fc, ,F :|S.F , ,, ,wsi.4
4 hj^f ^,ij[ r 1 ił ii’'>j '-lilt’{* •'••■■
fi
ty byl moim zastępcą. Od nas poszedł na dyrektora łaźni miejskiej.
— To się wspaniale składa. Pierwszy zastępca, który zna się na robocie. Bardzo sobie cenimy kult fachowości. No, ale już idźcie, idźcie, bo czeka mnie ważna konferencja — to mówiąc zwierzchnik wypchnął delikatnie Skubanego i jego nowego zastępcę za drzwi.
— Gdzie pan ostatnio pracował? — zapytał prezes, gdy znaleźli się na ulicy,
— W Biurze Zraszania Nawierzchni Ulicznej.
— A za co pan wyleciał?
— Kupiłem transport węży do polewania.
— Coś się nie zgadzało w rachunkach?
— Ależ skąd! Przyczepili się, że węże są żywe.
— Oszalał pan!
— A co miałem robić? Na rynku brak było węży parciano-gumowych. Zresztą to były węże w doskonałym gatunku, tak zwane pytony. Pieniądze musiałem przecież wydać zgodnie z przeznaczeniem.
Skubany przyjrzał mu się uważnie.
— Skąd pan wytrzasnął te pytony?
— Z przeceny. Jakiś ogród zoologiczny zamówił, ale w drodze powrotnej zgubiono dokumentację i mimo apelów w prasie, nikt nie zgłosił się po odbiór.
Skubany zamyślił się.
— Ale jak pan, do diabła, zamierzał tymi pytonami polewać ulice? — zapytał.
— A kto panu mówi, że zamierzałem polewać? U nas ulic się w ogóle nie polewa.
— Czyli — zaczynał pojmować prezes — gdyby pan nie kupił tych węży, też by pan wyleciał?
»— Jasna sprawa — odpowiedział Paszteciak, — Za nieudolność.
Chwilę szli w milczeniu.
— Zapomniałem już, za co pana odwołano przed 154
-i-iii' In
i
i
<1
'i'’
J
11 > ■ >
u
t!
I
. i
i
5 '! i ,
. i Ł : j i k
!':i
. I
iii 11
•■'■i.
i
!
i
i
j
! * i
j
i
1
:|
'l
I
•I
!i • i
i
j
i
I'
jj
: ł.
i
n
'i,
dwoma laty z naszej Spółdzielni? — zapytał znów prezes.
— Za niedocenianie turystyki.
Poczuli głód i wstąpili do najbliższej restauracji.
— Weźmiemy coś do obiadu? —- prezes przeglądał kartę.
— Pół metra.
Skubany pierwszy raz zetknął się z tym określeniem.
— Węże mierzy się na metry — wyjaśnił Paszteciak. — Taki nawyk zawodowy.
— Panie — mówił Skubany, kiedy wychylali ostatnie kieliszki — milordzianka, to jest dopiero wódka! Spróbuje pan, jak pojedziemy do Dzyndzylaków. Nigdy pan takiej nie pił.
Zamówili jeszcze buteleczkę.
■—■ A co ja tam właściwie będę robił? — zapytał Paszteciak.
Skubany zastanowił się.
— Sam nie wiem — przyznał szczerze.
— Nie chcę brać za darmo pieniędzy.
■— O, już wiem! — zawołał Skubany. — Będzie pan wiceprezesem do spraw kamizelek.
Paszteciak potarł ręką czoło.
— Albo jestem pijany, albo pan ze mnie żartuje — powiedział.
— U nas jest taki podział obowiązków — objaśnił Skubany — każdy z wiceprezesów odpowiada za jedną część garderoby. Nie może być pan więc wyjątkiem. Zresztą prehistoryczni mieszkańcy Dzyndzylaków w ogóle nie noszą kamizelek, a więc pracy nie będzie, pan miał dużo. Kamizelka w Dzyndzylakach, to sprawa przyszłości. Co najwyżej może pan się zająć planowaniem perspektywicznym, przewidywaniami na temat kroju, mody...
— Pozwoli pan jeszcze po dziesięć centymetrów?
Mi®
i
i
i
ii
t
i
i