Rozdział 3
-Pik, pik, pik- rytmiczne, spokojne, miarowe, a jednocześnie irytujące. Niezadowolona wciąż z zamkniętymi oczami zastanawiałam się, co to właściwie jest. Słyszałam jeszcze jakieś krzyki i płacz. Otworzyłam oczy chcąc sprawdzić, co się dzieje, ale światło, które uderzyło w moje oczy sprawiło mi niemal fizyczny ból. Szybsze pikanie i poczułam czyjąś zimną dłoń na moim czole, jak ktoś odgarnia mi włosy do tyłu. Ostrożnie otworzyłam oczy, zamrugałam i spojrzałam na osobę stojącą obok. Zauważyłam, że porusza ustami, jednak nie słyszałam nic, nawet to nieznośne pikanie ustało. Skrzywiłam się lekko czując ból w klatce piersiowej, odwróciłam głowę i zobaczyłam rodziców i rodzeństwo stojących trochę dalej. Wszyscy byli bladzi i zmęczeni, a mama miała spuchnięte oczy, jak po kilkugodzinnym płaczu. Czuję wstręt do siebie, znowu ktoś przeze mnie cierpi, nienawidzę się za to. Podnoszę głowę i znów patrzę na matkę. Widzę, że ona znowu zaczyna płakać, ojciec ją przytula i Sebastiana, który tuli do siebie Weronikę. Tak, widać cała rodzina się pogodziła, dzięki mnie nie ma, co- spoko myślę i uśmiecham się, mimo bólu. „Dlaczego ja żyję?” pytam się w duchu „po co mnie ratowali?” „Boże, nie powinni nigdy mi pomagać. Teraz znowu są w niebezpieczeństwie” „Dlaczego??” pytam siebie i nie potrafiąc sobie na to odpowiedzieć podnoszę się do góry mimo bólu, zawrotów głowy i dziwnej słabości. Podnoszę się, aby usiąść i z nimi porozmawiać. Jednak czuję czyjeś ręce na ramionach i słyszę głos:
-Musisz leżeć- kiwam tylko głową nawet nie patrząc na mówiącego. Wciąż próbuję się podnieść, jednak te ręce mi utrudniają. Czuję jęk bólu, który wydobywa mi się z ust. Rozdrażniona w końcu posłusznie się kładę i widzę rodzinę, która podeszła do mojego łóżka. Rozgoryczona zaciskam pięści i rzucam wściekłe spojrzenie dla tego, który mi przeszkodził. Widzę, jak na jego twarzy pojawia się zdumienie i niedowierzanie, jak nagle się cofnął, ale mam to gdzieś. Skupiam wzrok na mojej rodzinie i zadaję pytanie, które wciąż kołaczą mi się po głowie. Otwieram usta i zaciskając pieści pytam:
-Dlaczego? -nie czekając na odpowiedź mówię- Po co?- złość, ból, przygnębienie i nienawiść do samej siebie to uczucia, które mnie teraz wypełniają. Patrzę matce w zapłakane oczy i pytam ponownie - Dlaczego? Ile ludzi ma przeze mnie zginąć?!- krzyczę, czuję w oczach łzy, szarpię kabel i wyrywam kroplówkę. Maszyna zaczyna pikać coraz szybciej. Wściekła ściągam wszystkie przewody, maskę tlenową, pokój wypełnia ciągle brzmiące piszczenie, przez ekran monitora przechodzi pionowa kreska. Zirytowana odtrącam dłonie mężczyzny i pytam:- Dlaczego nie dacie mi odejść? Tak będzie najlepiej- zapewniam patrząc po twarzach tak bardzo kochanych przeze mnie osób- Oni was zabiją- szepczę i dodaję czując łzy płynące mi po policzkach- Nie chcę mieć waszej krwi na rękach. Nie chcę patrzeć, jak was zabijają… -milknę i mówię coś czego bardzo długo nie mówiłam- Kocham Was i nie mogę pozwolić im Was zabić- po czym zwijam się w kłębek i płaczę z bólu, zmęczenia i smutku. Czuję dłoń matki na głowie i szept:
-My też Cię kochamy- czuję się podle. Płaczę, słabnę i słyszę, jak krew dudni mi w uszach. Słyszę powolne, niezbyt rytmiczne „bum, bum, bum” i zastanawiam się, co to ma znaczyć. Jak z oddali dochodzi do mnie pytanie zadane nieznanym mi głosem:
-To my pytamy dlaczego?- głos był aksamitny, brzmiał tak dobrze… Z trudem otworzyłam oczy i popatrzyłam na mówiącego. Przez głowę wciąż przewijały mi się obrazy martwych lub umierających moich przyjaciół. Ciężko wzdychając odpowiedziałam:
-Nie chcę, aby któreś z nich zginęło przeze mnie, kocham ich za bardzo- wyszeptałam zamykając oczy. Nim zasnęłam usłyszałam tylko:
-A więc dobrze- i poczułam lodowaty oddech koło swojego ucha- porozmawiamy później- i zasnęłam.
