ljwuułiooouicuic l l lięuz.y WUJ Cl II Iti
iż omawiany prozaik buduje urzekającą muzykę swojego słowa. Krytyk przytacza jako dowód takie zdanie autora: Ciemne pnie cyprysów rozdeptują kałuże światła rozlane po ziemi.
Ot, co się podoba i autorowi, i jego krytykowi. (...)
(4) Dokładność i celność słowa nie zawodzi tego pisarza wtedy, gdy nie stara się być poetyczny. Lecz te kałuże światła rozlane po ziemi i do tego jeszcze rozdeptywane przez ciemne pnie cyprysów - to obraz trywialny, daleki od odkrywczego widzenia poetyckiego. I przestarzały: nawiązuje do owych alej pielgrzymich wędrujących w dal w młodopolskich wierszach, a może jeszcze do odleglejszej przeszłości, do pseudo-klasycznej maniery personifikowania. Dwie martwe poetyczności: ekspresjonisty-czna i pseudoklasyczna, spotkały się w tym obrazie - i to wprawiło w zachwyt recenzenta, widać mało wrażliwego na poezję, która jest właśnie przeciwieństwem wszelkiej poetyczności. Tak to przebrzmiała poetyczność przenosi się do prozy, a bezkrytyczni recenzenci awansują ją do rangi pięknego stylu.
(5) U tegoż prozaika spotkałem, kartkując jego powieść, powiedzenie gęsta cisza. Ma ono określić doznanie ciszy zalegającej korytarze szkolne w czasie godzin nauki. Jestem pewien, że i ten epitet zyskałby w oczach recenzenta pochwałę, ponieważ i to odczucie należy do strefy przezwyciężonej dawno poetyczności typu rimbaudowskiego. Odczucie kapryśne i impresjonistycznie dowolne, bo czyż gęstej ciszy nie można by przeciwstawić dla określenia tego samego wrażenia na przykład wąskiej, ciasnej lub - luźnej, wiotkiej itd. ciszy. Takie poetyckie określenia niewiele mówią, podobnie jak straciła siłę ekspresji banalna napięta cisza.
(6) A więc: stylizatorzy przejmują w prozie chwyty dawno ograne i porzucone przez poetów. Subtelniejsi artyści mowy niewiązanej znajdują inne podniety w poezji. Nie przyjmują zewnętrznego zdobnictwa (które w prozie jest przywarą, a w poezji samobójczą słabością), lecz wywodzą konstrukcję powieści z wewnętrznej struktury wizji poetyckiej. Jakże często wizja poetów zapalała wyobraźnię prozatorów.
(7) Ktoś powiedział, że dla rozwinięcia w języku prozy jednego zdania poetyckiego - trzeba by napisać opowiadanie. Jeśli przesadził, to zapewne nie tylko dlatego, żeby podrażnić tak zwanych „słowolejów”, ale aby nie brano w stylu prozy za poezję tego, co jest poezji odpadkiem.
(8) Dostojny bzik tragiczności - tak nazwał Irzykowski szczególną adorację tragedii jako najwyższej kategorii literackiej w Młodej Polsce. Był w tym stary przesąd o hierarchii gatunków literackich, ale i szczególna poza modemy, u nas naśladowana od czasu przekładów Nietzschego, gdzie słówko dostojny (vornehm) zrobiło karierę u peleryniarzy. A zważywszy, że spośród wszystkich sztuk wyniesiono na szczyty muzykę (bo w niej bezpośrednio dźwięczała wola świata) - i to jaką - Wagnerowską! - to, że tragedia narodziła się wedle Nietzschego z ducha muzyki, było jej najwyższą konsekwencją w kościele ducha.
(9) A mnie tragiczność, tragizm - wydawały się zawsze jakimś zabobonem z zamierzchłych, ponurych czasów. Czymże bowiem jest tragizm? Napisano
0 tym pojęciu estetycznym czy moralnym, czy bóg wie jakim, biblioteki, ale przecie nie da się zataić najprostsze, oczywiste stwierdzenie, że tragizm zasadza się na nadaniu szczególnej rangi nieszczęściu, na kulcie niezrozumiałej klęski, na wierze w klątwę, w los, w tabu. Jest w tej adoracji ciemnych potęg coś odrażającego, nieludzkiego, sięgającego w okropną przeszłość krwawych ofiar z ludzi, składanych bóstwu. Przecie nikt z oświeconych współczesnych nie może tak patrzeć na świat, dlaczegóż więc weneruje się nadal ten przesąd o tragicznym przeznaczeniu i klątwie?
(10) Prawda, król Edyp jest, jak wywodzi Freud, starym mitem, obrazującym przełom w świadomości gromad ludzkich, kiedy one przeszły od matriarchatu do patriarchatu i współżycie z matką stało się tabu - ba, skutki tego mitu tkwią dalej w podświadomości człowieka. Tak rozświetlony rodowód tragizmu czyni go łatwiejszym do pojęcia, ale wcale nie przydaje dostojeństwa tragiczności.
(11) Antygona jest przykładem innego rozumienia tragizmu: starcia się wartości. Wybierając, zawsze niszczymy jakąś wartość wydającą nam się mniejszą, ale ta mniejsza lub rzekomo mniejsza żyje przecież w człowieku
1 nieraz z nim ginie. Któż jest więc bardziej tragiczny, Antygona czy Kreon, a raczej należałoby zapytać: kto jest rozumniejszy? I w wypadku Antygony odpowiedź może być niejednoznaczna wtedy, jeśli przyjmiemy - jako niewzruszone - przesądy i prawa ówczesne. Ale jeśli tego nie uczynimy? Spór Kreona i Antygony wyda nam się dziecinny. Posypanie garstką ziemi zwłok Polinejkesa nie chroni ciała od rozkładu i zakażenia otoczenia (a o to chodziło w tym, co potem się stało świętym nakazem grzebania). Kreon i tak zwyciężył i nic nie zagraża jego panowaniu: i Antygona, i Kreon nie mają więc racji. (...)
(12) Dziedzictwo przeszłości nosimy w sobie, pomaga nam ono czy ciąży - jest faktem nie do usunięcia; każdy świadomy artysta zdaje sobie z tego sprawę. Tak, to prawda. Ale pisarz zaczyna się dopiero wtedy, kiedy, jak Irzykowski na początku jednej swojej książki, zdecyduje: Nikt mi nie imponuje, nikogo tu nie uznaję.
(13) Dopiero z tą chwilą, kiedy choćby na cal oderwie się od swojej podstawy - tradycji, zaczyna się twórca, to znaczy ten, co nie naśladuje, nie powtarza, lecz wnosi choćby drobną wartość, ale własną, dotychczas nie
j znaną. (...)
(14) Nie sztuka czerpać z tradycji, sztuka pomnożyć ją o wartości nietradycyjne - czyli: tworzyć sztukę. (...)
Spojrzenie na dziedzictwo kulturalne jako na skarbiec, z którego można czerpać i wybierać, jest spojrzeniem historyka, dla którego ważne jest to, co się stało, a nie to, co się staje. Inaczej patrzy na przeszłość kulturalną artysta; nie istnieje ona dla niego jako coś zewnętrznego, jako zbiór dzieł chronologicznie uporządkowanych, dalszych i bliższych. Tradycja nie istnieje