Eternity begins now…
"Wiesz co to znaczy - wiara?
a właściwie jej brak...?
Widziałeś jak płaczą anioły,
kiedy nie ma już szans...?
Wiesz co to znaczy kochać
i na siłę uczyć się przestać...?
Widziałeś kiedykolwiek oczy,
w których zgasła nadzieja...?
Wiesz jakie to uczucie,
gdy rozumiesz, że nie znaczysz nic?
Kiedy los zabiera ci wszystko,
kiedy nie masz już po co żyć...?
Wiesz jak umiera siła?
Znasz ten ból, kiedy musisz zwątpić?
Widziałeś rzekę ludzkich łez,
w której toną anioły...?
Wiesz gdzie jest cmentarz aniołów?
Obok grzebią zmarłe serca...
może kiedyś odnajdziesz mnie tam...
ja zawsze będę czekać...
PROLOG
Czy czekaliście kiedyś na własną śmierć? Czy wiedzieliście, że za chwilę nastąpi ten moment? Czy zastanawialiście się nad tym czy traficie do piekła czy do nieba? To rzeczy, które nie powinny mieć racji bytu, a jednak ja ich doświadczyłam. A wszystko zaczęło się od jednej decyzji… Decyzji, która zmieniła cały mój świat i panujące w nim zasady.
Usiadłam na parapecie i wzrokiem lustrowałam widok za oknem. Czekałam, na kogoś, kto przyjdzie i powie, że mój czas dochodzi końca lub jakieś inne bzdety. Wiecie, jak na tych filmach… Tak. Zdecydowanie moje życie przypomina teraz film. I to nie obyczajowy, w którym nic nie dzieje się przez trzy godziny. Taki, który nie daje o sobie zapomnieć do końca życia. No, ale mój koniec jest bliski…
Zobaczyłam jak ktoś uchyla drzwi. To był on… Ten, do którego żywiłam ostatnią nadzieję na wydostanie się stąd. Z tego przeklętego snu na jawie. Czekałam kiedy wypowie swoją filmową kwestię. Zamknął dokładnie drzwi.
-Musisz uciekać.- Szepnął i podszedł do mnie.
A już po chwili złączyliśmy nasze usta w pocałunku. Mój wróg zarazem moim przyjacielem… Tego jeszcze nie było.
-Dlaczego?- Szepnęłam po pocałunku.
-Dlaczego ratuje ci życie?- Zapytał rozbawiony.
-Nie.- Odpowiedziałam rozczarowana.- Dlaczego nie idziesz ze mną?
Zmarszczył brwi.
Zamknął moje usta w kolejnym pocałunku.
-Bo ciebie kocham. Na zawsze…
1. DECYZJA.
Strach, nerwy i ciągła ucieczka- tak wyglądało teraz życie ludzi. Prędzej żyliśmy w ciągłym pośpiechu, nie mając na nic czasu… Teraz żyjemy w ciągłym pośpiechu, ponieważ musimy tak żyć…
Przeciągnęłam się, z chęcią rozprostowania mięśni. Wszystko mnie bolało, jednak nie narzekałam. Wolałam to, niż skończyć jako przekąska, tam na zewnątrz. Siedziałam cicho przysłuchując się rozmowom. Ktoś chory leżał w łóżku, reszta zajmowała miejsce, w fotelach i na podłodze. Siedziałam obok moich rodziców. Ciekawiło mnie jak dotrwaliśmy tak daleko… jak oni to zrobili. Wiedziałam, że zrobiliśmy to kosztem mojego brata i w pewnym sensie czułam się odpowiedzialna za jego śmierć. Lecz to było dawno temu i należy całkowicie o tym zapomnieć… Tak jak to zrobili moi rodzice, tak i ja muszę to wytrzymać. Spojrzałam się na Laurę. Była niezwykle pogodną i promienną kobietą- za normalnych czasów oczywiście. Teraz jej twarz wyrażała strach, przerażenie, stres i zmęczenie. Wszystko to naraz. Długie blond włosy okalały jej okrągłą twarz. Miała ciemno-zielone oczy i bladą skórę. Zerknęłam na osobę, która ją przytulała, pocieszała i wspierała. Damian- mój tata, zawsze był dobrej myśli i starał się znaleźć wyjście z tej całej sytuacji. On zawsze powtarzał, że `Nie ma ślepych uliczek. Są tylko rozbudowane autostrady, które prowadzą do wyznaczonego przez nas celu'. Nie był umięśnionym mężczyznom. Był szczupły i miał trochę ciemniejszą karnację niż jego żona. Pomimo tego miał silne ręce oraz miły, serdeczny uśmiech. Na głowie sterczała grupka brązowych włosów, które były w wielkim nieładzie. Okulary z ciemnymi oprawkami dodawały mu parę lat, lecz powiedział, że nigdy nie zamieni ich na soczewki. One były znakiem rozpoznawczym księgowego. Tylko po co komu księgowy w świecie pełnym zombie? Żeby liczyć, który człowiek z kolei zamieni się w mięsną przekąskę zjedzoną w ciągu dwóch minut przez oto tego popularnego mieszkańca tej planety. A może do policzenia ilu ludzi zostało w całym tym mieście? Cóż, wszyscy, którzy ocaleli są tutaj. Równo 17 osób. Tylko siedemnaście osób na kolejną przekąskę lub podwieczorek.
Wśród tych siedemnastu osób była także jedna, która zdecydowanie różniła się od wszystkich. Mówiła, że nazywa się Natalia, lecz nie wierzyłam jej. Sama nie wiem dlaczego. Postanowiłam, że będę ją nazywać Nat. Taki mój skrót. Miała blond włosy, upięte w zgrabny kok. Parę niesfornych loków okalało jej twarz. Oczy były koloru czerwonego, a usta miała pomalowane ciemną, bordową szminką. Nie rozmawiała prawie z nikim, lecz miałam okazję zamienić z nią parę słów. Powiedziała, że przyjechała tu na wakacje z Włoch. Ale kto normalny wyjeżdża z Włoch i przylatuje do Polski? Bez obrazy dla mojego ojczystego kraju oczywiście… Tam jest gorąco, no i podobno tam ich jest mniej… To znaczy zombie…
W tej chwili Nat wpatrywała się we mnie i mierzyła mnie wzrokiem. Tak, jakby chciała zapamiętać każdy mój szczegół. Jakby zaraz miała stąd uciec.
Po paru dniach nadszedł czas zmienić kryjówkę, lecz ludzie postanowili, że zostają tu jeszcze parę dni. Minęło parę dni, a oni jeszcze zostawali… Po 14 dniach parę osób chciało ruszać w drogę. Niedługo mogły nas nakryć te okropne bestie i zjeść. Wszystkich. Moi rodzice chcieli jeszcze zostać. Chyba nie zdawali sobie sprawy z powagi tej sprawy. Ja chciałam iść. Natychmiast, jak na zawołanie przypominały mi się niektóre zdarzenia… Pamiętam, jakby to było wczoraj, jednak to było tak dawno temu…
Usiadłam na krześle. Rozejrzałam się dookoła.
-Podoba mi się tutaj.- Stwierdziłam.
-Tak, mnie też. Możemy zostać tu na trochę…- Stwierdził Damian.
Wstałam z krzesła i podskoczyłam z radości.
Zobaczyłam za mną jakiś cień i już po chwili moje miejsce zajął Kuba.
-Dziękuję za zwolnienie miejsca, Paulino.- Powiedział mój brat, starając się przyjąć oficjalny ton.
-Ależ proszę bardzo kochany bracie… A teraz, spadaj mi stąd!- Warknęłam.
-Jaka ty jesteś groźna.
-Ostrzegałam.
Bez wahania usiadłam mu na kolana. Często robiłam tak w tego typu sytuacjach, a on nie miał nic przeciwko temu.
Z drugiego pokoju przyszła do nas Laura.
-A wy znowu kłócicie się o krzesło…?
-Tak.- Odpowiedzieliśmy zgodnie śmiejąc się.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
-Proszę cię, nie idź.- Prosiłam.
-Kochanie, on pójdzie tylko na chwilkę.- Powiedziała Laura.- Nawet nie mrugniesz, a on wróci.
-Obiecujesz?- Zapytałam się go.
-Obiecuję.-Odpowiedział i uśmiechnął się do mnie szeroko.-A ty za to obiecaj mi, że przetrwasz to wszystko. Nawet gdy mnie zabraknie. Proszę.
-Przetrwam tylko z tobą.
-Obiecaj!
-Obiecuję.
Otworzył drzwi. Padało.
Widziałam, że wahał się czy iść, ale w końcu po słabym uśmiechu ruszył w ulewę.
Zostawił uchylone drzwi. Wszystko widziałam. A tam. . .
Oni. . .
Trzaśnięcie drzwiami.
Przełknęłam głośno ślinę.
Nie miałam zamiaru ponownie wspominać tego widoku, tego kojącego głosu, który pocieszał mnie za każdym razem, gdy stało się coś złego i dawał nadzieję, który kazał mi wypełnić przysięgę. Żyłam z dnia na dzień, martwiąc się o swoich rodziców, a oni narażali się na pewną śmierć. Nie wiem jeszcze jak, ale ja na pewno muszę wypełnić daną mu obietnicę. Nawet ceną rozstania się z Laurą i Damianem…
Więź, która łączyła mnie z bratem była wyjątkowa. I dla mnie i dla niego. Zawsze mogliśmy porozmawiać, wspólnie zadecydować. Ta więź umocniła się, gdy świat stał się takim, jaki jest teraz. Musieliśmy na sobie polegać, wspierać się. A gdy teraz potrzebuję tego wsparcia, to przypominam sobie to zdarzenie, kiedy wyszedł i już nie wrócił. Dzięki temu nabieram siły, która jest mi potrzebna do przetrwania.
Wstałam i podeszłam do okna, które było zabite deskami. Pomiędzy jedną, a drugą była malutka szpara. Wyjrzałam na zewnątrz. Była noc, a te stwory zaczynały krążyć wkoło domu.
Nie mogę tu zostać, nie mogę! Muszę ruszać i to jak najdalej stąd, ale ich nie przekonam… Bez nich? Nie poradzę sobie.
Spojrzałam się w stronę moich rodziców. Siedzieli spokojnie i czekali na dalszy rozwój sytuacji. Tylko po co? Nadeszło kolejne wspomnienie.
Idziemy i idziemy… Nie mam już siły.
-Jaki mamy plan?- Zapytała się Laura.
-Na razie żadnego. Muszę pomyśleć.- Stwierdził Damian.
-Żadnego?- Wrzasnęłam oburzona.
Stanęliśmy, a rodzice spojrzeli się na mnie zdziwieni.
-Kuba na pewno by już coś wymyślił!- Krzyknęłam.
-Ale Kuby tu nie ma, skarbie…
-A przez kogo, go nie ma?! Kto kazał mu tam iść?! Oczywiście wy!
Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Laura dogoniła mnie.
-Myślisz, że nam go nie brakuje?- Zapytała.
-Ja tak nie myślę, ja to wiem.
Przytuliła mnie.
-Jesteś w wielkim błędzie.
