KATARZY
I anichejczycy i katarzy. - Jak głosi tradycja od-1 notowana przez kronikarza Alberyka des Trois Fontaines, manichejczyk Fortunatus po ucieczce z Hippony schronił się w Galii. Odnalazł tam j innych uczniów Maniego, głównie w Szampanii. Takie miało być pochodzenie dualistycznego centrum w Montwimer. Fakt historyczny czy legenda? Nie wiadomo. W roku 563 sobór w Bra-
) dze, w Hiszpanii, ustanawia liczne prawa prze-
Ciwko manicheizmowi. Klątwa ogłoszona po łacinie około roku 800 wskazuje, że manichejczyków nadal prześladowano na Zachodzie. W roku 1069 papież Mikołaj II zakazuje duchowieństwu z Sisteronu udzielania sakramentów świętych licznym Afrykanom, którzy po nie przychodzą, pod pretekstem, że jest wśród nich wielu manichejczyków. Po-
127
cząwszy od wieku XI w różnych miejscach całej Europy zachodniej mówi się o obecności heretyków, których większość im współczesnych bez wahania uważa za „manichejczyków".
Sugerowano, że termin ten był określeniem ogólnym, w którym uwidoczniały się przede wszystkim przerażenie, trwoga, jakie maniche-izm budził niegdyś wśród przedstawicieli Kościoła. Ale sam termin nie wskazywał jeszcze na związki'uczniów Maniego z tymi nowymi heretykami. Jest rzeczą oczywistą, że ówcześni kronikarze czy znawcy herezji nie odbierali tego tak, jak my, bo my chętnie uznalibyśmy takie związki, gdyby przedstawiono nam listę manichejczyków pospołu z ich wyznaniami wiary, począwszy od następców Maniego aż po biskupa albigen-sów Guilhaberta de Castres. Tymczasem, jeśli się zastanowić, współcześni herezji, która nas interesuje, zdają się dawać dowód zdrowego rozsądku przy jednoczesnym braku wystarczającego zmysłu krytycznego. Stanęli przez doktryną dualistyczną, nie znali innych prócz doktryny Maniego, a przynajmniej ta była najważniejsza, wszędzie dotarła i zdobyła największe wpływy. Z drugiej strony nie wyróżniali żadnego wielkiego herezjarchy stojącego na czele ruchu i nie wierzyli z pewnością w coś, co przypominałoby zbiorową i spontaniczną eksplozję. W końcu bliższe im niż nam były walki, które Kościół ciągle prowadził, by ostatecznie zdławić manicheizm. Przypomnijmy, że określenia „mani-chejczyk" nie stosowano wobec wszystkich heretyków. Na przykład w czasach Karola Wielkiego episkopat hiszpański odróżniał manichejczyków od arian czy pryscylian. Być może błędem było nazywanie manichejczyków „heretykami", ale termin ten zdaje się usprawiedliwiać tendencja zauważona u paulicjan, mająca na celu dopasowanie Starego i Nowego Testamentu do dualizmu. Tym neomanichejczykom dano inną nazwę, która przyjęła się z powodzeniem:, katarży, z greckiego „catharos", co znaczy- „czysty". Mówiąc o katarach z Nadrenii benedyktyn Eckbert, rektor katedry w Kolonii, podaje, że obchodzili święto na cześć Maniego. Podobnie biskup Chalons, Roger, pisał do biskupa Liege, że katarzy z jego diecezji twierdzili, jakoby poprzez położenie rąk na głowie otrzymywali Ducha Świętego, którym miał być sam Mani.
Bardzo prawdopodobne jest zatem, że w tym czasie idee mani-chejskie nie wymarły całkowicie w Europie zachodniej, a zwłaszcza we Francji. Nie wiemy, w jaki sposób przetrwały, ale istniały nadal, kiedy misjonarze bogomilscy przybyli na nasze tereny. Z połączenia ich idei z pozostałościami manicheizmu miała narodzić się nowa forma tradycji dualistycznej - kataryzm.
128
5 - Literatura na świecie nr 12
Ekspansja katarów w Europie zachodniej. - W roku 1017 wykryto katarów w Orleanie wśród kanoników kościoła Świętego Krzyża. Sobór biskupów, jaki odbył się w obecności króla Roberta Pobożnego i królowej Konstancji, skazał ich na spalenie żywcem. Podobnie postąpiono w Tuluzie w roku 1022. W roku 1030 istniała w Monteforte, niedaleko Asti, wspólnota heretyków, których nazywano katarami. Poj-mano ich i bezlitośnie wymordowano. W roku 1045 katarów wykryto w Chalon, a w roku 1052 cesarz Henryk Czarny kazał powiesić kilku z nich w Goslar w Niemczech. „Zasięg" oddziaływania herezji zwiększa się w XII wieku. Mówi się o jej istnieniu w Soissons, we Flandrii, w Szwajcarii, w Liege, w Reims, Vezelay, Artois. W roku 1145 spalono katarów w Kolonii, a niedługo potem w Bonn.
Północne Włochy, położone na trasie misjonarzy bułgarskich były naturalnie jednym z krajów najmocniej dotkniętych herezją. Mediolan uważano za jej główne centrum. W roku 1125 zwolennikom herezji udało się przejąć władzę w Orvieto. W roku 1173 wywołali rewolucję w Concorezzo. W Rimini nie dopuścili do zastosowania sankcji przewidzianych przez sobór w Weronie, a w Viterbo w roku 1205 ich przedstawiciele zostali tryumfalnie wybrani w wyborach municypalnych. Potrzeba było całej energii i zapalczywości papieża Innocentego III, już nie po to, by zlikwidować kataryzm, lecz by zahamować jego rozwój. Właśnie na południu Francji, od Alp do Atlantyku kataryzm miał odnieść swoje najwspanialsze sukcesy. Dzięki wyjątkowym warunkom politycznym i społecznym katarzy poczynili w tych regionach błyskawiczne postępy w ciągu niewielu lat. Pod koniec XII i na początku XIII wieku neomanicheizm docierał wszędzie i nic nie zapowiadało zahamowania tego procesu. Jeśli uprzytomnimy sobie, że proces ten objął Hiszpanię i że od oceanu po Adriatyk herezja miała bardzo często wojsko po swojej stronie, to zdawało się możliwe, iż kataryzm zdoła kiedyś ostatecznie wyprzeć katolicyzm.
