Wybrana
Prolog
Szłam na to spotkanie ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Z każdym krokiem, jeszcze mocniej nienawidząc się za to co chcę zrobić. Ostatni zakręt, i stanęłam przed kawiarenką gdzie umówiłam się z Arturem. Nacisnęłam na klamkę modląc się w duchu aby go nie było. Wstrzymując oddech, przekroczyłam próg i od razu w oczy rzucił mi się jego uśmiech, wypuściłam powietrze. Wstał szybko i podszedł do mnie, by delikatnie mnie uścisnąć, jak to miał w zwyczaju. A ja w duchu prosiłam, aby pochłonęła mnie podłoga i już nigdy nie wypuściła. Miałam piętnaście lat, z Artim znałam się od ośmiu. Był o rok starszy ode mnie. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, mogącymi zawsze na siebie liczyć. A teraz… teraz miałam to wszystko zniszczyć. Na samą myśl przeszedł mnie zimny dreszcz. Podeszliśmy do stolika, on szarmancko wysunął mi krzesło, a ja usiadłam. Na mojej twarzy wykwitł lekki rumieniec, tylko on traktował mnie w ten sposób. Gdy usiadł na przeciwko mnie nasze oczy automatycznie się spotkały. Iskierki w jego szmaragdowo-zielonych oczach tak przeze mnie uwielbianych, przyprawiły mnie o skurcz w żołądku i nieznośną gulę w gardle. Odwróciłam głowę i cicho westchnęłam, nie mogłam patrzeć w te jego cudne oczy.
- Hej - usłyszałam uspakajający szept mojego przyjaciela i jego ciepłą dłoń na mojej. - Mówi się trudno, wolę mieć cię za przyjaciółkę niż żebyś odeszła. - W jego głosie dało się wyczuć smutek i szczerość, podniosłam na niego wzrok i zapytałam:
- Czemu właśnie ja? - Nie czekając na odpowiedz dodałam. - Przecież jest tyle ładniejszych dziewczyn - uśmiechnął się do mnie w taki niesamowity sposób, że w policzkach robiły mu się dwa słodkie dołeczki. Patrząc mi w oczy odpowiedział:
- Ponieważ jesteś wyjątkowa. - Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, iż on ma rację. Nie wiedziałam również, że to ostatni normalny wieczór i spotkanie z nim. Nawet nie domyśliłabym się, że całe moje życie przewróci się do góry nogami.
- Och, tak jasne - prychnęłam, niezadowolona patrząc na niego ze smutkiem. Zawsze mi powtarzał, że taka jestem i mam w sobie coś takiego, co wszystkich przyciąga do mnie. Tak wiele osób mi to powtarzało, a ja nigdy nie brałam tego na poważnie. Nie widziałam nic nadzwyczajnego w swoich oczach. Były granatowe przy twardówce, a w kierunku źrenicy stawały się coraz jaśniejsze. W czasie gdy świeciło słońce robiły się błękitne jak niebo. Wszyscy się nimi zachwycali, tylko nie ja. Przecież mój ojciec też miał takie oczy. Do tego byłam dość niska, a skórę miałam bardzo jasną. Szczyciłam się wśród moich przyjaciół tym, że byłam „mała, sprytna i szybka”. Mój szef zawsze twierdził, iż wszędzie wejdę. Gdy tymczasem ja nie widziałam w sobie nic szczególnego.
- Arti - powiedziałam powoli. - Jestem zwykłą dziewczyną nikim więcej, naprawdę - zapewniłam, przeczesując palcami moje długie blond włosy. Nikt nie wiedział czym się naprawdę zajmuję, oficjalnie byłam wolontariuszką, to wszystko.
