Przez całe pięć minut Van Hełsing stał i wpatrywał się w nią; na jego twarzy malowała się straszliwa groza. Potem zwrócił się do mnie i rzekł:
- Ona musi umrzeć. To już nie potrwa długo. Jest tylko wielka różnica, czy umrze w pełni świadomości, czy we śnie. Niech pan obudzi Artura, by przyszedł i był obecny przy jej śmierci; zdał się na nas, jesteśmy mu to winni.
Poszedłem do jadalni i obudziłem Artura. Przez kilka minut nie wiedział, gdzie się znajduje. Kiedy jednak zobaczył światło słoneczne wdzierające się przez okiennice, pomyślał, że się spóźnił, i dał wyraz swej obawie. Zapewniłem go, że Lucy wdąż jeszcze śpi i ostrożnie napomknąłem, że Van Helsing i ja obawiamy się, iż koniec jest bliski. Przykrył twarz dłońmi i padł obok sofy na kolana. Modlił się, nie odrywając dłoni od twarzy, przez mniej więcej minutę, a ramiona drżały mu w tym czasie z bólu. Wziąłem go za rękę i podniosłem go.
- Niech pan idzie, mój drogi przyjacielu - powiedziałem. - Niech pan zbierze wszystkie siły; tak będzie dla niej najlepiej.
Kiedy weszliśmy do pokoju Lucy, zobaczyłem, że Van Helsing ze swą stałą troską doprowadził wszystko do niejakiego porządku. Uczesał nawet włosy Lucy, tak że złodste loki opadały na poduszkę. W chwili naszego wejśda otworzyła oczy i wyszeptała, patrząc na Artura:
- Arturze, mój najdroższy, jakże się cieszę, że przyszedłeś!
Podszedł bliżej, by ją pocałować, ale Van Helsing go zatrzymał.
- Nie - powiedział cicho. f Jeszcze nie! Niech pan ją weźmie za rękę, to jej lepiej zrobi.
Artur schwycił jej rękę i ukląkł obok łóżka. Twarzyczka Lucy była łagodna, a oczy błyszczały anielską pięknośdą. Potem stopniowo powieki jej opadły i zapadła w sen. Przez jakiś czas jej pierś unosiła się i opadała regularnie i spokojnie, a oddech był łagodny jak u śpiącego dziecka.
Potem jednak przyszła nagle ta dziwna zmiana, na którą zwróciłem uwagę już w nocy. Oddech stał się urywany, usta otwarły się, a blade, ściągnięte dziąsła sprawiły, że zęby wydały się niezwykle długie i spiczaste. Szukając nieświadomie, jak lunatyczka, otworzyła oczy, które stały się zmętniałe, przybierając zarazem twardy wyraz, i powiedziała cichym, zmysłowym głosem, jakiego nigdy jeszcze u niej nie słyszałem:
- Arturze, mój ukochany, tak się cieszę, że przyszedłeś! Pocałuj mnie!
Artur szybko pochylił się, by ją pocałować. Ale w tej samej chwili Van Helsing, który podobnie jak ja zdziwiony był brzmieniem głosu Lucy, skoczył ku niemu i chwytając go oburącz za ramiona, odciągnął od łóżka. Tak straszliwego wysiłku jeszcze u niego nie widziałem i nie sądziłbym nawet, że jest do niego zdolny. Wprost cisnął Arturem przez pokój.