Obydwie zaczęłyśmy płakać.
Wróciłam do teraźniejszości. Resztkami sił zatrzymywałam napływające do moich oczu łzy. Ruszyłam w stronę rodziców.
-Jaki mamy plan?- Zapytałam się ich.
-Zostaniemy tu jeszcze trochę.- Odpowiedziała Laura.
-Co?!- Wrzasnęłam.- Czy wy w ogóle nie myślicie o konsekwencjach zostania tutaj? Zachowujecie się jakbyście nic nie wiedzieli. Oni już nas tropią. Parę z nich krąży pod domem. Trzeba stąd uciekać.
-Spokojnie. Niedługo stąd wyjdziemy.
-To znaczy, wtedy kiedy one tu przyjdą?!
Rodzice spojrzeli się na mnie zawiedzeni.
-Nie krzycz!- Wrzasnął Damian.
-Będę robić, co mi się podoba, a jeżeli macie z tym problem, to idę stąd sama…
Ruszyłam w stronę wyjścia. Ktoś złapał mnie za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę.
-Nigdzie nie pójdziesz.- Warknął mój ojciec przez zęby.
Wyrwałam rękę z silnego uścisku.
-A właśnie, że pójdę! Do zobaczenia w niebie lub piekle.- Rzuciłam i wyszłam. Byliśmy na piętrze, więc po ciemku znalazłam schody. Słyszałam za sobą szloch mojej matki oraz ojca. Żywe rozmowy prowadzone przez innych ludzi na temat tego zdarzenia.
-Zaraz wróci… Spokojnie…- Usłyszałam tylko mojego tatę i ruszyłam w dół schodów.
Czy ja na pewno postępuje dobrze? Ratuje siebie, ale nie ich… Próbowałam. Nie chcieli iść. Trudno.
Po policzku popłynęła mi łza.
Po zejściu na dół ruszyłam w stronę altany i wyjścia z tego okropnego domu. Gdy doszłam do drzwi, zauważyłam, że są całe zabite deskami. Byłam tak zdenerwowana, że chciałam zrobić coś wbrew zasadom. Zapaliłam światło.
Coś, a raczej ktoś niewyobrażalnie mocno przycisnął mnie do ściany i natychmiast zgasił światło. Zasłonił ręką moje usta, tak abym nie mogła krzyczeć. Nie mogłam zauważyć jego twarzy, ponieważ moje oczy nadal przyzwyczajały się do wszechobecnego mroku. To musiał być człowiek… Gdyby to był ktoś inny, czyli zombie, już by mnie tu nie było.
-Cii… Nic Ci nie zrobię.- Usłyszałam znajomy głos.- Chcę Ci pomóc, wydostać się stąd z tobą.
Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Wiedziałam kto to, jednak dla upewnienia obejrzałam jego twarz. To była Nat. I ona chciała ze mną uciec?!
Zdjęła rękę z moich ust i odsunęła się.
-Przepraszam… wystraszyłam cię.- Stwierdziła po chwili.
-Naprawdę? Nie zauważyłam!- Pisnęłam.
Skrzywiła się.
-Ja naprawdę chcę z tobą iść…
Naprawdę? A ile ona ma lat, że się mnie prosi…? Jest może rok młodsza… więc ma zapewnie około piętnastu lat…
Spojrzałam się na nią zdziwiona.
-Jeżeli chcesz, to… no dobrze, tylko że mamy malutki problem…- Powiedziałam i kiwnęłam głową w stronę drzwi. Nat podeszła do nich i dwoma ruchami zdjęła deski.
-Problem rozwiązany.- Stwierdziła po chwili i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Otworzyłam drzwi, które ona szybko zamknęła przed moim nosem.
-Ej!- Wrzasnęłam.
-Idź za mną…
-A to niby dlaczego?
-Wierz mi. Umiem nas obronić. Schowaj się za mnie.
Kiwnęłam głową. Uchyliła lekko drzwi i wyjrzała na dwór.
-Tam jest samochód. Idź za mną. Schowamy się w nim i poczekamy do rana. W końcu wtedy jest ich mniej…
Wyszła, a ja ruszyłam za nią. Wyszłyśmy przed dom. Teraz już nie byłam taka odważna. Krople potu spływały z mojego czoła.
-Spokojnie.- Powiedziała wyczuwając mój strach. W końcu ściskałam mocno jej rękę, którą trzymałam od chwili wyjścia z domu. W naszym kierunku ruszył jeden z zombie. Nat, a może Natalia… wydała z siebie coś w rodzaju połączenia warknięcia psa i syku węża. Zombie natychmiast odwrócił się i ruszył w innym kierunku.
Po jakichś stu krokach dotarłyśmy do wskazanego przez nią auta. Zaczęłam otwierać przednie drzwi, a ona rozglądała się dookoła.
-Nie tam.- Pisnęła.- Wejdź do tyłu.
Tak też zrobiłam. Rozejrzała się jeszcze raz i powtórzyła moją czynność.
-A teraz na dół.-Rozkazała.
Posłusznie zeszłam z siedzenia i usiadłam w wolnej przestrzeni pomiędzy fotelami. Przysunęłam kolana pod brodę i skuliłam się, jak najbardziej tylko mogłam. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie, więc doskonale się widziałyśmy. Uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłam tym samym, po czym odwróciła głowę. Zgryzła dolną wargę.
-Jeżeli mamy współpracować, to musisz coś wiedzieć.- Powiedziała szeptem.
Spojrzałam się na nią zdziwiona.
-Naprawdę nie masz żadnych pytań? Myślałam, że jesteś spostrzegawcza…
Przyjrzałam się jej jeszcze raz.
-Jak masz naprawdę na imię?- Zapytałam.
Westchnęła.
-Jane.- Szepnęła.
Przez moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
-Dlaczego masz takie czerwone oczy?
Ponownie posłała mi szeroki uśmiech.
-Wiedziałam, że to zauważysz!- Pisnęła cicho podekscytowana.
-Dobrze, ale czy powiesz mi dlaczego?
Zamyśliła się. Nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle…
-Czy czytałaś kiedykolwiek książki Stephenie Meyer? No wiesz “Zmierzch” i te inne części.
Kiwnęłam potakująco głową.
-Więc ona… Ta historia wydarzyła się naprawdę, a ona ją spisała. Tak jak w prawdziwym świecie żyją zombie, tak żyją w nim wampiry.
-A ty jesteś jednym z nich?- Zapytałam.
Kiwnęła głową.
-Tak. Jestem Jane. Ta zła. Od Volturi.
Spojrzałam się na nią niedowierzając.
-Więc to wszystko prawda?
-Tak. W sumie zombie też były kiedyś tylko tematem filmów, a teraz… wyjrzyj przez okno, a są ich setki!
No tak, ale zombie jedzą ludzi, a wampiry… Też!
Spanikowana zmieniłam pozycję.
-Czy teraz mnie zabijesz?- Zapytałam bez cienia strachu.
Zaśmiała się cichutko.
-Nie ratowałam ciebie po to, aby teraz cię zabić.
-Więc po co to zrobiłaś?
-Sama nie wiem.- Stwierdziła wzruszając ramionami.- Po prostu czuję, jakbym znała cię całe moje nie krótkie życie.
Jakby mnie znała?
-Przepraszam, ale czy możesz mi w czymś pomóc?- Zapytała się mnie.
-W czym?
-Czy możesz rozpuścić włosy? Będzie mi o wiele łatwiej…
Nie zabić cię…
Dokończyłam w myślach.
-Oczywiście.- Powiedziałam i rozpuściłam włosy, które były spięte. Przeczesałam je parę razy palcami, ponieważ były trochę posklejane od brudu i dokładnie okryłam nimi moją twarz i szyję. Byłam brunetką, z naprawdę pięknymi i długimi włosami. Byłam. Teraz moje włosy przypominały jedno wielkie siano.
-Dziękuję.- Powiedziała.
-Nie ma za co… Czy mogę się Ciebie o coś zapytać?
-Proszę bardzo towarzyszko.
-Dlaczego tu przyjechałaś? Podobno we Włoszech jest ich mniej…
-Ach, to… Tu mówią, że we Włoszech, a we Włoszech, że tu…
Westchnęła ponownie.
-Wiesz… Tam już nie ma prawie ludzi, a tu schroniło się ich znacznie więcej…
Oblizała usta językiem.
-Ale przecież byłaś tam z siedemnastoma ludźmi i ich nie zabiłaś… Mogłaś sobie iść, przecież nie zaatakowały by Ciebie.
-Tak, wiem, wiem… Ale ja… Nie chcę tam wracać. Do nich. Mam dość, ciągłej służby, a poza tym… nie chcę im na razie odbierać życia… Jakoś wytrzymałam, bo jadłam parę miast wcześniej. Wierz mi, nie tak łatwo jest znaleźć ludzi…
-Ale przecież… zombie też mają krew…
-Tak, ale… Zabić zombie, to proste zajęcie… Zombie nie krzyczy, nie próbuje się ratować… to jest strasznie nudne! A poza tym, to jest hańbą dla wampira. Szczególnie dla Volturi.
Nadal uważała siebie za jedną z nich…
-Masz naprawdę niespotykany kolor oczu.- Powiedziała po dłuższej chwili ciszy.- Taki spokojny, lawendowy fiolet.
-Ty też masz wspaniały kolor oczu. Taka mroczna, ciemna czerwień.
Skrzywiła się.
Znowu powiedziałam coś nie tak.
-Przepraszam.
-Naprawdę, nie ma za co.- Odpowiedziała i znowu rozpromieniła się. Nie nadążam za jej zmianami nastroju!
Po tych słowach nie rozmawiałyśmy już wcale. Do niej docierała chyba informacja, że właśnie uratowała człowieka. Do mnie docierała informacja, że zostawiłam na pewną śmierć swoich rodziców. No i że siedzę z wampirem w jednym samochodzie. Zmęczona usnęłam, a obudziły mnie wyraźne pierwsze promienie słonecznego blasku.
Zmrużyłam oczy i otworzyłam je szeroko, chcąc stwierdzić, czy to wszystko nie było jednym wielkim snem. Jane uśmiechała się do mnie szeroko i po chwili jednym zwinnym ruchem przeskoczyła na fotel kierowcy.
-Czas ruszać.- Powiedziała.
Na dźwięk tych słów obudziłam się jakby po raz drugi. Szybko zajęłam miejsce obok niej. Zerknęłam w stronę okna. Teren czysty. Odetchnęłam z ulgą i ponownie odwróciłam się w jej stronę.
-Gdzie?- Zapytałam zdziwiona unosząc brew do góry.
Zastanowiła się chwilę, jakby wybierając odpowiednie wyjście z tej sytuacji.
-Hmmm…- Mruknęła.- Może chcesz poznać Cullenów?
Mrugnęłam niedowierzając temu, co właśnie przed chwilą powiedziała.
2. W DROGĘ!
-Naprawdę? Ale przecież oni was nie lubią…
-Och… No, tak…
Zamyśliła się ponownie.
-Więc czas to zmienić.- Powiedziała i odpaliła samochód.- Zapnij pasy.