*
-Nie ma pan prawa!- doszły do mnie krzyki, otworzyłam oczy i zobaczyłam moich rodziców. Naprzeciwko nich stał wysoki mężczyzna pod krawatem -To moja córka!- krzyknął mój ojciec.
- Oczywiście… ale to ona zdecyduje? - spokojny głos mężczyzny brzmiał znajomo- Nie zrobię nic, jeśli ona nie zechce- poczułam złość z powodu tego, iż rozmawiają o mnie, jakby mnie tam nie było.
-O czym mam zdecydować?- usłyszałam swój rozzłoszczony głos i sama się zdziwiłam. Dorośli odwrócili się w moją stronę słysząc mój głos. Widziałam smutek, ból i zmęczenie na twarzach moich rodziców. Poczułam się, jak ostatnia idiotka. Zacisnęłam pięści i przeniosłam wzrok na nieznajomego, on zaś patrzył na mnie jakoś tak dziwnie.
-O twojej przyszłości- powiedział mężczyzna i uśmiechnął się do mnie. Ze zdziwieniem wpatrywałam się w jego śnieżnobiałe zęby, oczy koloru płynnej czekolady, modnie obcięte czarne włosy. Przez chwilę mierzę go wzrokiem i wiem, że nie jest zwykłym człowiekiem, jest zbyt idealny. Wydaje mi się dziwnie znajomy, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. -Jestem Artur McGraf- przedstawił się podając mi dłoń. Chwytam ją bez zastanowienia i z trudem opanowuję odruch zabrania jej. Doznaję szoku, gdyż jego dłoń jest biała, jak kreda, do tego zimna, jak lód… jak u nieboszczyka, ale nie o to chodzi (sama mam lodowate dłonie). Chodzi o to, że gdy nasze dłonie się zetknęły, przez całe moje ciało przeszedł dziwny prąd. Zobaczyłam, jak jego oczy się rozszerzają i wiem, że poczuł to samo. Po chwili jednak uśmiechnął się ukazując białe zęby, a mi coś w środku powiedziało, że jest zły. Coś kazało mi uciekać, wiać szybko bez oglądania się za siebie. Patrząc jemu w oczy pozwoliłam, aby uczucie pewności, że On jest zły i że jestem w niebezpieczeństwie wypełniło mnie. Ufałam swoim przeczuciom. Dzięki nim jeszcze żyłam, nigdy mnie nie zawiodły, a teraz kazały mi uciekać.
-Wiktoria Sienkiewicz- przedstawiłam się i z ulgą puściłam jego dłoń. Do ostatniej chwili, gdy nasze skóry się stykały, czułam dziwną energię rozchodzącą się wokoło -Więc? -zapytałam spokojnie pohamowując odruch wytarcia ręki w pościel.
-Chciałaś się zabić- bardziej stwierdził niż zapytał mężczyzna i zdając sobie z tego sprawę poprawił się- Czy chciałaś się zabić?- ale coś mi mówiło, że nie pyta dokładnie o to, że to pytanie ma podwójne dno- Chciałaś się zabić…- powtórzył ponownie, a ja uniosłam lekko brwi patrząc na niego z rozbawieniem- czy chciałaś zmienić otoczenie… siebie?- przełknęłam ślinę i przygryzłam wargę. To było proste pytanie. Odpowiedź znałam, w sumie tak jakby już odpowiedziałam na ich pytanie wcześniej. Odpowiedz brzmiała: „Chciałam odejść, aby przestać ranić innych” i to bym odpowiedziała, ale nie wiedziałam o co chodzi temu facetowi. Nie podobał mi się.
