Tłum ludzi, nie było gdzie szpilki wcisnąć. Tego wieczoru nawet pies nas odwiedził. Było gwarno i głośno. Rozmawialiśmy z ludźmi, dzieliliśmy się nadzieją, mówiliśmy o uwolnieniu.
Przyjechali z inicjatywy łodzianina. Ryszarda, byłego narkomana, który ponad rok temu trafił do Domu Rehabilitacyjnego Victory Outreach* w Dusseldorfie. Wtedy jeszcze nie wierzył. Wątpił i tak naprawdę umierał. Narkotyki zupełnie zniszczyły jego życie. A jednak stał się cud. Bóg zmienił jego serce, uleczył go. Dziś jest zupełnie zdrowym człowiekiem, pełnym siły i miłości do Boga. Miał pragnienie, aby o tej miłości usłyszeli jego koledzy, łódzcy narkomani. I oto stało się. Piętnastego marca zawitali w progach naszej Misji na Gdańskiej. Zapytani, czy nie zechcieliby uczestniczyć w naszym Coffee House, wyjść razem na ulicę, dzielić się świadectwem, wielbić razem Boga, chętnie się zgodzili.
Wyszliśmy do miasta całym, wielkim, kolorowym zastępem. Właściwie robiliśmy to, co zwykle. Rozmawialiśmy z ludźmi, dzieliliśmy się nadzieją, mówiliśmy o uwolnieniu, zapraszaliśmy do Coffee House'u.
A jednak było trochę inaczej... Bo było nas dużo więcej, bo mogliśmy obserwować innych chrześcijan, służyć sobie nawzajem i uczyć się od siebie. Takie świeże doświadczenie. A potem rozmowy przy stolikach. I znowu, niby tak samo, a trochę inaczej . ..
Tłum ludzi, nie było gdzie szpilki wcisnąć. Tego wieczoru nawet pies nas odwiedził. Przyszedł z jednym z naszych Coffee Ho-use'owych gości. Nie pił co prawda kawy, ale dostał michę świeżej wody i naprawdę był zadowolony. Tym razem nie było intymnej atmosfery w Coffee House. Było gwarno i głośno. Nasz pastor chodził i mówił: .Ale zadyma! Ale zadyma!".
Jedno się tylko nie zmieniło. Był tam obecny nasz najważniejszy Gość, Pan Jezus. To wokół Niego toczyły się wszystkie rozmowy, do Niego się zwracaliśmy, o Nim śpiewaliśmy.
Na koniec spotkania, jak zwykle, społeczność. Słowo, świadectwa i pieśń. Niezwykła, głośna, pełna odwag pieśń wiary i zwycięstwa, z hukiem wydobywająca się z męskich gardeł.
Z naszymi Coffee House'owymi gośćmi rozstawaliśmy się w atmosferze radości, uniesienia i pełni zadowolenia, że Bóg żyje i działa. Że troszczy się o nas, że jest lekarstwem na każde zranienie, odpowiedzią na każde pytanie. Że jest Drogą i że my należymy do Niego.
Nie chcieliśmy, żeby ten wieczór się kończył. I nie skończył się tak szybko. Najpierw była długa modlitwa. Modliliśmy się o miasto, o ludzi, tych zagubionych i potrzebujących Boga, i o nas samych, aby Bóg nas używał, aby przemieniał nasze serca, abyśmy byli mężni i mocni. Zbudowani i nakarmieni Jego Mocą wyszliśmy na nocny patrol. Podzieliliśmy się na grupy. Nienasyceni modlitwą modliliśmy się dalej. Rozmawialiśmy ze sobą, opowiadaliśmy sobie nawzajem, jak wygląda nasza służba. I znów spotykaliśmy ludzi: młodych, zagubionych, potrzebujących Boga. Była północ. Łódź spała. W środku wielkiego ciemnego miasta rozlegała się ufna modlitwa do Boga, o Jego zbawienie i uwolnienie.