Zrobiłam co kazała, a ona ruszyła z piskiem opon.
-Jak masz zamiar dostać się na drugi kontynent?- Zapytałam.
-Przecież polecimy samolotem…- Stwierdziła, jakby to było oczywiste.
-Halo! Przecież nie mamy pilota!- Teraz to już naprawdę się zdenerwowałam.
-Halo! Właśnie na niego patrzysz!
Zerknęłam w jej stronę.
Świetnie! Dwie nastolatki w samolocie! To na pewno się uda!
-Ty?
-Oj, nie bój się. Kiedyś już leciałam.
Milczałam.
-Naprawdę, nie musisz się bac.- Powiedziała po paru minutach dociskając pedał gazu.
Odwróciłam się w drugą stronę i podziwiałam widoki za oknem. W prawdzie nie było czego podziwiać… Wszędzie opuszczone domy, samochody i puste ulice.
-Myślałam, że mi ufasz…- Stwierdziła zawiedziona po chwili.
-Znam Cię dopiero parę godzin.- Mruknęłam.
-No widzisz, a ja Ci już ufam… Wiesz tam będziemy bezpieczne…
-Nie wiem czy będę bezpieczna w domu pełnym wampirów.
-Jeżeli chcesz, możesz spać na dworze.
Zachichotała cichutko, na co ja też się uśmiechnęłam.
-To co, ufasz mi?- Zapytała ponownie.
Spojrzałam się na nią niechętnie odwracając głowę.
Kiwnęłam potakująco.
-Tak, ufam…
Jak tu jest miło… Rozejrzałam się po malutkim pomieszczeniu. Ja, Kuba, Damian i Laura… Nie ważne gdzie, ważne, że razem.
-Zawsze marzyłam…- Zaczęła Laura.- Że będę na waszym ślubie, że pomogę wam to wszystko zorganizować, a teraz…? Nici ze ślubu.
-Wiesz, Paulina zawsze może poślubić jakiegoś zombie. Dzisiaj widziałem takiego przystojnego…!- Powiedział Kuba.
Szturchnęłam go łokciem.
-No co? Ja chcę tylko dla ciebie dobrze!
-Wybierając mi jednego z zombie za męża?! Dzięki za pomoc.
-Ależ zawsze do usług! Tylko musisz mi zaufać, że wybiorę dla ciebie odpowiedniego kandydata.
Parsknęłam śmiechem.
-Tak…- Powiedziałam rozbawiona.- Ufam.
Ktoś zamachał mi ręką przed oczami. Wyszłam z `transu'.
-Paulina? Halo!
-Tak?
-Już myślałam, że nie żyjesz. Nie strasz mnie tak więcej!- Pisnęła.
-Nie będę.
-Niedługo dojedziemy na lotnisko.- Oznajmiła.
Uśmiechnęłam się do niej niepewnie.
-Nie wiem, czy chcę tam lecieć…
-Wierz mi, polubisz ich! Są naprawdę mili…
-Chyba nie dla was.- Stwierdziłam. Z tego co czytałam nie byli do siebie przyjaźnie nastawieni.
Westchnęła.
-Oni nie lubią Volturii, a ja już nie jestem jednym z nich!- Powiedziała dumnie.
-A czy myślisz, że oni mnie polubią?
-Tak. W końcu ja Cię polubiłam. A to już jest sukces!
Zamknęłam oczy.
-Coś się stało?- Zapytała.
-Nie, nic. Po prostu jestem zmęczona.
-Ah, no tak! Zapomniałam, że wy śpicie! To dobranoc, czy jak się to tam mówi…
-Dobranoc.- Powiedziałam i usnęłam.
Ktoś mną potrząsał. Niechętnie otworzyłam oczy.
Zabije tego kogoś…
Drzwi były otworzone, a przede mną stała Jane z rozbawionym wyrazem twarzy.
Jednak nie zabiję… Nie dam jej rady…
-Wstawaj śpiochu! Potrzebuję drugiego pilota.
Wyskoczyłam z samochodu jak oparzona.
-Chyba sobie żartujesz…
-Wcale nie. Ja będę głównym pilotem. Ty będziesz tylko siedzieć obok i robić co ci rozkażę…
W końcu to ona jest tu górą…
Skrzywiłam się.
-A muszę?
Kiwnęła potakująco głową.
-Tylko nie miej mi za złe, jeżeli usnę za sterami!
Odwróciła się i ruszyła w stronę… samolotu. I to wielkiego samolotu…
-Chyba sobie żartujesz!- Powtórzyłam idąc za nią.
-Wcale nie!- Powtórzyła.
Zatrzymała się i znowu spojrzała w moim kierunku. Rzuciła coś do mnie. Złapałam przedmiot i przyjrzałam się mu. Przeciwsłoneczne okulary Aviator.
-A po co mi one?- Zapytałam i zerknęłam na nią. Właśnie wkładała swoje.
-Dla lepszego efektu. Wszyscy takie noszą w filmach…- Stwierdziła i ponownie ruszyła w stronę samolotu. Po jakiejś sekundzie zniknęła mi z pola widzenia. Pewnie była już w środku.
Niechętnie, ociągając się ruszyłam za nią. Po jakichś pięciu minutach doszłam do samolotu i weszłam po schodach do środka.
-Na pewno nie ma tu zombie?- Zapytałam wchodząc.
-Sprawdzałam trzy razy. Czemu nie włożyłaś okularów?- Zapytała zawiedziona.
Wsunęłam te głupie okulary na nos.
-Zadowolona?
-Znacznie lepiej!- Pisnęła i znowu zniknęła.
-Halo!- Krzyknęłam.
-Skręć w prawo i idź prosto!
Poinstruowana jej wskazówkami doszłam do niewielkiego pomieszczenia.
-Fotel dla ciebie.- Powiedziała zadowolona wskazując ręką miejsce obok.
Usiadłam we wskazane miejsce i przeraziłam się widokiem tych wszystkich klawiszy i przycisków.
-To tylko tak strasznie wygląda…- Próbowała mnie uspokoić.
-Yhy…- Mruknęłam.
-Oj, naprawdę. To jest nic w porównaniu z tym co już zrobiłyśmy… To znaczy ty. Uciekłaś, zdecydowałaś się ufać wampirowi… Czy nie uważasz, że to jest znacznie łatwiejsze?
Kiwnęłam przecząco głową.
-No, to ja ci mówię, że to jest o wiele łatwiejsze!
Po chwili tłumaczyła mi moją rolę w sterowaniu samolotem i co mam wcisnąć po kolei.
-Jak już wylecimy, to będziesz się mogła w tym fotelu przespać… Nie zapomniałam o tym.- Dodała z uśmiechem.
Uśmiechnęłam się do niej.
Wystartowałyśmy.
Nigdy nie czułam tak wielkiej adrenaliny w moich żyłach. Dwoiłam się i troiłam naciskając odpowiednie przyciski. W końcu wzbiłyśmy się w powietrze. Po ok. dwudziestu minutach lotu Jane pozwoliła mi się zdrzemnąć. Zdjęłam okulary i zamknęłam oczy.
Ciekawe jak nas przyjmą Cullenowie…
Nie zdążyłam nic więcej pomyśleć. Zmęczona wrażeniami nocy i dnia usnęłam ponownie.
Czasami budziłam się słysząc jakieś pukanie, lecz po sekundzie znowu odpływałam.
Pobudka nastąpiła, gdy usłyszałam wielki huk i głos Jane.
-Paulina! Paulina, obudź się wreszcie!- Krzyczała zniecierpliwiona.
Nareszcie wyspana obudziłam się przejęta jej wołaniem.
-Tak?- Zapytałam przeciągając się i ziewając.
-Może mi pomożesz? Zamierzam lądować!
-To my już lądujemy?- Otworzyłam szeroko oczy.
-Yhy.- Potwierdziła kiwając głową.
Na początku powiedziała co mam robić przy lądowaniu. W sumie moja rola w tym procesie nie wymagała dużej ilości pracy. Gorzej było przy starcie. Złapałam za stery i wykonywałam polecenia.
Z tego powstał by świetny film! Z całą pewnością… Dwie nastolatki za sterami, jedna jest człowiekiem, a druga wampirem, lecą do swoich znajomych wampirów na Alasce. No i nie zapominajmy, że szukamy u nich bezpieczeństwa, a oni o nas nienawidzą.
Skrzywiłam się.
-A jeżeli Cullenowie nas zabiją?- Zapytałam wciskając odpowiedni przycisk.
-Nic nam nie zrobią.- Odpowiedziała pewnie.
-Skąd to wiesz?
-Tak naprawdę to nie wiem. Ale podejrzewam, że…
Jęknęłam.
-Świetnie!- Dodałam.
Jane nie odezwała się już więcej, aż do wylądowania, przy którym niezwykle trzęsło. Wreszcie wylądowałyśmy na ziemi i zatrzymałyśmy samolot.
Obydwie pisnęłyśmy ze szczęścia.
-Pilocie…- Zaczęłam.
-Cii… Najpierw załóż okulary!
Zrobiłam jak kazała.
-Pilocie Jane, gratuluję!- Powiedziałam i podałam jej dłoń. Była strasznie zimna, ale nie przejmowałam się tym. Przecież wiedziałam kim jest, a ona była chyba zadowolona z tego, że nie zadaję zbędnych pytań.
-Pilocie Paulino, gratuluję tobie również.- Powiedziała.
Ta chwila radości zbliżyła nas bardziej do siebie. Zrobiłyśmy coś wspólnie, a do tego obydwie byłyśmy nieco zwariowane. W końcu każdy kto przeżył w tym świecie musiał być zwariowany. Normalni, szarzy ludzie zostawali przekąskami pierwsi. A z resztą trzeba się cieszyc drobiazgami. Bez nich nie było by życia.
Zaburczało mi w brzuchu.
-Poszukam dla ciebie jakiegoś jedzenia. Przeczekamy tu noc. Nic nam tu nie grozi.- Powiedziała i zniknęła.
Jakąś minutę później ponownie usłyszałam jej głos.
-Chodź tu!
-Już idę!
Wyszłam z kabiny i szłam przed siebie. Przeszłam już połowę samolotu, a Jane nigdzie nie było.
-Buu!
-Aaaa!- Wrzasnęłam.
Jane zaczęła się ze mnie śmiać i podała mi butelkę wody.
-To wcale nie jest śmieszne!- Pisnęłam.
-Ależ jest!
Walnęłam ją butelką w ramię.
-Ej! Nie wiedziałam, że można bronic się jedzeniem!
-To już teraz wiesz.- Rzuciłam i usiadłam na podłodze. Jane usiadła naprzeciwko mnie. Podała mi parę opakowań z jedzeniem i parę napoi.
-Nie ma tego zbyt wiele, dlatego musisz oszczędzać.
Kiwnęłam głową.
Odkręciłam butelkę i napiłam się wody. Byłam bardzo spragniona, więc wypiłam całą butelkę naraz.
-No, no, no…
Spojrzałam się na nią zdziwiona.
-Co?- Zapytałam się.
-Chciało Ci się pic…
Nic nie odpowiedziałam tylko wzięłam pierwsze opakowanie z jedzeniem. Był to rogal z czekoladą.
