Któż z nas — ludzi w pewnym wieku — ze zdumieniem nie ogląda fotografii z dzieciństwa i wczesnej młodości, nie zadaje sobie pytania, co właściwie łączy mnie z owym papierowym cieniem? Zaczynam od : analnej refleksji, wiedząc z góry, iż nie uda mi się owej banalności rzezwyciężyć. Zastanawia mnie jednak ciągle i nadal (zawsze?), że ja .on — to ja, że nie mogę go się zaprzeć, że pozostał we mnie, że jakoś trudno nam być w świecie u siebie.
Zostałem (zostaliśmy) historykiem literatury, a przecież od początku mieliśmy trudności z jej zrozumieniem i zaakceptowaniem. Nawet Pan Tadeusz wywoływał frustrację. Jak można było zachwycić się litewskim chłodnikiem, kiedy proszony obiad kojarzył się z tartymi kluskami i monom kapustom? Jak można było czuć się swojo wśród kontuszowych c ości, jeśli za uroczysty strój nauczono uważać czorny ancug i bioło >:oszula? Tym bardziej, gdy z obcością estetyczną łączyła się klasowa: i-notyfikowało się tylko z tymi bohaterami narodowej epopei, którym • leszcz Mickiewicz, zamknąwszy usta, nakazał gdzieś w tle orać ziemię, sprzątać we dworze, służyć swym panom. Nic dziwnego, że czyta-ący uważał owych panów za rozgodanych i gupich próżnioków.
Później było jeszcze gorzej. Daremnie starano się przekonać, że funkcji tzw. realiów nie można ograniczać do ich denotacyjnego znaczenia. Jak znaleźć głębszy sens we włóczeniu się jakiegoś faceta co Dublinie z podrobami w kieszeni, kiedy podroby wywołują wspomnienie jeszcze ciepłej wątrobianki, którą dostawało się od ujka Antka w dzień świniobicia?
Nie zmierzam do przeciwstawienia swojskości kraju dzieciństwa i obcości literackich światów. Jeszcze bardziej nie chciałbym przeciwsta-
21