Prolog
Każdy z nas ma jakieś cele dla niektórych to jest dostanie się na najlepszą uczelnie,dla innych zakup nowego roweru,a dla mnie największym celem było bycie szczęśliwą... Szukałam swojego szczęścia i wydawało mi się że właśnie je odnalazłam to nic że raniłam przy tym inne bliskie osoby... Opowiem historie,a właściwie zdarzenia,które diametralnie zmieniły mnie i moje życie na zawsze. Będzie to coś w stylu autobiografii,choć nigdy nie dokończonej,bo tak naprawdę moja walka się nigdy nie skończy.
Są to dwa cytaty,które towarzyszyły mi i mojemu życiu w ciągu ostatnich pięciu lat. Tych cytatów było znacząco więcej,ale wyszczególniłam te dwa,bo one mają największa wartość i pomagały mi dążyć do celu.
''Szczęście jest tam,gdzie je człowiek widzi''
''quod me nutrit, me destruit ''
Część Pierwsza :
Początek
Rozdział Pierwszy :
Nazywam się Kasia i moją historia zaczęła się gdy miałam zaledwie 10 lat
Byłam na pozór normalną dziewczyną mieszkałam z rodzicami i starsza ode mnie o 3 lata siostra Martą. W naszym domu się jakoś nigdy nie przelewało. Rodzice raz mieli prace raz nie,ale zawsze mieliśmy wsparcie rodziny. Na pewno by się wtedy lepiej żyło gdyby nie mój tato,który przepijał pieniądze,chodził do sąsiadów i pił..
Pamiętam kłótnie moich rodziców i siostry z tatą,nigdy się w te kłótnie nie wtrącałam,byłam cicha spokojna,zamknięta w sobie dziewczyną. Nie pamiętam aby mój tata znęcał się nad nami fizycznie,ale za to psychicznie nas wykańczał.. Wyzywał,mówił słowa których pewnie później e żałował,bo mówił jee w stanie nietrzeźwości. To właśnie ja ta cicha,spokojna,zamknięta w sobie dziewczyna zmieniłam życie mojej całej rodziny i opowiem jak to było.
Sama nie pamiętam kiedy to się wszystko zaczęło,może to już wcześniej było we mnie i czekało na obudzenie,chociaż raczej nie,bo byłam pulchnym dzieckiem. W każdym razie opowiem to tak jak ja to pamiętam.
W 2003 roku rozpoczęłam czwartą klasę podstawówki,u mnie w szkole od tej klasy kończyło się nauczanie zintegrowane i zaczynało nauczanie ''normalne''.Kładę tutaj nacisk na normalną lekcje wychowania fizycznego,bo właśnie na tej lekcji odkryłam swoje zdolności lekkoatletyczne i zaczęłam uczęszczać na sks-y,czyli szkolne kółko sportowe. Na początku nie miałam dużych osiągnięć,bo zaledwie
zajęłam II-gie miejsce w Mistrzostwach Szkoły w Biegach Przełajowych klas IV. Pod koniec Listopada odbyły się miejskie halowe zawody lekkoatletyczne,w których wzięłam udział i … Wygrałam! Z niesamowicie dobrym czasem w biegu na 30m.Zakwalikowałam się do Halowych zawodów wojewódzkich i tez wygrałam!
Kolejne zawody były dla mnie tylko kolejnym sukcesem,każdy czas poprawiałam i stawałam się coraz lepsza i lepsza.
Za tymi sukcesami szedł też spadek mojej wagi,nawet nie wiem ile ważyłam przed moja przygodą z sportem,ale byłam dość pulchnym dzieckiem mimo że zawsze lubiłam się ruszać.
Zaczęły się wakacje roku 2004,ukończyłam IV klasę i otrzymałam promocję do klasy V. Te wakacje były dla mnie naprawdę udane. Zauważyłam że schudłam i byłam naprawdę ładną,zgrabna 11-nasto latką. Ludzie mówili mi że zeszczuplałam i ładnie wyglądam,zaczęły mi się te komplementy podobać i tak oto zapragnęłam.. Zapragnęłam być chudsza. No i jeszcze trochę schudłam,a potem pojechałam na wakacje do babci, na wieś. U babci nie mogłam się odchudzać,jak to u babci,ale u babci też nic nie przytyłam,trzymałam wagę i dobrze bawiłam się z znajomymi i kuzynkami.
Pamiętam jedna niepokojącą sytuację u babci,która miała miejsce podczas zabawy z koleżanka Emilią i kuzynkami Anią i Marysią. Bawiliśmy się w tzw.''dom'',nagle zaczęłam sobie biegać i powtarzałam sobie że za dużo zjadłam i muszę to spalić. Biegałam tak około godziny. Wtedy nie potrafiłam jeszcze liczyć kalorii i nawet nie wiedziałam co to jest,dopiero z czasem się uświadamiałam. Gdy wróciłam do mojego małego miasteczka gdzie mieszkałam nie myślałam o odchudzaniu,ale bałam się że przytyję. Pewnego dnia poszłam się zważyć do cioci,bo u mnie w domu nie było wagi gdyż nigdy nie myśleliśmy jakoś obsesyjnie o wadze i nikt nie miał problemów z wagą. Mojej ciotki waga pokazała 44kg przy wzroście 152 cm. Nie miałam niedowagi i byłam zadowolona że ważyłam właśnie tyle co moja najlepsza przyjaciółka Natalia,która była mojego wzrostu,ale o 2 lata starsza. Od zawsze kochałam się w jej bracie,ale to już inna bajka,choć tez może mieć mały związek z moja chorobą,bo po części chciałam mu się podobać.. Z Kamilem kiedyś chodziłam jako małe dzieci urządzaliśmy sobie takie śluby i wesela na niby,była to moja pierwsza dosłownie szczeniacka miłość. Wakacje już dobiegały końca i szykowałam się do powrotu do szkoły,miałam zacząć V klasę i powrócić do mojej kochanej lekkoatletyki. W podstawówce byłam lubiana i znana osobą co bardzo mi się podobało,na zawodach też byłam rozpoznawalna,ludzie z innych szkól i miast szeptali ''O! To jest ta dziewczyna'' itp.
Rozdział Drugi :
I zaczęła się szkoła.. już na początku odbyły się szkolne zawody na 600m i zajęłam bezkonkurencyjne pierwsze miejsce wyprzedzając o połowę długości stadionu inne dziewczyny. Kolejne zawody to były miejskie zawody sztafetowe,pamiętam że rozpoczynałam bieg bo najważniejszy jest dobry początek i dobry Finisz. Oczywiście wygraliśmy,potem była powiatowa sztafeta i tez wygrałyśmy. Nasza trenerka zauważyła że schudłam i na każdych sks-ach mi o tym mówiła i pytała się czy coś jem. Wtedy jeszcze czasami jadłam. W październiku był bilans w szkole ważyłam wtedy 46kg i mierzyłam 152cm. Przeraziłam się tym,bo pokazało 2kg więcej niż w wakacje. Ponoć lekarskie wagi o 2kg zawyżają,ale wtedy o tym nie wiedziałam. I maszyna ruszyła.. Stopniowo przestawałam jeść. Wracałam z szkoły i gdy był obiad to zjadałam tylko mięso z obiadu lub tylko surówki i piłam 3 kawy dziennie z 4-erama łyżeczkami cukru,wieczorem kakao z podobna ilością cukru. Nie byłam jeszcze świadoma ile to miało kalorii dla mnie liczyło się że mało jadłam.
Pewnego dnia gdy tato przygotował obiad,bo mama była w pracy to jak zwykle zjadłam tylko mięso z obiadu i talerz odniosłam do kuchni.. Mój ojciec się wkurzył że znowu według niego nic nie zjadłam i uderzył mnie w twarz. Rozpłakałam się i poszłam do pokoju.. Tak mijały dni,miesiące.. Na początku grudnia poszłam z mama do pediatry,bo moja mama była nieświadoma co mi jest,dlaczego nie jem i nie wiedziała co ma robić. Pani doktor skierowała mnie na profilaktyczne badania,więc następnego ranka poszliśmy na ośrodek zdrowia i została mi pobrana krew do badania. Wszystko było by ok,gdyby nie to że po pobraniu krwi zemdlałam z osłabienia musiałam odleżeć na kozetce,a potem wróciłyśmy do domu. Przez resztę dnia leżałam na kanapie i odpoczywałam,bo nie miałam na nic siły. Dzień później poszliśmy po wyniki,badania nie wykazały jakiś większych odchyleń od normy i pani Doktor Ewa powiedziała że moja mama ma przyjść jakbym dalej nie jadła. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia,a ja o tym w ogóle nie myślałam.. Dalej ograniczałam się do minimum jedzenia i picia bardzo słodkiego kakao. Gdy wracałam z szkoły to odrabiałam lekcje i uczyłam się przy grzejniku,zresztą większość dnia spędzałam stojąc i ogrzewając się przy grzejniku z zimna. Oczywiście międzyczasie odbyły się zawody halowe i wygrałam!
17 grudnia przestałam jeść,piłam tylko i aż 4 kawy dziennie i od 1 do 4 kubków kakao i to wszystko mocno posłodzone. Wigilie spędziłam u babci w Gdyni wraz z rodzicami,siostra i rodziną mojego stryja. Wypiłam tylko herbatę,a po powrocie do domu od razu poszłam spać. W Boże Narodzenie jak zwykle pojechałam do dziadków do Gościcina... Zjadłam wtedy trochę ziemniaków,później bardzo tego żałowałam,ale wujek je we mnie wmusił. Drugi dzień Świąt spędziłam z mama przed telewizorem,oglądałyśmy filmy świąteczne i dalej stosowałam swoja ''dietę'' napojów słodkich. Dni leciały,a ja robiłam się coraz bardziej smutna,przestawało mi zależeć na życiu i na wszystkim,byłam obojętna,duchem gdzieś indziej. Sylwestra 2004/05 spędziłam sama w domu przy grzejniku. Moja siostra Weronika była gdzieś u znajomych,rodzice u znajomych,a ja w domu sama.. Moja mama przyszła po mnie przed 12 bym poszła do tych znajomych i złożyć życzenia Noworoczne i poszłam. Gdy wróciłam do domu to wypiłam sama całego szampana i dosłownie walnęłam się spać. Nie wiele pamiętam co działo się po sylwestrze do dnia trafienia do szpitala,ale w każdym razie odbyły się zawody wojewódzkie halowe oczywiście tym razem nie wygrałam,byłam w pierwszej dziesiątce ,ale nie zdobyłam medalu,był to dla mnie szok! Z dnia na dzień stawałam się coraz słabsza,codzienne zawroty głowy stawały się chlebem powszednim tak samo jak kurcze w łydkach. I tak mijały dalej zimne,styczniowe dni,aż do 18 stycznia. Tego dnia byłam z mama i siostrą u dziadków w Gościcinie. Babcia próbowała we mnie wmusić kisiel,nie dałam się ! Wieczorem wróciliśmy do Redy z moja ciotką,która bardzo lubiłam i jej córkami Marysią i Anią. One tez mieszkały w Gościcinie. Moja mama z ciocia i jej córkami poszły na jak mi powiedziały ''zakupy'',a ja poszłam do domu wypić kawę. Gdy przyszły do domu,to powiedziały że mam się ubierać i odprowadzić ciocie z córkami na autobus i tak tez zrobiłam. Ubrałam się na cebulkę,bo jak zwykle było mi nieziemsko zimno i jak zwykle miałam sine ręce,zresztą cała byłam blada i sina. Na przystanku chwile czekałyśmy na autobus,a gdy już przyjechał to moja mama i ja weszliśmy też do tego autobusu. Spytałam się mamy dlaczego my tez jedziemy,a moja mama odparła że zawozimy ciotkę do Wejherowa. Szczerze mówiąc od razu czułam że to był podstęp,obawiałam się tego. Moja mama i tata straszyli mnie już długo tym że trafie do szpitala jak dalej nie będę jadła. Te zakupy były podstępem,one wcale na nich nie były tylko poszły po skierowanie do mojego lekarza. Od tamtego zapytania nic już nie mówiłam jechałam w milczeniu,bo ten autobus akurat kończył kurs przed szpitalem specjalistycznym w Wejherowie. Gdy wyszliśmy szłam potulnie za moją mamą i ciocią na izbę przyjęć. Tam mnie zważyli i zmierzyli,ważyłam przy wpisie 44kg,nie pamiętam ile wtedy miałam wzrostu,ale chyba 153cm już. Zdziwiła mnie ta waga,bo nic nie jadłam przez miesiąc.
Potem panie pielęgniarki zrobiły mi badania i odprowadziły na oddział pediatryczny. Pierwszej nocy nie zmrużyłam oka. Cały czas miałam robione badania i byłam podłączona do kroplówek, Tętno miałam nie wyczuwalne,ciśnienie bardzo niskie 90/60,do tego duży niedobór witamin,minerałów,hormonów . Od września 2004 roku nie miałam miesiączki. Nie pisałam o tym wcześniej,bo jest to dla mnie drażliwy temat,pierwsza miesiączkę dostałam w wieku 10 lat. zdiagnozowano u mnie oprócz tego bradykardie i hipoglikemie. Pobyt na pediatrii opierał się tylko na tym że mieli mnie nawodnić, bo już szykowali dla mnie miejsce w innym szpitalu o którym istnieniu w ogóle nie miałam pojęcia. Spędziłam w Wejherowie 9 dni,moja mama zostawała na noc u mnie i spałyśmy razem na łóżku szpitalnym. Odwiedzało mnie dużo osób w tym dziadkowie,kuzynka,ciocia Gosia z córkami,mój tato był nawet raz z moja przyjaciółką Natalią i jej siostra Kingą i moja siostra była kilka razy. Przez większość dnia siedziałam na łóżku podłączona do kroplówek,bo dostawałam 4 x 500ml na dobę,oprócz tego czasem moja mama przemycała dla mnie kawę,ale nadal nic nie jadałam. Międzyczasie spacerowałam po holu i starałam się ćwiczyć w łazience,ale niestety nie miałam na to zbytnio siły. 24 stycznia zostałam zważona i ważyłam 39.300. Schudłam prawie 5kg w niecały tydzień na samych kroplówkach i kawie. Nadal czekałam na miejsce w innym szpitalu,dopiero 27 stycznia w czwartek dostaliśmy potwierdzenie ze jest miejsce na oddziale psychiatrycznym w Gdańsku Wrzeszcz.
Część Druga :
Uświadomienie
Rozdział pierwszy:
Zostałam przetransportowana w to miejsce karetką. Gdy tam weszłam nie wystraszyłam się,wystrój był bardzo ładny,kolorowe ściany,linoleum na podłodze,kraty w oknach trochę mnie odstraszały,ale poza tym było bardzo przestronnie i czysto, i na holu biegało pełno dzieci. Widziałam tez dwie bardzo chude dziewczyny ewidentnie było widać że mają anoreksję,wtedy jeszcze to słowo było mi nie tyle co obce,ale nie pojęte.
I ten specyficzny zapach.. Moja mama wezwano na rozmowę tzw, wywiad,a ja zostałam odprowadzona do dyżurki,która była równolegle ustawiona do dwóch pierwszych sal. Jak zwykle zostałam zważona i zmierzona. Przy wpisie ważyłam 39.600 przy wzroście 153cm. Nie miałam jakoś wielkiej niedowagi,ale mam grube kości i ważąc tyle wyglądam na 5kg mniej. Potem mnie wezwali na rozmowę z panią doktor psychiatrą. Gdy wszystkie formalności zostały załatwione,dopiero to do mnie doszło.. Byłam 50km od domu,zupełnie sama.. Trafiłam na obiad i pani oddziałowa przyniosła mi go do świetlicy,bo nie chciałam iść do stołówki. Chciałam być jak najdłużej z moja mamą. Na obiad wtedy była zupa cebulowa,nie zjadłam jej,drugiego dania też nie zjadłam. Pani Mariola - oddziałowa pozwoliła zjeść ten obiad mojej mamie.
Moja mama już musiała wracać do domu,a ja cały czas błagałam ją by mnie zabrała do domu,siedziałam jej na kolanach i płakałam..,mówiłam że będę jadła itp.
Pojechała.. Miała przyjechać następnego dnia. Po jej wyjściu poszłam się rozpakować do sali. Sale miały po 4 łózka i sal było cztery,dwie dla dziewczyn i dwie dla chłopców. Łóżka były ułożone pionowo do drzwi. Mi przypadło łózko przy oknie po prawej stronie. Obok mnie miała łóżko Justyna,była bardzo chuda, widać było że ma anoreksje. Justyna przyjaźniła się z Agnieszką też anorektyczką,okazało się że Agnieszka też mieszka w Redzie. Kolacja była o 17.30 nie pamiętam ile wtedy zjadłam,ale chyba pół kromki chleba i poszłam się położyć Płakałam pod kocem w poduszkę,przytulona do misia. Następnego dnia obudziłam się pełna entuzjazmu,bo wiedziałam że ma przyjechać moja mama. Zapoznałam się z rozkładem dnia i regulaminem panującym na oddziale. Pobudka była codziennie o 7.15 a cisza nocna o 22.00. O 7.45było śniadanie, zawsze była zupa mleczna z czymś i kanapki. O 9.00 odbywało się zebranie społeczności,siedzieliśmy z całym personalem i dziećmi z oddziału w kręgu i omawialiśmy sprawy oddziału. Między innymi wymieniało się prace plastyczne na plusy,oceniało się kartę zachowań osobom,które miały owe karty założone,a gdy zostało trochę czasu do 9.30 to graliśmy w różne gry typu sałatka owocowa,albo skojarzenia itp. O 9.30 było drugie śniadanie,czyli bułka z masłem i kubek mleka. Po drugim śniadaniu te osoby,które schodziły do szkoły to szły na lekcje,a reszta zostawała na oddziale. Międzyczasie dowiedziałam się trochę od Justyny jak jest na oddziale. Ona i Agnieszka były na innych zasadach niż inni z oddziału. Miały tzw. Kontrakt i za każdy przyrost wagi dostawały różne przywileje np. telefony do wykonania lub schodzenie do szkoły i tak aż do wagi wypisowej. Za każdym razem gdy moja mama przyjeżdżała prosiłam ją,wręcz błagałam by zabrała mnie do domu aż w końcu mi się udało. obiecała że weźmie mnie przy następnej wizycie. Starałam się zjadać posiłki szpitalne,ale za każdym razem bolał mnie brzuch,nie mogłam tez wytrzymać i zaczęłam ćwiczyć w łazience. Raz przyłapała mnie na ćwiczeniach pielęgniarka Iza,nigdy jej nie lubiłam. Miała blond pasemka i miało ok.30 lat. Nadchodził długo oczekiwany przeze mnie dzień,dzień mojego wyjścia na żądanie do domu. Międzyczasie zbliżyłam się do kilku osób, do Agnieszki,Justyny,Marty. Marta została przyjęta dzień po mnie nie zdiagnozowano ja od razu,bo była na depresje,ale miała też podejrzenie schizofremi. Mieszka w Słupsku i jest w mojej siostry wieku. W dniu mojego wyjścia moja mama przyjechała z ciocią Gościa po mnie. Lekarz nie robił problemu i wypisał mnie. W dniu wypisu ważyłam 38.300. Zostałam zdiagnozowana na: Zaburzenia adaptacyjne -depresyjno-lękowe i podejrzenie anoreksji. Kłamałam przy wpisie że się nie odchudzałam,tylko nie jadłam,bo nie miałam apetytu. Nie potrafiłam wtedy przyznać się jeszcze przed sobą że mam anoreksje. dopiero gdy dostałam kartę z wypisem coś do mnie dotarło...
Gdy wróciłam do domu wszystko wydawało mi się inne,obce. Moja mama kupowała mi wszystko co chciałam i nie chciałam,po prostu mnie rozpieszczała.
Pewnego dnia gdy jechałyśmy do lekarza ginekologii wstąpiliśmy po drodze do sklepu z artykułami RTV i agd i namówiłam mamę by kupiła dobra wagę,pod pretekstem że chce kontrolować wagę. Bez wahania się zgodziła,gdy dojechałyśmy do domu zważyłam się i waga pokazała równo 38kg,było to dzień lub dwa po wyjściu z szpitala więc mnie to nie zdziwiło,ale zapragnęłam ważyć mniej,zresztą z zamiarem schudnięcia nosiłam się jeszcze w szpitalu,ale do tego musiałam wyjść,bo w domu nie byłam tak kontrolowana jak na oddziale. Przez niecały tydzień od wyjścia trzymałam się jedzenia na śniadanie płatków z mlekiem,na obiad chudej zupki i na kolacje jogurt light. Nie były to duże ilości jedzenia,ale moja mama cieszyła się,że w ogóle coś jadłam,choć musiałam się do tego bardzo zmuszać.
15 lutego pojechaliśmy do psychiatry,nawet nie pamiętam jak się nazywała,bo byłam u niej tylko raz,ale dla mnie i tak o raz za dużo. Otóż ta uczona pani stwierdziła że zachorowałam przez trzeci migdał i on tez niby powoduje niedotlenienia mózgu i przez to się niby człowiek gorzej uczy. Tylko że miałam średnia ponad 4,więc coś mi tu nie grało. Według tej pani gdybym miała wycięty trzeci migdał to bym zapewne miała średnią ponad 5 i bym nie zachorowała. Kto jej dal dyplom ?
Nigdy nie miałam problemów z nauką,nigdy nie kułam na umór,a i tak dostawałam dobre stopnie. Nawet lubiłam się uczyć,ale nigdy nie pozwoliłam sobie na miano kujona.
Po tej wizycie przestałam jeść w ogóle,piłam tylko jedną kawę,ale już nie posłodzoną. Chudłam ok.0.5kg na dzień. Nie pamiętam co wtedy czułam,to było coś jakbym miała na sobie zasłonę i nie okazywałam żadnych emocji.
Rozdział drugi:
22 lutego 2005 roku był to wtorek moja mama wzięła sprawy w swoje ręce. Kazała mi się pakować i zawiozła mnie na ''srebrzysko'',tak wszyscy mówią na szpital psychiatryczny w Gdańsku Wrzeszcz,bo mieści się on na ulicy srebrniki 1. Byłam posłuszna,spakowałam się i nawet nie protestowałam że nie chcę jechać,wręcz przeciwnie chciałam jechać,bo wiedziałam że to nie są przelewki i że naprawdę jestem chora. Przez okres dwóch tygodni schudłam z wagi 38.300 do wagi 33kg,ledwo trzymałam się na nogach,każdy wdech powietrza był dla mnie wyzwaniem. Gdybyśmy się nie zdecydowali na powrót do szpitala pewnie bym dalej brnęła w anoreksję o ile bym przeżyła,bo statystycznie 1 na 10 osób chorych na anoreksję umiera. U mnie oprócz anoreksji zdiagnozowano głęboka depresję i dlatego było mi o wiele trudniej walczyć,ale o tym później. Do szpitala zawiozła mnie moja wychowawczyni,bo potrzebowaliśmy transportu jak najszybciej,a taksówka do Gdańska była by za droga,a do tego podróż pociągiem nie wchodziła w rachubę,gdyż nie miałam na to siły.
Całą podróż przesiedziałam w milczeniu wtulona w misia ''delfinka''. Myślałam jak to będzie,nie bałam się bo co mogło by się ze mną stać ? Przecież tam mieli mi pomóc. Mój ojciec w ogóle nie ingerowałam w sprawy mojej choroby,bo po części czuł się winny. Podróż mi się nie dłużyła. Mimo że trwała ok. godziny. Gdy wysiadłyśmy z samochodu,wzięliśmy torbę i poszliśmy ''znowu'' na izbę przyjęć. Oczywiście tam tez musieliśmy czekać. Sama nie wiem na co czekałam,dla mnie liczyło się to by poczuć się bezpiecznie,by ktoś miał nade mną kontrolę,bo przestawało mi zależeć na życiu.. Nie wiedziałam też ile potrwa moja terapia,ale o tym też nie myślałam. O nikim i niczym nie myślałam,liczyło się tylko bycie chudym za wszelką cenę !
Stało się.. Wchodziłam na oddział,drzwi przede mną się otworzyły i kroczyłam ku dyżurce...
Część Trzecia
Pragnienie Walki
Rozdział pierwszy :
W dyżurce jak zwykle zważyli mnie i zmierzyli,potem sprawdzili temperaturę i ciśnienie.
Moja waga nie była dla mnie niespodzianka,bo tego samego dnia ważyłam się w domu. Od razu po tych ''standardowych'' rytuałach w dyżurce,pani pielęgniarka położyła mnie na łóżko i podłączyła mi kroplówkę. Tym razem zostałam położona na miejsce Justyny,bo ona w ciągu tych dwóch tygodni została przeniesiona do czwartej sali,czyli tej,która wymagała najmniejszej kontroli.
Tym razem trafiłam na porę podwieczorkową,czyli 15.30,pamiętam ze akurat serwowali ciastka maślane. Pani Krystyna - pielęgniarka przyniosła mi te ciastka i chciała je we mnie wmusić,zjadłam jedno ciastko,ale okropnie tego żałowałam. Moja mama od razu pojechała do domu,lekarzy i tak nie było,a ja nie miałam ochoty z nią rozmawiać. Wokół mnie nagle zbiegło się pełno osób. Między innymi Agnieszka,która była trochę wtedy oschła dla mnie,powiedziała coś w style :
Wiedziałam że tak będzie !
Oprócz niej przyszła Justyna,i moje koleżanki z sali,czyli Marta i Olka. Olka została przyjęta podczas mojej dwutygodniowej przerwy. Rozpoznano u niej psychozę. Mimo że mieliśmy zupełnie inne problemy to z nią najlepiej mi się rozmawiało. Pamiętam jak leżałam pod ta kroplówką,a ona częstowała mnie gumami do żucia,użyła argumentów coś typu że gumy nie tuczą. Dokładnie o tym wiedziałam,ale i tak nie dałam się skusić.. Po prostu bałam się wszystkie co mogło by mieć coś powyżej 0.1 kcal. Na kolacji,która miała miejsce codziennie o 17.30,usadzono mnie wraz z Justyna i Agnieszką,były to tak zwane miejsca specjalnej obserwacji. Na ową kolacje zjadłam zaledwie pół kromki chleba i wypiłam kawę zbożowa,bo kazano mi dużo pić.
Rano o 6 zostałam obudzona na pobieranie krwi i kolejne zważnienie. Waga pokazała 34kg,niby nie powinnam się dziwić,bo zostałam poważnie nawodniona,ale jednak przestraszyłam się już tej wagi. Oczywiście zemdlałam po pobraniu krwi i panie pielęgniarki zaniosły mnie na łóżko. Po zebraniu społeczności zostałam wezwana do mojej psychiatry prowadzącej pani Moniki i ona zarządziła u mnie leżenie całodobowe do odwołania. Byłam posłuszna i poszłam się położyć,wstawałam tylko na posiłki.
Rozdział Drugi :
W czwartek przyjechała moja mama z siostrą,chwile grałyśmy w karty,a potem wezwano mnie i moja mamę do pokoju pani psycholog,zresztą bardzo dobrej psycholog Pani Aleksandry.
Spisałyśmy na mnie wyrok,czyli kontrakt.
W tym kontrakcie zobowiązałam się do spożywania 5-ciu posiłków dziennie,pod kontrola pielęgniarek,do leżenia w łózko aż do uzyskania pierwszego przywileju,zakazywał mi także ćwiczenia,biegania i pozwalał mi na zjadanie dodatkowych posiłków,po zjedzeniu wszystkich posiłków szpitalnych,co na tamten moment w ogóle nie wchodziło w rachubę. Oprócz tego mogłam wybrać dwie rzeczy,których na pewno nie będę jadła i wybrać do nich zamienniki. Nigdy nie przepadałam za rybami i galaretką,więc ryby po prostu miałam prawo zostawić na talerzu,a galaretkę wymieniałam na jogurt z domu. Przywileje miałam następujące :
powyżej 34.500 -wstanie z łóżka na godzinę dziennie
powyżej 35.000 -leżenie 2 godziny po trzech głównych posiłkach
powyżej 35.500 -telefon dwa razy w tygodniu
powyżej 36.000 -zejście do szkoły
powyżej 36.500 -4 telefony w tygodniu
powyżej 37.000 -odwiedziny
powyżej 37.500 -leżenie godzinę po głównych posiłkach
powyżej 38.000 -wyjście na teren
powyżej 38.500 -przepustka
powyżej 39.000 -wyjazd na konie,poza teren szpitala
powyżej 39.500 -bez leżenia
powyżej 40.000 -WYPIS!!!
Podpisałam tym na siebie wyrok,pod kontraktem widniały podpisy moje,mojej mamy,mojego lekarza prowadzącego i pieczątka z podpisem pani psycholog.