-Mam nadzieję, że będzie ci smakować…
Oblizałam usta i otworzyłam jedzenie z opakowania.
Zaczęłam jeść i już po chwili zjadłam całego rogala. Potem zjadłam jeszcze dwa. Zaczęłam sięgać po kolejnego, gdy Jane złapała mnie za nadgarstek.
-Pamiętasz co Ci mówiłam? Mamy mało jedzenia.
-Pamiętam.- Powiedziałam i westchnęłam. Na siedzeniu leżała torba, którą chwyciłam i spakowałam do niej resztę wody i jedzenia. Jane uśmiechnęła się do mnie szeroko.
-Opowiedz mi o sobie coś więcej.- Zaczęła.
-Więc…- Powiedziałam niepewnie.- Ja, miałam brata. Byłam z nim bardzo zżyta, ale niestety umarł. Zostałam sama z rodzicami, aż do teraz… No, a obecnie latam samolotami z wampirem.
Jane zaśmiała się.
-Czy zabiły go…?
-Tak. Niestety.
-Rozumiem.- Powiedziała.- Czyli jednak mamy coś wspólnego… Twój brat umarł, a mój… został tam. I czuję, jakby też umarł.
-Ale ty zawsze możesz swojego odzyskać. Ja już tego nie zrobię…
-Gdyby tylko Alec dał się przekonać… Wiesz bardzo kocham mojego brata, jednak nie chcę żyć w ciągłej niewoli. Postanowiłam się od nich uwolnić. Nawet nie wiesz, jak tam jest nudno…
-I mam nadzieję, że się nie przekonam.
Znowu zaczęłyśmy się śmiać.
-Dlaczego idziemy do Cullenów?
-Mówiłam Ci już, że tam będziemy bezpieczne
-I tylko to?
-Tylko to.
-Dlaczego właściwie tam idziemy?- Zapytałam się Kuby.
-Proste. Zombie boją się wody, a nad morzem jest jej najwięcej. Czyli zombie będzie najmniej…
-Tam będziemy bezpieczni.- Stwierdził Damian.
Uśmiechnęłam się do nich.
-Ważne żeby być razem.- Powiedziałam.
Kuba odwzajemnił mój uśmiech.
-Tak. Ważne żeby być razem.- Szepnął.
Coś poruszyło się w polu. . .
Ponownie ocknęłam się z zamyślenia.
-Myślisz, że już wiedzą, że do nich przyjedziemy? No, bo przecież Alice przewiduje przyszłość…
-Raczej tak. I na pewno zastanawiają się dlaczego…
-Ciekawe czy widzieli nasze cudowne lądowanie…- Mruknęłam.
-Masz coś do niego? Mi się ono bardzo podobało!
-Jeżeli ktoś lubi niebezpieczne atrakcje w wesołym miasteczku, to mogło by mu się podobać…
-Bez obrazy dla wesołych miasteczek! Dawno tam nie byłam, ale zawsze kojarzą mi się z czymś miłym.
Uśmiechnęłam się do niej.
-Tak, mi kojarzą się z dzieciństwem.- Stwierdziłam.- Gdy tam byliśmy zawsze bałam się, że spadnę, lub sobie coś zrobię. Nawet na zwykłej karuzeli.
Jane zaśmiała się ze mnie głośno.
-Ja ci się zwierzam, a ty się ze mnie śmiejesz?!- Wrzasnęłam rozbawiona.
Kiwnęła potakująco głową. Chwyciłam torbę i walnęłam ją w ramie.
-Ej!- Pisnęła ponownie.
-A to za karuzelę!- Pisnęłam i uderzyłam ją jeszcze raz.- Od kiedy to wampiry dają się bic ludziom?
-Jeżeli lubią tych ludzi, to dlaczego nie?
Obydwie zaczęłyśmy się śmiać.
-A ty mnie lubisz?- Zapytałam się.
-Chyba tak…
-Chyba?- Zapytałam się unosząc torbę i chichocząc.
-Na pewno.- Odpowiedziała.
Teraz nabrałam do niej jeszcze większego zaufania. Większego, niż do moich rodziców, ale nie większego niż do mojego brata. Bardzo ją lubiłam, ale nie sądziłam, że znajdę sobie kiedykolwiek osobę, której będę tak w stanie ufać, jak Kubie.
Całą noc spędziłyśmy w samolocie i rozmawiałyśmy. Ona opowiadała mi o czasach renesansu, pięknych sukniach i wspaniałych fryzurach. O przystojnych młodych książętach i w końcu o swoim bracie- Alecu. Mówiła, że tak jak ja, i mój brat darzą siebie ogromnym zaufaniem, jednak on nie chciał iść. Powiedział, że w Volterze wypełni swoją misję i nie opuści jej.
Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy zaczęło świtać. Wzięłam torbę do ręki, a Jane otworzyła drzwi od samolotu. Wyszła pierwsza, sprawdzić teren. Miałam na nią zaczekać. Po jakiś pięciu minutach wróciła samochodem.
-Pasażerowie jadący do Cullenów proszeni są do środka.- Powiedziała i założyła okulary. W słońcu mieniła się złotymi diamencikami. To wyglądało po prostu przepięknie! Westchnęłam i ruszyłam do samochodu. Ruszyłyśmy.
-Jak długa czeka nas droga?- Zapytałam się jej.
-Myślę, że za dwie godziny powinnyśmy tam być.- Odpowiedziała zauważalnie zgryzając wargę.
Czyżby ona się tego bała? Wiedziała co się stanie?
-Gdzie dokładnie jedziemy?
-Jak to, nie czytałaś książki?- Zapytała zdziwiona.
-Czyli oni nadal tam mieszkają?
Kiwnęła potakująco głową.
-Kierunek, Forks.- Dodała.
Założyłam okulary i wrzuciłam torbę na tylne siedzenie. Postanowiłam się więcej nie odżywać, bo z całą pewnością to trapiło ją tak jak mnie.
Jak nas przyjmą? Co zrobią? Zabiją mnie? A może nas?
Jechałyśmy w totalnym milczeniu. W końcu odezwała się do mnie.
-Za chwilę zostanie nam kilometr do ich domu. Pamiętaj, że Edward wszystko słyszy. Od… Teraz.- Powiedziała.
Mnóstwo obrazów przelatywało mi w myślach.
Pierwszy zabity przeze mnie zombie, zostawienie rodziców, Jane, lot samolotem, aż w końcu obecna droga…
Nawet sama nie zdawałam sobie sprawy z tych obrazów.
Zajechaliśmy przed dom.
Na początku dom wydawał się opuszczony, lecz Jane zaciekle wpatrywała się w niego.
-Są tam.- Stwierdziła.
Po chwili wolnym ludzkim krokiem wyszła z domu para. Mężczyzna- Przystojny, ok. trzydziestu lat o złoto- miedzianych włosach. U swojego boku przytulał drobną kobietę z burzą rudych włosów na głowie. Prawdopodobnie Carlisle i Esme. Zaczęli iść w naszym kierunku. Doszli do samochodu, a Jane z niego wyszła. Zauważyłam także inne osoby na schodach. Piękna blondynka przytulała wysportowanego mężczyznę o niezwykle miłej twarzy. Obok nich stał trochę mniej wysportowany blondyn z partnerką u boku, która miała ponury wyraz twarzy. Okalały ją krótkie, postrzępione włosy. Następna para- piękna dziewczyna z kasztanowymi włosami, a obok kolejny mężczyzna, tym razem z miedzianymi włosami. Z całej trójki był najmniej wysportowany i wpatrywał się we mnie, prawdopodobnie czytając moje myśli. Osobno z boku stała nastoletnia ruda dziewczyna, wyglądała na jakieś piętnaście lat. Widać było, że jest zagubiona i nie wie co robić.
Jane stała naprzeciwko małżeństwa.
-Co tu robicie?- Zapytał się Carlisle głosem dosłyszalnym dla mnie. Edward jeszcze bardziej zaczął wpatrywać się we mnie.
Nie zabijajcie nas… Pomyślałam.
Uśmiechnął się do mnie lekko i razem z Bellą ruszył w stronę Jane.
3. CULLENOWIE.
Wszystko działo się w tak zawrotnym tempie, że zdążyłam wyłapać zaledwie parę słów Jane. “Ja nie jestem już z Volturii”- Stwierdziła. Czułam się taka bezbronna i bezradna. Czułam się niższa. To oni decydowali teraz o mojej… naszej przyszłości. Kolejne krzyki i kolejne szepty. Prawie wszyscy Cullenowie znajdowali się już przy samochodzie oprócz Renesmee, która nie wiedziała co zrobić.
Po paru minutach rozmów nie mogłam już dłużej wytrzymać. Nic nie wiedziałam i raczej nikt nie zamierzał mi nic powiedzieć. Pełna goryczy i smutku złapałam kolana i podsunęłam je pod brodę. Oparłam na nich głowę, lecz po chwili całkowicie schowałam w nich twarz i zaczęłam zwyczajnie płakać.
Kłócą się… Ona zginie… Przeze mnie… Zachciało Ci się poznać Cullenów! To teraz masz za swoje!
Przez dłuższą chwilę czułam na sobie spojrzenia wszystkich wokoło, jednak nie miałam zamiaru podnosić głowy. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i automatycznie zerknęłam w ich stronę. Stał tam Jasper i trzymał wyciągniętą dłoń w moją stronę.
-Chodź.- Powiedział.
Chwyciłam jego dłoń i wyszłam z samochodu. Wszyscy zaczęli patrzeć się na niego gniewnie, a Jane… jej twarz była pusta i bez wyrazu. Była tym wszystkim zdziwiona, tak jak ja sama i wszyscy Cullenowie. Przeszłam przez podwórko i weszłam na schody. Cały czas trzymałam Jaspera za rękę, a łzy spływały mi po twarzy. W pewnym sensie czułam się bezpieczna, ale i czułam niewyobrażalny lęk przed tym, co się stanie. Gdy weszliśmy do domu Jasper odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się lekko, co ja odwzajemniłam tym samym. Zaprowadził mnie do salonu i kazał usiąść na sofie. Reszta Cullenów również weszła do salonu i patrzyła się na mnie wyczekująco. Nigdzie nie widziałam Jane.
Gdzie ona jest?
-Chcieliśmy porozmawiać z tobą sam na sam.- Powiedział Edward.
Kiwnęłam potakująco głową.
Pytajcie…
Pomyślałam.
Wierzchem dłoni otarłam resztki łez.
-Czy wiesz dlaczego Jane Cię tutaj przywiozła?- Zapytał się mnie Carlisle.
-Powiedziała, że tu będziemy bezpieczne.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Prawda.- Skomentowali Edward i Jasper na raz.
-A czy mówiła coś jeszcze?- Dopytywał się Carlisle.
Kiwnęłam przecząco głową.
Ktoś westchnął.
Znowu pojawiły się ciche szepty, których prawie w ogóle nie słyszałam. Nagle Jane weszła do salonu i podeszła do mnie.
-Wszystko słyszałam.- Szepnęła mi na ucho i skrzywiła się.
