wersyfikaeyjny, wyzwalający połączenia brzmieniowe, podtrzymane działaniem paralclizmu składniowego. Oto poeta rozłamie werset na dwie połówki - tak przemyślnie, żc każdy kolejny wyraz połówki pierwszej idealnie się z, rymuj o z analogicznym co do kolejności wyrazem połówki drugiej:
Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł.
Złączą się tu i czas, i sen, i śnieg. Innym jeszcze razem jednako zabrzmią dwa kolejne zestroje, różne znaczeniowo, a przecie jakby powielające się brzmieniowo w formule: „te ślady / bezładnych”. Innym razem dwie połówki wersetów tak się do siebie zbliżą, że mimo uwagi przejdzie minimalna różnica w ich zakończeniach, zawoalowana splotem podobieństw:
Jeśli chcę, mogę spać; jeśli chcę, mogę wstać.
Bardziej już odległe, ale przecie mocno, współbrzmi inny fragment dwóch paralelnych połówek wersetowych:
iść w senność dnia in.....ny, nie ja. '
Tak spreparowane tworzywo językowe poczyna się zlewać, zatracać wewnętrzne zróżnicowanie, tworzyć jednolitą, bryłowatą magmę. Różnice między wyrazami, między formułami, między pojęciami przestają być ostro widoczne, zanikają granice, zanika hierarchia elementów językowych. Jakże inaczej było w wypadku wierszy tamtych!
Tam - tworzywo słowne różnicowało wyobrażenia i pojęcia nawet podobne. Tutaj odwrotnie: połączenia słowne upodobniają pojęcia, zacierają między nimi granice. Gdyby znów przyrównać rzecz do malowidła - trzeba by mówić o takim, na którym różne kontury są gęsto naniesione jedną farbą, jedną barwą, tak że w tym jednobarwnym zagęszczeniu przestają być widoczne jako różne, zlewają się w jednostajną, niezhierarehizowaną bryłę. Funkcję takiej właśnie „barwy zacierającej” pełni tu twoi zywo słowne - jakże inaczej preparowane niż poprzednio! .Jakże mocno umonolonniąjące wiersz, pozbawiające go napięć wewnętrznych, pozbawiające go hierarchizacji elementów, zacierające tę hierarchizację woalem mgły podobieństw językowych.
Oczywiście: pozostaje jeszcze hierarchia wyznaczona przez składnię. Składnię, która - tworząc system przyporządkowań słów - wyznacza między nimi napięcia, potrafi zdynamizować wypowiedź, narzucić jej napięcie emocjonalne nawet przy mocno mezróżnicowanym tworzywie słownym
Ale w tym wierszu właśnie składnia umożliwia unicestwienie tych napięć - ba, nawet staje się narzędziem tego unicestwiania, staje się narzędziem bezwładności i swoistego braku poczucia konieczności elementów składowych zdania. Weźmy pod skalpel takie zdanie: „Jeśli chcę, mogę wstać, siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia albo iść w senność dnia”. Następstwo poszczególnych członów tego - jakże rozbudowanego przecie - zdania jest tego typu, żc po przeczytaniu elementu poprzedzającego nic oczekujemy elementu następnego, zdanie można skończyć w każdej niemal chwili, za każdym razem jest całe i zamknięte. To, co następuje dalej - wcale nastąpić nie musi, jest dopowiedzeniem, przydatkiem, a nie - koniecznością. Kropkę - kolejno - kłaść można po słowach: „wstać", „siąść”, „przy' oknie”, „z gazetą”, „tygodnia”, „iść”. Zapewnia to specyficzny szyk zdania, wytrącający możliwość oczekiwania na element brakujący w formule. Wystarczy szyk ten zmienić - a juz będzie inaczej: „z gazetą przy oknie siąść”. Tutaj od początku oczekujemy na człon nadrzędny względem początkowych okoliczników, zdanie staje się napięte, traci bezwład. Przyjęcie szyku innego - takiego, jaki przy jął poeta - szyku, w którym człon nadrzędny zawsze w y p r z e -dza człon podrzędny, nadaje zdaniu bezwładność, unicestwia napięcie składniowe i intonacyjne.
A właśnie tak, na zasadzie szeregu „dopowiedzeń niekoniecznych”, budowane są z reguły zdania tego wiersza: „Senność |...] zasypuje |. .1 bczprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek i te ślady bezładnych moich kroków po ziemi”; „wiek godziną mi zbiegł w białej drzemce, w puszystym, przyprószonym spacerze". Tak zneutralizowana składnia w pełni umożliwia zbryłowanie tworzywa słownego i zacieranie granic między pojęciami.