-A czy to ma jakieś znaczenie?- zapytałam wymigując się od odpowiedzi. Cichy krzyk mojej matki sprawił, że moje serce ścisnęło mi się z bólu. Zacisnęłam pięści i powiedziałam cicho- Przepraszam… to miało być inaczej- szepnęłam i widząc ból na twarzy mojej matki znienawidziłam siebie jeszcze bardziej.
-Oficjalnie twój stan jest krytyczny- powiedział McGraf patrząc na mnie, a ja uniosłam brwi i dałam znak, aby kontynuował- Możemy powiedzieć, że umarłaś, ale już nigdy nie mogłabyś się tu pojawić. Byś zniknęła, zmieniła nazwisko i w ogóle osoba znana, jako Wiktoria Sienkiewicz przestałaby istnieć. Jednakże gdybyś chciała się tylko zabić to byśmy ogłosili, iż jest z tobą lepiej i wysłali do psychiatryka na leczenie.- powiedział spokojnie, a ja stłumiłam prychnięcie śmiechem. A przez głowę przemknął mi już chyba z setny raz pytanie: kim jest ten człowiek?
-Co by się ze mną stało, gdybym przystała na pierwszą opcję?- zapytałam w odpowiedzi i usłyszałam zduszony krzyk matki, a do sali weszło jeszcze dwóch bladych mężczyzn w garniakach- Twoim rodzicom usuniemy pamięć- powiedział podążając za moim wzrokiem. -A ty byś została moim dzieckiem, moją córką. - powiedział McGraf obrzucając mnie taksującym spojrzeniem jednak ja wciąż patrzyłam, jak moja matka płacze. Widziałam łzy spływające jej po policzkach, patrzyłam, jak ojciec ją przytula i Wiedziałam, iż cokolwiek zrobię będzie złe.
-Jak to „usuniemy pamięć”? - zapytałam przenosząc spojrzenie na mojego rozmówcę, dopiero po chwili dotarło do mnie jego słowa.
-Jesteś moją córką!- krzyk mojej matki wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się i zamarłam, za jej plecami stał jeden z nieznajomych. Zerknęłam na Artura i przełknęłam ślinę zaniepokojona. Przysięgłabym, że przed chwilą stali razem we trójkę, a teraz jeden z nich stał za moją matką. Nie zauważyłam jego ruchu, nie było tyle czasu.
-Tak, jestem. - powiedziałam wpatrując się w faceta stojącego za moją matką- pytam tylko z ciekawości. - powiedziałam chcąc uspokoić rodziców i ze zdziwieniem stwierdziłam, że mogę wyczuć atmosferę w pokoju. Była tak napięta, że nożem można było ciąć. Jednak w tej chwili mój wzrok padł na McGrafa. Na jego twarzy było wypisane coś, czego nie potrafiłam odczytać.
-Szkoda- usłyszałam tuż koło ucha i odwróciłam gwałtownie głowę. Mój instynkt przetrwania wojował, wręcz krzyczał, żebym z stamtąd uciekała. - A już myślałem, że obejdzie się bez usuwania pamięci- westchnął teatralnie, a ja poddałam się instynktowi zrywając resztę kabli, jakie były zaczepione na mnie. Wyskoczyłam z łóżka lądując obok swoich rodziców, zmęczona i obolała, ale wciąż szybka. To była moja dewiza, dzięki której jeszcze żyłam.
- Co?! - wyrwało się Arturowi, a na moje usta wypłynął uśmiech, po czym złapałam rodziców za ramię i powiedziałam:
-Wiejemy- szarpnęłam ich w stronę drzwi, ale oni nadal stali, jak skamieniali. Cichy śmiech Artura sprawił, że włosy zjeżyły mi się na karku. Przerażona popatrzyłam na twarze moich rodziców i serce ścisnęło mi się z bólu i rozpaczy. Ich twarze były puste, oczy niewidzące, oboje wpatrywali się w przestrzeń. Odwróciłam się i zrozumiałam wszystko. Dwaj nieznani mężczyźni wpatrywali się w moich rodziców, a Artur we mnie. Wszystkim oczy jarzyły się zielonym blaskiem. Nie mogłam pomóc mojej rodzinie. Jedynym rozwiązaniem była ucieczka i zostawienie tych, których kocham, na pastwę tych potworów. Nie zastanawiając się dłużej wybiegłam przez drzwi z chwilą, gdy moje nogi przekroczyły próg, kiedy moc jednego z mężczyzn trafiła mnie w plecy. Zachwiałam się i wpadłam na kolejne trzy postacie czekające na mnie za drzwiami, które zamknęły się z hukiem.
