Idętau poezjo nowo (1917-1920)
Programy są istotnie spojrzeniem wstecz i dzieleniem nieobliczalnego życia przez znane. Najłatwiej też robi się program, gdy się już rozpoczęło jaką działalność, po* znało i opór materiału, i siły własne; i gdy na tej podstawie budzi się apetyt na czyny dalsze i szersze.
Lecz to jest tylko jedna strona programu. Kto chce na przykład leczyć chorobę, musi mieć „program” oparty na dotychczasowym doświadczeniu plus jakieś przypuszczenia i przewidywania. Ujmuję tu słowo „program” w cudzysłów, aby zaznaczyć, że w tym umyślnie zwężonym pojęciu, w tej vox mała, i autorzy, i ja za nimi, umieszczamy pojęcia w ogóle planu, drogi, szkoły, metody, celu. Program więc, obejrzany wszechstronnie, jest antycypacją „życia nieobliczalnego” w materiale „obliczalnego”, tak jak doskonałość boska przecież jakoś określa się słowami ludzkimi. Program jest skokiem oka naprzód, „ryzykiem metafizycznym” (słowo Guyau’a). Program jest pociskiem wystrzelonym w Marsa — kto by żądał, żeby taki pocisk robić tylko z materiałów znajdujących się na Marsie, a nie z materiałów ziemskich, popełniałby praktyczną petitio principii.
Tak, ale stawiając program, można się pomylić, można zostać zdezawuowanym przez przyszłość?!
— A cóż to Panu szkodzi? Zapewniam Pana, że świadkowie albo nie dożyją, albo zapomną.
„Kto powiedzieć potrafi, jaki był program Kolumba, wiodącego swe galeony przy bladych gwiazdach, aby nadprogramowo odkryć Amerykę; kto powie, że tu program był najważniejszym?”
Owszem, to powiedzieć bardzo łatwo, bo to jest znany fakt historyczny. Programem Kolumba było stwierdzić praktycznie domysł co do okrągłości ziemi przez dotarcie do Indyj Wschodnich. I to było najważniejsze i dla niego, i dla ludzkości, a nie nadprogramowe odkrycie Ameryki, które ważne było chyba z tego względu, żeby później było komu rozstrzygnąć wojnę światową. Stwierdzenie okrągłości ziemi jest „przygodą i bajką” o wiele fantastyczniejszą w swej rzeczywistości niż odkrycie Ameryki, której mogło wcale nie być. Owszem, Ameryka była podobnym wypaczeniem idei chwili, jak pojawienie się Napoleona po wielkiej rewolucji. Co gorsza, nieszczęśliwy przykład z Kolumbem dowodzi właśnie, jak bardzo opłaci się mieć program. Tylko bowiem gdy się ma program, ma się także niespodzianki nadprogramowe. Bez-programowością nie ruszy nawet z miejsca.
Powiedzą jednak Panowie ustępliwie: że posiadanie programu jest momentem może niezbędnym, lecz nie głównym — bo momentem głównym jest mgławicowy nastrój: „Świat przed nami”. — Ależ nie trzeba programu pojmować tak, jakoby określanie go z góry wykluczało niespodzianki. Owszem, każdy odkrywca i wynalazca nie tylko liczy się z niespodziankami, lecz także liczy na niespodzianki, w których świat wejść i wkupić się można jednak tylko przez wytknięcie sobie programu, metody, celu. Ale nie można jechać na samych tylko niespodziankach, traktować siebie jako wieczną nowinę („największą nowiną... jesteśmy my sami, kto dla siebie przestał być nowiną, ten jest upiorem między żywymi”), zaskakiwać siebie sobą. Ex post, po przebytej drodze, można stwierdzać niespodziane ewolucje swego „ja”, ale opierać na tym całego planu działalności przyszłej nie wolno i po prostu nie można. Mnie się widzi, że gdyby autor słowa wstępnego należał do wyprawy Kolumba, radziłby mu wrzucić do wody wszystkie busole, zamykać oczy na gwiazdy przewodnie, zboczyć z drogi dla szukania wyspy magnetycznej, albo nawet nie wyjeżdżać z portu, lecz postawić okręt na piasku dziobem ku wschodowi, bo skoro „wszystko jest w pełnym chaosie stawania się”, mogą okrętowi nagle skrzydła wyrosnąć.
Do „chaosu stawania się” należy się tylko przez to, że się temu chaosowi przeciwstawia, a nie przez to, że się go naśladuje. Także do „dnia dzisiejszego” należy się tylko przez zapełnianie go czynnością wymierzoną w jutro.
Rozumiem bardzo dobrze, że można j u ż czy jeszcze nie mieć nowego programu literackiego. To żaden grzech. Początkową intencją autorów słowa wstępnego było właściwie zapowiedzieć tylko tyle, że będą pisali dobre utwory, bo cenią rzemiosło poetyckie. Taka neutralna zapowiedź wydała im się jednak potem za skromna, zwłaszcza wobec krzykliwie licytującego futuryzmu. Polityka nakazała im tedy nie tylko wysunąć przeciw futuryzmowi coś jakby prezensizm — stąd ustawiczne podkreślanie „wartości dnia dzisiejszego” („chcemy być poetami dnia dzisiejszego”) — lecz w ogóle potępić rzucanie haseł i manifestów, które rzekomo jest główną forsą futurystów. Stąd egzekucja dokonana przez p. Horzycę na Jankowskim jako na hasłowcu-hałasowcu, stąd w uwagach p. Iwaszkiewicza o zbiorku Sterna rozróżnienie między futuryzmem prawdziwym a fałszywym. „Chcemy być banalni, nie zdradzimy serc dla nowinek” — oświadcza dumnie słowo wstępne. Program został więc pogromiony ze szczętem, nie ten lub ów, lecz program w ogóle, wyrwano nie jakąś gałązkę, lecz sam korzeń i oblano go witriolejem filozoficznym, aby nigdy nie odrastał. Nienawiść do programów i nowinek wprowadziła
113
8 Polska awangarda poetycka TI