Szkoły katarów. - Wśród katarów odnajdujemy dwa kierunki spotykane i wśród bogomilów: dualistów absolutnych i umiarkowanych. Z pierwszymi łączymy Kościół w Desenzano nad jeziorem Garda, a z drugimi Kościół w Concorezzo w Lombardii. Kościół dragowicki z Desenzano miał z kolei dzielić się na dwa kierunki. Jeden zwano kierunkiem Balasinansy, od nazwiska katarskiego biskupa Werony, a drugi kierunkiem Jana de Lugio z Bergamo. Jednak ta „schizma" u dualistów absolutnych miała wystąpić stosunkowo późno, dopiero około roku 1235. Nie wydaje się, by wpłynęła ona na inne kościoły katarów. Monarchistyczny Kościół w Concorezzo prawdopodobnie najpierw nawrócił Langwedocję i posiadł znaczne wpływy w Lombardii. Zkolei pod
130
wpływem Niketasa, przybyłego z Kościoła dragowickiego z Konstantynopola, południe Francji przeszło na dualizm absolutny. Przy okazji należy dodać, że katarzy z Langwedocji pozostawali w kontakcie zwłaszcza ze swoimi braćmi z Lombardii, to znaczy regionu, w którym dominowała szkoła z Concorezzo. Przekonamy się na przykład, że katarzy z Cremony korespondowali z katarami w Montsegur.
Jednakże takie rozróżnienia między poszczególnymi szkołami katarów pojawiły się przede wszystkim w studiach współczesnych. Rozróżnienia te opierają się na słynnym traktacie Rayniera Sacchoniego Summa de Caiharis etLeonistis. Przy okazji należy zaznaczyć, że leoni-ści, zwani również „biednymi z Lionu" lub waldensami, byli heretykami różniącymi się od neomanichejczyków. Raynier Sacchoni sam był katarem przez siedemnaście lat. Zajmował jedno z pierwszoplanowych stanowisk we wspólnocie heretyckiej, a następnie w roku 1245 wyrzekł się swej wiary. Później został inkwizytorem i napisał traktat, który rozpowszechniono szeroko, sądząc po ilości zachowanych egzemplarzy -około pięćdziesięciu. Summa Rayniera Sacchoniego stanowi jedno z głównych źródeł do badań nad kataryzmem. Właśnie w tym dziele wskazano na rozbieżności doktrynalne poszczególnych szkół. Różnice te nie są jednak widoczne, kiedy bada się życie samych katarów. Wręcz przeciwnie, doktryna zdaje się niezwykle spójna. Ani śladu schizmy czy kłótni, z której mógłby skorzystać Kościół rzymski. Przypadki odstępstwa od wiary, podobne do przypadku Sacchoniego, są niezwykle rzadkie, przynajmniej wśród Doskonałych. Jednym słowem, jeśli istniały rozbieżności doktrynalne, to wydawały się one mało ważne dla głównych zainteresowanych. Na jedyne ślady antagonizmu wskazuje Sacchoni zapewniając, że szkoły w Desenzano i Concorezzo wzajemnie się potępiały. Wszystkie dane, jakie posiadamy na temat synodów katarskich, a w szczególności tych, które odbyły się na południu Francji, mówią przede wszystkim o organizowaniu Kościołów heretyckich, a nigdy o dyskusjach na temat kwestii doktryny.
Doktryna. - Nie da się prześledzić doktryny katarskiej bez powtórzenia tego, co w większości zostało już powiedziane w związku z rozbieżnością poszczególnych szkół dualistycznych. Podstawę doktryny stanowi problem zła. „Na początku istniały dwa pierwiastki: dobro i zło, i w nich istniały od wszechczasów światło i ciemności. Od pierwiastka dobra pochodzi wszystka, co jest światłem i duchem; od pierwiastka zła pochodzi wszystko, co jest materią i ciemnością..." Ten wstęp do jednego z wyznań wiary katarów florenckich ujmuje całą koncepcję. Ciąg dalszy można odgadnąć. Na wzór Faustaz Mileve, katarzy nie przyznawali światu materialnemu realnego istnienia. Był on negacją,
131
niebytem stworzonym bez Boga. Prawdziwe stworzenie było tylko w Bogu. Wyłącznie duch wyrażał rzeczywistość.
Różnice zdań pomiędzy poszczególnymi szkołami katarskimi dotyczyły stworzenia świata materialnego, ale ostatecznie zgadzano się, przypisując je Demonowi. W gruncie rzeczy przyczyna zła tkwiła w tym świecie, który mógł być tylko dziełem Szatana. Zauważmy, że dualiści absolutni zbliżyli się do manichejczyków, ponieważ uznawali dwa pierwiastki za niezależne i istniejące od początku. Zbliżali się do nich również za sprawą mitu o napaści na królestwo dobrego Boga przez złe siły. Szatan i jego aniołowie wyruszyli na podbój nieba. Święty Michał usiłował odeprzeć natarcie, ale został pokonany. Klęska „pierwszego człowieka" w ten sposób pojawiała się także w mitach katarskich. Przyjście na ziemię, życie, stawało się próbą. Odnajdujemy tutaj pojęcie piekła na ziemi znane pitagorejczykom i manichejczykom. Podobnie jak ci ostatni, katarzy bardzo pesymistycznie patrzyli na świat materialny. Mieli natomiast bardziej skomplikowaną wizję świata boskiego, w istocie bowiem stanowił on dla nich jedyny świat realny, do którego dążyli. Ten właśnie świat pragnął podbić Szatan. Świat ten zaludniały istoty hi-postatyczne. W nich spotykały się trzy elementy, które istniały również w człowieku: ciało, dusza i duch. Ale o ile ciało człowieka jest materią, o tyle ciało emanacji hipostatycznych było „ciałem chwalebnym", jak ciało Jezusa Chrystusa. Dusza była częścią stworzoną, a duch pozostawał cząsteczką boską. W sumie katarzy przejęli walentyniańską koncepcję trzech natur: ciało pochodzi od duszy, a dusza od ducha. Na koniec, podobnie jak Zaratusztra i Mani, wyznawali apokaliptyczną wizję końca świata. Wody miały pokryć ziemię. Po zniknięciu słońca, księżyca i gwiazd miały zapanować ciemności: „Ogień wypali wodę, a wody zgaszą ogień". Będzie to piekło. Pogrążą się w nim demony, jak również ludzie, którzy nie potrafili oczyścić się podczas kolejnych wcieleń. W ten sposób, u końca czasu dzieło Szatana zostanie całkowicie unicestwione.
