36
dla panującej moralności uchodzi za „dobre“ i „zgodne z obowiązkiem". A że tak jest, to nie pozór, którego można uniknąć, lecz — mówiąc językiem Kanta — „pozór konieczny". Że zaś wszystko, co w ogóle może byd „moralnym przepisem" — nawet przy najzupełniejszej kodyfikacji i ściśle logicznym sformułowaniu tych przepisów — zawsze już zakłada pozytywny świat rzeczowych dóbr danego „czasu", który wszak w swej jakości sam już jest pod wpływem systematu panującego niveau wartości, więc „człowiek szlachetniejszy" musi naruszać „prawo moralne" lub wszystko, co tylko może być „przykazaniem" w dziedzinie moralności. Faktycznie bez winy, musi — nawet w obliczu najsprawiedliwszego sędziego, wyjąwszy bogów i Boga, — koniecznie wydawać się „winnym". Że tak jest, to nie jest objawem jakiejś nieregularności w „rozwoju" moralności, lecz przeciwnie leży w jego istocie. Zdaje mi się, że dostrzegam tutaj jądro owej koniecznej „niezawinionej winy", którą dotychczas tak paradoksalnie nazywano jedynie dzięki wyczuciu, jak się sprawy naprawdę mają. Rzeczą istotną jest tutaj konieczność złudy, której wobec „bohatera tragicznego" ulec musi nawet najsprawiedliwszy moralista. Jakkolwiek jest rzeczą oczywistą, że tragiczny bohater poznania spraw moralnych ’) jest z istoty swej przeciwieństwem zbrodniarza, to jednak może on w oczach swej epoki niczym się nie różnić od niego. Dopiero gdy wartości przez niego po raz pierwszy przeżyte odnoszą zwycięstwo i stają się obowiązującą „moralnością", może 1
i on — ex post — i w tej samej mierze zostać poznany i uznany za bohatera moralności. Dlatego też, ściśle biorąc, nie ma tragedyj współczesnych, lecz tylko prze1
| szłe. Człowiek tragiczny kroczy wśród swych współczeł<v',< ! snych cicho i bez rozgłosu swoją drogą. Snuje się niet-poznany przez tftim; — jeżeli w ogóle nie uchodzi u ludzi za zbrodniarza. Brak instancji, któraby jednego od drugiego odróżniła, nie jest tutaj przypadkowy, lecz konieczny. Być może jedynie tutaj, w tragicznym losie geniusza moralności, chwytamy nerw historyczności, całkowitej nieprzewidywalności moralnego rozwoju ludzkości: mianowicie w owym „hazardzie", pozbawionym wszelkich szans, i w związanym z całkowitym osamotnieniem geniusza moralności. Jeden z momentów i tego typu tragiczności — który być może przeżył Jezus I w Gethsemane — zawiera w sobie w jedyny sposób t o I właśnie osamotnienie. Los całego świata wydaje się tu I jakby stłoczony w przeżyciu jednego człowieka,1 jakby on w tej chwili sam jeden stał w „środku", w centrum wszelkich sił, poruszających universttm. Człowiek taki czuje, jak rozstrzyga się w nim los całych epok historii bez czyjejkolwiek wiedzy o tym; jak wszystko spoczywa w dłoni jego — tego .Jedynego".
I przez to staje się, być może, zrozumiałe jeszcze jedno: tragiczny bohater tego typu nie zawinia swej winy. f lecz „p o p a d a“ w winę: ten słusznie używany zwrot oddaje pewien bardzo charakterystyczny moment „winy tragicznej". To właśnie, że „wina" niejako przy-f chodzi do bohatera, a nie on do winy!
Ihr fiihrt im Ijeben ihn hirtein...
Tylko o nim mówimy tutaj, nio zaś § tragicznym bohaterze w ogóle