z tego, bowiem zauważono, że ci, którzy wątpili w istnienie wampirów, zmuszeni byli w końcu w dramatycznych okolicznościach uwierzyć w tę straszną prawdę. Tak przemijały dni i tygodnie, podczas których Janthe i Aubrey zbliżali się coraz bardziej do siebie, a naturalny wdzięk i prostota greckiej dziewczyny wydawały się młodemu, wytwornemu Anglikowi coraz bardziej zbliżone do ideału kobiety jego żyda. Janthe jednak nie uświadamiała sobie miłośti kiełkującej w sercu młodzieńca, pod którego opieką odwiedzała tak wiele ze swych ulubionych miejsc. Pewnego dnia Aubrey zdecydował się na wyprawę do odległej okolicy, po której obiecywał sobie wiele archeologicznych odkryć. Kiedy jednak jego gospodarze usłyszeli nazwę miejsca, prosili go usilnie, aby wrótił przed zapadnięriem zmroku; dopiero gdy mocno nastawał, odważyli się wyznać, że owa skalista, porośnięta lasem kraina od zamierzchłych czasów słynie jako miejsce spotkań wampirów, które tam właśnie o północy odprawiają swoje bluźniercze orgie. Aubrey powstrzymał się od ironicznych uwag, cisnących mu się na język, aby nie urazić gospodarzy. Następnego ranka jeszcze przed wschodem słońca wyruszył konno w wielkim pośpiechu. Przybywszy na miejsce, zatracił się tak silnie w poszukiwaniach naukowych, że nie zauważył zapadającego zmierzchu. Nadciągała burza, dosiadł więc pośpiesznie konia, aby nadrobić stracony czas. Nawałnica rozpętała się na dobre; wiatr dął, błyskało i grzmiało z taką siłą, że koń spłoszył się i w dzikim galopie pognał długimi susami ku zalesionym górskim zboczom. Zmierzch zastąpiła czarna jak smoła noc i po chwili niemożliwe było posuwanie się naprzód w gęstwinie leśnej. W świetle błysku Aubrey dostrzegł, że znajduje się nieopodal jaskini, której otwór ledwie odróżniał się od otoczenia.
To, co zdarzyło się później, przeżył niczym gorączkowy sen. Wszedł do groty i znalazł w niej plecionki z sitowia i trzciny. Obudziła się w nim nadzieja, że znajdzie tu schronienie przed szalejącym żywiołem. Kiedy okrył się już szmatami, usłyszał nagle przeraźliwy kobiecy krzyk, a po nim skrzeczący śmiech mężczyzny. Przerażony wyważył przegradzającą korytarz przeszkodę i nagle znalazł się w całkowitych ciemnościach. Głośno wołał, wyciągając po omacku przed siebie ręce i potykał się przy tym o wszelkiego rodzaju rupiecie. Nagle przeraźliwy śmiech powtórzył się, a Aubrey został powalony przez tajemniczą siłę na ziemię. Nieznany przeciwnik rzucił się na niego. Wtedy w mroku zabłysło światło pochodni; poczuł, jak nacisk na jego piersi zelżał i usłyszał jeszcze tylko trzask łamanych gałęzi i śpiesznie oddalające się, ciężkie kroki.
Kiedy doszedł do siebie, znajdował się pod opieką leśnych robotników, których niepogoda także zagnała w tę okolicę. Słysząc hałas, pośpieszyli w jego kierunku. Aubrey powstał, a jego wzrok szukał kobiety, której krzyk jeszcze teraz przeraili-