W sposób oczywisty nie kłamał.
Reszcie ta odpowiedź wystarczyła. Ja drążyłam dalej.
- Dlaczego nie jesteście głodni?
Obywatele Vanuatu mieliby pełne prawo obruszyć się, że każą im się usprawiedliwiać na podobną okoliczność. Tak się jednak nie stało. Ten, który wyglądał na rzecznika całej trójki, musiał uznać moje pytanie za dopuszczalne: powoli, jak ktoś ponad miarę najedzony i nieprzywykły do wysiłku, przemówił:
- Na Vanuatu jedzenie jest wszędzie. Nigdy nie musieliśmy go wytwarzać. Człowiek wyciąga ręce i w jedną spada orzech kokosowy, w drugą kiść bananów. Wchodzi dla ochłody do morza i nie może wyjść, nie wynosząc z niego pięknych muszli, jeżowców, krabów i ryb o najbardziej wyszukanym smaku. Spaceruje po dżungli, gdzie ptaków jest zatrzęsienie: zmuszony jest oddać im przysługę, usuwając z gniazd nadwyżkę jaj, a czasami też ukręcając szyję jednemu z tych latających stworzeń, które na jego widok nawet nie uciekają. Samice guźców, które mają zbyt dużo mleka, bo one również są przekarmione, błagają nas, żeby im ulżyć i je wydoić; wydają przejmujące krzyki, które milkną dopiero wtedy, kiedy spełni się ich prośbę.
Przerwał. Po chwili milczenia dodał:
- To straszne.
Speszony własną opowieścią zakończył:
- 1 tak jest na Vanuatu od zawsze.
Wszyscy trzej popatrzyli na siebie posępnie, dzieląc ów przygniatający i trudny do opisania sekret nieustannej nadobfitości, po czym zapadli w pełne przygnębienia milczenie, zdające się mówić: „Nie macie pojęcia, jak to jest”.
Brak łaknienia jest dramatem, którym nikt jak dotąd bliżej się nie zajął.
Istnieje obawa, że podobnie jak w przypadku tych chorób sierocych, które nie interesują nauki, brak łaknienia również nie wzbudzi ciekawości: nikt oprócz ludności Va-nuatu nie jest dotknięty tą przypadłością.
Nasze zachodnie przekarmienie nie ma tu nic do rzeczy. Wystarczy wyjść na ulicę, by ujrzeć ludzi umierających z głodu. Poza tym, żeby zarobić na chleb, musimy pracować. U nas apetyt ciągle pozostaje żywy.
Na Vanuatu apetyt nie istnieje. Je się przez uprzejmość, po to, by przyroda, będąca tam jedyną gospodynią, nie poczuła się zbyt dotknięta. To ona wszystkim się zajmuje: by upiec rybę, kładzie się ją na rozpalonym słońcem kamieniu i gotowe. No i oczywiście jest pyszna, bez żadnego wysiłku - „to niezgodne z zasadami”, chciałoby się poskarżyć.
Po co wymyślać desery, skoro dżungla dostarcza owoców tak wybornych i tak wyrafinowanych, że w porównaniu z nimi nasze smakołyki wydają się obrzydliwe i trywialne? Po co komponować sosy, kiedy sok z muszli zmieszany z mleczkiem kokosowym ma smak sprowadzający zaprawy naszej kuchni do poziomu mdłych papek?
11