A tu naraz za oknem zagruchotały gołębie. Wleciały do izby i zaczęły tak szybko młócić dzióbkami, przebierać pazurkami, a pomagać sobie skrzydłami. W oczach wyrosła górka maku, a popiół unosił się przez okno, niczym obłok. Jeszcze do wieczoru słońce nie dobieżało, a robota już była skończona. Następnego dnia Popieluszka zwróciła się do klucznicy:
— Mak jest przebrany, jak żeście kazali, to i na zabawę pójdę, jakżeście mówili.
— Nie może być — rzekła klucznica — słowo swoje odmieniam. Jakże to smolucha na zabawę pójdzie, przecież ją z tanecznej izby wygonią.
Zaśmiała się szyderczo i zadrwiła sobie:
— Idźże, idź i tańcuj tam do białego dnia. Tylko żebyś o wschodzie słońca napaliła w kuchennych piecach.
Uradowana Popieluszka wyskoczyła zaraz do swojej izdebki. Umyła się czysto, gładko przeczesała włosy i wtedy dopiero się opamiętała.
— Co mi z tego. Jakżem ja głupia, w czym polecę na tę zabawę. W zasmoluchanej sukience, w obszarpanym kaftaniku. Narażę się na śmiech i na drwiny! już mnie po mojej radości.
Wtem nadleciał gołąbek i zawołał.
— Za mną, sieroteczko, do Dąbrowy niedalezko.
Gołąbek swój lot do ziemi zniżył i na Popieluszkę spoglądał. Dziewczyna pobiegła za nim. W Dąbrowie gołąbek kilkakrotnie dookoła obleciał stary dąb, za każdym razem dziobkiem stuknął:
— Dębie stary, dębie stary, Popieluszce daje swe dary.
Gdy po raz trzeci poprosił, dąb się otworzył, Popieluszka patrzy, a tam przestronna komora, a w niej rzędem stoją skrzynie, a w skrzyniach pełno, pełniuśko świątecznego przyodziewku. Tu koszula cieniutka, w drobne kwiaty haftowana, tu kolorowe kaszubskie chabry, zlotem, srebrem dziergane, tu spódniczka kwiecista, tu zapaski z naszywanymi wstążeczkami, tu sznury korali i bursztynu, przy nich wstęgi aż do ziemi.
Hej! jakież tu bogactwo, sama uroda. Przyodziała się Popieluszka w kaszubskie stroje, a gdy przejrzała się w wodzie, nie mogła siebie samej poznać, tak nad podziw była odmieniona. Pokłoniła się dębowi i zaraz ku gościńcowi pobiegła. Tu muzyka już grała, niósł się śpiew, skrzypce przewodziły, popiskiwał flet i huczał bęben, dziewczęta i chłopcy ze wszystkich checz wsiowych ku tej zabawie dążyli.
— Skąd ta dziewczynka najpiękniejsza ze wszystkich, a jaka smukła i zgrabna, jakie ma butki na obcasach, czerwoną wstążką sznurowane aż po kolana.
Chłopcy zaczęli się do niej cisnąć. Ale panicz, który przybieżył na tańce, rozgarnął ciżbę, obcasami trzasnął przed Popieluszka, rękę jej podał i poprosił do tańca... krzyknął wesoło:
— Chodzonego!
Zaraz też chłopcy do dziewcząt podskoczyli i para za parą ruszyli z wolna dookoła izby. A Popieluszka z paniczem im przodkowała. Jak to słonko, co zanim się rozgrzeje i po niebie chybko potoczy, podnosi się wolniusieńko, ni to sennością jeszcze ociężałe, ni to nieśmiałością powściągnięte, tak i oni szli niespiesznie, z dostojnością i uwagą, jakby poznając, jakby udeptując to koło, po którym potem wirem się poniosą. Obeszli tak izbę trzy razy, aż panicz przed muzyką stanął i złotego dukata do skrzypiec wrzucił. Wesoluch oderwał smyczek od strun i baczył, jaką mu nutę przodkujący poda, a panicz zaśpiewał.
A daj że mi bicza, matko,
To pojadę do Kartuz.
Bo tam grają, przyśpiewują,
Same nóżki podrygują.
Dopiero smyczek na struny spadł i poszedł po nich drobno, coraz śmielej, coraz chybciej, coraz ochotniej. Teraz tanecznicy puścili się na izdebkę, miarkując obroty, aby nie wypaść z kolei, zamaszyście, ale spokojnie, właśnie jak te konie, co wystałe w stajni rwą się w zaprzęgu do kłusa, ale cugle je wstrzymują. Tak i ich wstrzymywała ochota jeszcze nie rozkręcona, umiarkowaniem jeszcze hamowana. Dopiero gdy przodkujący muzyce ogłosił:
Kto wyrwał, kto wyrwał Kogutowi piórka?
Ani ja, ani ty,
Sołtysowa córka.
Wesoluch chybkość obertasa podwoił, potroił, bębenista jeszcze mocniej zahuczał, a flecista drobne nutki potoczył, że te jakby koraliki
259