wydarzenia, równocześnie wyrażają pragnienie, aby je przedłużyć i utrwalić („dobrze nam tu być”), wówczas „zjawił się obłok, a z obłoku odezwał się głos:  <<To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!” (por. Mk 9,27). Jezus przez swoje znaki (cuda), a także przez czyny i słowa, dał już poznać siebie Izraelowi. Głos Ojca stanowi niejako potwierdzenie „z góry” tego, co już dojrzewało w świadomości uczniów. Jezus chciał, ażeby na podstawie znaków i słów wiara w Jego Boskie posłannictwo i synostwo zrodziła się w świadomości Jego słuchaczy niejako z wewnętrznego objawienia, które daje sam Ojciec. Jeśli teraz Ojciec potwierdza objawienie wewnętrzne o Bożym synostwie Chrystusa — „To jest Syn mój umiłowany, Jego słuchajcie” — to zdaje się zarazem tym świadectwem przygotowywać tych, którzy już uwierzyli, do wydarzeń zbliżającej się Paschy: do poniżającej śmierci Chrystusa na krzyżu. Jest rzeczą znamienną, że „gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im, mówiąc: „Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie” (Mt 17,9; podobnie Mk 9,9; także w pewnej mierze Łk 9,21). Teofania góry przemienienia Pańskiego pozostaje wyraźnie w związku z całością tajemnicy paschalnej Chrystusa.

 

Eucharystia to manna duszy, bo podobnie jak ów pokarm smakował Żydom w różny sposób i zależ nie od apetytu, tak samo święta Eucharystia smakuje tym, którzy ją przyjmują w zależności od po trzeb duszy, gdyż również u katolików różne są upodobania i skłonności i każdego Bóg karmi wedle jego ducha. Tak, więc jednym daje upodobanie do pokory, innym do cierpliwości, do pobożności, do umartwienia I pokuty, a we wszystkich umacnia miłość. Starajcie się, zatem podsycać w sobie głód i pragnienie miłości, abyście osiągnęli poprzez świętą Eucharystię wszystkie te dobra.

 

Chrześcijanie powinni być światłem dla innych (...). Przekazuj Jezusa nie słowami, lecz swoim przykładem, kochając Go, jaśniejąc Jego świętością i roznosząc miłość, gdziekolwiek się znajdziesz. Niech radość Jezusa będzie twoją siłą. (...) Niech Jego światło zawsze płonie w twoim sercu — albowiem tylko On jest Drogą, po której można iść. On jest Życiem, którym można żyć. On jest Miłością, którą można kochać.

 

Twarz Jego zajaśniała jak słońce” (Mt 17, 2). Wszyscy potrzebujemy przemienienia. Dzięki wierze, nadziei i miłości możemy z odsłoniętą twarzą wpatrywać się w jasność Pańską, jednak w naszych cierpieniach potrzebujemy, Jezu, Twojej miłosiernej pomocy. Przez pośrednictwo Maryi proszę: przemień moje słabości w Twoją świętość, moją rozpacz w Twoje ukojenie, moją małoduszność w Twoją odwagę. Uwielbiam Cię, Trójco Święta, w tajemnicy przemienienia Pańskiego.

 

Taką masz twarz, jak to, ku czemu najczęściej ją zwracasz. Tak tworzą się twarze puste, mroczne, bezwstydne, szydercze. Ale są twarze jasne, rozpromienione, pogodne jak niebo, że chce się w nich zamieszkać. A moja twarz? Twarz zwracana ku Bogu odbije Go w sobie, a zapatrzona w swój cień, gasi sobą światło w innych twarzach. Wystawiam dziś ku Tobie moją wewnętrzną i zewnętrzną twarz na możliwie długie chwile zapatrzenia, Maryjo, Matko sumień rozjaśniania.

 

Tylko tego pragnę, aby wasze serca, wyżej wznosząc się, co w górze jest” szukały, ku te mu, co w górze, tęskniły, za tym się ubiegały. Wznieście się nad naturę, ciało i świat! Wznieście się nad siebie, a niech Chrystus Pan chorągiew zwycięską zatknie w waszych sercach. Niech On zwycięży, On rządzi, On jako Król w was panuje. Błagam Pana Jezusa, aby władze mojej duszy raczył przynajmniej podczas modlitwy tak ku sobie pociągnąć, ażeby nie były niczym innym zajęte prócz Niego.

