krzyczały za nią, wyślizgiwała się im w ostatniej chwili, gestem matadora; tańczyła pomiędzy samochodami.
Z daleka jeszcze zobaczyła niebieskie oczy, które potem znikły za jedną szarą panią i pokazały się znowu już bliżej, i blond włosy, i jasną sukienkę: delikatna mała, dawno nie widziana Basia. Niebieskie oczy robiły się coraz większe, w miarę zbliżania się, nienaturalnie duże, pokrywały się mgłą, mały nos węszył. Poczuła idący od Ewy zapach, podobny do zapachu szczęścia, nieokreśloną i nie dającą się określić aurę, zapach gorzki i zwycięski.
Cofnęła się i stężała. Nie odezwała się do niej i gdy Ewa minęła ją, patrzyła za nią długo, starając się nie stracić jej z oczu w tłumie. I kiedy Ewa już była bardzo daleko, kiedy wyłaniała się, unoszona przez falę i zapadała się i wreszcie znikła; niebieskie oczy wciąż jeszcze szły za dziewczyną, która miała być Ewą.
Ewa tymczasem weszła do parku, i tu wessała ją wielka cisza, wyolbrzymiona przez daleki hałas miasta, skrzyp wózków nianiek, bełkot dzieci. Wystawiła twarz do zachodzącego słońca.
Bachory przebierały różowymi nogami jak świerszcze, życie wchodziło powoli na tęczówki, potem zanurzało się w źrenice, potem znowu wypływało; tętniło wolno. Starsze mówiły:
— O, ten rak święty, ten robak, chodź tu, kochanie, patyk ci dam.
Mogłoby się wydawać, że rozmawiają między sobą, ale one tylko mówiły do samych siebie.
Rozmawiała z nimi o wodzie, o łabędziach, które pływały obok, o czarach.
W alei, gdzie nie było nikogo, uciekła i zobaczyła ziemię z bliska, zupełnie z bliska. Poprzez góry piasku wędrował, jak wielbłąd, mały żuk, niosąc na grzbiecie wielki błysk słońca, miniaturowa trawa, podobna do oazy, zmięty papier, który wyglądał jak szara skała, dymiący jeszcze niedopałek papierosa — mały wulkan.
Usłyszała opadanie na wodę kropel wodotrysku, szum pobliskiego mrowiska, ciche skrzypienie liści, ocierających się
0 siebie, przy zupełnej nieruchomości powietrza, i jeszcze jeden szmer: to wiewiórka na wysokim świerku wachlowała się ogonem.
I tak, jakby wszystko było przezroczyste, poprzez wiele warstw szyb i luster, zobaczyła małego żuka i niebo, zobaczyła w ziarnkach piasku morze, na wodzie pływająca twarz matki, fale, zalewające brzeg, na dnie muszle; i wszystko było widać poprzez wszystko: ucieczki w domu, lekcje matematyki, rozkosz, góry. Basia, łąka w górze rzeki, balon sylwestrowy, chodzący za nimi jak pies, zapach ziemi po deszczu, kołyszące się zboże, które śpiewa, i rzeczy nie widziane dawno i rzeczy nie widziane nigdy... I poczuła strumień życia płynący przez nią, jak powietrze przez organy, poczuła, że dźwięczy jak rezonująca struna.
Podniosła głowę. Zieloność świeża i jasna, gdzieniegdzie już dojrzała i ciemna, granatowa w miejscach cieni; a na wierzchołkach drzew pieniła się jeszcze zieloność.
Oplątany był drzewami kościół koloru złotawego piasku, oparty na jońskich i lekkich kolumnach, o lukach barokowych i kapryśnych, pomiędzy które wkradało się wesołe
1 jedwabne niebo.
Na głowach świętych, którzy stali w łagodnie rzeźbionych wnękach, siedziały niebieskie gołębie. Wiatr zeskoczył
197