— Ba, pewnie, że po dobrą wódkę to warto przepłynąć na drugi brzeg.
— No to zróbcie mi przyjemność, jak już się przeprawiacie, to zabierzcie też i na*.
— A wsiadajcie, jak chcecie.
Razem z ostatnimi blaskami dnia dotarliśmy na brzeg peruwiański. Przy ładowaniu jeepa złamała się deska w łodzi i wóz o mało nie wpadł do wody. Na środku jeziora dął silny wiatr, który przechylił łódź, tak że nadgniły powróz pękł. a samochód ześliznął się do samej burty, ale w ostatniej chwili zdołałem go zablokować wiosłem. Niewiele brakowało, a spocząłby obok skarbów inkaskich na dnie Titicaca. Najważniejsze jednak, że przepłynęliśmy cieśninę, a to było naszym głównym celem. Wypiwszy z moimi nowymi znajomymi butelkę cziczy, podszedłem do „kapitana”, aby mu zapłacić. Dałem mu 10 000 bo!ivianos. Popatrzył na mnie, potem zwrócił mi 2000 i długo przetrząsał swój brudny woreczek ukryty pod ponczem. Jednocześnie zdawał się liczyć w pamięci, pomagając sobie palcami. W końcu zwrócił mi 4600 boliyianos.
— Ależ nie, to dla ciebie, weź te pieniądze — zaprotestowałem.
— Nie, od przyjaciół nie bierze się napiwku, ja tam lubię czyste rachunki. Policzę ci 5000 za auto, 200 za twoją kobietę, 200 za psa, a ty za darmo, tobie nic nie liczę. Razem wyszło 5400. Umiem liczyć, chodziłem do szkoły!...
— Ale jak to się stało, że jednak się wziąłeś za robotę, skoro koka sraciła smak?
— Nie straciła smaku. Myśmy tylko chcieli kupić wódkę, a was zabraliśmy przy okazji. Dlatego koka nie straciła smaku. Bo kiedy się płynie po dobrą cziczę, to koka nie traci smaku, oj, nie!