— Jechać. Dżonki chińskie. Samoloty. Dom publiczny. Widzi go ze wszystkimi szczegółami. Z salonem lustrzanym, przypominającym wejście dużego hotelu, z barierą, oddzielającą prostytutki od gości, i w każdej wybranej widzi siebie i czuje za nią. I potem dziesiątki wejść i wyjść. I małych chłopców na ulicy, zapraszających do odwiedzin. Potem nagle biały jacht...
On:
— Co „nigdy więcej”?
Tego nie zobaczysz. I tych bram, i domów. I tego śniegu.
Nagle cofnął się za siebie, poza siebie, i zobaczył: że tego już nigdy nie zobaczy. W końcu uświadomił sobie, że to wydobywa się z niego.
Ona myśli:
— Wieś. Godz. 19°3 przejeżdża ekspres. Nie zatrzymuje się na stacji. Stacja jest domkiem z małym ogródkiem. Codziennie 1903 stoi naczelnik stacji w czerwonej czapce i salutuje pociąg. Codziennie 19°3 na stacji spotyka się elita miasteczka-wsi. Ona jest córką ekonoma i kocha naczelnika stacji. Naczelnik ma dalekie, niebieskie oczy. Te oczy codziennie, z nowym niepokojem, wypatrują ekspresu 1903, jakby od niego miały zależeć losy świata. Może zależą?
Tyle możliwych żywotów, tyle różnorodnych. Dławi ją to, że jest ich tyle, TYLE. Tak, jak on mówi, że jest tyle książek na ograniczony temat, że jego to dławi. Jej to też zatyka oddech, że nie można żyć wielu żywotami naraz.
I wtedy zaczęła powstawać przepaść między nimi. Chociaż oni tego nie zauważają. Wciąż jeszcze sądzą, że myślą to samo.
Ale Ewa znajduje się już w tym czasie w stanie, który zbliża się do okrągłości kuli, kiedy wszystko dobre czy złe pochłania z jednakową żarłocznością, kiedy jej jest wszystko jedno, czy ją się kocha, czy nie, czy ją się zdradza, czy nie, bo wszystko jest życiem i wszystkiego należy zaznać, i tak jak kula — toczyć się dalej; jest nienasycona.
„Jakkolwiek bądź ludzie się do mnie zbliżają, tak ich przyjmuję, albowiem wszystkie drogi są moje”l — można było o niej powiedzieć. „Ja jestem tym wszystkim” — można było o niej powiedzieć.
Wtem staję przed ulicą, która jest szeroka, ciemna i długa, nie widać jej końca, która wygląda jak step, pokryty śniegiem nienaruszonym — biała przestrzeń. Stanęli przed nią i zawahali się. Śnieg był czysty, nietknięty. Zawahali się chwilę i potem poszli dalej, zostawiając głębokie ślady.
Nad nimi wiruje i unosi się „nigdy” i śnieg. Nad nią — „jechać”. Ona popatrzyła na jego twarz i przestraszyła się: była tak zmieniona, upiorna. On popatrzył na nią i przestraszył się: wrażenia, jakie wywołała jego twarz. Przycisnął jej ramię do siebie i wydało mu się, że trzyma za ramię NIKOGO.
Wtedy ona zamknęła się w sposób, który znał, jak kwiaty, które zamykają się na noc, jak jeż. Została tylko opancerzona powierzchnia. I wtedy wypuściła, jak rakiety, czerwone, zielone, swoje pragnienia: tyle możliwych żyć.
Ich kucharka Marysia. Młoda dziewczyna. Patelnia. Zycie jest od niedzieli do niedzieli. Życie składa się z samych niedziel. A ile życie ma niedziel?
Jak przez mgłę, przeniknął do niej jego głos:
— Ja też chciałem być i chcę chwilę — żebrakiem, leżąc na ulicy, i kulisem chińskim, i prostytutką, wiesz jak miałem
1 Z księgi „Bhagawadgita” (przyp. autora).
139