Stanowisko katarów wobec Kościoła rzymskiego byto takie samo jak innych szkół dualistycznych. Ta sama pogarda dla sakramentów, krzyża, kultu, kościołów; to samo odrzucenie Starego Testamentu. Jezus był jedną z istot hipostatycznych, stworzonych przez Boga, a jego wcielenie w człowieku stanowiło jedynie pozór. Ponieważ doktryna zakładała całkowite oderwanie od świata, katarów obowiązywała surowa asceza. Oczywiście, mogła sobie na nią pozwolić tylko elita, dlatego odnajdujemy wśród nich podziały na Słuchaczy, czyli Wierzących oraz na Wybranych, czyli Doskonałych. Powiedzmy sobie od razu, że to ostatnie określenie nie wydaje się przesadzone w stosunku do ludzi, którzy
132
przejawali niespotykaną gdzie indziej wierność własnej doktrynie. Wiara w kolejne wcielenia zabraniała zabijania pod jakimkolwiek pozorem nawet zwierząt, bo zależnie od tego, czy żyło się ile, czy dobrze, można było odrodzić się w ciele człowieka lub bydlęcia, a przez zabicie żywej istoty ryzykowało się przerwanie ciągu pokuty. Doskonali nie jadali ani mięsa, ani jaj oraz zazwyczaj wszelkiego pożywienia pochodzenia zwierzęcego. Byli całkowitymi wegetarianami, spożywali ryby, ale, jak się zdaje, nie obowiązywał ich zakaz picia wina. Powstrzymywali się natomiast od wszelkich stosunków płciowych.
Sprawa endury. - Katarzy reprezentowali tak pesymistyczną wizję świata materialnego, że zwykle przypisuje się im praktykowanie samobójstw. Pogląd ten upowszechnili literaci, bo historycy są w tym względzie bardziej powściągliwi. Dwa rodzaje faktów pozwalały sądzić, że katarzy czasem popełniali samobójstwa. Przede wszystkim ich odwaga w obliczu śmierci, nawet wobec jednej z jej najokrutnie jszych form, śmierci na stosie. Po to, by nie złożyć jakiejś przysięgi czy nie zjeść mięsa, jednym słowem, by nie popełnić najmniejszego czynu sprzecznego z doktryną, katarzy bez wahania sami rzucali się w płomienie, pojedynczo lub zbiorowo. Ci, którzy zostali powieszeni w Goslar. woleli iść na śmierć, niż zabić kurczaka. Zdaniem niektórych można to uznać za samobójstwo. Inne przykłady potwierdzają ten pogląd: na przykład stu pięćdziesięciu heretyków z Minerve, którzy poszli w płomienie śpiewając pieśni nabożne. Dodajmy, że katolicy przekonani, iż męczeństwo jest wyłącznym przywilejem Kościoła chrześcijańskiego, byli gotowi przedstawiać tę pogardę dla śmierci jako swoistą formę samobójstwa. Podobnie traktowali przypadek katarów uwięzionych i prowadzących aż do śmierci strajk głodowy, by skrócić swe cierpienia.
Jednak w niektórych zeznaniach poczynionych przed inkwizycją czytamy, że heretycy, a zwłaszcza kobiety, wprowadzali się w stan zwany endura, to znaczy w stan przedłużonej głodówki i od tego umierali. Post ten zalecił im podobno diakon z ich wspólnoty. Fakt ten jest prawdziwy, ale wymaga kilku wyjaśnień. Po pierwsze, praktyka endury pojawiła się dopiero w XIV wieku, kiedy Kościoły katarskie już dawno nie istniały. Nie znaleziono jej śladów w okresie rozkwitu kataryzmu. Wszystko, co wiemy o doktrynie, nie pozwala nam wnioskować ani że zachęcano do samobójstwa, ani że go zabraniano. Sam kataryzm milczy na ten temat. Możliwe, że pozostawiał każdemu wolność wyboru. Bez wątpienia wśród adeptów kataryzmu występowały przypadki samobójstw, ale były rzadkie i nie wychodziły poza ramy normalnych statystyk wszystkich czasów we wszystkich krajach. Ponadto praktyka endury jest ograniczona nie tylko w czasie, lecz również w przestrzeni, je-
133
dynę bowiem przypadki nie budzące wątpliwości pochodzą z górnego dorzecza Ariege (region Aix-les-Thermes). Przypisuje się je zazwyczaj jednemu z ostatnich diakonów albigeńskich, Piotrowi Authier, który ukrywał się w odległych dolinach Pirenejów. Mamy więc do czynienia z inicjatywą indywidualną, nieznaną w religii katarskiej, jednym słowem z „herezją" w ramach tej religii. Niemniej jednak endura służyła i służy przedstawieniu kataryzmu jako doktryny aspołecznej, niemoralnej i niebezpiecznej.
Obrzędy. Consolamentum. - Na wzór innych religii dualistycznych obrzędy katarów były wyjątkowo proste. Składały się z modlitw, śpiewów, długich postów, a przede wszystkim z kazań, podczas których wykładano i, być może, dyskutowano doktrynę. Obrzędy, jak się zdaje, odbywały się wszędzie. Wiadomo, że w Montsegur istniał budynek przeznaczony specjalnie do wygłaszania kazań, ale zamek w Montsegur stanowi wyjątek. Katarowie modlili się i nauczali wszędzie: w lesie, w zamkach, w domach słuchaczy. Odrzucali wszelkie sakramenty Kościoła katolickiego, włącznie z małżeństwem, co posłużyło również do oskarżenia ich o chęć zniszczenia rodziny, mimo że uznawali małżeństwo jako takie. Powiedzmy po prostu, że uznawali ślub „cywilny". Oczywiście katolicy uważali tych, którzy nie brali ślubu w kościele, za żyjących w konkubinacie. W rejestrach inkwizycji określenie amasia = kochanka lub konkubina sWżyło do oznaczenia kobiety żyjącej w związku niezalegalizowanym przez obrządek katolicki. Katarzy widząc w Kościele rzymskim jedno z dzieł Szatana, nie mogli pozwolić, by ich związek uświęcał przedstawiciel tego Kościoła. Nie wiadomo, czy diakoni albi-geńscy sami święcili małżeństwa swoich zwolenników. Katarzy praktykowali również pewien rodzaj publicznej spowiedzi, którą nazywali ap-parellamentum, przypominającej spowiedź manichejczyków. W końcu mieli swoje słynne consolamentum.
