Po chwili dopiero odpowiedział:
— Przepraszam cię na chwilę — i wyszedł.
Poszedł do łazienki, gdzie przekonywał siebie przez chwilę, że jest głupi. Potem: — Ostatecznie nic się nie stało. Tam siedzi smarkula i... Mimo wszystko jest to rzecz dostatecznie nadzwyczajna, że gdyby ją opisać, to wyszedłby kicz. To było na pewno lepsze niż Werner Kraus, albo ja jestem wariat. W pokoju wtedy działo się coś. Za długo już siedzę.
Wrócił. Straci! całą ochotę na nią. Bal się jej, mimo że była naprawdę grzeczna.
— Wyjdziemy trochę.
— Wyjdziemy.
W przedpokoju zauważył, że pada deszcz.
— Mam tu kapelusz jednej mojej znajomej. (Był to kapelusz Ewy.)
— Weźmiesz go?
— Wezmę.
Przez pięć minut nie mógł znaleźć w szafie kapelusza. Gdy go znalazł w końcu, włożyła go tak, jak gdyby od dwóch miesięcy był jej kapeluszem.
Na ulicy ulewa. Ona wsunęła mu rękę pod ramię ruchem łagodnym i zdecydowanym. Płynęli od latarni do latarni. Na pewnym rogu wiatr wyskoczy! na nich, jak zly pies.
— Czyja fotografia stoi na fortepianie?
W tej chwili przypomniał sobie, że deklamując (i to jak), zerkała cały czas na fortepian.
— Właścicielki kapelusza, który nosisz.
— Kochasz ją?
— Tak.
Znów wiatr i deszcz prosto w twarz. Zaprowadził ją w okolice starego klasztoru, gdzie huczały w górze stare drzewa, jak pociąg, przejeżdżający przez most. Olbrzymie, chwiejące się kraty, zielonkawe, odległe światło. Pozwoliła się łaskawie pocałować, patrząc na latarnię. Zrobił to na złość sobie, bez przyjemności, na złość jej; wiedział, że ona czuje i wie, jak dalece nie sprawia mu to przyjemności.
Z rękami w kieszeni, patrząc w górę, ona mówi:
— No, dosyć komedii.
— Wszystko dotychczas było serią komedii.
— Tak, ale komedii dość nudnych. W tym miejscu całuje mnie już ósmy chłopak. Wracamy.
Więc wrócili. Szli obok siebie w milczeniu. To była z jej strony poza może, która się mogła stać decyzją na serio, albo decyzja na serio, która mogła przejść w pozę; to wszystko jedno zresztą. On wiedział o tym i myślał:
— Jednym jedynym słowem mogę zepsuć wszystko. Jeden ruch ręki i przegrałem. Wiem, że ona teraz pójdzie do domu, jeśli ja czegoś nie zrobię. I wtedy to, co jest teraz grą, stanie się nieodwołalnie naprawdę. To będzie pierwsza i ostatnia rzecz, która będzie „nią”. Czuł idealną pustkę w głowie, jak zwykle wtedy, gdy zdawał sobie sprawę, że musi coś wymyślić.
W pewnym momencie ona stanęła i zdjęła kapelusz z głowy.
— Masz tu ten twój kapelusz.
Deszcz spływał jej strugami po twarzy.
— Nie musisz mnie odprowadzać...
Wtedy on odpowiedział najlepszym i najswobodniejszym ze swoich głosów:
169