Usiadła obok mnie na kanapie i wpatrywała się w Cullenów.
Ciekawe czy rozumie coś z tego co oni mówią…
W pewnym momencie Jasper znowu spojrzał się na mnie i obdarzył mnie lekkim uśmiechem. Odpowiedziałam tym samym i wtedy Edward natychmiast się na mnie spojrzał. Zrezygnowana opuściłam głowę.
Siedziałyśmy tam parę minut, gdy wreszcie się odezwali.
-Więc…- Zaczął Carlisle.- Pozwolimy wam zostać na jakiś czas, ale informuję was, że nie zostaniecie z nami na stałe. Tak zadecydowała rodzina.
-Dobrze.- Odpowiedziałam. Jane siedziała cicho.
-Alice…
Wskazana dziewczyna podeszła do mnie. Widać było, że nie podobała jej się ta sytuacja.
-Chodź.- Mruknęła.
Ruszyła wolnym, ludzkim krokiem, a ja poszłam za nią. Poszłyśmy na piętro i tam weszła do jakiegoś pokoju. Stało w nim tylko łóżko, biurko i szafa. Ściany były jasnofioletowe, a na podłodze ułożone były ciemne panele.
-Dziękuję.- Powiedziałam.
-Nie dziękuj mi tylko innym.- Mruknęła i odeszła.
Zamknęłam drzwi i rozejrzałam się po pokoju. Usiadłam na łóżku.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę.- Powiedziałam.
To była Esme.
-Przyniosłam ci pościel i parę ubrań. Łazienka jest dwa pokoje dalej.- Powiedziała i podała mi przyniesione przez nią rzeczy.
-Dziękuję.
Uśmiechnęła się i wyszła.
Chwyciłam ubrania i ruszyłam do łazienki. Po godzinnym prysznicu ubrałam się w nowe ubrania. Wyszłam z pomieszczenia odświeżona i od razu skierowałam się do 'mojego' pokoju. Po drodze, zaraz obok mojego pokoju znajdował się pokój Alice i Jaspera. Drzwi akurat były otwarte, a Jasper siedział w fotelu i rozmyślał. Nagle zauważył mnie, jednak nie uśmiechnął się.
-Co chcesz?- Zapytał się.
-Ja… Chciałam tylko podziękować.
Zaczął mówić coś pod nosem, jednak za cicho, abym coś usłyszała.
-Słucham?
-Nic. Nieważne. Nie ma za co dziękować.
-Ależ naprawdę jest…
Tym razem się uśmiechnął.
-No może trochę…- Powiedział.
Ruchem ręki kazał mi wejść. Gdy to zrobiłam on natychmiast zamknął drzwi i z powrotem usiadł w fotelu, natomiast mi kazał usiąść w fotelu obok. Obejrzałam się za siebie i westchnęłam. Usiadłam w wyznaczonym miejscu.
-Czy… chcesz mi może coś powiedzieć?
-A co miałabym ci powiedzieć?
Znowu się do mnie uśmiechnął.
-Dlaczego tu przyjechałyście…
-Przyjechałyśmy tu, ponieważ Jane powiedziała, że tu będziemy bezpieczne.- Odpowiedziałam zwartą regułką wyuczoną na pamięć.
Kiwnął głową w zamyśleniu.
-No cóż… Chyba mówisz prawdę. Nie wyczuwam w tobie żadnego negatywnego uczucia.- Powiedział i wzruszył ramionami.
Wierzył mi? Jako jedyny?
-Nie znasz drugiego powodu?- Zapytał.
-Jakiego drugiego powodu?
-Więc nie znasz…
-A kiedykolwiek się dowiem?
-Zobaczymy…- Znowu zastanawiał się przez chwilę, jakby nie wiedział co powiedzieć.- Czy chcesz się o coś jeszcze zapytać?
-W sumie, to tak, ale… nie wiem, czy to jest odpowiednie pytanie…
-Kto pyta nie błądzi…
-Więc… ja czytałam w książce, że tobie… trudno jest wytrzymać z ludźmi, a ja siedzę tu obok ciebie i…
-To dlatego, że nie oddycham… no i Bella była pierwszym człowiekiem, który był tak blisko nas… a poza tym masz rozpuszczone włosy. Tak jest łatwiej, ale nadal muszę się kontrolować, więc proszę nie dotykaj mnie ani nie podchodź bliżej. Siedzimy dwa metry od siebie. Ustalmy, że to jest granica.
Kiwnęłam potakująco głową.
-Mądra dziewczyna.- Stwierdził.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Czy macie tu jakiekolwiek połączenie z Internetem? Podobno jest tu jakieś źródło…
-Tak.- Odpowiedział.- Komputer stoi w pokoju Rosalie i Emmetta.
Wzdrygnęłam się na myśl, że miałabym tam iść.
-Mam iść tam z tobą?
-Nie… Ja… tak się tylko pytałam…
-Pamiętasz adres?- Zapytał się mnie Marcin.
Powiedziałam dokładny adres.
-Dobrze. Na tej stronie będziemy mogli się porozumiewać między sobą. Jest tu jeszcze parę moich znajomych, ale nie przejmuj się tym. Jeżeli będziesz miała połączenie z Internetem, gdy cię dopadną lub… będziesz jeszcze żyła… Po prostu napisz coś.
Jeszcze długo tłumaczył mi wszystkie funkcje i detale.
Robiło się ciemno. Musiałam wracać do domu.
Pożegnałam się z nim.
-Uważaj na siebie.
-Tak…- Westchnęłam.- Ty też.
Uśmiechnęłam się słabo i wyszłam z jego domu.
To były czasy, gdy zombie dopiero zaczynały pojawiać się na tym świecie.
Wtedy ostatni raz go widziałam, a że nie mam połączenia z Internetem, to nie wiem, co się z nim dzieje.
Aż do teraz…
-Czy wy… Czy autorka `Zmierzchu' naprawdę napisała tą historię o was?
-Tak.
-A czy oglądałeś film?
Zaśmiał się cicho.
-Oczywiście, że oglądałem.
-I podobał Ci się?
-Powiem tak… aktorzy próbowali, a że im to nie wyszło… W końcu nas nie znali, co nie?
Chyba uznał, że to już koniec rozmowy, ponieważ nic nie mówił. Spojrzał się na swoje dłonie i tak siedzieliśmy parę minut. Ja patrzyłam się na niego. W końcu wstałam i wyszłam z pokoju.
Gdy tylko weszłam do swojego pokoju zmęczona rzuciłam się na łóżko. Zerknęłam w stronę okna. Był wieczór. Otuliłam się kołdrą i próbowałam usnąć. Leżałam bite trzy godziny i nic z tego. W końcu wstałam, założyłam bluzę i ruszyłam w dół schodów. W salonie siedziała Rosalie.
Nie mogłam lepiej trafić!
Usłyszałam chichot za plecami i od razu odwróciłam się.
Edward! No tak!
Uśmiechnął się do mnie i usiadł obok siostry.
-Gdzie idziesz?- Zapytała się Rose po chwili.
-Chcę wyjść na chwilkę na dwór.
Obydwoje pokiwali głowami, na znak, że rozumieją, a ja wyszłam z domu.
Zbiegłam ze schodów i zauważyłam ławkę. Stała przed nimi. Podeszłam i usiadłam na niej. Odetchnęłam głęboko.
Poukładaj sobie to…
Cullenowie was przyjęli, jest jakiś drugi powód, o którym nikt mi nie chce powiedzieć… Kto mnie lubi? Chyba nikt oprócz Jane… Chociaż jest jeszcze Jasper… Tego nie mogę być pewna.
Zmrużyłam oczy i ziewnęłam.
Położyłam się na ławce.
Zachowujesz się jakbyś łóżka nie miała… Jak bezdomna…
A czy nie uważasz, że osoba bez rodziny nie jest bezdomna?
Moje drugie ja już więcej do mnie nie przemówiło.
Zamknęłam oczy i już po chwili odpłynęłam.
Długo nie mogłam otworzyć oczu. Nie miałam siły, jednak coś mokrego zmuszało mnie do tego.
Otworzyłam je! Sukces!
Deszcz!
Powróciłam szybko do pozycji siedzącej. Wszystko mnie bolało, jednak byłam wystarczająco wyspana. Wysunęłam twarz w stronę deszczu i siedziałam tam, na ławce. Było mi zimno, jednak to było dla mnie swego rodzaju orzeźwienie. Tą cudowną chwilę przerwała mi Rosalie. Nawet nie zauważyłam kiedy, podeszła do mnie.
-Czy Ci już naprawdę odbiło? Wracaj do domu!
Uśmiechnęłam się do niej i wstałam z ławki.
-Przepraszam…- Powiedziała po chwili.
-Za co?
-Za to, że na ciebie nawrzeszczałam… Nie jesteś już dzieckiem…
Deszcz powoli przestawał padać.
-Czy naprawdę nie wiesz dlaczego Jane…- Zaczęła pytanie.
-Nie!- Krzyknęłam, może odrobinę za głośno.- Naprawdę nie wiem!
-Wkrótce się dowiesz.
Wolnym ludzkim krokiem ruszyła do domu. Poszłam za nią. Gdy znalazłyśmy się w środku poszłam do swojego pokoju i zmieniłam ubrania na suche. Po chwili poczułam silny skurcz w brzuchu.
No tak… ostatni raz jadłam wczoraj rano.
Chwyciłam torbę z samolotu z jedzeniem i zjadłam herbatniki, batona, oraz dwa rogale, których jeszcze parę zostało w torbie.
Na później…
Pomyślałam.
Dzień był pochmurny, a ja nie miałam co robić. Żadnej książki, niczego… Postanowiłam, że zejdę na dół, do salonu i poszukam Jane, której nie widziałam od wczoraj.
Rozejrzałam się po przestronnym salonie. Nikogo tu nie było. Nagle przemknął jakiś cień, a przede mną stał Emmett.
-Kogo szukasz?
-Jane.- Odpowiedziałam odważnie, chociaż w głębi duszy bałam się… Ale tylko odrobinę…
-Poszła na polowanie.
-Na ludzi?
Zaśmiał się.
-Na zwierzęta. Musiała się przerzucić na naszą dietę, ponieważ tu nie ma ludzi… A zombie ona nie tknie.
-Rozumiem.
-Słyszałem, że potrzebujesz dostępu do Internetu…?
Kiwnęłam głową, potwierdzając tą wiadomość.
-Chodź za mną.
Zaprowadził mnie do swojego pokoju. Stało tam wielkie łóżko, ogromna szafa, toaletka, oraz biurko z komputerem. Kiwnął głową w jego stronę, a ja natychmiast usiadłam przy biurku. Włączyłam komputer i weszłam na stronę wskazaną przez Marcina. Zalogowałam się.
18 postów nieprzeczytanych.
Kliknęłam w tą ikonkę i po chwili czytałam już posty.
Marcin: Żyjecie? Co tam u was?
***
Laura: Wszystko w miarę dobrze. Jestem w Hiszpanii… Miało ich tu być mniej, a jest jeszcze więcej. Nie przyjeżdżajcie tutaj!
***
Monika: Ja jestem cały czas w Polsce. Dokładnie w górach.