- Oczywiście, Słońce - powiedział uśmiechając się zawadiacko. - I właśnie dlatego, iż jesteś ZWYKŁĄ - zaakcentował te słowo - dziewczyną, tak bardzo mi się podobasz. - Z jego twarzy nie znikał uśmiech, a ja wiedziałam iż muszę to zrobić... muszę go zostawić, zerwać również naszą przyjaźń, westchnęłam i powiedziałam:
- Nie rozumiesz. - W moim głosie dało się usłyszeć złość. - Nie jestem zainteresowana - warknęłam, mój głoś był niczym lód zimny i ostry. Widziałam jak z twarzy znika mu uśmiech, jak oczy rozszerzają się i spuszcza zraniony głowę. - Masz mi dać spokój! - Miałam podniesiony głos. W duchu dziękowałam, że nie patrzy mi prosto w oczy, bo wtedy zauważył by, jak bardzo mnie to rani. Tak dużo wysiłku muszę w to włożyć, aby nie podejść do niego i nie przytulić go mówiąc, że wszystko będzie w porządku. Zacisnęłam pięści i powiedziałam: - Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj! - Następnie podniosłam się i nie odwracając za siebie, wyszłam. Przed oczami miałam jego zdumiony wyraz twarzy, niedowierzający, przepełniony smutkiem i bólem. Z oczu popłynęły mi strumyczki łez, a ciałem wstrząsnął szloch. W tej chwili nienawidziłam siebie z całego serca. W tej chwili dotarło do mnie iż on miał rację, jestem wyjątkowa… Jestem cholernie wyjątkowym potworem. Płacząc skierowałam się w stronę domu unikając dotykania ludzi. Gdy w końcu się uspokoiłam, wyjęłam telefon i napisałam smsa o następującej treści:
„Masz czego chciałeś, teraz ich wypuść”
Wysłałam go i po chwili dostałam odpowiedz:
„Sama ich uwolnij, tylko pospiesz się, nie zostało im już dużo czasu”
Klnąc na cały świat szybko wysłałam pytanie:
„Gdzie Oni są?”
Sekundy, w których czekałam na odpowiedz, dłużyły mi się niemiłosiernie. W końcu po około minucie nadeszła wiadomość:
„Tam gdzie woda pluska, a słońce nie przychodzi” Z przerażenia zamarłam na moment, po czym rzuciłam się w dół ulicy jednocześnie dzwoniąc do mojego szefa, gdy w końcu raczył odebrać powiedziałam:
- Julka i Tomek są gdzieś w dokach, wyślij ludzi ja już tak biegnę, pospiesz się! - Ostatnie słowa wykrzyczałam i nie czekając na jakąkolwiek reakcję rozłączyłam się. Julka była dla mnie jak siostra, a Tomek był ukochanym przyszywanym starszym bratem. Znaliśmy się od sześciu lat, ale już pierwszego dnia pokochaliśmy się jak rodzeństwo. Zniknęli jakieś trzy dni temu, bo tropili kogoś na moje polecenie. Gdy któregoś ranka wyszli już nie pojawili się z powrotem, od tego czasu żyję w strachu. Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś im się stało. Ta kanalia doskonale zdawała sobie z tego sprawę, dlatego też ich dorwała i trzyma aby sprawić mi ból.
Zadyszana wpadłam do doków i nie czekając na wsparcie, ruszyłam na poszukiwanie przyjaciół. Po piętnastu minutach, w końcu zjawiła się reszta domagając się podania mojej pozycji. Jednak nie mogłam im tego powiedzieć, bo sama nie wiedziałam gdzie jestem. Weszłam przez jeden z odpływów, i szłam powoli zanurzona do pasa w lodowatej wodzie. Przymykając oczy zamarłam nasłuchując, w końcu usłyszałam głosy, dochodziły z niedaleka. Powoli podeszłam do załomu ściany i wyjrzałam zza niego. Zobaczyłam ciemną czuprynę Julki, była zanurzona w wodzie aż po samą szyję. Do tego przywiązana za nadgarstki do jakiegoś pokrętła na ścianie. Przełknęłam ślinę i szybko przemyślałam sytuację. Skoro dziewczynie woda sięga do szyi, a jest wyższa ode mnie, to mnie ona całkiem zakryje. Przez chwilę zastanawiałam się nad sprowadzeniem tu innych. Jednak, gdy usłyszałam mrożący krew w żyłach krzyk, rzuciłam się do przodu nie bacząc na nic. Natychmiast poszłam na dno, jednak zauważyłam iż niedaleko są schody, podpłynęłam do nich i powoli się wynurzyłam, rozglądając z przerażeniem. Ujrzałam Tomka przywiązanego tak samo jak Julka z tą różnicą, iż pochylał się nad nim dziwny stwór. Nim się zastanowiłam, krzyknęłam. Potwór odwrócił się do mnie obnażając lśniące szkarłatem kły, mimowolnie się cofnęłam. Przerażona popatrzyłam na chłopaka, zwisał bezwładnie nie ruszając się. Miał zamknięte oczy, a spod zakrwawionego i porwanego podkoszulka widać było ranę. Krzyk, który wydarł się z mojego gardła był mieszaniną wściekłości i zdumienia. Szybko odwróciłam wzrok od przyjaciela i patrząc na potwora zapytałam:
- Czym ty jesteś? - W chwili patrzenia na to coś, mogłam rozpoznać głowę, ramiona i nogi. Jego anatomia była zbliżona do człowieka, po za tymi kłami i dziwnie skurczoną sylwetką. Zacisnęłam pięści wpatrując się w tą istotę. Widziałam jak powoli podnosi rękę do twarzy, gdy doznałam kolejnego szoku. To dziwadło miało szpony, obrzydliwe zakrzywione pazury, wzdrygnęłam się. Potwór najpierw wytarł twarz z krwi mojego przyjaciela, po czym zaczął oblizywać szpony.
