ny; poświęcam swój czas, swoje umiejętności, swój sen; pozwalam, by inni pacjenci za mną tęsknili, aby tylko nie zabrakło mnie u jej boku. A jednak mogę się śmiać - właśnie nad jej grobem, gdy grudki ziemi z głuchym dźwiękiem spadają z łopaty grabarza i uderzają o trumnę, tak że serce zaciska się w piersi i bledną policzki. I z powodu Artura krwawi mi serce; z powodu tego dobrego chłopca, który byłby rówieśnikiem mego własnego syna, gdyby ten żył jeszcze, i który ma takie same oczy i takie same włosy. Teraz wie pan więc także, dlaczego tak go lubię. A gdy mówi on rzeczy, które wzruszają moje ojcowskie serce do łez i przyciągają mnie do niego jak do żadnego innego człowieka, nie wyłączając nawet pana, przyjacielu Johnie, gdyż poprzez nasze wspólne doświadczenia jesteśmy sobie bliżsi niż ojciec i syn - nawet wtedy przychodzi do mnie śmiech niby król i woła, i krzyczy mi do ucha: Oto jestem! Oto jestem!, tak że krew wraca i wyczarowuje na mych policzkach znów nieco słonecznego światła. Och, Johnie, mój przyjacielu, to dziwny świat, smutny świat, świat pełen nieszczęścia, cierpienia i trosk. [...]
Nie chciałem czynić mu przykrości, wyznając, że sens jego słów nie jest dla mnie jasny. W końcu jednak nie mogłem się powstrzymać i spytałem, co ów śmiech miał oznaczać. Gdy mi odpowiadał, twarz mu spoważniała i rzekł zupełnie odmiennym tonem:
- Ach, to tylko okrutna ironia losu - czarująca dziewczyna, otoczona kwiatami, która wyglądała tak kwitnąco jak za życia, aż jeden z patrzących po drugim dawał wyraz swym wątpliwościom, czy rzeczywiście nie żyje. Leżała w pięknym, marmurowym domu, tam, na samotnym cmentarzu, gdzie spoczywa już tak wielu bliskich, leżała pospołu z matką, którą kochała i przez którą była kochana, a dzwon żałobny dźwięczał tak smutno i uroczyście. A owi święci mężowie w anielskich strojach, którzy na pozór czytali ze swych ksiąg, a przecież ani przez chwilę nie spoglądali na ich stronice, i my wszyscy, głęboko pochyleni. I dlaczego to wszystko? Umarła. A więc? A może nie umarła?
- Tak, ale na miłość Boską, profesorze - powiedziałem. - Nie mogę znaleźć w tym wszystkim nie, co byłoby choć odrobinę śmieszne. Pana wyjaśnienie czyni sprawę jeszcze bardziej skomplikowaną. Owszem, przyznam, że ceremonie mogą mieć w sobie coś komicznego, ale przecież nie Artur ze swym bólem? Wszak mało mu serce nie pękło.
- Tak jest. Czy nie powiedział też, że transfuzja krwi uczyniła ją jego żoną?
- Oczywiście, mogło to być dla niego słodkie i pocieszające.
- Bardzo słusznie. Ale właśnie w tym leży trudność. Jeżeli tak jest rzeczywiście, to co wobec tego z innymi? Ha! W takim razie ta droga dziewczyna zmarła w wielo-