Mroźny, zimowy dzień chylił się ku końcowi. Wiatr z rozmachem uderzał w okna domów, a targane jego porywami drzewa, głucho skrzypiały.
Na górce, koło domu Filipka, stał samotnie bałwanek. Wyglądał żałośnie. Na jego głowie chwiał się zniszczony koszyk, który co chwilę zsuwał się na marchewkowy nos i osadzone blisko niego oczy - węgielki. Nawet podkówkę, mającą udawać uśmiech, ktoś pomyłkowo skierował do dołu.
Dzieci upodobniły bałwanka do stracha na wróble, okrywając go starą, puchową kurtką Filipka, wyciągniętą z budy Azora.
- Tak mi smutno... - myślał bałwanek tęsknie patrząc na oświetlony dom Filipka.
Nagle usłyszał głośne sapanie: - Puf! Pufl... - coś małego zaczęło podskakiwać, próbując dosięgnąć kurtki.
- Nic nie widzę! - zdenerwował się bałwanek nie mogąc odwrócić głowy.
W tym momencie to „coś” zakotłowało się przed nim...
W bałwankowe węgielki wpatrywały się podobne, ale spoglądające z psiej mordki, czarne ślepia. Nos szczeniaka węszył zapach kurtki z budy Azy.
- Co tu robisz, maluchu? - zapytał bałwanek od razu zapominając o swoich smutkach.
Zagubiony i wystraszony malec popiskiwał tylko cicho.
- Pewnie to szczeniak Azy - pomyślał bałwanek, bo widział kręcące się koło niej, niby malutkie kuleczki, szczenięta.
- Jak im pomóc? - zastanawiał się.
- Fiu - u - u! - zagwizdał wiatr, a jego silny podmuch porwał koszyk z głowy bałwanka i rzucił na ziemię. Zaraz za nim sfrunęła w dół kurtka Filipka i miękko wylądowała w koszyku. Szczeniak wślizgnął się w nią, natychmiast moszcząc sobie wygodne legowisko. Zasnął posapując z zadowolenia.
Bałwanek poczuł się szczęśliwy. - Odpowiadam za niego - pomyślał.
Rano obudził się dom. Dzieci wybiegły na zewnątrz. Widać było, że czegoś szukają. Filipek spojrzał na górkę i biegiem ruszył w stronę bałwanka.
- Jest! Jest tutaj! - wołał radośnie, porywając na ręce, ciepłego jeszcze ze snu szczeniaka.
- Ale to mi opiekun! - Filipek ze śmiechem poklepał bałwanka, który z zadowolenia aż zalśnił w promieniach słońca.