- Widzę, iż miał rację. - Głos stwora był chrapliwy, zniekształcony. Ze złości i frustracji zacisnęłam pięści i zapytałam:
- Kto miał rację? - po czym dodałam. - Wypuść ich! - Usta potwora rozciągnęły się w uśmiechu, a jego okropny głos poniósł się echem po kanale.
- Oni nigdzie nie pójdą. - Zrobił krok w kierunku Tomka. Zamarłam przerażona wpatrując się jak stwór podchodzi do mojego chłopaka i powoli nachyla się nad jego raną.
- Nie - warknęłam, i bez namysłu rzuciłam się w jego kierunku, wiedziałam, że nie zdążę. Pełen bólu krzyk chłopaka zmroził mnie, widziałam jak spazmatycznie chwyta oddech, a później zamyka oczy i już się nie porusza. - Nie! - krzyknęłam, i skoczyłam na plecy stwora szarpiąc go do tyłu. Wiedziałam, że ten obraz będzie mnie prześladować do końca mojego życia. Jakaś część mnie zrozumiała, iż Tomek nie żyje, ale mimo tego nie chciałam dopuścić tej myśli do siebie. Ze wściekłością tłukłam potwora po plecach, wbijałam w niego paznokcie. Szarpałam, raniąc mu tę część ciała, a on usiłował mnie złapać, jednak nie dałam się. W pewnym momencie przypomniałam sobie o nożu w bucie i sięgnęłam po niego. Wbiłam go w miejsce gdzie powinno być serce, aż po rękojeść i pociągnęłam do dołu. Stwór zawył i w końcu jedna szpona zahaczyła o moje spodnie. Z rykiem bólu i wściekłości rzucił mną o ścianę, przed oczami rozbłysły mi gwiazdy, gdy w końcu straciłam przytomność.
Rozdział 1
Krzyki, głosy i płacz, to pierwsze co usłyszałam, gdy w końcu odzyskałam przytomność. Z trudem otworzyłam oczy i powoli zaczęłam się podnosić. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy była zakrwawiona ściana naprzeciwko mnie. Przełknęłam ślinę walcząc z mdłościami, bolała mnie głowa i w ogóle całe ciało. Powoli zaczęłam przypominać sobie wydarzenia ostatnich minut. Poczułam jak ktoś się do mnie przytula, zerknęłam w dół i ujrzałam Julkę. Twarz miała zapłakaną, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Dopiero teraz dotarło do mnie co się stało. Mimowolnie skrzywiłam się i zaciskając pięści wstrzymałam łzy.
- Jak się czujesz? - zapytałam, mój głos był dziwnie pusty nawet ja to zauważyłam. Praktycznie cała w środku czułam się pusta. Poczucie winy przygniatało mnie boleśnie. Wpatrywałam się w zakrwawioną ścianę i wiedziałam iż Tomek nie żyje. W tej chwili byłam gotowa rzucić się w pogoń za tym potworem i zabić go albo zginąć usiłując to zrobić. Po głowie wciąż chodziły mi słowa potwora: „Zginą wszyscy twoi bliscy, będziesz patrzeć jak umierają, a na końcu łaskawie zabiję ciebie”, zacisnęłam zęby i pięści. Byłam wściekła, nie na potwora, ale na siebie. Nie po raz pierwszy słyszałam te słowa i za każdym razem widziałam jak ktoś z mojej rodziny czy przyjaciół umierał.
