U Gotfryda
Wskoczyliśmy wszyscy do basenu i żeśmy się wspaniale bawili: w wieloryba, okręt podwodny, topielca, delfina.
Robiliśmy właśnie zawody, kto dłużej wytrzyma pod wodą, kiedy pan Albert, który nas pilnował, stojąc na trampolinie, żebyśmy go nie opryskali, kazał nam wyjść, bo czas na podwieczorek. Wyszliśmy z wody i pan Albert zorientował się, że Euzebiusz został na dnie basenu. Pan Albert dał fantastycznego nura, w ubraniu, i wyciągnął Euzebiusza na powierzchnię. Wszyscy biliśmy mu brawo. Tylko Euzebiusz - wściekły, bo akurat bił rekord siedzenia pod wodą - strzelił pana Alberta pięścią w nos.
Ubraliśmy się (Gotfryd przebrał się za Indianina z mnóstwem piór) i poszliśmy na podwieczorek do jadalni Gotfryda - wielkiej jak restauracja. Wszystko było bardzo smaczne, ale oczywiście nie dostaliśmy kawioru, to był żart. Pan Albert, który poszedł się przebrać, teraz wrócił. Miał na sobie koszulę w kratę i zieloną sportową marynarkę. Miał też czerwony nos i patrzył na Euzebiusza, jakby też chciał strzelić go pięścią w nos.
Potem znowu poszliśmy się bawić. Gotfryd zaprowadził nas do garażu i pokazał nam swoje trzy rowery i samochód na pedały, czerwony, z reflektorami, które się zapalają.
- I co? - powiedział nam Gotfryd. - Widzieliście? Mam wszystkie zabawki, jakie zechcę, mój tata wszystko mi daje!
To mi się niezbyt spodobało, więc powiedziałem mu, że to wszystko pestka, bo my w domu mamy na strychu fantastyczny samochód, który mój tata zrobił z drewnianych skrzynek, kiedy był mały, i że, jak mówi tata, takich rzeczy nie można kupić w sklepie. Powiedziałem mu też, że jego tata na pewno nie umiałby zrobić takiego samochodu. Rozmawialiśmy, kiedy pan Albert przyszedł powiedzieć, że mój tata po mnie przyjechał.
55