Była to ceremonia o niebywałej prostocie, którą najprawdopodobniej praktykowano zwłaszcza w dwóch przypadkach. Przede wszystkim consolamentum udzielano wiernemu, który pragnął przystać do kategorii Doskonałych; ponadto oni właśnie udzielali go wiernym na ich prośbę, ale tylko w obliczu groźby śmierci. W obu przypadkach ceremoniał był prawie identyczny, nieco skromniejszy, kiedy udzielano go umierającym. Na początku pytano kandydata, czy chce się oddać Bogu i Ewangelii. Po odpowiedzi twierdzącej kazano mu przysiąc, że w przyszłości nie zje więcej mięsa ani jaj, ani sera, ani żadnego innego pożywienia z wyjątkiem potraw roślinnych przyrządzanych na oleju z ryb. Przyrzekał on ponadto, że nie będzie kłamał, przeklinał, nie będzie miał stosunków płciowych i nie opuści wspólnoty katarów z obawy przed
134
śmiercią w płomieniach, w wodzie lub w inny sposób. Po złożeniu przyrzeczeń kandydat wygłaszał Modlitwę Pańską „na sposób heretycki", a następnie Doskonali kładli mu na głowie ręce i księgę - był nią z pewnością Nowy Testament. Potem obejmowali go ramionami i przyklękali przed nim. Członkowie zgromadzenia po kolei zginali kolana przed kandydatem i to było właściwie wszystko. „Rytuał Lioński", dokument katarski, dodaje jeszcze szczegóły, na przykład co do umeblowania sali, w której odbywała się ceremonia, przytacza rytualne słowa, jakie należało wypowiedzieć, wyjaśnia też znaczenie i pochodzenie consolamentum. Prawdopodobnie jednak „nałożenie rąk" uznawano tu za gest najważniejszy. Przypuszcza się, że katarzy widzieli w consolamentum komunię. Było ono bowiem równoważne z otrzymaniem Ducha Świętego, często identyfikowanego z Chrystusem.
Nie przestaje zdumiewać w consolamentum fakt, że nie mówi ono nic o dogmatach kataryzmu. Mógłby je otrzymać katolik, nie sądząc, iż odstępuje od zasad swojej religii. Określało ono zachowanie tego, kto je otrzymał, jego przyszłe postępowanie w życiu na ziemi, ale nie postawę w życiu umysłowym. Musiało zatem zawierać coś, co ją poprzedzało. O tym czymś, co poprzedzało tę ceremonię, nie wiemy w zasadzie niczego, ale trafny jest chyba domysł, że chodziło o jakieś wtajemniczenie czy raczej nauczanie i okres prób. Natomiast wierni, którzy prosili o consolamentum w chwili śmierci - najprawdopodobniej w następstwie słuchania kazań - posiadali już znajomość doktryny, a ich przekonania religijne nie budziły wątpliwości. Zdarzało się jednak, że wierny, któremu udzielono consolamentum w przeświadczeniu, że umrze, odzyskiwał zdrowie. Jak się sądzi, wracał on wówczas do normalnego życia, jeśli tylko tego chciał. Ale działo się tak rzadko. Zauważmy, że poza nielicznymi wyjątkami, ci, którzy uzyskali consolamentum, nigdy się go nie wyparli. Historia kataryzmu pokazuje, że „pocieszeni" dokładnie wypełniali swoje przyrzeczenia, a w szczególności obietnicę, iż nie będą obawiać się śmierci na stosie.
Na koniec należy wspomnieć o innym obrządku odprawianym tylko w wyjątkowych okolicznościach. Jedyne przypadki, jakie znamy, wiążą się z oblężeniem w Montsegur w roku 1244. Chodzi o tak zwaną convinenza. Na przykład zbrojni mężowie, którzy musieli brać udział w starciach, ryzykowali odniesienie śmiertelnych ran, jak również utratę mowy. Przed wyruszeniem do walki „umawiali się" z Doskonałymi, że zostanie im udzielone consolamentum, przy czym nie będą musieli odpowiadać na ustalone przez rytuał pytania. Oczywiście nie mogli otrzymać go wcześniej, bo szli zabijać podobnych sobie. Zdaje się, że za pomocą convinenza katarzy dość poważnie zniekształcili swoją surową
135
doktrynę. Co prawda musieli bronić Montsegur, miejsca, do którego przywiązywali nadzwyczajne znaczenie...
Doskonali, dopóki nie musieli się ukrywać, nosili czarny strój, który wyróżniał ich spośród wiernych. Był to rodzaj wełnianega płaszcza z kapturem, zwężającego się w talii. Później, kiedy zaczęto ich prześladować, ubierali się jak wszyscy, ale wkładali pod ubranie symboliczny sznurek. Mówiono wtedy, że byli „przeobleczeni i doskonali". Kobiety też mogły być „przeobleczone i doskonałe". W Langwedocji było ich tak wiele, jak mężczyzn, ale nie zajmowały chyba eksponowanych stanowisk w hierarchii katarskiej. Nie wydaje się również, żeby we wspólnotach istniały „diakonisy". Wiemy jedynie, iż niektóre Doskonałe cieszyły się szczególnym poważaniem. Na czele każdej wspólnoty stal diakon, a na czele wielu wspólnot stanowiących wielki obszar terytorialny - „biskup". Towarzyszyło mu dwóch koadiutorów, „syn starszy" i „syn młodszy", którzy pomagali mu w codziennej pracy. Z chwilą jego śmierci, „syn starszy" obejmował po nim funkcję „biskupa".
ALBIGENSI
Różne nazwy dawane katarom. - Heretyków dualistycznych z okresu średniowiecza nazywano nie tylko „katarami" czy „manichej-czykami". Często dawano im odmienne nazwy, w zależności od regionu. Tak więc w Bośni, Dalmacji i północnych Włoszech nazywano ich patarenami lub paterynami, być może od słowa „patera". W Niemczech znano ich pod nazwą katarów, a słowo „Ketzer" zachowało się do dziś, ale oznacza heretyka w sensie ogólnym. Na północy Francji byli nazywani „poplikanami" lub „publikanami". Prawdopodobnie była to zlatynizowana forma „paulicjan". Używano w stosunku do nich wielu innych określeń, na przykład tisserands (tkacze), ten zawód bowiem wykonywało wielu heretyków, lub bougres, zniekształcenie od „Bułgarzy", co wskazywało na bogomilskie pochodzenie katarów. Na południu Francji, gdzie byli liczni i wpływowi, nadano im nazwę albigensów, która przyjęła się i utrwaliła.
Zdaje się, że słowo to zostało użyte po raz pierwszy w 1181 roku w Kronice Geoffroya de Vigeois. Nie wiadomo zresztą, z jakich powodów, katarzy bowiem nie byli liczniejsi w Albi niż w innych miastach Langwedocji. Miasto to było chyba nawet przez nich słabiej opanowane, a jego mieszkańcy dostarczyli znacznych kontygentów wojsku wystawionemu dla zwalczania obrońców herezji. W pierwszych latach XII stulecia biskup Albi, Sicard, usiłował spalić żywcem kilku heretyków,
136
ale lud ich uwolnił. Być może od tego wydarzenia należałoby wywodzić pochodzenie nazwy „albigensa", nadawanej katarom w Langwedocji, ale może również od słynnej dysputy w Lombers, która odbyła się w roku 1176. Arcybiskup Narbonne osobiście udał się do tej miejscowości w towarzystwie wielu biskupów, by dyskutować z heretykami. Nazwa „albigensa", mimo że nie miała żadnego znaczenia pejoratywnego, byłaby wspomnieniem porażki, którą arcybiskup wówczas poniósł. Niezależnie od powodów, słowo to jest używane w XIII wieku przez większość kronikarzy i historyków wyprawy krzyżowej, nazwanej „krucjatą przeciw albigensom". Nie należy jednak zapominać, że mówiąc o albi-gensach, mamy na myśli katarów - czyli neomanichejczyków - z południa Francji.
