I na drugim planie, za słowami, przesuwały się na tle rzeki półobrazy, które wynurzały się z niej, jak z wody, nabrzmiałe, wzdymające się od wewnątrz, jak żagle, bliskie pęknięcia: nienawiść w postaci ruchu ręki, twarz jej matki, gdy mówi: — Nie dostaniesz pończoch — chęć rozbicia komuś głowy, rozbicia choćby szklanki, wybuchu, rzucenia wszystkiego, aby rozleciało się z hukiem; ucieczka i śmierć: płaski krajobraz, pochmurny, płaski dzień; ból odjeżdżania i umierania, podobny do bólu, który zadaje sobie czasem, raniąc się umyślnie w dziąsła: i to wszystko oddzielone od niej, która jest pusta, jak opróżnione naczynie.
Ze zdziwieniem zauważyła, że płacze, a właściwie drga tylko (Izy przychodziły jej z trudem) i oddycha szybko, jak pies w upalny dzień.
Emil siedział na kamieniu o dwadzieścia metrów dalej i obserwował ją od dziesięciu minut.
— No, ta to się będzie złościć, jak mnie zobaczy. Poza tym rok temu wyglądała jeszcze jak małe murzyniątko, miała pełno parchów na gębie i jakieś chropowate nogi, o ile pamiętam, bo chodziło to bez pończoch.
Miał zawsze skłonności do babrania się w rzeczach lekko rozkładających się, łażenie po ulicach możliwie krętych i brudnych, zawierania znajomości z podejrzanymi typami. (Np. niedaleko stąd zjadały szczury jednego z takich jego znajomych, gdy spał w kanale pod mostem. Ponieważ był gruntownie pijany, więc nie mógł uciekać.)
Twierdził: Ciekawe i bujne rzeczy rosną tylko na gównie, na nawozie. Zapach łajna jest zapachem życia. Tylko epoki rozkładu państwowego, moralnego, dawały wysoką kulturę. Tylko lekko nadgniłe osobowości są zdolne produkować sztukę. Naturalnie chodzi tu o trudny do określenia stopień rozpadu jednostki i środowiska. Odchylenie w tę czy inną stronę daje dekadentyzm lub prymitywizm. To jest chodzenie po ostrzu brzytwy, fantastycznie wąska via media.
Koniec końców, niezależnie od tego, jakkolwiek myślał, siedział na kamieniu z notatnikiem w ręce i pisał.
„Powieść o Sokratesie nie jest złym pomysłem. Fantastyczne możliwości. Zacznijmy od monologów. Np.”
Ten pomysł dojrzewał od roku i czuł się z nim, jak kobieta w trzynastym miesiącu ciąży. Zaczęło się od pewnej lekcji greki, do której — jak zwykle — nie był przygotowany. Ale pomysł trzeba było odłożyć, bo zdawał maturę.
„SOKRATES mówi: Zycie jest dobre i pełne tajemnic. (Obraca twarz do słońca i zamyka oczy.) Bogowie troszczą się o nas niewątpliwie (robi perskie oko). Zważ, Alcybiadesie... Pokarm wchodzi w nas, gdy jemy, i sprawia to nam przyjemność. Pokarm wychodzi z nas — oddawanie kału nie jest dla nas przykrością, przyznasz? — doznajemy głębokiej ulgi, graniczącej nieomal z zapadaniem się w niebyt... Nasi bracia sofiści, którzy byli daleko na Wschodzie... Zresztą nie odbiegajmy od tematu. Gdy kochamy kobiety, jest to dobre. Gdy kochamy mężczyzn — wiesz... A gdy nie kochamy, doznajemy spokoju i możemy grzać się w słońcu. Gdy myję się, czuję, jak zimna przezroczysta woda spływa mi po skórze; czynię to zresztą rzadko; gdy nie myję się, to znaczy, gdy żona moja nie nagania mnie, a zdarza się to często, wiesz bowiem, Alcybiadesie, że niechętnie sypiam w domu — wyleguję się w błogiej bezczynności, graniczącej z nicością, i lekko cuchnę. A przecież lekko cuchnąć nie jest rzeczą przykrą.
SOKRATES milczy i patrzy na morze. Po chwili mówi:”