Po napisaniu tego kontraktu poddałam się niemu i przestrzegałam go w prawie 100%,aż do pierwszego ważenia. Zjadałam wszystkie posiłki szpitalne i leżałam całodobowa,wychodziłam tylko do toalety z pielęgniarkami i mogłam iść czasem samodzielnie się wykąpać,gdy nadarzała się okazja i udało się mi wymknąć po kryjomu do toalety to ćwiczyłam,ale to było rzadkością,ponieważ moja sala mieściła się naprzeciwko dyżurki i gdy wychodziłam to niestety byłam skazana na zobaczenie mojego wyjścia,czasem pielęgniarki to ignorowały,bo po prostu nie chciało się im iść ze mną. Najgorsza była pani Danka,która nawet trzymała otwarte drzwi od toalety gdy się załatwiałam. Nienawidziłam jej!
Nadchodziło moje pierwsze ważenie,niestety nigdy nie wiedziałam kiedy ono nastąpi,ale zawsze to było raz w tygodniu.
Na moje szczęście zostałam zważona 28 lutego w poniedziałek, na moje szczęście lub tez nieszczęście przyrost był bardzo duży,bo ważyłam 37.300,mój organizm zatrzymał mnóstwo wody,której potrzebował,ale najważniejsze było to że dostałam mnóstwo przywileji i te na których mi najbardziej zależało,czyli odwiedziny,schodzenie do szkoły i telefony. Oczywiście po zebraniu społeczności otrzymałam zgodę na ubranie się i tak też zrobiłam,dziwnie się czułam po prawie całym tygodniu leżenia,ale byłam nieziemsko szczęśliwa i zarazem wystraszona,chyba nawet bardziej wystraszona niż mi się to wydawało.
Po drugim śniadaniu zeszłam do szkoły na lekcje i było cudownie,mogłam się ruszać, chodziłam po szkolnym holu z Olką,spacerowałyśmy w ta i z powrotem,a jak nie to to na przerwach ćwiczyłam w szkolnej toalecie. Z Olką także spacerowałyśmy po oddziale od samego ranka,co było mi bardzo na rękę,opowiadałyśmy sobie o naszych doświadczeniach i odczuciach. Olka była że tak to ładnie określę przy kości,czasem przerażało mnie to ile ona potrafiła zjeść,tak samo jak Martusia,która spała i jadła,ale to przez leki,które otrzymywała.
Moimi medykamentami była hydroksyzyna na sen i depakine chrono na depresję. W tym samym dniu zaczęłam też kombinować z jedzeniem,ściągałam masło z kanapek lub po prostu nie zjadałam pełnych porcji posiłków. Ściągania masła nauczyłam się od Agnieszki,która to robiła za każdym razem. Justynie bardzo zależało na wyjściu z szpitalu i zjadała wszystkie posiłki szpitalne i oczywiście dojadała,także już osiągnęła wage wypisową,z tym że musiała odczekać aż jej waga się utrzyma. Agnieszka za to miała zupełnie inny problem,zjadała wszystkie posiłki szpitalne,zostawiała tylko trochę z drugiego dania na talerzu. A ja jadłam o wiele mniej niż powinnam,dużo mojego jedzenia lądowała w koszu na śmieci. Przechowywałam je w ustach,a potem szłam wyrzucić,albo chowałam w rękawach kanapki.
I tak nie stosowałam się aż do następnego ważenia,które zbliżało się nieubłaganie. Bałam się tego ważenie,a właściwie bałam się tego że znów będzie taki duży przyrost mojej wagi jak podczas ostatniego ważenia.
Oczywiście moja mama przyjeżdżała w ciągu tego tygodnia ile tylko mogła i byłam jej za to bardzo wdzięczna,choć te odwiedziny mi nie pomagały,bo za każdym razem gdy przyjeżdżała to pragnęłam coraz bardziej wrócić do domu.
Rozdział Trzeci :
Tym razem ważenie wypadło w moje 12 - ste urodziny,czyli 8 marca. Waga pokazała 37.700. Z jednej strony ta waga mnie przerażała,ale z drugiej strony cieszyłam się że nie było takiego dużego przyrostu. Agnieszka mi tłumaczyła zresztą,ze tylko na początku jest duży przyrost,bo organizm tego potrzebuje,a potem stopniowo przybiera się na wadze. Bałam się każdego przyrostu,bo nie chciałam przytyć,nie byłam gotowa na zdrowienie,jeszcze nie teraz..
Dzięki temu przyrostowi dostałam przywilej leżenia zaledwie godziny po głównych posiłkach,chociaż dla mnie to i tak było za dużo.
Rozmawiałam z psychologiem gdy nawiedziła mnie moja mama z moim ulubionym bratem mojej mamy wujkiem Tomkiem,przywieźli mi mojego bom box-a płyty,a do tego okulary,skazali mnie na noszenie okularów,co prawda oprawki były bardzo ładne i w ogóle i nawet mi stroiły,ale myśl do tego że mam zostać okularnicą mnie przerażała. Popsułam sobie w dużej mierze wzrok przez moja chorobę,ale oprócz tego miałam wrodzoną wadę. Odwiedziny odbywały się najczęściej na świetlicy gdzie były stoły,krzesła i telewizor,który można było oglądać kiedy się tylko chciało. Zbliżała się pora obiadu,czyli 13,pokornie poszłam na obiad,a mama z wujkiem czekali na mnie. Nie zjadłam wszystkiego,powoli zaczynałam się coraz bardziej buntować przed tym całym kontraktem,chociaż dla mnie ten kontrakt znaczył tylko pasanie mnie na złość,za kare.
Po obiedzie mama z wujkiem musieli się zmyć do domu,bo na sali nie można przyjmować odwiedzin. Tego samego dnia do domu w końcu wychodziła Justyna,już dawno była na zasadach ogólnych. Wola ''wyjścia'' do domu wprowadziła ją w niezłe bagno,bo zamiast zjadać normalne posiłki szpitalne,to ona żywiła się tylko słodyczami,gdy wychodziła ważyła 56kg przy wzroście 169cm,a gdy ją poznałam to ważyła 43kg.Oczywiście przed jej wyjściem wymieniliśmy się numerami telefonu itp.,
Pewnego ranka podczas porannej toalety źle się poczułam i musiałam usiąść,ale to nic nie dało,gdyby nie Agnieszka to bym sobie głowę rozbiła. Aga zawołała pielęgniarki,a te zaniosły mnie na rekach na łóżko,po prostu zemdlałam,wydawało mi się że już mam dość siły,a jednak mój organizm się nadal bronił.
Pani danka pielęgniarka powiedziała mi że gdybym pojawiła się dzień później w szpitalu,to mogli by mnie już nie uratować,pojawiłam się w ostatniej chwili,a ja czasem tego żałowałam..
Moje poranne spacerki tez dobiegały końca,bo Olka została przekabacona przez inne osoby z oddziału i panie pielęgniarki i w efekcie przestała ze mną spacerować,ale dla mnie to nic,bo sama to robiłam,dosłownie chodziłam szybkim chodem,inni na to mówili ''bieg''.
W czwartek,dwa dni po moich urodzinach moja mama przywiozła mi prezent od mojej klasy. Była to śliczna maskotka i list. A w tym liściku wierszyk napisany przez cała moja klasę z życzeniami powrotu do zdrowia dla mnie. Bardzo mi się podobał ten prezent zupełnie się tego nie spodziewałam. I tak mijały kolejne dni na oddziale aż do mojego kolejnego ważenia. Tym razem już nie bałam się że będzie przyrost na wadze,bo wiedziałam że tak się nie stanie,szczerze to prawie w ogóle nie przestrzegałam mojego kontraktu,czasem nawet w ogóle nie leżałam po posiłkach,a gdy leżałam to wyprawiałam rożne cuda z nogami,typu napinanie mięśni,by spalić tylko kalorie,albo po prostu skrócałam sobie leżenie by jak najszybciej zejść do szkoły gdzie tez albo ćwiczyłam w toalecie,albo chodziłam cały czas po holu. To nic że ledwo starczyło mi na to siły skoro i tak to robiłam,bo musiałam!
Pogoda stawała się coraz ładniejsza,pewnego razu pani dorotka - pielęgniarka wypuściła mnie i Agnieszkę po leżeniu razem do szkoły,mieliśmy tylko zejść po schodach do szkoły i zadzwonić,by nam otworzyli. Szkoła była na parterzee,nasz oddział 21B,czyli dziecięcy był na pierwszym pietrze,a oddział 21A,dla młodzieży był na drugim piętrze,ale do sedna,wyszliśmy zaczerpnąć świeżego powietrza zamiast do szkoły,ale wychowawczyni,która opiekowała się dziećmi z oddziału zobaczyła nas przez okno i zawołała,ale to było niesamowite,to nic że było jeszcze było trochę zimno,ale mimo wszystko to było cudowne kilka sekund.
Do owej szkoły chodziły tez osoby dochodzące,czyli też osoby z jakimiś zaburzeniami,które nie powinny chodzić co normalnych szkół,kilka osób tam poznałam,oczywiście starszych ode mnie,bo tak się złożyła że byłam prawie najmłodsza na oddziale,ale za to najbardziej chora... Lekcje kończyły się po 15,a potem dzieci z oddziału miały zajęcia na świetlicy w szkole,dla zabicia czasu. W poniedziałki zawsze były zajęcia kulinarne,lubiłam te zajęcia,można było się wykazać zdolnościami kulinarnymi. Opiekowały się nami panie wychowawczynie,które w sumie były częścią personelu szpitalnego,bo były z nami na społeczności i organizowały także zajęcie na oddziale. W poniedziałki oprócz zajęć kulinarnych,zawsze po śniadaniu był psychorysunek z pielęgniarkami,czyli mieliśmy narysować np. To czego najbardziej pragniemy,w środy była po podwieczorku bajkoterapia z wychowawcą,w czwartek wizualizacja z pielęgniarka po drugim śniadaniu i zajęcia integracyjne po podwieczorku z wychowawcą, w piątki była muzykoterapia z pielęgniarką. Najbardziej lubiła zajęcia integracyjne,wizualizacje i muzykoterapie.
W szkole były także komputery,gdzie odbywała się podczas zajęć szkolnych informatyka,a później dzieci z oddziału mogły wejść na internet lub pograć w gry komputerowe. Marta pomogła mi założyć pocztę elektroniczne i od razu wpisała do moich adresów swój adres e-mailowy ,bo dla mnie była to czarna magia. W domu nie miałam komputera,a tym bardziej internetu. Wymieniłam się potem mailami z innymi osobami z oddziału,a moja mama przywiozła mi adres Damiana,mojego kuzyna,który jest weteranem komputerowym,dzięki niemu miałam kontakt z domem. On przekazywał informację mojej mamie itp.,czasem pisałam także z Olką mimo że ona była jeszcze na oddziale,ale niektórych rzeczy nie da się powiedzieć wprost i trzeba napisać.
Podczas mojej ostatniej wizyty mama przemyciła mi telefon komórkowy w maskotce,ponieważ byłam na innych warunkach niż inne dzieci z oddziału i miałam ograniczony kontakt z rodziną,wiec musiałam jakoś to nadrobić w szpitalu człowiek uświadamia sobie jak bardzo zależy mu na rodzinie,nawet nie wiedziałam jak bardzo ich kochałam,ale tam to do mnie dotarło.
Zbliżało się moje następne ważenie,weekend minął bardzo szybko,a po nim miałam otrzymać wyrok.
Od mojego trafienia do szpitala stałam się bardziej otwarta,już nie taka cicha,czasem nawet pyskowałam pielęgniarką,koleżanka i kolega z oddziału ,no ale nadal byłam grzeczna w pewien sposób. Jedynymi moimi przewinieniami było nie przestrzeganie mojego kontraktu,który cały czas mi uwłaczał,ale bez niego nie mogłabym zacząć terapii. Cały czas miałam świadomość że jak dobije do tych 40-stu kilogramów to będę gruba jak świnia.
Chwilami miałam przebłyski,że chciałam wyzdrowieć i wrócić do domu,ale to były czasem minuty,sekundy,no a czasami to nawet trwało godzinę,byłam jeszcze za słaba psychicznie by walczyć,musiałam coś stracić,by to docenić.
Rozdział Czwarty :
14 marzec 2005r,tego dnia miała się odbyć moja wizyta z mama,ale tak, się nie stało. Z samego rana zostałam zważona i waga pokazała 36.700 o cały kilogram w dół. W efekcie straciłam odwiedziny,nie miałam jak o tym powiadomić mojej mamy i gdy przyjechała dowiedziała się o moim spadku w bardzo nieprzyjemny sposób,bo od pani oddziałowej,która była dla niej wyjątkowo niemiła. Winiła moja mamę że pozwoliła doprowadzić mnie do takiego stanu w jakim zostałam przyjęta na oddział. Na szczęście lub też nie,straciłam tylko odwiedziny i leżenie godzinę po posiłkach,zmieniło się na dwie godziny męczarni na łóżku,reszta przywileji pozostało bez zmian. Pani doktor pozwoliła zostać mojej mamie dosłownie kilka minut,ale ja i tak każdą z tych minut przepłakałam,bo to były te minuty w których pragnęłam wyzdrowieć,walczyć o siebie,ale nie dawałam rady. Pani doktor z mamą podczas gdy ja byłam na zajęciach w szkole umówiły terapie rodzinną dla mnie,mojej mamy,taty i siostry,która miała odbyć się 24 marca. Nie mogłam się jej doczekać,bo do tego czasu nie mogłam liczyć na żadne odwiedziny. Całe dziesięć dni,znaczyły dla mnie wieczność. Moja mama gdy już wychodziła powiedziała mi ważną rzecz : - Musisz jeść,i do domu!
Gdyby to było takie łatwe,jedzenie które było moim największym wrogiem,miało stać się moim lekarstwem.
Po obiedzie poszłam posłusznie do łóżka i zaczęłam płakać,sama nie pamiętam dlaczego,może dlatego że tęskniłam,a może dlatego że byłam taka bezsilna,słaba..
Oczywiście gdy przestałam płakać to odechciało mi się już leżeć i kombinowałam co tu zrobić by wstać. Pierwszym pomysłem było pójście do toalety,no i tak tez zrobiłam,tam trochę poćwiczyłam,ale wiadomo że nie mogłam spędzić tam całej godziny i poszłam do końca przeleżeć te dwie godziny,zaczęłam czytać książkę ''Tajemniczy ogród'' i szybciej mi zleciał czas. Po leżeniu miałam zejść do szkoły,chciałam aby ktoś mnie tam zaprowadził,ale akurat dzieci z naszego oddziału przyszły na podwieczorek i zaraz po nim zabrałam się z reszta na ''dół'' do szkoły.
Zbliżały się święta Wielkanocne,przepadały 27 i 28 marca i pewnego dnia poszłam się zapytać czy jest szansa na przepustkę dla mnie do domu na święta. Dostałam warunek, mam do następnego ważenia przybrać co najmniej 300 gram,czyli do wagi 37kg i wykupić przepustkę za plusy,które uzbierałam za prace plastyczne,reszta warunków miała zostać ustalona po ważeniu.
Dni mijały,a ja zamiast zdrowieć coraz bardziej wpadałam w obsesje,coraz bardziej ćwiczyłam i coraz bardziej kombinowałam z jedzeniem.
Zamiast leżeć po posiłkach to biegałam od jednego końca sali do drugiego,ja to nazywałam chodem,ale inni z którzy to widzieli mówili na to ''bieg'',nie potrafiłam uleżeć.
Agnieszka z Marta na mnie naskarżyły na zebraniu społeczności i została założona mi karta zachowań,z tym że nie oceniali mnie za zachowanie ,tylko za stosowanie się do kontraktu. Przez pierwsze dni dostawałam same czerwone buski,czyli te najgorsze,czasem zdarzyły się żółte,czyli te średnia,a rzadko zielone,które znaczyły znaczna poprawę i zadowolenie z wyników.
Dziesięć dni minęło bardzo szybko i nadszedł czas mojej terapii rodzinnej na której w ogóle mi nie zależało,bo dla mnie liczyło się tylko to że zobaczę się w końcu z rodziną. Mój tato nie mógł przyjechać i przyjechała tylko weronika z mamą. Przez większość terapii płakałam trzymając siostrę i mamę za rękę.
Z tej terapii nie wiele udało nam się wynieść,bo bez mojego taty nie można było nic ustalić,oprócz tego że pani psycholog i psychiatra stwierdziły iż zachorowałam przez jego problem z alkoholem. Nie wiedziałam co o tym sądzić,nigdy nie myślałam o tym w ten sposób,ale nie było innej przyczyny,która mogłaby tak znacząco wpłynąć na moja psychikę i życie jak nie te libacje i kłótnie alkoholowe wszczęte przez mojego Ojca! Nigdy tez nie odczuwałam z tego powodu żalu do niego,bo nie mogłam,gdyż ja nadal nie widzę w tym że zachorowałam na anoreksję winy mojego taty,może moja depresja była wywołana prze niego,ale nie potrafię go winić !
Dzień po terapii zostałam zważona.. i ważyłam 37.100,czyli mogłam wyjść na przepustkę do domu na święta! Szczerze to trochę oszukałam wagę,bo się napiłam przed ważeniem,ale dla mnie się w tym momencie liczyło wyjście do domu na przepustkę ! Na zebraniu społeczności omówiliśmy warunki mojego wyjścia... Dostałam zgodę na 8-mio godzinna przepustkę w niedziele za 16 plusów. Cieszyłam się z tego jak tylko mocno potrafiłam. Dużo osób wychodziło na przepustki do domu,m .in Agnieszka wyszła na całe święta i zaraz po nich miała wyjść do domu,bo w szpitalu nie mogła przebrać na wadze,Olka wyszła aż do wtorku,a ja mimo że miałam wyjść tylko na 8 godzin,z mojej perspektywy cieszyłam się bardziej niż one razem wzięte. Nadeszła tak bardzo oczekiwana przeze mnie niedziela. Moja mama przyjechała przed czasem,czyli przed 10 rano i poszłam przyszykować się do wyjścia. Same wdychanie świeżego powietrza sprawiało mi ogromną satysfakcję. Podjechałyśmy z mama autobusem na dworzec i pociągiem pojechaliśmy do Redy,nie pamiętam tej podróży,może dlatego że byłam nieziemsko szczęśliwa, a może dlatego że bardziej pozostały mi w pamięci to co działo się w domu... Dojechałyśmy do Redy, około godziny 11 i od razu poszłyśmy do domciu. Tam czekała już babcia z dziadkiem,którzy przyjechali na święta. Do świątecznego obiadu pozostało trochę czasu i poszliśmy z Martą do sklepu i na mały spacerek,przechodziliśmy koło bloku Olki,ale głupio było mi do niej wstąpić w święta,bo nie wiem czy wspominałam iż Olka tez mieszka w Redzie i to ulice ode mnie. Pogoda była bardzo słoneczna,lecz trochę czasem zawiało zimnym powietrzem,ale mnie to nie przeszkadzało. Gdy wróciliśmy z ''kiką'',bo tak nazywam moja siostrę do domu to pomogłyśmy w przygotowaniach do obiadu,postawiliśmy talerze na stole i sztućce. Nie zjadłam dużo na obiad,szczerze mówiąc to zjadłam tylko trochę ziemniaczków i surówki,rodzina mi z tego powodu nie prawiła kazań,wręcz przeciwnie,nic nie powiedzieli. Mój tato rzucił tylko coś w stylu : - Czemu tak mało zjadłam ?
Każda minuta spędzona w domu zbliżała mnie do powrotu i coraz bardziej uświadamiała mi jak bardzo tęsknie za tym miejscem. Na oddziale miałam pojawić się o 18,ale przyjechałyśmy z mamą przed 19. Moja mama została tylko na chwile,bo musiała zdążyć na pociąg powrotny,gdy tylko drzwi się za nią zatrzasnęły czułam radość przeszywana bólem,obiecała mi co prawda że przyjedzie do mnie w przyszłą sobotę z dziadkiem,ale jednak czułam rozczarowanie że ten dzień się tak szybko skończył i że już zaczęłam tęsknić.
Drugi dzień świat minął jakoś dziwnie,kłóciłam się trochę z Martusią o te moja łóżkowe ćwiczenia,czyli napinanie mięśni itp.,obiecałam jej że postaram się tego nie robić,ale nie umiałam dotrzymywać obietnic danych bliskim mi osobom. Na zmianie dziennej była wtedy pani Asia - pielęgniarka,była nawet fajna,ale jeżeli chodziło o zjadanie posiłków to była bardzo natrętna i prawie wmuszała to jedzenie we mnie. Do końca tygodnia panowała w miarę spokojna atmosfera na oddziale,ale w mojej głowie wiele się działo i z dnia na dzień było coraz gorzej z jedzeniem i coraz lepiej z spalaniem GO! Zbliżało się kolejne ważenie,nigdy nie znałam dokładnej daty kiedy ono będzie miało miejsce,ale mogłam się spodziewać że w przeciągu pięciu dni roboczych na pewno odbędzie się sprawdzenie moich poczynań. W sobotę drugiego kwietnia miałam odwiedzinki mamy z dziadkiem,było bardzo fajnie zresztą jak prawie za każdym nawiedzeniem mnie w szpitalu przez rodzinkę. Zapamiętałam szczególna rozmowę pomiędzy nami,która była na temat papieża Jana Pawła II. Papież ciężko chorował,moja mama z dziadkiem twierdzili że papież już długo nie pożyje niestety,a ja powiedziałam im iż papież jeszcze nie raz przyjedzie do polski na pielgrzymkę,miałam taka nadzieję od zawsze był moim idolem. Wieczorem tego samego dnia koło godziny 21 zebraliśmy się z dziewczynami z oddziału w sali nr 4 i odmawiałyśmy różaniec w intencji wyzdrowienia Papieża.. Pamiętam gdy wyszłam z sali i spojrzałam na wiszący zegar,na korytarzu,była dokładnie 21.30. Jedynie o czym wtedy myślałam,to była świadomość że zostało mi 30 minut do ciszy nocnej i mam trochę czasu na popalanie kalorii. Na świetlicy nikogo nie było,oprócz Tadka wszystkojadka,ale on by i tak nic nie powiedział pielęgniarką więc zaczęłam ćwiczyć,aż do 21.55 gdy pielęgniarki kazały iść mi się położyć. Poszłam...
Tadek wszystkojadek,był bardzo chudy mimo że bardzo dużo jadł,zawsze brał dokładki. Na oddziale był tez drugi Tadek,ale na niego mówiliśmy ''Tadek niejadek'' ,ponieważ nic nie jadł i cały czas był pod kroplówką,nawet nie przychodził na stołówkę,zresztą w ogóle nie wychodził z sali. Paradoks był w tym że Tadek niejadek był grubszy od Tadka wszystkojadka,ale nie był gruby wyglądał normalnie..
Obudziłam się przed 7 rano i pierwsze słowa jakie usłyszałam to,wypowiedziane z ust mojej ''współlokatorki'' Ani: - PAPIEŻ NIE ŻYJE! Spytałam się jej czy żartuję,bo nie mogłam w to uwierzyć,ale ona z Sandrą,moją druga współlokatorką,która też mieszkała w Słupsku odparły że to jest prawda. Zaczęłam płakać co innego mogłam robić,wiedziałam że to kiedyś nastąpi,ale nie wiedziałam że to się stanie w takich okolicznościach. Gdy Papież oddał swoje ostatnie tchnienie to ja w tym czasie biegałam po świetlicy,robiłam skłony,produkowałam się jak mogłam by spalić jak najwięcej kalorii. Myślę iż ta myśl bardziej mnie męczy niż świadomość tego że Papież nie żyje i tak jest do dnia dzisiejszego,co roku w rocznice jego śmierci zapalam świeczkę i płacze,bo wiem i czuje że jestem w jakimś stopniu winna za jego śmierć,za to że on walczył dla ludzi,a ja walczyłam o zupełnie inną sprawę..,to było takie egoistyczne,a ja taka nigdy nie byłam.. Niestety wpływ wywołany śmiercią papieża nie pomógł mi odnaleźć drogi powrotnej z źle dobranej ścieżki,tylko pogłębiłam się w jeszcze większą depresję,która wyładowywałam jeszcze intensywniejszymi ćwiczeniami. Czułam się przy tym lepiej,bo gdy ćwiczyłam to o niczym nie myślałam,tylko o tym by schudnąć i spalić jak najwięcej,no i oczywiście czasem pomyślałam jak tu umknąć oczom pielęgniarek,które pilnowały mnie bardzo często,szczególnie gdy miałam porę leżenia.
Czwartego kwietnia miała odbyć się moja kolejna terapia rodzinna,ale tym razem z ''rodzicami'' i moja siostrą w komplecie,bez wyjątku. W niedziele zabrałam się do nagrywania na kasecie w kółko prymitywnej piosenki,która ma coś w sobie.. zespołu ''Ich Troje- Tato nie pij'',nagrałam to na dwóch
stronach taśmy w efekcie znałam ta piosenkę na pamięć i napisałam do mojego taty poruszający list,pisałam go z łzami w oczach,ale nie potrafiłabym mu tego wszystkiego powiedzieć wprost prosto w oczy,między innymi że go bardzo Kocham..
Rozdział Piaty :
Nadszedł ten długo oczekiwany przeze mnie dzień - czwartego kwietnia. Rano zostałam zważona i waga pokazała 36.700,czyli znowu spadek,ale mogłam się tego spodziewać. Znowu straciłam odwiedziny..,zataczałam błędne koło..,ale jak mam być szczera to czułam satysfakcję że waga spadła..
Terapia miała odbyć się około godziny 11,więc zniecierpliwiona czekałam na dzwonek do drzwi,wyglądałam z okna,a przy okazji ćwiczyłam,nie można tracić czasy na dyrdymały. Gdy już przyjechali to i tak musieliśmy chwile poczekać,więc teoretycznie odwiedziny trwały. Terapia odbywała się zawsze w sali ''społeczności''. Mojego tatę widziałam pierwszy raz od stycznia,wiadomo nic się nie zmienił,ale jednak był to dla mnie szok zobaczyć ojca,po prawie 3- ech miesiącach rozłąki. Przed samym rozpoczęciem się terapii,przyszła do mnie Martusia i się pożegnała..,gdy się żegnaliśmy to tak kurczowo się przytuliliśmy jakby to miało być nasze ostatnie spotkanie. Przeanalizowałam sytuację i doszłam do wnioski że zostałam sama,moi przyjaciele wyszli z oddziału,nie miałam żadnego wsparcia. Było jeszcze kilka fajnych osób,ale nie byliśmy tak zżyci jak ja z Marta,Agnieszką i Olką..Terapię głównie przepłakałam,ale gdy pani psycholog spytała się co ja sądzę o moich zmaganiach z choroba,to w końcu dostałam olśnienia. Powiedziałam że we mnie siedzą dwie ''Kasie'',pierwsza to ta,która chce wyjść do domu,chce wyzdrowieć i żyć normalnie,a druga to ta która chce bym była coraz chudsza,ona nawet nie myśli o wyzdrowieniu,chce brnąc w to dalej i walczy z ta pierwsza Kasią. Uświadomiłam sobie swoja pozycję,wiedziałam już z czym albo z kim muszę walczyć,z samą sobą. Pytanie tylko jak temu podołać i która ''Kasia'' tak naprawdę była ta złą,czemu nikt mi nie mógł pomóc. Po terapii zachowywałam się jak histeryczka,nie dawałam sobie rady z samą sobą,lub też z jedna Kasia,ale nie wiem która. Pani doktor pozwoliła zostać chwile mojej rodzinie,ale najpierw musiałam iść zjeść obiad,w tym dniu serwowali krupnik,no i oczywiście drugie danie,ale nie pamiętam co na nie serwowali,bo i tak zjadłam tylko troszkę. Wróciłam do rodzinki i chwilę porozmawialiśmy,mój tata z czystej ciekawości zapytał się pani doktor czy jest szansa by mnie teraz zabrać z szpitala,ale odpowiedź była jednoznaczna że mnie nie wypuszczą,bo gdyby rodzice usiłowali mnie wziąć na żądanie to automatycznie sprawa jest kierowana do sądu i mogli by odebrać na czas pobytu w szpitalu prawa rodzicielskie do mnie,gdyż jestem w stanie zagrożenia życia,jak to określili,to był kolejny cios tego dnia,miałam nadzieje że już ostatni..
