!
i
*."h. i[rł'
.. iJ. • 1
l|
::s
:i'
i
ii
i.
i
i
i
i
;
j
i
l
J
i t
jak po zakończeniu sezonu weźmiemy wszystko. Można j się będzie przynajmniej lepiej urządzić. j
Tak sobie marzyli mieszkańcy Dzyndzy laków, a tym- ’ czasem w hotelu osuszano wciąż nowe butelki. Wszys- , cy już mieli dobrze w czubie. John Bula, chwiejąc się ■
i
lekko na nogach, klarował córce: i
— To jest, Mary, ziemia twoich ojców, chleb twoich ojców i wódka twoich ojców — zakończył triumfalnie.
— Father, ja chcę spać —■ powiedziała dziewczyna.
Buła jakby na chwilę wytrzeźwiał.
— Dobrze — zgodził się — idź spać, ja jeszcze muszę -porozmawiać z prezesem.
A kiedy Mary odeszła, Buła podszedł do Skubanego z kieliszkiem w ręku i huknął na cały głos:
— Sto lat, sto lat!.,.
— Niech żyje, żyje nam! — podchwycili wszyscy.
Masowa pieśń zabrzmiała z niebywałą siłą. Buła obejmował ramieniem Skubanego i obaj kiwali się do taktu.
— A na czym pan się tak wzbogacił? — zapytał Skubany.
— Na atramencie.
— Na atramencie?! — wykrzyknął zdziwiony prezes.
— Ja zbierałem po biurach i szkołach bibułę, którą się suszy atrament, żeby nie zamazać pisma. I z tej bibuły miałem taki sposób, że odzyskiwałem czysty atrament, który przelewałem do butelek i sprzedawałem. To był bardzo dobry business, ja tak zarobiłem pierwszy milion.
Teraz z kolei Skubany wybuchnął śmiechem. Buła wziął to jednak za dobrą monetę.
— Do wszystkiego trzeba mieć głowę — mówił pukając się w czoło.
i
■ l
i
.r
*
j
'■
'•A
>\
11
W
j
I
l
11
*1 a • I
i
i
i
— I nadal pan się trudzi odzyskiwaniem atramentu z bibuły? — spytał prezes.
— Nie — odrzekł milioner. — Jak nastały długopisy, bibuła niepotrzebna i atrament też niepotrzebny. Ja teraz inne interesy mam.
— To chodźmy się napić pod te interesy — zaproponował prezes i poprosił bogacza do stołu.
Atmosfera była rodzinna. Skubany przeprosił na chwilę milionera, gdyż przy drugim końcu stołu zobaczył samotnie .siedzącą kobietę. Skłonił się z galanterią i zapytał, czy może się przysiąść.
— Dlaczego pani jest smutna? — zagadnął. — Proszę się rozchmurzyć, wszyscy się tu doskonale bawią.
— Ale ja nie mogę — powiedziała i sięgnęła po chusteczkę. — Dwa miesiące temu mój mąż... Ja teraz wdowa.
■— To znakomicie! — wykrzyknął, ale zreflektował się i wyraził słowa współczucia. —■ Ja też jestem wdowcem — dodał.
— Naprawdę? — ożywiła się kobieta.
Nie wiadomo jakimi argumentami posłużył się Skubany, w każdym razie po kwadransie wdowa wyglądała nie jak wdowa, a szczęśliwa oblubienica. Śmiała się, piła ze Skubanym z jednego kieliszka i w ogóle była w siódmym niebie. Prezes zręcznie wypytał ją o stan majątkowy, a kiedy dowiedział się, że otrzymała w spadku parę sklepów i zasobne konto w banku, ślubował sobie, że łatwo mu się nie wymknie.
— Nasze wdowieńskie! — powiedział podnosząc kieliszek. — Jeżeli nie ma pani nic przeciwko temu, proponuję, żebyśmy wypili bruderszaft.
— Och!
— Wojciech jestem.
— Konstancja.
I braterski pocałunek połączył ich usta.
m