 

Zobaczyć światła Taboru. Być z tymi, których Jezus zabrał ze sobą. Zobaczyć to wszystko i już nigdy nie wątpić. Zwątpienie jest chorobą duszy. Zwątpienie poraża, obezwładnia, zabrania dostępu. Próbując dać sobie radę z codziennością i żyć z dnia na dzień, żyjemy ciągłym wspomnieniem miłości czekaniem na miłość. Apostołowie, zobaczywszy światła Taboru, byli już innymi ludźmi. Módlmy się o dobrą pamięć o doznanej miłości i cierpliwość w czekaniu na nią.

Wszystkie ważniejsze wydarzenia podczas misji Jezusa mają miejsce na górze: kazanie na górze, modlitwa na Górze Oliwnej, przemienienie na Górze Tabor, ukrzyżowanie na Górze Golgota…

Góra, szczyt góry, symbolizuje bliskość Boga. Dopiero na szczycie dochodzi do spotkania. Bez wysiłku, bez wspinaczki nie można spotkać Boga. Aby się modlić trzeba oddalić się od wszystkiego, w czym tkwimy na co dzień. Jezus wychodzi na górę. Zostawia w dole wszystko to, co mogłoby przeszkodzić w modlitwie albo uniemożliwić ją. Przed modlitwą dobrze jest wyjść z „siebie”, ze swojego otoczenia, aby nikt nie rozpraszał nas podczas spotkania z Bogiem. Bo modlitwa to spotkanie ze Stwórcą. Dlatego ważne jest aby się do niej właściwie przygotować. Zadbać o spokój i ciszę, o odosobnienie. Dziś mało kto ma pod oknem góry, aby się wspiąć i modlić. Ale wystarczy, że w swoim wnętrzu odsuniemy wszystkie sprawy codzienne, aby na modlitwie spotkać się z Bogiem, osobiście w pełni świadomości i skupienia. Podczas wspinaczki na górę człowiek koncentruje się na tu i teraz. Bo wspinaczka wymaga całej uwagi, nie da się wspinać na górę z myślami błądzącymi gdzieś indziej. Góra domaga się uwagi jest bezlitosna dla nieostrożnych i zamyślonych, potrzebna jest 100% koncentracja. Taka jak u sportowców przed ważnym startem, kiedy koncentrują się nie pozwalając, aby cokolwiek odwróciło ich uwagę od celu.

Myślę, że największa przeszkoda w modlitwie to stawanie do niej bez koncentracji, z rozleniwieniem, znużeniem, z tysiącem spraw w głowie. O ileż lepiej wypadłaby modlitwa, gdybyśmy mogli autentycznie wspiąć się na górę. Podczas wspinaczki zostawiamy w dole za sobą rozproszenia i roztargnienie, i z otwartą głową stajemy na szczycie, aby spotkać się z Bogiem. Wydaje się, że sztuka modlitwy jest trudna i trzeba długo się jej uczyć, aby zbliżyć się do takich efektów, jakie pokazał nam Jezus. On jest mistrzem modlitwy.

Niech przygotowanie do modlitwy będzie jak wspinaczka na górę, podczas której zostawiamy wszystko i na szczycie stajemy skupieni przed Bogiem.

Oczywiście często w mojej modlitwie obecne są rozproszenia i roztargnienia, ale najważniejsze to próbować. Jeżeli podczas kilkunastominutowej modlitwy przez sekundę spotkam się z Bogiem, to korzyść będzie ogromna. Ta sekunda będzie ważniejsza niż parę lat uśpionego życia. Zmaganie z górą podczas wspinaczki, zmaganie z własną słabością można porównać do zmagania ze swoimi rozproszeniami, z myślami, które atakują i krążą, nie pozwalając na skupienie podczas modlitwy. Może to zmaganie z rozproszeniami jest metaforą wspinaczki na górę. Oby udało się wejść na szczyt, szczyt skupienia - sekundę spotkania z Bogiem.

Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. Spotkanie z Bogiem zmienia człowieka, zmienia jego serce. Na górze Przemienienia uczniowie ujrzeli swego Mistrza, jak w boskim majestacie rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem. Dobrze, że było ich trzech. Jednemu mogłoby się wydawać, że śni. Jedna z interpretacji tego fragmentu jest taka, że widok chwały Jezusa ma umocnić uczniów w czasie nadchodzących dramatycznych wydarzeń. Aby nie stracili wiary w Jezusa podczas aresztowania, ukrzyżowania, śmierci. Aby wystarczyło do zmartwychwstania. Nie wiem, czy ta interpretacja trafia w sedno, ale uczniowie trzymają się razem (z jednym wyjątkiem). Nie rozpraszają się wraz z aresztowaniem Jezusa czy ukrzyżowaniem. Spotkanie na górze przemieniło serca uczniów. Utwierdziło w wierze. Może jeszcze nie była to wiara świadoma i mocna jak skała. Ale coś tam głęboko w środku sprawiło, że przeszli przez ten najgorszy moment.

A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie.

Kulminacja misji Jezusa - wywyższenie na krzyżu - odbywa się na górze. Ukrzyżowanie - w ten sposób Jezus odejdzie, zakończy wędrówkę po ziemi. Krzyż jest kluczem otwierającym bramy Królestwa Niebieskiego. Od chwili zmartwychwstania rzeczywistość niebieska przenika rzeczywistość ziemską. Na Górze Przemienienia na chwilę uchylają się drzwi do Królestwa Niebieskiego i uczniowie widzą Jezusa odmienionego, prześwietlonego blaskiem, pełnego chwały i majestatu. Rzeczywistość ziemska i niebieska spotykają się, ale jeszcze nie przenikają. Po odejściu Jezusa, które nastąpi w Jerozolimie, obie rzeczywistości zaczną się przenikać. Królestwo Niebieskie, zapowiadane przez Jezusa, stanie się dostępne dla tych, którzy otworzą serce na Jego głos. A Jego głos da siłę tym, którzy żyjąc na ziemi, zaczną żyć dla Królestwa Niebieskiego. Odrzucą „oka za oko i ząb za ząb”, a wprowadzą „miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Dla mnie jest to wystarczające wytłumaczenie zachowania nielicznych ludzi, którzy wydają się być „nie z tego świata”. Idą pod górę, zamiast toczyć się w dół. Wykazują dziwne zachowania, tak obce większości z nas. Błogosławieni - ci, o których Jezus mówił w kazaniu na górze. Błogosławieni z Królestwa Niebieskiego są wśród nas.

A z obłoku odezwał się głos: ”To jest mój Syn, Wybrany, Jego słuchajcie”.

Drugi raz Ojciec wskazuje na Jezusa.** Jezus-Syn, Jezus-Słowo. Umiłowany, Wybrany, Jego słuchajcie. I co mają zrobić uczniowie, kiedy słyszą takie słowa? Uszczypnąć się, aby sprawdzić, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy nie jest złudzeniem? Mojżesz po spotkaniu z Bogiem zszedł z Góry Synaj z białymi włosami - osiwiał. Uczniowie poprzez Jezusa doświadczają spotkania ze Stwórcą. Są tak wytrąceni z równowagi, że nie wiedzą, co powiedzieć. Tylko Piotr mówi coś od rzeczy, że postawi trzy namioty. Przemienienie miało miejsce w okresie Święta Namiotów.*** Piotr jest praktykiem: skoro Mojżesz i Eliasz spotykają się z Rabbim, to trzeba zadbać o namioty. Czasami tak jest, gdy jakieś sprawy, wydarzenia przerastają nas. Nie wiedząc, co powiedzieć, co zrobić, chwytamy się prostych czynności, prostych słów. Takie działanie ma formę terapeutyczną, pozwala wyjść z osłupienia, przytłoczenia, pozwala przetrwać.

Chrystus żył równocześnie życiem ludzkim i Boskim. To, co ludzkie, ukrywało to, co Boże: moc, światło, majestat; to co przyrodzone, przesłaniało to, co nadprzyrodzone. Obserwuję to we wszystkich tajemnicach Jego życia od Wcielenia po Odkupienie. Dlatego właśnie zwą się tajemnicami, że pod powłoką przyrodzoności ukrywają niezmierzone prawdy i działanie Boże; i dlatego też współcześni nie widzieli w Jezusie Boga, a jedynie człowieka, rzemieślnika, syna cieśli. Tabor zrywa zasłonę i pokazuje, kim jest Chrystus. Apostołowie widzą oblicze Jego przemienione, właściwe Jego - Boże oblicze, wi-dzą człowieczeństwo Chrystusa w chwale Bóstwa. Trzeba było cudu mocy Bożej, by im tę rzeczywistość pokazać, a przecież codzień się z nią stykali, nieświadomie ocierali się o nią.