Myliłam się ,zaraz po wyjściu mojej rodziny kazali mi się przebrać w pidżamę i miałam leżenie całodobowe,w tym momencie coś we mnie pękło,bo wiadomo było że nie ulezę,do końca dnia przychodziłam do dyżurki ''porozmawiać'',a tak naprawdę nie chciałam leżeć. Prosiłam o pomoc,której nikt nie mógł mi ofiarować,wręcz błagałam,bo miałam świadomość że w tym momencie jestem w stanie sobie coś zrobić,wręcz desperacko chciałam,dlatego jeszcze raz poszłam do pielęgniarek i poprosiłam o pomoc. Sprawdziły w karcie i miałam zapisane '' w razie potrzeby'' większa dawkę hydroksyzyny na uspokojenie. Pomogło.. trochę i na chwilę,modliłam się by ten dzień skończył się jak najszybciej. Zbliżyłam się bardzo do pewnej Karoliny,której schorzenie zatrzymam jednak w tajemnicy. Ona i jej rodzina byli dla mnie największa opoką,gdy zostałam dosłownie sama,cieszyłam się na jej wizyty,jak na swoje.. ,przysiadałam do nich do stołu i rozmawialiśmy,żeby nie było niejasności to ja się nie wpraszałam,lecz zostałam zapraszana,nawet spodobał mi się jej brat Piotrek,także mocno się zżyłam z siostra Karoliny Weroniką , kuzynką Kasią , mamą Danusią i przyznam że ma bardzo fajnego Ojca i dziadziusia. Karolina czasem wkurzała się na mnie za to że spędzałam z jej rodziną czas,choć bardziej to wyglądało na zazdrość mimo wszystko bardzo się polubiliśmy.
Podczas tego mojego leżenia całodobowego pielęgniarki bardziej mnie pilnowały niż zazwyczaj,ale i tak znalazłam preteksty do wstawania z łóżka i nieleżenia,podczas całego tygodnia przeleżałam może z trzy godziny,albo i mniej. Na szczęście nie odebrali mi telefonów i mogłam telefonować cztery razy w tygodniu, z tym tez zdarzało mi się oszukiwać,bo często dzwoniłam po kryjomu nic nie mówiąc panią pielęgniarką.
Na oddziale był telefon na karty,dzięki temu znalazłam sobie nowe hobby i zaczęłam zbierać owe karty,zastrzegłam sobie od osób z oddziału by dawali mi zużyte karty i zrobiła się z tego niezła kolekcja.
Niestety pani Krysia przyłapała mnie na pisaniu SMS-a i zabrała mi telefon do depozytu. Zostałam dosłownie odcięta od świata,zresztą czego mogłam spodziewać się w szpitalu psychiatrycznym.
Dostałam pozwolenie na wstanie z łóżka i obejrzenie transmisji w TV z pogrzebu Jana Pawła II. Obejrzałam zaledwie chwile,z dwóch powodów. Pierwszy był taki że nie potrafiłam usiedzieć na miejscu i wolałam iść poćwiczyć do łazienki,a drugi,ponieważ nie mogłam patrzeć na ten pogrzeb,czułam za duży ucisk w sercu.
Rozdział Szósty :
kolejny weekend już był za mną i teraz mogłam tylko czekać na kolejne ważenie. W poniedziałek po zebraniu społeczności poszłam do mojej doktorki i spytałam się czy da mi szanse na udowodnienie tego iż potrafię przestrzegać kontraktu i się uspokoić,wiedziałam że mówię to tylko na pozór,ale tonący brzytwy się chwyta.. Pani doktor nie odpowiedziała jednoznacznie,więc i tak robiłam wszystko na pokaz. Zakomunikowałam jej także że boli mnie serce,ale z tym to faktycznie była prawda i poszłam na badanie EKG do sąsiedniego budynku,było cudownie i w końcu poczułam powiem świeżego powietrza już typowo wiosennego jaki lubię najbardziej. Gdy wróciłam to akurat był obiad,tym razem zjadłam cały,całe pierwsze danie i drugie,co jak co,ale posiłki w tym szpitalu naprawdę były bardzo dobre,potem wbrew sobie,co prawda nie poszłam się położyć,ale zamiast ''biegać'' po oddziale to usiadłam i układałam puzzle,po prostu się wyciszałam i tak do podwieczorku,potem pobawiłam się trochę z małym Michałkiem i była już kolacja. Dobra,przyznam się za ładnie to wygląda,ćwiczyłam przed kolacją,ale tylko pól godzinki,no i oczywiście po kolacji tez trochę ćwiczyłam,bo nie potrafiłam wytrzymać,ale pielęgniarki mnie nie przyłapały,więc mi się upiekło.
Następnego rana,obudziła mnie ''niespodzianka'',czyli poranne obudzenie przez pielęgniarkę na ważenie. Waga pokazała 36.800,więc był przyrost 100 gram to zawsze coś. Pani Doktor mi zawierzyła i w pewnym sensie jej nie zawiodłam,więc zniosła mi leżenie całodobowe,niestety odwiedziny jeszcze nie wróciły,zresztą gdybym miała w tamtym czasie wybierać to i tak bym wolała być chudą niż widzieć kogokolwiek. Z każdym dniem stawałam się trochę bardziej buntownicza,co niekiedy sprawiało mi nieziemską przyjemność. Przestałam już błagać mamę by zabrała mnie do domu,zresztą to i tak były syzyfowe prace,zaczęłam przyzwyczajać się do szpitala,pomimo iż nadal pragnęłam obłędnie wrócić do domu.
Karolina też w końcu wyszła do domu,umówiliśmy się że jak wyjdę to mam do niej przyjechać na wieś,do Bałdowa koło Tczewa,bardzo tego chciałam,ale w tamtym momencie byłam odległa od jakiegokolwiek wyjścia,nawet zejścia do szkoły zostały mi wstrzymany,wszakże w kontrakcie miałam zejścia i to nie tylko na lekcje,ale także na zajęcia popołudniowe. Teoretycznie nie powinno mnie to zadziwiać,bo sama byłam odległa od przestrzegania kontraktu i te zejścia,były jakby zaostrzeniem dla mnie. Często zdarzały mi się stany mocno depresyjne,kiedy płakałam nad zdjęciami rodziny i pragnęłam być z nimi,to stawało się bardzo żenujące dla mnie i dla moich współlokatorów z sali. Mój dzień opierał się głównie na porannej pobudce,toalecie,ćwiczeniach,następnie było śniadanie,po nim zebranie społeczności i drugie śniadanie.. Z kolei po drugim śniadaniu była trzy godzinna przerwa przed obiadem,która musiałam jakoś spożytkować,najczęściej było to ''bieganie'' po oddziale,czasem układałam puzzle,ale na stojąco,w krytycznych okolicznościach,gdy naprawdę się już źle czułam to szłam porozmawiać z Panią Psycholog,która zawsze służyła mi radą.. po rozmowie z nią czułam się w jakiś sposób oczyszczona na duszy,ale to trwało bardzo krótko. Wychodziłam od pani Oli za każdym razem z duża nadzieją,ale to było kruche w mojej głowie,bo miałam blokadę. Pierwsza Kasia wszystko przyjmowała do zrozumienia,a druga blokowała możliwość przytycia,wyzdrowienia i normalnego życia.
Personel szpitala uświadomił mi że jestem w chwili obecnej najbardziej chorą osobą na oddziale.. Nie mogłam w to uwierzyć,przecież byłam kiedyś taką radosną dziewczyną,cieszącą się z beztroskiego życia z rodziną,nieważne jaka ona by nie była,a teraz stałam się mutantem który zabija samą siebie,nie bacząc na innych.
Kuzynka Karoliny nauczyła mnie pewnej metody leczenia ''śmiechem'',stosowałam ją w najbardziej krytycznych sytuacjach i przyznam że czasem pomagało. Ta metoda polegała na tym by śmiać się także z niepowodzeniem i czerpać radość z wszystkiego co nas otacza,by po prostu się uśmiechać.
Kolejne dni mijały,a ja wciąż tkwiłam w szpitalu,pojawiły się nawet plotki że chcą mnie przenieść gdzieś dalej do profesjonalnej kliniki. Szpital w którym się obecnie znajdowałam to był jedyny szpital w województwie pomorskim dla dzieci z zaburzeniami nerwowymi,dlatego też nie było mowy o braku profesjonalizmu,aczkolwiek w moim przypadku terapia posuwała się na chwilę obecną bardziej do tyłu niż do przodu.
Sama już traciłam nadzieję,chciałam z sobą skończyć bo nie dawałam rady,straciłam nadzieje,pomimo iż powtarzałam sobie w kółko pewne przysłowie : ,,Jak długo istnieje życie,tak długo istnieć będzie nadzieja'',są to bardzo mądre słowa Teokryta. Nie czułam jeszcze takiej dominującej siły,która mogłaby mi pomóc wyzdrowieć,nawet nie czułam chęci na wyzdrowienie,ale wiedziałam że brnę za daleko,że nie daję rady z myślami i z całym moim życiem,które w tym momencie kroczyło donikąd.
Człowiek aby zrozumieć niektóre sytuacje potrzebuje czasu lub pewnego obudzenia,tylko że nie wiadomo skąd ono się pojawi..
Pewnego z tych walecznych dla mnie dni w szpitalu,do szpitala trafił pewien chłopak,nie pamiętam jego imienia,jedyna co zostało w mej pamięci to jego drwa wybryki. Był kilka lat ode mnie starszy i był takim typowym złym chłopakiem,których w pewnym sensie izolowałam z swojego otoczenia,bo bałam się takich ludzi. W dniu gdy trafił do szpitala to z niego uciekł,przez kraty w łazience,wieczorem już był na oddziale. Drugi wybryk to była kradzież pieniędzy pani dorotki - pielęgniarki,wszystkie sale,łózka i szafki zostały przeszukane,ale pieniądze znaleziona właśnie u tego nowego chłopaka. Na szczęście ten chłopak długo nie pobył na oddziale i sytuacja się szybko ustabilizowała.
Część Czwarta
Przebudzenie
Rozdział Pierwszy:
Na oddziale cały czas pojawiały się nowe osoby i odchodzili ,z nikim się tak bardzo nie zżyłam do czasu pojawienia się Kariny. Trochę kumplowałam się z innymi np. z Ania G,nawet nie wiem na co tam była,Asia P,Romą R i tam z kilkoma innymi osobami,ale to nie było typowe przyjaźnienie się z tymi osobami,po prostu byłam lubiana. Karina przywędrowała na oddział z powodu ''złego zachowania'',w sensie że brała narkotyki,paliła papierosy i była typową buntowniczka, ja w niej zobaczyłam fajna osobę,z którą warto się zaprzyjaźnić. Przez kilka pierwszych dni Karina dostawała zastrzyki więc nie było z nią dużego kontaktu,no ale kiedyś etap zastrzyków miał się zakończyć.
12 kwietnia doczekałam się kolejnego ważenia,i także tym razem przyrost nie był zbyt wysoki,bo waga pokazała 37.100,ale miałam w zanadrzu odwiedzinki,warto jest oszukiwać na wadze. Tym razem gdy przed ważeniem miałam iść do toalety się załatwić to nie zrobiłam tego i napiłam się jeszcze wody z kranu. Musiałam to zrobić,bo jeżeli waga by znowu spadła to zapewne ponownie zostało by mi dane piętno leżenia całodobowego,a tak dostałam przywilej na którym najbardziej mi zależało szansa na zobaczenie mojej mamy.
Dzięki mojej chorobie bardzo zbliżyłam się do mojej mamy,w pewnym stopniu zostałyśmy przyjaciółkami,przedtem traktowałam mamę jak normalna nastolatka traktuje swoich rodziców,czyli raczej z obojętnością,ale z należytym szacunkiem. Człowiek się cały czas zmienia,a ja byłam właśnie w trakcie moich przemian.
Gdy Karina ocknęła się już z tych zastrzyków to do niej zgadałam,szybko znaleźliśmy wspólny język i rozmawialiśmy bardzo długo z sobą. W pewnym stopniu podziwiałam ją i nie chodzi tu o jej sylwetką,która była paradoksalna do jej apetytu,ale o jej charakter,była taka odważna,taka buntownicza,pełna energii i życia. Była w pewnym sensie moim przeciwieństwem.
Kartonami piła mleka i w kółko zajadała się wszelakimi porcjami jedzenia,a była bardzo chuda,to nie sprawiedliwe,że ona pomimo iż tyle je jest taka chuda!!! A ja mała,skromna,no może i też byłam chuda,ale nie byłam taka rozrywkowa,to tak jakbym w ogóle nie znała życie,bo ono nie opiera się tylko na ułożonym życiu,bez ekscesów na tle rozrywki. Nigdy tez nie byłam aż taką cichą,grzeczna myszką,bo potrafiłam pokazać rogi.
Rozdział Drugi :
Kolejne przyjęcie odmieniły diametralnie moja osobę,są to fundamenty tym kim w jakimś stopniu jestem teraz. Na oddział tego w jednym dniu zostało przyjętych dwu chłopaków Mariusz i Marcin,oboje byli mniej więcej tego samego wieku,mieli po 15 i 14 lat, i zostali przyjęci prawie przez podobną sytuacje, Mariusz był za branie narkotyków,kolejna osoba mieszkająca w Słupsku,a Marcin był przyjęty ogólnie za zachowanie i na co dzień mieszkał w Gdańsku.
Zaraz po ich oficjalnym przyjęciu zaczęliśmy z Kariną z nimi konwersować,szybko znaleźliśmy wspólne tematy i rozmowa się bardzo kleiła. Podobnie jak w sytuacji Kariny,ci chłopacy kręcili mnie w sensie swojej niezależności i buntowniczości,zadziwili mnie po prostu i w pewnym sensie chciałam być podobna do nich. Na pewno nie chciałam zacząć brać narkotyków,palić papierosów,czy prowokować rozboje,ale zapragnęłam być taka niezależna. Pierwsza rozmowa odbyła się w naszej sali,Karina leżała na łóżku,ja opierałam się o ramę łóżka Kariny, Mariusz z Marcinem albo stali przy futrynie drzwi,lub opierali się o łózko Ani G,która była w danym momencie na zajęciach w szkole.
Analogicznie jak w przypadku Kariny,chłopacy także mieli leżenie i zastrzyki,ale nie takie mocne,bo można było normalnie z nimi rozmawiać. Na chwilę obecną oczywiście ćwiczyłam i to także dużo i jadłam tez małe ilości,ale uwielbiałam się z nimi zadawać,często przychodziłam do ich sali i rozmawialiśmy o rożnych rzeczach. Nigdy wcześnie nie potrafiłam komunikować się w ten sposób z chłopakami,ale dzięki temu doświadczeniu to się zmieniło na zawsze i nie mam już problemów z komunikowaniem się z chłopcami,robię to w równy sposób jak rozmawianie z dziewczynami. Chłopacy,bo tak będę ich nazywać gdy mieli ku temu okazję to szli z Karina zapalić papierosa do łazienki,w jakiś sposób zdobywali ''szlugi''..,czasem sama im dostarczałam gdy miałam odwiedziny,gdyż moi rodzice palą i powiedziałam Mariuszowi że może się normalnie spytać mojego taty,bo on i tak nie odmówi i poczęstuję małolatę. Zawsze mnie to frustrowało że mój tato częstował tak młodych ludzi,może chciał poczuć się lepiej wśród młodzieży lub tym podobne..Raz nawet szłam zapalić z chłopakami do łazienki i stwierdziłam iż to nie jest dla mnie,ponoć pierwszy papieros zawsze jest trudny,ale skoro mi się nie podobało to dlaczego miałabym próbować dalej,więc odpuściłam.
W danym momencie byłam jedyną anorektyczką na oddziale,co mi bardzo uwłaczało,gdyż oczy pielęgniarek były skierowane tylko na mnie. Robiłam już wszystko z taka obsesją że nie panowałam nad tym,co z tego że inni mówili nie biegaj tak,nie ćwicz,jedz więcej,bo jesteś za chuda.. Robiłam wszystko na odwrót,nie słuchałam nikogo. Nawet wymyśliłam sobie że zacznę wspomagać moją walkę herbatkami na oczyszczanie ,tylko nie wiem z którą Kasią chciałam walczyć, Moja mama nie została uświadomiona do końca na co będą te herbatki które mi przywiezie,ale też nie protestowała. Pozostała kwestia przygotowania mi tej herbatki,bo pielęgniarki przecież by mi tak owej nie zaparzyły. W efekcie poprosiłam chłopaków o przysługę,a oni także nie protestowali. Taka sytuacja z herbatkami pojawiała się kilka razy,aż pielęgniarki pojęły że jest to herbata dla mnie. Marcin raz dał do pokazania torebkę herbaty swojej mamie i się spytał na co ona działa,bo oczywiście ten fakt zataiłam. I on wszystkiego się dowiedział.. Przestali mi robić przysługę,ponieważ także pragnęli abym wyzdrowiała. Pokazałam im zdjęcia sprzed choroby i stwierdzili że tam wyglądałam o wiele lepiej,ale co z tego iż chłopacy tak twierdzili,bo ja i tak twierdziłam inaczej i bardziej podobałam się sobie chuda. Podarowałam im te zdjęcia i na odwrocie napisałam im adres mojego zamieszkanie, w razie potencjalnej korespondencji.
Dzięki temu że poznałam chłopaków,moje życie bardziej przypominało życie,a nie tylko o walkę o życie. Oczywiście dalej byłam pogrążona w chorobie,ale miałam wsparcie,którego od długiego czasu mi brakowało.
Zbliżało się kolejne ważenie i byłam tego świadoma,w pewnym stopniu chciałam aby był przyrost,ale z drugiej strony bałam się tego. Lek przed przytyciem paraliżował mnie i moje zachowanie.. Co z tego że miałam pełną świadomość,iż bez przytycia to mogę pomarzyć o powrocie do ludzi,normalności i życia. Czułam się dosłownie jak błędny rycerz,który próbuje walczyć z wiatrakami. Często zadawałam sobie pytanie,dlaczego to właśnie życie mnie tak doświadcza,czym sobie na to zasłużyłam ?
Do tej pory nie znam na te pytania odpowiedzi,a może jej w ogóle nie ma,po prostu tak musi być..
Rozdział Trzeci :
Skończył się spokojny weekend,bez lekarzy i zaczął normalny tydzień roboczy,a wraz z nim oczekiwanie na kolejne ważenie,tym razem sprawdzano moje postępy w wtorek 19 kwietnia... Rano gdy pani pielęgniarka mnie obudziła to jak zwykle poszłam do toalety,nie załatwiłam się,a po drodze wstąpiłam do sali nr 4,gdzie były dziewczyny pod mniejszą kontrola personelu,a ja nadal tkwiłam w sali nr 1 pod baczna obserwacja . Wiedziałam że Natalia z Asią trzymają napoje u siebie w sali i po prostu poszłam się opić przed ważeniem. Asia się obudziła i mnie zobaczyła,nie spodziewałam się jako to będzie miało konsekwencje.. Bardzo dużo się opiłam,bo waga pokazała 37.800,byłam niesamowicie szczęśliwa,sama nie wiem dlaczego może dlatego że zyskałam kolejne przywileje,a może dlatego że rodzice byli w końcu ze mnie dumni..
Po całym porannym rytuale w końcu znalazłam czas by porozmawiać z chłopakami i powiedziałam im oczywiście o tym że byłam ważona,i że ''przytyłam'' - nienawidzę tego słowa. Oczywiście przy śniadaniu jak zwykle wydziwiałam,nie zjadłam wszystkiego i ściągałam masło z kanapek,co musiało wyglądać paskudnie,ale gdybym tego nie robiła to zapewne w ogóle bym nie tknęła kanapki. Dostałam oficjalne pozwolenie na zejście do szkoły.. Dzień w szkole mijał o wiele szybciej,bo były komputery,można było pograć w różne gry na świetlicy,lub oglądać filmy,a przede wszystkim ja miałam więcej swobody do wykonywania moich ćwiczeń.
Wieczorem moi rodzice do mnie zadzwonili,bo wcześniej kontaktowała się z nimi Pani doktor i zakomunikowała o moim przyroście na wadze,zadzwonili do dyżurki i panie pielęgniarki poprosiły mnie do telefonu. Byłam niezwykle ożywiona przy tej rozmowie,za każdym razem gdy ja dzwoniłam,lub dzwoniono do mnie to płakałam i powtarzałam,że chce być już w domu. Tym razem było inaczej,bo rozmawiałam z swobodą,z lekkością na duszy,sama nie wiem dlaczego. Rodzice przekazali mi że następnego dnia będzie u mnie moja mama w odwiedzinach,i że będziemy mieli kolejną terapię za kilka dni. Jak ja je uwielbiałam.. Poszłam spać zupełnie nie spodziewając się zdarzeń,które miały nastąpić jutro z samego rana...
Następnego ranka zostałam obudzona przez panią Ulę - pielęgniarkę,myślałam że daje mi termometr,a ona kazała mi iść do łazienki.. wiedziałam czym to grozi i zaczęłam panikować,dosłownie panikować. Rzucałam się ,szarpałam że nie chcę wejść na wagę,Dostałam jakiegoś szału,sama nie znałam się od tej strony.. Niestety zostałam zaciągnięta siłą i tym razem nie byłam taka szczęśliwa po zważeniu,bo waga spadła o 1.100. ważyłam 36.700,znowu wszystko straciłam,i oddalałam się coraz bardziej od domu.. Chłopakom i Karinie nie musiałam nic mówić,Karina była świadkiem moich ekscesów,a chłopacy już wiedzieli,byli na mnie wściekli że mówię coś innego i robię tez coś innego. Za każdym razem powtarzałam im że chce wyjść do domu,to były słowa wymawiane przeze mnie do znudzenia,ale tak mi na tym zależało. Od 18 stycznia byłam tylko przez dwa tygodnie w domu i bardzo tęskniłam,tym bardziej że pogoda była już cudowna,aż chciało się żyć. Rano zadzwoniłam do mojej mamy i powiedziałam jej o tym że ponownie mnie zważyli,i waga spadła.. Przyznałam się także że oszukiwałam,opijając się przed ważeniem. Strasznie się czułam gdy jej to mówiłam przez telefon. Znaczyło to dla mnie i dla niej,że i tym razem z odwiedzin nici. Powiedziała że przyjedzie w sobotę i przekaże na oddział nową bieliznę,ręczniki i dodatkową żywność,której i tak nie jadłam.
Po zebraniu społeczności zostałam poproszona do mojej Pani doktor i ta oznajmiła mi,że mam przebrać się w piżamę i że będę dostawała zastrzyki domięśniowo na uspokojenia,a raczej jak to oznajmiła na wyciszenie mnie. Powiedziałam jej że nie chce tego,ale nic nie miałam do gadania i musiałam się poddać temu wyrokowi. Pierwszy zastrzyk dostałam zaraz po rozmowie z panią doktor,działał bardzo szybko od razu poczułam zmęczenie i senność,ale nie mogłam się poddać,chodziłam ostatkiem sił,ale chodziłam i spalałam mimo że i tak prawie nic nie jadłam. Zastrzyki dostawałam dwa razy dziennie rano i wieczorem. Przez nie już prawie w ogóle nie jadłam,nie mogłam po prostu nie mogłam,to nic że straszyli mnie sonda czy kroplówką.. Gdybym się poddała to bym mogła przytyć,a ja tego za żadne skarby nie chciałam,nie byłam na to gotowa.
Chłopacy się na tyle obrazili na mnie,a szczególnie Marcin że dopóty,dopóki nie zjadłam czegoś więcej to nie odzywali się do mnie. Stosowali w stosunku mnie szantaż,nie powiem czasem skuteczny,ale nie mogłam sobie długo na to pozwalać i tak się dawać na ich szantaż. Raz Marcin powiedział że jak nie zjem to znaczy że go nie lubię,przecież tak nie można.. Zjadłam,ale uczepił się,że ściągałam masło.. Mariusz nadal ze mną rozmawiał i nie traktował mnie tak protekcjonalnie jak to robił Marcin,wiedziałam że chcą mi pomóc,ale ten ''ich'' sposób ranił mnie bardzo.
Zastrzyki na mnie czasem tak mocno działały że musiałam się położyć,bo inaczej zasnęłabym podczas ćwiczeń,ale miało to swoje dobre strony,bo czasem przesypiałam jakiś posiłek i już nie musiałam go jeść.
Moja mama jak obiecała przywiozła mi te rzeczy do szpitala,ale nie pozwolono nam się zobaczyć ani prze sekundę. W mojej sali okno było zamknięte i nie dało się otworzyć,więc poszłam do chłopków sali i przez okno porozmawiałam z moja mamą. Pielęgniarki się szybko skapnęły i zamknęły to okno.. A ja czułam się taka przybita. Miałam w tym momencie myśli suicydalne i gdyby nie zabrano nam ostrych rzeczy przy wejściu to bym sobie dawno już coś zrobiłam. Zaczęłam walić głową o ścianę jak opętana,pielęgniarki zabrały mnie do dyżurki i zaaplikowały większą dawkę leków. Pomogło.. w takich momentach byłam wdzięczna za leki psychotropowe,bo jakaś część mnie nadal chciała żyć i wyzdrowieć. Tylko musiałam,w końcu zacząć walczyć z tą złą Kasią. Powoli zaczęłam rozpoznawać dobro od zła,ale jeszcze nie umiałam,lub nie miałam siły wybrać którą droga chcę pójść. Patrząc na to obiektywnie to i tak miałam tylko jeden wybór,musiałam zacząć walczyć z ta druga Kasią,która nie chciała wyzdrowieć,która chciała dążyć do perfekcji,czyli do bycia jak najchudszą,która jest egoistka i która w tym momencie rządziła moim ciałem i duszą. Musiałam jakoś pogodzić te dwie Kasie,aby stały się stabilna jednością.
Terapię tym razem miałam 22 kwietnia,w piątek. Przed rozpoczęciem terapii napisałyśmy aneks do kontraktu,w którym było zapisane : ,,Obiecuję,że będę przestrzegała kontraktu. Będę się dobrze zachowywała do pań. Będę się ciepło ubierała(wychładzanie organizmu pomaga w odchudzaniu). Będę mniej myśleć o powrocie do domu i zajmę się czymś. Będę mówiła prawdę. Nie będę skubała warg(miałam wysuszone i dla zabicia nudy,skubałam sobie je czasem).Będę słuchała.''Pod spodem widniał mój podpis,na początku traktowałam ten aneks jako głupi żart,ale trochę pomagało,gdy przypominałam sobie o nim to zajmowałam się czymś i przestałam zupełnie skubać wargi,a reszty niestety nie potrafiłam przestrzegać. Na terapię pozwolono mi się ubrać,byłam w niebo wzięta. Traktowałam te cała terapie jako szanse na zobaczenia mojej rodziny. Może dlatego Pani doktor umawiała dość często te terapie,abym mimo że nie mam odwiedzin to mogłam zobaczyć rodzinę.
Ania G,miała raz dziwną ''akcję'' ukradła klucze od pani wychowawczyni z szkoły,chyba miała zamiar uciec. Wiedziałam o tym ze trzyma te klucze,ale nie kablowałam na nią,bo nie jestem kapusiem jak Asia P. W każdym razie ktoś na nią doniósł i także dano jej zastrzyki i miała leżenie. Oprócz tego była zapięta w pasach,co mnie dziwiło bo nie widziałam takiej potrzeby. Zdążyłam ją poznać i była raczej spojoną osobą,no ale nie jestem lekarzem by to wiedzieć co jest jej potrzebne,a po drugie nie znałam jej rozpoznania i nie wiem na co była przyjęta na oddział. Ania także już miała wychodzić na dniach z szpitala, Sandra już wyszła,a oprócz nich przewinęło się już kilka osób przez oddział. Większość była tylko na dwu do trzy tygodniowej obserwacji,jeżeli u kogoś coś rozpoznali niepokojącego to zostawali na dłużej i byli leczeni.
Rozdział czwarty :
Zbliżał się Maj,mój ulubiony miesiąc w roku. Szkoda że zdarza się taki tylko raz do roku,no ale szczęście w nieszczęściu że trwa on aż 31 dni. Z chłopakami była nadal trochę napięta sytuacja,przez to że nie jadłam. Karina także już była o krok od wyjścia do domu,do swojego ''fajnego''życia.
W tym tygodniu także miałam mieć terapię rodzinną,w czwartek 28 kwietnia. Tego dnia rano także zostałam zważona i waga pokazała równe 37kg. Nie zmieniło to zbytnio mojego położenia,bo nadal nie miała odwiedzin,gdyż dopiero powyżej 37kg mogłam na nie liczyć,więc nic mi nie doszło. Mimo wszystko byłam szczęśliwa,pierwszy raz byłam szczęśliwa z przyrostu wagi,nie oszukiwałam,no może trochę bo się nie załatwiłam. Cieszyłam się z tego powodu iż był to krok,który przybliżał mnie do domu,miałam nadzieję że tych kroczków będzie oraz więcej,aż w końcu wyjdę,ale na to musiałam powalczyć z samą sobą. Terapia już dobiegała końca,pani doktor z panią psycholog poszły się naradzić,a myśmy mieli chwile do konwersacji. Wiadomo nie mogłam już usiedzieć i wstałam. Mój tata pomimo iż na pewno nie jest anorektykiem to tez nie potrafi długo usiedzieć w miejscu,bo musi coś robić,więc wstał ze mną. Patrzyliśmy przez okno jak wszystko budzi się do życia,roślinki kwitnęły,trawa była już przepięknie zielona.. Oczywiście w sali terapeutycznej nadal wisiała moja karta zachowań,nie była ona zadowalająca,ale mnie trochę rozbawiła,bo wisiały na niej może z 3 zielone Buśki,a reszta były czerwone,albo żółte. O dziwo te zielone były za ostatnie kilka dni,więc był w pewnym sensie powód dla dumy,dla moich rodziców. Gdy ja tkwiłam w szpitalu to mój tata podjął terapie w ośrodku dla AA - anonimowych alkoholików,był to znak że zależy mu na mnie,ale nie wymagałam tego od niego.. Z tego co mówiła mi moja mama świadczyło że nie przestał pic,ale wypiłam jedno lub dwa piwa na dzień i sobie z tym radził. Byłam z tego powodu bardzo dumna, i był to kolejny powód dla którego chciałam już wyjść,bo sytuacja w domu stanowczo się poprawiła.