Wszystkie te określenia nadawali heretykom ich wrogowie. A jak o sobie mówili oni sami? Uważali się za „chrześcijan", ale ten termin nie jest jasny i może prowadzić do pomieszania pojęć. Ogół wiernych nie wybrał sobie chyba żadnego powszechnego słowa, które służyłoby do określenia zwolenników Kościoła dualistycznego, nawet w obrębie danego regionu. Katarzy czy albigensi to słowa nieznane dualistom z Południa, którzy dla określenia swoich Doskonałych posługiwali się bardzo szczególnym wyrażeniem. Nazywali ich „dobrymi ludźmi". Inkwizycja zachowała to wyrażenie, stanowiące wzruszający hołd ludności Langwedocji dla albigenskich diakonów.
Przyczyny rozwoju kataryzmu w Langwedocji. - Kataryzm w Langwedocji był ruchem masowym. Z pewnością nie ma regionu czy miejscowości, której nie sięgnęłaby herezja. Cała ludność wiejska wyznawała neomanicheizm. Co więcej, objął on wszystkie grupy społeczne, szlachtę, duchownych, mieszczan, kupców, rycerzy... Wicehrabia Fenouillet umarł jako heretyk, a hrabia Foix miał stawić się przed inkwizycją. „Dobrzy ludzie" byli wszędzie: w miastach, miasteczkach, najodleglejszych dolinach i zamkach. Kiedy w roku 1210 Szymon d^ Monfort oblegał zamek w Termes, od dwudziestu pięciu lat w kapUicy fortecy nie celebrowano żadnego obrzędu religijnego. Ten ruch o ogromnym zasięgu zadziwia historyków, którzy tłumaczą go różnorodnymi przyczynami.
Nie budzi w nas zaufania „chciwość langwedockich właścicieli ziemskich", pragnących zawładnąć dobrami Kościoła i popierających herezję z chęci osłabienia duchowieństwa. Oczywiście nie dlatego, że seniorzy nie przejawiali jej w zamysłach i czynach, ale dlatego, że ich postawa była rezultatem osłabienia kleru, a nie jego przyczyną. Sprzeczność interesów seniorów i Kościoła nie ograniczała się ani do Langwedocji, ani do okresu ekspansji kataryzmu. Jeśli czynnik ten dopomógł w
137
rozwoju herezji, to jednak nie może być on wyłącznym wytłumaczeniem tego rozwoju. Bardziej zachęcająco przedstawia się hipoteza, która wywodzi upowszechnienie katary/mu z atmosfery politycznej i społecznej ówczesnej Langwedocji. Nieznana gdzie indziej tolerancja, bardzo rozwinięte poczucie wolności osobistej, rządy o tendencjach demokratycznych w miastach, wszystko to mogło sprzyjać kształtowaniu się nowej religii. Tymczasem taki stan rzeczy istniał od dawna i nie wpływał na postawę ludności, która do tej pory trwała przy wierze katolickiej. Wreszcie jest jeszcze inny powód, bardzo często traktowany jako powód zasadniczy - rozluźnienie obyczajów duchowieństwa rzymskiego w XH wieku. W obliczu korupcji ludność miałaby zwracać się coraz częściej w stronę „dobrych ludzi", których bezinteresowność i poświęcenie mogły pobudzić wyobraźnię człowieka średniowiecznego. Powód to rzetelny, ale również niewystarczający.
Wszystko to mogłoby posłużyć do wskazania na przyczyny rozwoju i rozpowszechnienia się określonego odłamu chrześcijaństwa, a nie całkowicie odmiennej religii. Kataryzm miał inny charakter, z czego rzadko zdajemy sobie sprawę, a co w znacznym stopniu wyjaśnia jego sukces. Katarzy nie byli zbuntowani przeciwko Kościołowi katolickiemu ani zazdrośni o dobra tego Kościoła. Nie byli ani heretykami, ani odszczepieńcami. Byli ludźmi głęboko wierzącymi. Nie można powiedzieć, że ci, którzy rzucają się w płomienie, zamiast wyrzec się wiary, nie mają ugruntowanych przekonań. Tak silna wiara nie wyrastała ze sprzeciwu wobec innych czy porównania z innymi, wypływała z nich samych. Byli zatem przeświadczeni, że chcą wytrwać w prawdzie, a w ich szczerość nie podobna wątpić. Być może więc w samym kataryzmie należałoby doszukiwać się przyczyn jego powodzenia. Religia uproszczona i dziecinna - tak jak często przedstawiano kataryzm - nie stwarzałaby męczenników na tak masową skalę, a jej likwidacja nie wymagałaby wojny trwającej prawie pół wieku ani polowania na ludzi, które miało trwać ponad sto lat.
„Dobrzy ludzie". - Dzięki dokumentom zachowanym przez trybunały inkwizycji można do pewnego stopnia odtworzyć życie i działalność diakonów albigenskich. Nie posiadali żadnych dóbr prywatnych. W dniu przystąpienia do kategorii Doskonałych pozostawiali wszystko, co do nich należało i żyli z jałmużny wiernych. Ale ta jałmużna była nader znaczna. W roku 1234 rozeszła się wieść, że „dobrzy ludzie" z Montsegur nie mają nic do jedzenia. W ciągu kilku dni zebrano ponad sto dwadzieścia muidów ziarna w Lauraguais, mimo że zbiory tego roku były bardzo marne. Nie tylko lud, ale także rycerze byli całkowicie oddani „dobrym ludziom". Podczas katolickiej krucjaty diako-
138
nów albigenskich często unieruchomiały oblężenia. Tak zdarzyło się na przykład Guilhabertowi de Castres w Castelnaudary w roku 1211 i Piotrowi Polha w Montreal w roku 1240. Wydawało się, że kapitulacji nie sposób uniknąć, ale znaleźli się rycerze zdecydowani rozbić blokadę i uratować w ten sposób „dobrych ludzi", którzy inaczej zostaliby z pewnością oddani w ręce „sprawiedliwości". Można by bez końca wymieniać przykłady poświęcenia, do jakiego posuwano się nawet wtedy, kiedy sprawa katarów zdawała się już sprawą całkowicie przegraną.
