18 Zygmunt Kubiak
ważnego? Może tak ważnego, jak dla Mickiewicza doświadczenie „snów, które trudzą”... Czy przypadkiem nie przedarło się tu poprzez cechującą stale Kochanowskiego powściągliwość i ironię jakieś uparte, nie opuszczające go wspomnienie czegoś, co się dokonało niegdyś, dawniej niż przęd dziesięcioma laty, i co jednak ciągle trwało jako nieuleczalne rozdarcie? Refleks — w tej wizji podczas pisania — półironiczny refleks tamtej przemiany, tamtej walki, tamtego (chyba) bólu?
Nie łudzę się, że znam Kochanowskiego, jak nie łudzę się, że znam Homera, Wergilego, Dantego, Szekspira, Mickiewicza, Keatsa. Ale przecież wolno czegoś się domyślać. Ilekroć w labiryncie miga mi światełko, idę za nim. Jeśli tamta walka wewnętrzna, mirum duellum, rozegrała się między „Poezją tchnącą jakimś niewysłowionym czarem” a horacjańską Necessitas (a myślę, że istotnie tak było), pragnę zrozumieć, czym jest ów Mus, który nad stołem mistrza także w Czarnym Lesie staje. Z cytowanych przed chwilą strof otwierających polskie Pieśni zdaje się wynikać, że Mus jest tą cechą świata, życia ludzkiego, ludzkiego losu, której rozpoznanie poezja angielska piórem Williama Blake’a określi słowem Experience — Doświadczenie. Chodzi tu o rozpoznanie — podobne do tego, które Szekspira przeobraziło z baśniowego poety w tragika — jak się toczą sprawy tego świata.
Ani ty wyswobodzisz serca z ciężkiej trwogi,
Ani z okrutnej śmierci sideł wyrwiesz nogi.
{Pieśni, I 1)
Wtóruje temu rozpoznaniu wiele, bardzo wiele strof w polskim dziele Jana Kochanowskiego.
Cóż pomoże zbroja Albo władza twoja?
Serca nie zleczą żadne złotogłowy,
Żądny skarb troski nie wybije z głowy.
(Pieśni, 1 5)
Myślę, że nie tylko złotogłowy, czyli tkaniny złotem przetykane, okazały się bezsilne wobec doświadczenia, nie mogły mu sprostać. „Któż by sprostał tobie, o życie, gdyby nie śmierć?” — tak przemawiał grecki poeta w Antologii Planudejskiej, którą Jan Kochanowski znal dobrze.
I oto w jakimś okresie, a może w jakiejś jednej niewypowiedzianej chwili, sam tego doświadczył. Co się kryje na przykład za tym dziwnym, naprawdę bardzo dziwnym westchnieniem:
Śnie, który uczysz umierać człowieka...
(Praszki, II 37)
Nie wiemy jak—nie wiemy dokładnie kiedy — to się ujawniło: że nie tylko złotogłowy, lecz także piękność Złotowłosej, cała ta łuna piękności, i nawet cała piękność widzialnego świata nie mogą zleczyć serca, przed którym rozwarło się doświadczenie, trzeźwe rozpoznanie spraw' życia i śmierci. Dokonało się, jak myślę, coś podobnego do dramatu, jaki opisał John Keats w sławnej przypowieści zanotowanej w liście do J.H. Reynoldsa z maja 1818 roku:
Porównam życie ludzkie do rozległego domostwa, zawierającego wiele komnat, z których tylko dwie mogę opisać, bo drzwi do innych są, jak dotąd, przede mną zamknięte. Pierwszą, do której wchodzimy, nazwę dziecięcą, czyli nie znającą myśli komnatą; w niej pozostajemy dopóty, dopóki nie zbudzi się w nas myśl. Długo tam przebywamy i chociaż drzwi do drugiej komnaty są szeroko otwarte, a spoza nich wielka bije jasność, wcale do nich nie spieszymy. W końcu jednak popycha nas do tego w niedostrzegalny sposób budzący się w nas pierwiastek myślenia. A gdy przekraczamy próg drugiej komnaty, którą nazw;ę komnatą dziewiczej myśli, światło nas ogarnia, woń błoga; wszystko, co widzimy, zadziwia nas i raduje; chcemy pozostać tu na zawsze w radości. Oddychanie jednak powietrzem tej komnaty ma i taki skutek, że wyostrza się nasze wejrzenie w serce i naturę człowieka; nerwy nasze rozpoznają, że świat jest pełen niedoli i udręki, bólu, choroby i ucisku. A przez to owa dziewiczej myśli komnata z wolna mrocznieje, po wszystkich zaś jej stronach otwierają się liczne drzwi — wszystkie ciemne, wszystkie do ciemnych wiodące korytarzy. Nie widzimy już równowagi dobra i zła. Jesteśmy we mgle.
Sztuka Jana Kochanowskiego — jak zresztą także sztuka Johna Keatsa — nie pozostała we mgle. Wydarła się z owej mętnej mgły rozpaczy, która słabszych artystów — jeśli rozpaczy doświadczyli — dusi i unicestwia. „Wszystko, co mnie nie zabija, wzmacnia mnie’’. Jan Ko-