Terapia trwała jak zwykle około dwu godzin,a zaczęła się mniej więcej o 10,więc zostało trochę czasu do obiadu. Pani doktor pozwoliła moim rodzicom zostać do obiadu ze mną. Mojej siostry tym razem nie było,bo miała ważny sprawdzian w szkole. Byliśmy u mnie na sali,międzyczasie Karina już wyszła.. Nie zdążyłam się z nią pożegnać. Byłam w niebo wzięta,ze mogli jeszcze chwile zostać. Nagle usłyszałam ten głosy tupot stóp wbiegających dzieci po schodach z szkoły na oddział. Znaczyło to tyle że zbliżał się obiad i moi rodzice musieli już iść.. Poszłam się ich odprowadzić do drzwi i się pożegnała,a potem był obiad..
Nie znieśli mi leżenia,ale za to nie miałam już zastrzyków.
Mogłam normalnie funkcjonować,w pewnym sensie. Nadal kombinowałam z ćwiczeniami i z jedzeniem,bo to było silniejsze ode mnie. Może trochę mniej ćwiczyłam,ale jednak to robiłam.
Każda anorektyczka ma na jakieś części swojego ciała szczególną obsesję. W moim przypadku były to nogi.. Nie zwracałam uwagi na brzuch,zresztą i tak był wklęsły,czasem robiłam brzuszki,ale bardziej zależało mi na ćwiczeniach,które wyżłabiały mi nogi. Chciałam mieć obsesyjnie chude nogi,a za każdym razem gdy zdołałam przyjrzeć się sobie w lustrze,a ku temu miałam okazje w łazience i w szkole,bo na ogól nie było luster,to widziałam grubego paszteta. Wszyscy mi mówili że jestem bardzo chuda,ale ja tego nie widziałam,albo mnie okłamywali,albo widzieli coś czego ja nie potrafiłam zobaczyć.
Następnego dnia wyszli chłopacy. Z Marcinem się nie pożegnałam,sama nie pamiętam dlaczego. Za to z Mariuszem się należycie pożegnałam,z nadzieją że się jeszcze spotkamy na zewnątrz. Przed jego wyjściem wymieniliśmy się adresami i numerami telefonu,a potem przytuliłam go na pożegnanie i się popłakałam. Od tej chwili znowu byłam sama na oddziale.. Pojawiła się pewna Sylwia i kilka fajnych innych osób,ale to już nie było to samo.
Zmieniłam się,dojrzałam w pewnym stopniu,nie byłam już taka nieśmiałą dziewczynką,wręcz przeciwnie. Cicha i spokojna,hmm taką mam naturę,ale od tego tez trochę odbiegłam. Niby byłam ta samą osoba,ale przez te kilka miesięcy zmieniłam się diametralnie,czułam się lepiej będąc odmienioną. W końcu poznałam życie,słyszałam dużo opowiadań o swoim życiu od osób z oddziału i dziwiłam się że takie rzeczy naprawdę się dzieją,a nie są tylko częścią scenariuszu w filmie. Nigdy wcześniej tez nie patrzałam z innym pryzmatem na moją rodzinę,wydawało mi się zawsze że właśnie tak wygląda normalność,ale w normalnej rodzinie nie zdarzają się kłótnie przez alkohol i nie żyje się w strachu. Mój ojciec nigdy mnie nie uderzył,ale wykańczał całą moja rodzinę psychicznie,ciągłymi kłótniami z moja mamą i siostrą. Wyzywał je,a ja się temu przyglądałam w kącie,bo nie miałam odwago powiedzieć ''Przestań''. Zrobiłam to w inny sposób,ponieważ przez moja chorobę mój ojciec uświadomił sobie o problemie,jaki ma z sobą i który niszczy od środka naszą rodzinę. Zrobiłam to nieświadomie i teraz gdy wiedziałam że w domu jest już lepiej to tym bardziej pragnęłam tam wrócić.
W weekend podczas kąpieli weszłam na wannę by zobaczyć się w lustrze. Lustro było na poziomie mniej więcej 150cm nad ziemią. Pierwszy raz od długiego czasu zobaczyłam siebie ''chudą'' widziałam chude nogi,chudy brzuch,cała byłam chuda. W tym momencie powiedziałam do siebie '' Kasiu nic się nie stanie jak przytyjesz te trzy kilogramy,bo i tak będziesz chuda,one się rozejdą po ciele i nawet nie zobaczy się różnicy,a dzięki temu wyjdziesz do domu''
Po kąpieli zwierzyłam się panią pielęgniarką i spojrzały na mnie sceptycznie,jakby nie wierzyły w moje słowa..
Był to kolejny duży krok w mojej terapii,moja blokada zaczęła stawiać opór. Nie mogłam jeszcze powstrzymać niektórych zachowań typu niejedzenia i nadmiernych ćwiczeń,ale starałam się a to już wiele znaczyło.
Rozdział Piaty :
Nadszedł Maj,jak już wspominałam jest to mój ulubiony miesiąc w roku. Moje ważenie przepadło tym razem na drugiego maja i ważyłam 37.500. Jupi! Miałam odwiedziny i pierwszy raz nie wystraszyłam się przyrostu po prostu się cieszyłam ze jestem coraz bliżej domu.
Leżenie zostało mi odwołane,ale w zamian byłam wiązana w pasy po posiłkach. Wyraziłam na to zgodę,bo i tak od tej pory miałam zamiar leżeć i starać się zjadać wszystkie posiłki. W sumie to nie było wiązanie w pasy,ale nałożenie na mnie pasów,bo nawet nie były zahaczone o moje dłonie.
Nadal miałam leżenie przez dwie godziny po trzech posiłkach,ta myśl mnie jeszcze minimalnie przerażała,ale musiałam się temu poddać,bo nie miałam już siły by walczyć,by te dwie Kasie walczyły razem,a jedynym sposobem było poddać się zalecenia lekarskim.
Wymyśliłam sobie dewizę - ''Mniej gadaj,więcej rób''
Z odwiedzinek czerpałam tyle radości ile mogłabym zapragnąć,starałam się nie smęcić już o powrocie do domu,choć to nie było łatwe.
Na oddział trafiła taka mała dziewczynka,nie wiem na co chorowała,ale miałam tzw. ''szajby'',nagle zaczynała się rzucać,szarpać i na ogól takie jej wybryki kończyły się dla niej w pasach i w kaftanie,w łóżku. Było mi jej bardzo żal,ale przyznaje się że śmiałam się z niej czasem,bo nie potrafiłam się powstrzymać. Aby nie było niejasności to nie śmiałam się z jej ''szajb'',ale z tego że śmiesznie się z nią rozmawiało,a najbardziej bawiła mnie gdy się złościła.
Dni mijały,tęskniłam za wieloma osobami,których poznałam na oddziale i oczywiście za moimi przyjaciółmi na zewnątrz. Czasem do nich dzwoniłam,ale wstydziłam się tego że jestem w ''psychiatryku''. Niby szpital jak inny,ale większość osób ta nazwa przeraża,bo nie wiedzą jak tam jest naprawdę.
Do szkoły jeszcze nie schodziłam,niestety na to jeszcze zgody nie uzyskałam. W sumie nie ma się czemu dziwić,skoro ja nie przestrzegałam kontraktu to dlaczego miało by mi być dany przywilej schodzenia do szkoły. Ten tydzień był niezbyt udany,bo nie mogłam się jeszcze poddać,nadal walczyłam w pewien sposób aby nie przytyć,nadal się trochę tego bałam. Świadomość tego że w końcu zobaczyłam siebie ''chudą'',była moja karta przetargową w walce z drugą ''złą Kasią'',tylko nie umiałam jeszcze tej karty wykorzystać.
Zbliżał się już kolejny weekend.. ,a po weekendzie zapewne czekało mnie kolejne ważenie. Żyłam tak od ważenia do ważenia.. W sobotę z jedzeniem było w miarę dobrze,zjadłam całe śniadanie,drugie śniadanie,ale obiadu już nie zdołałam całego zjeść. Na obiad zawsze były dwa dania, z z pierwszym raczej nie miałam problemu,gorzej z drugim daniem. Podwieczorek został przeze mnie zjedzony cały,a także kolacja. Postanowiłam sobie zjeść wszystko,ale nie dałam rady zjeść całego drugiego dania.. W niedziele także zjadłam całe śniadanie,drugie także zjadłam. Przed obiadem zadzwoniła do mnie moja mama,była akurat u babci więc porozmawiałam z wszystkimi,włącznie z moja kuzynka Karoliną,ta rozmowa była bardzo motywująca. Moja babcia powiedziała że jeśli zdążę wyjść do czerwca to pojadę,na pielgrzymkę do Lichenia,bardzo lubię to miejsce. W tej rozmowie obiecałam im wszystkim że za dwa tygodnie widzimy się w domu. Pewnie i tak nie uwierzyli w moje słowa,ale ja zaczęłam w nie wierzyć. Dałam sobie dwa tygodnie na wyjście,nie wiedziałam czy dam radę,ale nagle blokada po tych słowach ustąpiła,zła Kasia się poddała. Wystarczyła zbiorowa rozmowa i silna wola,aby dwie kasie stały się jednością.
Słyszałam już stado wbiegających dzieci na oddział i musiałam kończyć rozmowę,bo był obiad. Przed obiadem poprosiłam panią Ulę - salową,aby nie nakładała mi za dużo na drugie danie i tak tez zrobiła,nałożyła mi stosunkowo mało.
Zjadłam cala zupę,a że akurat była moja ulubiona ''cebulowa z grzankami'' to zjadłam ja z apetytem,a potem dostałam drugie danie i także zjadłam całe. Po obiedzie poszłam się grzecznie położyć na łóżko i przeleżałam dwie godziny,ledwo ale udało się. Kończyłam leżenie akurat na podwieczorek,oczywiście wszamałam cały,a potem poszłam się wykapać. O dziwo nie ćwiczyłam,nie chciałam.. Na kolacje były kanapki z serem,a dla tych co sobie zażyczyli był ketchup do sera. Nagle wyrwałam że chcę ketchupu do kanapek,sama nie wierzyłam w to co robię. Jadłam kanapki z gruba warstwą masła,serem i ketchupem. I oczywiście poszłam się grzecznie położyć po kolacji. Po kolacji rozdawali jabłka i wzięłam dwa.
Byłam tak z siebie dumna..,miałam zahamowania,ale powtarzałam sobie że chcę wyjść do domu! Po leżeniu zamiast iść poćwiczyć,to poszłam na świetlice opisać swój dzień w pamiętniku i oglądać telewizję.
Musiało coś we mnie zaskoczyć,że w końcu zaczęłam walczyć,tylko że jak już ''to'' zaskoczyło to nie walczyłam po prostu robiłam wszystko by w końcu wyjść.
Tydzień był w miarę udany,ale za to weekend był zupełnie udany,chciałam aby tak było dalej.
Rozdział szósty :
W poniedziałek na społeczności wszyscy mówili o mojej poprawie,wszyscy byli tym faktem, zdziwieni,ale zarazem uradowani. Gdy nie było dla mnie nadziei to nagle wszystko zmieniło się o 180 stopni,może to był ten wymodlony przeze mnie cud,a może po prostu w końcu chciałam wyzdrowieć,bo sama chęć do wyjścia nie pomoże,jeżeli nie chcę się wyzdrowieć. Niestety na anoreksję nie ma skutecznego lekarstwa,bo chorująca na to osoba może łatwo do niej wrócić,dlatego trzeba się całe życie kontrolować,nawet kiedy wydaje się że jest bardzo dobrze. Jest to choroba duszy i ciała,ale wyzdrowieć może tylko ciało,bo na duszy cały czas będzie i może znowu zaszkodzić ciału.
Poniedziałek był dla mnie także udany,nawet po kolacji dojadłam jogurt. Niby nie dużo,ale jednak coś,
Dziesiątego mają w wtorek przypadło moje kolejne ważenie i tym razem ważyłam.. 38.400 ! Moja reakcja była inna niż zazwyczaj,bo zastanawiałam się dlaczego taki mały przyrost,bo liczyłam na większy. Zgodnie z kontraktem przysługiwało mi wyjście na teren i leżenie godzinę po posiłkach. Dostałam zgodę na zejście do szkoły,nareszcie!
Nadal leżałam w pasach,po posiłkach.. w sumie to dobrze bo sama sobie jeszcze na tyle nie ufałam, Po tym ważeniu zadzwoniłam do mamy i poinformowałam ja o tym ile przybrałam i powtórzyłam jej ''dwa tygodnie'',bo tyle czasu miałam jeszcze zamiar być w szpitalu.
Robiłam dosłownie wszystko aby wyjść,zjadałam wszystkie posiłki szpitalne,dojadałam swoje jedzenie i nawet podkradałam słodycze osobom z oddziału,czułam że mój brzuch jest strasznie nadęty,ale jadłam dalej,bo jeść znaczyło wyjść ! Bolał mnie bardzo brzuch,ale dalej jadłam.. pielęgniarki protestowały że nie mogę tyle jeść że stopniowo muszę przybierać na wadzę,ale nie słuchałam ich.. Pewnego dnia gdy pani wychowawczyni chciała iść na spacer z tymi osobami co mogły wychodzić,powiedziałam jej że już mogę wychodzić na teren i spytałam się czy mogę wyjść z nią. Pani wychowawczyni poszła się zapytać na oddział mojej lekarki,a ta się zgodziła,więc mogłam iść. Wraz z nami szedł pewien chłopak,nie pamiętam go za bardzo. Pogoda podczas spacerku bardzo dopisywała i cały spacer był dla mnie niezwykły,bo pierwszy raz od bardzo długiego czasu mogłam poczuć to wiosenne powietrze o którym tak marzyłam,dosłownie z wzruszania chciało mi się płakać. Nawet nie wiedziałam że teren szpitala jest tak obfity w przyrodę. Po spacerku była kolacja i oczywiście zjadłam cała,potem leżałam i dojadałam swoje schowane jedzenie i podarowane lub ukradzione od osób z oddziału. Robiłam to po kryjomu,by pielęgniarki mnie nie zobaczyły że coś jem.
Spodnie które wisiały na mnie na początku,stawały się bardziej dopasowane,ale mnie to już nie przerażało.
Moje objadanie groziło bulimia,ale ani razu nie wymiotowałam,miałam zasadę że nie wymiotuję,po prostu jeżeli nie chce jeść to nie jem.
Tak mijały kolejne dni,moi rodzice dzwonili do pani doktor i pytali się czy jest szansa na przepustkę,w przyszły weekend. Odpowiedź nie była jednoznaczna,bo wszystko miało zależeć od mojej wagi i zachowania. Moje zachowanie w tamtym czasie nie budziło zastrzeżeń,więc pozostawała kwestia wagi,oczywiście jadłam dalej tak samo dużo. Rodzice dowozili mi jedzenie,ale niestety było ono oddawane do kuchni i wydawali mi po trochę. Zażyczyłam sobie orzechy,bo rozmawiałam z panią psycholog i doradziła właśnie mi jedzenie ich,ponieważ są kaloryczne,a do tego nie da się nimi ''zapchać'',uwielbiałam także dojadać winogrona czerwone i ciastka,ale zjadałam to co mi dawały panie pielęgniarki,a resztę albo dostawałam,albo kradłam. Byłam bardzo zdesperowana,bo został tydzień,bo jeden tydzień już minął. Czasem gdy pielęgniarki nie widziały to prosiłam inne osoby,aby oddawały mi kanapki jak nie będą chciały,ale mają to robić po kryjomu.
Nabrałam tempa w jedzeniu,wcześniej mamlałam godzinami jedzenie,oprócz tego przestałam zupełnie ściągać masło,a leżenie nie stanowiło dla mnie problemu.. Tylko te pasy.. Pewnego razu gdy ksiądz przyszedł na oddział,a ja akurat miałam leżenie,lecz ksiądz wiedział że ja zawsze przyjmuje komunie i znalazł mnie w sali. Przyjęłam komunię,a potem ksiądz położył rękę na mojej głowię i spytaj się retorycznie - Przez kogo ty tak cierpisz ? . Na to pytanie naprawdę nie ma odpowiedzi,po prostu cierpię bo tak ma być.
Rozdział Siódmy :
Minął tydzień i zaczął się tydzień,mogłam spodziewać się znów ważenia,ale już o tym tak nie myślałam,bo na pewno nie bałam się spadku na wadze,a tym bardziej zaostrzenia kontraktu. W poniedziałek były zajęcia kulinarne,niestety na nich nie byłam,ponieważ miałam w tym czasie leżenie,ale dzieci robiły pizze i gdy przynieśli swoje dzieło to zjadłam chyba z trzy kawałki dodatkowo,to nic że bolała mnie już dawno od tego brzuch.. Przez to 'obżeranie się' miałam kłopoty z snem,więc oczywiście zakomunikowałam o tym pani doktor i zostały mi przypisana hydroksyzyna w tabletce o 20,dzięki temu szybciej chodziłam spać i spałam mniej. Dni mijały,a ja nadal jadłam i jadłam.. Ważenia doczekałam się dopiero w piątek 2o mają ,ponieważ tego dnia mieli przyjechać moi rodzice i mieliśmy się dowiedzieć co z tą weekendową przepustką.
Weszłam na wagę i usłyszałam 40.200,czyli miałam już wagę wypisową ! Przestraszyłam się trochę,ale byłam szczęśliwa. Tym razem nie dzwoniłam do rodziców zakomunikować im o przyroście,a czekałam cierpliwie aż zadzwoni dzwonek do drzwi i będę mogła osobiście im to przekazać. Zgodnie z kontraktem byłam już na zasadach ogólnych,ale i tak leżałam godzinę po śniadaniu,chyba z przyzwyczajenia już. Po drugim śniadaniu czekałam cierpliwie na dzwonek,dosłownie koczowałam przy drzwiach.
I nagle zadzwonił.. Pielęgniarka otworzyła a ja zaraz zaskoczyłam i przywitałam się z rodzicami i z Kiką,która także przyjechała. Na początku im nic nie mówiłam dopiero gdy usiedliśmy już w sali telewizyjnej i spytali się ile wazę,to ja chwilę milczała,aż odparłam - Zgadnijcie.
Moja mama trafiła od razu,powiedziała że 40,a ja ja poprawiałam i powiedziałam 40.200. Nigdy nie zapomnę o ich dumie jaka biła z ich oczu,
Rodzice zostali poproszeni do gabinetu pani doktor,a ja z kiką czekałam.. Pani doktor po naradzie z rodzicami zgodziła się na przepustkę weekendową,z tym że liczyłam na więcej,bo przepadał ''długi weekend'',a ja mogłam zostać tylko do niedzieli w domu,ale cóż nie można mieć wszystkiego i tak byłam bardzo szczęśliwa. Zabrałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy i poprosiliśmy o wypuszczenie nas,oczywiście najpierw były papierkowe sprawy,a potem mogliśmy wyjść,ale i tak nie trwało to długo.
Zażyczyłam sobie iść na piechotę na pociąg,mały - duży spacer mi nie zaszkodzi. Droga od szpitala na dworzec pieszo trwa około godziny,ale ja chciałam nawdychać świeżego powietrza,a poza tym przemoknął mi przez myśl,że spalę kalorie... W pociągu gdy jechaliśmy już do Redy,to kika zajadała się wafelkami. Zawsze uwielbiała słodycze,ale wtedy mnie zaskoczyła,bo zjadła całą paczkę 250 gramową.
Pociąg zatrzymał się na stacji Reda i pora wysiadać !
W domu czekała na mnie niespodzianka - Komputer. Moi rodzice kupili dla mnie i dla Kiki używany komputer. Nie był jakieś dobrej jakości,ale to był nasz pierwszy komputer i na dniach mieli nam podłączyć internet.
Pierwsze co zrobiłam po przyjeździe do domu to poszłam się przywitać z przyjaciółmi i zadzwoniłam do Agnieszki,by omówić się z nią na spotkanie. Ten piątek był dla mnie magiczny,w końcu widziałam przyjaciół i rodzinę. Pierwsza osoba z która się spotkałam to była Karolina K,moja przyjaciółka od lat. Cały czas mówiła że jestem chuda itp.,a ja jej powiedziałam żeby spojrzała na siebie,bo ważyła może z 4-5kg więcej ode mnie,a była mojego wzrostu. Oczywiście nie obeszło się bez zabawy z moim pieskiem - Tuptusiem i kotkiem -Psotką,za nimi także bardzo tęskniłam. Wieczorem siedzieliśmy z mama na tarasie i jedliśmy kolację. Niestety tabletki musiałam zażywać też w domu,nie protestowałam,bo chciałam wyjść już na ''wypis'' po weekendzie.
W sobotę gdy się obudziłam to zjadłam śniadanie - owsiankę,która bardzo lubiłam. Wbrew pozorom ona jest bardzo dobra. Jechaliśmy do dziadków na wieś,na obiad. Miałam tam się spotkać także z kuzynkami i ciocią Gosią. Po drodze zjedliśmy lody,jako moje drugie śniadanie. U mojej babci jak zwykle było cudownie,tam wiosna wygląda o wiele lepiej. Daleko od zgiełku miasta można się cieszyć przebudzona wiosną do życia,a ja się budziłam wraz z ta wiosną do życia. U nas w domu rzadko zdarzają się na obiad dwa dania,zawsze jest albo zupa,ale ziemniaki z mięsem i surówką lub tym podobne. U dziadków na obiad był gulasz,moja babcia jest wyśmienitą kucharka i u niej wszystko smakuje lepiej niż w domu.
Byłam umówiona na 17 z Agnieszką,wiec nie mogliśmy być bardzo długo u dziadków,ale i tak było niesamowicie. Z Agnieszką poszłam na dłuższy spacer i pokazałam jej okolice w której mieszkam,ponieważ ona mieszka na drugim końcu naszego małego miasteczka i nie orientuje się po tej stronie terenu. Rozmawiałyśmy o naszych postępach,Agnieszka nic od wyjścia nie przybrała,ale też nie schudła. A ja,hmm przeszłam niewiarygodna przemianę. Spacer dobiegał końca,odprowadziłam trochę Agnieszkę,a potem poszłam do domu. W Gościcinie ciocia Gosia podcięła mi włosy,bo jest z zawodu fryzjerką,a ja sobie tego zażyczyłam. I wymyśliłam aby coś zmienić w swoim wyglądzie,postanowiłam przefarbować włosy na jasny blond,ponieważ i tak byłam blondynka,ale nie tak jasną. Sama nie umiałam sobie farbować włosów,więc poszłam do mojej kuzynki Magdy,która to zrobiła bardzo efektownie i mi się podobało. Wraz z sobotnim wieczorem naszedł mnie smutek,bo wiedziałam że zbliża się chwila mojego powrotu na oddział,tego wieczoru zrobiliśmy też grilla na kolację.
W niedziele nie byłam już taka radosna,ale tez nic nie mówiłam. Do 18 mieliśmy wrócić na oddział,więc zostały mi dosłownie chwile na cieszenie się wolnością. Przez cały pobyt zjadałam nawet dużo,wiadomo mniej niż w szpitalu,ale jadłam normalnie. Śniadanie,obiad,kolacja,a do tego lody,ciasto lub jakiś baton. Czułam że tak właśnie może być,można jeść,być chudym i żyć,normalnie żyć. Przed moim powrotem porozmawiałam z rodzicami na temat ewentualnego mojego wyjścia w środę,bo do wtorku trwał długi weekend i nie było lekarzy. Obiecali mi że najpierw się spytają czy jest opcja,abym wyszła,a jeśli by takiej opcji nie było to wezmą mnie na żądanie.
Na tamten moment nie byłam w stanie zagrożenia życia..,więc nie powinno być protestów co do mojego wyjścia.
Około gadziny 16 musiałam się już szykować na pociąg,by zdążyć na 18 do szpitala. Mimo wszystko i tak pojechaliśmy po 17,bo przedłużałam wszystko..,a na oddziale byliśmy przed 19. Moja mama jeszcze chwile ze mną została,a potem musiała się śpieszyć na pociąg powrotny do Redy.
Poszłam się położyć ba łóżko,bo byłam trochę zmęczona,a poza tym bardzo podekscytowana. Zmianę w kolorze moich włosów od razu wszyscy zobaczyli i się im podobało. W ogóle wszyscy mówili że wygląda tak kwitnąco,radośnie. Powtarzałam sobie tylko 'byle do środy,wytrzymasz' !!!
Rozdział Ósmy :
Mogłam się spodziewać iż zostało mi zlecone sprawdzenie wagi po przepustce,bałam się tego. Rano gdy pani Monika- pielęgniarka mnie obudziła,bym poszła się załatwić,a potem mam wstawić się w dyżurce,to oczywiście wstałam,ale nie poszłam się załatwić,poszłam tylko do toalety i wróciłam do dyżurki. Weszłam na wagę i.. 39.600. 600 gram mniej,nie było tak źle biorąc pod uwagę ile miałam ruchu. Po oficjalnej pobudce zadzwoniłam do mojej mamy i powiedziałam jej że waga spadła 600 gram,a moja mama powiedziała że spodziewała się tego i że nie mam się martwić,bo to normalne że spadła mi waga po przepustce.
Nadal jadłam wszystkie posiłki szpitalne,ale już nie dojadałam,chyba że czasem orzeszki z kolegą. Schodziłam do szkoły.. Te trzy dni były dla mnie męczarnią,bo tylko czekałam..
Sztuką było wytrwać te dni,ale mimo wszystko szybko zleciały.
Nadszedł tak długo wyczekiwany przeze mnie dzień 25 Maj 2005r miałam mieć terapię rodzinną i był to dzień mojego potencjalnego wyjścia. Moi rodzice przyjechali i zaczęła się terapia,a podczas niej dowiedziałam się że Psotka- mój kotek nie żyje,potrącił ją samochód. Na koniec gdy mieliśmy już kończyć terapie mój tata spytał się czy jest szansa dziś na wypis. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe,bo bałam się odpowiedzi. Pani doktor powiedziała że na chwile obecną jest to niemożliwe,ale możemy wziąć mnie na własna prośbę,wbrew zaleceniom lekarskim i tak tez się stało. Pani psycholog stwierdziła iż nie jestem jeszcze gotowa i że będę manipulowała otoczeniem,ale co miało być później mnie nie interesowało,chciałam wyjść. Plan dwu tygodniowy się sprawdził w 98 % ,byłam z siebie dumna !
Spakowałam się i mieliśmy czekać na wypis. Postanowiliśmy do tego czasu pójść na spacer,poszliśmy na kawę,skakałam po wszystkim czym się da. Byłam naprawdę wniebowzięta. W końcu mogłam wrócić do domu,po ponad 4 - ech miesiącach.. oczywiście przed wyjściem czekało mnie ostatnie ważenie.. Ważono mnie po posiłkach,więc było o wiele zawyżona waga,ale mimo wszystko pokazała 41.300. Szczerze przeraziły mnie te liczby,nie na żarty ! Wiem że naprawdę ważyłam o wiele mniej,bo wypiłam 750ml płynów i zjadłam całe śniadanie,wraz z drugim śniadaniem.. Bałam się,bo postawiłam sobie limit 40kg i ani grama więcej,a tu ''to''. Gdy już wróciliśmy na oddział to wypis był gotowy,pozostało się tylko pożegnać. I tak też zrobiłam,żegnałam się z całym personelem i osobami z oddziału. Życzyli mi abym więcej nie trafiała do szpitala itp.,w tamtym momencie taka opcja nie wchodziła w grę. Od 18 stycznia do 25 maja,byłam w szpitalach,nie licząc przepustek i mojego dwu tygodniowego wyjścia do domu na żądanie. Zbliżały się wakacje i nie wyobrażałabym sobie ich w szpitalu.
Z moim bagażem ledwo zabraliśmy się do pociągu,bo było tego pełno. Plecak,torba,kilka siatek i bom box. Gdy jechałam do domu,byłam w jakimś stopniu bardzo szczęśliwa,ale była jeszcze we mnie ta druga Kasia,która powoli zaczynała czuć swobodę i stabilizacje w mojej walce,a dla niej to był wymarzony moment na odezwanie się.
