z piekła, ale to pewne, że nie skądinąd. Anioł lub szatan, lub może moce niebieskie i piekielne razem...
Ta kobieta nie była córką Ewy, naszej wspólnej matki. Białe ząbki błyszczały, kiedy się uśmiechała, a małe dołeczki pojawiały się na różach lic i znikały za każdym poruszeniem jej ust. Gładka, lśniąca skóra na wpół zakrytych ramion miała połysk agatu, a sznury wielkich pereł, nie bielszych od szyi, spadały jej na piersi. Od czasu do czasu podnosiła głowę ruchem wężowym i wówczas drgały srebrzyste koronki jej szaty. Miała na sobie płomienną aksamitną suknię, a z gronostajowego obramowania rękawów wysuwały się ręce tak przezroczyste, jak światło poranka. Kiedy spoglądałem na nią, czułem, że otwierają się jakieś bramy dotychczas zamknięte; widziałem nowe perspektywy nieznanej przyszłości; życie wydawało się zmienione i nowe uczucia budziły się w sercu.
Straszliwy ból zawładnął mną; każda minuta wydawała się momentem i zarazem wiecznością. Ceremonia trwała ciągle i odrywano mnie od tego świata, do którego bram pukały moje nowe pragnienia. Powiedziałem „tak”, kiedy chciałem powiedzieć „nie”, kiedy cała moja dusza protestowała przeciw słowom wymawianym przez usta. Jakaś tajemna siła zdawała się wydobywać je ze mnie. Może pod wpływem tej siły młode dziewczęta, idące do ołtarza z mocnym postanowieniem odepchnięcia narzuconego im małżonka, nie czynią tego, co zamierzają. Pewnie dlatego biedne nowicjuszki przywdziewają welon, chociaż raczej pragnęłyby go rozerwać w strzępy, niż złożyć śluby. Nikt nie śmie wywołać skandalu na oczach tylu widzów ani zawieść powszechnego oczekiwania. Wola innych narzuca się nam; spojrzenia ludzkie przytłaczają nas jak ołowiane sklepienie. A przy tym wszystko jest tak już przygotowane z góry, tak nieodwołalne, że pragnienie odmowy zostaje zgniecione całkowicie, na zawsze.
Wyraz twarzy nieznanej, czarującej istoty zmieniał się w miarę tego, jak ceremonia posuwała się naprzód. Łagodna, pieszczotliwa z początku, stała się teraz lekceważąca, pogardliwa. Z wysiłkiem, który mógłby poruszyć góry, próbowałem zawołać, że nigdy nie zostanę księdzem; na próżno, nie krzyknąłem, nie uczyniłem nawet gestu odmowy. Chociaż byłem przytomny, wydawało mi się, że nawiedziły mnie mary nocne i że nie mogę wyrzec słowa, od którego zależy życie. Ona jak gdyby rozumiała tortury, które przeżywałem, bo rzuciła mi spojrzenie pełne niebiańskiej litości i obietnicy.
„Bądź mój - zdawała się mówić - a uczynię cię szczęśliwszym niż Bóg, i niebiosa, i Jego aniołowie będą ci zazdrościli. Podrzyj ten całun śmiertelny, w który cię spowijają, bo ja jestem Pięknem i Młodością, i Życiem; pójdź do mnie, razem będziemy Miłością. Cóż Jehowa może ofiarować ci w zamian za młodość? Życie two-