Wiem o tym, że i we mnie płynie podwójne życie: przyrodzone i nadprzyrodzone, życie ludzkie i Boże przez łaskę. Życie przyrodzone, jego potrzeby, wymagania, cała oczywistość świata widzialnego przysłaniają tamto, spychają je jakby na drugi plan. Nie poznajemy zmysłami i nie czujemy świata niewidzialnego i dlatego w świadomości naszej zaciera się on, choć jest w istocie swej o wiele bardziej realny od otaczającego nas świata widzialnego. Wszystko, co zewnętrzne, obowiązki codzienne, praca, kontakty z ludźmi opanowują tak moją myśl, że mimo dobrej woli i wysiłków nie jestem w stanie oderwać jej od nich i skupić się na tym, co niewidzialne. A przecież tak bardzo pragnę modlić się i żyć w stałym i żywym kontakcie z rzeczywistością nadprzyrodzoną.

Z Tajemnicy Przemienienia płynie ku mnie światło, mogące dopomóc w rozwiązaniu tego najtrudniejszego chyba i najbardziej palącego problemu mego życia. Jak na Taborze Apostołowie w cudowny sposób ujrzeli rzeczywistość Bóstwa Jezusowego, tak i mnie potrzeba cudu łaski, bym zdała sobie sprawę z rzeczywistości życia Bożego we mnie i w otaczającym mnie świecie, bym nie dała się zagłuszyć materii, jej prawom i wymaganiom.

Materia... Jak bardzo odczuwam jej ciężar, zwłaszcza w chwilach, gdy dusza rwie się do Boga. Jakże często, gdy zaczynam się modlić ogarnia mnie nieprzeparta senność, której nie jestem w stanie przezwyciężyć. Wiem, że w modlitwie nocnej najłatwiej osiągam skupienie i że najwięcej mi ona daje, a równocześnie zdaję sobie sprawę, że w życiu pracy nie mam na nią sił. Chciałabym pościć, a tymczasem zdrowie mi na to nie pozwala. Chciałabym w postawie klęczącej trwać przed Najświętszym Sakramentem, a tymczasem po dniu pracy nie daję rady. Chciałabym nieraz tyle zrobić dla innych, a tymczasem muszę spać, leczyć się, wypoczywać... To jedno oblicze ciężaru materii, z którym trzeba się pogodzić, które trzeba przyjąć, jako zgodny z Wolą Bożą krzyż ciała.

Jest jednak drugie jego oblicze, które Bóg da mi przezwyciężyć, jeśli istotnie kocham Go ponad wszystko i Jego tylko szukam. To zwycięstwo leży u podstaw świętości, jest równocześnie jej warunkiem i zdobyczą.

Tęsknię do ujrzenia Jezusa, którego kocham. Pragnę nie widzieć "nic, jeno samego Jezusa". I oto w chwilach modlitwy, tej przedziwnej modlitwy wewnętrznej, Jezus daje mi tę łaskę, dotyka mnie swą Wszechmocą, swą Miłością. Pod jej wpływem to, co Boskie staje się we mnie dominantą, prześwietla, przemienia wszystko to, co ludzkie. Temu, co przyrodzone i skończone nadaje sens i nieskończoną wartość. I wołałabym ze św. Piotrem: "Panie, dobrze nam tu być".

Wiem jednak z doświadczenia, że są to tylko chwile, chwile Taboru, z którego trzeba powrócić do życia, jego warunków, obowiązków, ciężarów, trosk i radości. Co zrobić, by owoc Taboru trwał, by nie stracić ze świadomości rzeczywistości nadprzyrodzonej, by żyć w jej płaszczyźnie a nie ulec przewadze tego, co materialne? Jestem przekonana, że gdybym umiała utrzymać stale świadomość życia i działania Bożego we mnie, wówczas wszystkie przeszkody, jakie napotyka we mnie Miłość, byłyby pokonane. Ale wiem jak to trudno, i zapytuję, skąd mam czerpać światło i siłę, by zdobyć tę postawę wewnętrzną i zewnętrzną i trwać w niej?