- Myślałam, że ciebie też zabił. - Usłyszałam słowa zapłakanej dziewczyny, popatrzyłam na nią unosząc do góry brwi. - On… to coś nachyliło się nad tobą, rozerwało twój podkoszulek i ohh - wzdrygnęła się, a ja zerknęłam na siebie ze zdziwieniem. Zauważyłam, że mam na sobie czyjąś kurtkę, delikatnie rozsunęłam suwak i poczułam gorący rumieniec rozlewający mi się po twarzy. Nie miałam ani podkoszulki ani stanika, a cały mój brzuch był w siniakach. - Ten potwór podniósł cię i chciał cię stąd zabrać, ale wtedy pojawili się chłopcy i spłoszyli go. - Miałam ochotę zapytać jak to się stało, że mój stanik też zniknął, ale wolałam nie wiedzieć. - Jak się czujesz? - Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie dziewczyny, po czym dodała. - Rzucił tobą w chłopaków i zwiał, musisz być obolała.
- Nic mi nie jest - powiedziałam i zobaczyłam iż na moją odpowiedz czeka nie tylko Julka, westchnęłam i zapytałam: - Czyja to kurtka? - Następnie zapięłam ją szybko pod samą szyję. Usłyszał śmiech chłopców, ale natychmiast się zamknęli widząc mój wzrok. Jako że nikt się nie przyznał dodałam: - Pożyczam ją i dzięki za pojawienie się. Kilka osób skinęło głowami, a ja popatrzyłam na zapłakaną dziewczynę. Poza ranami na nadgarstkach nie widziałam nic innego, ale wolałam się upewnić:
- Wszystko z tobą w porządku? - zapytałam spokojnie, delikatnie przytulając ją do siebie. Ona w odpowiedzi skinęła tylko głową i powiedziała:
- Chcę do domu. - Po chwili pojawiła się Mika i jednym gestem nakazała abym poszła za nią.
- Trzymaj się - rzuciłam do Julki, po czym poszłam za lekarką. Bez protestów dałam się zawieść do naszej bazy i tam poddałam się badaniom.
- Boże, jesteś jak kot - powiedziała rozdrażniona kobieta. - Masz 15 lat! - krzyknęła, i widząc, że chcę zaprotestować dodała: - Urodzin jeszcze nie miałaś! Po co się tak narażasz? Ile razy widziałaś jak giną ludzie wokół ciebie? Ile razy sama otarłaś się o śmierć?! Nie chcę cię więcej łatać. To cud, że teraz wyszłaś tylko z siniakami po tym co usłyszałam od Julki… - zamilkła i pokręciła głową. Dawno nie widziałam jej tak złej, jednak co ja mogłam na to poradzić. Westchnęłam i potarłam oczy, mój wzrok padł na zegarek było po dwunastej.
- Nic mi nie jest - powiedziałam spokojnie. - Muszę już iść. - I nie czekając na jej reakcję szybko zaczęłam się ubierać.