Ten cały pobyt zmienił moje życie do tego stopnia,że czasem nie pamiętam jaka byłam przedtem. Często się zastanawiam co było przyczyna mojego przebudzenia i wydaje mi się że właśnie ''oni'',czyli osoby z oddziału,a najbardziej chłopacy pomogli mi w wyjściu. Gdy oni już wyszli to po prostu poczułam chęć walki,by też wyjść. Poznawanie co nowych osób nie było takie złe,ale międzyczasie zdążyłam się zaprzyjaźnić z takimi osobami na których mi bardzo zależy,choć oni mogą o tym nie wiedzieć. Ciężko jest utrzymać przyjaźń gdy nie widujemy się codziennie,ale ważne są starania i pamięć.
Dużo myślę o tym pobycie i wiem że nie mam czego żałować,bo gdyby nie to zdarzenie moje życie było by inne,nie wiem czy gorsze,czy też lepsze,ale po prostu inne, Doświadczyłam życia,może nawet w nadmiarze,ale to nie przeszkodziło mi cieszyć się dalszym życiem,mimo że były wzloty i upadki,aczkolwiek o tym napisze odrobinkę później.
Od dnia wyjścia z szpitala miała zacząć się moja kolejna walka,ale tym razem z życiem.. Zaczynało się dla mnie dosłownie Nowe życie,czułam się jak nowo narodzona.
Część Piąta
''Początek nowego
Życia i walka z
nim''
Rozdział Pierwszy :
Gdy przyjechałam do domu to miałam już internet,ale jakoś nie zależało mi szczególnie,aby w tamtym momencie z niego korzystać. Oczywiście zaczęłam dalej zadawać z Karolina K,która zawsze była i będzie bliska mojemu sercu,bo to z nią spędziłam większość swojego dzieciństwa.
Od razu zaczęły się problemy z jedzeniem,najpierw zjadałam tylko trochę,a potem przestałam znów jeść,ale trwało to tylko tydzień. Schudłam do 38kg i teoretycznie mogłabym już trafić do szpitala,bo warunkiem mojego wyjścia było m.in. utrzymanie wagi,a gdyby mi spadła chociaż o kilogram to miałam wrócić. Na szczęście moja mama nie wiedziała ile ważę,ale widziała że nie jem.
Na komputerze przesiadywałam może z godzinę do dwóch dziennie,ale mi to wystarczało w zupełności,bo nie byłam zwyczajna do ''tej technologii'' ,ale i tak szybko nauczyłam się z niego korzystać i w chwili obecnej jestem weteranem komputera.
Tydzień po moim wyjściu przyjechała do Redy Ciotka Gosia z dziećmi i poszliśmy na tzw. ''miasto''. Ciotka namówiła moją mamę abyśmy poszły do pizzerii i tak też się stało. Nie chciałam na początku jeść,bo od kilka dni nic nie miałam w ustach,ale nagle poczułam ogromny lęk przed powrotem do szpitala i zaczęłam jeść tą pizze,nie pamiętam ile jej zjadłam,ale strasznie bolał mnie brzuch. Bardzo żałowałam że zjadłam cokolwiek,ale jak pomyślałam że bym znów miała trafić na oddział to zaczęłam się bać,nie dałabym już tam rady. Tego samego dnia pojechaliśmy z mamą i Kiką do Gościcina na weekend,ponieważ zbliżała się obiecana pielgrzymka do Lichenia,a organizowana była ona z Gościcina. Weekend zleciał szybko,po długiej rozłące przywitałam się z znajomymi z mojej kochanej wsi i oczywiście wolne chwile spędzałam z nimi.
U mojej babci raczej jadłam,ale miałam co do tego opory..
Teraz już nie miałam motywacji do jedzenia,jedynie strach przed powrotem do szpitala. Autobus,którym jechaliśmy do Lichenia,przyjechał pod Kościół w wtorek o 3 w nocy. Musieliśmy iść do Kościoła kilometr przez las w środku nocy,choć nie powiem bardzo mi się to podobało,ta porcja adrenaliny. Podróż trwała 6 godzin,więc koło 11 byliśmy na miejscu,ponieważ były dwa postoje. Przez całą pielgrzymkę nic nie jadłam. Moja mama zrobiła mi zdjęcia w szczególnym miejscu przy pomniku św. Benedykta. W szpitalu dostałam medalik św. Benedykta od mamy Karoliny Ż. Wiele to dla mnie znaczyło,bo zdołałam zauważyć że wszyscy w jej rodzinie noszą taki medalik. Byli bardzo religijni,podziwiałam ich za to. Sama nie stroniłam od Religii i wiary,ale raczej modliłam się gdy czułam się źle i potrzebowałam pomocy. Jest takie przysłowie - ''Jak trwoga,to do Boga'' i w moim przypadku niestety to się sprawdza.. Około godziny 16 zapakowaliśmy się wszyscy do autobusów,bo była nas tak duża liczba,że dwa autokary nas wiozły. Do Gościcina wróciliśmy koło godziny 23.
Gdy wróciliśmy,to poczułam znowu ten lęk przed szpitalem i zaczęłam wcinać kanapki aż do czasu gdy zaczął boleć mnie brzuch. Następnego czerwcowego już ranka zjadłam normalne śniadanie i poszłam na nasza rodzinna działkę,a potem z kiką poszłyśmy na tzw. skarpę,na której rozciągał się widok na całe Gościcino. Jest to cudowne miejsce,takie ciche,spokojne,tylko ludzie ze wsi chyba już mają w naturze że każdy musi o sobie wszystko wiedzieć. U mojej babci zostałam jeszcze na kilka dni,a potem wróciłam do Redy.
Rozdział drugi :
Niedługo miały zacząć się wakacje,dzięki oceną z szpitala udało mi się zdać do następnej klasy z średnią 5.0. w sumie to nie był jakiś wielki wyczyn,ponieważ nigdy nie miała trudności z nauka,a że w szpitalu nauczyciele skupiali się na indywidualnie na osobie,a nie jak to bywa w normalnej szkole że liczy się ogól klasy,to było mi jeszcze łatwiej się uczyć.
Po wyjściu z szpitala w mojej szkole pojawiłam się tylko na uroczystości rozdania świadectw,w tym dniu ważyłam 44kg.Nie potrafiłam normalnie jeść,bo albo nic nie jadłam albo jadłam bardzo dużo. Od razu po wyjściu odstawiłam leki,mieliśmy jeszcze to skonsultować z moją terapeutką,ale i tak już ich nie brałam. Miałam kontynuowane terapie w Sopocie w ośrodku młodzieżowym - ''Mrowisko'' . Pierwsze spotkanie mieliśmy jeszcze przed rozpoczęciem się wakacji i wtedy dostałam warunek że jeśli nie zacznę jeść do następnego spotkania to wypisują mi skierowanie do szpitala. Wtedy też zapytałam się z moja mamą czy mogę nie przyjmować leków,których i tak już nie przyjmowałam,ale żeby nie było niejasności wypadało zapytać,a więc odparła że jeśli i tak ich nie biorę,a czuję się dobrze to nie ma takiej konieczności.
Kłamałam,bo nie czułam się dobrze,ale musiałam udawać,miałam tylko nadzieję że to złe samopoczucie minie, i tak tez się stało,bo mijało. Miałam niezłe wahania nastroju,czasem ataki płaczu,ale mijało..
W dniu rozpoczęcia się oficjalnych wakacji,pojechałam na wakacje do dziadków z Gościcina. Nie wytrzymałam tam długo,bo czułam tam podobna presję do jedzenia jak to było w szpitalu,więc wróciłam znowu do Redy.
Zapoznałam przez internet na komunikatorze ''GG'' pewnego chłopaka,miał na imię Bartek i był z Redy. Prawie codziennie z sobą pisaliśmy,nawet fajnie się pisało i w ogóle,ale on zapragnął czegoś więcej. Chciał ze mną chodzić,w sensie jak chłopak z dziewczyną. Gdy się o to spytał to odparłam mu że muszę nad tym pomyśleć. Nadal kochałam w jakimś stopniu Kamila K,tylko że on na chwile obecną był moim dobrym kumplem i nawet gdybym miałam z nim być to mogło by wszystko skomplikować. Wakacyjne dni mijały,a ja nadal nie dawałam odpowiedzi,przez większość tych dni byłam z Karolina K,na mieście.
Nadal miałam kontakt z niektórymi osobami z szpitala,więc jak obiecałam jeszcze w szpitalu Karolinie Ż,że przyjadę do niej po wyjściu to tak też zrobiłam.
25 lipca pojechałam z moja mama do niej,mieszka za Tczewem,więc dwie godziny jazdy,ale nie było tak źle. Dotarliśmy w nocy i Państwo 'Ż' przenocowali nas. Byłam bardzo podekscytowana tym że w końcu przyjadę i zobaczę ta wieś,w której mieszkała Karolina i oczywiście że zobaczę Karolinę w własnej osobie.
Tam było niesamowicie pięknie,wszędzie pola,łąki,rzeka Wisła,żyć nie umierać. Niestety Karolina była w niezbyt dobrym stanie,bo była nafaszerowana lekami,ale nie zmieniało to faktu że bardzo się za nimi wszystkim stęskniłam. Pojechaliśmy nad pobliskie jezioro i w ogóle nie potrafię wyrazić słów jak bardzo tam mi się podobało. Poszliśmy nad sam brzeg rzeki Wisły i koło takiego dużego mostu były bunkry wojenne. Niestety nadeszła pora mojego powrotu do Redy..
Dni mijały,a wraz z nimi walczyłam z jedzeniem lub niejedzeniem. Potrzebowałam stabilizacji,ale nie miałam siły na nią.10 sierpnia oficjalnie zgodziłam się chodzić z Bartkiem,podjęłam ten krok,ponieważ zależało mi na Kamilu,a by nie stracić jego przyjaźni to musiałam zapomnieć o tym że go kocham. Szczeniacka miłość,ale miłość w każdym wieku rani tak samo.
Napisałam list do Mariusza,sama nie pamiętam co w tym liście było,ale Mariusz oddzwonił do mnie i obiecał że jak będzie wracał z USA to wpadnie do mnie po drodze,akurat gdy dzwonił to gotowałam ciasto z moja mama. Cieszyłam się z tego telefonu,oczywiście od razu powiedziałam koralinie że Mariusz oddzwonił,opowiadałam Karolinie K anegdoty z szpitala. Raz nawet zadzwoniłam na oddział i poprosiłam kolegę do telefonu. Przyznam że o wiele przyjemniej było rozmawiać po drugiej stronie.
Zbliżał się wrzesień,a wraz z nim rozpoczęcie roku szkolnego w ostatniej klasie podstawówki. Przez całe wakacje mniej więcej utrzymywałam wagę,bo ważyłam średnio 44-46kg,czyli tyle samo co wzeszłe wakacje przed chorobą. Wszystko było by w porządku gdybym chociaż umiała normalnie jeść. Zjadałam skromne śniadanie,a potem dopiero kolację w dużych ilościach. Niby miało być tak łatwo w domu,a w rezultacie okazało się że było trudniej. W szpitalu nie musiałam troszczyć się o to co zjem i ile,bo miałam nad sobą kontrole,a teraz byłam niemiłosiernie odosobniona. Z jednej strony nie chciałam przytyć,wręcz chciałam schudnąć,ale z drugiej strony bałam się powrotu do szpitala.
Wszystko układało się w miarę dobrze,mój tata mniej pił,moja siostra znalazła sobie chłopaka - Kamila,ja także znalazłam chłopaka,przyjaźniłam się jak dawniej z Karoliną i teoretycznie wszystko szło ku dobremu. Mój tata nawet znalazł nową,dobra pracę,był stróżem w zespole szkól numer 1 w Redzie. Niestety mój tato jest na rencie wojskowej i nie może dorobić więcej niż 1000zł,bo w efekcie mogli by cofnąć rentę,więc w takim przypadku każda praca jest odpowiednia dla mojego Ojca,który jest z zawodu elektrykiem. Moja mama musiała rzucić pracę,z mojego powodu.. Byłam na siebie o to zła,ale powiedziałam mojej mamie aby tego nie robiła,a że zrobiła inaczej to już nie z mojej winy. W zamian za to rozpoczęła terapia dla osób współuzależnionym,czyli dla partnerów alkoholików.
Rozdział Trzeci :
wraz z rozpoczęciem się roku szkolnego,musiałam zmierzyć się znów z moja klasą. O dziwo było tak jak zawsze,przyzwyczaili się już do tej myśli że wyszłam z szpitala. Moja klasa z podstawówki,była bardzo zgrana. W sumie nie ma się czemu dziwić,bo z niektóre osoby znały się już z sobą od zerówki.
Długo zastanawiałam się nad powrotem do sportu,ale jednak podjęłam decyzję że chce wrócić,moja mama mi to odradzała,bo myślała że nie jestem na tyle gotowa,no ale chciałam wrócić do biegania. Kiedyś marzyłam o wielkiej karierze sportowej,z tym że marzenia są ulotne. My się zmieniamy,a wraz z nami nasz potrzeby i pragnienia.
Nasza szkolna trenerka zebrała 'biegające dziewczyny' na spotkanie by podjąć decyzję,czy w ogóle bierzemy udział w zawodach. Wszystko było w moich rękach,bo gdybym nie wróciła to byśmy nie brali w ogóle udziału w sztafetach. Pani H spytała się mnie czy czuje się na siłach,by wrócić do biegania i treningów,odparłam jednoznacznie że tak,gdybym powiedziała inaczej to bym zawiodła cała moją drożynę,bo byłam kapitanem,a poza tym zawiodłabym samą siebie. Zaczęliśmy treningu,bo w połowie września miały się odbyć pierwsze zawody,a przed nimi bieg sprawdzający.
Międzyczasie spotykałam się z Bartkiem,bardzo mi się podobał. Był bardzo podobny do 'chłopaków' z sreberka. Palił papierosy i był takim łobuzem,co mi się bardzo podobało. Myślę że grzeczne dziewczyny,takie jak ja lubią spotykać się z niegrzecznymi chłopcami.
Na teście sprawdzającym pobiłam swój rekord i oczywiście wygrałam z bardzo duża przewagą,mimo że nie trenowałam od stycznia,co prawda w wakacje miałam dużo ruchu i jeździłam często na rowerze,ale jednak byłam odbiegła od standardowych treningów na bieganie. Był to bieg na 600 metrów,mimo że na sztafecie mieliśmy biegać na 1000 metrów.
Pierwsze zawody jakie się odbyły to miejskie mistrzostwa w sztafecie. Moja drużyna oczywiście wygrała i dostaliśmy się na powiatowe zawody,na których niestety polegliśmy.. Ewelina która zaczynała bieg niestety w danym czasie chorowała i nie trenowała,więc nie udał jej się ten bieg,a potem było już coraz gorzej,aż do 10- tej zmiany,czyli do mnie. Nadrobiłam trochę strat,z szóstego miejsca udało mi się nadgonić na trzecie. Pani H powiedziała że miałam najlepszy czas w Redzie,włącznie z dziewczynami z gimnazjum,ale to nie zmieniała faktu że źle się czułam po tym biegu. Fakt że nie wygraliśmy aż tak mi nie przeszkadzał,bardziej bolało mnie to że bieganie przestało być dla mnie formą relaksu i przyjemności,a stało się sposobem na spalanie kalorii. Powiatowe zawody obywały się na początku października i w tamtym czasie ważyłam już 52kg. Przestraszyłam się tego i przestałam się ważyć.
Gdy odpuściłam sobie,po części sport to więcej czasu inwestowałam w Bartka. Wolne chwile spędzałam tylko z nim i jego znajomymi,którzy byli podobni w zachowaniu do niego. Także palili papierosy,nawet mi się kilka razy zdarzyło z nimi zapalić. Pewnego razu spotkałam Olkę,która jak się okazało znała cała paczkę Bartka i jego samego też. Na skutek tego dołączyła do 'nas',codziennie się z Olka widywałam i było bardzo fajnie. Szkoda ze okazało się iż Olka zaczęła brać narkotyki,pewnego razu przyznała się 'nam' do tego. Miałam w tym dniu i tak doła,miedzy innymi dlatego,bo wróciła mi miesiączka. I ja i Bartek byliśmy nieśmiali więc raczej nie okazywaliśmy sobie jakoś wylewnie uczuć. On wiedział o moich problemach z żywieniem,ale dla niego to nie miało znaczenie jak wyglądam. Twierdził że kocha mnie taka jaką jestem. Czułam że mnie kocha,ale niestety kilku osobom to przeszkadzało i podjęli starania aby przeszkodzić nam w spotykaniach się. Po drodze zdarzały się nam małe przypały,ale w sumie były niewinne i żadnych konsekwencji z tego nie było.
Nie pasowałam do tego otoczenia,ale czułam się wśród 'nich' bardzo fajnie. Jak już wcześniej wspomniałam kręciło mnie takie towarzystwo. Oczywiście nigdy się nie wciągnęłam w palenie papierosów itp.,ale zaczęłam częściej przeklinać.
Olka niestety trafiła do szpitala na odwyk,bo przedawkowała z narkotykami. Tym razem trafiła już na oddział młodzieżowy,bo dziecięcy był do 16 -tego roku życia,a Olka już prawie tyle skończyła. Przez długi czas nie miałam z nią kontaktu,ale domyślałam się się,co mogło być przyczyną jej zniknięcia. Pod koniec października wróciła z detoksu,międzyczasie wyszła na przepustkę i wszystko mi opowiedziała. Byłam z nią bardzo blisko,nazywałam ja moją siostrą,ponieważ w tamtym czasie ja moją prawdziwą siostrą kiką zupełnie żyliśmy w innych światach. Po tym jak wyszłam za często się nie widywaliśmy,bo dołowała się z każdego powodu,a moje stosunki z rodzicami także wpędzały ją w dołek.
Przechodziła m okres buntu i ciągle kłótnie z rodzicami były na porządku dziennym. Na terapie już nie jeździłam,bo po ostatniej wizycie moja terapeutka powiedziała że mamy przyjechać dopiero jak coś będzie się działo. Nawet nie wiem ile wtedy ważyłam,bo jak wspomniałam wcześniej przestałam się ważyć,ale także przestałam patrzeć nadmiernie w lustro,bo widziałam w nim gruba świnie. Słowa pani psycholog z szpitala się spełniły,zaczęłam manipulować otoczeniem.. Nie wiedziałam jak to się działo,ale tak po prostu było. Oddalałam się od Karoliny,bo wolałam spędzać czas z Bartkiem,który w jakimś stopniu mnie wspierał,ale inni twierdzili że on mnie demoralizuje.
Zażyczyłam sobie,aby zmienić szkolę i przenieść się do szkoły Bartka i moi rodzice mnie posłuchali. Miałam problem z niechodzeniem do szkoły i powiedziałam im że jak mnie przeniosą to zacznę chodzić normalnie do szkoły. W efekcie tam także nie chodziłam,chyba nie potrafiłam po wyjścia z szpitala dostosować się do otoczenia,do tak liczebnej szkoły,do tylu ludzi.. Zaczęłam się ciąć,sama nie wiem dlaczego,bo przecież chciałam żyć! Prawdopodobnie chciałam rozładować emocje,bo nie chciałam już płakać. Zdecydowanie jak na mój wiek płakałam za dużo,miałam zaledwie 12 lat a już za sobą anoreksję i depresję,do tego mój ojciec 'alkoholik' i świat,który po wyjściu z szpitala mnie przerażał. Pół roku w szpitalu zrobiło ze mnie odludka,który miał problemy z dostosowaniem się do otoczenia. Codziennie,a właściwie gdy zdarzało mi się być w szkole to rozmawiałam z szkolna pedagog. Za każdym razem mówiła mi że Bartek nie pasuje do mnie,że ona wie jak dobrze się uczyłam w mojej poprzedniej szkole,jaka byłam grzeczna,po prostu okaz doskonałości. Moja wychowawczyni także chciała abym zerwała wszelakie stosunki z Bartkiem,rodzice też tak chcieli i znajomi,no ale ja go kochałam. Zapomniałam o Kamilu i zakochałam się w nim. Czułam że on również mnie kocha,zresztą nawet mi to mówił. Gdy dowiedział się o tym że się tnę,to chciał też to zrobić. Kategorycznie mu zakazałam,ale on powiedział że skoro ja się tnę,to dlaczego on nie ma tego zrobić. W rezultacie obiecałam mu że więcej się nie potnę i tak też się stało,na moich rękach do tej pory nie pojawiła się kolejna sznyta.
Czas leciał,a dni stawały się coraz krótsze i zimniejsze,każdą chwile spędzałam z Bartkiem,wbrew wszystkim. On obiecał mi że przestanie palić,trzymałam go za słowo,ale dowiadywałam się od innych osób że nadal palił. Coraz częściej zaczął mnie okłamywać,wymigiwał się od spotkań,czasem wolał zobaczyć się z swoimi znajomymi niż ze mną. Bolało mnie to,ale nie robiłam mu z tego powodu żadnych wyrzutów,przecież miał prawo spotkać się z znajomymi,tylko nie musiał mnie okłamywać. Brzydzę się kłamstwem !
Marta przyjechała w 29 października do Redy,by spotkać się ze mną,Agnieszka i Olką. Niestety Olka nie chciała się z nami widzieć,bo czuła by się nieswojo wśród osób z zaburzeniami żywienia. Marta także się zaczęła odchudzać,po wyjściu z szpitala.. W ramach spotkania pojechałyśmy do Gdańska,by odświeżyć sobie szpital,nawet zadzwoniliśmy do drzwi,ale niestety nas nie wpuścili,potem poszliśmy do Centrum Handlowego 'Manhattan' ,buszowanie po sklepach chyba każdego relaksuje. Głównie rozmawiałyśmy o tym co u nas,jak z jedzeniem itp. Gdy wracaliśmy to Agnieszka powiedziała ważna rzecz,która utkwiła mi w pamięci do teraz. Powiedziała - '' W końcu widzę ta dawną Kasię,z smutkiem w oczach''. Dla mnie to był komplement,gdyż od dłuższego czasu Agnieszka była przekonania że bardzo się zmieniłam przez Bartka,a nagle zobaczyła mnie w takiej postaci jak mnie poznała. Nie chodzi to o postać fizyczną,ale psychiczną. Kryłam w sobie smutek jak to robiłam wcześniej,nienawidzę jak ktoś widzi ze się czymś martwię lub smucę,bo to wpędza mnie w wyrzuty sumienia.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia,ale nie odczuwałam z tego powodu szczególnej satysfakcji,nie czułam atmosfery świąt. Byłam pogrążona w głębokiej depresji. Pierwszy raz podczas mojej całej edukacji zdobyłam się na pójście do szkoły,na wigilie szkolną. Było nawet fajnie,zawsze unikałam 'szkolnej wigilii',bo nie lubię dzielić się opłatkiem,nigdy nie wiem co powiedzieć,więc tylko odpowiadałam dziękuję i wzajemnie. Nie było to zbyt wylewne,ale to zawsze coś ! Wigilia klasowa odbywała się 23 grudnia,a nazajutrz miała być wigilia spędzona z rodziną. W naszym domu zawsze kładliśmy nacisk na prezenty,choć nie o nie tak naprawdę chodzi w święta. Zażyczyłam sobie nowy telefon,bo mój SE T610 mi się znudził i zapragnęłam Nokii,taki sam model jak miał Bartek. Oczywiście dostałam takowy telefon i byłam wdzięczna,zmieniłam także numer. Z Olką miałam tylko kontakt mailowy,życzyłyśmy sobie wszystkiego dobrego w święta itp. z Martusią i Agnieszką także miałam kontakt przez internet. Na tyle było nas stać w tym 'normalnym świecie' .
Wigilie spędzałam w domu z rodzicami,wszystko było by w porządku,gdyby nie fakt iż mój tato jak zwykle upił się ! Można by powiedzieć 'normalna wigilia' w gronie rodziny. Kika pokłóciła się z tata i nie chciała spędzać z nami wieczerzy,ale mój tato poszedł ją przeprosić i wróciła do stołu. Dla mnie święta Bożego Narodzenia są odskocznią od jedzenia,ponieważ tradycyjnymi potrawami są ryby,których ja na szczęście nie lubię,wiec ograniczam się do czerwonego barszczyku. Dzień Bożego Narodzenia spędziłam jak zwykle w Gościcinie u dziadków,a drugi dzień świąt w Gdyni u mojej babci,mamy mojego taty. I tak zleciały święta..,zbliżał się Sylwester i Nowy Rok,który miał być kolejnym etapem mojej żmudnej walki,ale tym razem z życiem.
Moi rodzice na imprezę sylwestrową poszli do znajomych,rodziców Karoliny K,a Kika pojechała na domówkę do swojego chłopaka znajomych. W rezultacie miałam cały dom dla siebie,więc za zgoda rodziców zaprosiłam kilka osób,m. in Karolinę, Kamila, i inne osoby..,które znałam bardzo długo. Impreza się świetnie rozkręcała,mieliśmy alkohol i w ogóle. Z tym że ja się trochę za szybko wstawiłam.. Zadzwonił do mnie Bartek,który także organizował domówkę z kumplami i spytał się czy może z nimi wpaść do mnie,oczywiście zgodziłam się.
Gdy przyszli to Bartek nie zbyt był zadowolony z towarzystwa,bo był tam Kamil o którego on był zazdrosny.. A ja głupia kazałam iść moim znajomym do domu,bo przyszli inni goście,na których widzenie miałam większą ochotę. Moi rodzice od razu się dowiedzieli co ja wyprawiam i mój tato przyszedł ze mną o tym porozmawiać,ale ja nie chciałam z nim rozmawiać i poszłam z Bartkiem i jego znajomymi w swoją drogę.. można by powiedzieć że uciekłam z domu,bo tak teoretycznie było.
O godzinie 24,byliśmy na placu przy szkole,w której pracował mój tato i witaliśmy Nowy Rok 2006 !!! Na placu była także matka Bartka,piliśmy szampana i życzyliśmy sobie wszystkiego dobrego,jak co roku. Z Bartkiem i jego kolega Maćkiem poszliśmy do jego mieszkania i graliśmy w karty,aż do 3 w nocy,gdy nadszedł już czasy na mnie by pójść do domu.
Wróciłam.. Myślałam że dostane niezłej bury za te moje ekscesy,ale tak nie było. Moja mama się tylko spytała gdzie tak długo byłam,i że się o mnie martwiła,nawet policje już zawiadomiła.
Następnego dnia czułam niemiłosierne wyrzuty sumienia,tak tego żałowałam,nie potrafiłam spojrzeć Karolinie,Kamilowi i innym w oczy. Przeprosiłam ich.. ,aż się dziwiłam że po tym normalnie ze mną rozmawiali. Przecież ja stawałam się jakimś potworem i powoli to do mnie dochodziło .Nie mogłam być szczęśliwa,raniąc przy tym innych,ale ja nawet nie byłam szczęśliwa. Styczniowe dni także mijały bardzo szybko i między mną a Bartkiem zaczęło się totalnie już psuć. Zdałam sobie sprawę że nie mogę być z nim,bo nie jestem wtedy sobą,lub osoba która nie powinnam być. Myślałam że inni tylko tak mówią że on nie jest dla mnie odpowiedni itp.,ale naprawdę tak było. On nie był dla mnie.. To nic że go kochałam,bo to musiało się skończyć ! Bolało mnie serducho,ale tak musiało być ! I tak w kółko to sobie powtarzałam. Demoralizował mnie ten zielonooki blondyn,kłamał,palił,przeklinał itd. chodziliśmy z sobą od 10 sierpnia do połowy stycznia,jedyne co udało mi się w tym czasie osiągnąć to fakt że zapomniałam o Kamilu.. Przynajmniej na jakiś czas. Oczywiście załamałam się,ale wiedziałam że aby nie cierpieć to muszę go znienawidzić i tak się stało ! Każdy powód ku temu jest dobry,a nienawiść pomaga zapomnieć,a poza tym od miłości do nienawiści jest tylko jeden,mały krok.
W lutym wróciłam do mojej byłej szkoły i klasy,byłam pokorna.. Miałam duże zaległości i nie wiele czasu by je nadrobić. Zaczęłam także jeździć do psychologa,takie rozmowy zawsze pomagają,a ja o tym zapomniała i przez długi czas zmagałam się sama z problemami.
Międzyczasie skończyłam 13 lat,nie wyprawiałam urodzin,bo nigdy nie czułam takiej potrzeby by obchodzić w szczególny sposób swoje przemijanie. Mimo wszystko przyznam że każde życzenia,wypowiedziane lub chociaż napisane sprawiają mi wielką przyjemność,bo ludzie jednak o mnie pamiętają. Pierwsza osoba od której otrzymałam życzenia była oczywiście Karolina K. Zapominałam o Bartku,ale wraz z tym wracało uczucie do Kamila.. Choć byłam świadoma że nie mogę,lub nie chcę z nim być. Do wakacji już zupełnie zapomniałam o Bartku i przed wakacjami byłam zakochana znów w Kamilu.