***
Paweł: Jestem. Tak, nie przyjeżdżajcie do Hiszpanii… Laura, gdzie dokładnie jesteś?
***
Laura: Gdzieś nad morzem, na północy. A ty?
***
Paweł: Więc jestem niedaleko ciebie!
O nie, są tu!!!
Przyszli, zabili już Marię.
Żegnajcie drodzy przyja…
***
Marcin: Paweł? Nie!
***
Marta: Przynajmniej wiemy, że nie żyje… Tak żylibyśmy z nieświadomością. Ciekawe jak dał jeszcze radę wcisnąć wyślij… I ciekawe czy to boli…
***
Monika: Paweł…! Marcin, a czy ta twoja przyjaciółka Paulina jeszcze żyje? Bo się nie odzywa…
***
Marcin: Nie wiem gdzie ona jest, a tym bardziej czy żyje…
***
Monika: Rozumiem. Laura? Marta? Jesteście tam jeszcze?
***
Mateusz: Żyję! Jestem!
Natomiast Marta nie. Widziałem jak ją… To było okropne! A jak wy się trzymacie?
***
Laura: Jestem. Mateusz? Ty żyjesz?! Gdzie jesteś?
***
Mateusz: Tak… żyję, żyję… Gdzie jestem? Gdzieś w Australii…
***
Marcin: A jak się tam dostałeś? Marta nie żyje?!
***
Mateusz: Nie żyje. Znalazłem paru ludzi, a wśród nich był pilot, więc polecieliśmy. Monika jesteś tam jeszcze?
***
Marcin: Nie ma jej… Paulino, jeżeli tam jesteś odezwij się! Nakazuję Ci!
Łzy swobodnie spływały mi po policzkach, gdy to czytałam. Ostatni post był pisany miesiąc temu. Emmett nie przeszkadzał mi. Czym prędzej odpisałam.
Paulina: Żyję. Jestem w Ameryce Północnej. Marcin? Mateusz? Laura?
Teraz już płakałam jak małe dziecko. A co jeżeli oni nie żyją?
Wylogowałam się i wyłączyłam komputer. Wstałam od biurka i ruszyłam do swojego pokoju. Po drodze natknęłam się na Jane.
-Tak mi przykro…- Szepnęła.
Kiwnęłam głową i nadal płacząc weszłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko.
Nie żyją! Nie żyją! Może ja też nie powinnam?!
Zamknęłam oczy.
Nie żyją…
4. DRUGI POWÓD.
Nie wiem, ile tak leżałam. Zupełnie straciłam rachubę czasu. Zapewne musiało to być parę godzin.
-Chciałbym z tobą porozmawiać.- Powiedział ktoś do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam Edwarda.
Kiwnęłam potakująco głową.
-Nie tutaj. Chodź.
Wstałam niepewnie i poszłam za Edwardem. Weszliśmy do jego pokoju i natychmiast usłyszałam trzask drzwi. Ta sytuacja przypominała mi spotkanie z Jasperem, jednak Edward nie miał dobrego humoru. Rozejrzałam się po pokoju. Był podobnie urządzony, do pokoju Emmetta, jednak od razu zwróciłam uwagę na coś innego. W fotelu siedział Edward, a zaraz obok niego, w drugim fotelu Bella. Alice stała pod ścianą i mierzyła mnie wzrokiem. W jednej sekundzie ruszyła w moim kierunku i złapała mnie za szyję. Z trudem łapałam oddech.
-Alice! Uspokój się!- Wrzasnął Edward.
Lekko rozluźniła rękę, jednak nadal była ona zaciśnięta na moim gardle.
Łapczywie łapałam powietrze.
-Powiesz nam wreszcie po co tu jesteś?- Zapytał się przebiegle Edward.
-Jane…- Zaczęłam.
-Oj, proszę, przestań nam wciskać ten kit… Dobrze wiemy, że wiesz…- Powiedziała Alice.
-Ja naprawdę… nic nie wiem…- Mówiłam z trudem.
-Biedna Paulina…- Mruknęła Bella.
-A co by się stało, gdybyś tak nagle… zniknęła?- Edward znowu zabrał głos.
-Zniknęła?- Pisnęłam.
Alice pokiwała twierdząco głową, a Bella wzruszyła ramionami.
-To dla nas drobnostka…- Zapewnił mnie Edward.
-Ale wy przecież nie zabijacie ludzi…- Mruknęłam.
Edward podszedł do mnie i Alice.
-Zawsze możemy uczynić ci ten zaszczyt i zrobić wyjątek…
Przełknęłam stojącą w gardle gulę.
Nie boję się… Nie boję się…
Edward zaśmiał się krótko.
-Wmawiaj to sobie…
-Ja naprawdę się was nie boje…!
Chłopak zerknął na Alice i patrzył na nią chwilę spod przymrużonych oczu. Ona zdawała się jakby nieobecna, tępo wpatrywała się w moją twarz. Po chwili uśmiechnęła się do brata.
-Alice miała wizję?- Zapytała się Bella.
-I to jaką…- Mruknęła dziewczyna.
-Widziała, jak zabijamy ciebie… A to bardzo kusząca propozycja…- Stwierdził Edward.
Bella wzruszyła ramionami.
-Myślę, że możemy jeszcze trochę poczekać…
Edward pokiwał twierdząco głową, a Alice wzięła rękę.
-Tylko niech to, będzie dla ciebie ostrzeżeniem!- Syknęła.
Podbiegłam do drzwi i zaczęłam je otwierać, jednak ktoś trzasnął nimi przed moim nosem.
-I nie mieszaj w to Jane…- Mruknęła Bella zza moich pleców. Potem odsunęła się od drzwi, jednocześnie pozwalając mi wyjść. Przebiegłam przez cały korytarz i wbiegłam do mojego pokoju, do którego natychmiast wszedł Jasper.
-Dlaczego jesteś przestraszona?- Zapytał się.
-Nie jestem!- Pisnęłam.
-Przecież czuję…
-Coś źle Ci działa, a teraz wyjdź z mojego pokoju!
Jak powiedziałam, tak zrobił. Znowu zostałam sama w tym pokoju.
Najlepiej to umrę tu z głodu… Zostało mi parę rzeczy do zjedzenia, a potem? Nikogo nie obchodzę…
Usiadłam na krześle przy biurku.
Najlepiej, gdyby mnie tu wcale nie było… Wszyscy żyli by sobie spokojnie, Jane wróciłaby do Volturii, a ja umarłabym śmiercią naturalną- rozszarpana przez Zombie… Przynajmniej nie narobiłabym tylu problemów… No i jeszcze zapełniłabym ich żołądki… Czy ja naprawdę tego chcę???
Myślenie o śmierci przychodziło mi teraz tak łatwo, chociaż powinnam się cieszyc z życia. Chciałam je ocalić za wszelką cenę i udało się, skutkiem tego co teraz się działo. Oni… zabiją mnie, prędzej czy później… Dlaczego tak musiało być? Zawsze byłam problemem… I dla rodziców i dla reszty świata… Zawsze mnie nie zauważano, zostawiano samej sobie z problemami… Nigdy tak prawdziwie się nie zakochałam, ani nie poznałam co to jest prawdziwa, szczera i bezinteresowna przyjaźń. Z naciskiem na bezinteresowna.
Sama nie wiedziałam co mam teraz robić. Czy czekać tu i nie pokazywać się innym czy może właśnie wyjść i okazać brak strachu, który tak naprawdę był obecny w całym moim ciele. Od zawsze… Od przeczytania “Zmierzchu” wampiry były dla mnie bajką, legendą, zmyśloną przez ludzi, aby trochę zabarwic sobie życie… Wcześniej nigdy nad tym tak poważnie nie myślałam, ale teraz… to wszystko było realne, żywe i jeszcze trudniejsze do zrozumienia niż jakikolwiek wątek z książki.
Zerknęłam na okno. Było już południe. Tyle rzeczy się dzisiaj zdarzyło… I jeszcze tyle przede mną… Postanowiłam, że nie będę się tutaj chować. Po prostu wyjdę do nich, pełna odwagi. I może to jest trochę głupie, ale… co mam tu robić sama? Zamknięta pośród tych czterech fioletowych ścian…?
Wyszłam na korytarz i zeszłam po schodach na parter. Doszłam do przestronnego salonu i rozejrzałam się dookoła. Nikogo tu nie było. Śmiało wyszłam na dwór i usiadłam na ławce, na której przespałam ostatnią noc. Odetchnęłam głęboko i nagle przy mnie pojawiła się Jane. Przestraszyłam się, jednak nie dałam tego po sobie poznać.
-Jane!- Krzyknęłam.
-Przepraszam, przepraszam…- Mruknęła.- Dlaczego tu siedzisz?- Zapytała marszcząc brwi.
Wzruszyłam ramionami.
-Chyba polubiłam tą ławkę…
Zaśmiała się cicho.
-Nie wiedziałam, że można polubić ławkę… Ale skoro tak mówisz… A jak twoje kontakty z Cullenami?
Jak moje kontakty?! Świetnie pomijając już to, że chcieli mnie zabić… no i, że to zrobią w najbliższym czasie…
-Świetnie!- Skłamałam płynnie.- Zaczynamy się dogadywać. A co u ciebie? Jak tam twoja dieta?
Machnęła ręką.
-Zwierzęta są takie nie dobre… no, ale zawsze lepsze to, niż jakiś zombie…- Stwierdziła wstając z ławki.
-Gdzie Cullenowie?- Zapytałam zaciekawiona.
-Poszli po coś do jedzenia… dla ciebie oczywiście…
Mrugnęła do mnie.
-Muszę już iść.- Powiedziała.- Poradzisz sobie?
-Nie mam pięciu lat…
Kiwnęła potakująco głową i chwilę później już jej przy mnie nie było. Byłam ciekawa, gdzie poszła. Może im pomóc? Ale czy Bella, Alice Edward, Ci którzy jeszcze przed chwilą chcieli mnie zabić, poszliby po jedzenie dla mnie? W to szczerze wątpiłam, a to znaczyłoby, że są gdzieś w domu i tylko czekają, aż do niego wrócę.
Co ja mówię…! Przecież ja się nie boję! Chcę tej śmierci!
Nie! Wcale nie!
Kłóciłam się sama ze sobą nie mogąc się zdecydować. W końcu postanowiłam, ze najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie pozostanie tutaj… Chociaż, jeżeli by chcieli, to mogliby równie dobrze przyjść tutaj po mnie…
Położyłam się na ławce, jednak nie zamykałam oczu. Leżałam tak myśląc o różnych rzeczach i o tym jak wiele w tym świecie jest jeszcze ukrywane przed ludzkim okiem.