Pan Jezus przemienił się, gdy trwał na modlitwie; modlitewny, bezpośredni kontakt z Ojcem Niebieskim spowodował to nagłe objawienie się Bóstwa Chrystusa. I ja tylko przez wierne trwanie w modlitwie mogę uzyskać tę moc odsłaniającą mi Bożą rzeczywistość we mnie samej i całym stworzeniu; rzeczywistością tą jest: żeśmy zostali nazwani dziećmi Bożymi i że nimi jesteśmy (J 3, 19), i że otaczający nas świat wyszedł z Jego rąk i jest dziełem Jego miłości. Ta świadomość dziecięctwa Bożego, to wielka łaska nieodłączna od ducha modlitwy. Im wierniej będę trwać w obecności i bliskości Boga całą wolą, całą istotą, tym bardziej - poprzez świedomość dziecięctwa Bożego, róść będzie we mnie rzeczywistość nadprzyrodzona, tym całkowiciej mnie opanowując i tym silniej we mnie promieniując.

Ta wierność polega na jakimś bardzo osobistym i bardzo wewnętrznym przywarciu do Boga. Każdy musi odnaleźć w sobie tę swoją wierność, bo są różne odcienie i różne stopnie wierności wewnętrznej, zależnie od działania i wymagań Bożej miłości w duszy. Nie może ona być formalną, nie może więc polegać np. na odmówieniu określonych modlitw, uczestniczeniu w określonych nabożeństwach, lub na zewnętrznym wypełnianiu regulaminu. Tu chodzi o utrzymanie żywego kontaktu z Bogiem, niekoniecznie w myślach, uczuciach i wyobraźni, ale koniecznie w woli, o jakieś uparte trwanie przed Nim całą wolą pomimo uderzającego we mnie naporu świata zewnętrznego. Chodzi o utrzymanie w sobie żywej wciąż tęsknoty do Boga, która sprawia, że na niczym nie mogę się zatrzymać, niczym zaspokoić, że wciąż jestem w poszukiwaniu i w pogoni za umykającym mi Niewidzialnym.

Bo "kiedy dusza jest beztroska, Jezus ściga ją, aż pochwyci, a kiedy dusza pragnie Jezusa, On ucieka" (P. von der Meer OSB). Muszę się pogodzić z tą Jezusową grą, to Jego metoda wychowawcza, zmuszająca do wysiłku, do wyjścia z siebie, do prawdziwego wyrzeczenia.

A kiedy wbrew swej woli, w chwili, w której chcę się modlić, napiera na mnie cała rzeczywistość zewnętrzna, sprawy własne i cudze, a nawet i Boże, które trzeba rozwiązać, a które uniemożliwiają mi skupienie i prawdziwą modlitwę wewnętrzną - wówczas nie pozostaje mi nic innego, jak wszystkie troski rzucić Panu Jezusowi pod nogi i powiedzieć: Panie, Ty się troszcz o to wszystko sam, a mnie daj być z Tobą. Jeśli wytrwam w tej postawie, cel będzie osiągnięty. U Pana Jezusa Przemienienie nie było istotne, było tylko okazaniem bóstwa ukrytego przez naturę ludzką, we mnie ma się dokonać prawdziwa przemiana prowadząca stopniowo do całkowitej jedności z Jezusem. Kresem jej rzeczywistość zawarta w słowach św. Pawła: "żyję ja, już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus."

Ta Boża rzeczywistość, którą zdumionym oczom Apostołów ukazał Tabor kryje się w pewien sposób pod wszystkim, co stworzone. Muszę nauczyć się odkrywać ją, miłować i wielbić, muszę we wszystkim, co mnie otacza, odnajdywać Boży sens i obracać wszystko na chwałę Bożą. Jeśli świadomość rzeczywistości nadprzyrodzonej będzie we mnie samej żywa, dostrzegę ją w każdym człowieku. Dzięki niej nikt nie będzie mi obcy, czy wrogi, gdyż w każdym ujrzę dziecko Boże i brata Jezusa Chrystusa, a wówczas wszystkie opory, które napotyka we mnie miłość bliźniego, dadzą się przezwyciężyć.

Powołanie moje jest powołaniem do miłości i modlitwy. Wiem, że Jezus chce mnie tylko dla siebie i ja Jego pragnę, i wiem, że szczęście moje leży w Nim. Jeśli chcę żyć w świecie, to tylko dla Niego, by miłość Jego rosła w sercach ludzkich, by coraz większą chwałę odbierał od świata. Dlatego powołanie moje jest równocześnie powołaniem apostolskim. Miłość Chrystusowa przynagla mnie do modlitwy, do pracy, do ofiary dla zbawienia dusz, dla przemieniania świata na chwałę Bożą.

