Idziesz poezjo nowo (1917—1920)
na. Natomiast nie jest zupełnie jasne, czy Stern rzeczywiście stanął na trupach swoich współzawodników, Tuwima, Iwaszkiewicza i tysiąca innych, jak to zapewnia w swej autoreklamie. Jeżeli tak jest, to jest futurystycznie niewdzięczny, gdyż zabił tych, u których najwięcej się nauczył. Jeżeli jeszcze ich nie zabił, to niech to jak najprędzej uczyni dla chwały poezji stojącej poza szkołami. — Powtórzmy to mądrymi słowami mistrza Chopina: „Zły to uczeń, który nie przewyższy swego nauczyciela”.
„Skamander" 1920, z. 1
Gdy śp, Tadeusz Pawlikowski swego czasu, już jako zdetronizowany dyrektor teatrów, redagował literacki dwutygodnik „Nasz Kraj”, wprowadził w nim nowość iście reżyserską: Spojrzenia ku... Były to artykuły, impresje, wiersze o utworach lub artykułach zamieszczonych w tymże samym numerze pisma; rzeczy już to pochwalne, już to polemizujące albo intrygujące dalszymi rzutami w dziedzinach, w które wstąpił autor główny — fanfary (najczęściej) lub szczutki reklamy, godzące w obojętność czytelnika, kolibry wtulone pod skrzydła orłów albo zdradliwe jaja kukułcze. Niestety tradycja nie utrzymała nadal tego wynalazku reżyserskiego — dowód, że nie dość, iżby się stał wynalazek, trzeba także takich, którzy by się na nim poznali i przynajmniej ukradli.
Gdyby „Skamander” zechciał u siebie zastosować ów wynalazek — którego nie można utożsamiać ze sławetnym „gościnnym otwieraniem łamów wszelkiej polemice” — na pierwszy ogień zgłosiłbym swoje spojrzenie ku słowu wstępnemu, zamieszczonemu w pierwszym numerze „Skamandra”, a zawierającemu coś niby program tego pisma. Ale to moje spojrzenie byłoby zaiste spojrzeniem „hypodra”, albowiem cały ten program bez programu mnie się nie podoba. Nie wywieram wpływu na redakcję „Skamandra” i na jej poczynania, ale parlamentarnie pozwolono mi założyć swoje votum separatum.
Od kiedy śledzę powstawanie
pism literackich w Polsce, nie widziałem ani jednego, które by się ośmieliło zdeklarować i wyznać jakiś program. Powstawały wprawdzie wskutek doboru współpracowników z czasem pewne odrębności i ekskluzywności, ale były to nie programy, nie szkoły, lecz — kliki, chociaż kliki szlachetne. Zawsze zasłaniano się tym, że „życie”, szerokie i różnorodne życie, nie znosi „ram" narzuconych mu z góry, rozsadza żywiołowo „szufladki” — więc w imię tego nieokiełznanego, nieobliczalnego życia „otwieramy łamy wszelkiej szczerej twórczości”, a odżegnywa-my się od wszelkich „izmów”, jako wymysłu zagranicznego. Kiedy raz prof. Skoczylas rozpisał ankietę na temat teraźniejszych i przyszłych szkół literackich w Polsce, zakrzy-czano go, a najwięcej przestraszyła się „Krytyka” W. Feldmana, wychwalając polską literaturę za to, że nie ma w niej i nie było żadnych szkół, są tylko arcydzieła i różne twórcze talenty.
Rzeczywiście w polskiej literaturze są tylko arcydzieła, ale nie ma literatury (znam, miły czytelniku, oczywiście ów aforyzm, który ci w tej chwili przychodzi na myśl), literatury w znaczeniu ruchu literackiego, który zuchwale pozwala sobie na wytykanie własnych celów i przez to osiąga własne ziszczenia lub dorabia się własnych błądzeń.
Niestawianie sobie programów jest objawem małoduszności. Zrozumiałe ono było jeszcze u literatów z pokolenia starszego, którzy już mieli czas stać się zblazowanymi sceptykami, lecz dziwne jest u pokolenia najmłodszego, które się jeszcze nigdy nie sparzyło, a już na zimne dmucha.
W rozumowaniu autorów czy autora słowa wstępnego jest wiele pomyłek logicznych, z których wskażę najważniejsze.
Piszą: „Nie występujemy z programem, gdyż programy są zawsze" spojrzeniem wstecz, są dzieleniem nieobliczalnego życia przez znane”.
Przeostrożni autorzy wzorują się tutaj nieświadomie na filozofii Bergsona. „Program” to niby berg-sonowski czas przestrzenny w przeciwstawieniu do „życia”, które jest niby jego czasem-duree. Bergson zdołał przeciwstawieniu obu tych rodzajów czasu nadać znaczenie prawie mitologiczne. Dla niego czas-duree to pierwotny stan niewinności, raj przed grzechem pierworodnym, a czas przestrzenny to już stadium grzechu, pokuty^ tęsknoty do raju utraconego. Na tę samą modłę urobił Bergson i inne przeciwstawieństwo: tu święta intuicja i chaos, tam przeklęty mechanizm i... porządek! (Ewolucja twórcza, rozdział III). Terror Bergsona przeraził i zaraził także autorów słowa wstępnego w „Skamandrze” — stąd ich abominacja do programów.
111