To wszystko prawdopodobnie kiedyś by się wydało. Ale czy jeżeli istnieją wampiry, to czy istnieje także magia? Skąd Meyer się o nich dowiedziała? Jak spisała tą historię? W trakcie jej, czy spisała ją już tylko z opowiadań rodziny? No i najważniejsze… Dlaczego nikt jej wtedy nie wierzył? Nawet ja…? Wielka fanka “Zmierzchu” ??? Nawet tysiące nastolatek, piszczących, gdy tylko ujrzały aktora grającego Edwarda czy Jacoba…? Jacob…?! Czy on żył?! Czy nadal był tym wilkołakiem…? Czy… nadal kochał Renesmee…? Właśnie Renesmee… Była tak jakby nieobecna… nie miała głosu w tej sprawie i chyba była zagubiona… Nie wiedziała co robić… Podzieliłam ich rodzinę. Drużyna: “Lubię Paulinę” i druga “Zabij Paulinę”… Tak samo zagubiony był Emmett… Czasem był uprzejmy, ale nie zawsze… Alice, Edward i Bella… Byli oczywiście członkami tej drugiej grupy. Tak naprawdę to nie znałam zamiarów Carlisle i Esme… A Jasper i Rosalie… Hmmm… Nad nimi musiałabym się poważnie zastanowić…
Nawet nie zauważyłam kiedy słońce zaszło za horyzont. Podniosłam się. Było mi trochę zimno. Gdy leżałam na ławce nie odczuwałam tego, aż tak mocno. Postanowiłam, że pójdę do domu. Nie ważne co mnie w nim czeka…
Lekko uchyliłam drzwi i spojrzałam się do środka.
Pusto…
Odetchnęłam głęboko i weszłam do salonu.
Wbiegłam po schodach do góry i zamknęłam się w pokoju.
Sięgnęłam po moją torbę i zjadłam ostatnie rzeczy jakie tam zostały.
Dobrze, że poszli po coś dla mnie…
Schowałam torbę pod łóżko i ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju.
-Proszę!- Krzyknęłam i do pokoju wszedł Carlisle.
-Chciałbym z tobą porozmawiać…- Zaczął i dokładnie zamknął drzwi. Usiadłam na łóżko, a on usiadł obok mnie.
-Tak, to prawda, że Jane chciała Cię ochronić, ale istnieje też drugi powód dla którego tu jesteś… ona naprawdę Ciebie polubiła i nie pozwoli Ci teraz umrzeć… więc przyjechała tu, po to abym cię przemienił, ponieważ ona nie da sama rady…
Słuchałam go cały czas uważnie i nie mogłam uwierzyć temu, co teraz do mnie powiedział.
Ona chce mnie przemienić? Mnie? Takiego bezwartościowego, zwykłego człowieka? Dlaczego?
-A co jeżeli…- Głos mi się załamał. Po chwili go odzyskałam.- nie będę tego chciała?
Carlisle uniósł lekko kąciki ust ku górze.
-Nie zrobimy nic wbrew twojej woli. Sam jestem temu przeciwny… Poza tym, nie długo stąd wyjeżdżacie. Naprawdę nie chce tego robić…
Ostatnie zdanie zabrzmiało niemal jak prośba.
-Carlisle… Ja sama nie wiem czego teraz chcę…- Powiedziałam zgodnie z prawdą.- Ale raczej nie chciałabym zostać jednym z was…
Pokiwał twierdząco głową.
-Chciałem Ciebie tylko poinformować… O stanie sytuacji. Jednak Jane nie podda się tak łatwo.
Tym razem to ja pokiwałam głową w geście zrozumienia.
Blondyn wstał i chyba zamierzał wyjść z pokoju.
-Carlisle…- Zawołałam. Chciałam mu powiedzieć o Edwardzie, Belli i Alice… zapytać się czy coś może mi z ich strony grozić.
-Tak?- Zapytał się i spojrzał na mnie podejrzliwie.
Speszona odwróciłam wzrok.
-Nic… Już nic…
Postał jeszcze chwilę przy drzwiach, jakby analizował to zdarzenie i próbował dowiedzieć się o co mi chodziło.
-Jedzenie dla Ciebie jest w kuchni. Zrobiliśmy trochę zapasów.- Dodał po chwili i wyszedł z pokoju.
Znowu zostałam więźniem we własnym pokoju, jednak teraz nie przeszkadzało mi to. Musiałam to wszystko przemyśleć.
A może dlatego oni chcieli mnie zabić…? Może… myśleli, że przyjechałam tu po to, aby stać się nieśmiertelną tak jak oni? Że tylko na tym mi zależy? I to właśnie ukazuje w jak wielkim są błędzie… Ja nigdy… nie chcę być kimś takim jak oni… Po prostu na razie sobie tego nie wyobrażam…
W pokoju panował już przyjemny dla oczu półmrok. Przygnębiona położyłam się do łóżka, przykryłam starannie kołdrą i zamknęłam oczy. Przez chwilę słyszałam jeszcze jakieś ciche dźwięki z rozmowy Cullenów w salonie. Po paru minutach usnęłam… z nadzieją na lepsze jutro…
5. ZAKUPY.
Spojrzałam się na kalendarz, który wisiał na ścianie. Wielkie czerwone cyferki składały się w cyfrę 17. Mniejszą, czarną już czcionką napisane było: Lipiec. A więc to już miesiąc… Od miesiąca mieszkam u Cullenów. Najgorsze przeżyłam na początku, a teraz każdy dzień i każda noc wygląda tak samo. Bella, Edward i Alice już mnie nie straszą. Bardzo często rozmawiam z Jane. Z resztą z Jasperem też… Naprawdę go polubiłam. Jest zupełnie inny niż reszta jego rodziny. Dla Emmetta, Renesmee i po części Rose, chociaż z nią rozmawiałam parę razy, jestem obojętna. Równie dobrze mogę tu być, jak może tu nie być. Nieodmienną częścią każdego dnia, jest te parę godzin, które spędzam sama. Okropne myśli nie dają mi wtedy spokoju…
Czy będzie coś dziwnego w tym, że po miesiącu nadal nie czuję się tu… dobrze…? Że czuję się obco…? Przeze mnie ta rodzina nie jest już tak zżyta jak kiedyś. Nadal są podzieleni… I ja nic nie mogę z tym zrobić.
Przez ten miesiąc tylko raz weszłam na forum. Nikt nie odpisał. Nikt! Nawet Marcin! Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Nawet gdyby coś okropnego miało się stać… Muszę to wytrzymać! Lecz czasami… Nie mam już ochoty zostać na tym świecie. Mam ochotę wyjść tam, do tych zombie po śmierć… Ale przecież obiecałam. Nie mogę. Nie zrobię mu tego…
Niepewnie zeszłam po schodach na dół i dotarłam do salonu, w którym jak zwykle nikogo nie było. Ruszyłam do kuchni po coś do jedzenia. Otworzyłam lodówkę i sięgnęłam ostatniego jogurta, jaki tam został. To był mój ostatni posiłek. Szczerze mówiąc, gdy miesiąc temu byli po jedzenie dla mnie, nie przynieśli tego za dużo. Starałam się jeść jak najmniej, przez co chyba schudłam parę kilogramów. W przeciwieństwie do jedzenia miałam pełno ubrań. Czasami Rosalie, Esme i Alice wybierały się do Nowego Yorku po jakieś markowe ubrania. W swojej `kolekcji' mam nawet sukienkę od Chanel. Chociaż i tak jej nigdy nie założyłam… Ja kocham jeansy, t-Shirt, a do tego jakąś kurtkę, natomiast one… Nawet teraz muszą być eleganckie.
Wzięłam łyżeczkę, otworzyłam jogurt i już po chwili rozkoszowałam się jego smakiem. Po `posiłku' wyrzuciłam pudełko do kosza, a łyżeczkę opłukałam i włożyłam do szuflady ze sztućcami. Westchnęłam cicho i oparta o blat zaczęłam zastanawiać się, co mogłabym teraz robić. Nagle w kuchni pojawił się Jasper. Zmierzył mnie wzrokiem, po czym uśmiechnął się.
-Niech zgadnę… Jadłaś?- Zapytał z uśmiechem i usiadł na blacie obok mnie. Przytaknęłam.
-Tak. Jogurt.- Potwierdziłam.
-A dużo Ci jeszcze zostało jedzenia?
-Tak, tak. Nie martw się.- Skłamałam. Nie chciałam, aby przeze mnie znowu musieli gdzieś jechać. A tym bardziej Alice, Edward i Bella… Gdy byłam cicho przez miesiąc, nic do mnie nie mieli.
Jasper jednym zwinnym ruchem zeskoczył z blatu i podszedł do lodówki, którą otworzył. Otworzył szeroko oczy i spojrzał się na mnie krytycznie, a ja odwróciłam wzrok w drugą stronę.
-Paulina…- Warknął.- Dlaczego nic nie mówisz?
-Nie chcę wam sprawiać kłopotu.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą i spojrzałam się na niego.
-To nie jest żaden kłopot!- Wrzasnął i trzasnął drzwiami od lodówki.- Trudno. Idę sam po coś dla ciebie.- Dodał.
-Nie!- Krzyknęłam.- Nie pozwolę Ci iść samemu!
-No, to w takim razie choć ze mną!
-Idę!
Wyglądał jakbym zbiła go z tropu. Uspokoił się.
-Przecież ja żartowałem.- Dodał.
-Skoro już powiedziałeś, to idę.- Stwierdziłam i założyłam moją kurtkę, która była przewieszona przez krzesło.- Idziemy.- Zdecydowałam.
Westchnął i pokręcił przecząco głową.
-Ja idę, ty zostajesz.- Rozkazał.
-Nie, nie, nie. Idziemy.
Poddał się. Uśmiechnęłam się szeroko, co on odwzajemnił grymasem i wyszliśmy z domu.
Na początku szliśmy przez las. On oczywiście szedł w moim tempie. Nie było tutaj żadnych zombie. Czyżby poza lasem była tabliczka Zombie wstęp wzbroniony ? Po jakichś trzydziestu minutach wyszliśmy poza las i poszliśmy przed siebie. Gdy tylko jakiś zombie zaczął się do nas zbliżać dostawałam `gęsiej skórki', ale Jasper warknął na niego, a ten się oddalił.
-Nie rozumiem…- Zaczęłam po chwili.- Przecież możecie je zabić…?
-Tak, możemy.
-To dlaczego tego nie zrobicie?
-Nie możemy.
-Jak to nie możecie?
-Ta decyzja zależy od Volturii. Jeżeli zaczną zabijać te stwory, wtedy my też będziemy mogli. Zresztą… Zabijemy wszystkich i dajmy na to, że nie ma żadnych ludzi na tym świecie. Co będzie dalej? Albo, że zostanie ich jednak trochę… Wtedy będą musieli dowiedzieć się o nas wszystkiego, no bo przecież zwykły człowiek nie zabił by od tak milionów zombie… A poza tym to wcale nie takie łatwe zadanie.
-Yhy…- Mruknęłam.
Przez resztę drogi szliśmy w milczeniu, która nie była aż taka długa. W końcu dotarliśmy do jakiegoś większego sklepu. Szyld był urwany, więc nie wiedziałam, jak się nazywa.
Weszliśmy do środka, ale najpierw Jasper sprawdził, czy nie ma tam żadnego `zombiaka'.
Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam te wszystkie regały wypełnione jedzeniem i nie tylko. Tak, jak(kiedyś) na człowieka przystało chwyciłam jeden z koszyków i zaczęłam mój spacer między półkami z Jasperem przy boku.