„Dobrzy ludzie" to niezmordowani wędrowcy. Powstaje pytanie, skąd znajdowali w swoich wychudzonych ciałach wystarczająco dużo siły, by dokonywać prawdziwych wyczynów. Na każde wezwanie niezależnie od pogody udawali się do najodleglejszych miejsc, do miast, na które inkwizycja rozciągnęła swoje sieci, żeby „pocieszyć" umierającego. Wspomina się o obecności Guilhaberta de Castres w setkach różnych miejsc, przybywał tam, by nauczać albo by udzielać consolamen-tum. W roku 1232 trzydziestu „dobrych ludzi" przemierzyło w ciągu jednego dnia około stu kilometrów na grzbiecie mułów. W czasie wędrówek towarzyszyli im zawsze zaufani przewodnicy oraz eskorta żołnierzy, a przypadki denuncjacji lub zdrady były nieznane. Dzięki żelaznej sile woli „dobrzy ludzie" dokonywali czynów niezwykłych. W roku 1244 w czasie oblężenia Montsegur czterej z nich zaczepieni na linach zeszli w środku nocy po pionowej ścianie skalnej o wysokości 150 metrów. Ich pogarda dla śmierci irytowała duchowieństwo katolickie, które wolałoby widzieć w nich istoty bardziej „ludzkie", bardziej troszczące się o siebie samych. Zdenerwowanie to stawało się tym większe, że dawali dowody ogromnej wrażliwości na ludzkie cierpienie.
Wywodzili się z różnych klas społecznych. Benedykt de Termes i Raymond de Mirepoix to spadkobiercy bogatych rodzin szlacheckich. Esclarmonde de Foix, która przed przyjęciem religii katarów była wi-cehrabiną, porzuciła wszystkie swoje dobra i tytuły, by się schronić na jednym ze szczytów Pirenejów. Większość kobiet, które stały się Doskonałymi, pochodziła z drobnej szlachty langwedockiej. Zresztą ich urodzenie było mało ważne. Jeśli chodzi o Doskonałych, to sądząc po kilku setkach nazwisk, które zachowały się do naszych czasów, musieli być bardzo liczni. Najbardziej znani spośród nich to: Raymond Agulher, Tento, Benedykt de Termes, bracia Paraire, Piotr de Corona, Raymond Blasquo, Bernard de Simorre, Gerard de la Motta, Jan Cambi-tor, Piotr Amiel, Raymond de Sancto Martino, Bertrand Martin lub d'en Marti, a przede wszystkim słynny Guilhabert de Castres: przez trzydzieści lat niweczył on wysiłki Kościoła katolickigo, który usiłował go pojmać.
139
Wszyscy darzyli ich ogromnym szacunkiem. Kiedy wierny rozpoznawał „dobrych ludzi", zginał przed nimi trzykrotnie kolana. Za każdym przyklęknięciem mówił: Benedicite, a po ostatnim dodawał: „Módlcie się do Boga za nieszczęsnego grzesznika, jakim jestem, by uczynił ze mnie dobrego chrześcijanina i doprowadził mnie do szczęśliwego końca". „Dobrzy ludzie" odpowiadali: „Niech Bóg cię błogosławi", a na koniec: „Niech Bóg wysłucha i zrobi z ciebie dobrego chrześcijanina i doprowadzi cię do szczęśliwego końca". Inkwizytorzy i członkowie duchowieństwa mówili wówczas, że „dobrzy ludzie" byli „przedmiotem adoracji". Określenie to jest całkowicie nie na miejscu i trudno zrozumieć intencję odczytywania prostych dowodów szacunku jako oznak adoracji.
Sytuacja polityczna i społeczna. - Langwedocja z okresu heretyków albigeńskich miała dość szczególny charakter. Z politycznego punktu widzenia była zdominowana przez potężną rodzinę hrabiów z Tuluzy, których terytoria rozciągały się od Guyenne do Sabaudii i od Quercy do Pirenejów. Państwo to silne i bogate, jedno ze znaczniejszych w ówczesnej Europie zachodniej, obejmowało górną Langwedocję, Armag-nac, Agenais, Quercy, Gevaudan, hrabstwo Venaissin, Vivarais i Prowansję, czyli około piętnastu naszych obecnych deparatamentów. Hrabiowie Tuluzy wywodzili się z dynastii Raymondynów. Raymond V panował do roku 1194, a rządy po nim objął jego syn Raymond VI. Pośród ich wasali największe znaczenie mieli wicehrabiowie Carcasonne, Be-ziers, Albi i Razes z dynastii Trencavel. Ich seniorat ogarniał diecezje w Beziers, Saint-Pons, w Albigeois, Minervois, Razes, w kraju Sault, w Kercorb i w całym Carcasses. Wbite w to wicehrabstwo jak klin, mieściło się w nim inne, o wiele mniejsze pod względem powierzchni, natomiast bardziej wpływowe - wicehrabstwo Narbonny. Ograniczało się ono do miasta Narbonne i kilku posiadłości we wschodniej części Cor-bieres. Hrabiowie Tuluzy nazywali się „książętami Narbonny". Na południe od Tuluzy hrabstwo Foix było otoczone od wschodu przez wicehrabstwo Carcassonne, od południa przez Pireneje, a od zachodu przez hrabstwo Comminges.
Wszystkie te senioraty pozostawały częściowo wasalami rodziny z Tuluzy, ale było to podporządkowanie bardzo elastyczne, uzależnione przede wszystkim od dobrej woli każdego z seniorów. Zresztą wielkich wasalów z kolei opłacali ich lennicy, w większości posiadacze zamków nie do zdobycia w Termes, Cabaret, Minerve, Mirepoix, Saissac i wielu innych. Ale troski hrabiów i wicehrabiów byty niczym w porównaniu z konfliktami, które przeciwstawiały ich niespokojnym mieszkańcom miast. Miasta południowej Francji stawały się wówczas ludne i bardzo
140
bogate. Tuluza była trzecim miastem w Europie po Wenecji i Rzymie. Jako spadkobiercy starych cywilizacji miasta południowe zachowały z czasów starożytnych poczucie niezależności i umiłowania swobód. Kon-sulowie, czyli kapitułowie (capitoules) wybierani przez mieszkańców rządzili nimi demokratycznie i narzucali swą rolę seniorom. Być może w tym sposobie myślenia należałoby doszukiwać się przyczyn pozornie niespójnego postępowania wielkich seniorów z południa podczas krucjaty. Jeśli istniały klasy społeczne, to nie było tu szczelnych barier. Chłop pańszczyźniany mógł zostać mieszczaninem, a jego syn mógł mieć nadzieję, że zostanie rycerzem. Występowały tu też aktywne kontakty handlowe zwłaszcza z wielkimi miastami włoskimi, co sprzyjało upowszechnianiu dualistycznej religii.