Rozdział Czwarty :
W wakacje spędzaliśmy czas na podwórku,grając w Tenisa lub w siatkówkę. Zawsze lubiłam się ruszać,ale niestety o lekkoatletyce chciałam zapomnieć,bo mimo że tak kochałam biegać to nie mogłam tego robić. Każde ćwiczenia fizyczne wyzwalały we mnie rządzę spalania kalorii,a ja chciała zachować szacunek chociaż dla biegania,które było moim żywiołem,powołaniem lecz przez chorobę to straciłam. Na treningach zaczęłam przeliczać ile kalorii spaliłam,ile ćwiczeń zrobiłam itp.
Skończyłam podstawówkę i zaczęłam gimnazjum. Dzięki namową Kamila poszłam z nim do jednej klasy,klasy ogólnej.
Wakacje mijały dość szybko,byłam może tylko z trzy razy nad morzem,a tak to często spędzałam czas z Karolina,choć tez już rzadziej,bo nie chciałam wychodzić.. A to pewnie dlatego że wstydziłam się swojego ciała,to jak wyglądam przygnębiało mnie. Było bardzo ciepło a ja wstydziłam się wyjść w krótkiej bluzce lub spodniach na dwór,bałam się odsłonić ciało,wolałam się chować w domu ubrana w dres. Wakacje mijały bardzo szybko..
Z Olką,Martusią i Agnieszką nadal utrzymywałam korespondencję przez internet,ale mnie to w pewnym sensie wystarczało,bo i tak wstydziłam się swojego wyglądu,a na Olce się trochę zawiodłam,bo chciała abym dalej ciągnęła związek z Bartkiem.. I od kiedy już nie byliśmy razem to także przestałam spotykać z Olką.
Od września zaczęłam nową szkołę,rozpoczęcie roku szkolnego odbyło się 4 - tego września na szkolnej auli,a potem poszliśmy do sali,poznać naszą nową wychowawczynię i cala klasę. I tak większość swojej klasy znałam,bo z kilkoma osobami chodziłam do podstawówek,między innymi chodziłam do klasy z Bartka sąsiadką Patrycją. Kilka osób chodziło ze mną do jednej klasy w podstawówce,a innych znałam ogólnie z szkoły. Oczywiście były także osoby nie znane przeze mnie,bo chodziły do zupełnie innej szkoły.
Jak co roku rozpoczęcie trwało chyba z dwie godziny,a najdłużej trwało czytanie całego regulaminu szkoły,potem dostaliśmy plan i mogliśmy rozejść się do domów. Wracałam razem z moimi koleżankami Justynami,z jedną Justyną K chodziłam do tej samej klasy w podstawówce,a z druga Justyna M znałyśmy się z szkoły i zerówki. Mijały dni, i powoli poznawaliśmy się i oswajaliśmy z sobą,zaczęłam kumplować się z Justyną M,z czasem bardzo się z sobą zaprzyjaźniłyśmy,mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów.
Szybko zaczęłam mieć znowu problemy z chodzeniem do szkoły,nie wagarowała,ale często chorowałam lub po prostu bałam się tam iść. Moja siostra chodziła ze mną do jednej szkoły,z tym że ona już była w 3 klasie,a ja w 1.Zresztą podobnie jak Karolina K,która chodziła z moja siostra do klasy.
W październiku mieliśmy bilans.. Wszyscy już odbyli swoją wizytę u higienistki,oprócz mnie. Bałam się,bo od roku się nie ważyłam,ale i tak musiałam iść.. Pani higienistka wiedziała o moim problemie i gdy miałam robiony bilans to byłam sama w gabinecie. Najpierw sprawdzała mój wzrok,który niestety zamiast się polepszać to podczas choroby jeszcze bardziej się popsuł,potem sprawdziła mi ciśnienie. Jak zwykle standard 90/60,niskie jak zawsze,a na sam koniec pozostało piętno mierzenia i ważenia. Wzrost - 156 cm ,urosłam 3 cm przez półtora roku. Waga - 57kg. Jak mogłam doprowadzić się do takiej wagi,wiem że jestem grubokoścista i ważąc tyle wyglądam na 5kg mniej,ale jednak. Pani Higienistka powiedziała że dobrze wazę,ale mi się ta waga nie podobała.
Mijały dni..,miesiące i znów nadchodziły święta. O dziwo od ważenia w szkole jakoś trzymałam wagę,nie ważyłam się,bo waga się popsuła,ale widziałam po sobie. Moja mama nadal chodziła na terapie dla współuzależnionych,a mój tata zaczął pracować z swoim kolegom z dzieciństwa P. Januszem,ponieważ przeze mnie stracił prace stróża w szkole.
Raz gdy byliśmy z Bartkiem się przejść po szkole,to zgubiliśmy klucz od jednej sali i musieli sprawdzić na kamerze czy ktoś tam był.. Reszty chyba już nie trzeba pisać,mój tato został zwolniony.. Niby przyczyna było skarżenie się na nietrzeźwość mojego taty w pracy,ale po części była to także moja wina. Moja mama podjęła po moich namowach prace w swoim zawodzie. W listopadzie dostałam nowy komputer,moja mama kupiła na raty. Zaczęło się coraz lepiej u nas powodzić..
I w tym roku byłam na wigilii klasowe,było nawet fajnie choć moja nowa klasa,nie była aż tak zżyta,jak poprzednia. Dzień przed wigilia stroiliśmy choinkę w domu,pomógł nam Kiki chłopak- Kamil. Od pewnego czasu Kamil był częstym gościem u nas w domu i przypadł moim rodzicom do gustu.
Wigilie jak co roku spędzaliśmy w domu, z tym że po swojej wieczerzy wpadł do nas chłopak mojej siostry i dołączył się do naszej wieczerzy, Nawet go polubiłam,jest od Kiki o 5 lat starszy,ale dzięki niemu kika zaczęła siew dobrze uczyć i w ogóle zmieniła się na lepsze,nawet zaczęłam się z nią przyjaźnić,zbliżyłyśmy się do siebie. Już się nie kłóciliśmy jak to siostry mają w zwyczaju. Chyba dojrzałyśmy..
Standardowo Boże Narodzenia spędzałam u dziadków w Gościcinie,a drugi dzień świat w Gdyni u babci. Czasem rutyna pomaga przywyknąć do życia,a ja dzięki tej rutynie sobie jakoś radziłam,każde odejście od rutyny wprawiało mnie w zakłopotanie i nie wiedziałabym jak zakryć luki w czasie.
Przerwa świąteczna trwała i zbliżał się kolejny sylwester,tym razem nie miałam perspektyw na spędzenie go. Chciałam zostać w domu sama.. Z Karolina i Kamilem K miałam już mniejszy kontakt. Nadal czasem wychodziłyśmy na dwór,ale rzadziej i to pewnie przeze mnie,dlatego że spławiałam ją często,gdyż chciałam być sama w domu..
Gdy już myślałam iż spędzę z moja mama wspólny sylwester,to zostaliśmy zaproszeni do mojej siostry chłopaka rodziców. Przez większość czasu byłam w pokoju razem z Kamila siostra,która jest ode mnie młodsza o rok,ale znałam ją od ładnych kilku lat. Reda jest małym miasteczkiem i szansa na nieznanie kogoś jest minimalna. Było nawet fajnie,Kamil zaopatrzył mnie w 'piwo' i sączyłam je do 24,aż zegar zaczął odliczać do Nowego Roku i kolejnych nadziei. Nastał rok 2007,cieszyłam się że właśnie tak spędziłam tego sylwestra i ze jednak nie byłam sama,byłam z rodzina i z znajomymi oraz z szwagrem,bo tak go nazywam. Miałam wiele marzeń na ten rok i przyznam że niektóre się spełniły,ale o tym troszkę później. Niedługo po 24 poszliśmy z moja mamą do domu,gdzie było trzeba odespać ta imprezkę. Moi rodzice od czasu do czasu pozwalali mi wypić piwo z małą ilością alkoholu lub smakowe,ale tylko gdy byli świadomi tego że je pije. Nawet nie piłam bez ich wiedzy,bo jeżeli chce się mieć zaufanie u rodziców to trzeba grać w otwarte karty. Niektórzy mi zazdrościli że moi rodzice są tak mało konserwatywni,ale prawda jest taka że mi ufają,nawet kiedy ich zawodzę,bo wierzą we mnie. Zresztą oprócz choroby i przygody z Bartkiem nie stwarzałam im nigdy trosk. Dobrze się uczę,jestem na ogól grzeczna,można by powiedzieć przykładna córeczka. Moja siostra zaś była moim przeciwieństwem,zawsze pakowała się w kłopoty i miała trudności w nauce,ale dzięki jej chłopakowi to się zmieniło.
Rozdział Piąty :
Po przerwie świątecznej wróciłam normalnie do szkoły,cały czas trochę za często chorowałam,ale powoli było coraz lepiej. Z Justyną miałyśmy pewien rytuał na przerwach,chodziliśmy po całej szkole i rozmawiałyśmy. Nazwałyśmy to 'robieniem kilometrów' , a ja o tym myślałam o tym jako o 'spalaniu kalorii' . Fenomenalne było to iż unikałam lekcji WF-u,a to dlatego że bałam się konfrontacji z sama sobą,bo wiedziałam że nie jestem w formie,a opcja że ktoś mógłby mnie prześcignąć była dla mnie groteskowa. Wolałam zostać zapamiętana jako niepokonana. Justyna także stroniła od lekcji wychowania fizycznego.
Moje urodziny zbliżały się wielkimi krokami,jak zwykle nie wyprawiałam ich,bo nie widziałam takiej potrzeby. Najlepiej by było gdyby człowiek w ogóle się nie starzał.. ,no ale to jak marzenie ściętej głowy. Oczywiście dostawałam życzenia urodzinowe,choć może to były życzenia z okazji dnia kobiet,bo niestety moje urodziny przepadają 8 marca,czyli w dniu kobiet.. Kończyłam 14 lat. Powoli przestawałam myśleć o pobycie w szpitalu i zaczynałam żyć tym 'normalnym życiem',ale musiało minąć tak dużo czasu by tak się stało. Wspomnienia blakły,nadal pamiętałam o znajomych z szpitala,ale już w mniejszej części. Z chłopakami w ogóle nie miałam kontaktu,szczerze to utrzymywałam tylko kontakt,nikły,ale jednak z Marta,Agnieszka i Olką. Nawet z Karolina Ż wszystko się urwało.. To tzw. 'normalne życie' może właśnie miało polegać na tym by nie żyć wspomnieniami o tym co było,lub co może być,tylko myśleć o teraźniejszości o tym że może być już tylko dobrze,bo tak w tym momencie było. Nadal nie akceptowałam swojego ciała,ale wątpię aby taka opcja kiedykolwiek miałaby nastąpić. Zaczęłam już normalnie chodzić do szkoły,w ogóle już prawie nie opuszczałam lekcji. I tak zaczęły mijać dni... Nastał kwiecień.
Długo przymierzałam się do opcji z odchudzaniem,miałam kilka faul startów,ale się nie poddawałam,zaczęłam ograniczać jedzenie najpierw stopniowo,by tak kroczkami po prostu chudnąc. Założyłam sobie że tym razem schudnę,ale zdrowo.. Dopiero od połowy kwietnia zaczęło mi się udawać zjadać mniej,ale jednak udawało się. Biorąc pod uwagę że przez długi czas nie odchudzałam się,bo bałam się powrotu do szpitala,a teraz lęk minął.. Wraz z wspomnieniami minął lęk,nie bałam się powrotu do szpitala,bo nawet takiej opcji nie zakładałam. Chciałam 'zdrowo' schudnąć. Pod koniec kwietnia byłam na weselu mojej kuzynki Ani,było nawet fajnie,chociaż to towarzystwo PUSH mnie trochę odstraszało. Na tym weselu nie miałam jakieś specjalnie wytwornej kreacji,byłam ubrana w starą sukienkę,kupioną w zeszłym roku na bazarze. W tamtym czasie nie myślałam w ogóle o modzie. Na weselu się nie spaliłam,zjadłam zaledwie mała porcję obiadu,a oprócz tego nic,tylko piłam z moją mamą wino. Po tym weselu dalej ograniczałam jedzenie i dużo się ruszałam. Na tym weselu po raz ostatni miałam okres,potem znowu było głucho.. Nadszedł Maj - mój ulubiony miesiąc,który zawsze będzie dla mnie szczególnym miesiącem. Bo w tym miesiącu wszystko budzi się do życia...
Część Szósta
''Powrót dawnej przyjaciółki''
Rozdział Pierwszy :
W Maju także zakwitają moje ulubione kwiaty 'Bzy',nie znam przyczyny dla której te właśnie kwiaty przykuły moją uwagę,ale są piękne tak samo jak róże. Coraz bardziej ograniczałam kalorie,postanowiłam zjadać 1500 kalorii dziennie,tylko specjalnie zawyżałam,bo np.,gdy jogurt miał 160 kalorii to liczyłam jako 200,żeby automatycznie zjeść mniej i szczerze mówiąc zjadałam może z 1200 kcal,często jeździłam na rowerze,co jest po części moją pasją. Jazda na rowerze to jedna z nielicznych aktywności fizycznych,która nie wyzwala we mnie żądzy spalania kalorii,co prawda jestem świadoma że spałam i jestem z tego powodu zadowolona,ale uwielbiam jeździć na rowerze i jest to dla mnie głównie przyjemność. Mniej więcej w połowie mają,gdy pogoda była już bardzo cieplutka,ubrałam się w krótsze ubrania i moja mama zauważyła iż trochę schudłam,nie powiedziała mi tego wprost,ale rzekła coś w sensie -'Jak ty ładnie wyglądasz',nie wiem ile wtedy ważyłam,ale na pewno jeszcze coś koło 50kg. Takie komplementy dają mi motywację,bo sama nie potrafiłam określić czy coś schudłam,gdyż nie widziałam różnicy,ale gdy inni zaczęli mi to mówić to znaczyło że robię postępy. Dalej trzymałam się granicy 1500 kalorii,choć pomału zaniżałam sobie ta granicę i z czasem zrobiła się 1200,co w rzeczywistości było jakieś 1000 kcal.
Pod koniec maja moja kuzynka Marta z Gościcina,miała przyjąć Pierwszą Komunię Święta i oczywiście moja rodzina była zaproszona,włącznie z mojej siostry chłopakiem Kamilem,który także został zaakceptowany przez moich dziadów i ogólnie przez całą rodzinę. Od kiedy choruję to nie lubię takich zgromadzeń rodzinnych,a to z dwóch powodów. Po pierwsze bo jest pełno jedzenia,na które i tak sobie nie pozwolę,a po drugie to nadmierne pilnowanie mnie czy zjem obiad,czy coś wypiję. Moi rodzice tego nie robili,bo wiedzą iż to mnie bardzo irytuje i tym bardziej zniechęca do zjedzenia czegokolwiek,ale inni nie mieli takiej świadomości i najchętniej wmusili by coś we mnie. Na tej uroczystości zjadłam skromny obiad i wypiłam sok,policzyłam to sobie już jako 1000 kcal by nie zjeść nic więcej. Po powrocie do domu zjadłam i tak dwie kanapki,ale żałowałam tego i powiedziałam sobie że więcej już tak nie zrobię. Zbliżał się czerwiec,a wraz z nim zaostrzenie mojego rygoru jedzenia,ale już nie z mojej własnej woli,po prostu tak musiało być. Do szkoły już nie chciało mi się zbytnio chodzić,bo praktycznie oceny były już wystawione i nie było potrzeby dalszego kucia. Pewnego dnia jeszcze podczas roku szkolnego,ale przed wakacjami przyszła do mnie Justysia,nie widziałyśmy się może z dwa tygodnie,bo ona dalej normalnie do końca roku szkolnego chodziła do szkoły,a ja mówiłam ze jestem chora,bo w sumie to byłam,gdyż miałam katar sienny. Justyna prawie mnie nie poznała,bo ponoć bardzo schudłam,ale ja widziałam może minimalna różnice,co prawda ubrania które wcześniej nosiłam i były mi dopasowane,to tym razem spadały ze mnie i wisiały na mnie,ale mnie to się bardzo podobało,na tyle że chciałam bardziej schudnąć. Wchodziłam w rozmiar spodni 36,a niektóre spodnie tego rozmiaru były na mnie za duże. Nadal nie wiedziałam ile ważę,ale nie czułam potrzeby zważenia się,bo powtarzałam sobie,nie ważne ile ważysz,ale ważne jak wyglądasz. Zamiast ważenia,zaczęłam regularnie sprawdzać swoje wymiary,aż nagle zaczęłam robić to codziennie. Dużo przebywałam w towarzystwie mojej siostry i jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy,z moją mamą także zacisnęła się znów więź,która na pewien czas odstąpiła. Mój tato,jak to mój tato. Kocham go,ale kłótnie się zdarzały,gdyż nie potrafiłam czasem z nim wytrzymać. Od wyjścia z szpitala już nie byłam taką cichą myszka,którą przysłuchuje się kłótnią,ale byłam bardzo zaangażowana w te kłótnie. Nie mogłam pozwolić sobie w kasze dmuchać,musiałam się bronić gdy ktoś mnie obrażał. Mój tato najczęściej używał argumentów że jestem chora na głowę,co mnie bardzo bolało. Miałam robione różne badanie,które wykluczyły jakieś 'dziury' w głowie. Oprócz zaburzenia odżywiania i depresji to było wszystko ok ze mną. O depresji już w ogóle zapomniałam,gdyż od dłuższego czasu stany depresyjne minęły i nie wracały,czasem złapałam, dołka,ale kto ich nie miewa.
Mniej więcej w połowie maja na lekcji wychowania fizycznego biegaliśmy na stadionie,wszystko było by w porządku gdyby nie to że zasłabłam po biegu i od razu poszłam do pani higienistki,zostałam zwolniona z lekcji,bo nie pomagało leżenie na kozetce z półgodziny i glukoza także nie pomagała.. Od tamtego czasu nie ćwiczę na WF-ie gdyż pani od WF-u powiedziała iż jeżeli nie zacznę zjadać śniadań przed lekcjami to nie dopuści mnie do ćwiczeń i tak do wakacji już nie ćwiczyłam.
Zbliżały się wakacje,a wraz z nimi wesele mojej drugiej kuzynki Magdy,która była w stanie odmiennym. Podczas uroczystości zakończenia roku szkolnego,padał deszcz,bardzo przemokłam po drodze do szkoły,mimo iż mieszkam zaledwie 5 minut drogi do szkoły. I w taka pogoda utrzymywała się przez kilka następnych wakacyjnych dni. Oczywiście otrzymałam promocje do drugiej klasy gimnazjum z dość dobrymi ocenami.
Nie przestawałam zmagań z moim odchudzaniem,moja dieta składała się głównie z śniadania,czyli np. bułki suchej z kawą,potem zjadłam jakieś jogurty lub baton,nie ważne było co zjadałam,ale ilości kalorii zjadanych przeze mnie się liczyły i tak codziennie jadłam po 1000 kalorii.
24 czerwca moja kuzynka Magda,wychodziła za mąż,cieszyłam się na to wesele bardziej niż na poprzednie,a to pewnie dlatego że Magda pochodzi od mojej mamy strony,z którymi byłam bardziej związana niż z rodzina z mojego taty strony. Tym razem wyszykowaliśmy się z moja mamą i kupiliśmy sobie nowe kreacje. Moja siostra z swoim chłopakiem Kamilem także została zaproszona na to wesele.
Na imprezie weselnej nawet dobrze się bawiłam,trochę potańczyłam i w ogóle,ale o 22 zachciało mi się spać. W ostatnim czasie chodziłam tak wcześnie się położyć,gdyż nie miałam siły nic więcej robić. Naturalnie na tej imprezie nic nie jadłam,zjadłam wcześniej w domu swoja porcję dziennego jedzenia,a na weselu wypiłam tylko lampkę szampana za zdrowie pary młodej. Wesele było naprzeciwko domu moich dziadków z Gościcina,w remizie strażackiej,więc nocleg miałam załatwiony. Gdybym tak szybko nie poszła się położyć to prawdopodobnie nikt by do rana nie dostał się do domu moich dziadków,gdyż mój dziadziuś zapodział klucz i znalazł go dopiero z samego rana.
Następnego dnia zmyłam się jak najszybciej do domu,gdyż chciałam wrócić do swojej 'normalności' lub też nazwijmy to rutyny. I tak mijały wakacyjne dni,ja nadal trzymałam się swojej dietki, oraz bardzo aktywnie spędzałam czas,coraz więcej ludzi zaczęło mi mówić że schudłam,nawet bardzo schudłam,ale uważałam to jako komplement i mobilizacje do dalszych działań. Niektórzy nawet mówili do mnie iż jestem chuda,czego ja na pewno nie dostrzegałam,wręcz przeciwnie czułam że nadal się sobie nie podobam,bo jestem za gruba i muszę więcej schudnąć. Celem mojego odchudzania było właśnie spodobanie się sobie i bycie szczęśliwym. Prawda jest taka że szczęśliwa byłam jak byłam chuda,mimo że przy okazji raniłam innych i niszczyłam siebie,ale tylko wtedy czułam się szczeliwa,bo podobałam się sobie. ''Szczęście jest tam,gdzie je człowiek widzi'',a ja widziałam szczęście w byciu chudym i będąc z rodziną. Ten cytat stał się moim mottem życiowym,ponieważ po części dużo rzeczy dostarcza nam szczęścia a my musimy wydobyć to szczęście z konkretnej istoty.
Byłam szczęśliwa gdy mogłam założyć krótkie spodenki,lub spódnice i iść przez miasto nie krępując się przy tym swoim wyglądem. Istotną rzeczą było to iż jak schudłam to wszyscy zaczęli mi docinać czy znowu nie choruję,ale uspakajałam ich że mam wszystko pod kontrola,bo w wakacje tak mi się jeszcze wydawało..
Podczas tych wakacji jeszcze bardziej zbliżyłam się do mojej mamy i teoretycznie zostałyśmy przyjaciółkami,często jeździliśmy w różne miejsce,najczęściej nad morze,które tak bardzo uwielbiam. O ile pogoda dopisywała,to wakacje były bardzo udane,poza tym także zbliżyłam się jeszcze bardziej do mojej siostry,z który najczęściej chodziłam na zakupy,czasem nawet na nie jeździliśmy do innych miast.
Nawet nie wiem ile w tamtym czasie ważyłam i jeszcze się nad tym nie zastanawiała,w każdym razie widziałam już wystające kości i to mi się bardzo podobało,wiedziałam już że jestem chuda. Pozostała kwestia zaprzestania zmagań z odchudzaniem,ale na to już chyba było za późno.
Rozdział drugi :
W sierpniu jak co roku jeździliśmy z moja mamą,ciotka Gosią i jej mężem,oraz córkami do Gdańska na coroczny Jarmark Dominikański. Zawsze mi się podobały te wszystkie kramy z przeróżnymi rzeczami,a poza tym to było chodzenie na cały dzień,czyli dużo,dużo czasu do spalania kalorii. Niestety zawsze musieliśmy wstąpić do jakiegoś baru na fast - food..
Zjadłam pól zapiekanki,bo wydawało mi się z takiego wyboru to najmniej kaloryczna właśnie będzie zapiekanka. Jeszcze później zjadłam pól loda.. Modliłam się tylko by po tym nie przytyć. Oczywiście oprócz tego nic więcej nie zjadłam,ale i tak miałam wyrzuty sumienia. Zjadłam to tylko dlatego by nie psuć wszystkim nastroju,bo wiedziałam że jeżeli zacznę marudzić to wszyscy skupia się na tym że nie jem itp. ,a tego zdecydowanie nie chciałam. Zależało mi tylko na dobrej zabawie. Nie moglibyśmy wrócić z pustymi rękoma i rzecz jasna nakupowaliśmy przeróżne rzeczy,które w pewnym sensie i tak nie były zbytnio potrzebne w domu. Moi rodzice już pracowali normalnie i nasze standardy życia w ostatnim czasie się poprawiły,więc można było sobie pozwolić na pewne przyjemności.
Następnego dnia musiałam odpokutować grzeszki i oprócz jednego suchego gofra i jogurcik -a nic nie zjadłam.
Myślałam że jestem gotowa do ustabilizowania mojego jedzenia,ale za bardzo bałam się przytyć,lęk przed tym nie pozwolił mi na chociaż zjedzenie jednej kalorii więcej niż było mi to potrzebne. Czułam że ja już na tym nie panuję i że jest ktoś kto próbuje znów wtargnąć się w moje życie,moja dawna przyjaciółka,a raczej 'JA' o której ostatnio zapomniałam. Jeszcze co prawda nie byłam tego świadoma,ale powoli to do mnie dochodziło.
Pod koniec wakacji pojechałyśmy jeszcze raz nad morze,a potem ofensywnie szykowałam się do powrotu,do szkoły. Wraz z kończącymi się wakacjami,zaczęłam jeść coraz mniej, Zaczęłam jeść około 500 kcal na dobę i nie wyobrażałam sobie zjedzenia czegoś więcej. Tak bardzo bałam się przytyć.
Były to jedne z moich najlepszych wakacji !!!
Rozdział trzeci :
Rozpoczął się rok szkolny,co roku cieszył mnie powakacyjny powrót do szkoły,gdyż pod koniec wakacji zawsze zaczynało mi się nudzić i mimo wszystko i tak się uczyłam. W tym roku szkolnym ministerstwo edukacji nakazało nam nosić mundurki, z tym że w mojej szkole mundurkiem była granatowa kamizelka i z niebieskim paskiem pionowym. Nieładnie to wyglądało,ale za brak mundurka było by obniżone sprawowanie,a tego bym nie chciała. W szkole zawsze świece przykładem grzeczności i podporządkowania. W pierwszy dzień szkoły odbywały się już normalne lekcje,dziwiło mnie to jak wszyscy się mi przyglądali jakby przez cały rok mnie nie widzieli,a minęły zaledwie dwa miesiące. Mogłam się spodziewać ich zdziwienia,bo przed wakacjami nie byłam jeszcze taka chuda..
Zawsze podobało mi się to jak Kamil patrzał na mnie gdy chorowałam,w sensie jak byłam chuda. Nasz kontakt niestety się zawiesił mniej więcej z pól roku wcześniej. Sporadycznie zaczęliśmy sobie mówić cześć,a potem nawet już tego nie było.. Chyba że rozmawialiśmy na lekcjach,ale to się nie liczy. W szkole na ogól byłam bardzo grzeczna,oprócz lekcji języka angielskiego. Mieliśmy ta lekcje z młodym,przystojnym panem,który dawał nam bardzo dużo swobody na lekcjach,choć niektórzy to za bardzo wykorzystywali i czasem ta lekcja była dla mnie nie do zniesienia.
Po pierwszym dniu edukacji,pojechałam z mama,kiką i wujaszkiem Tomkiem do Ikei,było bardzo fajnie,poza tym że do południa spędziłam czas w szkole,a od razu po lekcjach jechaliśmy. Tego dnia zjadłam tylko serek Danio ok.160kcal co i tak policzyłam jako 200 i gorący kubek,który miał może z 60-70 kcal,ale oczywiście policzyłam jako 100. Łącznie 300 kalorii . Z jednej strony byłam zadowolona iż tak mało zjadłam,ale z drugiej strony zaś bałam się że jak następnego dnia zjem chociaż coś więcej to przytyję. W rezultacie na razie i tak wróciłam do 500 kcal. Codziennie gdy wstawałam nie miałam siły na nic,piłam z samego rana czarna kawę,bez mleka i cukru i chyba dzięki temu w ogóle miałam energię iść do szkoły i w miarę normalnie funkcjonować. Chociaż o normalności nie można było wspominać,gdyż każdy gwałtowniejszy ruch przy stwarzał mnie o zawroty głowy,każde poruszenie w nocy sprawiało iż dostawałam kurczy łydek. Rano gdy wstawałam to także towarzyszyły mi zawroty głowy z omdleniami.
Mniej więcej w połowie września postanowiłam zakupić sobie wagę elektroniczną. Na początku po jej zakupie bałam się zważyć,ale w końcu odważyłam się,gdy w rzeczy samej nie było nikogo w domu. Skończyłam szybciej lekcje w szkole,rodzice byli w pracy a kika w szkole. Bez wahania wyciągnęłam wagę i sprawdziłam.. Waga pokazała 41kg ! O dziwo przeraziłam się tego i to nie na żarty. Wzrostu miałam 156 cm,więc miałam niedowagę,ale jeszcze nie tak głęboką. Po tym zważeniu zapragnęłam jeszcze bardziej schudnąć,nie dałam sobie konkretnego celu,po prostu chciałam być chudsza !
