halucynować! - rozmyślał, spostrzegając znowu list Betsy, ale zupełnie się nie wzruszył tym serdecznym, tkliwym szczebiotem narzeczonej, czytając jeno oczyma kartkę po kartce, bo całą duszę miał wypełnioną wspomnieniami tamtej; skończył czytać i chciał w pierwszym, poczciwym odruchu odpisać, nagłówek już nakreślił, ale zabrakło mu wprost treści, nie miał w tej chwili nic do powiedzenia
Rozdział V
[...] Poszedł w jakimś niewiadomym kierunku za tą piosenką, co się niekiedy odzywała dchym kwileniem z cieniów i była mu drogowskazem do Nieznanego.
- Idę... idę... - szeptał niekiedy, przyśpieszając kroku.
Dopiero na Piccadilly rozwiały się zupełnie te dźwięki, tonąc w tłumie ulicznym i zgiełku. Stanął wtedy bezradnie, rozglądając się po ulicy.
Po drugiej stronie, w świetle wystawy sklepowej wyraźnie zobaczył idącą Daisy, pobiegł natychmiast za nią, nie mogąc się jednak zbliżyć z powodu gęstwy ludzkiej, nad którą widział jej głowę.
- Niechaj się stanie, co się ma stać - pomyślał, zupełnie niezdziwiony tym spotkaniem, pewny już, że po to tutaj przyszedł, że tak być miało...
Szedł za nią o parę kroków zaledwie, nie zbliżając się nawet wtedy, gdy tłum cały gdzieś się podział, gdy szli jakimiś prawie pustymi ulicami, że tylko ich kroki rozlegały się głucho, szedł za nią jak jej cień nieodstępny i nigdy nie zgubiony, jak konieczność...
Jakieś ulice przeszli, jakieś puste place, jakieś parki uśpione i pełne cichych szmerów, i po szerokich schodach wchodzili na jakiś dworzec kolejowy.
Kupił bilet do tej samej stacji, której nazwę ona przedtem rzuciła kasjerowi.
Nie krył się przed nią zupełnie, weszli do poczekalni prawie razem, ale ona patrząc nań, jakby go nie spostrzegała, błądziła oczyma po jego twarzy niby po rzeczy obcej, jak się błądzi po kamieniach przydrożnych i przedmiotach niepostrze-źonych; nie czuł się tym dotknięty, rozumiał, iż tak być musi, a nawet chwilami wydawało mu się, że ona jest nim samym, taką dziwnie zgodną tożsamość rytmu czuł z jej duszą... Snuli się obok siebie jak dwa cienie przenikające się nawzajem albo jak dwa światła patrzyli na jednakie rzeczy i z pewnością z jednakim uczuciem niepostrzegania niczego byli jak te drzewa obumarłe w czas zimowy i wynurzające się z mgieł pierwszej budzącej się wiosny; któreż z nich wie, którym jest i gdzie...
Bezwiednie chciał wsiąść,do jednego z nią przedziału, ale nim doszedł, zamknęła drzwi, więc siadł do sąsiedniego i stał w oknie całą drogę, przesuwając się pustymi