A mnie nnsl Mmrtna Izy pędzi do oka;
" • m",c kl,,l> Conrad lak porzucił?
Al. s ly lepszy! tyś do innie powrócił!*
w róciłem, laba, i powrócę znowu.
Zawiei z miłości i Konrada słowu.
Wrócę, i rychło; lecz teraz już chyża Chwila rozstaniu na skrzydłach się zbliża.
( •d/ic? po co jadę? szkoda chwil na słowa,
<.dv je ma skończyć najgorsze: bądź zdrowa! Odkryłbym jednak lecz już czas zbył drogi.
Nie bój się! wcale nie straszne si wrogi.
I ii ci zostaje straż silna, podwójna,
Będziesz bezpieczna <> mnie bądź spokojna!
Nie baw samotna, gdym ja oddalony.
Jadących ze nma poruczam ci żony.
W’ tern miej pociechę, że po tern zwycięstwie, Nagrodę trudów znajdziesz w bezpieczeństwie. Słyszysz! dźwięk trąbki? ha! łódź już goto*
| wa.
Jeden wzrok, uścisk! raz jeszcze! bądź zdro Łkając, na szyi zawisła rękami. fwa!
Drżące w nim serce czuje pod ustami.
On nie śmiał podnieść, nic śmiał znieść widoku Bladości w twarzy i rozpaczy w oku.
W całej dzikości bezładnego wdzięku,
Włos jej po jego rozesłał się ręku.
Stłumiony oddech i mdłe serca bici. świadczą w niej tylko cierpienie i życie...
Zagrzmiał huk działa odjazdu godzina.
Słońce zachodzi - on słońce przeklina.
Strzał drugi, trzeci; ścisnął z uniesieni*
Niemą od żalu. proszącą milczeniem,
Zwróci! się nagle drzwi z łoskoletn trzasły.
XV
«Co? już go niema? straszliwe pytanie. Gdy kio tak nagle samotnym zostanie!
Myśl nie śmie wierzyć, że oczy nie mylą
Przed chwilą jeszcze tu stal był przed chwilą Gdzież jest? Wybiegła obłąkanym krokiem. Aż łzy jej wreszcie lunęły potokiem Bujne, gorące; myślą za nim woła:
Bądź zdrów!» wymówić nie śmie, i nie zdoła. Ach! l:o w tern słowie choć się chcą uśmiechać
Wiara, nadzieja — rozpacz tylko słychać.
W bladych jej rysach, jak w twarzy z kamienia, Tchnie dziki wyraz wiecznego cierpienia;
Oczy jej modre, szkliste, bez promieni.
Jak gwiazdy we mgle błądzą po przestrzeni.
I ach! dostrzegły — to on! — już daleki!...
Wtedy raz jeszcze z pod łzawej powieki
D 1. I o ó / t rt t \ i /mi lilii l*\*