Wieczorem pokazano nam nasze pokoje: dzieliłam z siostrą maleńką celę z oknem szerokości głowy. Nie było elektryczności, używało się świec. W półmroku można się było domyślać ogromnych pająków, które nigdy nie budziły we mnie lęku. Chodziłam z Juliette do toalety, żeby ją przed nimi chronić. Miejsce zwane wygódką przedstawiało według mnie znacznie większe niebezpieczeństwo. Jalcha-tra była przedsionkiem piekieł. Kładłyśmy się każda na swoim sienniku z postanowieniem, że będziemy starały się jak najrzadziej opuszczać naszą celę. Nocą próbowałyśmy odgadnąć pochodzenie odgłosów dobiegających z dżungli. Wieczorem czytałyśmy: zatapiałyśmy się w lekturze, siostra w Przeminęło z wiatrem, ja w Quo vadis.
Lektura była naszą tratwą Meduzy. Królestwem okrucieństwa, walki o przetrwanie. Nie miałyśmy nic przeciwko ludziom, którzy wokół nas umierali. Czułyśmy się tylko bardzo nieodporne na wszechobecną w tym kraju agonię i by nie dać się porwać tej rzece śmierci, czepiałyśmy się każda swojej książki.
Siostra Marie-Paule obmywała ropiejącą ranę. Scarlett O’ Hara tańczyła na balu z Rhettem Butlerem. Jakaś kobieta traciła właśnie czucie w końcówkach nerwów dłoni. Petroniusz tłumaczył Neronowi, że takie wiersze są niegodne jego geniuszu.
Wołano nas do stołu, gdzie jadłyśmy polewkę z soczewicy, a siostra Marie-Paule opowiadała straszne rzeczy. To w tym mniej więcej czasie postanowiłam nigdy nie otwierać leprozorium. Z godną podziwu konsekwencją wytrwałam w tym postanowieniu.
Na dwunaste urodziny dostałam słonia: prawdziwego. Niestety tylko na dwadzieścia cztery godziny.
Ale przez te dwadzieścia cztery godziny słoń był mój. Razem z kornakiem wsiadłam na jego grzbiet i spędziłam na nim całe urodziny. Podczas przejazdu przez miasto patrzono na mnie jak na królową.
Życie na słoniu nabierało znaczenia. Zyskiwało się majestat, wysokość, admirację. Najchętniej do końca moich dni bym z niego nie schodziła.
Kiedy wróciłam do bunkra na podwieczorek, Juliette dołączyła do mnie, wdrapując się z tortem z dwunastoma świeczkami na szeroki grzbiet. Kornak i słoń też swoje dostali, jednak zwierzę nie wykazało zainteresowania smakołykiem. W ciągu tych dwudziestu czterech godzin wyrwało bananowiec i w całości go zjadło, potem połknęło szlauch ogrodowy i trzymało go w gardle tak długo, dopóki się nie napiło (czterdzieści minut).
Tak fantastyczny prezent urodzinowy uznałam za zły znak. Próbowałam wybić sobie z głowy takie przesądy. Ale prawda jest taka, że skończywszy dwanaście lat, wcale nie czułam się szczęśliwa. Były to ostatnie urodziny dzieciństwa.
125