oczy. Pies szczekał i machał ogonem, ale byłem zbyt słaby, by wyrzec słowo lub poruszyć się. Później dowiedziałem się, że leżałem tak trzy dni, nie dając znaku żyda i oddychając ledwie dostrzegalnie. Te trzy dni nie liczą się w moim życiu; nie wiem, gdzie wędrowała moja dusza, bo nie zachowałem najlżejszego wspomnienia z tych dni. Barbara powiedziała mi, że ten sam śniady mężczyzna, który przybył po mnie w nocy, odwiózł mnie w zamkniętej lektyce następnego dnia i natychmiast odjechał. Gdy tylko odzyskałem zdolność myślenia, przypomniałem sobie wszystkie przeżycia tej nieszczęsnej nocy. Początkowo myślałem, że padłem ofiarą jakichś sztuk czarnoksięskich, ale rzeczywiste, namacalne szczegóły obaliły to mniemanie. Nie mogłem sądzić, że śniłem, bo Barbara, tak jak i ja, widziała mężczyznę z dwoma czarnymi rumakami i opisała je dokładnie. Jednakże nikt w okolicy nie słyszał o takim zamku, w jakim odnalazłem Klarymondę. Pewnego dnia Serapion wszedł do mego pokoju. Zjawił się śpiesznie, skoro tylko Barbara zawiadomiła go o mojej chorobie.
Chociaż ten pośpiech świadczył o jego afekcie dla mnie, to jednak odwiedziny te nie sprawiły mi przyjemności. Samo spojrzenie Serapiona było tak przeszywające i badawcze, że czułem się jak zbrodniarz w jego obecności. To on pierwszy wyśledził moje tajemne niepokoje i miałem do niego urazę za jego spostrzegawczość. Podczas gdy pytał mnie o zdrowie z akcentem słodkiej hipokryzji, jego oczy, tak żółte jak oczy lwa, zaglądały mi w głąb duszy.
- Sławna kurtyzana Klarymonda umarła - powiedział przenikliwym tonem -umaiła pod koniec ośmiodniowej hulanki. To była uczta Belsazara albo Kleopatry. Dobry Boże, w jakimże wieku żyjemy! Gościom usługiwali czarni niewolnicy, którzy nie mówili ludzkim językiem i wydawali się zjawami z piekła rodem. Najlichszy z nich miał liberię, której nie powstydziłby się cesarz w dniu koronacji. Niesamowite opowieści krążą o tej Klarymondzie. Wszyscy jej miłośnicy zginęli marnie, niektórzy śmiercią gwałtowną. Mówią, że była duchem, wampirem, ale mnie się zdaje, że to był szatan we własnej osobie.
Zamilkł i wpatrywał się we mnie. Na wzmiankę o Klarymondzie nie mogłem opanować nagłego drżenia.
- Szpony szatana są długie - mówił Serapion z surowym wejrzeniem - a groby dotąd jeszcze wyrzucają zmarłych. Potrójna niechaj będzie pieczęć na grobie Kla-rymondy, bo ona, mówią, nie pierwszy raz umaiła. Bóg z tobą, Romualdzie.
Z tymi słowy Serapion wolnym krokiem wyszedł z pokoju.
Czas mijał i odzyskałem zdrowie. Ba, mniemałem, że płonne były obawy Serapiona i mój własny strach, aż pewnej nocy śniłem... Zaledwie skosztowałem pierw-