Przez kilka następnych dni jadłam zaledwie 300 kcal i piłam dwa kubki kawy na dzień. Aż pewnego dnia przestałam jeść w ogóle,zaczęłam się nawet bać wypić szklankę wody,nie mówiąc już o kawie. Bałam się zwykłej niegazowanej wody,bałam się że od niej przytyję. Ręce myłam kilka razy dziennie,bo bałam się że jak czegoś dotknę to mogę od tego przytyć. Bałam się także jak ktoś mnie dotykał,bo kto mógł wiedzieć jakiego jedzenia te osoby dotykały,a jeśli by te kalorie przeszły na mnie ? Wołałam nie ryzykować. Takie zachowania obsesyjno-kompulsywne towarzyszyły mi już od poprzedniego wyjścia z szpitala,tylko nie były tak nasilone. Wcześniej ograniczałam się do płukania kubków i innych naczyń przed ich użyciem.
Moja mama już dawno zauważyła że ze mną już od dawna jest coś nie tak,tylko powtarzałam jej żeby mi zaufała i gdyby coś się działo to dam jej znać. Mimo iż od dawna nie dawałam sobie rady i nie kontrolowałam tego odchudzania to i tak nic nie mówiłam i brnęłam w to dalej,bo tak było najłatwiej.
Gdy przestałam jeść to ledwo trzymałam się na nogach. Stałam głównie przy kaloryferach a każdy krok sprawiał mi ogromny wysiłek. Ledwo kontaktowałam z otoczeniem,do szkoły przestałam chodzić gdyż moja mama mnie nie puściła,bowiem w końcu odważyłam się jej powiedzieć że nie daję rady i potrzebuję pomocy. Złamałam się,ponieważ moja mama patrzała na mnie z takim wyrzutem,miała łzy w oczach i prosiła abym jej znowu tego nie robiła. Z jednej strony poczułam ulgę mówiąc jej to,ale nie wiedziałam jak na to zareaguje,nie wiedziałam czy zamknie mnie w szpitalu,czy tylko wyśle na terapię. Mój tato odciął się w pewnym stopniu od tego co się ze mną dzieję,dlatego że nie chciał zapewne czuć się winny za to co znów się ze mną dzieję. Nie miałam zamiaru go obwiniać,nikogo nie chciałam obwiniać,albowiem to była moja decyzja żeby zacząć się odchudzać.
Zaczął się październik wraz z nim zaczęły się interwencje w mojej chorobie. Dni mijały,a ja nadal nic nie jadłami i nic nie piłam,stałam i modliłam się aby dzień w końcu dobiegł końca. Miałam wszystkie możliwe zmiany fizyczne i psychiczne,które miały miejsce właśnie w tym schorzeniu,ważyłam się codziennie rano gdy nikogo akurat nie było w domu. Cieszyłam się z każdego spadku wagi i z każdym spadkiem chciałam jeszcze więcej schudnąć. dla mnie nie było żadnej bariery,chciałam być chuda za wszelką cenę. Szłam po trupach do celu,nawet jeżeli tym trupem miałam być Ja !
Część Siódma
''Kolejna próba podjęcia walki''
Rozdział Pierwszy :
Na początku października,moja mama stwierdziła iż musi w końcu zainterweniować,bo będzie za późno. Dosłownie ledwo żyłam. Czekaliśmy na miejsce w srebrzysku,niestety przez kilka dni nie było odzewu czy jest tam miejsce dla mnie.. Dni mijały,a ja byłam w coraz gorszym stanie. Dziewiątego października moja mama poszła po skierowanie do mojego lekarza i pani doktor oczywiście skierowała mnie do Wejherowa.
Znowu miała zacząć się walka na którą jeszcze nie byłam gotowa,dlaczego niektórzy nie rozumieją iż zamykając mnie w szpitalu unieszczęśliwiają mnie. Tym razem nie chciałam trafić do żadnego szpitala,przecież nie czułam jeszcze potrzeby wyzdrowienia,wręcz przeciwnie nie chciałam wyzdrowieć ! To dlaczego oni chcieli mnie zamknąć ?
Tego dnia straciłam kontrolę nad swoim życiem.
Od razu gdy dostałam skierowanie to pojechałyśmy do Wejherowa. Znów kierowaliśmy się na izbę przyjęć.. Oczywiście zważono i zmierzono mnie. Ważyłam 36kg i mierzyłam 156 cm wzrostu. Byłam świadoma ile ważę,gdyż codziennie się ważyłam w domu. Potem skierowali mnie na oddział pediatryczny i rzecz jasna pokuli mnie. Prawda jest taka że uodporniłam się na rożnego rodzaju kłucia,miałam ich tak dużo robione że nawet nie potrafiła bym ich zliczyć. Po którymś razie z kolei udało im się wbić igłę i starali się pobrać krew,a z tym był problem jako że po prostu nie chciała mi wpłynąć krew do próbówki,miałam ją za gęstą. Wkuli mi welfron i podłączyli kroplówkę,potem następną i znów następna.
Tym razem była bardziej uświadomiona co mnie czeka,ale mimo wszystko czułam jakbym to przezywała pierwszy raz. Oprócz tego zrobiono mi rutynowe badanie i okazało się iż mam bardzo wyniszczony organizm,o wiele bardziej niż sprzed 3 laty,gdy trafiłam po raz pierwszy. Diagnoza była następująca - wyniszczone nerki,wątroba,trzustka i śledziona. Pomimo tego nic nie poczułam. Myślałam tylko '' Co mnie to obchodzi,chcę być chuda i wy mi w tym nie przeszkodzicie!''
Następnego dnia od samego rana miałam podłączane kroplówki,jedna za drugą. Miałam olbrzymiego doła,gdyż długo konwersowałam z moja mamą na temat ''samodzielnej terapii'',czyli takiej,która by mnie nie zamykała w szpitalach. Ma się rozumieć że moja mama odparła iż mi nie ufa i nie weźmie mnie do domu,dopóki nie wyzdrowieje. To był cios poniżej pasa,ale w sumie się jej nie dziwiłam. Bardzo przeze mnie cierpiała.. Cały czas patrzyła na mnie z takim wyrzutem,co jeszcze bardziej pogłębiało mnie w dołku. Czekałam więc dalej na miejsce w srebrzysku Tego dnia przyjechał do mnie mój dziadek i kika. Obie te wizyty bardzo mnie ucieszyły.. i oczywiście poprawiły mnie humorek.
Piątek dwunastego października się nie wiele różnił od poprzednich trzech dni.. Miałam kroplówki,czekałam na wieści o moim domniemanym miejscu w szpitalu i się nudziłam. Moja mama jak zawsze zaczęła mnie rozpieszczać i kupować różne rzeczy,które mimo wszystko nie było mi za bardzo potrzebne,przez nie i tak nie poczułabym się lepiej. Wbrew pozorom mimo iż byłam już na srebrzysku to tym razem bałam się tego pobytu,gdyż ostatnio byłam tam dwa i pól roku temu. Wiele mogło się od tego czasu zmienić i nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Była u mnie siostra zakonna.. Miło się z nią rozmawiała,ale próbowała wmusić we mnie jedzenie. Mówiła iż niejedzenie jest grzechem,ale ja o tym wiem i jakoś mnie to nie ruszało. Przecież każdy człowiek grzeszy w różny sposób..
I już dzień dobiegał końca podczas tego dnia oczywiście byłam kuta ,moja mama aż z wrażenia zemdlała. Wiele osób próbowała mnie namówić abym zaczęła współpracować i zaczęła jeść,ale ja tego nie chciałam. Nie chciałam wyzdrowieć,bałam się przytyć !
Weekend minął bardzo szybko,nie ciągnął się mimo iż czekałam na wyrok w mojej sprawie. Czy i kiedy mam jechać na srebrzysko ? W niedziele przypomniał sobie o mnie mój tato,który musiał najpierw trochę wytrzeźwieć aby zorientować się ze jestem w szpitalu.. Tak mi się tylko wydawało. W każdym razie przyjechał i było nawet ok. Z jednej strony chciałam już jechać na to srebrzysko,bo nie wytrzymywałam już pod tymi kroplówkami..,ale z drugiej strony wahałam się gdyż tam znowu bym musiała zacząć walkę z samą sobą,a tego nie chciałam.
W poniedziałek dokonałam pewnego postępu,co prawda był on improwizowany na pokaz,ale był to tez krok do przodu. Długo rozmawiałam z moja mamą i przekonywałam ją do tego aby mnie wzięła do domu na żądanie,obiecywałam jej że podejmiemy terapie i będę 'normalnie' funkcjonować,bo po co ma mnie zamykać na miesiące w szpitalu.. Tego dnia także mnie zważyli.. Waga pokazała 38kg,przestraszyłam się,ale wiem że to przez te głupie kroplówki.. Między innymi to był powód dla którego chciałam wyjść,albowiem chciałam schudnąć. Po długich konwersacjach z moją mamą,w końcu mi uległa i obiecała iż jutro będę w domu. Żeby jej pokazać moja chęć wyjścia to zmusiłam się do zjedzenia jogurt i pół bułki i do tego wypiłam pół kubka kawy,co prawda z łzami w oczach,ale jednak. Bardzo tego żałowałam,ale musiałam ją jakoś przekonać i właśnie to pomogło.
Następnego dnia po rozmowie z lekarzem ustaliliśmy że wypuszczą mnie na własne żądanie,ale na luźnych warunkach. Nie dostałam wypisu,ale mogłam wyjść do domu,bo niepotrzebnie miałam czekać cały czas w szpitalu na miejsce dla mnie.. Wszystko miało być tak pięknie,przynajmniej tak się zapowiadało. W domu nie czułam się za bardzo komfortowa,bo wiedziałam co obiecałam mojej mamie i nie wiedziałam jak wykręcić się z tej obietnicy. Mogłam powiedzieć - ''Znasz mnie mamo,często nie dotrzymuje słowa'' ,ale teraz tak nie mogłam postąpić,bo byłam w fatalnych stanie fizycznym i psychicznym i mogli by mojej mamie odebrać prawa rodzicielskie do mnie.
Na samą myśl że moja mama przygotowywała mi kolację.. Trzęsłam się,dosłownie . Bałam się tego że coś miało być przeżuwane w moich ustach,coś co rujnuje mi całe życie od czasu gdy byłam małym pulchnym dzieckiem do teraz. Jedzenie jest moim wrogiem,dlaczego miałam cokolwiek jeść,skoro nawet nie czułam głodu i smaku ? .Na tą koszmarna kolacje zjadłam pól bułki z serkiem i wypiłam herbatę. Wieczorem szłam do mojej kuzynki Magdy i jej dzieci.. Miesiąc temu urodziła ślicznych bliźniaków . Po powrocie nie pozostało mi nic innego jak pójść spać,by ten dzień w końcu dobiegł końca ! Położyłam się,ale całą noc nie zmrużyłam oka..,trochę też popłakałam.
Rano pojechałam do szpitala na badanie i oczywiście były złe ,nawet gorsze niż przy przyjęciu..,przed tym zważyłam się w domu i waga pokazała 37.500. schudłam 500 gram,ale chciałam być i tak chudsza ! W efekcie nie dostałam wypisu i nadal chcieli mnie wysłać na srebrzysko,z tym że mogłam oczekiwać na miejsce w domu. W drodze powrotnej do domu spotkałam moja przyjaciółkę Justynę,opowiadała mi jakie to plotki na mój temat krążą o mnie w szkole. W sumie to nie były plotki,bo po części coś w tym było. Mówiono że jestem w psychiatryku,chora na głowę itp. Najgorsze jest to ze moja przyjaciółką z podstawówki rozpowiadała TO na mój temat. Kolejna plotką było to iż wyglądam jak bym była na ćpana,więc pewnie zażywam narkotyków. Raczej osoba w moim stanie nie będzie wyglądała na cudownie zdrową. Byłam bardzo blada,sina i miałam podkrążone oczy,ale nie ma się tu czemu dziwić miałam duże niedobory ważnych składników i minerałów,a do tego uszkodzone narządy wewnętrzne. Niestety takie są szkoły.. lub tez niektóre osoby w szkole . Na szczęście miałam swoją przyjaciółkę Justysię i na nią zawsze mogłam liczyć. Martwiłam się tylko tym że ona tak bardzo przejmuje się moim stanem zdrowia.. Sama była chuda,bo ważyła z jakieś 40kg z tym ze jest niższa ode mnie o kilka centymetrów.
W domu trochę oszukiwałam z jedzeniem,chowałam i wyrzucałam,miałam ku temu okazje bo moja mama nie stała cały czas nade mną. Na śniadanie zjadłam tym razem tylko ćwiarteczkę bułki,a na obiad troszkę ziemniaków i kotlecika. Fuj! Za to na kolacje udało mi się nic nie zjeść. Czy nikt nie mógł tego pojąć ze nie chciałam jeść ! Wolałam się zagłodzić na śmierć niż cokolwiek wziąć do ust ! Desperacko nie chciałam trafić na srebrzysko.. Dwie Kasie żyły w tym momencie w komitywie z sobą,to dlaczego miałam znowu je skłócać i sprawiać aby z sobą walczyły. Nie chciałam wyzdrowieć,nie byłam na to gotowa. Myślałam ze w domu będzie luźniej,że będę miała mnóstwo swobody,ale tak nie było. Męczyłam się jeszcze bardziej niż w wejherowskim szpitalu.
W piątek dziewiętnastego października pojechałam z moja mama na kolejne badania do Wejherowa,tam okazało się że na srebrzysku jest już dla mnie miejsce i mogę jechać,ale jeśli tego nie zrobię to mojej mamie odbiorą prawa rodzicielskie do mnie i do Kiki,musiałam się zgodzić na to srebrzysko ,głownie ze względu na Kikę,by do 18-nastego roku życia była w domu. Mi było wszystko jedno gdzie będę,z kim będę,gdyż dla mnie liczyło się tylko bycie coraz chudszą. Dostałam wypis i z nim miałam udać się do Gdańska,pojechałyśmy do Gdańska i tam okazało się że miejsce dla mnie jest już nieaktualne. Z jednej strony się załamałam,ale z drugiej zaś strony poczułam ulgę ze nie odbiorą mi jeszcze wolności i że mogę się dalej odchudzać. Tego dnia nic nie zjadłam i nie wypiłam gdyż nie było na to czasu.. Gdy okazało się iż miejsca dla mnie nie było to zaproponowałam mojej mamie abyśmy się przeszły na do Centrum Handlowego 'Manhattan' i oczywiście poszłyśmy. Po spalałam kalorie i byłam z tego bardzo zadowolona,a potem wróciłyśmy do domu.
Weekend minął w miarę dobrze. Dużo zakupów było i na tych zakupach jak zawsze byłam rozpieszczana.. Rzeczy materialne tym bardziej teraz nie robią żadnego wrażenia na mnie,tylko dlaczego nikt tego nie rozumie ? W niedziele była u mnie siostra mojej siostry chłopaka Aga.. Chciałam do niej wyciągnąć pomocna dłoń,gdyż kilka dni temu jej i mojej siostry chłopakowi zmarła Matka. Trochę grałyśmy w monopol,a potem malowałyśmy farbkami witrażowymi. Umówiliśmy się że jutro tez wpadnie.. Poza tym przy nadarzającej się okazji zważyłam się i waga pokazała 36.800 . Po każdym posiłku który 'zjadłam' czułam ogromne wyrzuty sumienia,choć przez ostatnie kilka dni zjadałam może zaledwie pól kromki chleba na cały dzień i piłam może z 300ml płynów. Moja mama była przekonana iz zjadam więcej,ale połowa niestety została przeze mnie wyrzucona do kosza lub w inne zakamarki. Na poniedziałek miałam umówiona wizytę w Mrowisku..
W poniedziałek z samego rana moja mam pojechała do pracy załatwić sobie urlop na mnie.. a ja międzyczasie się zważyłam w domu,bo byłam sama.. Waga pokazała 36.600. śniadania nie zjadłam,ale w zamian za to intensywnie ćwiczyłam.. aż do przyjazdu mojej mamy do domu.
Gdy przyjechała widziałam że coś jest nie tak.. Powiedziała że jedziemy na srebrzysko. Rozmawiała z radcą prawnym w swojej pracy,a ta pani radca zna panią Fryze z srebrzyska,więc do niej zatelefonowała i jakoś od razu miejsce się dla mnie znalazło. Poczułam się jakby ostrze przekuwało moje serce.. Nie chciałam tam jechać,tylko ja nic nie miałam do gadania. Moja mama było już mądrzejsza niż ostatnim razem u bardziej uświadomiona. Wiedziała bardziej co jest dla mnie dobre niż ja. Z tym że ja nie czułam się gotowa na szpital,na wyzdrowienie. Chciałam być jeszcze bardziej chudsza,a tam by mi to uniemożliwili. Czemu nikt nie potrafił mnie zrozumieć. Oczywiście rozpłakałam się i prosiłam moja mamę aby tego nie robiła . Użyłam argumentów typu: - Jakoś sobie poradzimy w domu. Sama doskonale wiedziałam iż jest to nieprawda,nie dawałam rady. Wiedziałam że jak teraz pojadę to wrócę dopiero za kilka miesięcy,a tego nie chciałam. W końcu się poddałam i byłam potulna.. spakowałam się. Mój wujek Tomek po nas przyjechał około godziny 16,zanim dojechaliśmy była już godzina 17 więc lekarzy już dawno nie było. Pielęgniarki na mnie czekały i oczywiście przyjęły.. Jak na złość na zmianie była ta sama pani pielęgniarka co mnie ostatnim razem przyjmowała.. Pani Krysia. Rzecz jasna mnie pamiętała i niektóre pielęgniarki jak się okazało także,a pani oddziałowa gdy mnie pierwszy raz zobaczyła to rzuciła coś w stylu - '' I co Kasiu? Stęskniłaś się za nami ?'' Czułam się w pewnym stopniu poniżona gdyż jak wychodziłam to obiecałam że więcej już tu nie trafię,a jednak jestem tu znów.. Zostałam ciepło przywitana przez dzieci z oddziału.. Tym razem to były naprawdę dzieci,byłam najstarsza na oddziale,bo teraz na oddziale dziecięcym były dzieci do 15 -tego roku życia,a ja miałam 14 latek. Poznałam jedna anorektyczkę Magdę H ,miała 13 lat i była bardzo chuda. Bardzo szybko znalazłyśmy wspólny język i po czasie zaprzyjaźniłyśmy się,zresztą spałyśmy w tej samej sali i mieliśmy łózka obok siebie. Trochę się z mieniło na oddziale od mojego ostatniego pobytu. Łazienki zostały wyremontowane,łózka i szafki były całkiem nowe i do tego wystrój w jadalni się z zmienił i był nowy telewizor na świetlicy.
Poza tym wyglądało jak dawniej.. Nikt nie musiał mnie oprowadzać po oddziale,bo znałam już każdy zakamarek,nawet za bardzo. Plusem w całej sytuacji jest fakt iż nic nie zjadłam przez cały dzień,tylko pani dorotka - pielęgniarka poczęstowała mnie dwoma kubkami soku na noc. Od jutra miało się wszystko zmienić..
Rozdział Drugi :
W wtorek dwudziestego trzeciego października zawieziono mnie na konsultacje na oddział interny w Gdańsku. Miałam tam zostać przez kilka dni. Zrobili mi rożne badania.. między innymi EKG,morfologie,USG i zmierzyli ciśnienie ,które było bardzo niskie,bo zaledwie 50/30 . Badający mnie ludzie dziwili się że jeszcze chodzę przy takim ciśnieniu,ale ja zawsze miałam niskie ciśnienie i przywykłam do tego.. Tylko tym razem miałam o wiele niższe ciśnienie niż zazwyczaj.. Oczywiście wyniki moich badań nie były zadowalające,wręcz przeciwnie,ale nie obiło to na mnie wrażenia.. Gdy ktoś mówił że się wyniszczam itp. to jakoś wlatywało mi to przez jedno ucho a drugim wylatywało. Chciałam być chuda za wszelką cenę ! Nawet gdyby przyszło mi za to zapłacić tą najwyższa cenę. Ludzie w kolko mi powtarzali trzeba jeść by żyć,ale co mnie to obchodziło. Jedzenie to jest mój wróg numer jeden i dlaczego mam z nim współpracować ? .
Następnego dnia miałam robione badanie - Gastroskopia. To było okropne doświadczenie i raczej na pewno nie chcę go powtórzyć. Wyniki tego badania były także bardzo złe.. Mój żołądek był w opłakanym stanie i musieli go trochę podleczyć.. zaczęłam dostawać jakieś lekarstwo dożylnie każdego dnia o tej samej porze.. Dostałam jakieś wysypki na ciele i dostałam wapno.. Po czym zastanawiałam się ile kalorii ma wapno. Co prawda uczulenie po nim mi zeszło,ale fakt że bałam się nawet tego wapna sprawiał we mnie ogromną złość,na sama siebie. Ta pierwsza Kasia zaczynała się trochę buntować tej drugiej,ale nadal obie chciały schudnąć. Pierwsza chciała być chora na ciele,a nie na duszy,ale zaś druga pragnęła chorować na ciele i na duszy. Nie czułam jeszcze potrzeby by podjąć walkę z ta drugą Kasia,ponieważ obie miałyśmy ten sam cel. Chuda- Szczęśliwa. I tym razem miałam chwile chęci wyzdrowienia,ale także trwały bardzo krótko.
Poznałam kilka fajnych osób na oddziale.. między innymi Roksanę, Magdę K i kilka innych dziewczyn. Magda K chodziła z założona sondą,gdyż nie jadła nic od dłuższego czasu. Podejrzewali u niej anoreksje,ale ona sama negowała taką diagnozę. Miała zaledwie 11 lat,czyli tyle ile ja miałam gdy p[o raz pierwszy zachorowałam. Magda K była bardzo miła i sympatyczną dziewczyną. Od września jest na oddziale i czeka na miejsce,na srebrzysku. Moje miejsce było zaklepane,ale chciałam jej je oddać. Była to moja trzecia hospitalizacja w tym miesiącu,ale nie chciałam mieć już kolejnych.. Magda K mieszkała na co dzień koło Kartuz,więc trochę daleko od Gdańsk i Redy.. A jej mama prawie codziennie przyjeżdżała do niej..
Uzgodniłyśmy z moją mama iż postara się mnie wziąć do domu z tego oddziału,oczywiście obiecałam jej że w zamian już naprawdę będę jadła. Nie poczuwałam się zbytnio do tych obietnic.. Weekend szybko minął,a w poniedziałek miałam wrócić na srebrzysko. Bałam się tego dnia,bo na internie miałam swobodę. Schodziłam z moja mamą na dwór, chodziłyśmy po kawę i nie pilnowali mnie tak z jedzeniem. Czułam się bardzo komfortowo.
Rozdział Trzeci :
W poniedziałek miałam wyjść na żądanie z interny,ale nie wyszło.. Odesłali mnie z powrotem na srebrzysko. Od razu mnie zważyli.. Szczerze mówiąc spodziewałam się większej wagi,bo jadłam na pokaz dla mojej mamy na internie całe porcje jedzeniowe a waga pokazała 37.200 po całym śniadaniu i obiedzie z interny,bo zostałam przywieziona w godzinach wieczornych. Moja mama obiecała mi że i tak postara się mnie wziąć z srebrzyska na żądanie. W wtorek po wstępnych rozmowach z panią doktor,jakże mi już dobrze znanej Moniki Fryze uzgodniliśmy że będę leżała godzinę po głównych posiłkach do czasu spisania kontraktu.
Środa minęła mi pod znakiem zapytania.. Zastanawiałam się dlaczego muszę być w 'tym' szpitalu. Twierdziłam iż nie pasuję do tych osób,które tu są,czyli do niedoszłych samobójców itp. Uważałam iż ja po prostu chce być chuda i jestem 'tu' za niewinność,a prawda była taka iż ja tak samo pasowałam do tego szpitala jak inni,może nawet bardziej.
Następnego dnia miałam bardzo miłe odwiedzinki,otóż przyjechała moja mama z dziadziusiem i wujkiem Tomkiem. Byłam bardzo natrętna i w kółko prosiłam moja mamę czy aby na pewno mnie weźmie na żądanie do domu,a ona odpowiedziała że zobaczy w poniedziałek,czy moja waga będzie większa.. Na oddziale byłam uważana raczej za cichą myszkę,choć potrafiłam czasem zadziwić kilka osób np. gdy mnie wszyscy wkurzali to zaczęłam klnąc i drzeć się na te osoby. To musiało być zabawne bo raczej nikt by się po mnie takich zachowań nie spodziewał,a jednak tak czasem robiłam. Starałam się być grzeczna,ale na razie dopóki nie byłam pewna czy wyjdę to starałam się robić wszystko na pokaz. Bardzo zżyłam się z Magdą H anorektyczką z sąsiedniego łóżka. W piątek już nie wytrzymałam i musiałam intensywniej w ukryciu poćwiczyć,niestety zjadałam wszystko i przez to byłam bardzo nieszczęśliwa.
Na oddziale kwitło także moje życie uczuciowe.. Pewien chłopak - Artur się we mnie zakochał. Wszystko było by ok,gdyby on nie był aż o 2 lata ode mnie młodszy. Zresztą podobał mi się inny chłopak,miał na imię Szymon,był wysoki i chudy,a do tego bardzo uroczy. Mieliśmy dużo wspólnych tematów.. Szymon trafił do szpitala wraz z swoim sąsiadem,a także przyjacielem Adrianem,to właśnie w Adim kochały się prawie wszystkie dziewczyny z oddziału.. chyba tylko ja się w nim nie kochałam. Adi był przykładem typowego przystojniaka co lubi podrywać dziewczyny i i dużo imprezować.,a mnie bardziej kręcili chłopcy bardziej przeciętni. Szymon i Adi mieszkali na co dzień w Czarnem,koło Szczecinka i trafili na tą samą przypadłość,czyli próbę samobójczą. Szymon był w moim wieku ,a Adi o rok od nas młodszy. Z obojgiem się w pewnym stopniu zaprzyjaźniłam,ale jednak z Szymonem znaleźliśmy o wiele więcej wspólnych tematów. W sobotę byłam trochę niegrzeczna pod względem jedzenia i ćwiczeń. Nie mogłam już nieść tej ciągłej bezczynności i myśli że w ten sposób tyje..
W niedziele także byłam pod względem jedzenia i ćwiczenia niegrzeczna.. co prawda zrobiłam krok do przodu,ale wcześniej się o kilka kroków cofnęłam. Odwiedziła mnie mama z wujkiem i dziadkami,na początku atmosfera była napięta. Powiedziałam o kilka slow za dużo i miałam ogromne wyrzuty sumienia,ale oczywiście przeprosiłam.. Moja babcia gdy zobaczyła Madzie H to stwierdziła iż jestem chudsza od niej,ale ja tego nie dostrzegałam,zresztą pewnie tak było,bo moja babcia zawsze mówi to co ma na myśli i raczej nie kłamie. Bałam się następnego dnia ..,obawiałam się iż będę ważona,ale tak się nie stało.. Miałam kolejny dzień do robienia na 'pokaz' dobrej miny do złej gry. Oczywiście świadoma że w wtorek mam spodziewać się ważenia dojadłam kilka rzeczy i miałam nadzieję że dzięki temu będzie większy przyrost na wadze. Dojadłam głównie słodycze,nawet dużo słodyczy.. Żałowałam tego,ale czułam że jeśli chce wyjść to tak muszę zrobić.
Po wtorkowym ważeniu okazało się iż waga pokazała 39kg,było to trochę oszukane,ale jednak.. Z jednej strony nie dziwił mnie aż taki przyrost,bo z minimalnych porcji lub prawie żadnych,zaczęłam zjadać pięć pełnych porcji jedzenia szpitalnego.. i pić dwa litry płynów na dzień. Ten pobyt w ogóle był inaczej we mnie odczuwany,wiedziałam czego mogę się spodziewać i co zrobić by wyjść. Tylko że ja nie chciałam wyzdrowieć,nie chciałam przytyć. Po prostu chciałam wyjść do domu by dalej chudnąć. Moja psychika była na tyle uspokojona że mimo iż bałam się przytycia i reagowałam na samą myśl o tym bardzo deprymująco,wręcz panicznie się tego obawiałam to wiedziałam iż to jest jedyne wyjście z sytuacji i droga do domu. Jedzenie - mój największy wróg,miał stać się moim sprzymierzeńcem w drodze do domu. Dwie Kasie tym razem nie miały zamiaru walczyć z sobą,bo wiedziały że to potrwa dłużej i prędzej czy później i tak jedna ogłosi kapitulacje i się podda. W rezultacie 'dwie Kasie' współgrały z sobą. Jedna jadła na pokaz,druga to jak najszybciej spalała. Naszym celem było wyjście do domu i tam dalsze chudnięcie. W szpitalu by to się nie udawało,gdybym coś schudła to zapewne miała bym zaostrzenie kontraktu,leżenie i może nawet zastrzyki.. Miałam minimalną kontrolę nad swoimi zachowaniami,co prawda nigdy nie mogłam usiedzieć chociaż by 5 - ciu minut na miejscu,bo wolałam spalać kalorie,ćwicząc,biegając itp.,ale miałam kontrolę nad tym co zjadam. Prawda jest taka że czasem jadłam lub nie,albo wyrzucałam do kosza lub innych miejsc jedzenie,ale ważne było by robić cokolwiek na pokaz.
