— Mów dalej, Anno. Dalej
— Dalej zostałam królową onanlsłek. Robiłam to sztywna ze wstrętu. Nie chciałam kochać siebie. Dopiero na uczelni...
rudno powiedzieć, jak się rozpoznały. Wanda była I docentem. Bardzo brzydka, o męskich kanciastych 1 ruchach. Wybitnie inteligentna. Nikt jej nrie podejrzewał. Po prostu uważano ją za typ roztargnionego naukowca. Zapomniała o własnej kobiecości. Wanda była duto starsza od Anny. Nauczyła ją wielu rzeczy, nie tylko w miłości. Razem poznawały obce języki, fascynujące lektury. Mieszkały razem, ale tęgo nikt nie wiedział. nawet gdy po dyplomie Anna dostała asystenturę na tym samym wydziale. Wanda umarła trzy lata temu. To po niej Anna odziedziczyła to mieszkanie. Wtedy dla wszystkich sprawa stała się jasna, ale Anna przestała się ukrywać.
— Lubię jasne sytuacje, a czasy'się zmieniły. Zresztą uczeni muszą być tolerancyjni, albo przynajmniej starają się dobrze udawać.
Wschodnia muzyka delikatnie sączy się w uszy. Kadzidełko pachnie jaśminem. Nie chcę już więcej zwierzeń Anny.
— Potem było wszystko takie sobie. Miałam seks bez miłości, albo miłość bez seksu, bo kochali mnie mężczyźni. Smutne i nudne. Dorosłam już na tyle by się kimś zaopiekować, tak jak kiedyś mną — Wanda. Potrzebuję dziewczyny pięknej, kochanej, czułej.
— I niezbyt mądrej —wtrącam.
— Ty nie jesteś głupia — protestuje Anna.
— Były ładne, ale cyniczne. We mnie podobały się im przede wszystkim pieniądze. W’iedzialy, że długo byłam na Zachodzie, że dużo odziedziczyłam po Wandzie. Umiały z tego korzystać. A ja tego nie chciałam. Spójrz na mnie. Muszę kupować miłość?
Stoję przed nią i wolno, wolniuteńko rozpinam bluzkę. Przedłużam ten moment w nieskończoność, bo w nieskończoność chcę widzieć zachwyt w jej oczach. Zsu-xam spódnicę/figH jestem już/caJkrem naga Anna podchodzi do mnie, kładzie mi ręce na biodrach Jakimś niezwykłe płynnym ruchem opuszcza dłoń w dół za wzgórek łonowy. Jej pakę dostają się do środka. Nie mogę stać. Mam nogi miękkie w kolanach. Anna widzi to i pomaga mi się położyć. Ubrana kładzie się twarzą przy moich stopach. Całuje każdy palec osobno. Potem stopę, kostkę, łydkę, kolano. Wolno, bardzo wolno posuwa się coraz wyżej. Trwam w odrętwieniu. W tym, co robimy, nie ma nic wstrętnego, upokarzającego. Daję się temu porwać, ukołysać. Wargi Anny ciepłe, elastyczne, zamykają ostrożnie koniuszki moich brodawek. Żadne niemowlę nie mogłoby ssać ich z większą rozkoszą i równie delikatnie.
Drażni mnie ubranie Anny. Szarpię jej bluzkę, usiłuję rozsunąć zamek przy spodniach.
— Nie denerwuj się — uspokaja i szybkimi ruchami uwalnia się.
Jaka jest smukła. Jej skóra ma ciepły, złotawy odcień. Pociągam ją na siebie. Wiem, że w porównaniu z nią jestem brutalna, nieporadna, prymitywna. I wiem, że się wszystkiego nauczę. Niczego nie pragnę tak bardzo, jak tej nauki. Anna pieści mnie w środku. Jej prężny zwinny język sprawia mi rozkosz, o której nie marzyłam. Teraz chcę jej to oddać, powiększyć, zwielokrotnić aż do bólu. Nie chcę wracać do domu. Nie chcę.
Spotykamy się co drugi dzień. Karol o niczym nie wie. Jestem chyba monogamistką. Nie mogę z nim spać. Wymyśliłam jakąś torbiel, jakiś zabieg. Dał się nabrać. Jaki głupi. Jacy oni wszyscy są głupi.
Leżymy z Anną na dywanie. Jesteśmy nagie. Przed chwilą wyszłyśmy z wanny. Nie przypuszczałam, że woda tak bardzo pomaga w miłości dwóch kobiet. Jak dobrze, gdy wypełnia cię jej ciepłe falowanie wzbogacone o delikatny dotyk. Anna głaszcze mnie po plecach.
— Nie uważasz, że Karolowi coś się od nas należy. W końcu to dzięki niemu poznałyśmy $ię.