- Jak wiele osób musi umrzeć abyś dała spokój? - Usłyszałam to pytanie i zamarłam, naciągnęłam podkoszulek i popatrzyłam zdziwiona na kobietę. - Chodzą słuchy, że te wszystkie osoby zginęły, bo za bardzo tobie ufały. Podobno poświęcili swoje życie, bo ktoś wyznaczył za CIEBIE nagrodę… - zamilkła, jej oczy przewiercały mnie na pół. - Ktoś chce CIEBIE. - Znowu położyła nacisk na to słowo - i dlatego oni wszyscy giną przez ciebie, czy to prawda? - zapytała, a w jej głosie usłyszałam prawdziwy ból i rozpacz, spuściłam głowę. Byłam kompletnie rozdarta, jednak w końcu podniosłam głowę i patrząc jej w oczy odpowiedziałam:
- Tak, Oni wszyscy zginęli przeze mnie. - Nigdy nikt nie zadał mi tego pytania wprost. Może tak myśleli, ale nie odważyli się go zadać. - Przepraszam - wyszeptałam, poczułam gule w gardle i pieczenie w oczach. - Ja nie wiem czego oni ode mnie chcą, ale to się skończy już niedługo. - Mój głos był cichy i wyrzuty z uczuć. Moje zaciśnięte pięści drżały, nie patrzyłam jej w oczy. - Wiem, że mam ich krew na rękach, ale już nikt więcej nie umrze przeze mnie - powiedziałam, po czym szybko wyszłam zostawiając pożyczoną kurtkę na łóżku. Ciemne ulice gdzie nie gdzie rozwidlone słabym światłem latarni. Szłam powoli, z każdym krokiem upewniając się w tym co zamierzam zrobić już dziś. Gdy dotarłam pod mój blok wyciągnęłam z buta klucze (to najlepszy schowek nie ważne co się stanie z ubraniem buty zawsze zostają na nogach) po czym weszłam do klatki. Cicho wbiegłam po schodach i niepewnie stanęłam przed drzwiami domu. Nie powiedziałam rodzicom o której wrócę, ale wiedziałam, że oberwie mi się za tak późny powrót jeśli jeszcze siedzą. Zerknęłam na zegarek było dwadzieścia po pierwszej odetchnęłam i przekręciłam klucz w zamku. Bardzo cicho wsunęłam się do środka, właśnie ściągałam drugi but, gdy korytarz zalało światło. Podniosłam powoli głowę i zobaczyłam moich rodziców. Nerwowo przełknęłam ślinę i wyprostowałam się.
- O której to panienka wraca? - pytanie było zadane na pozór spokojnym, łagodnym głosem, ale z doświadczenia wiedziałam iż jest to tylko ułuda.
- Bardzo przepraszam - zaczęłam powoli szybko kombinując jakiś dobry pretekst.
- Daruj sobie - warknął mój ojciec. - Dzwonił Artur i pytał się czy może z tobą porozmawiać - dodał obserwując moją twarz. - Podobno się pokłóciliście, był przestraszony i bardzo smutny. - Nie odzywając się zacisnęłam pięści.
- Masz szlaban na wychodzenie z domu, telefon i zapomnij o tym wolontariacie - powiedziała moja matka. Była jeszcze bardziej zła niż ojciec. - Nigdy więcej nie pozwolę ci spotkać się z tymi ludzi! - krzyknęła, a ja ugryzłam się w język aby nic nie palnąć. Wiedziałam, że jakbym się teraz odezwała to bym zaprzepaściła wszystko. - Czy ty nie masz serca?! - Nadal miała podniesiony głos. - My się o ciebie tutaj martwimy, a ty za jakimiś chłopakami latasz! Myślałam, że dobrze cię wychowałam, ale widzę że się myliłam, jesteś mała i głupia! - krzyczałam moja matka, a ja nadal zaciskałam pięści z bezsilnej złości. Wiedziałam, że w jakiejś części ma rację.
- Dobrze - powiedziałam spokojnie. - Nigdzie nie będę wychodzić, ale proszę o jedno... - zamilkłam, szybko zastanawiając się nad tym co chcę zrobić. - Nie złośćcie się już na mnie, to się więcej nie powtórzy - powiedziałam, i nie czekając na ich reakcję minęłam ich i poszłam do pokoju. Oparłam się plecami o drzwi ciężko wzdychając. Potarłam oczy czując łzy spływające mi po twarzy. Szybko wzięłam ubrania z półki i poszłam pod prysznic. Gdy ciepły strumień dotknął mojego ciała wstrząsnął mną dreszcz. Umyłam się, ale nie chciałam jeszcze wychodzić spod prysznica. Pozwoliłam aby ciepła woda spływała mi po plecach. Zerknęłam w lustro, wyglądałam jak zwykle z tą różnicą iż moje oczy miały teraz iście granatowy kolor. Jak zwykle gdy byłam zła lub bardzo smutna. Przesunęłam dłonią po siniakach ciągnących się wzdłuż żeber i pleców, cicho syknęłam. Nawet dotknięcie bolało. Westchnęłam i po raz ostatni rzuciłam spojrzenie swojemu odbiciu. Mój wzrok zatrzymał się na dziwnym znamieniu na prawej łopatce. Fala zmęczenia przelała się przez moje ciało, szybko zakręciłam wodę, wytarłam się i założyłam męską koszulę w której tak uwielbiałam spać. Poszłam do pokoju gdzie padłam od razu na łóżko i po chwili odpłynęłam w objęcia morfeusza.