136 Wstyd i przemoc
ra od czasu umieszczenia w szpitalu głośno protestowała przeciw kuracji szpitalnej, nastąpił nawrót objawów psychotycznych, i to w dużym natężeniu. Prześladowały ją omamy, miewała halucynacje, słyszała głosy i zrobiła się napastliwa. Najwyraźniej sama myśl o wyjściu ze szpitala była dla niej tak stresująca i stanowiła takie zagrożenie, że spowodowała nawrót tych samych objawów, które zadecydowały pierwotnie o konieczności jej hospitalizacji.
Widziałem ten sam schemat, z drobnymi zmianami, u wielu pacjentów leczonych w szpitalach psychiatrycznych, szczególnie u osób cierpiących na obłęd. Zdumiewało mnie wszakże to, że dokładnie taki sam schemat cofania się i nawrotu choroby okazał się charakterystyczny dla agresywnych więźniów, bez względu na to, czy występujące u nich objawy przybierały postać zachowań agresywnych, obłędu czy jednego i drugiego razem. Jak intensywne mogą być te uczucia, ilustruje przykład innego pensjonariusza zakładu karnego dla szczególnie groźnych przestępców, Charlesa B., mężczyzny tuż po dwudziestce. Było to kilka lat temu. Miał być niedługo zwolniony, kiedy pokazał nam kopię listu, który wysłał do komisarza więziennictwa. Stwierdzał w nim, że całe życie spędził w różnego rodzaju instytucjach (domach dziecka, zakładach poprawczych, itd.), że nie wie, jak ma się zająć sobą „na ulicy” i że jeśli komisarz wyrazi zgodę na usunięcie go siłą z więzienia, to „zabiję pana i całą pana rodzinę, i to powoli!” Innego więźnia z tego samego zakładu, George’a T., niepoprawnego bandytę, który dokonywał rozbojów z bronią w ręku i który, kiedy tylko nastąpiła przerwa w leczeniu psychiatrycznym, stawał się agresywny, hałaśliwy, trudny do poskromienia i wykazywał pewne oznaki obłędu, miano niebawem przenieść do „ośrodka przystosowawczego” — otwartego zakładu, mającego ułatwić osobom kończącym odsiadywanie wyroku adaptację do życia w społeczeństwie. Ośrodek ten był właściwie czymś w rodzaju hotelu, ponieważ więźniowie wychodzili rano do pracy i wracali wieczorem. Myśl o zwolnieniu tak go przeraziła, że kiedy zaczęto finalizować projekt jego przeniesienia, powiedział mi: „Chcę wrócić do więzienia. Zrobię wszystko, żeby tam wrócić. Więzienie było całym moim życiem. Oddalę się 7. ośrodka. Wykopię jakieś zwłoki, jeśli będę musiał, żeby zmusić ich do odesłania mnie do więzienia”.
Z dwoma podobnymi przypadkami zetknąłem się w tym samym więzieniu podczas rozmów, które przeprowadziłem na krótko przed planowanym zwolnieniem więźniów. W obu przypadkach rutynowo zacząłem wywiad od poinformowania badanych, że wszystko, co mi powiedzą, zachowam w tajemnicy, chyba że zwierzą mi się z planów wyrządzenia krzywdy samym sobie albo komukolwiek innemu czy też popełnienia innego przestępstwa. W takiej sytuacji będę zmuszony do zrobienia wszystkiego co w mojej mocy dla zapobieżenia realizacji tych planów, a zatem będę się czuł zwolniony z obowiązku dochowania tajemnicy i powiadomię o tym, co mi wyznali, osoby trzecie. Mimo iż (a raczej dlatego, że) słyszeli wyraźnie to ostrzeżenie (albo — z ich punktu widzenia — zapewnienie), obaj natychmiast opowiedzieli mi o planach zemsty.
Pierwszy z tych mężczyzn, Douglas R., weteran wojny wietnamskiej, oznajmił głośno i agresywnie, że pierwszą rzeczą, którą zamierza zrobić po powrocie do domu, będzie wyciągnięcie pistoletu i przestrzelenie nóg swojej „pierdolonej żony”. Kiedy poprosiłem go, żeby wyjaśnił, dlaczego chce to zrobić, powtórzył jeszcze raz groźbę, prawdopodobnie po to, by mieć pewność, że dobrze go zrozumiałem, po czym powiedział, że wie, iż jego żona ma romans i czuje tak silną zazdrość, że kiedy siedzi w swojej celi, to prawie słyszy, jak żona kocha się z gachem.
Drugi więzień, Jose L., oświadczył, że jest pewien, iż komisarz więziennictwa czuje do niego osobistą urazę, dyskryminuje go i prześladuje, więc zamierza go zabić. Potem opowiedział mi, jak bliski był zrealizowania tego zamiaru, kiedy ostatnim razem wypuszczono go z więzienia. Jechał za komisarzem od domu do biura i miał go już na muszce sztucera o dużym kalibrze, ale kiedy chciał nacisnąć spust, ktoś podszedł do jego samochodu. Jose L. przestraszył się i odjechał. Przysięgał jednak, że ponowi próbę zgładzenia komisarza, jak tylko opuści mury więzienia.
Wydawało mi się, że opowieści o ich planach postrzelenia konkretnych osób były dowodem wystarczającym do wyciągnięcia wniosku, że nie chcą wracać do domu, ponieważ ostrzegłem