82
bek byłby obfitszy, ale go się nie bierze, zaspokoiwszy już wszystkie swe potrzeby materyalne i poprzestając na tem.
I tu teraz dochodzimy do najdonioślejszego zagadnienia ekonomicznego: Co lud uważa za swe potrzeby materyalne? Czy w danej wsi duży zegar z fajansową tarczą jest zbytkiem, czy też artykułem niezbędnym? Czy krzesło posiada tylko bogacz, czy też stara się je mieć nawet ubogi — czy leż może nawet bogacz poprzestaje na ławie ? Czy brak podłogi pochodzi z trudności o deski, czy leż z obojętności na tę rzecz? A wspólne zamieszkanie w jednej izbie z krówką i świnką, czy wytłumaczyć nędzą, czy też brakiem potrzeby specya-lizacyi mieszkań na ludzkie i zwierzęce? Na te i tym podobne pytania w różnych stronach kraju różne będą odpowiedzi.
Słyszałem tyle razy narzekania, że lud teraz zaczyna się puszyć i nie poprzestaje już na tem, co zadowalniało ich ojców; wnosi się z tego częstokroć, że lud się psuje1). Twierdzę, że to właśnie jest stanowczym znakiem, że lud się poprawia; oby tylko wszędzie lud się opierzył, żeby się mógł puszyć! Czem więcej potrzeb rnateryalnych, tem lepiej; byle je tylko zaspokajać uczciwie, i owszem, niechaj się mnożą. My zaś dążmy do tego, żeby lud jak najprędzej wiedział, co to roz-bratel, zrazy, befsztyk, kotlet; żeby jak najprędzej to piwo, które dziś po karczmach spija, wylał szynkarzowi pod nogi ze słowami obelgi, że śmie ludziom dawać do picia napój, który dla trzody jest zbyt lichy. Niech lud jak najprędzej zacznie się dziwować, jak można było dawniej tak licho mieszkać i tak licho jadać. Oby więc był coraz więcej wymagającym! Nie stłumiać nam tedy przystało, w ludzie poczucia zwiększonych potrzeb rnateryalnych, ale owszem krzewić je! To właśnie podnosi cy-wilizaeyę, poczucie godności i staje się pierwszorzędną dźwignią ekonomiczną kraju.
Próżnuje nieraz chłop, choć mu się zdarza zarobek, dlatego jedynie, że ma za mało potrzeb. Bywa czasem, że ubiór
’) Podobnież karcił Kochanowski w >Satyrze< współczesną szlachtę.
na nim wytarty, ale jeszcze się trzyma, bielizna zdarta, ale jeszcze nie na strzępy, łóżko z liści opadłych w lesie, a do żołądka trzy razy na dzień śmierdząca kapusła; dopóki go zalatuje jej smród z beczki, nie pójdzie do roboty. Gdyby czuł potrzebę chleba do tej kapusty, poszedłby zarobić na chleb. Gdyby czuł obrzydzenie do brudnej bielizny, zarabiałby na czystą.
W każdej wsi będącej przedmiotem monografii należałoby wybrać trzy typy urządzenia mieszkalnego; bogaty, średni i ubogi i obliczyć, ile też ono kosztuje, żebyśmy sobie raz wyraźnie cyfrą mogli oznaczyć sumę potrzeb naszego wieśniaka. Obok tej cyfry należy jednak podać równoznacznik jej w dniach roboczych, tj. obliczyć, ile dni ten sam wieśniak musiałby pracować, ażeby urządzenie swego domu (prócz narzędzi rolniczych) nabyć za gotówkę. Stosunek urządzenia domowego do ilości pracy, jaką cena jego przedstawia, wydaje mi się dobrym probierzem. Niejeden chłop nie posiada sprzętów więcej, jak zaledwie za jeden dzień roboty; chłop średnio dostatni ma ich może już za sześć tygodni roboty. Urządzenie domu zwykłego urzędnika w mieście kosztuje zazwyczaj tyle, ile on przez cały rok zarabia, a urządzenie człowieka inteligentnego o średnich dochodach reprezentuje zwykle wartość dwu lat pracy, a człowiek ten wyrzeka jeszcze, że ma dom licho i niewygodnie urządzony. Nie mam na myśli zbytników, którzy się panoszą na kosztowne sprzęty dla fanfaronady; mówię o ludziach rządnych i rozsądnych, którzy nie dla pozorów, ale z wewnętrznej, głęboko odczuwanej potrzeby, muszą dwa lata pracy zużyć na proste urządzenie mieszkania. I tu dopiero widzi się przepaść oddzielającą je od mieszkania wymagającego zaledwie jednego dnia pracy.
Racyonalislyczną metodą należałoby wnosić z tego, że dzień roboczy i w ogóle wartość czasu na pracy spędzonego najwyżej sobie ceni ten właśnie nędzarz i nie chce czasu marnować na szafy, stoły i stołki; zdawałoby się logicznie, że lekarz, adwokat nie poznał się jeszcze tak dobrze na wartości ekonomicznej czasu i dlatego tak nim szafuje na owe pomiesz-
6*