Ponieważ myśliwy nie może równocześnie przyświecać sobie i strzelać, wtyka lampę pomiędzy nogi lub trzyma ją w zębach. Może ją także przymocować do czoła.
W krajach, w których wolno polować nocą na drapieżniki, można kupić lampę nagłowną. Oprawka wraz z reflektorem przymocowana jest do szerokiej gumowej opaski, którą myśliwy zakłada na czoło. Jeden z elastycznych przewodów wiedzie do umieszczonej w kieszeni baterii, drugi do wyłącznika przyciskowego przylepionego tuż obok języczka spustowego strzelby. Lepsza od niej jest z pewnością lampa myśliwska umieszczona na lufie i świecąca dokładnie tam, gdzie zwraca się wylot lufy. Oszczędza ona celowania za pomocą muszki i szczerbiny, co możliwe jest tylko wtedy, gdy lampa równocześnie oświetla broń. Jeżeli nagle wynurzy się tygrys, pantera lub wilk, ma się raptem kilka sekund. Znienacka zapalone światło poczytują one wprawdzie za błyskawicę z ciemnego nieba, płoszą się jednak, gdy ta błyskawica trwa nienaturalnie długo. Błysk i strzał muszą nastąpić tuż po sobie.
Ja być Apolinary — uśmiechnął się czarny — i ja się przedstawiać, ja być kucharz monsieur i madame.
Rzeczywiście nosił to imię, pobożny misjonarz nadał mu je na chrzcie ku • /ci świętego Apolinarego, z którego dzielny młodzieniec z plemienia Koko-losów 1 miał brać przykład. Bądź co bądź nasz Apolinary zaszedł już tak daleko, że z prawie nagiego dzikusa z głębi buszu awansował na szefa kuchni pułkownika Thibaut, któremu podlegały sprawy polowań i kłusownictwa na terenie całej kolonii. Odpowiednio godny był wygląd jego kucharza. Znakomicie odprasowany garnitur z białego lnu opinał krępą sylwetkę, na nogach miał wyglansowane skórzane buty, a na powitanie zerwał z naoli-«innej fryzury szykowny tropikalny hełm. Sprawił sobie także okulary (ze /kieł od lornetki), dzięki którym miał uchodzić wśród towarzyszy plemien-nyi h za człowieka wyjątkowego. Mimo chełpliwości Apolinary sprawiał dolne wrażenie, chciałoby się rzec wręcz za dobre, bo jak na safari po werte-I mc h buszu był właściwie zbyt wytworny. Jednak pułkownik Thibaut, który lego dnia wyjechał na urlop do kraju, polecił nam swego kucharza tak kategorycznie, że nie mieliśmy w ogóle wyboru.
Był to pomyślny układ, bo z jednej strony w czasie nieobecności szefa Apolinary' znalazł się pod dobrą opieką, z drugiej zaś mieliśmy człowieka, Mory poza kucharzeniem mógł nam służyć jako tłumacz.
— Czy to znaczy, że umiesz gotować tak jak biali? — zapytała Marianna, I boć właściwie rozumiało się to samo przez się, bo już od lat służył w domu I liibaut.
Ja móc wszystko zrobić jak madame pułkownik... pierwszorzędny kuchnia z sam Paryż...
Brzmiało to nad wyraz przekonująco i na pewno w głębi afrykańskiej il/ic/y nie liczyliśmy na taki luksus.
175
Kokotosi lub Makari, afrykańskie plemię na południu Czadu (przyp. tłum.)