i latarni, która już nie drżała. Van Helsing odzyskał żelazne nerwy i dawną siłę. Nigdy jeszcze nie widziałem w żadnej twarzy podobnie kipiącego zła i sądzę, że oko ludzkie nigdy go nie ujrzy. Cudowne kolory przemieniły się w bladą szarość, oczy płonęły demonicznym żarem, brwi były ściągnięte, a zmarszczki na czole wyglądały niczym węże Meduzy. Piękne, splamione krwią usta były szeroko otwarte i tworzyły czworokąt, jak w tragicznych maskach Greków i Japończyków. Jeśli twarz może nieść śmierć, jeśli spojrzenia mogą zabijać, to mieliśmy do czynienia z takim właśnie przypadkiem.
Przez pół minuty, które wydało nam się wiecznością, zjawa stała, z jednej strony unieruchomiona przez wzniesiony krucyfiks, z drugiej zaś przez owe środki magiczne, które zamykały jej wstęp do grobowca. Van Helsing przerwał milczenie, pytając:
- Co powie pan teraz, przyjacielu? Czy mogę wykonać mój zamiar?
Artur rzucił się na kolana, ukrył twarz w dłoniach i odpowiedział:
- Niech pan czyni, co pan uważa za konieczne, drogi przyjacielu; niech pan czyni, co pan musi. Nigdy i nigdzie nie może istnieć nic okropniejszego nad to! - krzyczał w zdenerwowaniu.
Quincey i ja podeszliśmy doń jednocześnie i schwyciliśmy go za ramiona. Usłyszeliśmy trzaśnięcie latarki, gdy Van Helsing zamknął pokrywę; zbliżył się do grobowca i wyjął magiczny środek z jednej ze szczelin. Patrzyliśmy w trwodze za postacią, która, cieleśnie dorównując nam rozmiarami, zniknęła w otworze, w którym z trudem zmieściłaby się klinga noża. Uczuliśmy wszyscy radosną ulgę, kiedy profesor zabrał się do zaklejania szczeliny na powrót.
Kiedy skończył, podniósł z ziemi dziecko i powiedział:
- Chodźcie, przyjaciele, do jutra nie możemy niczego przedsięwziąć. Jutro w południe znów będzie tu pogrzeb, a krótko potem wszyscy spotkamy się ponownie. Gdy odejdą już żałobnicy, dozorca cmentarza zamknie bramę i nikt nie będzie nam już przeszkadzał. Będzie wtedy co nieco do zrobienia, atoli coś zupełnie innego niż dzisiejszej nocy. Co do tego dziecięcia, to nie stała mu się wielka krzywda i jutro w nocy będzie już zdrowe. Położymy je, tak jak zrobiliśmy to już raz, w takim miejscu, gdzie niebawem będzie musiał znaleźć je policjant; a potem do domu! Podszedł blisko do Artura i powiedział:
- Mój kochany Arturze, przeszedł pan smutne chwile, ale gdy później wspomni pan to wszystko, zobaczy pan, jak bardzo było to konieczne. Teraz jest pan pośrodku gorzkich wód. Jutro o tej porze minie pan, mam nadzieję, wszelką gorycz i weźmie pierwszy łyk wód słodkich. A więc proszę się zanadto nie smucić. Do tegoż czasu nie będę pana prosił, by mi pan wybaczył.