Wkładałam do koszyka wszystko co potrzebne. Wszelkie napoje oraz jedzenie. Gdy koszyk zrobił się pełny Jasper wziął go ode mnie, a ja wzięłam następny pusty. Doszliśmy do stojaka z okularami przeciwsłonecznymi, po czym zaczęliśmy je przymierzać i śmiać się z siebie wzajemnie. W końcu wybrałam dla siebie jakieś w miarę normalne okulary, tak samo jak Jasper. Wzięliśmy również jedne dla Rose i Alice. Dla tej drugiej nie wzięłabym ich, gdyby nie Jasper… Wreszcie postawiliśmy koszyki na ladzie z kasą. Zaśmiałam się cicho, po czym sama stanęłam za kasą. Zerknęłam wzrokiem na wszystkie produkty.
-Cztery tysiące pięćset pięćdziesiąt cztery dolary.- Powiedziałam rozbawiona.
Jasper udał, że szuka czegoś w kieszeni i wyjął pięć dolarów.
-Wystarczy?- Zapytał.
-Jeszcze będzie reszta.- Znowu się zaśmiałam. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam.
Spróbowałam otworzyć kasę, ale nie udało mi się. Odwróciłam się i otworzyłam jedną z szafek. Stykała się ona z zewnętrzną ścianą budynku. Na tylnej płycie szafki była dziura. Spojrzałam się przez nią. Widziałam całą najbliższą okolicę, jednak po chwili coś zasłoniło mi obraz. To było oko i z pewnością nie oko zombie, ponieważ ich oczy mają odcień jasnożółtego. Odskoczyłam jak oparzona i wpadłam na kasę, która z hukiem spadła na ziemię. Spojrzałam się na Jaspera, a on na mnie.
-Ktoś tu jest…- Szepnęłam do niego.
Złapał mnie i przeniósł nad ladą. Po chwili na chwiejnych nogach stałam już obok niego. Przez główne drzwi ktoś wszedł. Zmierzył wzrokiem Jaspera, a następnie mnie. Miał krótkie brązowe włosy i smukłą twarz. Ubrany był na czarno.
-Cóż… Widzę, że to prawda.- Stwierdził ponuro, jednak z uśmiechem.
-Wracaj do Volturii!- Syknął Jasper.
Volturii?! Niemożliwe! To jeden z nich?!
Poczułam jak zastygam w bezruchu przez ogarniający mnie strach.
-Spokojnie.- Szepnął Jasper w moim kierunku. No, tak przecież on czuł moje uczucia…- Czego chcesz?- Dodał do przybysza.
Zaczęliśmy cofać się powoli do tyłu, oczywiście ja stałam za Jasperem.
-Ja? Niczego!- Odpowiedział rozbawiony chłopak.- Przeczytałem jej wpis, na jednym z ludzkich forów i pomyślałem: `Kurczę, ona na pewno jest u Cullenów…'. I co? Miałem rację! A teraz oddawaj ją. To rozkaz.
-Chyba sobie żartujesz…- Powiedział Jasper i prychnął.
-Nie żartuję sobie. Musimy mieć co jeść…- Stwierdził i oblizał usta.- Nie rób sobie kłopotów Jasper, oddaj ją.
Edward! Pomóż nam!
Krzyczałam w myślach mając nadzieję, że mnie usłyszy i przyjdzie nam z pomocą. Każdy jest dobry w takiej chwili, nawet on.
-Nie.- Warknął Jasper.
-Czy ty naprawdę chcesz walczyć?
Przełknęłam głośno ślinę.
-Tak, tak, walka.- Kontynuował przybysz w moją stronę.- Chyba nie chcesz, żeby przez Ciebie umarł…?
Pokiwałam przecząco głową.
-No, widzisz. - Odpowiedział zadowolony, jak gdyby małe dziecko zrozumiało wreszcie co do niego mówi.- Więc chodź tu.
W tym momencie doszliśmy do końca sklepu. Walnęłam plecami w tylną ścianę. Chciałam wyjść przed Jaspera i dołączyć do nieznajomego, jednak Cullen zablokował mi wyjście.
-Nigdzie nie idziesz.- Warknął.
Brunet pokiwał głową z dezaprobatą.
-A było tak blisko… Mogło by obejść się bez przemocy…
Cofnęłam do tyłu rękę i po chwili poczułam, że rozcięła się o coś. Odwróciłam się i zauważyłam drut wystający ze ściany. Zerknęłam najpierw na Jaspera, który przybrał zacięty wyraz twarzy. Nieznajomy ponownie oblizał usta.
-Nie dostaniesz jej, Alec.- Powiedział z trudem Jasper. Wsunęłam krwawiącą rękę pod rękaw kurtki.
Alec ruszył w naszą stronę.
-Uciekaj.- Szepnął Jasper. Gdy tylko brunet podszedł do Jaspera i zaczął z nim walkę, ja zgodnie z rozkazem blondyna, jak najzwyczajniejszy w życiu tchórz uciekłam. Zostawiłam go tam samego!
Biegłam przed siebie, najszybciej jak mogłam.
Może gdy dobiegnę do lasu Edward usłyszy moje myśli?
Po pięciu minutach nie miałam już sił, jednak przypominał mi się walczący Jasper i od razu biegłam szybciej. Równo siedem minut zajęło mi dobiegnięcie do lasu.
Edward! Pomóż nam! Jasper ma kłopoty!
Zwolniłam trochę i biegłam przez las truchtem. W myślach cały czas krzyczałam imię Edwarda. Po jakiejś minucie coś złapało mnie za rękę, przestraszyłam się i upadłam na ziemię. Podniosłam się niezgrabnie i rozejrzałam dookoła. Stała tu cała rodzina Cullenów, a Alice uśmiechała się do mnie złośliwie. Edward złapał mnie za rękę.
-Gdzie jest Jasper i co mu zrobiłaś?- Syknął gniewnie.
-Edward, spokojnie.- Powiedział Carlisle.
-Gdzie on jest?- Dociekała Alice.
-Może dacie jej dojść do słowa?- Obroniła mnie Rosalie.
Oni kłócili się tutaj, a tam on walczył o życie!
-Jest w tym sklepie, niedaleko, walczy z Alec'iem…- Powiedziałam szybko. Edward puścił moją dłoń i po chwili już ich nie było.
Dopiero teraz moja prawa dłoń dała mi się we znaki. To dziwne, że nie poczuli zapachu krwi… Z resztą byli tak zajęci Jasperem, że mogli tego nie zauważyć. Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie, mając nadzieję, że podążam we właściwym kierunku. Przez całą drogę zastanawiałam się, gdzie jest Jane i stwierdziłam, że od rana jej nie widziałam. Po jakichś trzydziestu minutach drogi doszłam pod dom. Usiadłam na ławce i podwinęłam rękaw kurtki. Rozcięcie wyglądało okropnie, ale prawie nie czułam już bólu. Teraz najważniejszy był Jasper. Przecież Volturii mogli mu coś zrobić… No i z tego co wiem, Alec jest starszy, co za tym idzie silniejszy…
Odetchnęłam głęboko i ponownie schowałam rękę. Położyłam się na ławce i najzwyczajniej w świecie zemdlałam…
***
Otworzyłam szeroko oczy. Było jasno. Dzień? Rozejrzałam się dookoła. Leżałam w moim pokoju, a przy łóżku siedział Jasper. Patrzył się na mnie z troską.
-Carlisle zszył twoją rękę. Przespałaś kawałek dnia i noc. No i nic poważnego Ci się nie stało.- Powiedział.
-A tobie?
-Mnie też nie.- Powiedział zadowolony.- A i dzięki za wezwanie Edwarda i reszty.- Zamilkł na chwilę.-No i przepraszam…- Dodał.
-Nie masz za co. To ja powinnam przeprosić Ciebie.
-Za co?- Zapytał zaskoczony.- Nic nie zrobiłaś. Mogłem Cię ze sobą nie brać.
-Mogłam nie nalegać. I gdybym tam nie poszła, to nie musiałbyś walczyć… Właśnie… Co z Alec'iem?- Jego imię trudno przechodziło mi przez gardło. Nie sądziłam, że Volturii są aż tacy stanowczy i… źli?
-Uciekł.- Powiedział rozbawiony.
-Naprawdę?- Uniosłam brew.
-Tak, tak. Powiedział, że jeszcze tutaj wróci, ale wątpię, po tym, jak mu dokopaliśmy. No chyba, że ze wszystkimi Volturii, ale nie martw się o to.- Mimowolnie się wzdrygnęłam.- Muszę już iść. Alice mnie szuka. Do zobaczenia!- Powiedział i już po chwili zostałam sama w pokoju. Wstałam i postanowiłam sprawdzić, czy ktoś nie odpowiedział na forum. Podeszłam pod drzwi do pokoju Emmetta i zapukałam do drzwi. Po chwili otworzyła mi Rosalie.
-Hej, czy mogłabym skorzystać z komputera?- Zapytałam się nieśmiało.
-Jasne.- Odpowiedziała z uśmiechem. Weszłam do pokoju i rozejrzałam się. Nic nie zmieniło się tu od ostatniej wizyty, która była niecały miesiąc temu.
-Jak ręka?- Zapytała się. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to powiedziała, no i dotarło do mnie również, że cokolwiek powiedziała.
-Dobrze.- Potwierdziłam.
-Trochę nas przestraszyłaś.
Wzruszyłam ramionami.
-Szczerze? Pewnie i tak wam to obojętne. Czy umarłabym czy nie.
-Jak możesz tak myśleć?!
Jak mogę tak myśleć? Przecież oni już na początku chcieli mnie zabić!
-Mam swoje powody.- Odpowiedziałam i usiadłam przy biurku. Włączyłam komputer i weszłam na stronę forum. Nie do wiary! Marcin był akurat zalogowany! Napisał już wiadomość na forum. Przeczytałam ją szybko, a następnie odpisałam.
Marcin:
Jestem, jestem i ogromnie cieszę się, że żyjesz! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałem! A co z Kubą? Żyje? A twoi rodzice?
Paulina:
Ja już też myślałam, że nie żyjesz. Kuba niestety nie przeżył. Widziałam jak go… zaatakowali. Rodzice? Uciekłam od nich, ponieważ nie myśleli racjonalnie. Chcieli zostać długo w tym samym miejscu.
Po chwili dostałam już odpowiedź:
Marcin:
Kuba nie żyje?! O , nie! A co do rodziców rozumiem, ale ja nadal jestem ze swoimi. ; ]
Są tu! No, nie mogę.! Żegnaj Paulino. Powodzenia i do zobaczenia na górze. O ile coś tam na nas czeka… Żegnaj.
Gdy przeczytałam tą wiadomość myślałam, że spadnę z krzesła. Obiecałam sobie nie płakać, nie okazywać słabości przy wampirach i nie rozpłakałam się. Siedziałam sama nie wiem ile czasu i tępo wpatrywałam się w monitor komputera. Jeszcze raz analizowałam każde słowo, każde zdanie po kolei. Wszyscy nie żyją, a ja zostałam sama na tym cholernym świecie!