SEZON ARCYDZIEŁ, czyli WZLOT
stosunek do przedstawionych tu, nieoczekiwanych konsekwencji autobiograficzności filmu, najlepiej charakteryzuje długi list, jaki napisał w tej sprawie do ojca, jeszcze przed premierą filmu, z końcem maja. Warto przytoczyć jego obszerny fragment:
Sfilmowałem tylko to, co zdarza się, albo może się zdarzyć i w innych rodzinach. Pokazałem normalnego nastolatka, który chodzi na wagary, podrabia podpis rodziców, podkrada im pieniądze, kłamie... I pomimo przykrości, jaką sprawiło mi wydrukowanie przez niektóre gazety różnych głupstw, absolutnie nie żałuję, że zrobiłem ten film. Wiedziałem, że przysporzy on wam zmartwień, ale jest mi to obojętne: od śmierci Bazina nie mam już rodziców. Nakręciłbym najobrzydliwszy film świata, gdybym przedstawił prawdziwie swoją egzystencję przy ulicy de Navarin między 1943 a 1948 rokiem, moje ówczesne relacje z mamą i z tobą. Przez cały ten okres nie zjadłem ani kawałka czekolady; wywoziliście ją do Fontainebleau. Wyjeżdżaliście w sobotę, nie zostawiając mi praktycznie niczego. Radziłem sobie, kradnąc cukier. Od niedzieli wieczór żyłem w kłamstwie i strachu. Między mamą a mną było stałe napięcie; zdarzało mi się leżeć na podłodze i odbierać jej kopniaki, jak pewnego ranka, kiedy po dwu godzinach stania w kolejce przyniosłem do domu tylko jedną paczkę biszkoptów. Stawszy się tchórzem i ponurakiem, nie otwierałem ust, toteż wasi przyjaciele podziwiali moją grzeczność przy stole; nienawidziłem mamy w milczeniu, ciebie zaś kochałem, pogardzając tobą równocześnie. Jakim dramatem była wizyta u lekarza, kiedy trzeba było ujawnić stan moich skarpetek... Zdarzył się też inny, śmieszny dramat, który wpłynął na całe moje życie: jo$
chodzi o poprawkę w szkole Rollina, żeby przejść do szóstej klasy. Wtedy byłem jeszcze dobrym uczniem i moja porażka przed wakacjami była przypadkowa. Przy poprawce we wrześniu miałem wszelkie szanse powodzenia. Spędzałem wakacje u dziadków w Juvisy i prosiłem was w liście, żebyście przyjechali po mnie w niedzielę przed egzaminem. Nie przyjechaliście; spędzaliście weekend jak zwykle w Fontainebleau i trudno było zapewne go skracać, żeby jechać do Juvisy po smarkacza... Nie przystąpiłem więc do poprawki. Zapisaliście mnie do szkoły komunalnej, gdzie zaczęły się moje nie kończące się tarapaty. (W oryginale: ...ou j'ai cotnmence a faire les 400 coups; opisane zdarzenie jest udokumentowane - miało miejsce we wrześniu 1943 roku, w okresie bezpośrednio poprzedzającym zdarzenia przedstawione w filmie - przyp. T.L)
Podpisujesz swój list Twój ojciec (wyłącznie ustawowy). Rozumiem twoją gorycz. Ta rewelacja była dla mnie straszliwym szokicm. Opowiadałem ci chyba, jak odkryłem ją grzebiąc w szafie i znajdując kalendarzyk z 1932 roku.
Mówiłem ci też, że sama atmosfera rodzinna sugerowała mi istnienie jakiegoś sekretu, dotyczącego moich narodzin. Mama nienawidziła mnie tak bardzo, że wydawało mi się przez pewien czas, iż to ona nie jest moją prawdziwą matką.
Nie, rzeczywiście nie byłem „dzieckiem maltretowanym ; po prostu nic by em „traktowany” w ogóle. Czułem się niekochany i - odkąd zamieszkałem z wami - zbyteczny. Mam pełną świadomość, że stałem się kłamcą, złodziejem, ponurakiem. dzieckiem skrytym, nieprzystosowanym i „trudnym". Gwarantuję wam jednak, że moja córka nie będzie trudnym dzieckiem. Po to. zęby od razu miała własny pokój, umieściliśmy nasze łóżko w jadalni i rozpieszczamy ją. jak tylko to jest możliwe; uważam bowiem, że z dwu możUwych błędów lepiej jest dziecko rozpieścić, niż pieścić je za mało.