Jezus żył w atmosferze nadprzyrodzoności, był nierozumiany przez otoczenie, bo wciąż myślał i mówił o Ojcu Niebieskim, o Królestwie Niebieskim, o skarbie, który nie wietrzeje i którego złodzieje nie kradną, o napoju i pokarmie dusz - o wartościach niematerialnych. Ale równocześnie żył w żywym i bezpośrednim kontakcie z materią, jak my i wyciskał na niej przez ten kontakt swe Boże piętno. Umiał dawać pokarm i napój dla ciał, uzdrawiać chorych, pocieszać strapionych, uciszać burzę. Był tak bardzo czujny i czuły na wszelkie braki i nędze, nawet materialne, był tak bardzo ludzki, choć mówił, że nie jest z tego świata.

I ja należę do innego świata, o wiele bardziej realnego, bo nieprzemijającego, a jednak tak jak Jezus mam tkwić w rzeczywistości widzialnej i na niej wyciskać piętno Chrystusowej Miłości. Przez nią wszystko, co stworzone, kierować do jedynego celu - chwały Bożej, wszystko na chwałę Bożą przemieniać. Ale, by móc nieść tę miłość, trzeba być w bardzo bliskim kontakcie z Jezusem, w tym kontakcie, który daje prosta i rzetelna modlitwa wewnętrzna. Ona niesie światło, siły, a przede wszystkim miłość Jezusowego serca. Dlatego potrzebny mi Tabor, potrzebne to codzienne odejście "na górę wysoką osobno" dla zaczerpnięcia u samego źródła przemieniającej wody.

Przychodzimy na Tabor nie tylko, by brać. Przychodzimy, by spełniać względem Boga pierwszy obowiązek człowieka, stworzonego na Jego chwałę. Modlitwa chwalebna jest szczególnym obowiązkiem wypływającym z przyświecającej nam Tajemnicy Chwały. Jest ona całkowicie bezinteresowna, tylko dla Boga, jest więc najlepszym wyrazem prawdziwej miłości. Chwalimy Boga za siebie i za tych, którzy Go nie chwalą, zwłaszcza za najbliższe nasze otoczenie, za środowisko, w którym żyjemy, pracujemy. Niesiemy Mu cześć od całego stworzenia razem z całym Kościołem - wszystko Mu oddajemy w akcie uwielbienia. Dlatego wszystkie formy modlitwy uwielbienia są szczególnie "nasze": Te Deum, Laudes z Benedictus, Nieszpory z Magnificat, Gloria i Chwała Ojcu i akty strzeliste, Niech będzie Bóg uwielbiony, itd.

Na Taborze Trójca Święta otrzymała chwałę poprzez uwielbienie człowieczeństwa Chrystusa. Dlatego modlitwa nasza jest chrystocentryczna. Idziemy do Boga przez Jezusa Chrystusa, przez jego święte człowieczeństwo, chwalimy Boga przez Niego, i z Nim, i w Nim - tak jak Kościół. Trzeba nam trafić do Jezusa Boga-Człowieka i w zjednoczeniu z Nim dać się pochłonąć całej Trójcy Świętej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zagrozenia zwiazane z przemieszczaniem sie ludzi
3 Przemiany fazowe w stopach żelazaPrzemiana martenzytycznaSem2010
przemiennik 1
Przemienienie Jezusa
Przemiany aminokwasów w biologicznie ważne, wyspecjalizowane produkty
lato wedlug pieciu przemian fr
Czujniki przemieszczeń kątowych
PrzemianyPolityczne Sprawdzian TylkoGeografia
ćw 2 Pomiary przemieszczeń liniowych i grubości
Boże Narodzenie według Pięciu Przemian przepisy kulinarne
całość materiału test przemiany demograficzne
Ludzie najsłabsi i najbardziej potrzebujący w życiu społeczeństwa, Konferencje, audycje, reportaże,
1. kulturalne przemiany po 89, Literaturoznawstwo, życie literackie po '89
Wyżarzanie bez przemiany, I Semestr - Materialoznawstwo - sprawozdania
PYTANIA Z PRZEMIAN, WYCHOWANIE FIZYCZNE

więcej podobnych podstron