- Nie wtrącajcie się N odparł Jerzy - wiem, co mam czynić i to, co należy - uczynię. Tymczasem zapadła noc i rodzina poszła spać do tej części domu, którą od mego pokoju oddzielało tylko cienkie przepierzenie. Przyznam się, że wszystko, czegom był świadkiem owego wieczoru, wywarło na mnie silne wrażenie. Świeca nie paliła się już, a przez maleńkie, niziutkie okienko koło mego łóżka księżyc świecił tak mocno, że na podłodze i na ścianach widniały białe plamy, niczym te, które snują się teraz tutaj, w salonie, w którym właśnie, łaskawe panie, razem siedzimy. Chciałem zasnąć, lecz nie mogłem. Bezsenność swą przypisywałem działaniu światła księżyca i zacząłem się rozglądać, czym by tu zasłonić okno, jednakże nic nie znalazłem. Wtem zza przepierzenia doniosły się głuche głosy, którym jąłem się przysłuchiwać.
- Kładź się, żono - mówił Jerzy - i ty, Piotrze, kładź się i ty też, Zdenko. Bądźcie spokojni, posiedzę za was.
- Och nie, Jerzy - odparła żona - już lepiej ja posiedzę, tyś pracował tamtej nocy, zmęczonyś pewnie. I tak muszę doglądać starszego chłopca - wiesz przecież, że coś niedomaga od wczoraj.
- Bądź spokojna i kładź się - mówił Jerzy - posiedzę i za ciebie!
- Posłuchaj no, bracie - wyrzekła na to łagodnym, cichym głosem Zdenka - wedle mnie nie ma po co siedzieć. Ojciec zasnął już, zobacz, jak cicho i spokojnie śpi.
- Nic obie nie rozumiecie - odparł Jerzy tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Wy macie się położyć, mówię, a ja spać nie będę.
Zapadła głęboka cisza. Wkrótce i ja poczułem, że powieki mi ciążą i mnie też zmógł sen.
Nagle drzwi do izby powoli otworzyły się i na progu stanął Gorcza. Zresztą raczej domyślałem się tego, niźli widziałem, bowiem tam, skąd się wyłonił, było zupełnie ciemno. Jego wygasłe oczy - jak mi się majaczyło - usiłowały przeniknąć w moje myśli i obserwowały, jak się unosi i opuszcza moja pierś. Następnie zrobił krok -jeszcze jeden - po czym z niezwykłą ostrożnością, stąpając bezszelestnie, zaczął się do mnie zbliżać. I oto jednym susem znalazł się koło mego łóżka. Poczułem jakiś nieopisany ucisk, lecz przykuwała mnie do łóżka nieprzezwyciężona siła. Starzec przybliżył do mnie swoją martwo bladą twarz i tak nisko pochylił się nade mną, iż dosłownie owionął mnie jego trupi oddech. Wówczas uczyniłem nadludzki wysiłek i obudziłem się zlany potem. W pokoju nie było nikogo, lecz spojrzawszy w stronę okna, dojrzałem wyraźnie starego Gorczę, który przylgnął od zewnątrz twarzą do szyby i nie spuszczał ze mnie swych strasznych oczu. Starczyło mi sił, by nie krzyknąć, i opanowania, by nie wstać z łóżka, jakbym w ogóle nic nie widział. Wszelako starzec przyszedł widocznie tylko po to, by przekonać się, czy