Odskoczyłam od nich i zrozumiałam, że jestem w pułapce, rozejrzałam się dokładniej i zobaczyłam przyrządy medyczne. Przełknęłam ślinę i rzuciłam się po skalpel. Chwyciłam dwa i pobiegłam w stronę drzwi. Jednak moi przeciwnicy byli bardzo szybcy, zrozumiałam to, gdy ostre paznokcie przeorały mi skórę. Bez zastanowienia odwróciłam się i wbiłam jeden ze skalpeli w pierś napastnika. Gdy on upadł pozostała dwójka zamarła, popatrzyłam w ich oczy i dostrzegłam w nich zdumienie i wściekłość. Ponownie mnie zaatakowali, obaj jednocześnie. Nie zastanawiając, się dałam się ponieść instynktowi, jak zwykle w takich chwilach. Gdy znów zaczęłam normalnie myśleć i widzieć, zobaczyłam dwa ciała na ziemi i trzecie już pozapadane trochę dalej. Odetchnęłam z ulgą patrząc na zalane krwią i poszarpane ramię, i podkoszulek. Wiedziałam, iż będę potrzebowała szwów i to dużo. Wykończona odwróciłam się i stanęłam oko w oko z kolejnym zielonookim mężczyzną. Nim się spostrzegłam on złapał mnie za ramiona. Przerażona poczułam lodowaty oddech na szyi i ból. Krzyknęłam i spróbowałam się wyszarpnąć, jednak jedyne, co osiągnęłam to jeden ze skalpelów wbijający się w moją dłoń, który rozciął skórę, a on wzmocnił ucisk. Słabość w kolanach i uczucie zmęczenia naszło mnie kolejną falą i aby nie stracić równowagi złapałam się jego ubrania. Czułam swój puls na języku, wiedziałam, kiedy pociąga kolejny łyk, który go nasyci, a mnie zabije. Przez głowę przeleciała mi myśl, że chciałam zabić siebie, a sprawiłam, że zginęli moi rodzice. Zacisnęłam zęby i ostatnimi siłami zamachnęłam się, i wbiłam nóż w plecy przeciwnika, po czym dla pewności przekręciłam. Na ziemię runęliśmy razem. Jego kły nie były już wbite w moją szyję, ale krew nadal płynęła tak, jak łzy po twarzy z bólu, zmęczenia i przerażenia. Chciałam zwinąć się w kłębek i zasnąć, ale wiedziałam, że nie mogę. Artur i jego dwóch kompanów mogło się w każdej chwili pojawić. Ogromnym wysiłkiem podniosłam się na nogi, które ugięły się pode mną i dopiero po kilku próbach udało mi się ustać na nogach. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Tym, co oddawali krew dla potrzebujących zawsze dawali czekoladę, więc i ja postanowiłam ją zjeść. Ponownie zsunęłam się na ziemię i wygrzebałam z kieszeni nieznajomego portfel. Tak, jak myślałam był pełny pieniędzy. Wyciągnęłam wszystkie drobniaki - do automatu - i wszystkie „papierki”, było tego całkiem sporo. Uśmiechnęłam się i wykończona powlokłam się do automatu, gdzie po wrzuceniu monet wyciągnęłam batona „Snikers”. Był od zawsze moim ulubionym batonem, po czym nie myśląc wiele rozpakowałam go i zaczęłam jeść biegnąc do naszej kanciapy. Deszcz lał niemiłosiernie zmywając ze mnie krew i bród dzisiejszej walki, jak i zapewniając mi katusze. Gdy dotarłam w końcu do naszej kwatery byłam przemoczona do suchej nitki.