Jednak najbardziej wzruszającą stroną cywilizacji południowej Francji z tamtej epoki pozostaje nadzwyczajny ruch literacki, ruch trubadurów, zaskakujący swym zasięgiem. Istotnie doliczono się prawie pięciuset znanych trubadurów, a byli wśród nich książęta i hrabiowie, prości rycerze, duchowni i synowie mieszczan. Główny temat tej literatury można zawrzeć w jednym słowie, które w tej epoce nabiera wartości uniwersalnego przesłania. Brzmi ono paratge, co oznacza: honor, prawość, równość, negację przemocy, szacunek istoty ludzkiej dla siebie i innych. Paratge odnosi się do wszystkiego: do polityki, religii i uczuć. Nie dotyczy tylko jednej narodowości czy grupy społecznej, ale wszystkich ludzi, bez względu na ich pozycję i poglądy. Nie chodzi więc o dzieło mające znaczenie czysto lokalne, o wyrażenie myśli jakiegoś narodu posługującego się tym samym językiem, lecz o literaturę humanistyczną w szerszym znaczeniu tego słowa. Poezja trubadurów nie ogranicza się do błahostek, wyznań miłosnych, skarg na obojętność damy czy podziękowań za pełną sakwę. Stanowi odzwierciedlenie stanu umysłowego, który chociaż prawie powszechny, nie może się jednak ujawnić bądź wskutek niedostatecznej wiedzy, bądź wskutek obawy, bądź też celowo zostaje ukryty. Ten sposób myślenia zdoła się uzewnętrznić dopiero w kilka wieków później, w dobie renesansu.
Rozkwit liryki langwedockiej zbiega się z okresem, w którym sława hrabiów Tuluzy, Rajmunda V i Rajmunda VI osiągnęła swoje apogeum. Oceniając ten okres z perspektywy czasu, skłonni jesteśmy sądzić, że ówczesny świat Langwedocji żyje beztroską, której nie brak uroku, ale w której chciałoby się dostrzec nieco więcej szlachetności, zdecydowania w obliczu narastającej groźby, nieco więcej wezwań do broni, a mniej zachęt do zabawy. Jednak trubadurzy, przede wszystkim poeci, uważali, że nawet najtragiczniejsze wydarzenia powinny ustąpić miejsca poezji. I w tej to właśnie Langwedocji, wspaniałej,
141
szczęśliwej, rozumnej, być może nieco lekkomyślnej, ale na swój sposób sympatycznej, rozwija się na zasadzie zaskakującego kontrastu religia heretyków - albigensów. A nie pojawiają się tu okoliczności, które sprzyjały ekspansji paulicjanizmu i bogomilizmu. Jak pogodzić lirykę trubadurów z kataryzmem? Nie do pomyślenia jest fakt, by w Langwe-docji istniały równolegle dwa światy nic o sobie nie wiedząc. Przecież bardzo często Doskonali i trubadurzy mieli tych samych słuchaczy. Zapewne, różnice te nie wiążą się z konwencją literacką, niemniej problem pozostaje nie rozwiązany.
Pierwsze reakcje Kościoła. - Kościół był od dawna oburzony rozwojem kataryzmu. W roku 1119 papież Kalikst II przybył do Tuluzy nawracać heretyków, ale musiał zadowolić się wygłoszeniem ekskonw-niki. Nie przyniosło to zresztą żadnych rezultatów. W roku 1176 odbyło się słynne kolokwium w Lombers, w pobliżu Albi, o którym już była mowa. Albigensi nie bali się zabierać głosu publicznie. Co więcej, stawiali warunki duchowieństwu katolickiemu, którego członkowie musieli posługiwać się argumentami pochodzącymi wyłącznie z Nowego Testamentu. Alarm ogłoszony przez świętego Bernarda z Clairvaux w roku 1147 był w pełni uzasadniony. W trakcie swojej misji pobożny opat nie mógł przemawiać ze względu na wrogie i ironiczne okrzyki rzucane pod jego adresem. W Verfeil wszyscy zebrani odeszli, a on poczuł tak ogromną wrogość, że na miejscowość i jej mieszkańców rzucił klątwę. Na rok 1167 przypada sobór katarów w Saint Felix-de-Caraman koło Tuluzy, któremu przewodniczył Niketas. Dochodzi do ułożenia stosunków między różnymi Kościołami katarskimi w południowej Francji, określenia ich zasięgu terytorialnego i mianowania biskupa tytularnego stojącego na czele każdego z nich.
Tymczasem Kościół się nie zrażał. Papieżowi Aleksandrowi III o mało nie udało się wciągnąć Rajmunda Y do pierwszej krucjaty przeciwko jego poddanym. Skończyło się na wysłaniu misji składającej się z legata Piotra de Saint-Chrysogone, arcybiskupów Narbonne i Bourges, jak również kilku innych prałatów, wśród nich Henryka z Clairvaux, następcy Bernarda. Rajmund Y nie udzielił poparcia członkom misji w sposób zbyt ostentacyjny, mieszkańcy Tuluzy bowiem byli na nich wściekli i uznali ich za obłudników. Później Henryk z Clairvaux pocieszać się będzie mówiąc, że gdyby przybyli do Tuluzy trzy lata potem, nie znaleźliby już ani jednego katolika, który by ich wysłuchał. Jedynym rezultatem tej misji stał się pokazowy proces Piotra Maurana. Był to bardzo bogaty i wpływowy starzec, tak lubiany w Tuluzie, że nazywano go „Janem Ewangelistą". Po długim postępowaniu sądowym udało się uznać go winnym herezji i skazać pomimo wieku, na trzyletnią piel-
142
grzymkę do Ziemi Świętej. Najpierw w obecności licznego tłumu został wychłostany na ulicach Tuluzy. Tylko jego własne prośby i upomnienia zapobiegły linczowi prałatów wchodzących w skład misji. Po powrocie z pielgrzymki Mauran został tryumfalnie wybrany kapitułem.
