się wystrzegać. Gdybym nie była pojechała do Whitby, biedna droga Lucy byłaby dziś najpewniej z nami. Nie miała bowiem w zwyczaju, zanim ja nie przybyłam, składać wizyt na cmentarzu; gdyby więc nie wybrała się tam ze mną za dnia, nie zaszłaby i we śnie - gdyby zaś nie zawędrowała tam w nocy, uśpiona, ten potwór nie mógłby przyprawić ją o zgubę, jak to uczynił. Ach, po co w ogóle jeździłam do Whitby? Znowu płaczę. Zastanawiam się, co dziś się ze mną dzieje. Będę musiała ukryć to przed Jonathanem, gdyby się bowiem dowiedział, że płakałam dwa razy jednego ranka - ja, która nigdy nie płakałam z własnego powodu i która ani jednej łzy przez niego nie wylałam - drogi chłopiec zamartwiałby się na śmierć. Zrobię dzielną minę, a jeśli zbierze mi się na płacz, ukryję to przed nim. Sądzę, że to jest jedna z tych lekq‘i, których my, biedne kobiety, musimy się nauczyć... [...]
Śniło mi się, że zasnęłam, czekając powrotu Jonathana. Niepokoiłam się o niego bardzo, byłam jednak jak sparaliżowana; moje stopy, dłonie i głowę obciążało jakieś brzemię i nic nie przebiegało z właściwą sobie prędkością. Spałam zatem niespokojnym snem, dręczona myślami. A potem dotarło do mnie, że powietrze w pokoju stało się ciężkie, wilgotne i zimne. Wyjrzawszy spod kołdry, stwierdziłam ze zdumieniem, że wszystko tonie w półmroku. Gazowa lampka, którą zostawiłam dla Jonathana zapaloną i przykręconą tylko, przeświecała nikłym, czerwonym płomykiem przez mgłę, która widocznie zgęstniała i wcisnęła się do pokoju. Potem uświadomiłam sobie, że przecież kładąc się do łóżka, zamknęłam okno. Chciałam wstać, aby się co do tego upewnić, lecz jakiś ołowiany ciężar zdawał się skuwać moje dało, a nawet wolę. Leżałam więc bez ruchu jak zmartwiała. Zamknęłam oczy, lecz nadal mogłam widzieć przez powieki. (To wspaniałe, jakie obrazy zdolne są tworzyć sny i jak usłużnie pracuje wtedy nasza wyobraźnia). Mgła wdąż gęstniała, ja zaś mogłam się teraz przekonać, w jaki sposób przedostawała się do środka: oto jak dym - skłębionym, białym oparem wrzącej wody - przed-skała się nie przez okno, a przez szczeliny w drzwiach. Gęstniała coraz to bardziej, aż urosła w pokoju na kształt chmurnej kolumny, u której szczytu migotało światełko gazowej lampy, świecące niczym czerwone oko. Moje myśli zawirowały bezładnie, właśnie jak ta skłębiona pośrodku pokoju chmurna kolumna, przez ich zamęt zaś przedostały się słowa Pisma: „W dzień w słupie obłoku, a w nocy w słupie ognistym”. Czyżby w istocie przyszedł do mnie we śnie taki duchowy przewodnik? Ta wszakże kolumna składała się zarówno z dziennej, jak nocnej opieki - w czerwonym oku żarzył się bowiem płomień, ta zaś myśl przydała mu nowego uroku; potem ognik rozdwoił się, prześwitując przez mgłę niczym para czerwonych oczu - takich, o jakich opowiadała mi Lucy na skarpie nad brzegiem, gdy jej myśli na chwilę odbiegły, bo zachodzące słońce odbiło się łuną w oknach