Rozdział Czwarty :
w worek oprócz tego cholernego ważenia miałam odzwiedzinki mojej mamy,a za tym szło próba wyciągnięcia mnie na żądanie. W efekcie i tak nie wyszłam,usłyszałam stara śpiewkę - 'Wyjście zagraża Kasi życiu i zdrowiu' ,nie było sensu już próbować. Prawda jest taka ze musiałam znów tu zostać wbrew własnej woli i pozwolić,aby to kontrakt decydował o moim życiu.. Spisałyśmy go zaraz po tym jak dowiedzieliśmy się o moim niewyjściu,a był on następujący :
06.11.2007r
Kontrakt zawarty pomiędzy Kasią D***** a oddziałem dziecięcym
Waga aktualna : 39kg
Wzrost : 156cm
Waga wypisowa : 43kg
#Cele Terapeutyczne :
wyzdrowieć
zmiana sposobu myślenia o jedzeniu i swoim wyglądzie
zmiana wagi ciała
uregulowanie nawyków żywieniowych
#Zasady ogólne :
Zjadam tylko posiłki szpitalne.
Nie mam swojego jedzenia.
To czego nie zjem zostawiam na talerzu.
Staram się zjadać wszystko.
Nie częstuje się od innych.
Posiłki zjadam pod nadzorem personelu.
Dieta wysokokaloryczna.
Udział w zajęciach.
W ciągu dnia wypijam minimum dwa litry dziennie płynów,w tym własne.
Wyjścia do toalety zgłaszam personelowi,staram się załatwiać przed posiłkami.
Tego nie jem :
ryb - wymieniam na danie z domu
Galaretka owocowa - zamieniam na jogurt
Mleko - wymieniam na sok.
Ważenie raz w tygodniu w bieliźnie,na czczo i po załatwieniu.
Tygodniowo mogę przybrać na wadze maksimum 1.5 kilograma.
Odwiedziny raz w tygodniu i dwa telefony przychodzące od mamy i babci.
Leże godzinę po pięciu posiłkach.
W razie nie przestrzegania kontraktu możliwe zaostrzenia.
Nie ćwiczę.
Dodatkowo mogę zjeść o 20 - tej jogurt,ciastko lub inne rzeczy z domu.
Za każdy kilogram będą przyznawane przywileje :
40kg |
|
41kg |
|
42kg |
|
43kg |
|
Podpisałam się pod tym wraz z moja mamę,pielęgniarką,panią psycholog i moim lekarzem. Na oddziale dziecięcym nie było już pani Oli Cebella i w zamian za nią była inna pani psycholog,która zupełnie nie przypadła mi do gustu.
Kontrakt wydawał się lżejszy do zniesienia niż tamten poprzedni,tym razem miałam na start już kilka przywilejów między innymi odwiedziny i telefony. Chociaż dla mnie każdy kontrakt znaczy to samo,wyrok na upasanie samej siebie.
Czułam się uwiązana do tego kontraktu,wiedziałam że muszę się jemu poddać,gdyż innego wyjścia do domu nie ma,ale z drugiej strony nie chciałam. Bałam się . No i ta waga docelowa 43 kg nie potrafiłam siebie wyobrazić ważącą tyle. Te liczby sprawiały że chciałam krzyczeć,buntować się.. pani psycholog sprawdziła ile powinnam ważyć do wieku i wzrostu na siatkach centylowych. Wychodziło że minimum 45kg,ale na to się nie zgodziłam,miałam także do gadania w ustalaniu tego 'kontraktu' ,utargowaliśmy te 43 kg ,oczywiście chciałam mniej,ale o tym nie było nawet mowy. I ta dieta wysokokaloryczna..,dostawałam dodatki do drugiego śniadania i podwieczorku. Byłam świadoma jednego,że jestem tu z własnej winy i nawet woli,bo wiedziałam co mnie czeka,a jednak brnęłam w to dalej. Musiałam dźwigać to brzemię sama. Niektórzy mówią 'naważyłeś sobie piwa,to teraz je wypij'.
Rozdział piaty :
W środę przyjechała przeze mnie oczekiwana Magda K,teraz były dwie Madzie na oddziale. Magdę H - anorektyczkę,zaczęłam nazywać Madziorek i tak tez będę ja tutaj nazywać. A na Magdę K,mówiłam Madzia,albo Magda.
Mimo iż Madzia nie przyznawała się do odchudzania,lub tez tak naprawdę było to także spisała kontrakt jako swoją terapię. Od razu się jemu podporządkowała,więc raczej zapewne nie kłamała o tym że się nie odchudzała.
Madzia przez swój cały pobyt w szpitalu w dużym stopniu mnie inspirowała.. zjadała wszystkie posiłki szpitalne i nawet dojadała,a do tego leżała kiedy trzeba i nie ćwiczyła.. zupełnie na odwrót niż ja robiłam. Codziennie po 20-tej siadałyśmy z Madzią,Adim i Szymonem do stołu i graliśmy w karty.. Był to nasz pewien sposób na nudę. Oczywiście przy tym dużo rozmawialiśmy.. W piątek Adi z Szymonem mieli wyjść do domu,ale wyszedł tylko Szymon. Dostałam od nich plusy darowane na społeczności,czułam się przez to w jakiś sposób doceniona. W ogóle w szpitalu byłam raczej lubiana osoba.. żywą legendą i stała weteranka tego szpitala. Za taka chyba mnie uważali. Ten pobyt różnił się wieloma aspektami od poprzedniego,ale szczególnie tym że o wiele mniej płakałam,prawie w ogóle. Tęskniłam na swój sposób za domem i bardzo chciałam wyjść,ale wiedziałam że lamentowanie mi w tym nie pomoże.
Czas w szpitalu leciał mi bardzo szybko.. Dużo myślałam i dochodziłam do przeróżnych wniosków. Między innymi stwierdziłam iż nie chce walczyć,bo chcę się poddać. Moim marzeniem jest zaprzestanie liczenia kalorii i nie myśleć o tym by po zjedzeniu czegokolwiek zaraz pójść to spalić. Chciałam być choć trochę normalna,mieć tą namiastkę normalności. Tylko czemu do tej pory nie potrafię tego uczynić. Moje życie opiera się na kaloriach,ćwiczeniach i wadze. Daleko to się ma do normalności o jakiej marze.
W poniedziałkowy ranek zostałam zważona i waga pokazała 39.160,nie załatwiłam się przed ważeniem. W rezultacie nie otrzymałam żadnego przywileju,wręcz zaostrzyli mi kontrakt i dali mi piętno leżenia całodobowego. Ten wyrok był dla mnie ciosem poniżej pasa.. Bałam się leżeć i nie chciałam tego. Zaczęłam panikować i dużo płakać. Na szczęście miałam przy sobie Madzie,która była dla mnie w tym momencie dużą opoką. Bałam się że przez to leżenie za dużo przytyję,a nie chciałam na to pozwolić. Następnego dnia moja mama miała urodzinki,na których mnie nie było. Zrobiłam laurkę i napisałam list dla mojej mamy.. To jedyne rzeczy na które mogłam sobie pozwolić w szpitalu.
Wręczyłam te prezenty w środę,gdy moja siostra z mama mnie odwiedziły. Oczywiście przywiozły mi wiele bajerów,które do szczęścia nie były mi potrzebne. Mieli nam zmienić panią psycholog.. Zdążyłam zaakceptować panią Anie,obecna panią psycholog,ale nie miałam z nią dobrego kontaktu i miałam nadzieje iż nowa pani psycholog będzie lepsza.
Pomimo iż miałam leżenie całodobowe to i tak nie leżałam. Nie potrafiłam.. Zapisali mi hydroksyzynę abym się uspokoiła,a moja lekarka to zaczęła mnie straszyć sonda i kroplówką,bo wraz z tym leżeniem zaczęłam zjadać coraz mniej.
Pani doktor Fryze wysłałam mnie do psychologa zajmujące się sprawami alkoholizmu,chciał mi przybliżyć problem z którym boryka się mój tato. By z nim porozmawiać musiałam iść na oddział młodzieżowy.. Przeraziło mnie tamto miejsce,zupełnie inna atmosfera niż na oddziale dziecięcym.
Madzia wyszła już z szpitala,rodzice ją wzięli na żądanie.. Była taka szczęśliwa,w końcu zasłużyła,po trzech miesiącach spędzonych na oddziale. Zaczęłam za nią tęsknić od razu gdy wyszła..
W niedziele z obawy przed ważeniem zjadłam wszystkie posiłki szpitalne i dojadłam dużo słodyczy.. Nie chciałam mieć tego leżenia,wiec musiałam jakoś zadziałać,a że zawaliłam cały tydzień,bo mało jadła i dużo ćwiczyłam,a do tego w ogolę nie leżałam to musiałam to nadrobić.
W efekcie nie byłam ważona w poniedziałek.. ,ale za to było nowe przyjęcia. Dziewczyna ma na imię Kasi i jest także anorektyczką. Mieli ja położyć do mojej sali,ale wtedy by Madziorek musiał iść do drugiej sali,więc Kasia na razie leżała na holu. Z Madziorkiem także utrzymywałam znakomity kontakt i także się bardzo zżyłyśmy.
Kasia od razu wydała mi się bardzo odważna i szalona dziewczyną,z czasem ja polubiłam,nawet bardzo,choć na początku podchodziłam do niej sceptycznie. Tego dnia także trochę dojadłam,ale mniej niż w niedziele.
Ważenie miałam w wtorek z samego rana i tym razem o dziwo się nie przestraszyłam,mimo że waga pokazała 40.400. byłam szczęśliwa że nie mam leżenia i schodzę do szkoły na lekcje. Wiem że ta waga trochę była oszukana,ale czego się nie robi by wyjść. Bardziej niż na wadze docelowej zależało mi na przywilejach,które otrzymywałam za każdy kilogram.
Był już dwudziesty pierwszy listopad..,a ja nadal tkwiłam w szpitalu. Jedynym plusem było to iż schodziłam na lekcje do szkoły. Za miesiąc i trzy dni miały zacząć się święta,a ja bałam się ze do tego czasu nie wyjdę. }Prawda jest taka że nie wyobrażałam sobie świąt spędzonych w szpitalu i musiałam coś zacząć działać. Te szpitale i cały ten zamęt wokół tego były dla mnie ciosem. Nie myślałam o wyzdrowieniu,ale bardziej skupiałam się na wyjściu do domu za wszelką cenę. Tego ''cudownego'' dnia zostałam przewodnicząca na społeczności. Prowadzenie społeczności było nie lada wyzwaniem,ale także przyjemnym doświadczeniem. Mimo iż tak bardzo chciałam wyjść to i tak mało jadłam,i dużo ćwiczyłam. Moje słowa były nic nie warte,bo nie potrafiłam działać. Mówić to jedno,a robić to drugie. Kolejny dzień także nie różnił się niczym szczególnym od poprzedniego. Miałam odwiedziny,nawet dwa razy w ciągu tego dnia,bo przyjechała moja mama,a potem mój wujek. W szkole weszłam sobie na internet i odczytywałam wiadomości do mnie. Między innymi napisała do mnie Madzia i Marta z Słupska. Oba te listy były bardzo poruszające,tylko każdy w inny sposób. Madzia pisała że sobie świetnie radzi i ze ma nadzieje iż spotkamy się na 'wolności; itp. Marta zaś napisała że jestem głupia,bo znowu trafiłam do szpitala,użyła argumentów ze tyle dzieci walczy o życie a ja sama sobie je odbieram. Zabolały mnie te słowa,ale w pewnym sensie były prawdziwe. Rozumiem jej wzburzenie,bo tak płakałam poprzednim razem że chcę wyjść do domu i ledwo mi się to udało,a teraz zrobiłam to samo. Znów jestem w szpitalu.. chora na anoreksję. Tylko że tym razem moja psychika jest odrobinę silniejsza.. moim zastępcą na społeczności była Kinga,bardzo fajna dziewczyna. Trochę zamknięta w sobie,ale dało się ją lubić,nawet bardzo. Niestety wyszła w piątek do domu.. znów przychodzą nowi i inni już wychudzą,a ja tkwię . Na oddziale pojawił się fajny chłopak,ma na imię Dymitr i jest o dwa lata ode mnie młodszy,ale za to bardzo uroczy. Najbardziej w szpitalu lubiłam weekendy. Z personelu były tylko dwie pielęgniarki jedna salowa. Było bardzo spokojnie i można było dużo ćwiczyć. Niestety po weekendzie znów wszystko wracało do normalności. Ważona byłam w wtorek dwudziestego siódmego listopada. Waga tym razem pokazała 41kg. Opiłam się przed ważeniem i zjadłam bardzo dużo słodyczy na dzień przed. Zbierałam przez cały tydzień słodycze by potem zjeść je wieczorem przed ważeniem. Obawiałam się ważenia,bo mało jadłam i dużo ćwiczyłam. W efekcie została mi 'znów' założona karta zachować i wszyscy oceniali mój stosunek do kontraktu.
Z Madziorkiem i Kasia spisałyśmy kontrakt,które zobowiązywał mnie do zjadania wszystkich posiłkach szpitalnych.. Podpisałyśmy się wszystkie.. I można by uznać że kontrakt obowiązuje. Niestety już pierwszego dnia po napisaniu tego zobowiązania zawaliłam wszystko. Zjadałam cały czas minimalne porcje i dużo ćwiczyłam.
W szkole na lekcjach rozpoznałam dwie znane mi nauczycielki. Okazało się że pani która uczy mnie WOS-u w moim macierzystym gimnazjum uczy w szpitalnej szkole także WOS-u i Historii. Była jeszcze jedna pani,która mnie uczyła informatyki w gimnazjum,choć za nią nie przepadałam. Pani Alina od WOS-u i historii,okazała się moim łącznikiem z klasa i wychowawczynią. Na bieżąco przekazywała mojej wychowawczyni jak sobie radze itp.
Nie długo cieszyłam się kolejnymi przywilejami,gdyż w środę zrobili mi 'sprawdzenie wagi',która pokazała 39.700.Od razu miałam zaostrzenie kontraktu i leżenie całodobowe. Gdy miałam już sobie wszystko zaplanowane z tym domniemanym wyjściem to znów zrobiłam kilka kroków do tyłu. Międzyczasie chodziłam do psychologów na młodzieżówkę na rozmowę i na robienie testów. Przynajmniej była to moja odskocznia od leżenia. Tym razem moje sprawdzenie nie było przypadkowe.. Pewna moja ''koleżanka'' naskarżyła iż opiłam się przed ważeniem. Prawie codziennie po społeczności rozmawiałam z praktykantka psychologi panią Asią. Była bardzo fajna i milutko się z nią konwersowało.
Kolejny weekend minął,a z moim zachowaniem i przestrzeganiem kontraktu wciąż bez zmian. Ćwiczę,nie jem i myślę paradoksalnie do czynów.
Rozdział Szósty :
Nastał grudzień,w raz z nim przytłaczająca mnie myśl,że mogę tę święta spędzić na srebrzysku,czego bardzo nie chciałam. W poniedziałek trzeciego grudnia odwiedzili mnie rodzice z wujkiem Tomkiem,było bardzo fajnie i w końcu zobaczyłam mojego tatę po tak długim czasie.
Międzyczasie moja mama podjęła wstrząsającą dla mnie decyzję.. postanowiła rozwieść się z moim tata. Z jednej strony czułam że moja mama musi to zrobić by w końcu była szczęśliwa,ale z drugiej strony nie chciałam pochodzić z rozbitej rodziny,wystarczyło mi piętno dysfunkcyjnej rodziny.
Ważona byłam w wtorek i waga pokazała 40.300. Oczywiście znowu nażarłam się mnóstwem słodyczy,dojadła łącznie około 4 - erech tysięcy kalorii. Niestety leżenie mi jeszcze nie znieśli,bo nadal nie przestrzegałam zasad kontraktu,ale w zamian za to dostałam 'małą' szanse na pokazanie że mogę przestrzegać zasad kontraktu i byłam na warunkach pół leżących by im to udowodnić. Oczywiście walczyłam z sama sobą,bo musiałam trochę ograniczyć ćwiczenia,ale jak będę już na normalnych warunkach to wrócę do intensywnych ćwiczeń.
W środę miałam terapię rodzinną i była ona dla mnie bardzo wstrząsająca,przez większość czasu płakałam. Mój tato powiedział iż czuję się winny za moją chorobę,ale przecież tym razem nie jest niczemu winien,to była moja decyzja że zaczęłam się odchudzać. Mój tato pytał się pani doktor czy jest szansa na przepustkę,na święta. Pani doktor powiedziała że wszystko będzie zależało ode mnie.. Madziorek był już na warunkach ogólnych,a Kasia ostatnio miała ważenie i schodziła do szkoły. Tylko ja tkwiłam na oddziale bez perspektyw. Na szczęście moje katusze skończyły się w piątek,gdy pani doktor w końcu dala zgodę na to bym nie musiała leżeć i wróciła do zasad kontraktu.
W głębi poczułam ulgę i chęć by tego znów nie zepsuć. Zaufali mi,a ja nie mogłam znów nikogo zawieść, a szczególnie nie mogłam zawieść samej siebie. Wpadłam nawet na pomysł by przybrać od razu do 43kg,ale wiedziałam że to jest szaleństwo. Ile słodyczy bym musiała zjeść,bo niestety była to drastyczna metoda,ale skuteczna. Na szczęście nigdy nie miałam objawów bulimii i nie zdarzyło mi się zwymiotowanie jakiekolwiek jedzenie,chyba że gdy jadę środkiem lokomocji,bo mam chorobę lokomocyjną. Do świąt nie pozostało wiele czasu,a bycie na świętach w domu była dla mnie teraz priorytetem. Odsuwałam od siebie możliwość iż bym miała nie wyjść do domu. Święta u nas w rodzinie to czas magiczny,nie liczą się problemy,tylko to że możemy być razem. Nawet w tym momencie odrzucałam myśl schudnięcia i nie zjadania posiłków. Cały ostatni tydzień można by uznać nawet do udanych,gdyż zjadałam wszystkie posiłki i także dojadałam,a do tego trochę mniej ćwiczyłam. Ciężko mi by było przestać ćwiczyć,bo lęk przed przytyciem wciąż we mnie był,ale wiedziałam że nie mam innego wyjścia.
Rozdział siódmy :
Zaczął się nowy tydzień a wraz z nim kolejne ważenie. Tym razem nie bałam się go,bo wiedziałam że będzie przyrost i to wcale nie mały. Przytyłam dokładnie 1.5kg,czyli ważyłam 41.800.W ogóle moje reakcja była zdumiewająca. Powiedziałam że spodziewałam się większego przyrostu. Po części robiłam to tylko na pokaz,ale z drugiej strony naprawdę miałam już dość tych hospitalizacji i chciałam w końcu ''żyć normalnie'' cokolwiek to znaczy. Schodziłam normalnie na lekcję i na zajęcia szkolne,leżałam po posiłkach pól godziny i dużo czasu przebywałam z Kasią. Madziorek wyszła na żądanie,przed dojściem do wagi wypisowej,ale jej nic nie groziło,choćby dlatego ze nie przejawiała symptomów anoreksji i jakiś innych zaburzeń. Warunkiem jej wyjścia było dojście do wagi docelowej w domu. Dni leciały..
Tydzień przed świętami moja mama obiecała mi że weźmie mnie do własną prośbę o ile następne ważenie będzie podobnie owocne w skutkach jak ostatnie. Nie byłam już w stanie zagrożenia życia czy zdrowia,więc jakoś nie było przeciwwskazań do trzymania mnie na siłę na oddziale.
Zaczęłam odliczać dni do piątku 22 grudnia. Moi rodzice na dni przed moim domniemanym wzięciem mnie do domu zadzwonili do mojej lekarki i powiedzieli że myślą o wzięciu mnie do domu na własną prośbę. W czwartek na dzień przed moim wyjściem miałam robione badanie - rezonans magnetyczny,było to ciekawe doświadczenia,bo nigdy przedtem tego badania nie miałam robione i widziałam je tylko na filmach. Badanie było robione w innym szpitalu. W samego rana byłam także ważona i waga pokazała 42.600,czyli byłam już na warunkach ogólnych. Po badaniu poszłam do szkoły na wigilie w szkole. Było bardzo fajnie. Wszyscy otrzymali paczki,były bardzo urodzajne. Mimo wszystko ja już byłam myślami w domu i od razu gdy wróciliśmy na oddział to zaczęłam się powoli pakować. Wiedziałam że ta waga świadczy iż jutro będę w domu. Ciężko było mi się rozstawać z niektórymi dziewczynami z oddziału,ale życzyłam im także aby szybko wyszły i nie wracały.
Nadszedł tak długo oczekiwany przeze mnie dzień piątek dwudziestego drugiego grudnia. Moi rodzice mieli przyjechać o 9 rano,bo byli umówieni na terapie małżeńską. Jednak przed nią moi rodzice porozmawiali z panią doktor i powiedzieli ostatecznie że są zdecydowani i biorą mnie do domu. Nie było odwrotu. Za kilka godzin będę w domu. Nie wiedziałam wtedy czy dobrze robię,ale mi zależało tylko na wyjściu na święta. Nie myślałam co będzie później,nie myślałam czy potem schudnę albo przytyję. To nie było w tamtej chwili dla mnie takie ważne.
Wypis dostałam około godziny trzynastej,ale na szczęście kilka minut przed obiadem i już go nie musiałam jeść.
Na pożegnanie szpitala podczas drugiego śniadania z Kasią,razem wyrzuciliśmy jedzenie. Solidarność. Trochę żałowałam że już więcej tego razem nie zrobimy,ale czas spędzony z nią był dla mnie bardzo miły i na pewno będę go wspominała jeszcze bardzo długo. Po drodze gdy już jechaliśmy do Redy to nie mogło się odbyć to bez wątpienia do nowego centrum handlowego otwartego kilka tygodni przed moim wyjściem obok mojego miasteczka. Było bardzo sympatycznie,a po tym od razu pojechaliśmy do domu. Nie wiele się tam zmieniło,chyba tylko ja sama troszkę się czułam odizolowana od otoczenia. To pewnie dlatego iż długo byłam poza domem i czułam się nieswojo.
W sobotę pojechałam z moja mama po uzupełniające zakupy świąteczne do tego nowego CH. Wracałyśmy obładowane siatkami i zmarzłyśmy bardzo.
W domu od samego przyjazdu jadłam mniej,ale to co dostawałam do zjedzenia to zjadałam. Jadłam pełne śniadania,obiady i kolacje przynajmniej na początku. Nie sprawiałam mojej mamie problemów,dosyć ich przy stworzyłam w ostatnim czasie. W niedziele wieczorem ubieraliśmy choinkę. Co roku mamy sztuczna choinkę,jest ona bardzo obszerna i ubieranie jej trwa trochę czasu. Oczywiście ubieranie odbywa się przy słuchaniu kolęd. Kika z swoim chłopakiem pomagali nam ubierać ta choinkę i przy tym się bardzo dobrze bawiliśmy.
Wigilie z rodzicami spędzałam u dziadków na wsi,a kika u rodziny swojego chłopaka.
I tym razem moja mama mnie zaskoczyła,dostałam mnóstwo prezentów o których nawet nie śniłam. Cieszyłam się z nich,ale najbardziej z MP4. Uwielbiam słuchać muzyki w każdej wolnej minucie swojego czasu,więc taki prezent był strzałem w dziesiątkę. Na wigilii u mojej babci oczywiście była także Ciotka Gosia z córkami i mężem. Bardzo milo wspominam ta wigilię,pomimo iż z jedzeniem to mi za bardzo nie wyszło. Wypiłam tylko barszczyk i zjadłam dwie tabliczki czekolady.
Boże Narodzenie spędzałam w domu.. Z samego rana się zważyła i od piątku schudłam ponad 3 kg. Ważyłam 39kg. Przy czym jadłam w miarę normalnie. W Boże Narodzenie także się nie wykazałam,bo jadłam same słodycze,co prawda nie przekroczyłam dwóch tysięcy kalorii zjadając je,ale i tak oddalało się to od normalności.
Nadszedł sylwester.. Bawiłam się na nim bardzo fajnie,tańczyłam,śpiewałam,a nawet napiłam się piwa. Od świąt przytyłam kilogram i witałam Nowy rok z waga czterdziestu kilogramów. Byłam nadal bardzo chuda i przy tym jadłam.
Taka wagę trzymałam prawie do marca,ale potem cos we mnie pękło i przestałam się ważyć i jadłam trochę więcej. Przytyłam przy tym,ale niestety nie wiem ile.
Po feriach zimowych wróciłam do szkoły i klasa przywitała mnie w miarę dobrze,szczerze to lepiej przywitali mnie nauczyciele. Nawet Kamil już tak ze mną nie rozmawiał. Justyna opowiadała mi ze podczas mojego pobytu krążyły przeróżne plotki na mój temat i raz gdy ktoś powiedział coś na głos w klasie o mnie to Kamil wraz z nimi zaczął się śmiać,mimo iż wiedział co tak na prawdę jest ze mną,gdzie jestem i na co choruje. Bardzo mnie to zabolało,bo nadal coś do niego czułam.. Wszystko w moim życiu się zmieniło. Wiele rzeczy się skończyło,kilka pozostało bez zmian i trochę ich się zaczęło.
Nie będę pisała zakończenia,bo to się pewnie nigdy nie skończy. Codziennie toczę walkę.. i w każdej chwili może mi się noga powinąć. Od razu po wyjściu odstawiłam leki i przerwałam terapię. Czy to było dobre czy nie ,tego nie wiem. Teraz gdy pisze to opowiadanie mam,y rok 2010r,od grudnia 2007 roku nie byłam w szpitalu,więc jakoś sobie radzę,ale ostatnio też miałam taką długa przerwę i mimo to trafiłam do szpitala po 2.5 roku. Dlatego nie mogę powiedzieć że wyzdrowiałam. Po prostu sobie jakoś radze i nie wiem na jak długo. Uczęszczam już do liceum i dzięki mojej chorobie chcę zdać na studia psychologiczne i pomagać innym anorektyczką w walce z choroba. Z tym że jak już wcześniej wspominałam ta choroba wraca,nie da się z niej wyjść w stu procentach,w ogóle nie da się jej do końca wyleczyć. Bo ona wraca,nie zdoła się zauważyć potyczki a ona już wróci. Trzeba baczyć na każdy krok,bo ten jeden to może być już za dużo.
Często wracam myślami do szpitala i z perspektywy czasu uważam że te pobyty to były najlepsze rzeczy jakie mnie spotkały w całym moim życiu. Moje życie co prawda się dopiero zaczyna,bo mam 17 lat i może dużo lat przed sobą,ale może tez nie. Te pobyty stały się podstawa kim teraz jestem i nauczyły mnie dystansu do życia. Moi rodzice się rozwiedli i każdy poszedł w swoją stronę,tak jakby. Nie rusza mnie już alkoholizm mojego taty,bo to jego życie i co z nim zrobi to jego sprawa. Prawda jest taka że dzięki mojej chorobie on także nabrał małego dystansu do picia,co prawda nadal pije,ale już nie tak dużo jak to było przed laty.
Nadal utrzymuje sporadyczny kontakt z niektórymi osobami z oddziału. Uważam że te przyjaźnie są naprawdę szczerze,bo budowaliśmy je na solidnych fundamentach,na emocjach,które były przyczyna naszego spotkania.
Nadal liczę kalorie,ale tego się chyba nie da oduczyć. Nadal nie potrafię całego dnia przesiedzieć nie myśląc o tym że siedząc nie spalam wystarczająco dużo kalorii.
Moja siostra założyła rodzinę i ma dwójkę ślicznych szkrabów. Jakuba i Sarę. Sport już do końca sobie odpuściłam,choć po części żałuje,ale czasu nie cofnę.
Nie byłam w stanie napisać wszystkiego co przeżywałam podczas mojej choroby,w każdym razie gdy mówiłam lek,strach to na prawdę panicznie się bałam. Na myśl o jedzeniu reagowałam jakimś dziwnym amokiem,trzęsłam się i płakałam..
kilka wątków musiałam także pominąć,bo były zbyt drastyczne.
Jedno jest pewne niczego nie żałuję. Chyba że zmartwień mojej rodziny..
Autorstwo :
Katarzyna Dzionk