Prawie w tym samym czasie odnotowano pierwsze przykłady stosowania przemocy wobec heretyków w Langwedocji. Pretekstem było uwięzienie biskupa Albi przez Rogera II, wicehrabiego Carcas-sonne i Beziers. Znalazłszy powód do ukarania nieposłusznego wasala, Rajmund V skierował przeciwko niemu krucjatę. Dowodził nią kardynał Henryk, biskup Albano, a wojsko składało się głównie z seniorów z Południa. Krucjata ograniczyła się do oblężenia i zdobycia Lavour, gdzie pojmano kilku heretyków. Podobno zakrwawione hostie oznajmiały w wielu regionach Francji zwycięstwo katolików, ale wyprawa była porażką i Kościół dobrze to czuł, pomimo że udało się mu podporządkować Rogera II. Walka miała tymczasem przybrać formę bardziej zdecydowaną pod wpływem Lotaria Conti, który doszedł do godności papieskiej w wieku lat trzydziestu ośmiu i przyjął imię Innocentego Ul.
Innocenty III. - Jego osoba zaważyła na tragedii albigensów. Z chwilą objęcia tronu papieskiego w roku 1198 zajął się on zastraszającym rozwojem katar) zmu we Francji i we Włoszech. Szybko wysłał do Langwedocji dwóch specjalnych wysłanników, Rayniera i Gui, powierzając im pełną władzę. Okazało się to jeszcze jedną porażką po wielu wcześniejszych. Nowy papież zrozumiał, że wyłącznie siły spoza Langwedocji mogłyby zaradzić nieposłuszeństwu seniorów z Południa, postanowił jednak raz jeszcze spróbować środków pokojowych. W roku 1202 Rayniera zastąpił w misji brat Piotr de Castelnau, mnich cysterski z opactwa Fontfroide. Ten z kolei narobił sobie wielu wrogów w Langwedocji, ale osiągnął pewne sukcesy. W grudniu 1203 kazał przysiąc konsulom Tuluzy, że zachowają wiarę katolicką. Przyrzekali oni również ścigać heretyków w mieście. Oczywiście, nie dotrzymali obietnicy ku ogromnej wściekłości Piotra de Castelnau. Dwa miesiące później ten ostatni skorzystał z obecności króla Aragonii Piotra II w Carcassonne, by zorganizować konferencję, w której uczestniczyli oprócz króla i opata Fontfroide, biskup Carcassonne, wielu innych prałatów i „biskup" heretycki Bernard de Simorre w asyście trzynastu „dobrych ludzi". Prawdopodobnie nic nie wynikło z odbytych dyskusji, poza tym, że Piotr II przekonał się o heterodoksyjnym charakterze dogmatów ka-tarskich, a Piotr de Castelnau rzucił na heretyków klątwę, która jednakże nie sprawiła większego wrażenia. Porażka wysłanników Innocentego Ul stawała się z dnia na dzień bardziej oczywista. Z drugiej strony
143
duchowieństwo Langwedocji zachowywało się biernie, nie chcąc popadać z konflikt z całą ludnością. Wtedy właśnie papież postanowił nadać swoim legatom pełne uprawnienia po to, by nie musieli zwracać się do miejscowych biskupów. Brat Piotr de Castelnau i jego współtowarzysz, brat Rani mieli odtąd tłumaczyć się jedynie Innocentemu 111. Ich władza przewyższała władzę miejscowego duchowieństwa, ale tylko w kwestii zwalczania herezji. Te nadzwyczajne uprawnienia zostaną później przyznane dominikanom i w ten sposób powstanie słynna instytucja znana pod nazwą inkwizycji.
Święty Dominik. - Nowy legat został wkrótce zastępcą Piotra de Castelnau. Mowa o słynnym Arnaud-AImaryku, opacie Citeaux, który miał zdobyć tak smutną sławę. Jednak w połowie roku 1206 na scenę wkroczyła inna osoba, której nazwisko również miało stać się sławne. W lipcu tego roku w drodze powrotnej z Rzymu przez Langwedocję przejeżdżał Diego, biskup Ósmy w Hiszpanii, w asyście przeora swojego kościoła, Dominika de Guzmana. Spotkali się z legatami, którzy opowiedzieli o swoim zniechęceniu i zwątpieniu. Dominik stwierdził wtedy, że znalazł skuteczny sposób walki z herezją: wystarczy posłużyć się tą samą bronią, co heretycy. „Dobrzy ludzie" żyli w ubóstwie, nie posiadali żadnych dóbr, pogardzali bogactwem, dając w ten sposób najlepszy z dowodów na rzecz wiary, którą głosili. Mogli więc zawładnąć wyobraźnią tłumu i Dominik uważał, że gdyby duchowieństwo wróciło do ubóstwa z pierwszych lat istnienia Kościoła, zyskałoby serca ludności. Bez wątpienia miał rację, ale było już za późno. Piotr de Castelnau, któremu Dominik radził zrezygnować z bogatych strojów, nie mógł się na to zdecydować. Przyzwyczajenie okazało się silniejsze. Dominik przemierzył wtedy Langwedocję jak prawdziwy diakon katarski, żyjąc w ubóstwie, niedostatku, poszcząc, nauczając i gdzie tylko mógł dyskutując z „dobrymi ludźmi". Pomimo cudów, które mu się przypisuje, rezultaty jego działalności były skromne. Nawrócenia należały do rzadkości, a jedynym efektem misji Dominika było utworzenie zakonu dominikanów. Właśnie członkom tego zakonu przypadnie rola inkwizytorów.
W czasie licznych, pełnych sprzeczności dysput religijnych Dominik zetknął się z głównymi diakonami katarskimi. Najbardziej znana dysputa odbyła się w Pamiers. W dyskusji chciała zabrać głos Esclar-monde, siostra hrabiego Foix, nawrócona na kataryzm, ale ściągnęła na siebie oburzenie brata Stefana de la Minia, który zawołał: „Pilnuj pani swoich garnków. Nie wypada ci zabierać głosu w takich sprawach"'. W tym czasie Piotr de Castelnau przekonany, że jedynym środkiem, jaki pozostaje, jest siła, starał się utworzyć koalicję seniorów prowansal-skich pod rozkazami Rajmunda VI. Rozzłoszczony niepowodzeniem,
144
wyklął ostatecznie tego ostatniego. Pomiędzy obu mężczyznami wybuchła zażarta kłótnia, rozstali się śmiertelnie obrażeni. Piotr de Castel-nau udał się w stronę Rodanu zamierzając zapewne powrócić do Innocentego III. Hrabia Tuluzy podążył za nim, licząc prawdopodobnie na pojednanie. W końcu w następstwie kilku zdarzeń, z których relacje są dość sprzeczne, wystrzelił grom zapowiadający burzę: rankiem 15 stycznia 1208 roku Piotr de Castetnau został zamordowany nad brzegiem Rodanu przez nieznanego sprawcę, który -jak podejrzewano - wchodził w skład świty Rajmunda VI.
Fragment książki AWigensi t katarzy